Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-04-2019, 08:09   #37
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację

Po obudzeniu

Najpierw napłynęły dźwięki. Ciche świergotanie ptaków, ledwie docierające głosy rozmawiających ludzi i niknący w szumie poruszanych lekkim wietrzykiem liści, szum ulicy.
Po dźwiękach napłynęły zapachy. Przede wszystkim wdzierała się do nosa woń medykamentów i sterylnej czystości, która nawet w stanie nie do końca przytomnym kojarzyła się z ośrodkiem medycznym. Gdy jednak poszło się dalej, można było wyczuć świeżą woń trawy, powoli rozgrzewanej promieniami słonecznymi zieleni i daleki, chociaż nie całkiem stłumiony smród cywilizacji.
Angie wolała się nie skupiać na tym co nieprzyjemne. Wciąż będąc na granicy, wybrała te dźwięki i wonie, które dobrze się jej kojarzyły. Radosne ćwierkanie było wolnością. Słodka, ciepła woń trawy wchłaniającej złociste promienie, była dla niej szczęściem. W taki właśnie sposób powinno się budzić każdego ranka. Bo to był ranek, co mogła stwierdzić gdy już uznała, że nadszedł czas na otworzenie oczu. Niestety, błogość początku dnia nie trwała ani chwili dłużej. Wraz z otworzeniem oczu napłynęły wspomnienia minionych dni, ciężką chmurą przysłaniając jakże sielankowy widok zza okna. Atak, pobudka, choroba, pobudka. W ten mniej więcej sposób można było opisać ostatnie doby. Niczym wymyślona przez sadystę kolejka, która nie zna pośrednich poziomów, wspinając się albo na wyżyny, albo zjeżdżając na samo dno. Na dobrą sprawę to właściwie głównie w owe dno zjeżdżała, wspinając się na górę tylko tyle, by wzbudzić złudne wrażenie, że wszystko już będzie dobrze. Nie było. Za każdym razem cios w plecy zabijał ową nadzieję, sprawiając, że na dobrą sprawę nie miało się ochoty utrzymywać otwartych oczu. Świat realny był bowiem ostatnim miejscem, w którym chciałoby się przebywać. Niestety, Angie nie należała do osób, które użalają się nad swoim stanem. Nie, była raczej z tych, którzy powstają i walczą, tak więc i tym razem nie pozwoliła sobie na słabość ponownego zanurzenia się w ramiona Morfeusza.

Pokój, w którym się znajdowała, podczas jej nieprzytomności zyskał dwóch dodatkowych lokatorów. Mitras i Artur nadal pozostawali w błogim stanie, dzięki czemu Angie miała czas by się im przyjrzeć. Syn profesora wyglądał nad wyraz delikatnie i krucho, leżąc tak niby bez życia, podpięty do wydającej ciche odgłosy aparatury. Nigdy go takim nie widziała i już samo to sprawiło, że widok ten był dla niej szokiem. Nawet w szpitalu sprawiał wrażenia mężczyzny gotowego na każdą ewentualność, który staje naprzeciw niespodziankom życia z dumnie wypiętą piersią i zaciśniętymi pięściami. Teraz… Odwróciła wzrok by przenieść go na znacznie mniej jej znanego, młodego człowieka. Nie mógł być starszy od niej, a jak już to niewiele. Zdecydowanie był wyższy, o czym już się przekonała, ale nie sprawiał przy tym wrażenia specjalnie umięśnionego. To jednak bynajmniej nie musiało oznaczać, że nie był silny, jednak Angie nie podejrzewała go o szczególnie aktywne życie sportowe. Może jakaś siłownia od czasu do czasu lub basen? Może… Teraz jednak, podobnie jak Artur, sprawiał dość mizerne wrażenie. Przynajmniej żył i znajdował się pod dobrą opieką. Poświęciła chwilę by zastanowić się dlaczego w ogóle mu pomaga. Możliwe, że chodziło o to, że razem byli ofiarami eksperymentu, chociaż średnio w to wierzyła. Nie mogła także powiedzieć, żeby specjalnie go lubiła. Był raczej ciekawą odmianą od codzienności i dość swobodnie się jej z nim rozmawiało. Widocznie to wystarczyło by chciała mu pomóc. Może była lepszą osobą niż się jej wydawało? Kto wie…

Nabrała powietrza i wypuściła je, oczekując znajomego dźwięku, jaki zwykł wydobywać się z gardła gdy człowiek nabrał ochoty na to, by wraz z powietrzem wyrzucić z siebie swoje troski. Westchnienie jednak odbyło się bez udziału efektów dźwiękowych. Brwi uniosły się w wyrazie niemego zdziwienia.
- Że co? - zapytała z głupia, a przynajmniej miała ochotę zapytać, bo z gardła ponownie nie wydobył się żaden dźwięk. Czując narastającą panikę, dotknęła szyi dłonią. Nic się tam z całą pewnością nie zmieniło. Nie było śladów żadnego zabiegu ani nic w tym stylu. Reszta ciała także wydawała się funkcjonować normalnie, a wręcz mogła uznać że funkcjonowało idealnie. Mięśnie odpowiadały nakazom, które wydawał im mózg, kończyny poruszały się, nie czuła nigdzie bólu, pieczenia czy nawet swędzenia. Wszystko pracowało bez zarzutu. Prawie wszystko, bo głosu nadal nie była w stanie z siebie wydobyć. Spróbowała powiedzieć coś głośniej. Nic. Spróbowała krzyczeć. Nadal nic. To nie mogło się dziać naprawdę. Nie mogła stracić głosu. W jaki sposób miałaby nadal funkcjonować jako kapłanka? W jaki sposób przekazywać wolę loa?
Zanim jednak całkiem zatraciła się w otchłani rozpaczy, pogrążenie się w niej przerwało jej obudzenie Mitrasa i wizyta pielęgniarki.


Kolejne wydarzenia zlały się w umyśle Angie w jeden, wielki chaos. Ucieczka… Aż do ostatniej chwili nie wierzyła w jej konieczność. Ktoś po nich przyszedł? Mieli uciekać? Nieznane zagrożenie? Zbytnio brzmiało to jak majaki paranoika, jak teorie spiskowe i cała ta czelada szalonych wymysłów. Brzmiało… Do chwili, w której niebezpieczeństwo stało się rzeczywiste, a czarny wylot lufy nie zamajaczył przed oczami. Niestety, Mitras nie okazał się aż tak obeznany z radzeniem sobie w takich sytuacjach jakby to sugerowało jego zamiłowanie do bycia gotowym na najgorsze. Szkoda że i ona nie wzięła żadnego kursu sztuk walki i na dobrą sprawę była w stanie tylko chować się za plecami towarzysza. Udało się jej jednak wyciągnąć coś z najmniej spodziewanego sojusznika. Książki, które z lubością czytała w wolnych chwilach i seriale telewizyjne, które z babcią oglądały, dały jej jaki taki pogląd na to co mogła w danej sytuacji zrobić i tak też zrobiła. Jasne, ktoś wyszkolony pewnie mógłby zrobić więcej ale przynajmniej nie spanikowała, a to już wedle jej uznania było coś. Niestety, nie powstrzymało to napastników przed skuciem ich i wsadzeniem do samochodu. Walka trwała dalej, chociaż z każdą mijającą sekundą wydawała się coraz bardziej bezcelowa. Nie mogli otworzyć drzwi, wybić szyby, znaleźć żadnej broni ani zaatakować napastników. Zanim jednak cała nadzieja wyparowała…


Właśnie przymierzała się do kolejnego kopnięcia w szybę gdy… Szyba zniknęła. Zniknęły także fotele, krata, kierowca i w sumie cały samochód. Różnica poziomów została wyrównana w sposób brutalny, gwałtownym zderzeniem ciała z ziemią. Z ust Angie wyrwałby się dość głośny i pełen zaskoczenia okrzyk, gdyby tylko jej gardło było w stanie produkować jakiekolwiek dźwięki. Niestety, zamiast tego jej reakcja na to, co było z całą pewnością niemożliwe, odbyła się w ciszy. W ciszy odbyło się także lądowanie Mitrasa, co było jeszcze bardziej nieprawdopodobne. Jak nic powinien wydać z siebie jakiś odgłos, jednak nie wydał. Była to kolejna rzecz budząca niepokój, tym bardziej że jego bok służył jej za oparcie. Oparcie, które właśnie uciekło, opadając płasko na ziemię, bez czucia.
Nadal nie mając pojęcia co się właściwie dzieje, skupiła się na tym co była w stanie zrozumieć. Jej towarzysz niedoli właśnie stracił przytomność. Czy stało się tak ze względu na ich nagłą zmianę miejsca czy też było to powodem wcześniejszych dolegliwości, tego nie wiedziała. Było to jednakże wyjątkowo niefortunne, biorąc pod uwagę, że na dobrą sprawę i po szybkim rzuceniu okiem na okolicę, nadal znajdowali się niedaleko kliniki, a co za tym idzie ich porywacze także nie mogli być szczególnie oddaleni. Nadal także mieli na sobie wyjątkowo rzucające się w oczy kitle i pobrzękujące na nadgarstkach kajdanki. Jeżeli mogli sprawiać bardziej podejrzane wrażenie to musieliby się postarać. Trochę krwi, dla przykładu, pewnie mogłoby robić za kropkę nad i.
Nie widząc żadnego logicznego wytłumaczenia tego co się stało, skupiła się na tym, co była w stanie zrozumieć. Musieli w jakiś sposób opuścić park. Pewnie, otoczenie było sielskie i spowite przyjaznym, słonecznym blaskiem, była to jednak złuda, która w każdej chwili mogła prysnąć niczym bańka mydlana. Co jak co ale nie miała ochoty na kolejne spojrzenie w czarną otchłań lufy wymierzonego w nią pistoletu. Tylko co do cholery miała zrobić bez klucza do kajdanek? Nie była w stanie zdjąć kitla, nie miała przy sobie niczego czym mogłaby rozciąć materiał i nie znała żadnej sztuczki dzięki której mogłaby zdjąć srebrne obrączki z nadgarstków. Na dokładkę stale i bez wytchnienia napierały na nią fakty, których nie była w stanie zrozumieć. Przede wszystkim to, w jaki sposób nagle wylądowali w parku, mimo iż dopiero co podróżowali na tylnym siedzeniu samochodu.
Ponownie odrzuciła od siebie te pytania, na które nie miała odpowiedzi. Ostrożnie, obawiając się o zawroty głowy czy inne nieprzyjemne objawy nagłego przeniesienia, obróciła się tak by móc sprawdzić stan Mitrasa. Ewidentnie żył, chociaż jego świadomość wybrała się na poranny spacer. Nie była w stanie go nieść, tego była pewna. Był od niej znacznie większy więc co najwyżej mogłaby go spróbować ciągnąć za ręce lub nogi. To z kolei, z całą pewnością przyciągnęłoby niechcianą uwagę. Musiała spojrzeć prawdzie w oczy. Nie miała pojęcia co robić. Być może powodem był szok, którego doświadczyła przy okazji gwałtownej zmiany miejsca. Możliwe też że zwyczajnie stres wyczyścił jej zawartość mózgu przez co procesy tam zazwyczaj zachodzące zostały drastycznie spowolnione. Jakby nie było, musiała się z tego otrząsnąć. Nie miała wszak pojęcia jak tamci zareagują na ich nagłe zniknięcie. Mogli uznać że jakimś cudem udało się im otworzyć drzwi i uciec gdy na nich nie patrzyli. Pewnie. Brzmiało to z całą pewnością logicznej niż teleportacja. Taki scenariusz nawet ona mogłaby przełknąć gdyby nie to, że sama doświadczyła tego drugiego.

Logika. Tak, tego powinna się teraz trzymać. Logiczne byłoby zatem zostawienie nieprzytomnego Mitrasa i podjęcie próby samotnego oddalenia się w bezpieczne miejsce. W końcu prawie go nie znała, nic dla niej nie znaczył. Czy rozsądnym było ryzykować życiem dla kogoś takiego? Zapewne nie, tylko że jakoś nie mogła się zdobyć na to by po prostu wstać i odejść. Mogła jednak zostawić go na chwilę. W parku nie brakowało gęstych krzaków. Wystarczyło tylko upchnąć nieprzytomne ciało wśród zieleni i… No właśnie, co dalej? Skutymi dłońmi sprawdziła czy ma przy sobie portfel i odetchnęła z ulgą. Skoro miała portfel to także pieniądze. Z pieniędzmi powinno się jej udać nawiązać kontakt z kimś, kto byłby w stanie jej teraz pomóc. W jej myślach pojawiła się tylko jedna taka osoba. Papa Morbi. Najpierw jednak…
Złapała za końce kitla i zaczęła go ściągać. Wiedziała, że ta sztuka nie uda się jej całkowicie, jednak przynajmniej zmniejszy ilość rzucającej się w oczy powierzchni. To samo, chociaż z większym trudem, zrobiła z kitlem, który miał na sobie Mitras. Przy odrobinie szczęścia, nawet jakby ktoś go w krzakach zauważył to mógłby uznać go za pijanego bezdomnego odsypiającego nadmiar promili. Angie liczyła trochę na to szczęście. I na to, że budka telefoniczna nie będzie daleko. Ewentualnie jakaś kafejka internetowa. Zanim jednak zabrała się za przenoszenie Mitrasa, podjęła najpierw próbę przywrócenia go do stanu świadomego. Co prawda nie miała przy sobie butelki z lodowatą wodą, jednak uznała że parę dobrze wymierzonych policzków powinno zrobić swoje. Niestety, także i tu pojawiły się problemy w postaci porannych spacerowiczów. Najwyraźniej na prywatność nie mieli co liczyć, co mogło im zarówno pomóc jak i zaszkodzić. Póki co zdecydowanie szkodziło Angie, która przez owe pełne zaciekawienia spojrzenia nie była w stanie wprowadzić swoich planów w życie. Może by tak odstawić szopkę z potrzebą wezwania karetki? Cóż, to się nieco za bardzo kłóciło z chęcią nie wzbudzania większego zainteresowania. Nie, działanie po cichu zdecydowanie bardziej jej odpowiadało. Musiała także zrezygnować z przetaszczania go i ograniczyć się do ułożenia jego ciała nieco wygodniej pod drzewem, tym bardziej że przytomność ani myślała do niego powrócić pomimo paru policzków. Gdy już nawiąże kontakt z Papą, wróci i zaopiekuje się nim do przybycia odsieczy. Miała nadzieję, że zrozumie.
Z tą nadzieją owinęła biały materiał wokół skutych kajdankami dłoni i ruszyła na poszukiwania środka łączności z nieco bardziej sprzyjającym jej światem.

 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline