Gdy minął pierwszy szok a błyskawicznie wydobyty Czerwony Szpon na powrót zniknął w pochwie, słoneczny elf nie mógł oprzeć się myśli, że imć Trzewiczek ma zadziwiające szczęście do pułapek. Nadobna Torikha wydawała się brać pierwsze lekcje w tej dziedzinie, i można się było tylko zastanawiać na ile jej ciągłe oglądanie się na Jorisa i kapłana przyczyniło się do zakosztowania nowych wrażeń. Nie... - zreflektował się; najprawdopodobniej oboje mocno ucierpieli i nie czas był na krotochwile. Trzeba ich było ratować. - Dawaj linę - Marduk cofnął się ostrożnie, wyciągając głowę zza wyginającej się iluzji pustego, prostego przejścia; o krok za nią rozpościerała się dziura w którą wpadła mulatka i niziołek. W blasku jorisowej tarczy widać było zarysy ich ciał. Poruszali się, więc żyli.
- Zostaniesz na górze i będziesz nas asekurował - powiedział pospiesznie do tropiciela, nasłuchując echa modlitw Torikhi i jęków Stimiego, i szykując się do sprawdzenia liną głębokości rozpadliny nim zejdzie w głąb; w ciemności rozjaśnianej migotliwym światłem pochodni odległości mogły być zwodnicze.
Joris natomiast stał nad rozpadliną trzymając się dłońmi za głowę w geście całkiem ogłupiałego człowieka, do którego lada chwila dojdzie, że jego świat zaraz się zawali. W zasadzie to przez ten cały czas było nawet zabawne, że szła z Trzewiczkiem przodem. Taka odrobina szaleństwa na jakie miał ochotę po paru już godzinach nudnego nicniedziania się… No i się wzięło i się akurat teraz zadziało. - Rika! - zawołał w głąb mroku - Rika, Rika, Rika…
Do niego też dotarł jej głos wzywający łaski księżycowej pani. Odetchnął odrobinę. Ale pomysł Marduka od razu wydał mu się nie do pomyślenia. On miałby tu zostać? - Chyba... żartujesz - powiedział wyciągając obie liny z przepastnych zakamarków by związać ze sobą ich końce - Ja idę… Ty trzymasz…
- Jestem kapłanem, prędzej i lepiej im pomogę - warknął Delimbiyra. - Wypatruj niebezpieczeństwa, na wszelki wypadek - dodał łagodniej.
Joris zawahał się, ale najwyraźniej dotarło do niego, że więcej Rice dobrego przyjdzie z pomocy kapłańskiej niż z jego troski. - Dobra - rzucił elfowi koniec liny patrząc mu prosto w oczy z napięciem, które wyrażało najwyższy pokład zaufania - Idź.
Marduk nie marnował śliny w gębie i ruszył w dół po zboczu. Nie był ekspertem we wspinaczce, ale ściana wyglądała na naturalną i dawała wystarczająco podparcia stopom by nie musiał zwisać na linie jak worek ziemniaków. Mimo to Joris odkrył, że niełątwo jest trzymać linę z rosłym chłopem na końcu, gdy nie ma się o co zaprzeć. Im niżej był Marduk tym bardziej myśliwy czuł jak słabną mu dłonie, a lina wysmykuje mu się spomiędzy palców, drąc rękawice. W końcu nie wytrzymał i puścił sznur. Na szczęście elf był już nisko i zdołał zamortyzować upadek, nabawiając się tylko kilku siniaków.
Kapłan nie miał czasu zastanawiać się czemuż Joris puścił linę; spadając minął lewitującego w górę trzewiczka, a Torikha wyraźnie szykowała się do walki z… wielkim robalem?!
Nogi niziołka lekko uniosły się, a po chwili zaklęcie wywindowało Trzewiczka wyżej na kilka stóp.
~ Ja latam! - pomyślał Trzewiczek. W tym samym momencie obserwował spadającego Marduka, a wiodąc za nim wzrokiem dostrzegł napierającego olbrzymiego wija. Oczy rozszerzyły mu się z przerażenia.
~ Za późno! - uniósł się nieco wyżej, lecz zawisł w bezpiecznej odległości. Odrzucił linę, tak by choć trochę odwrócić uwagę stwora, lecz wciąż trzymał zużyty zwój. Zawirował i wyciągnął z kapelusza jedno z piór.
__________________ "Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab" |