Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-04-2019, 21:47   #247
Micas
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Post

Ranni zostali opatrzeni, łupy zgarnięte. Pistolet maszynowy trafił do rąk Richarda Vernona, podobnie jak nóż bojowy. Gladiusem zainteresował się Utangisila, SIG-Sauer zaś zastąpił zniszczoną strzelbę u Billy'ego Kitty'ego. Resztę zgarnął Harris, raczej w charakterze fantów do ewentualnego handlu, aniżeli do czego innego. Jemu starczył w zupełności groźnie wyglądający nóż typu Bowie, który miał odkąd przedarł się do Malpais.

Przy trupie vexillariusa było też coś jeszcze. Pękata, stara koperta z papierem "z odzysku". Dokumenty były gęsto zapisane koślawym pismem. Łacina. Rozkazy, na pierwszy rzut oka. Trzeba było nad tym siąść później. Były też prowizoryczne wizerunki Drużyny B narysowane węglem. Teraz było w pełni wiadomo, że tą drużynę posłano za banitami.

Legion został odparty, ale nie wyeliminowany. Ponadto nomadzi zdecydowali się działać, instynktownie wyczuwając moment chwilowej słabości by zrajdować i splądrować sadybę intruzów. Nawet zostawili paru z tyłu, w zasadzce. Trzeba było im dać nauczkę i w miarę możliwości odzyskać, co zagrabili. Za wszelką cenę. To, co zachowała Igła, ledwo starczyło na dwa dni przy głodowym racjonowaniu. Toteż ekipa wycofała się z okolic SD Mart i, korzystając ze zwiadu Utanga, uknuła plan.

Był prosty, wręcz prostacki. Polegał raczej na personalnych umiejętnościach i szczęściu, aniżeli skomplikowanej strategii czy znajomości terenu. Trzech "skradaczy" miało w "skradny" sposób podejść do kryjówki, zinfiltrować ją i wyeliminować nieproszonych gości. Reszta miała obstawiać teren tak, aby nomadzi zza "rzeki" i asasyni nie przeszkadzali.

Jak pomyśleli, tak zrobili. Trójka śmiałków: Martin J. Lucas, Richard "Jinx" Vernon i Utangisila ruszyli do działania. Podejście było bezproblemowe - mimo stosunkowo płaskiego terenu i jego specyfiki, nomadzi o dziwo nie byli zbyt bystrzy. Albo specjalnie się nie wychylali, wiedząc, że obcy wracają do swojej nory. Szybko się to okazało nieprawdą, bo spalili własną zasadzkę przez brak cierpliwości. Jeden z nomadów zajmujących chatę, siedzących na piętrze, zaczął pakować naboje z powtarzalnego karabinu w stronę sylwetek, które dostrzegł - w tym przypadku byli to Harris i Brufford, obstawiający skrzyżowanie z zawalonymi estakadami. Nie odpowiadali ogniem - Harris nie chciał marnować naboi, dystans był zbyt duży, a ryzyko przypadkowego "hacznięcia" swoich skradaczy zbyt wysokie. Brufford zaś nie miał nawet czym odpowiedzieć na kilkudziesięciometrowym zasięgu. Więc się pochowali za gruzami, skupiając wzrok na zawalonym moście, jak było planowane.

W międzyczasie infiltratorzy bez problemu podkradli się do chaty i wślizgnęli do środka. Była tam jakaś... ruszająca się góra szmat? Nie, nomad. Niewysoki, zakutłany w resztki skór i odzienia. Mruczał coś do siebie, przetrząsając rozgrabione resztki po obozowisku. Utang się nim zajął. Frajer nie miał szans... ale zdołał krzyknąć. Momentalnie z piwnicy zaczął wybiegać kolejny. W rękach miał dwa pistolety N99. Skurwysyn był szybki jak błyskawica. Już walił z nich na oślep po całym pomieszczeniu. Jeden nabój. Drugi. Trzeci. Naboje 10mm bzykały wokół, infiltratorzy się kryli po podłodze. Huk, trzask, brzęk zamiast czwartego naboju. Metaliczne kliknięcie zamiast piątego. Jeden z pistoletów dosłownie wybuchł mu w dłoni, urywając ją. Drugi był poważnie uszkodzony. Stał więc tak z przerażonym, ściągniętym bólem wyrazem twarzy. Zaraz potem Utangisila upewnił się, że nic go już miało nie boleć.

Z góry zbiegał już trzeci. Wystrzelił z prowizorycznego pistoletu, chybił. Szrotowa pukawka była zaopatrzona w... czterotaktowy zamek. Czterotaktowy zamek. W pistolecie. W dodatku typ zamiast się kryć, zaczął się szarpać z przeładowaniem broni. Krótka seria z peemu Jinxa powstrzymała go przed tym i przed wszelkim innym.

Typ na piętrze wiedział, że jest skończony. Więc wyskoczył przez dziurę na ulicę. I zaraz zawył z bólu, potoczył się po piachu, skruszonym asfalcie i bruku. Karabin, nieco tylko wydłużona pukawka "rurowa" z dorobioną kolbą, zastukał po klepisku, porzucony. Ręce trzymały za skręconą kostkę, morda darła ryja - aż zamilkła, uciszona postrzałem z lewara MJa.

To był koniec tej krótkiej potyczki. Kryjówka wpadła z powrotem w ręce Drużyny B... ale niestety, była całkowicie ogołocona. Zabrali praktycznie wszystko - naczynia, koce, namioty, narzędzia, wodę i żywność, drugi skraplacz. Część żarcia i napitku zeżarli i wychlali na miejscu jak szarańcza, robiąc śmietnik z porzuconych i podartych pakunków oraz pobitych butelek. Straty bolały. Tym bardziej, że sporo ogołocili na miejscu. Ale wciąż była szansa na odzyskanie reszty.

Bez tego nie mieli szans przetrwać po tej stronie Rio Grande. Wątpliwe, by jakaś żywność została w Los Volcanes, a reszta była ogołocona - jak nie przez nich, to przez Legionistów (choćby stadion). Ślady prowadziły na drugą stronę, wgłąb miasta. Wciąż mieli więc szanse ich dorwać. Czym prędzej się do tego zabrali, zgarniając łupy z ubitych pustyniarzy.

Dotarcie na drugą stronę Rio Grande nie sprawiało trudności. Co bystrzejsi przeszli pierwsi, wytyczając szlak i pomagając pozostałym we wspinaczce. Deptali nomadom po piętach. Ślady były świeże, ale nie widzieli ich sprawców. Może sami nie byli wystarczająco bystrzy, ale doskonale umieli się kamuflować w zapiaszczonym środowisku. Po drodze mijali w 95% zasypane zabudowania dzielnic Los Duranes po lewej i West Old Town po prawej. Wkraczali w coraz głębszy, mroczniejszy, chłodniejszy i głośniejszy (od wyjącego wiatru) kanion z ruin i piachu, na którego widok oniemieli z daleka. Pozdzierane i powyginane szyldy wciąż pokazywały znajome nazwy: Coronado Freeway, Interstate 40. Wkrótce mieli dotrzeć do pierwszego dużego skrzyżowania po tej stronie rzeki, z Rio Grande Boulevard NorthWest... a przynajmniej tak mówiła mapa Wade'a, na którą zerknęli podczas krótkim przycupnięciu.

Nomadzi w międzyczasie spieprzali w podskokach. Musieli wiedzieć, że intruzi - Drużyna B - w brutalny i szybki sposób poradziła sobie z ich braćmi oraz tymi innymi intruzami, Legionistami. Czym prędzej pragnęli wrócić do kryjówki, wsadzić łupy do schowka i przygotować zasadzkę. Albo spróbować przegonić intruzów...

...o czym poświadczył szybki ogień z długich półautomatów od strony skrzyżowania ku Drużynie B. Trzy lufy, jedna to Colt Rangemaster, druga huczała podobnie jak te ciężkie gnaty na naboje półcalowe, trzecia to były raczej krótkie serie z karabinku. Ogień ten był bardzo niecelny: gówniana jakość amunicji i silny wiatr sprawiały, że pestki biły wszędzie wokół. Dzień snajpera minął... ale zaporowego ognia już niekoniecznie. Podejście do skrzyżowania z na wpół zawalonymi estakadami było trudne - prawie całkiem otwarte (była tylko garstka wraków i gruzu), bez możliwości obejścia bokiem (przez ściany piachu i ruin). Trzeba było przeć naprzód, albo się wycofać. Więc decyzja mogła być tylko jedna.

Parli naprzód, skacząc od osłony do osłony. Tak, jak uczono ich na boot campie (a przynajmniej żołnierze NCR - reszta ich zaś naśladowała). Kapral poprowadził natarcie, zaraz za nim Lucky. Mieli najcięższe pancerze, a ponadto dobrze było móc cofnąć się do wpojonych procedur. W odpowiednich momentach kładli zasłonę ogniową - ostatnią serię z pierwszej taśmy do M60 i po kilkanaście naboi .38cal i 10mm ze zdobycznych spluw (aby nie marnować własnych pestek). Drugi pistolec N99, mimo starań Wade'a, rozsypał się pod koniec podejścia. Wróg próbował się odgryzać, ale miał za mało luf aby skutecznie przełamać przyszpilenie. Musiał się wycofać, co zrobił wbrew pozorom bardzo szybko. Drużyna B wkrótce potem zajęła ich pozycję.

Obyło się bez strat po obydwu stronach. Sądząc po łuskach, oponent korzystał z amunicji szrotowej, ale dało radę określić kaliber. Pistoletowy 12,7mm i karabinowe .223 Remington oraz bardzo podobny doń 5,56mm "wojskowy" (w teorii, bo nomadzi klepali te naboje ze złomu). Dwa półautomaty, jeden automat. Same długie lufy. Wiedzieli więc, czym było co najmniej trzech tamtych.

W międzyczasie asasyni na pewno kombinowali już, jak odwrócić kota ogonem i odgryźć się swojej "zwierzynie". Być może już na nią polowali; tak, jak banici ścigali szabrowników. A raczej na pewno. Od strony mostu niosły się echem dźwięki walki. Przebijały się nawet ponad wycie wiatru. Cztery lufy. Znany im, mocny automat o pełnym kalibrze, wyliczane huki Rangemastera, wreszcie dwa dużo cięższe brzmienia - strzelby, jedna "typowa", druga biła szybko, półautomat. To musieli być asasyni... którzy wpadli na coś w okolicach splądrowanej kryjówki. Kanonada i krzyki tylko wzmagały na sile. Wreszcie... huk. Jeden, drugi, trzeci. Granaty. Parę chwil więcej i potężne jebnięcie - dynamit albo plastik. Nawałnica ognia kontynuowana jeszcze przez parę sekund, a potem cisza. Wade przewidywał, że legioniści wpadli na jakąś faunę - może na radskorpiony z Los Volcanes, rozdrażnione ostatnimi wydarzeniami. Sądząc po ostrzale kontynuowanym po wybuchach, mogli wygrać te starcie i wciąż siedzieć im na ogonie.

Lornetka pokazywała, że nomadzi spieprzali w podskokach i mieli sporą przewagę odległości nad Drużyną B. Ponad 500 metrów tamta trójka strzelców, pozostałych czterech dużo dalej. Uciekali w prostej linii ku centrum miasta - do wielkiego skrzyżowania przy University Towers, na oko trzy kilometry od obecnej pozycji banitów z Malpais. O dziwo, estakady wciąż stały... i były zabudowane złomem. Baza czy nawet wioska nomadów?



Łupy

- Pipe gun (bolt-action; 16 naboje .38 cal Junk - czyli ze złomu)
- Pipe rifle (bolt-action; 14 naboi j.w.)
- Dwa magazynki do N99 (1x5, 2x12 10mm JNK)
- .22 Revolver (sześciostrzałowiec z długą lufą, stan bdb; 8 naboi .22 LR JNK)
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.

Ostatnio edytowane przez Micas : 09-04-2019 o 12:12. Powód: Dopisek
Micas jest offline