Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-03-2019, 15:09   #41
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Przyszedł czas pilnowania przez Ash przy monitorach. Lekarka siedziała więc przed monitorami i z nudów obserwowała jak Hamato się włóczy po obozie. Teoretycznie mogła mu zasugerować, gdzie ma ruszyć tyłek. Bo mogła coś przecież zauważyć przez kamery .
- Hej, u ciebie też jest ta przytłaczająca cisza nocy? - Ashley zagaiła rozmowę popijając łyk kawy, o dziwo wystarczyło i dla niej...kawy bo na pewno nie ciastek.
-Cicho i spokojnie.-stwierdził Hamato spokojnie rozglądając się podczas patrolu.
- Rozumiem, że wolisz pomilczeć. - Ashley znała już Azjatę na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że zdawkowe odpowiedzi są oznaką skupienia i woli żeby mu nie przeszkadzać.
-Tak.- odpowiedział lakonicznie Hamato.
- Szkoda chciałam zapytać czy widziałeś ostatnio jakieś dobre filmy do polecenia. Dam znać kiedy coś zauważę. Bez odbioru. - Trochę chciała sprowokować, nawet jeśli wiedziała że Hamato nie daje się łatwo podejść. Choć zanim skończyła zdanie o filmy była już pewna, że będzie to cicha warta i nie ma co się narzucać z potrzebą rozmowy.
Nagle coś zwróciło uwagę Ashley. Błyski w kontenerze dowódcy, tam gdzie Wolvie przebywał. Jak od wystrzału z broni palnej.
-Hej widzę zamieszanie u Wolviego. Błyski jak przy wystrzałach. - Powiedziała Hansen w eterze, wiedząc, że Hamato ruszy tam to sprawdzić. Uruchomiła alarm i napięła się jak struna. Strażnik powinien reagować reszta też, ona musiała zostać i ostrzec przed ewentualnym kolejnym niebezpieczeństwem.
Na ekranach Ash widziała biegnącego Kurishimę i w końcu wypadających z baraków Doomguys. Kit i Lili pędzili już na pozycję Hamato… sam Azjata dopadł już kontenera dowódcy i pięścią próbował rozwalić je, by wejść. Niestety były z metalu i zamiast pękać odkształcały się.

- Co jest...? - Wyrwany ze snu Kit zaczął się pospiesznie ubierać, nie wnikając w powód alarmu.
- Cholera… po co żeśmy rozstawiali te wieżyczki, skoro nie zadziałały.- jęknął Guerra, podczas, gdy Pearson i Bear już zaczęli się ubierać. BFG dopiero się budził, a Giles wstawał z trudem.
- Sukinsyny, które pojawiają się z powietrza - stwierdził Kit. - Wstawać, zanim nam wlezą na chatę!
- Taaa..- Guerra wstał i ubierając się spytał Gilesa.-Ile czasu zajmie im uszkodzenie generatorów? Tak jak poprzednio.
- Z piętnaście minut. Trochę przy tym roboty.- ocenił Russell.
- Ktoś będzie się musiał udać tam.- stwierdził Guerra.-BFG?
- Może Bear? - spytał Kit. - Najlepiej da sobie radę. - Skończył się ubierać i z bronią w ręku wypadł z kontenera.
-Heavy…- odparł Guerra krótko. To było dobre wyjaśnienie. Heavy nie biegają, ciężar pancerza nie pozwala na to. Nawet przy włączonym zasilaniu mają z tym problemy.

-Poruczniku Jones? - Odezwała się Lili. - Hatamato, sprawdź co tam się dzieje. Poruczniku? Ruszać się![
- Już tam idę.- odparł mężczyzna, zaś reszta drużyny się budziła i zaczynała pospiesznie się ubierać.
-Jones?! - Sapiąc do komunikatora Lili biegła do kwatery szefa. - Russell, bierz Dwighta i zabezpieczcie generatory! J.R. przejmujesz dowodzenie!
- Tak jest.- rzekł w odpowiedzi Giles.
- Rozproszyć się, ale pozostawać w zasięgu wzroku! Oczy i uszy na baczności! Obserwować cały teren wokół! - J.R. wydawała pospieszne polecenia - Nikt nigdzie solo nie idzie!
-Tak jest…- rozległ się chórek i pospieszne dobieranie w pary. *

Gdy Lili i Kit dotarli na miejsce, mając za plecami kolejnych nadbiegających Doomguys, zobaczyli jak Hatamo udało się nieco rozszczelnić drzwi. Te jednak same się otworzyły. Wypadła z nich na ziemię głowa oddzielona od ciała. Czerwona od krwi i nie tylko. Skórę też miała czerwoną. I rogi.
-Skurczybyk sam się o to prosił.- stwierdził nieco zmęczonym głosem Jones półnagi od pasa w górę. Tors znaczyło kilka głębokich ran, które zapewne skończą się kolejnymi szramami na jego klatce piersiowej. W lewej dłoni trzymał dymiącego obrzyna, w prawej szablę kawaleryjską pokrytą krwią. Nic dziwnego, że krążyły na temat jego wyczynów.

- Nawiedzony dom - powiedział Kit. - No, szefie, masz gości z klasą. - Pokiwał z uznaniem głową. - Zabierzemy to... coś... ze sobą?
- Chyba z rogami. - Dodała Elizabeth przyglądając się głowie, a następnie przeniosła wzrok na Jonesa i uśmiechnęła się lekko - To co? Teraz będziemy razem spali?.
- Może na chwilę zastąpię Ash? - zaproponował Kit. - Ona by się tu przydała
- Tak... wszystko jedno…- odparł Jones i osunął się na ziemię tracąc przytomność. Zapewne z powodu upływu krwi z ran.
- Najpierw piorun, teraz to... - powiedział Kit, po czym, traktując ostatnie słowa porucznika jako zgodę, ruszył w stronę kontenera nadzoru.
Ash, szykuj się! - powiedział. Był pewien, że medyczka wszystko widziała i więcej wyjaśnień nie trzeba było udzielać.

Ash bardzo chciała ruszyć już w tej chwili na pomoc ale najpierw upewniła się na monitorach, że nic innego nie dzieje się na terenie bazy. Brakowało tylko żeby atak na Wolviego był dywersją i wróg zaszedł by ich niespodziewanie z innej strony.
Ruszyła się dopiero wtedy, gdy Kit stanął w drzwiach.
- Zmiana - powiedział.
- Lecę. - Skomentowała i praktycznie wybiegła z pomieszczenia kierując się do kontenera dowódcy.
Kit natomiast usiadł na jej miejscu i skupił się na monitorach.

Hansen doleciała do reszty niczym odrzutowiec i od razu zajęła się badaniem i opatrywaniem porucznika. Po zatamowaniu największych ‘dziur’ odwróciła się do reszty.
- Handsome, Hamato przenieście mi go do lazaretu. - Rozkazała żołnierzom i sama ruszyła trochę z przodu żeby przygotować stół zatrzymując się koło Lili. - Pewnie jak się obudzi będzie chciał żeby to coś…- Pokazała na głowę humanoida którego załatwił porucznik. - ..też dać na sekcje. Jak mogę na chwile zatrzymać Kurishimę i Guerre to mi to przyniosą od razu. Chyba że ich potrzebujesz to zdecyduj kto i kiedy mi to doniesie. - Hansen miała już priorytet A i nie były to zwłoki. Chociaż wolała już załatwić wszystko ciągiem korzystając że pewnie i tak nikt już nie wstanie, to była gotowa dostosować się pod decyzje Lili.
- Nie. - Odpowiedziała jej szybko van Erp. - To znaczy niech to zrobią. A ty daj mi jak najszybciej znać co z porucznikiem. Czy będzie gotowy na zaplanowany wyjazd, czy musimy tu dłużej zostać?
- Zrobię tak żeby był. - Zapewnienie było szybkie, przekaz prosty. Chyba wszyscy wiedzieli, że jeśli Hansen zarządziłaby dłuższy postój Wolvie po przebudzeniu zrobiłby im najpierw tyradę że nic mu nie jest a potem by się zaczął czołgać do celu.
- Jeśli trzeba, to zostaniemy.- Lili popatrzyła lekarce prosto w oczy. Ona z kolei nie za bardzo przejęłaby się sarkaniem porucznika i kazałaby mu dostosować się do zaleceń specjalisty, w tym wypadku lekarza.
- Russell, co z generatorem? Zadbajcie, żeby Ash miała prąd.- Lili zwróciła się do mechanika.
- Przy generatorach nikogo nie ma. Działają sprawnie.- odparł Giles. -Widzę Beara jak do mnie człapie ze swoją maszynką do szycia. Będzie tam za kilka minut.
J.R. sprawdziła obecny czas. Była trzecia w nocy… skoro mały kryzys był zażegnany, a dowódca żył, czy opłacało się jeszcze kłaść spać? I przede wszystkim, czy wypadało? Jakąkolwiek podejmą decyzję, wory pod oczami i tak gwarantowane…
- Lili, luzujemy, czy pozostajemy w gotowości do rana? - Spytała drugą sierżant przez komunikator.
- Pozostajemy w gotowości. - Odpowiedziała jej van Erp. - Cholera wie kto lub co było powodem ataku.
- Generator obstawiony, Ambulatorium obstawione, warty wznawiamy, reszta do baraków, ale nie spać. Zgłaszać się tu po kolei, czy wszyscy są, i zameldować gdzie jest Marge, to wszystko - Jean rzuciła w eter.
- Przyjdź do mnie. - Odezwała się Lili.
- Cały i zdrowy, Cały i zdrowy. Cała i zdrowa.- padały kolejne zapewnienia.
- Cała i zdrowa. Marge jest ze mną. Idziemy do ambulatorium, pomóc i pilnować Ash.- zgłosiła Louise.
- Podwijam kiecę i lecę - J.R. odezwała się do Lili dziwacznym tonem.
- Nie mogę się doczekać.- Powiedziała van Erp raczej bez entuzjazmu.

W ambulatorium


Wolvie trafił na stół operacyjny i Ash… mogła się wykazać. Miała pod ręką od groma sprzętu i leków. I dość wiedzy, by nie dać zemrzeć szefowi ich oddziału… Rany choć wyglądały paskudnie, to chyba nie naruszyły organów porucznika. Za to stracił wiele krwi, więc transfuzja była priorytetem.
Hansen szybko przeszła do działania, podłączyła Wolviego do kroplówki z płynem filologicznym i drugim z krwią. Następnie zatamowała dokładnie wszystkie miejsca krwawienia i pozszywała rany. W międzyczasie dołożyła porucznikowi kolejną jednostkę krwi i już na spokojnie nałożyła opatrunki na odpowiednie miejsca. Jak skończyła kazała sobie pomóc z przeniesieniem go na łóżko w ambulatorium, były wygodniejsze a ona potrzebowała salki operacyjnej do sekcji.
Przebywający tam żołnierze i Marge nie mieli z tym problemu. Ostrożnie przenieśli nieprzytomnego mężczyznę na nowe miejsce.
-Wyjdzie z tego?- spytała Switch.
-[i]Nic mu nie będzie. Pewnie będzie marudził jak się obudzi, ale będzie ok. [i] - Powiedziała Ashley uspokajająco. Podłączyła mężczyznę do aparatury pomiarowej i nastawiła sobie timer na moment kiedy powinna zmienić kroplówkę. Przygasiła światło w tej cześci i zostawiła męzczyznę by odpowczywał.
- No dobra, dajcie mi kwadrans muszę sprzątnąć i napromieniać salkę na sekcję tego drugiego ...czegoś. Potem właściwie wystarczy mi jedna osoba do pomocy.- Wyjaśniła Hansen i ruszyła do sali by ją posprzątać. Sprzątanie było szybkie, napromieniowania zabijającego mikroorganizmy nie mogła przyspieszyć. W tym czasie chłopaki przytargali jej truchło. Zostało jej jeszcze sporo minut więc zwróciła się do Hamato. - Mamy sporą chwilę, chcę ci zmienić opatrunek na ręce skoro i tak czekam na salę. -
Gdy zwłoki.. demona (bo jak inaczej można było nazwać kreaturę z kopytami w miejsce stóp, czerwona skórą, pazurzastymi łapami pokrytymi łuską i dużym ogonem wyrastającym z zadka) trafiły na stół pierwsze co przyciągnęło uwagę Ash to smród i wyraźnie ślady procesów gnilnych. Głowa i całe ciało zaczęło się pospiesznie rozkładać w nienaturalnie szybkim tempie.
Ash włączyła dyktafon i zaczęła drugą sekcję tego dnia. Nagrywała uwagi robiła zdjęcia, pobierała próbki i oczywiście skan czaszki, by sprawdzić narośl kształtującą się w rogi, która okazała się kostnym odrostem czaszki, a nie rogową wersją (jak u ssaków). Zrobiła przerwę, by zmienić Wolviemu kroplówki i dać kolejną jednostkę krwi. I znowu do krojenia zwłok, była tak skupiona na zadaniu że praktycznie ignorowała to co się działo dookoła.
Wkrótce doszła do pierwszych wniosków. Stan szefa był stabilny i jego życie nie było zagrożone. Możliwe też że wkrótce odzyska przytomność, ale… i to było duże ALE.
Ale niestety w obecnym stanie nie mógł się pakować do swojego pancerza i dowodzić oddziałem. Potrzebował wypoczynku i spokoju. Można go było przewieźć do bazy. Na to się nadawał. Właściwie lepiej byłoby go przewieźć, bo nie wiadomo kiedy wyskoczy kolejny rogacz chętny do zabicia kogoś. Tyle że oddział potrzebował dowództwa. Z racji starszeństwa przypadało ono JR., ale ostatnio Wolvie powierzył dowodzenie van Erp… i nie cofnął tego rozkazu. Jak więc i komu zakomunikować, że dowodzi?
- Lili, Wolvie stabilny, ale nie nadaje się do działania. Można go przewieźć ale tylko to. - Ash odezwała się do van Erp.
- Przygotuj go do transportu. Wracamy.- Odpowiedziała po chwili namysłu sierżant. - Ile czasu potrzebujesz?
- Dwadzieścia minut jeśli może być nieprzytomny, trzydzieści jeśli mam go wybudzać na siłę.
- Co zalecasz?- Elizabeth zadała kolejne pytanie.
Odpowiedź na to pytanie było trudne, bo wiele było za i przeciw. Zostawienie go śpiącego kupi im tylko dziesięć minut z drugiej strony wybudzenie go będzie niepotrzebnym stresem dla organizmu. - Lepiej by było by gdyby wybudził się sam nawet jeśli będzie to w drodze. - Przyznała w końcu Ash.
- To tak zrobimy. - W eterze dało się słyszeć również ciche westchnięcie. Lili wcale nie podobało się, że Jones jest i będzie nieprzytomny. Nie chodziło wcale o to, że nie ufała Ashley, wręcz przeciwnie. Ufała jej w pełni. Ale bez Jonesa i jego doświadczenia mogło nie być tak różowo.
- Opuszczamy obóz zgodnie z planem. Kto może niech odpocznie. - Kolejne rozkazy van Erp wydała już pewniejszym głosem.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 24-03-2019 o 17:37.
Obca jest offline  
Stary 24-03-2019, 17:28   #42
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Po dwóch minutach jedna sierżant zjawiła się przy drugiej…

- Co tam? - McAllister zagadnęła van Erp.

- Idziemy zobaczyć co tam się stało. - Lili wskazała na kwaterę szefa. - Jeśli Jones się nie wybudzi, to wracamy. Co mamy do dyspozycji?

- Pytasz o pojazdy? Najlepszym rozwiązaniem byłaby ciężarówka dla starego i lekarki, a reszta do hummerów z ckm-ami… - Jean zamieniła minigun na “pompkę” gdy wchodziły do kontenera. Lili przygotowała swojego Onyxa.

W środku była rozlana krew na podłodze… i ślady jatki. Cały pokój generała świadczył o śladach walki. Na podłodze był też jakby wypalony krąg. Nie wiadomo skąd i nie wiadomo czemu. Osmalone były też gdzieniegdzie ściany. Oraz ślady po wystrzałach. Walka musiała być zacięta. Zbroja Jonesa stała w kącie, porucznik nie zdążył jej założyć.

Światła były uszkodzone, biurko przewrócone. Niemniej kontener generała nie składał się tylko z gabinetu… i oczywiście były jeszcze bezgłowe zwłoki “demona” na ziemi. I jego zakrzywiona szabla o szerokim ostrzu.

- Widziałaś hummera przed obozem. - To nie było pytanie.

Lili powoli podeszła do dziwnego kręgu na podłodze. - Gdybym wierzyła w magię powiedziałabym, że to portal.

- Ani do czołgów, ani wozów bojowych się w pancerzach nie zmieścimy. Ciężarówki to jeszcze gorsza opcja niż Hummery… nie mamy wyboru? - J.R. spojrzała na malunki na podłodze, po czym buciorem przetarła po obwodzie “portalu” a następnie… na niego splunęła.

- Chyba nie - odpowiedziała jej Lili obojętnym tonem. - To jak rozlokujemy ludzi?

- Jones i Ash na pace ciężarówki, może Bear do ochrony, jako kierowca… nie wiem - J.R. uśmiechnęła się przelotnie. - Graty z bazy rozdzielić między hummery, a do każdego z nich tak po 3-4 ludzi? Kierowca, jego osłona, obsługa ckmu, ma to ręce i nogi? - Spojrzała na van Erp, która pokiwała głową na znak że się zgadza z rozmówczynią.

- A jeżeli po drodze natkniemy się na kogoś? Na zaginionych żołnierzy. - Lili zaczęła głośno zastanawiać. - Ash pojedzie ciężarówką. Carson,Giles i Pearson hummerami. Z Ash pojedzie jeszcze Marge i Bear, jak mówiłaś. Meyes, Kurishima z Gilesem.

Z Carsonem ja i Hauser. Ty, Colier i Guerra pojedziecie z Pearsonem.


- Ten… ja mam własny pojazd - J.R. wyszczerzyła zęby - Podiwaniam niezły motor...

- Motor?- Lili popatrzyła nieco zdziwiona.

- Zajebisty, trzykołowy Harley, pewnie i od samego Generała - Jean wciąż susząc ząbki do van Erp, poruszyła wymownie brwiami.

- Jesteś pewna, że to dobry pomysł? - Elizabeth zapytała bardzo neutralnie. - Zwłaszcza teraz gdy Jones jest nieprzytomny?

- A w czym to by niby przeszkadzało? - Zdziwiła się Mcallister.

- Dodatkowy pojazd oznacza dodatkowe paliwo. Nie wspominając już o tym, że z motoru nie możesz być takim wsparciem jak z hummera. Mam wyliczać dalej?

- Paliwa mamy tu wystarczająco, i nie jedziemy na następne 1000 klików, spokojnie. A tak ogólnie… no weź mi nie psuj zabawy co?

- Wiesz, że po powrocie i tak będziesz musiała oddać ten motor?- Lili przez chwilę wpatrywała się rozmówczynię. - A jeśli komuś się coś stanie, bo ty chcesz się zabawić, to osobiście cię uduszę.

- Może się nim gdzieś pod drodze rozwalę, to będziesz miała spokój - J.R. podrapała się… środkowym palcem po policzku, w stronę Lili, po czym roześmiała…

- Wzajemnie J.R., wzajemnie. - van Erp odpowiedziała jej również uśmiechając się, ale krzywo i z dezaprobatą.

Wcześniej

Lili zrobiła małą inspekcję po obozie. Trzymając się z dala od kamer przyglądała się partrolującym obóz. Po czym udała się pod meski barak. Tam chwilę postała, żeby posłuchała czy wszyscy śpią. A przez okno dostrzegła Hamato medytującego siedząc w milczeniu w kucki na swoim łóżku. Nic niezwykłego ani interesującego.
Wracając od chłopaków. Lili zauważyła, że ktoś przykucnął z boku damskiego baraku. Była to Louise w podkoszulku i spodenkach. Trzymała się cienia, opierając plecami o barak i mając coś w ręku. Kucała wpatrując się w ów przedmiot… był to smartfon. Co prawda brakowało im zasięgu, ale metyska miała chyba w jego pamięci jakiś filmik.
Sądząc po wypiekach na jej twarzy, raczej dla dorosłych. Oglądała z wyraźną ciekawością.
Lili przyglądała się w milczeniu temu co robi Meyes, by po chwili zakraść się z jej prawej.
- BUUU!!!- Wydała z siebie zduszony, ale jednak dość głośny odgłos chwytając jednocześnie kobietę za ramię. Była przy tym gotowa na odparcie ewentualnego ataku jaki mógł nastąpić ze strony Metyski, którą chciała wystraszyć.
I nie przeliczyła się… kucająca latynoska pochwyciła leżący na ziemi pistolet maszynowy i odskakując wycelowała w pierś Lili.
-Madre Dios! Mogłam panią zabić.- syknęła gniewnie orientując się, kto jest przed nią.
- Miałaś spać chyba?- Powiedziała Lili chichocząc i odsuwając lufę broni.
- Miałyśmy spać obie… chyba obie lubimy być niegrzeczne. Choć takich żartów spodziewałabym się po Ash.- odparła Louise przeczesując irokeza.-Zaczynam mieć wrażenie, że jest pani gotowa na nowe przygody.
- Wojsko to przygoda dziecino. - van Erp wydyszała jakiś zasłyszany slogan.
- Nie o takich przygodach mówię.- uśmiechnęła się zadziornie Louise podchodząc bliżej.-Nie można być wiecznie samotną wdową, zwłaszcza gdy jest się ładną wdową. Żałoba kiedyś się kończy…
Lili przez chwilę wpatrywałą się w milczeniu w Louise i tylko drobne skurcze mięśni wokół oczy psuły jej kamienną maskę, którą usiłowała w tej chwili przybrać.
- Kiedyś…- Powiedziała w końcu przez zaciśnięte zęby.
Meyes splotła ręce pod swoim biustem przyglądając się w zaciekawieniu pani sierżant. Jej piersi uniosły się lekko przez to.
- Jesteś dla mnie zagadką. Mam wrażenie, że widzę dziką klacz uwiązaną do palika. Z jednej strony aż rwącą się do brykania, z drugiej… coś cię trzyma.- zamyśliła się i rzekła wesoło.-A i bym zapomniała… jestem coś ci winna za wybryk pod prysznicem. Pomacałam ci tyłeczek, więc… w zasadzie pozwalam ci pomacać mój w ramach rekompensaty. Oczywiście, jeśli chcesz. Może tylko męskie zadki ci się podobają, więc mój odpada z tej konkurencji.
- Idź spać Louise, bo zaczynasz przeginać.- Powiedziała dość sztywno Elizabeth.
- Dobra, dobra.- wzruszyła ramionami Latynoska ruszając do kontenera. -Propozycja nadal zostaje otwarta. To tak marginesie.- rzuciła przez ramię, wracając do kontenera, mimowolnie kręcąc pupą. -Dobranoc Lili.
- Rozumiem, że taktykę wyciągania mnie z wdowieństwa omawiasz z Christopherem. - Powiedziała van Erp odprowadzając Latynoskę wzorem do drzwi.
- Co?!- Louise zatrzymała się i odwróciła nagle spoglądając na Lili, zaskoczona i oburzona.
- Powtarzasz jego słowa. Zadziwiająco dokładnie.- Sierżant mówiła spokojnym tonem. Spokoju jednak tego nie było w samej Latynosce. Podeszła energicznym krokiem do van Erp. -Nic wspólnego ze sobą nie mamy… Nie wiem do czego dąży Kit i nie obchodzi mnie to.
Naparła biustem na piersi Lili, naparła całym drobnym ciałem na nią.
-Jesteś ładniutka, masz temperamencik i nie jesteś taka nieśmiała jak… chociażby Marge.- spoglądając w oczy Lili dodała gniewnie.-Moje intencje są bardzo bardzo samolubne. Spróbować słodkości… a ty jesteś smakołykiem. Oczywiście szanse są na to bardzo małe… ale czemu nie wykorzystywać nadarzających się okazji? Nie unikam zabawy jak trafi się szansa.
- I wolę mężczyzn.- Lili odwzajemniła spojrzenie, a jej ton nadal był spokojny.
- Będziesz miała okazję to udowodnić.- Loiuse odparła uśmiechając się szeroko. -W końcu mamy zaplanowany wspólny wypad do baru, nieprawdaż ? Wyciągnę wtedy z szafy najlepszą kieckę, oczekuję od ciebie równie potężnej broni.
- Ja nic nie muszę udowadniać. - Elizabeth chwyciła ręką łańcuszek na szyi i lekko pociągnęła, nie tyle by to co na nim wisiało ukazało się oczom rozmówczyni. - Mamy zaplanowany wypad, prawda. - Przytaknęła nadal trzymając rękę na łańcuszku.
- Tak.-skinęła głową Latynoska i mruknęła zerkając na biust Lili, akurat na wysokości podbródka Switch.- A ja… nic nie każę ci udowadniać. Po prostu rzuciłam ci wyzwanie… że spróbuję udowodnić, że może ci się spodobać kobieta. I może się mylę…- spojrzała w górę dodając zadziornie.-A może nie.
- Idź spać, bo rano masz być wypoczęta. - van Erp ruchem głowy wskazałą na barak.
- I tak nie będę… jakiś duszek przerwał mi mój relaks.- odparła Lili wystawiając język i zawróciła w miejscu.
Van Erp poczekała aż Meyes zniknie w baraku. Zrobiła jeszcze jedną rundkę by sprawdzić jak sobie radzą ludzie na warcie i wróciła do łóżka.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 24-03-2019 o 22:33.
Efcia jest offline  
Stary 28-03-2019, 13:59   #43
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Poranek w bazie.

Nie wyspali się. Noc była ciężka i przeminęła za szybko. A ranek wymagał dobrania sprzętu do podróży i zapakowania wszystkiego czego potrzebowali. Szef nie odzyskał przytomności, ale jego stan był stabilny i poprawiał się. Niemniej Ash z żalem opuszczała tak wspaniale urządzoną placówkę medyczną. Wczoraj obie panie sierżant zawiązały duumwirat, więc nie było problemu z konfliktami na szczycie. A i sam Wolvie zdążył przedstawić swoje rozkazy na zebraniu.
Rano na barki van Erp spadło wysadzenie kluczowych budynków bazy (co nie było problemem z racji sporych zapasów amunicji), a JR dobranie pojazdów. Te które były na wyposażeniu Gwardii nie należały co prawda do szczytowych osiągnięć amerykańskiej myśli wojskowej, ale były przynajmniej sprawdzone w bojach.


Trzy hummery z ciężkim karabinem maszynowym, który w zależności od potrzeb automatycznie strzelał do poruszających się celów, jak i dawał się kierować joystickiem z siedzenia obok kierowcy. Cztery tysiące nabojów do wystrzelenia też były miłym dodatkiem. Te hummery wydawały się wystarczająco solidne na tę podróż.
Do tego dochodziła jeszcze karetka/wóz transportowy. Ambulans bazy odpadał. Choć był dość nowoczesny i wyposażony, na tą wycieczkę się nie nadawał. Był za mały i za słabo opancerzony. Wybrała więc ciężką opancerzoną ciężarówkę o zabudowanym tyle. Pojazd był spory i od czołgu różnił się jedynie brakiem wieżyczki i wygodnymi siedzeniami dla kierowców. Dobór pojazdów był jedną sprawą. Dobór ekwipunku, kolejną. Oczywistym jest że nie mogli załadować do ciężarówki i hummerów wszystkiego. Musieli ocenić ile wziąć granatów na pojazd, ile amunicji ile żywności, wody, medykamentów i innego sprzętu. Niby droga przed nimi była prosta i do granic parku powinni dotrzeć pod wieczór, to jednak nie wiadomo co się wydarzy na samej drodze, prawda? Od początku ta misja szła inaczej niż to zaplanowano w sztabie. Ciekawe jak sobie radziły inne oddziałom AST, którzy podążali śladem pozostałych zgrupowań.
Ocenienie co, ile i gdzie wpakować należało do zadań sierżant McAllister. Van Erp musiała zająć się detonacją. Wymagało to rozwalenie siedziby nadzoru elektronicznego, kwatery łączności, szpitala, zbrojowni i siłowni, oraz opcjonalnie wieżyczek karabinowych. Wymagało to planowania i brania pod uwagę ułatwiających wszystko reakcji łańcuchowych. Wymagało to odpalenia wszystkiego na kabelek, bo radio teoretycznie mogło zawieść. I wymagało to ludzi od pomocy, więc obie panie sierżant musiały się podzielić oddziałem.

Droga do domu

Podróż upływała spokojnie i bezpiecznie jak na razie. Drogi nie ucierpiały podczas tej eksplozji jaka wydarzyła się Parku. W każdym razie nie na tyle, by ich pojazdy nie mogły sobie z tym poradzić.


Szyk ich karawany był standardowy. JR na szpicy. Hummer z Elizabeth był kolejny, ciężarówka pośrodku, drugi i trzeci hummer zamykały tyły. Standard. Tyle że miejsce nie było standardowe i pojawiały się “trudności”. Porzucone pojazdy wojskowe… część rozwalona, część uszkodzona i rozkradziona przez duże szczury. Te czmychały na ich widok. Jak dotąd nie znajdowali na swojej drodze nikogo żywego. A potem...


Porzucone pojazdy cywilne. Cała droga była nimi usiana. Ewakuujący się turyści musieli je zostawić, tylko… czemu? I czemu podjeżdżając bliżej nie dostrzegli żadnych zwłok, żadnych trupów. Zupełnie jakby wszyscy znikli. Możliwe, że to Gwardia Narodowa zebrała zmarłych i gdzieś pochowała. Musieli jechać tą drogą, bo pomiędzy pojazdami wyznaczono szlak dla pojazdów. Nie musieli niczego taranować, czy odsuwać by jechać dalej.

Pośrodku drogi

Minęło już południe dość monotonnie przebiegającego dnia. Do szkieletów miejscowej fauny hasających sobie beztrosko już Doomguys zdołali się przyzwyczaić. Właściwie nic się nie działo i cała podróż wydawała się być spacerkiem po Parku. Do czasu…
Wtedy bowiem pojawiły się ślady orki pijanego farmera jakimś spory pługiem. Zniszczenia przechodziły czasami przez drogę, zmuszając pojazdy do ich wymijania. Jak i samochód, które się na takich bruzdach wywróciły… a może… zostały wywrócone? Nie wyglądało to dobrze.


Tym bardziej, gdy w okolicy pojawiły się bestie, które przypominały przedpotopowe jaszczury.


Potwory te były wielkości sporego kucyka. I ciężki pancerz pokrywał ich ciała. Były cztery takie bestie, po dwie z każdej strony. I pełne zębów pyski zwrócił się w kierunku podróżników i rozpoczęły pościg zbliżając za karawaną doomguys. Były bardzo szybkie i bardzo zwrotne, a gdy znalazły się w zasięgu strzału karabinów… wbiły się ciałami w glebę niczym żywe pociski i przemieszczały się pod ziemią z taką samą sporą szybkością. I ruch łatwo było śledzić. Kolec na pysku niczym płetwa rekina przecinał glebę pozostawiając za sobą długie bruzdy, niczym ślady olbrzymiego pługa. A choć cała karawana poruszała się w miarę szybko, to stwory były szybsze. Konfrontacja była nieunikniona.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 28-03-2019 o 19:50. Powód: Poprawki w związku ze "zgubieniem" hummera xD
abishai jest offline  
Stary 03-04-2019, 07:52   #44
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Hummer

- Cholera jasna!- Zaklęta Lili pod nosem widząc co się świeci. - Ash, ciśniesz ile tam masz pod maską. Jedziesz po prawej. Kit puść ją. Zejdź na lewo. J.R., uważaj na nią i pilnuj. Wszyscy walą w te stwory z tego co mają. Bez rozkazu.- Sama przyłożyła się, by strzelić z granatnika w pierwszego dziwoląga po lewej.

Wyglądało na to, że dziwaczne stwory nawet pod ziemią mają niezłą prędkość. A że Kit nie siedział za kierownicą samochodu sportowego, a zwykłego hummera, to szanse na ucieczkę przed pościgiem były bliskie zeru.

- Pewnie chcą się z nami zaprzyjaźnić - rzucił, równocześnie zjeżdżając na lewo, by przepuścić ciężarówkę.


Na Szosie

- Będzie mi to wypominać tygodniami… - Mruknęła pod nosem, sama do siebie Jean, widząc co się dzieje wokół konwoju. Te… lądowe rekiny były wyjątkowo upierdliwą sprawą, a ich pozbycie się mogło być nie lada problemowe.

- Najlepiej walić granatnikami, albo i samymi granatami. Zróbcie “wiązankę” i poczekajcie aż w końcu któryś mordę wystawi, może uda się je jemu w nią wrzucić? - Odezwała się J.R. w komunikatorze.


Zaś w ciężarówce…

- Przyjęłam. - Odpowiedziała Hansen i docisnęła pedał gazu do samej podłogi. - Bear słyszałeś Sierżant, dlaczego jeszcze nie strzelasz? - Mówiła do siedzącego obok mężczyzny, ale jej oczy utkwione były na drodze.

-Poza zasięgiem. Cierpliwości.- odparł spokojnie spoglądając od swojej strony na drogę. Obrzyn spoczywał w jego dłoni. -Pójdą najpierw na JR. Łatwy kąsek.

- Skoro tak mówisz...myślisz, że da się tym jechać bokiem na dwóch kołach?- Zapytała z nutą wyzwania.

- Nie.- stwierdził Bear.-Zwłaszcza z rannym na pokładzie. I jego pancerzem.

- Prowadziłoby mi się lepiej jakbyś doceniał moje poczucie humoru.

-Acha… eee. dobry żart.- stwierdził Bear podnosząc wolną dłoń i unosząc kciuk w górę. - Nie jestem za dobry w żartach. Może za stary na nowoczesną komedię.

- No braci Marx ci nie będę tutaj odstawiać dziadku.

- A znałaś ich?- zapytał mężczyzna obserwując rekinie płetwy przecinające glebę.

- Osobiście nie, ale robię sobie wieczorki z klasyka komedii od czasu do czasu. - Powiedziała mijając J.R. i jej motor, lekarka.


Na Szosie

McAllister, widząc iż jest wymijana już przez ciężarówkę , i nie bardzo wiedząc, jak w obecnej sytuacji sobie z zagrożeniem ze strony dziwacznych stworów poradzić… nagle mocno przyhamowała, trzymając się prawego pobocza. Może w ten sposób w końcu któryś z “rekinów” znajdzie się przed nią, i będzie mogła otworzyć do niego ogień z Miniguna?

- Spieprzaj, JR, zanim cię zeżrą razem z twoim... motorkiem! - rzucił Kit, widząc poczynania pani sierżant.

- Co ty wyrabiasz, Jean?- Zapytała wyraźnie zdziwiona Lili. - Masz jechać z ciężarówką!


Ciężarówka się wysforowała naprzód prowadzona pewną ręką lekarki. W ścianę oddzielającą kabinę od paki zaczęła walić pięścią Marge.

- Co się tam dzieje?!- krzyknęła nie wiedząc jak rozwija się sytuacja, bo zajęta była czuwaniem nad Jonesem. Zauważyła jednak przyspieszenie, pojazdu.

Lili strzeliła z granatnika, pozostałe hummery wsparły ją terkotem zamontowanych karabinów. Stwory bowiem trzymały się w bezpiecznej ich zdaniem odległości od reszty pojazdów… zbliżając się do McAllister. Tak jak przewidział Bear, ona była ich celem jako najmniejsza i najsłabsza sztuka w “stadzie”. Wszystkie strzały Doomguyi były celne, wyrzutnia wyrzuciła w powietrze krew i grudki ziemi. Karabiny maszynowe … nie zostawiły widocznych śladów postrzału, ale również trafiły. Kolejne salwy… strzał i bum. Kolejne trafienia, kolejna fontanna krwi i ziemi. Niestety w granatniku Lili skończyły się odłamkowe, trzeba było załadować kolejne. Karabiny zrobiły swoje i postrzelały, ale ile wyrządziły szkód? Trudno było stwierdzić.

- Jeśli my się zatrzymamy, będę mogła wleźć na dach i pozbyć się drani z pomocą mojej snajperki.- zaproponowała Meyes.


Tymczasem w ciężarówce…

- Mamy problem z tutejszą fauną, Nie ma powodu do paniki, ale przyspieszamy i była propozycja by zacząć tworzyć bundle granatów ale to jeszcze potwierdzając dziewczyny. - Odpowiedziała, a raczej odkrzyknęła do pilotki w drugiej części pojazdu.

- Misiu jak coś mam dwa crio i dwa fosforowe. Jakbyś uznał, że znajdziesz dla nich użytek ja mam ręce pełne roboty. - Zwróciła się już do Anthonego.

- Mam swoje.- odparł Bear zerkając w lusterko.- Jesteśmy duzi… zaatakują nas, jeśli za bardzo oddalimy się od reszty. Jeśli uznają, że łatwiej nas dopaść niż mniejsze od nas hummery.

- Raczej jak zorientują się, że JR jest absolutnie niestrawna. - Powiedziała Ash ale wróciła do poprzedniej prędkości po wyminięciu sierżant.- I Masz Tylko cztery granaty, o ile dobrze pamiętam.

- Wyglądają na takie co potrafią sobie poradzić z konserwami.- ocenił ponuro Cook.
 
Obca jest offline  
Stary 04-04-2019, 09:40   #45
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Pojedynek na szosie

- Nie robię tu za nic innego, jak cholerną przynętę, a te “rekiny” już za chwilę sobie zrobią ze mnie przekąskę! - Warknęła w komunikator Jean - Ostrzał gówno dał, ma ktoś pomysły, bo mi się czas kończy??
- Nie patrz na nas i grzej, ile fabryka dała - rzucił w eter Kit.
- Russell, zrób co mówiła Louise. Ronald, zostajecie z nimi. - Powiedziała Lili.
- A my jedziemy do pani na harleyu - dodała z przekąsem klepiąc Kita w ramię. - Zachciało jej się brykać.

Ostatni z hummerów zatrzymał się i Meyes poczęła się gramolić na dach ze swoim kochanym railgunem.
- Co? Cze.. tak jest.- Tak że i hummer Pearsona się zatrzymał. Ostatni pojazd podążał za JR. która już widziała złowrogie płetwy potworów… ale żadnej w polu rażenia swojego karabinu maszynowego. Wyglądało na to, że za chwilę sama sprawdzi swój plan o wrzucaniu granatów do paszcz bestii.
Hummer Kita zbliżył się do Jean i lądowych rekinów, że nie trzeba było granatnika by posłać im wybuchową pamiątką, toteż Hauser przesunął się na przeciwległą stronę, by posłać granat, tam gdzie Lili nie mogła. Tyle że… JR. znalazła się w potencjalnym polu rażenia.
Tymczasem zaś ciężarówka oddalała się bezpiecznie.
- Ash, zwolnijcie- Zakomenderowała Elizabeth widząc, że stwory zainteresowały się czymś, a właściwie kimś, innym. Wzięła ze skrzynki granat i przygotowała się do rzutu.
Ciężarówka
-Przyjęłam. - Asz potwierdziła zwalniając.
- Zatrzymaj się. Wysiądę w razie czego. A poza tym. Może trzeba będzie zawrócić.- stwierdził cicho Cook..
Ashley dała po hamulcach.
- Tylko żeby to się nie skończyło, że będziemy z Marge ratować twoją dupę, Bear.

Dzikie plany i połamane kości

JR. miała plan…. piekielnie szalony i samobójczy, ale miała. Niemniej pierwsza wkroczyła Meyes ze swoją spluwą. Posłała dwa pociski w jednego z potworów przecinających glebę. Nie wiadomo z jakim skutkiem… jednak była nadzieja, że śmiertelnym za drugim razem, bo płetwa się zatrzymała. Niemniej nadal dwa pędziły na JR. A i trzeci był blisko.
- Podjeżdżaj tu Kit! Przesiadam się w biegu i zostawiam piguły na niestrawność na motorze, może się uda! - Krzyknęła nagle w eterze Jean. Chyba wpadł jej do głowy całkiem porąbany plan…
- Zabiję ją jak tylko tutaj wsiądzie.- Powiedziała Lili do Kita i ruchem głowy dała znać by wykonał polecenie.
Kit nie wypowiadał się na temat pomysłu JR. Bez słowa protestu skręcił odrobinę a potem przyspieszył, by zrównać się z motocyklem.
JR skoczyła w ostatniej chwili na wóz Lili. Potwór bowiem wystrzelił właśnie z gruntu jak pocisk i przewrócił pojazd. Sama McAlister z gracją rozpłaszczonej żaby walnęła swoim ciałem z impetem na maskę hummera wgniatając ją. Łupnęła plecami o przednią szybę rozwalając osłonę (na szczęście sama szyba przetrwała), z powodu pędu przetoczyła się po dachu zdzierając z niego karabin maszynowy i pewnie zleciałaby z hummera na ziemię kończąc tak swój popisowy numer, ale… udało się. Jakimś udało jej się chwycić za bagażnik i utrzymać się na tyle, by się na niego wdrapać.
Na wizjerze jej hełmu wyświetlało się co chwilę słowo: Awaria, Awaria.
A w eterze było słychać rozdzierający krzyk Gilesa.
- Moja dziecinka!
Zasilanie zbroi zaczynało szwankować, prawa ręka poruszała się opornie, żebra bolały, destruktor… był zniszczony. Zgniotła go podczas przetaczania po wozie. Jedynym pocieszeniem, była duża eksplozja rozrywająca głodnego stwora wraz z motorem.
Inna sprawa, że teraz oba pozostałe przy życiu stwory wybrały hummera Lili na swój posiłek.
- Niedoczekanie!- Warknęła Lili i cisnęła pierwszy z granatów.
Straszne bluzgi w komunikatorze, które wprawiłyby w zakłopotanie i starego wilka morskiego, świadczyły o dwóch istotnych sprawach. Po pierwsze, J.R. żyła i była chyba cała, ale coś chyba - z tych wszystkich wiązanek - było nie tak z jej minigunem i samym pancerzem…
Sądząc z tego, jak zaczął się zachowywać hummer, pojazdowi niezbyt się spodobała obecność kolejnego pasażera. A równie mało zachwycony kierowca wspomnianego hummera wcisnął gaz do dechy, mijając ciężarówkę, która - z nieznanych mu powodów - miast tylko zwolnić, niemal się zatrzymała.

- Rany co oni wyprawiają?!- Powiedziała do reszty swoich pasażerów Ash, a chwile później włączyła kamerę rejestrującą w swoim hełmie.
Granaty wybuchły… dwie eksplozje krwi i piasku. Zarówno Lili i BFG trafili ukryte w piasku gadziny. Bowiem Dwight brał przykład ze swojej szefowej jeśli chodzi o działania. Nie mogli jednak ponownie rzucić granatów, bo bestie były już zbyt blisko i wybuch objąłby zarówno potwory jak i ich.
-Wychodzicie poza zasięg, zawróćcie.- zaapelowała Meyes oddając dwa strzały.
Udało jej się dobić jedną bestię, ale ostatnia uparcie podążała za uszkodzonym hummerem.
- Zdołasz tu zawrócić? - zapytała Lili.
Gdyby to było ferrari, Kit od razu udzieliłby odpowiedzi twierdzącej. Hammer jednak bardziej przypominał rozpędzoną furmankę i zawrócenie nim groziło śmiercią lub kalectwem, o zniszczeniu sprzętu wojskowego nie wspominając.
- JR, trzymaj się - powiedział, po czym zaczął się "bawić" gazem, kierownicą i hamulcem ręcznym, by obrócić samochód o 180 stopni.
- A co ja tu kur… ngggghhhh!! - Zawarczała w komunikatorze Jean, gdy zadziałało na nią spore przeciążenie, w trakcie dziwacznych manewrów pojazdem.
Carsonowi udało się zawrócić z piskiem opon i wtedy.. wprost z szosy wyskoczyła ostatnia z bestii, lądując na masce i łbem rozbijając przednią szybę. Odłamki szkła nie mogły uczynić krzywdy siedzącym w środku doomguy’om, ale wrodzone odruchy pozostały. I oboje zasłoniły się rękami. Paszcza potwora capnęła i zacisnęła się na ręce Kita miażdżąc tytanowy stop jak papier. Na szczęście mężczyzna ledwo to poczuł. Bestia starająca sie utrzymać równowagę na masce wozu, nie mogła w pełni wykorzystać swojej siły.
Lili sięgnęła po swój karabin chcąc poczęstować bestię jeszcze większa ilością metalu.
Miała z tym jednak problemy, bo duży karabin nie nadawał się do strzelania w tak ciasnych miejscach. Pochwycenie go i uniesienie… nie zdążyła.
Tu szybszy okazał się BFG wyciągajac swój rewolwer i strzelając z niego przez ramię w ślepia potwora. Nie zdołał jednak celnie trafić i jedynie poranił bestię.
Kit, który nie musiał się już martwić trzymaniem kierownicy, wolną ręką sięgnął po swój pistolet, z zamiarem wpakowania zawartości magazynka w oczy potwora.
- Nie mam czystego strzału. Powtarzam nie mam czystego strzału - informowała Meyes.
Strzały Kita choć celne… nie dosięgły oczu potwora i jedynie nieco poraniły.
Nagle zazgrzytały blachy dachu hummera…
- Zdychaj skurwielu! - Rozległ się krzyk J.R. klęczącej na wozie i oddającej strzał za strzałem ze swojej “pompki”. Raz, drugi, trzeci.
Każdy strzał był celny, pierwszy i drugi nie zdołały go zabić, mimo że jego ciało było pokiereszowane ciężko. Dopiero trzeci go dobił. Potwór rozluźnił paszczę zaciśniętą na ręce Carsona i osunął się po masce na ziemię.
- Musimy się przesiąść. - zadecydowała Lili. - Przyjedźcie po nas.
- No, tym daleko nie zajedziemy - stwierdził Kit. Silnik co prawda jeszcze pracował, ale z chłodnicy zaczęło się dymić, więc Kit przekręcił kluczyk. Wyciągnął go i schował do kieszeni. - Cud, że mi ręki nie odgryzł.
Wysiadł z hummera, zabierając ze sobą apteczkę.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 22-01-2020 o 20:09.
Kerm jest offline  
Stary 04-04-2019, 18:03   #46
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Niezapowiedziane Przystanki


Ash słysząc prośbę o podwózkę ruszyła furgonetką w stronę poległego hammera. - Jedziemy. - Poinformowała na łączu a potem dodała do Anthonego. -Dobrze, że kazałeś się zatrzymać jakbyśmy byli w ruchu jeszcze byśmy stali się celem. Choć teraz mamy szansę mieć J.R. na pace... nie wiem czy ta fura przeżyje jej “heroiczne” wyczyny - dodała dojeżdżając i zatrzymują się przy zepsutym pojeździe. - Jestescie cali czy robimy przymusowy postój na wasze szycie?

- Jestem twarda, odporna na wiedzę, i trudna do zajebania - odparła z przekąsem J.R. - Podjedź tu, trzeba sprzęt przeładować…

-Nie mogę się z tobą nie zgodzić.
- powiedziała Lili.

Jean zbliżyła się na moment do leżącego najbliżej, martwego stwora, z “pompką” wycelowaną w jego martwy łeb.
- Już nie taki chojrak co? AST, kutasie! - Warknęła pod nosem i zasadziła padlinie lekkiego kopa.

- Ty i Kit do ciężarówki, ja i Dwight do hummerów. - Sierżant van Erp spojrzała na McAllister.
- Ta jes. - Jean zasalutowała… bronią.


Kiedy reszta zajęła się przepakowywaniem sprzętu, Ash wyłączyła silnik i podeszła ze swoją torbą i wykorzystała te parę chwil by zebrać kolejne próbki potwora.Tymczasem do drużyny zbliżały się pozostałe dwa hummery.

- Wszystko w porządku?- spytał Pearson opuszczając swój pojazd.
-Żyjemy. Nie ma się co martwić. Lili i JR. świetnie sobie poradziły. A Kit ze swoimi umiejętnościami też.- rzekł wesoło Dwight.
-Dzień bez popisywania to dzień stracony co JR?- zapytał ironicznie Guerra.
- Ja się chciałam tylko przejechać na motorze… - Odparła wielce niewinnie McAllister - ...no a później improwizowałam - Wyszczerzyła ząbki.

- Lepiej nie czekać aż pojawią się następne.- zasugerował Hamato i westchnął. - Niestety ciężko tu o spokojne miejsce, ale z drugiej strony… wygląda na to, że jesteśmy ignorowani przez wroga.
-Ten cały bajzel nazywasz “ignorowaniem”?
- odparł Dominic, nim jednak Azjata zdołał odpowiedzieć, wtrącił się Bear.-To lokalna fauna. Zaatakowały jak wilki, skupiając się ciągle na najsłabszym… najmniejszym członku stada. Armia zaczęłaby od likwidacji największego zagrożenia. Czyli Lili.

Jean spojrzała na Beara jakoś tak… z byka. Słowa o najsłabszym, czy najmniejszym w stadzie, chyba jej się nie spodobały. Nie odezwała się jednak ani słowem, wzruszając ramionami. Przytrąbiła za to znowu z opancerzonego buta w “rekina” by odłamać jemu płetwę grzbietową.
- Taka próbka się przyda? - Spytała się Ash.
- Myślę, że ślina, krew i trochę tkanek wystarczy...jak chcesz trofeum nikomu nie powiem. I sciagaj pancerz jest chwilowo bez użyteczny a z tego co widziałam za parę minut będziesz w odczuwała bardzo niekomfortowy ból członków i pleców.
- Przecież nie walnę striptizu na środku drogi?
- Jean uniosła jedną brewkę w zdziwieniu, ale i się uśmiechnęła. - Rozpłaszczę się w ciężarówce, spoko. A boli już od minuty - Dodała.
- Idź ‘płaszczko’ zaraz dołącze dam ci cos na to. - Powiedziała, drocząc się z sierżant, Ash.

Kit natomiast postanowił wyłamać potworowi kilka ząbków, by dzielna drużyna miała jakieś trofea, jako pamiątkę z tego spotkania. Po skończonej ‘expresowej obdukcji’ potworka Ash weszła na pakę i podała JR końska dawkę środkow przeciwbólowych, a potem zajęła się na szybko ręką Kita.

Tymczasem Wolvie zaczynał okazywać pierwsze oznaki odzyskiwania przytomności. A Giles wdrapał się za JR i bardziej od badanej pani sierżant interesował się jej pokiereszowanym pancerzem.

-Dobra ja mogę jechać! - Powiedziała Ash idąc do kabiny kierowcy.
- Giles, zostajesz tutaj? - spytał Kit, według którego w ciężarówce zaczęło się robić nieco ciasno. - To może lepiej ja się stąd wyniosę? Na twoje miejsce w hummerze? - zaproponował.
- Nie. Ty, Kit, idziesz do ciężarówki. Ty, Russell, złaź na dół i pakuj się do hummera za kierowcę. Ale to już.
- Lili zaczęła poganiać towarzystwo.

-Ale…- niemrawo zaprotestował Giles, niemniej szybko poddał się spojrzeniu Lili sugerującym zdecydowanie van Erp w tej sprawie.
- Mogę prowadzić - odparł Kit, spoglądając na Lili. - Jestem lepszy niż Russell. Poza tym... on będzie teraz myśleć tylko o biednym pancerzu...
- Już!
- Wrzasnęła Lili zupełnie ignorując to co Carson powiedział.
- Tak jest, ma'am - odparł Kit, czekając równocześnie, aż Russell odklei się od pancerza i wyjdzie z ciężarówki… z wnętrza której rozległ się głos J.R.
- A kto mi pancerz naprawi?? - Odezwała się do van Erp, a po chwili zwróciła już do samej Ash - Słuchaj no, ja na chwilkę przymknę oczy. Nie że tam mdleję czy coś, po prostu chcę odpocząć, więc bez paniki - I jak J.R. powiedziała, tak zrobiła…
- I tak prowadzę więc jak zaczniecie umierać to musicie zacząć krzyczeć żebym wiedziała. - Powiedziała lekarka przez szybę miedzy kabina a paką ciężarówki.

- A co zrobić z Wolwie'm, gdy otworzy oczęta? - spytał Kit.
- Dajcie mu dojść do siebie i pomarudzić. I zatrzymajcie jak zechce wysiadać podczas jazdy. - Dodała Lekareczka.

Sierżant van Erp poczekała aż wszyscy wejdą do pojazdów i sama weszła do tego, w którym była Louise.
-Ronald, jedziecie na przodzie. A my zamykamy nasz konwój. Co z porucznikiem?- Zapytała siedząc już w środku.
-Zaczyna się budzić i nadal jest stabilny. - Odpowiedziała Ash w eter.


Dalsza podróż ten sam syf


Dalsza droga upływała spokojnie. Co prawda widoki które się trafiały były niepokojące. Porzucone samochody. Jakieś szkielety obrane do kości z mięsa… czasami poruszające się, czasem leżące jak bozia przykazała. Od czasu do czasu płonące drzewa i budynki, pojazdy wojskowe przypominające pozgniataną puszkę puszkę.

Widok bardziej jak z postapokaliptycznej wizji niż ze strefy wojny. Od takich obrazów cierpła skóra.

Słońce powoli zaczęło zachodzić na horyzontem. Ale oni się nie zatrzymywali już podążając do granicy. By zdążyć przed zmrokiem. Dość mieli wszak przygód na tej misji i wszyscy chcieli wrócić w bezpieczne rejony.

Z tego co wiedzieli, granica anomalii wywołanej wybuchem obejmowała mniej więcej obszar parku, więc gdy uda im się wyjechać...




.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest teraz online  
Stary 04-04-2019, 18:54   #47
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Ostatnia Granica

W zapadającym zmroku dostrzegli coś co niemal odruchowo sprawiło, że wszyscy kierowcy wcisnęli hamulec. Dotarli bowiem do zablokowanego szlabanem posterunku wojskowego, który nie należał jednak do gwardii narodowej. A do zwykłej piechoty... a przynajmniej należał, bo żołnierze zostali wymordowani, a ich ciałami żywiły się owe pokraczne nieumarłe kreatury. Było ich kilkanaście i pożerały trupy jak hieny. A na widok pojazdów ruszyły w szarży na nie. Były jednak kościste i wielkości niskiego człowieka. W porównaniu z tym co Doomguys przeszli, ani ich wygląd ani ich liczba nie mogły robić wrażenia na nich.

- Hej szefie, wszystko jest cacy… jesteśmy w drodze, stan osobowy bez zmian - Odezwała się Jean do coraz bardziej odzyskującego przytomność dowódcy… kilka minut wcześniej podwędzając jego karabin. Skoro Jones był niedysponowany, a jej brakowało podstawowej broni, postanowiła sobie pożyczyć Taurusa.

- Nie zatrzymywać się. Jedziemy dalej.- Powiedziała Lili z grobową miną przyglądając się makabrycznej scenie.
- Tak jest. - Potwierdziła Ash i mentalnie przygotowała się do ewentualnego rozjeżdżania tych istot. Zwróciła się do wypoczywających na pace żołnierzy.- Śpiące królewny, Uprzedzam przed turbulencjami.
- Nie śpię! - Odezwała się niemal od razu J.R. przeciskając przez przejście między paką a kabiną - Co się dzieje? - Spojrzała przez przednie szyby pojazdu.
- Trzeba by wybić te wszystkie potwory - stwierdził Kit, widząc, co się dzieje na posterunku.
- Jakie potwory ?- zdziwiła się Marge tuląc do siebie swój karabin w obawie, że coś wyskoczy z kąta. Po tym co już widziała, wolała nie wychylać głowy z ciężarówki, nawet by popatrzeć na miejscową faunę. W końcu ją chronił jedynie hełm i kamizelka kuloodporna Gwardii Narodowej… niewiele więc.
- Mało przyjemne z wyglądu... - Kit wolał nie straszyć dziewczyny - ale z nami jesteś bezpieczna. Poza tym tu się nie dostaną.
- Możemy odpalić kilka rakiet na pożegnanie. Gdy je miniemy. -zaproponował Guerra, a gdy podjeżali do zdewastowanego posterunku, pancerze AST “ożyły”. Pojawiły się nowe sygnały, GPS pikał wesoło. Wyjechali z obszaru zakłóceń i mogli nawiązać kontakt z centralą główną.
- Wróciliśmy na łono cywilizacji - Kit poinformował Marge.
- To co może tak jakąś taryfę sobie załatwimy, która dzwoni po jakiś helikopter?- Hansen rzuciła w eter do Lili i JR.
- “Zadzwonić” to ja ci mogę kotek po pizzę - Powiedziała z przekąsem Jean niemal do ucha Ash.
- Jak płacisz to nie mam obiekcji. - Odpowiedziała niezrażona Ash.
- Powinniśmy uruchomić alarm. Mamy rannego i rozbitka. I nie meldowaliśmy się mimo, że przekroczyliśmy czas trwania misji. Jesteśmy uznani za zaginionych.- wtrącił flegmatycznie Bear.

- Może weźmiemy jednego żywcem? - zaproponował Kit.
- Kto zgłasza się na ochotnika do tego jakże zaszczytnego zadania?- Zapytała Lili.
Tego typu zadania spadały zwykle (i słusznie) na projektodawcę, ale Kit nie miał nic przeciwko temu, by złapać jednego trupojada i obezwładnić, a potem zamienić w baleronik, który można by - bez szkody dla wszystkich zainteresowanych - zawieźć do bazy.
- Wystrzelamy większość, a potem wysiądę i się zaprzyjaźnię z jednym z tych, co przeżyją - zaproponował.
- Medale wam się marzą, czy jak?? - Wtrąciła się w tą rozmowę J.R. - Te… pasożyty mogą nas czymś zarazić, nawet jak takiego zwiążecie, ryzyko jest za duże! Chcecie go brać do hummera albo ciężarówki? A co jak same gówno, które z siebie wydycha, albo jego ślina, lub cokolwiek innego, sprawi nam problemy i na końcu sami tak skończymy? Jestem przeciw. Ale ostatnie zdanie ma Jones…
- Nie taka miała być nasza misja. Nie mamy sprzętu do łapania.. zwierząt.- wtrącił Hamato. -A te… kanibale nie wyglądają inteligentnie.
- I sprawa się wyjaśniła. Jedziemy do bazy. Nie marnować niepotrzebnie amunicji. - Powiedziała Lili, wyraźnie zadowolona, że nie zrobią dodatkowego postoju i zaczęła nadawać sygnał alarmowy.
"No chyba zgłupiałaś! Powinniśmy je wybić! Jak można pozwolić, by zżerały naszych żołnierzy...", pomyślał Kit, ale swą opinię zachował dla siebie, postanawiając bez świadków powiedzieć Lili, co myśli o takiej decyzji. "Wstyd i tyle..."

- Nosz wtf! - Warknęła Jean w ciężarówce, po czym szybko znalazła się przy Marge - Hej, wymienimy się? - Spytała, podając pilotce swoją “pompkę”, a sama biorąc z jej dłoni Onyxa. Mina J.R. z kolei, z początkowo sympatycznym uśmiechem, przerodziła się szybko w wyraz twarzy, świadczący aby lepiej się nie sprzeciwiać.
- Nie pękaj, jak tu coś wlezie, a z “rury” pierdykniesz, to nie będzie co zbierać! Masz gdzieś jeszcze zapasowy magazynek?
- Tttak? - Dziewczyna nie zdecydowała się zaprotestować przeciwko działaniom JR.

Chwilę później Jean była na powrót w kabinie ciężarówki. Spojrzała na Ash, po czym odezwała się do wszystkich z oddziału przez CB radio pojazdu:
-Cofam rozkaz sierżant van Erp!. Zwolnić maszynami do minimum i rozpieprzyć mi te gnidy! Nie będą tu sobie urzędowały w nieskończoność, wróg to wróg, strzelać bez rozkazu! - Następnie Jean spojrzała na Ash i Beara, wyszczerzyła ząbki, po czym wgramoliła się na mężczyznę, na moment siadając na nim perwersyjnie okrakiem i… otworzyła drzwi ciężarówki, po czym z niej wyszła, i zaczęła się wspinać na dach wozu w trakcie jazdy. Oj tak, ona miała zamiar również sobie postrzelać.
- McAllister, co ty wyprawiasz?! Mamy jak najszybciej wrócić do bazy!- Odezwała się Lili. - Cofać to tu sobie możesz…!
- Wszyscy strzelać do wroga! To rozkaz! - Powtórzyła Jean i ostrzałem z karabinu przerobiła na sito pierwszego potworka
- Bez zwalniania!- Van Erp uzupełniła rozkaz McAllister. - I bez niepotrzebnego ryzyka!
- Za późno. JR właśnie mi weszła na dach ciężarówki. - Hansen uświadomiła Lili i mimo wszystko trochę zwolniła, w końcu nie chciała zrzucić JR z dachu.
- Będzie ostra spina w bazie.- mruknął pod nosem Bear.
- Jeśli sierżant McAllister stwarza zagrożenie, to macie je zneutralizować!- Odezwała się Elizabeth, a później już po cichu wyklinała McAllister i jej głupotę oraz niepotrzebną brawurę.
- Żeby to zrobić musiałbym teraz zatrzymać pojazd. Marge nie wyślę bo monitoruje Wolviego a Anthony nie będzie w zbroi się ładować jako drugi na dach by ją ściągnąć. . - Hansen powiedziała trochę rozdrażniona. Wprawdzie został Kit, ale Ash liczyła, że przynajmniej on nie będzie odpierdalał ekscesów.
- Nie da rady jej ściągnąć bez zatrzymywania się - dodał Kit.
- Niech sobie postrzela.- zaproponował Cook.. Pozostałe przy życiu humanoidy pospiesznie pognały na pojazdy i skrzecząc dziko. Nie były jednak tak duże i ciężkie, ani tak szybkie jak potwory spotkanie niedawno.

Wkrótce pojawiła się odpowiedź z bazy na ich sygnały. Mapy w wizjerach hełmu miały znacznik miejsca spotkania z dwoma gargoyle’ami, oraz czas do ich przybycia. Nie było ono dalekie od ich obecnej pozycji.
- Wszyscy wiedzą gdzie jadą?- Z ust van Erp padło retoryczne pytanie. - To jedziemy. Im szybciej tam dotrzemy, tym szybciej będziemy w bazie.
-Tak. Tak...Tak.- padły oczywiste odpowiedzi.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 07-04-2019 o 23:09.
Efcia jest offline  
Stary 07-04-2019, 13:12   #48
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Ewakuacja

Dojechali na miejsce i czekali. Kilka minut tylko. Dwa Gargoyle wsparte przez trzy śmigłowce szturmowe Viper pojawiły się nad nimi. Sytuacja musiała być poważna. Wszak jeden taki śmigłowiec mógł samotnie przerobić batalion czołgów lub pułk zmechanizowanej piechoty na mielonkę i mieć dość amunicji, na jeszcze jedną potyczkę.
A tu były aż trzy.
Gargoyle wylądowały i zaczęła się ewakuacja żołnierzy, materiałów dowodowych… a na końcu sprzętu i amunicji. Czego nie byli w stanie zabrać, to jeden z Viperów ostrzelał i zniszczył. Był to niepokojący widok. Wszak taktyka spalonej ziemi, to coś co stosuje się podczas inwazji sił wroga. Inwazji którą się przegrywa.

Rozmowa z załogą Gargoyle’i roztaczała jednak mniej ponurą wizję. Na razie, ani chmura się nie rozrastała, ani żadne poważne siły wroga nie wdarły się dalej na terytorium USA. Natomiast zarejestrowano brutalne i szybkie ataki na posterunki…
W niektórych przypadkach udało się zidentyfikować… cóż… bardziej zarejestrować wygląd wroga. W innych “tożsamość” napastników była nieznana. Wróg stosował więc trudną do przewidzenia taktykę partyzanckich wypadów. A choć w sztabie najchętniej rozjechano by cały park walcem sił pancernych, to nieznany los sił Gwardii Narodowej odwodził co rozsądniejszych od takich pomysłów.

Przystanek w the EyE

Najpierw trafili do słynnej bazy “EyE” w Newport na Zachodnim Wybrzeżu. OkO było potężnym kompleksem bunkrów i umocnień. Musiało być. OkO monitorowało ruch wszystkich jednostek nawodnych, podwodnych i powietrznych na obszarze całego Pacyfiku. W czasie wojny miało stanowić centrum dowodzenia flotą. W czasie pokoju OkO widziało wszystko.
Była to też baza znajdująca się obecnie najbliżej miejsca kryzysu i nadająca się na centrum dowodzenia. Nic więc dziwnego że OkO spoglądało teraz na Park Yellowstone zbierając wszystkie informacje.

Na miejscu drużyna miała okazję się przespać i podleczyć. Nieco zrelaksować (przy kawie niestety) i przespać w przydzielonych łóżkach. Oraz zostać przesłuchana przez agenta NCIS imieniem Frank Whellers.


Miły i przyjazny gość jak na agenta. Przepytywał o wszystkie szczegóły i zapisywał wnioski na padzie. Wszystkich traktował równo… do czasu aż trafił na JR.
- Sierżant McAllister. Czytałem pani akta, oglądałem nagrania z akcji Morzu Południowochińskim. Jestem wielkim pani fanem.- rzekł na powitanie.- Po wszystkim, może… zgodzi się pani na rozmowę przy kawie. Tak bardziej prywatną?

Nie ma jak w domu

Po jednym dniu spędzonym na mało komfortowym relaksie w pomieszczeniach gościnnych bazy the “EyE”, ruszyli do domu. Tym razem nie musieli korzystać z ciasnych Gargoyle. Doomguys oraz ich sprzęt załadowano na starego (jeśli chodzi o projekt) C-17 od boeinga. Samolot miał jednak wiele zalet w swojej prostocie. Był solidny, tani w produkcji i eksploatacji. I nie wymagał tak częstego serwisu jak nowsze projekty. Nadal miał olbrzymi udźwig, jeden z największych wśród latających obecnie maszyn latających. Takie zalety pozwalały C-17 przetrwać dłużej niż F-16. Cóż… wyścig zbrojeń rzadko obejmował pojazdy transportowe. Przelot nim co prawda daleki był od wygód rejsowych samolotów pasażerskich. Ale przynajmniej miejsca było pod dostatkiem.

Podróż trwała dwie godziny i zakończyła się lądowaniem. Potem było wysiadanie, a przy tej okazji Marge wspomniała, że pogada w kantynie i załatwi imprezę dla swoich wybawicieli następnego wieczora. Oczywiście reszta oddziału też mogła czuć się zaproszona.
- No to już wiem gdzie wpadniemy razem na naszą randkę.- rzekła pół żartem, pół serio Louise zwracając się do van Erp.

Próg mieszkania Ash

Tragedia wkroczyła do cichego zakątka Ash. Wkroczyła bardzo głośno i niespodziewanie. Bardzo ładna i bardzo… wyzywająco ubrana...


Ale jednak tragedia.
- Nie mam co na siebie ubrać.- rzekła nerwowo Meyes wciśnięta w małą czarną i koronkową, która powaliłaby na kolana wielu mężczyzn i część kobiet. Jak na kogoś kto nie miał co na siebie włożyć targała zbyt wiele toreb z ubraniami i dodatkami.
- Musisz mi pomóc Ash, chcę zrobić na Lili takie wrażenie żeby jej szczęka opadła do podłogi, a preferencje łóżkowe zrobiły się szersze. - błagała smutno.- Ty masz lepszy gust. Pomóż mi.

Stołówka w porze obiadowej

- A więc…- zaczął naradę Ronnie Pearson zerkając na zgromadzonych wokół siebie mężczyzn: Christophera Carsona, Guerry, Cooka i Hausera. Przy czym żaden z nich pozornie nie okazywał zainteresowania jego informacjami.
- W formacji w której służy Marge są cztery ślicznotki. W tym jedna miss… była miss
Arkansas.
-zaczął mówić, a Cook mu przerwał pytając.- Serio?
- No… nie samego stanu. Miss dyń Arkansas czy coś w tym rodzaju. Porucznik Laura Blakewood. Jest ponoć najładniejsza. I znają sie z Marge. Pewnie się pojawi. Pozostałe warte uwagi to Pamela Weston i Camy Liang. Oraz Gina Patamulos.
- To źle.- mruknął Cook, a Handsome’owi wyraźnie mina skwaśniała.
- Dlaczego? - zapytali jednocześnie Pearson i Hauser.
- Rzuciłem jedną Ginę o tym imieniu, była wtedy przyszłą pilotką. A ja… miałem jeszcze gębę bez blizny i głowę pełną głupot. A Gina… cóż… przy niej Louise to oaza spokoju. Jest krewka jak wszyscy Włosi.
-Nazwisko brzmi bardziej grecko.- odparł Cook.
- Ale chyba nie nosi urazy tak długo?- zapytał z nadzieją BFG i dodał stanowczo.- W razie czego dopilnujemy byście się nie spotkali. To ma być udana impreza. Marge uszła z życiem… co prawda… jej kumple zginęli, ale wpierw należy się cieszyć z tych co przeżyli, a potem opłakiwać tych co odeszli.
- Dobra… a co do konkurencji. Ponoć tych naprawdę przystojnych jest trzech więc pewnie uderzą do kobiet z naszego oddziału. No i może do samej Blakewood.- kontynuował planowanie Pearson.

Dom van Erp

Takiego spotkania się raczej Lili nie spodziewała. BFG wpadł do niej z bukiecikiem małych kwiatuszków. Wyglądały przekomicznie w jego dość dużej dłoni.
- Wiesz. Skoro Louise wyrwała cię na randkę, to pomyślałem… że skoro jesteś wolna, to czemu samemu nie spróbować. Oczywiście nie dziś, ale może.. jutro, pojutrze… jak nadarzy się okazja? Chciałem spytać czy byś chciała pójść ze mną na taką tradycyjną randkę. - zapytał z uśmiechem.
Trzeba było przyznać, że Hauser się przygotował. Odświętny mundur niczym do defilady. Oprócz kwiatków pudełko czekolady. Trochę staromodne podejście.
- Nie planuję nic ekstrawaganckiego. Pogadamy popijemy wina… będzie z pewnością mniej szaleństw, niż to co się może zdarzyć na przyjęciu planowanym przez Marge.- zaczął mówić i się zasępił dodając.- A skoro o przyjęciu mowa, to... jest mały problem do rozwiązania.
Rozejrzał się dookoła, jakby spodziewał się jakichś szpiegów w krzakach.
- Możemy porozmawiać gdzieś bardziej na osobności?- zapytał konspiracyjnym tonem. Bo choć byli we dwoje teraz, to jednak na progu jej domu, w pełnej znudzonych żon oficerów okolicy..

Kantyna. Prywatne przyjęcie

Top secret. Wszyscy potwierdzili protokół podsuwany im przez agenta Whellersa. Przycisnęli kciuk do czytnika przysięgając zachowania wydarzeń z misji w tajemnicy. Więc zbyt wiele zdradzić nie mogli. Niemniej Marge została przez nich uratowana i to był fakt, którym mogli podzielić się ze światem (pomijając oczywiście ciekawe okoliczności związane z tym ratunkiem). Uratowana zgodnie ze zwyczajem urządzała małą imprezkę na cześć wybawicieli.
Ot, nic wielkiego… darmowy barek, muzyczka do tańca i jakieś przekąski.
Oczywiście pod warunkiem, że lubiło się stare szafy grające z przebojami z lat 70 i 80-tych dwudziestego wieku. Bo taka właśnie, staroświecka szafa grająca tam stała.

Załatwienie tego nie było problemem, ale trzeba przyznać że Marge zaszalała spraszając gości, zarówno Doomguy’s jak członków w swojej formacji. Nawet obowiązywały stroje wizytowe.
Marge zresztą sama była tego dowodem, bo ubrała się szałowo i podkreślając tym strojem swoje walory nie odstępowała BFG. Z nim bowiem chyba najlepiej się jej gadało. Wszyscy goście się jeszcze nie zeszli. Był już Cook i Collier oraz Giles opierający się o ścianę i niezbyt pewnie czujący się na takich imprezach. Tuż koło Charlotte kręcił się już jeden przystojniak, zapewne czołowy uwodziciel wśród pilotów. Ciemnowłosy i z łobuzerskim jednodniowym zarostem na twarzy próbował czarować blondynkę, ubraną w gustowną acz skromną garsonkę. Trudno powiedzieć, czy z dobrym skutkiem. Niemniej obecnie na sali królowała inna piękność. Jej dość skąpa w materiał czarna sukienka wyraźnie rzucała wyzwanie innym kobietom. Niczym lwica zakreśliła swoje terytorium “walcząc” obecnie z Marge o palmę pierwszeństwa nad nim. Jej spojrzenie bowiem rzucało figlarne zaproszenia Dwightowi, aczkolwiek pewnie tylko dlatego, że Marge z nim rozmawiała. I sądząc po atutach, to mogła być miss dyń z Arkansas. Takich może mniejszych, ale kształtnych.

Następnego dnia. Szpital wojskowy. Łóżko Porucznika Philipa“Wolviego” Jonesa

Wezwał je obie. Sierżant van Erp i sierżant McAllister stały wyprostowane przed leżącym w łóżku dowódcą. Całkiem już przytomnym, lecz nadal podłączonym do kilku rurek.
- Czytałem raporty z naszej ostatniej misji. - rzekł wprost spoglądając na obie kobiety. -Jeśli uważacie, że każda z was wyszła z nich bez skazy i bez popełniania błędów, to się mylicie. Ba… mnie by się oberwało za parę moich decyzji.
Zaśmiał się na moment, a potem spochmurniał dodając. - Co jednak nie oznacza, że nie powinnyście się poprawić. Nie będę wam wytykał dokładnie wszystkich waszych potknięć doprowadzających do obecnej sytuacji. Przekazaliśmy informacje, wykonaliśmy zadanie. Przeżyliśmy. Jest dobrze. - na moment zamilkł dodając.-Mechanicy zrobili przegląda naszych pancerzy. JR jest do generalnego remontu, mój i Cooka też ucierpiał. Inne też wymagają mniejszych lub większych napraw. Jesteśmy uziemieni przez mniej więcej tydzień. I pancerze i ja. Ale wy nie.. - splótł dłonie dodając. -JR. ja cie lubię. Znam cię dość długo i wiem jaka jesteś. Jakie masz zalety i jakie masz wady. Dla Lili twój skok mógłby być szokiem, ale widziałem z twojej strony bardziej szalone numery. Tyle… że tym razem przegięłaś. Ja rozumiem, że podejście Lili mogło ci się nie podobać. Ona miała swoje racje. Ty swoje. Miałaś prawo wtrącać swoje wątpliwości i uwagi. Podczas planowania wyprawy z bazy. I tylko WTEDY. Jesteś żołnierzem McAllister, masz słucha rozkazów przełożonego. A wtedy przełożonym była Lili. Stawiając się jej nie tylko zachowałaś się jak nieopierzony rekrut. Dałaś zły przykład dla żołnierzy do cholery! Jesteś sierżantem Jean… twoim zadaniem jest pilnowanie dyscypliny oddziału, a nie jej rozpieprzanie, w dodatku na samym polu walki! Lili dowodziła i ty powinnaś była jej słuchać, czy ci się podobały jej polecenia czy nie. Czy więc mam się spodziewać, że któregoś pięknego dnia wywiniesz mi taki sam numer?!- pieklił się coraz bardziej Wolvie spoglądając wprost na twarz Jean. -Jeśli tak, to pamiętaj że będzie to twój ostatni numer w szeregach AST. Na polu bitwy nie ma miejsce na podważanie autorytetu dowódcy… oddział to jeden organizm. Przywódca to głowa. Głowa wydaje polecenie, członki je wykonują.
Po tym zruganiu podwładnej dodał już spokojnie.- Nie twierdzę, że nie miałaś całkiem racji. Zagrożenie wydawało się małe, acz… to nie oznacza, że nie mogła się kryć za tym pułapka. Zresztą sama będziesz się mogła o tym przekonać jak to jest oceniać ryzyko. Żebyście nie zgnuśnieli oddział wyruszy na dwie misje za dwa dni. Po jednej dla każdej z was. Nic trudnego, wsparcie lokalnej policji w ich działaniach na miejscu. Każda z was weźmie po połowie oddziału i sprzęt piechoty z magazynu. Dogadacie w kwestii przydziału ludzi?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 08-04-2019, 18:53   #49
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Przystanek w the EyE

Ewakuacja poszła sprawnie. Hansen nie mogła się nacieszyć, że już opuszczają ten apokaliptyczny krajobraz. Wystarczyło złożyć raporty i można złapać oddech...no tak raporty.
Przesłuchanie Dr. Hansen trwało chyba najdłużej. Niestety przekazywanie informacji medycznych i szczegółów dotyczących zabezpieczenia próbek to masakra. Przy nich wywiad z Frankiem Whellersem był istnie ciekawy i ekscytujący. OKO miało za to wielki plus. Wszyscy mieli własne pokoje i wyposażenie pozwalała na zrobienie sobie w nich kawy, herbaty, wody mineralnej. Hansen przydałaby się teraz chwila relaksu przy mocnej herbacie.
Minęło parę znajomych twarzy idących na swój ‘wywiad’, a także mnóstwo znajomych odwracających wzrok za różowowłosą lekarką w mundurze.
W swoim pokoju zrzuciła ciuchy zostając w samej wygodnej bieliźnie i korzystając z wyposażenia zrobiła sobie kubek gorącej jaśminowej herbaty.
Hamato zapukał do jej drzwi.
- Mogę wejść?- spytał.
- Otwarte! - Odpowiedziała rozpoznając jego głos zza drzwi, choć właśnie wyciągała z napoju szczura więc realizacja że mógł nie przyjść sam dotarła do niej sekundę później. Na szczęście jej kochanek był sam i oszczędziło im to niepotrzebnych pytań osób trzecich.
- Robię herbatę napijesz się ze mną czy to krótka informacyjna wizyta?
- Widzę że czujesz się tu swobodnie.- znacząco spojrzał na jej majtki. I dodał siadając na łóżku. - Przychodzę się upewnić czy wszystko u ciebie ok? To była wyjątkowo nieprzyjemna misja. A i mogłabyś obejrzeć mi ranę, tak dla zachowania pozorów.
- Jestem po długieeeeeej sesji składania raportów o zebranych i zabezpieczonych próbkach. - Powiedziała odchodząc do łóżka i siadając bardzo blisko Hamato. - Więc mam teraz czas dla siebie i chce się czuć ...no dobrze. - Postawiła kubek z herbatą na stoliku oczywiście musiała się otrzeć o Kurishimę z więcej niż jednego powodu.
- Naprawdę chcesz, żebym ci sprawdziła ramię? - Spytała kładąc głowę na jego barku. - Bo jeśli nic się nie dzieje to będzie to podważanie kompetencji tutejszych lekarzy.
- Nie. To tylko wymówka.- odparł mężczyzna i pogłaskał ją po włosach.- Na pewno wszystko dobrze? Znam twardzieli, którzy widząc to co my by się popłakali jak dzieci.
- Masz rację, to było…nawet nie mam dobrego słowa na to. - Powiedziała spokojnie ale z pogłosem niechęci jakby wspominanie tego przynosiło jej niemiłe uczucia. - Śmierć naszych pilotów kraksa…chyba nikt z nas nie był na to gotowy, widoki jak z koszmaru ...- Przesiadła się by usiąść na jego kolanach i wtuliła głowę w jego szyję. - Nie płaczę bo mimo wszystko się udało i oddział wrócił cały no i zdołaliśmy uratować Marge.
Lekarka omijała temat Petera, już złożyła wyjaśnienia dlaczego i co zrobiła. W bazie pewnie czeka ją dodatkowa sesja z psychologiem oceniającym jej stabilność psychiczną po tym, ale to będzie później.
- Spisałaś się dzielnie.- mężczyzna cmoknął ją w czoło i przytulił mocno do siebie. Ocieranie jej miękkiego ciała w bieliźnie (nawet jeśli dalekiej od bycia kuszącą), wywoływało pewne.. reakcje. Ale słabe na razie, a on je stoicko ignorował.
- Z uwagi, że prawie nie zginęłam …- Powiedziała odwzajemniając uścisk i całując go w szyje - ..z ręki własnej drużyny to całkowicie się zgadzam. - Oczywiście, że zamierzała mu to wypomnieć. Teraz kiedy byli bezpieczni dostatecznie dużo czasu minęło, w jej mniemaniu, więc postanowiła zacząć się z tego śmiać. Nigdy nikogo nie winiła za te wypadki. Jej uczulenie na jabłka było tak samo absurdalne jak uczulenie Lili na mięczaki.
-Tak… Przykro mi z tego powodu.- odparł Hamato zawstydzony.- Jakoś musimy ci to wynagrodzić.
- Owszem. - Powiedziała skubiąc jego ucho. W końcu skoro już był w jej pokoju, mieli czas dla siebie. - Pamiętaj, że się nie gniewam. Zdarza się...zostań na chwilę dłużej…- jej dłoń powędrowała do guzików koszuli. - Zapomnijmy teraz o misji i co się tam działo.
- Nie powinniśmy.- słyszała tą wymówkę wiele wiele razy z jego ust. Ani razu nie poskutkowała. Bardziej wymowna była jego dłoń która podciągnęła stanik Ash do góry uwalniając biust.
- Powinniśmy, dla odpoczynku...- całowała i pomogła mu pozbyć się trochę warstw jego ubrań. Nie musiało być dużo, wystarczyło tyle by się...połączyć. - ...dla zapomnienia…. tylko na chwilę.
- Tylko na chwilę.- ostatecznie wylądowała na łóżku, przygnieciona jego rozkosznym ciężarem.

Całowana po szyi i po ustach, przyszpilana powolnymi miarowymi ruchami bioder.
Tylko ta jego… tapeta na smartfonie, którą zauważyła kątem oka. Tapeta z fotką konkurentki. Zamknęła na chwilę oczy by po otworzeniu skupić się na nim. Nie miała zamiaru psuć tej chwili myśląc o Yoko. Była ona i jej samuraj, cała reszta świata mogła właśnie być unicestwiona i nie miałoby to znaczenia.
- Ach…- zajęczała mu cicho do ucha. Ich ‘leniwy taniec’ przynosił powoli efekty. Jej nogi oplotły go w pasie. Po jakimś czasie Ash potrzebowała więcej, Czuła, że jej kochanek też, ale chyba bał się iść dalej bez jej polecenia. - mocniej…
- Nie… powinnyśmy… - mruknął mężczyzna, ale silne ruchy bioder dociskały Ash do łóżka coraz mocniej. Jej jęki splotły się z głośnym skrzypieniem łóżka.
- ..sobie ...odmawiać. - Dokończyła wypowiedź wpijając się w jego usta. Uciszyła tym trochę jęki, ale zostało skrzypienie łóżka. Dreszczyk emocji przeszedł Ash kiedy przypomniała sobie o niezamkniętych drzwiach. “Będzie na niego.” Pomyślała i skupiła się na zaciskającym się uczuciu między nimi. Oboje byli blisko. Bardzo blisko, kiedy Ashley zacisnęła zęby na jego barku by stłumić jęk, on wszedł w nią trzeba silnymi spazmatycznymi ruchami sprawiając, że łóżko uderzyło w ścianę.
- Przesadziliśmy… musimy być ostrożni.- szepnął jej do ucha. Też to słyszała wiele razy. I nigdy nie byli.
- Nic się nie stało, takie rzeczy się zdarzają w bazach. - Odbiła piłeczkę całując go czule w pieszczotach po miejscu ugryzienia. -...ale jeśli ci to zaczęło przeszkadzać…- Zaczęła podchody nie ukrywając lekkiego smutku w głosie.- ...możesz mnie odprawić i to skończyć. - ‘Odprawić’, słowo które powinno do niego trafić choćby biorąc pod uwagę jego fascynację tradycjami feudalnych samurajów.
- Nie… nie zaczęło. - uśmiechnął się delikatnie i smutno trochę. Czule pogłaskał ją po włosach.
- To dobrze bo nie wiem jakbym funkcjonowała bez tych chwil. - Uśmiechnęła się do niego i znowu pocałowała. - Może jak wrócimy do bazy spotkamy się na kolację… i będziemy mogli być nieprzyzwoicie głośno. - Zaproponowała nie przestając swych czułości, mimo że wiedziała, że musi go koniec końców puścić.
- U ciebie czy u mnie? - zapytał Hamato.
- U mnie. Dawno nie robiłam makaronu z krewetkami. - Przy okazji Ash stwierdziła, że będzie to doskonała okazja by poznać Hamato z Butchem, ale tego już nie powiedziała. W końcu rozplątała mężczyznę ze swoich członków. Zaczęła się ubierać, jej kochanek zaczął też doprowadzać się do wizualnego porządku.
Obietnica wspólnego wieczoru sprawiła, że wróciła myślami do ich ostatniej nocy. Tej którą przerwała Louise.



Zapukał ostrożnie i czekał cierpliwie. Jak zwykle.
Hansen szybko mu otworzyła, uważała to za zabawne że zawsze czeka zamiast użyć kodu do drzwi. - Dobry wieczór nie za późno na odwiedziny? - nie omieszkała podroczyć się z nim, na powitanie. Wcześniej uznała że cokolwiek powie na powitanie i tak będzie przyćmione strojem jaki włoży wprawdzie dzisiaj nie starała się jakoś specjalnie ale w końcu był wieczór i grzeczne dziewczynki szły spać … a niegrzeczne sprawiały pozory że idą.
- Rzeczywiście… późno.- stropił się przez chwilę mężczyzna, po czym wszedł zamykając za sobą drzwi.- Obudziłem cię? Chyba będę musiał położyć do łóżeczka.
- Och?! Ululasz mnie bym była wypoczęta i wyspana? No proszę jakże bym mogła odmówić tak racjonalnej propozycji. - jej palce powędrowały od dołu jego koszuli w górę do sztywnego kołnierzyka - Trochę szkoda że nie obejrzymy filmu, ale może rzeczywiście grzeczne dziewczynki nie powinny oglądać takich rzeczy…- przekrzywiła lekko głowę, prezentując mu swoją łabędzią szyje.
- Niegrzeczna dziewczynka może ze mną oglądnąć, jeśli usiądzie mi na kolankach.- zadecydował jej kochanek, krążąc palcami po jej pupie, tuż pod krawędzią stroju.- Jak minął dzień?
- Mhm, poranek był bardzo miły i twórczy, po obiedzie postanowiłam zrobić inwentaryzację w sprzęcie medycznym na misje i złożyć zapotrzebowanie na parę dodatkowych rzeczy. Jakby był rozkaz szybkiego wyjazdu. Popołudnie to istna harówka, ale byłeś przy tym wiec wiesz. Potem już ogarnianie swoich spraw, mam nadzieję że nic dziś w nocy nie wyskoczy bo z samego rana jadę pod Laramie.
- Czemu?- zamyślił się Hamato muskając delikatnie pośladki Ashley, gdy dociskał jej ciało do swojego.
- Muszę coś odebrać, jak wyjadę o piątej to na ósmą będę z powrotem. No może na dziewiątą jak już tam będę zamierzam skorzystać z gościnności i śniadanie zjeść. - Ash odpowiedziała, omijając co dokładnie miała do załatwienia i odwracając uwagę opisem logistycznego podejścia do wyjazdu. Przy okazji kołysząc się ruszyła tyłem prowadząc Hamato do pokoju dziennego. Na stoliku stała butelka białego wina, dwa kieliszki, jeden pełny telewizor wyciszony, ale ustawiony na relacje z Yellowstone.
- Nadal martwisz się tym parkiem?- Japończyk nie pytał o inne sprawy. I innych kochanków, choć wiedział że ich ma. Przyglądał się jej pupie jak zahipnotyzowany, zgodnie z jej planem.
- Jestem lekarzem, jeździłam na karetce i w misjach pokojowych. Takie sytuacje to trochę mój chleb powszechni i czuje ukłucie irytacji, że tam mogłaby przydać się bardziej. Chwilowo zostaje mi śledzenie sytuacji na bieżąco. - Hansen powiedziała szczerze ale nie chcąc się przejmować poważnymi tematami szybko pchnęła Hamato na kanapę i sama usiadła mu na kolanach. Bokiem żeby mieć lepszy widok, przechyliła się nalewając do drugiego kieliszka wina i mu podała sięgnęła też po swój i czekała aż się stuknął.
- Za miłe chwile.- zaproponował Hamato jako toast i upił trunku przyglądając się Ashley.
Hansen sama też wypiła i stuknęła na telefonie komendę i informacyjny zniknął zamiast tego pojawiły się wstęp do filmiku Ashley. Oczywiście napisy początkowe typu w roli głównej, reżyseria, kamerzysta ect ect. Głos też był cichy co by sąsiedzi się nie skarżyli.
- Zabawka rzeczywiście przeciętna, - powiedziała cicho skubiąc mu płatek ucha - ale nie na tyle by kiedyś nie nakręcić drugiej części. - Jej wolna dłoń zaczęła delikatnie muskać jego kark.
- Ale widoki… aktorka wyjątkowa.- mruczał jej kochanek sięgając pod krótką koszulkę nocną i wodząc palcami po wewnętrznej stronie jej ud, coraz głębiej.
Filmik trwał krótko, dwadzieścia minutek góra, na nim widać było ubraną w krótkie kimono Hansen jak jest “brana” przez sztuczną ośmiorniczkę. Może z początku podkoloryzowała jęki podniecenia, ale później zabawka zrobiła swoje i jej westchnienia były już prawdziwe. Oczywiście Hamato miał aktualnie prawdziwy surround dodając do dźwięków z telewizora pomruki z siedzącej mu na kolanach lekarki. Która przez cały czas porno nie pozwalała mu odwrócić głowy, ale też cały czas zajmowała się całowaniem jego szyi.
A on nie zamierzał tego czynić, jego palce już znalazły to czego szukały. Wodziły po łonie, muskały wrażliwy guziczek. Pieściły najbardziej intymny zakątek jej ciała wyuczonymi niemal ruchami. Grał na niej niczym na instrumencie wyrywając z jej ust ciche jęki.
Seans skończył się ale oni nadal siedzieli na kanapie, Hansen niezdarnie rozpinała jego koszulę by pozbyć się tych zbędnych warstw materiału.
- Chyba nie jestem grzeczną dziewczynką...mam strasznie nieprzyzwoite chęci...na przykład by się teraz dosiąść i ujeżdżać -zachrypiała zaczynając całować go bardzo zachłannie, niemal zwierzęco.
- Usiądź na stoliku i rozchyl nogi… sprawdzimy… jak bardzo niegrzeczna jesteś.- wyszeptał Hamato rozkoszując się jej pocałunkami na ustach i szyi. Ta wykonała polecenie od razu dodatkowo unosząc jej fioletową koszulkę nocną. - Tak w porządku Panie Kirushima?
- Tak..- mężczyzna sięgnął po pilota i puścił jej filmik w pętli, podkręcił głos, więc jęki Ashley rezonowały echem w pomieszczeniu. A ona patrzyła jak rozpina spodnie, zsuwa bieliznę… odsłania podnieconą męskość. Podnieconą przez nią.
- Odpuszczamy grę wstępną?- zapytał obnażony od pasa w dół i rozpinając koszulę przyglądał się prowokacyjnie obnażonej kochance.
- Hamato-chan, my ją dzisiaj zaczęliśmy już rano - Lekarka uśmiechnęła się potwierdzająco. - Teraz tylko pytanie czy przebijesz Krakena…- nie mogła się powstrzymać przed prowokowaniem go.
Nagi, chwycił ją za biodro i kark, przyciągnął do siebie gwałtownie nabijając na twardy masz. Kobiecość lekarki poczuła ten gwałtowny szturm, a potem jego gorące pocałunki na swoim dekolcie, i kolejne silne pchnięcia posuwające jej pupą po drewnianym stoliku. Samuraj… przyjął wyzwanie.
Ich stękanie mieszało się z jękami z porno, dzikie rżnięcie jakie urządził jej samuraj przesuwało co jakiś czas stolik. Ashley patrzyła na twarz kochanka, a ten czasem na nią, ale częściej na telewizor. Jeśli kiedyś żałował decyzji kupna ośmiorniczki to właśnie mu przeszła. Mocniej szybciej… głośniej. Ciało Ash drżało i wiło się… coraz bardziej energicznie i zmysłowo. I wtedy, i wtedy… dzwonek drzwi się odezwał, wtrącając swoje dźwięki w tą harmonię jęków i oddechów.
- Nie przer...w..aj. - zwróciła się do Hamato była super blisko i sąsiad czy kogo tam licho niosło będzie czekać.
Hamato skinął głową i mocniej zaczął napierać na muszelkę kochanki, nieco gwałtownie i już nie przejmując się całkiem delikatnością. Jej ciało drżało dochodząc, więc nie miało to już dla Ash znaczenia. Wygięła się w łuk i doszła do szczytu, czując rozkosz trybutu kochanka w swoim kwiatuszku.
- Tak…- ledwo powiedziała, i nadal ignorując dzwonek do drzwi i poświęcając chwile by wymienić się jeszcze “czułościami” po fakcie. Jej sąsiad czy ktokolwiek tam był, nie miał zamiaru się poddawać.


 
Obca jest offline  
Stary 09-04-2019, 16:27   #50
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Nie ma jak w domu

Po wylądowaniu i po przejściu do zbrojowni Ashley wreszcie mogła wysunąć się ze swojego pancerza i odetchnąć znów swobodnie. Misja się skończyła, a choć w EyE miała odrobinę relaksu, to i on był intensywny… nawet jeśli w bardzo przyjemny sposób.
W drodze do mieszkania podążała obecnie tylko z Bearem i Hamato. Louise musiała coś załatwić. A całą ich trójkę przywitał widok... rozkopanego trawnika i zdewastowanych kwiatów przed blokiem mieszkalnym.
- CO TU SIĘ STAŁO?!- flegmatyczny dotąd Cook wręcz eksplodował przerażeniem i smutkiem. Co kontrastowało z jego zachowaniem podczas misji. Tam był całkowicie spokojny.
- Krety mutanty? - Zaproponowała Ash, coś czując że chyba wie co się stało z zielenią.
- No nie… ja kogoś zabiję. Tyle pracy. - jęknął Anthony boleśnie. Tymczasem odezwało się znajome szczekanie i jakiś futrzasty pocisk ruszył w kierunku Ashley.






Widać rekrut który miał go wyprowadzać nie zdołał upilnować zwierzęcia.
- Oho..!- Hansen nawet nie zdołała się zaprzeć kiedy Butch skoczył na nią z rozbiegu. Czterdzieści kilo rozpędzonych mięśni skutecznie powaliło lekarkę na rozkopaną ziemię, wyciskając jej powietrze z płuc. Kolejne była bezlitosna fala psich czułości, psie całuski, machanie ogonem i skomlenie. Czyli wszystko co najlepsze na powitanie swojego człowieka.
- Co to jest?- odparli obaj mężczyźni, jeden ze zdziwieniem, drugi z oburzeniem patrząc na atakowaną dziewczynę.
- Pies. - Odezwała się spod białego psa Ashley, nadal zasypywana psimi czułościami. - No dobrze już już, spokój. - Zwróciła się już do zwierza strącając go na ziemię obok. Butch wywrócił się na grzbiet prezentując swoje niedopieszczone podbrzusze.
- Pies? To potwór nie pies.. zobacz co zrobił z moim trawnikiem?- rzekł rozpaczony Bear. A Hamato rzekł nieco zdziwionym głosem.- A więc.. masz… psa? Nie wiedziałem.
- Nie słuchaj Beara, nie ma żadnych dowodów że to ty. - Powiedziała Ash do białego pieszczocha drapiąc go po brzuszku. - Masz jakąś zabawkę? Przynieść zabawkę! - Ash nakręciła Psa który zerwał się na równe łapy i popędził za budynek. Ashley podniosła się otrzepała w tym czasie zwróciła się do Hamato.
- Tak, to mój. Nazwałam go Butch. Dwight pomógł mi go odebrać z rana w dniu odprawy. - Hamato powinien pamiętać jak wspominała mu noc wcześniej, że musi o piątej rano jechać coś załatwić. - Jakoś nie było czasu się zapoznać.
W tym czasie Butch wrócił z zab…trzymając w zębach jedna z młodych tuj zasadzonych na skwerku po drugiej stronie budynku.




Ogon mu chodził w radości że nastał czas zabawy i potrząsnął trzymaną zdobyczą w dzikim ruchu. Drzewko było na tyle gęste że widać było wystająca z jego gałązek czubek głowy.
- To potwór, nie pies. Nie mogłaś sobie… bo ja wiem.. pudla wziąć?- zapytał zrozpaczony Anthony.
- Jakby moja znajoma miała do oddania pudla, Butch byłby pudlem.- Odpowiedziała Ash nie zrażona ani dewastacją drzewka które działo się za nią, ani stanem Cooka.
- No i… to teraz za to zapłacisz. Dołączysz do JR. przy sadzeniu drzewek i porządkowaniu trawnika.- pieklił się Cook, a Hamato dodał.- Nie żartuj sobie. Jest stan wojenny, drzewka i trawnik poczekają.
- Ona mi pole bitwy zrobiła przed domem.- burknął Anthnony. -Ma to jej ujść na sucho?
- Nie ona. Pies.- przypomniał Azjata.
-Psa przecież nie zaciągnę do pracy.- mruknął urażonym tonem Bear.
W tym czasie Ash próbowała odebrać ‘zdobycz’ Argentyńczykowi. Siłowali się przeciągając biedne drzewko między sobą po zdewastowanym trawniku. - Puszczaj. - Butch był w pieskim raju. Tyle uwagi i tyle zabawy.
- Można zaprząc do wózk…- Azjata zaczął rozmyślać nad rozwiązaniem, gdy nagle pies puścił drzewko po raz kolejny wywalając Ash. Pociągnął nosem czując znajoma nutę i podążył za nią. Idąc za instynktem i niezawodnym nosem skoczył radośnie na na Hamato powalając go, zanim ten zdążył zareagować i do ślinienia dołączyły krzyki.- Nie… nie… odsuń się !
- Butch! Nie! - Powiedziała już stanowczo Ashley, przekazując Anthonemu wyrwane z korzeniami drzewko. Ściągnęła psa z Kurishimy i pomogła mu wstać. - Przepraszam Hamato, jest bardzo entuzjastyczny jak kogoś polubi. Pracuje nad tym. - W tym, czasie Butch podszedł do Beara oczekując, że ten rzuci mu “patyk”.
- Widzisz co narobiłeś?! Potworze! Mój piękny trawniczek. Wiesz ile czasu poświęciłem? Wiesz… jak ciężko pracowałem? JR. musiałem wołami zaciągnąć… a ty zniszczyłeś wszystko i szczerzysz ten pysk jak głupi. I nic do ciebie nie dociera!- bo i wrzaski Cooka spływały po psie jak woda po kaczce. Co więcej, radośnie reagował na wybuch gniewu Anthony’ego. Lubił być w centrum uwagi. A i heavy’emu zaczęło brakować pary.
- A żeby cię… - zamachnął się by palnąć w czerep psa dłonią. Ale ostatecznie pogłaskał psiaka.- Nie myśl jednak, że tobie to tak łatwo to ujdzie Ash.
- Czy on zawsze… i wszędzie jest taki entuzjastyczny?- zapytał Hamato starając otrzeć twarz ze śliny.
- Mmmm, wesoły tak, nadpobudliwy ruchowo nie. Możliwe, że Phil wyprowadzał go tylko by się załatwił a nie by się rozładował. - Ash dodała wyciągając z torby mokre chusteczki i podając je ofierze ślinotoku.
- Od dzisiaj twoja dupa należy do mnie Ash.- burknął Cook. Ash spojrzała na niego oburzona i odruchowa sprowadziła go z tym tekstem do parteru.
- Nie przypominam sobie bym dawała ci jakikolwiek sygnał że jakiekolwiek moje członki należały do ciebie. A jak już musisz tak to rozgłaszać na terenie publicznym…- Pokazała tłum małych gapiów którzy obserwowali scenkę z bezpiecznej odległości. - ...i tworzyć plotki to byś przynajmniej najpierw mi kolację postawił. - Paru gapiów pokiwali głowami w niemym potwierdzeniu.
- Nie pochlebiaj sobie. To akurat nie jest… sytuacja taka.- burknął ciszej Bear.-To było takie literackie no… Hamato pomóż.
-Metafora. Nieco prymitywna, ale metafora.- stwierdził Azjata ugodowym tonem, nie chcąc być stroną w tym sporze.
- Właśnie.- rzekł.
- Ty się nie zasłaniaj kolegą! Tylko następnym razem uważaj co mówisz i gdzie. - Ash założyła ręce na biodrach patrząc z dołu na Beara w jej minie gniewu. Próbując tym odwrócić aktualnie poruszany temat jej winy i ewentualnej pomocy, na nietaktowne zachowanie Anthonego.
- Tak czy siak.. musisz za szkodą zapłacić.- nie dawał za wygraną Cook. - Meldujesz się o szóstej w ogrodniczkach co rano i naprawiasz zniszczenia.
- Nie mam ogrodniczek Bear i jak myślisz, że ja nagle przez dwadzieścia godzin posiądę wiedzę o sadzeniu drzewek to się grubo mylisz. - Nie dawała za wygraną Ash. Butch w tym czasie postanowił się wytarzać w rozkopanej ziemi nic sobie nie robiąc z tego co wyprawiali jego ludzie.
- Ogrodnictwo to nie fizyka kwantowa. Będziesz słuchała, to się nauczysz.- burknął uparty Cook nie chcą by darmowa siła robocza mu uciekła.
- Wiesz jak czujesz się przepracowany i uważasz, że sobie nie poradzisz z tym to mogłeś mnie po prostu poprosić a nie wpędzać mnie w poczucie winy. - Odgryzła się Ash teraz dodatkowo jadąc mężczyźnie po ambicji i nadając więcej dramy widowisku jakie właśnie stworzyli.
- Nie byłem przepracowany, do czasu aż twój psiak zrobił mi z ogródka jesień średniowiecza. Dlatego ty winnaś teraz mi pomóc.- odburknął Cook, podczas gdy Hamato zajął uwagę psa odciągając go od dwójki adwersarzy. I sam starał się zniknąć.
- Pocałuj ją w końcu!- wrzasnął któryś z gapiów.
- Zaraz moja pięść pocałuje twój nos! Chcesz?!- wrzasnął Anthony wściekle.
- Widzisz co narobiłeś?! - Skomentowała Ashley i odwróciła się od Cook’a i ruszyła w stronę Butcha i Hamato. - Za wszelkie plotki obwiniam ciebie!- Krzyknął na odchodne i zostawiła mężczyznę z całkowitą niewiedza czy zrozumiała że ma zjawić się i pomóc mu z ogrodem. Co zamierzała i tak w końcu Anthony miał racje i powinna odpracować za szkody psa. Co nie oznaczało, że nie zamierzała się nad nim poznęcać przy okazji.

***

Hamato tymczasem zdołał się oddalić z psem, który szukał kolejnych ciekawych miejsc, nie przejmując się tym, że mężczyzna próbował utrzymać go na smyczy. I te siłowanie samo w sobie stanowiło zabawę dla Butcha.
- Hej dzięki. - Powiedziała Ash podchodząc do Azjaty i przejmując od niego smycz. - Już sobie poradzę. A ty pewnie masz co robić.
- Tak. To prawda. Mam. Przychodzisz z Louise?- zapytał Hamato zaciekawiony.
- Na imprezę? Nie, Louise chyba ma inne plany. - Powiedziała Ash patrząc na Azjatę - A ty z kimś przychodzisz?
- Ja? Oczywiście że nie.- odparł Azjata i pospiesznie dodał.- Przyjdę sam.
- Samotny wilk. - Skomentowała Ash z uśmiechem.
- Mniej więcej. Poza tym ma… poza tym… sama wiesz.- odparł Hamato i dodał. - Po imprezie też będę wracał sam, więc jeśli uznasz że cię krępuję, to… wystarczy że mi powiesz, a zniknę.
- Wiesz ludzie chodzą na takie imprezy jako przyjaciele patrz Lili i Kita. I czasem wracają razem bo mają po drodze. - Zaśmiała się Ash burząc mu jego piękną argumentacje. - Wracając do tematu, tak pewnie też pójdę sama.
- Ale to impreza na twoją cześć, Collier i Louise i Beara. Nie Lili czy Kita.- przypomniał jej Kurishima.
- Brzmi jakbym miała założyć habit zakonny i całą imprezę być posągiem...nuuuda - Stwierdziła Ash, idąc dalej z Azjatą. - To co mam się do ciebie nie odzywać na przyjęciu, bo w sumie nie mieliśmy takiej sytuacji wcześniej.
- Ależ możemy swobodnie porozmawiać… jesteśmy przyjaciółmi. Znasz mnie dość, by wiedzieć, że nie jestem takim lwem salonowym jak choćby… Guerra.- odparł z uśmiechem Hamato.
- Mhm, bo zabrzmiało dziwnie. Przez chwilę myślałam że oczekujesz, że będziemy się trzymali na dystans. I owszem bliżej ci do krokodyla niż lwa. - Przytaknęła Ashley kierując się na wejście do ich budynku.
- Nie większy niż zwykle.- odparł ciepło mężczyzna.
- Jasne, to do zobaczenia pójdę i z Butchem do domu i jak coś zjemy zabiorę go by wyładował te pokłady energii.
- Do zobaczenia.- odparł z uśmiechem Hamato.
 
Obca jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172