Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-04-2019, 22:48   #7
MrKroffin
 
MrKroffin's Avatar
 
Reputacja: 1 MrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputację
Tura 2


Sylvania, Teufelheim
4. Brauzeit
Południe
Forteca


Krótka rozmowa w Fortecy na każdym odcisnęła inne piętno. Większość chłopaków z niedowierzaniem słuchała rewelacji Klausa, uważając podświadomie, że skala jakiegokolwiek znaleziska w Teufelheim nie mogła być tak znaczna, a ich młodszego przyjaciela poniosła w opisie w dużym stopniu jeszcze dziecięca wyobraźnia. Niemniej wszyscy z różnych przyczyn postanowili pójść z nim – jeśli nie z nadziei na lepszą przyszłość, to z ciekawości lub zwykłej, przyziemnej nudy, której w tym mieście często nie brakowało. Chyba że, jak tej nocy, świecił Morrslieb.

Jednak miało to nastąpić dopiero jutro. Tymczasem myśli o skarbie musiały przysłonić o wiele prostsze, za to pewniejsze, sprawy. Rozeszli się, każdy do swoich spraw i umówili się dnia kolejnego o świcie, aby wtedy spenetrować nieznaną część elfickich tuneli.


Młody zielarz zrobił to, co młodzi zielarze lubią najbardziej – poszedł zbierać zioła i rośliny o interesujących z różnych przyczyn właściwościach. Były one podstawą jego pracy i częścią podstawy utrzymania, więc starał się to robić stosunkowo często, by jakiś inny zapaleniec – lub może raczej partacz – nie zakosił mu najcenniejszych znalezisk. Szczególnie takich, które poza powyższymi funkcjami pełni jeszcze jedną funkcję – rozrywkową.

Udał się więc za mury, nie bez przyczyny wybierając ścieżkę wiodącą obok młyna, gdzie miał nadzieję wypatrzył Elsie, pomagającej wtenczas matce w obejściu. Niestety z żalem musiał obejść się smakiem na swoją dziewczynę, tej bowiem nigdzie na podwalu nie zauważył. Nic to, ruszył dalej. Jak wróci, być może zahaczy o chatkę młynarza, może nawet niepostrzeżenie, leżała przecież na uboczu…

Rzut na SztukÄ™ Przetrwania (Int): 38 (nieudany)

Niestety, szczęście mu dziś nie dopisało. Może to kwestia częstej eksploatacji tego miejsca, ale dziś nie udało mu się znaleźć niczego cennego. Młody zielarz był zły. Jedyne, co znalazł to kilka korzonków o funkcjach jedynie spożywczych, żadnego większego pożytku z nich nie będzie. Chodził długo po lesie i wreszcie, zrezygnowany, postanowił wrócić do miasta. W końcu zbliżała się noc i to noc niezwykła, bo w subtelnym odcieniu zieleni. Zastanawiał się, czy mądrze będzie odwiedzić jeszcze Elsie, ale szybko okazało się, że kłopotał się tym niepotrzebnie.

– Co jest, Dietrich? Chcesz przede mną uciec?

Odwrócił się. Zaraz przy skraju lasu stała jego dziewczyna. Długie, piękne blond włosy miała zaplecione w kłosa, a niebieskie oczy sympatycznie roześmiane. Lnianą bluzeczkę, którą jej kiedyś kupił ojciec, a którą zawsze ubierała dla Dietricha, miała lekko rozciętą na dekolcie tak, by można było dostrzec choć fragmencik malutkich, dojrzewających piersi.

– Mam dla ciebie zabawę… biegnij za mną, a zobaczysz… – odwróciła się na pięcie, gotowa do biegu.

Ciekawe, pomyślał Dietrich, Elsie zawsze bała się Morrslieba i nie wyściubiała wtedy nosa z domu. Co prawda był dopiero wieczór, ale i tak coś musiało ją skłonić do zmiany dotychczasowego zachowania. Czy powinien zaufać jej intuicji? Morrslieb oświetlał ich bladą, zieloną poświatą.




Emil zaś poszedł do karczmy. Miał ochotę komuś przypieprzyć, ręce go świerzbiły. Choć to może faktycznie był świerzb, ale Beksa miał nadzieję, że nie. Poszedł do tańszego przybytku – może raczej speluny, bo zbierały się tam raczej okoliczne mendy niż poczciwi ludzie. Karczma Pod Cycem Młynarki żyła zawsze, ale prawdziwe jej życie zaczynało się wieczorami – wtedy schodziły się tu różne hulajpartie, wolni strzelcy, prostytutki, handlarze narkotykami i zwykłe rzezimieszki takie jak on, pragnące obić komuś gębę, niekoniecznie nawet za pieniądze.

Teraz było tu pustawo. Kilka nieposprzątanych pod wczorajszej wieczornej libacji stołów, pijak leżący przy kominku z psem i stary mruk karczmarz, zawsze bardzo opryskliwy dla Beksy i uważający go za przygłupa. Pod ścianą stały jakieś nicponie z tatuażami szczurów na ramionach, zmierzyli go uważnie wzrokiem, ale że raz, trochę już znali, dwa, forsą nie śmierdział, postanowili zignorować jego obecność tutaj. Nikt tu nie zwracał uwagi na płotki, chyba że miał robotę, którą zająć się mogła płotka czy to z racji trudności zadania, czy niskiego wynagrodzenia.

Emil usiadł przy pustej ławie i podrapał się za uchem. Chciał poczekać tu chwilę, a nuż ktoś przyjdzie, kto da mu zarobić trochę grosza albo sam zarobi kilka guzów. Było bowiem trochę nudno. Bloch kopnął wałęsającego się tu samowolnie kurczaka, na co ten odpowiadał głośnym gdakaniem i zwiał w kierunku gasnącego paleniska. Jak to mogło być, że na zewnątrz było tak ciepło, a tutaj zawsze tak piździło, mimo że oberżysta dokładał raz po raz drwa. Oszczędnie, bo oszczędnie, ale jednak coś to dawać powinno.

Nagle ni stąd, ni zowąd ktoś strzelił go soczystą lepą w kark. Emil zaklął głośno i już chciał odegrać się na oprawcy, gdy zauważył za sobą swojego stałego zleceniodawcę, Levina Thuringmanna


Levin był koszmarnie brzydki. Może trochę ładniejszy od Emila, ale młodemu i tak chciało się rzygać jak widział tę jego pokancerowaną mordę. Był poza tym rudy, a jak powszechnie było wiadomo, śmierdziało to z daleka Chaosem. Od jakiegoś czasu nosił sztuczne oko, ale Beksa nie wiedział, skąd je miał. Na pewno nie z tytułu uczciwej pracy.

– Siema, kurwiu zawszony – przywitał się Levin i usiadł naprzeciw. – Jesteś jutro wolny, myślę, bo czeka cię spory zaszczyt. Dla takiego przyjeba zdecydowanie ponad twoje możliwości – wyszczerzył żółte uzębienie i czekał na reakcję. Lubował się w tanich efektach.


Pieter siedział już jakiś czas przy straganie. Ryby jakoś szły, ale prawda była taka, że więcej było w Teufelheim złodziei i biedaków niż normalnych kupujących. Co chwila musiał odganiać biedne dzieciaki, żebraków i innych chętnych do zdobycia rybki za darmo. Rzecz jasna Pieter nie był bez serca, ale gdyby chciał pomóc każdemu biednemu tym mieście, sam rychło stałby się biedny. A nie mógł, dla siebie, ale przede wszystkim dla Anny, po śmierci rodziców jedynej jego nadziei w tym parszywym miejscu.

Jakoś przed wieczorem, może koło szóstej, Pieter zobaczył jak z niesławnej karczmy Pod Cycem Młynarki wyszła grupka trzech ludzi. Takich ludzi, z którymi lepiej było tu nie zadzierać, nie rozmawiać, unikać jak to tylko było możliwe. Każdy kontakt z nimi, nawet pobieżny albo i pozytywny, wcześniej czy później prowokował kłopoty. Pieter zaś kłopotów nie lubił, bo i Anna ich nie lubiła.

Cóż jednak z tego, jak pijane zbiry lubiły?

Pech chciał, że akurat to stragan Pietera i młody sprzedawca przy nim, zwróciły uwagę wałęsających się awanturników. Grupka trzech mężczyzn podeszła do niego. Dwóch było grubych, jeden niespotykanie żylasty i raczej niski. Jeden z grubasów, pozbawiony koszuli, z tatuażami na ramionach i dzikiej, gęstej, czarnej brodzie podszedł do lady, lekko się zataczając i popatrzył po oferowanych towarach,

– No, no… ładny kramik se żeś tu zrobił. A podatki płacimy? – buchnął mu w twarz smrodem taniego piwska.


Korwin zszedł z dachu do domu. Zamyślony, jakby nieobecny, często taki był. Zawsze jednak gdy widział małą Margit, przechodził mu refleksyjny nastrój i uśmiechał się do dziewczynki. Margit miała lat osiem i z racji dużej chorowitości nie miała wielu okazji do zabawy, toteż Wrona zawsze starał się uprzyjemnić jej nieco to smutne życie, na spółkę z jej matką, Corinną. Mała siedziała na sienniku. Oczy miała smutne, wpatrywała się w stare, zbutwiałe, nierówno i rzadko położone deski.

Korwin zszedł do niej, posłał jej uśmiech, ale nie napotkał wzroku dziecka. Dopiero skrzypnięcie schodów, prowadzących na poddasze, zaalarmowały małą. Margit zerwała się z siennika i podbiegła szybko do Wrony.

– Korwin! – zmitygowała się nagle, często się jej to zdarzała, była dzieckiem mało pewnym siebie. – Korwin… co my teraz zrobimy?

Pytanie zdziwiło młodego Wronę. Margit patrzyła na niego wyczekująco, ale zanim zdążył zapytać, o co chodzi, dziewczynka kontynuowała.

– My nie mamy dokąd iść, Korwin. Oni są teraz na zewnątrz, a my nie mamy dokąd iść…
 

Ostatnio edytowane przez MrKroffin : 11-04-2019 o 22:56.
MrKroffin jest offline