Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-04-2019, 00:10   #77
Amduat
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=r1AE6g8tEkI[/MEDIA]

Praca nad czymś znajomym pozwalała zebrać myśli do kupy i uspokoić się. Vesna przestała roztrząsać aktualną sytuację swoją i Alexa, zamiast tego sprawnie odmierzała, ucierała i łączyła przeróżne z pozoru niegroźne substancje, pakując je w tubki po papierze toaletowym, albo do słoików lub tego, co akurat przyniosła Lee. Czas płynął gdzieś obok, a one dwie ślęczały nad stołem, co jakiś czas odkładając kolejną bombę lub granat na kupkę i zabierały się za następny. Dzięki nieocenionej pomocy miejscowej dziewczyny, udało się sprokurować całkiem sporą ilość wybuchowych zabawek. Były tam dwie bomby rurowe, cztery petardy błyskowe, jedna hukowa, dwa koktajle zapalające i jedna bombka dymna.

- Chyba już - wreszcie panna Holden wyprostowała plecy, krzywiąc się przy tym, ale zaraz na jej twarzy wykwitł zmęczony uśmiech. W nagłym przypływie radości uściskała towarzyszkę, by zgarnąć zabawki i razem udać się do świetlicy.
Dopiero gdy zobaczyła jedzenie doszło do niej jak potwornie jest głodna. Bez słowa odłożyła graty przy wejściu i szybko potruchtała pod kącik z jedzeniem, gdzie bez opamiętania zaczęła wpychać w siebie kolejne słodkie, suszone owoce, mrucząc przy tym jak kot który dorwał się do butelki ze śmietaną. Łypała co parę kęsów na okolicę, zapełniając brzuch w trybie ekspresowym. Najgorsze było to, że przecież mieli żarcie, tyle że w aucie, do którego dostępu broniła wataha wygłodniałych bestii.

Błękitnooka Lee też wydawała się być zadowolona z wykonanej pracy niczym kucharka bo skończonym gotowaniu gdy już wszystkie dania były gotowe i rozstawione na stole czekały na gości dla których tak się napracowały. Obie wzbudzały zaciekawione spojrzenia przeważnie mężczyzn którzy byli akurat w świetlicy. Jedna miejscowa i jedna przyjezdna. Podobnie przemieszane wydawało się towarzystwo w świetlicy chociaż Ves nawet tych z karawany w większości z trudem wyłapywała wśród miejscowych a tych chyba i tak było tutaj więcej.
- Też jestem taka głodna. Nic nie jadłam chyba od obiadu. - Lee zgodziła się z reakcjami głodomora o zgrabnej sylwetce i czekoladowych włosach. Podobnie jak ona łapała w ręce co się nawinęło i szybko wpychała sobie do ust. Zza okien dochodziły powarkiwania i jakieś chroboty buszujących tam dzikunów. Nad głowami czasem dało się słyszeć miarowe kroki strażników patrolujących ten teren ze względnego wysoka co chociaż wystawiało na aurę ale wydawało się poza zasięgiem bestii jakie opanowały poziom gruntu.

- W bryce mamy ciasto, fasolę, kanapki, kurczaka… - technik westchnęła boleśnie, pakując kolejne suszone owoce do ust i zapijając je wodą. Żuła namiętnie, skacząc oczami po resztkach prowiantu i zastanawiając się co zjeść teraz. Padło na banany, w plasterkach. Jak chipsy które znała z Det, tylko te były słodkawe i dziwne. Zupełnie jak daktyle przypominające rodzynki, ale bez charakterystycznej kwasowości, zupełnie jakby były zrobione z samego cukru.
- Jak to się skończy zapraszam na śniadanie. Alex nie będzie miał nic przeciwko - uśmiechnęła się ciepło do towarzyszki - Właśnie… zjem i idę go poszukać. Zerkniesz do rannych? W razie czego zawołaj, będę gdzieś tu w pobliżu.

- Tak? To ten w skórzanej kurtce?
- Lee zmrużyła trochę swoje jasno niebieskie oczka gdy próbowała domyślić się który z nowych to Alex. - No ja bym ciebie i jego zaprosiła do siebie. No ale to na dole to teraz się nie da. Może w dzień jeśli dzikuny odejdą. - asystentka Ves też zrewanżowała się podobnym zaproszeniem jak ona ale też z powodu tych choler na dole było to chwilowo dość teoretyczne zaproszenie.
Jednak zbystrzała gdy Ves oznajmiła, że chce go poszukać.
- Potem tam zajrzę. Teraz chyba lepiej by jedna z nas została i popilnowała tego. No wiesz, jakby ktoś miał głupie pomysły, że to zabawki czy co. - dziewczyna od tubylców wskazała szybko na skrzynkę gdzie przyniosły spreparowane puszki, słoiki i tubki po papierze toaletowym. No rzeczywiście wyglądały dość niepozornie. Jeszcze na wszelki wypadek nie miały wpiętych lontów ale te mogły zamontować w parę chwil. Ich obecność nasuwała jasne skojarzenia co do przeznaczenia tych “gratów” ale ich brak mógł znacznie utrudnić odgadnąć do czego może to wszystko służyć.

Vesna wyprostowała się, słysząc zaproszenie i bardzo skrupulatnie odnotowała je w pamięci na potem. Teraz, niestety, nie dało się wyrwać spoza oblężenia i każda para rąk zdolnych do pracy miała aż nadto zajęcia.
- Tak, ten w skórzanej kurtce - zrobiła niewinną minę, skubiąc symbolicznie susz. Czyli pakując jeden kawałek do ust co pół minuty - Musisz go zobaczyć bez niej. Wtedy dopiero jest na co popatrzeć. Wiesz, po takiej paskudnej nocy chętnie byśmy jak nie zlegli gdzieś w regularnym wyrze, to chociaż wzięli kąpiel… słuchaj, a może zróbmy tak. Ja zostanę, a ty go poszukasz, ok? Żeby wpadł tu, pokazać się czy nie trzeba go za bardzo zszywać. Ja w tym czasie podłączę knoty i rzucę okiem czy aby na pewno nic nie walnie nam w rękach.

- Ooo… kąpiel… noo… też bym chętnie wzięła… ale tu, na piętrze się nie da, w ogóle kłopot z wodą jest. Wszystko jest na dole.
- Lee znów widocznie miała podobny punkt widzenia jak Ves na tą kąpiel. Rozmarzyła się patrząc gdzieś z mrok za oknem. Czerwony. Chyba jakaś czerwona mgła była na zewnątrz.
- Najbardziej lubię brać kąpiel przy wodospadzie. I pod nim jest taka wnęka. Jak płytka jaskinia. I woda spływa z góry to tak fajnie. No ale to trochę trzeba tam iść w dżunglę. No i w dzień oczywiście. No i samej to bym się bała. Zwykle chodziłam z koleżankami. - Lee przez chwilę była chyba w innym, mniej mrocznym i oblężonym świecie. Ale wróciła tutaj do świetlicy i uśmiechnęła się do swojej nowej partnerki od opatrywania rannych i prokurowania bomb.
- Mam na dole taką klitkę tylko. I jeden siennik. I nie wiem co do rana z tego zostanie. Ale jak zostanie to was zapraszam do siebie. - powiedziała pogodnie i oderwała się od stołu biorąc na drogę garść suszonych owoców.
- To ten w skórzanej kurtce tak? Dobrze to poszukam go. I mówisz, że bez kurtki jest fajniejszy? - uśmiechnęła się weselej zupełnie jak każda inna młoda dziewczyna rozmawiającą z drugą młodą dziewczyną o ich kolegach, kumplach, sąsiadach i facetach.

- Bez porównania, wiem co mówię - dziewczyna z Det pokiwała głową z namaszczeniem i miną znawcy tematu, bo co jak co, ale Foxa znała na wylot pod każdym kątem. - Słuchaj, w razie czego w vanie mamy jakąś karimatę, parę koców i śpiworów. A jak nie, zawsze możemy się kopnąć do miasta i tam zmrużyć oko w knajpie. - zamyśliła się i nagle spoważniała, przyglądając się Lee czujnie.
- Słuchaj…- zaczęła ostrożnie - Trzyma cię tu coś poza śpiworem w klitce?

- No znaczy jak trzyma? Mieszkam tutaj. Tutaj się urodziłam. O co ci chodzi?
- Lee która miała już odchodzić zatrzymała się zaintrygowana pytaniami i zmrużyła oczy przyjmując lekko ostrożny ton gdy chciała dać odpowiedź swojej nowej koleżance ale chyba nie była pewna czy rozmawiają o tym samym. - I daj spokój, nocować w mieście? Znaczy w Espanioli? Nocowaliśmy tam kiedyś. Jeszcze podlotkiem byłam. Starzy zapili a po nocy strach wracać to musieliśmy czekać do rana. Strasznie dużo tam ludzi było. Dużo więcej niż u nas. - dziewczyna skoncentrowała się gdy opowiadała chyba o jedynym noclegu w jedynym mieście w jakim była. Tymczasem jak z Alexem nie mieli za bardzo okazji zwiedzić Espanioli ale wydawało się znacznie mniejsze i mniej ciekawe niż choćby Nice City a do Det to nawet trudno było porównać do jakiejś większej enklawy w Ruinach.
- Ale jak macie śpiwory i resztę to zapraszam. Uwijemy sobie jakieś gniazdko i odpoczniemy od tego wszystkiego. - uśmiechnęła się ciepło do rozmówczyni znów wracając do mało wesołego tu i teraz oraz być może jutro i planów na jutrzejszy dzień.

- Tak sobie pomyślałam, patrząc na to co się tu wyprawia. O te bestie chodzi… i nie tylko - Vesna zatoczyła koło ręką, pokazując najbliższą okolicę - Tutaj nic cię nie czeka, ciągle to samo. Świat jest wielki, to fakt, ale również fascynujący. Jest masa pięknych miejsc, które warto zobaczyć. Ludzi, których warto poznać. Masz sprawne ręce, nieźle idzie ci składanie. Jestem lekarzem, gdy wykonam robotę dla Fedziów, wracam na południe. Do Nice City. Kto wie, może otworzę własną klinikę? Przydałaby mi się para sprawdzonych rąk. O żarcie, paliwo i nocleg się nie martw. Z Alexem zawsze jakoś je kołujemy, a dodatkowa dusza na pace to zawsze jedna historia do opowiedzenia więcej po drodze. Jeśli chcesz to zabierz się z nami. Zobaczysz coś poza tym miejscem. Jeśli ci się nie spodoba, wrócisz tutaj, sami cię podrzucimy z powrotem… ale jeśli spodoba ci się z nami, albo gdzieś w Nice City czy w innym zakątku - wzruszyła ramionami z ciepłym uśmiechem - Odnalazłabyś się tam.

- Nice City? -
Lee podchwyciła nazwę i w ogóle wydawała się pod takim wrażeniem słów Vesny, że wróciła do niej te kilka kroków jakie dopiero co zdążyła odejść aby móc swobodniej rozmawiać.
- Słyszałam. To wielkie miasto daleko na północy. Tam już dżungli nie ma. - powiedziała wolno z zastanowieniem widocznym na twarzy. - Czasem ktoś od nas tam jeździ. Albo ktoś z przyjezdnych wspomina. Ale mało mamy przyjezdnych. I gości. A jak są to załatwiają interesy ze starszymi. Jej, jeszcze nigdy nie miałam gości z zewnątrz. Dlatego strasznie bym się ucieszyła jakbyście zgodzili się przyjść do mnie. - wyznała pod wpływem impulsu i nawet zarumieniła się nieco od tych emocji. Potem zaczęła powoli przeżuwać dopiero co zabrane suszone owoce zastanawiając się nad tym co jeszcze powiedziała Vesna.
- Ale odejść stąd? Noo… no nie wiem… zostawić to wszystko? Nie znam nic i nikogo poza naszym terenem. Trochę się boję. Nawet więcej niż trochę. I wiesz z dzikunami i resztą da się wytrzymać. One nie przychodzą co noc. Dawno ich nie było to w końcu przyszły. Im dłużej ich nie ma tym więcej ich przychodzi. Dlatego dzisiaj jest ich aż tyle. Ale właściwie to chciałam zobaczyć coś jeszcze. Jakieś miasto. O! Nice City! Nigdy tam nie byłam. Jak tam jest? Masz tam jakieś koleżanki? Ja to właściwie tylko znam się na ziołach i dżungli. Nie tak jak myśliwi oczywiście no ale swoje wiem. Ale… W sumie głupio gadam… - dała się ponieść młodzieńczej ciekawości i rozterkom więc na przemian zmieniała styl i tempo mówienia. Raz szybko jakby bała się, że jej myśl ucieknie a raz wolno i z zastanowieniem. Nice City wydawało się ją ciekawić i wabić jak skraj znanego jej świata, ostatni punkt na mapie za którym roztacza się nieznane. Na koniec jednak żachnęła się zrezygnowana i w milczeniu sięgnęła po kubek i nalała sobie kompotu.
- Bo byście musieli zostawić za mnie zastaw. No wiecie, za młodą, zdrową, zdolną do pracy osobę. Bo jakbym wsiadła i pojechała z wami to tak jakbym uciekła. A tego bym nie przeżyła. To byłaby hańba dla mnie i moich krewnych. - dziewczyna mówiła zrezygnowanym tonem jakby to kończyło wszelkie pomysły, plany i spekulacje. Napiła się z kubka i spróbowała uśmiechnąć.
- Dobra to ja może lepiej pójdę po tego twojego Alexa. - powiedziała odstawiając kubek na stół i ruszając w stronę wyjścia ze świetlicy.

- Poczekaj - panna Holden złapała ją za rękę, przyciągając na powrót do siebie. - Poczekaj - powtórzyła już spokojniej, zaczynając w głowie szybkie kalkulacje. Po ile chodził człowiek? Na pewno nie kosztował tyle co Merol… a może motor?
- Pogadam z Alexem, mam nawet pewien pomysł z tym zastawem - wyszczerzyła się wesoło - Znasz się na dżungli i ziołach, a my właśnie przez tydzień-dwa będziemy się po takim terenie bujać. Twoja obecność i pomoc byłaby jak wygrana w Wyścigu. Znam się na leczeniu, ale nie na miejscowych specyfikach medycyny naturalnej, ziołach właśnie. Uzupełniałybyśmy się - nawijała z przejęciem, gestykulując w przerwach między leniwym podgryzaniem daktyli
- Nice City nie jest złe. Co prawda to jak… część dzielnicy Det… niewielka… ale tak, to bardzo miłe miasteczko. Ludzie są tam cudowni i jasne że mam tam koleżanki - teraz już szczerzyła się od ucha do ucha - jedna jest barmanką i piecze pyszne ciasta. Druga pracuje w rafinerii, trzecia jest tej rafinerii szefową. Jest też oczywiście jedna która pracuje jako kelnerka w najprawdziwszym klubie, dwie pracują w Fleurs du Mal, najlepszym burdelu w całym Nice City. Linda, córka pastora, pomaga w sierocińcu… no i jest Kristi, moje słoneczko. - uśmiech stał się jej odrobinę tęskny - Kristin Black, moja najlepsza przyjaciółka.

- Tak? Lubisz ją? Jest taka fajna?
- dziewczyna tubylców chłonęła słowa z innego świata z ciekawością dziecka słuchającego o nieznanych krainach. Bez oporu dała się zatrzymać i oparła się tyłkiem o stół stając obok Vesny i słuchając opowieści ciemnowłosej kumpeli. Lekko kiwała głową wpatrzona niewidzącym wzrokiem gdzieś w podłogę kilka kroków przed sobą gdy znów trzymając swój kubek próbowała wyobrazić sobie to o czym ta opowiadała.
- Brzmi fajnie. Słyszałam o pastorach. To tacy od dziwnych spraw. Ważni. Trochę jak wódz albo szaman. - pokiwała głową gdy próbowała sobie przypomnieć strzępki wiedzy o czymś co znała widocznie tylko ze słyszenia.
- A co to jest rafineria? - zerknęła w bok na stojącą obok dziewczynę. I chyba przypomniała sobie co ta jeszcze mówiła.
- Jedziecie w dżunglę? No ja się znam trochę. Znaczy głównie na ziołach i roślinach. A gdzie jedziecie w tą dżunglę? Dalej już chyba nic nie ma. Jesteśmy ostatni. Dalej jest tylko dżungla. Aż do złej mgły. Ale podobno na samym końcu jest wielka woda. Taka, że jak patrzysz to choćbyś miała najlepszy wzrok to widać tylko wodę. Ale to daleko. Mało kto tam dotarł i wrócił aby to opowiedzieć... i burdel. Słyszałam, to takie złe miejsce. Tam się dzieją złe rzeczy. No i tam się pracuje? Te twoje koleżanki? To zrobiły coś złego? - zmrużyła oczy gdy znów próbowała wyobrazić sobie coś o czym widocznie miała bardzo mgliste pojęcie.

- Burdel nie jest złym miejscem, przynajmniej nie tamten - technik zaczęła od najważniejszej sprawy - Tam dziewczyny pracują z własnej woli, nikt ich nie zmusza do niczego, czego nie chcą. Nie ma bicia, nie ma trzymania ich jak niewolnic. Pracują, tak po prostu. Lubią seks i zarabiają ciałem, a ludzie przychodzą tam i wykładają niezłe gamble aby spędzić z nimi noc. Nie chodzi tylko o seks zresztą. Niektóre tańczą, czasem wystarczy sama rozmowa, czy masaż. Dostają za to pieniądze, praca jak każda inna. - wzięła wdech, przegryzła bananem i mówiła dalej - Rafineria to miejsce, gdzie przetrzymuje się duże ilości benzyny, paliwa i z niej rozwozi ją do innych miast specjalnymi cysternami - wyjasniła najprościej jak się dało - Co do pastorów… tak. Są ważni. To duchowi przewodnicy, pośrednicy między Bogiem i ludźmi. Niektórzy co prawda to szarlatani, ale zazwyczaj księża to mądrzy, opiekuńczy i miłosierni ludzie nie odmawiający pomocy nikomu w potrzebie… a jedziemy do rzeki, i kawałek dalej. Po zatopiony tam czołg. Dlatego tu jesteśmy - wzruszyła ramionami.
- A ta woda… nazywa się ocean. Też nigdy go nie widziałam. U nas było tylko jezioro i rzeka, ale pamiętam z filmów i książek jak… mniej więcej wygląda. - uśmiechnęła się - Piękny jest.

- Jedziecie do rzeki? To niebezpieczne. Właśnie stamtąd jest ta trująca mgła.
- Lee za to zareagowała na to co jej zdaniem powinna wiedzieć jej nowa koleżanka. Zabrzmiało w dość ostrzegawczym tonie. - I czołg, tak pamiętam. Był u nas taki jeden. Przyszedł z dżungli. Źle wyglądał. Miał bagienną gorączkę. Majaczył. Taki stary. Miał poważne rany na ręce i nodze. Źle wyglądały. Ale nie dał sobie ich uciąć. Też gadał coś o jakimś czołgu. Z parę księżyców temu. Trochę go podleczyliśmy bo chyba by wykitował bez tego. Zostawił za to broń i amunicję. - szatynka pokiwała głową i mówiła o tym znanym sobie fragmencie dużo pewniej i szybciej. Potem rozejrzała się dookoła jakby sprawdzając kto ich może usłyszeć i ściszyła głos.

- Też mi się nie kleiło z tym burdelem! - szepnęła na ucho Vesny z triumfalnym odcieniem. - Bo jak słuchamy starszych to chyba wszystko poza nami to jeden wielki burdel! A przecież sami czasem jeżdżą do miasta i jakoś cało wracają. Ja byłam raz i też tak całkiem normalnie było. Nikt nam nic nie zrobił. Chociaż niektórzy dziwnie na nas patrzyli i śmiali się i mówili dziwne rzeczy ale już sama nie wiem o co wtedy chodziło. A przecież jakby to był burdel to chyba powinniśmy mieć zakaz powrotu do nas bo to tak jakbyśmy byli nieczyści no nie? - dziewczyna szeptała cicho do ucha drugiej nerwowym szeptem spiskowca gdy dzieliła się z nią swoimi sekretnymi przemyśleniami.
- A seks jest fajny. Też lubię. Niestety na razie nie udało mi się zajść w ciążę bo już chyba by był jakiś znak. To może przy następnej próbie. - powiedziała nieco swobodniej gdy wyprostowała się wracając do poprzedniej pozycji stojąc ramię w ramię z gościem z dalekich stron.

Ves nabrała powietrza i wypuściła je bardzo, ale to bardzo powoli. Zaczynała mieć poważne obawy co do wiedzy z zakresu wychowania seksualnego i przygotowania do życia w rodzinie… ale fakt. To małe osiedle w tropikalnej głuszy, bez dostępu do książek, wiedzy… nie każdy miał szczęście urodzić się w Det i mieć przedwojennych nauczycieli.
- Lee kochanie, chcesz zajść w ciążę? Jesteś tego absolutnie pewna? - popatrzyła na nią uważnie - Wydaje mi się trochę wcześnie, mamy chyba mniej więcej tyle samo lat. Jeszcze masa życia i zabawy przed tobą… ale jak chcesz, mogę ci pomóc. Ustalimy twój cykl mięsiączki, wyznaczymy dni płodne. Powiem co robić - zaśmiała się cicho i bardzo kosmato - A raczej w jakiej pozycji aby zwiększyć szanse zapłodnienia. Do ogarnięcia… ale za to będę miała prośbę. Skoczysz po Alexa, a potem przejdziesz się ze mną do tego tam typka co wygląda jakby się urwał z księżyca? Tego tam elegancika, mojego szefa na ten moment. Powiesz mu co wiesz o tej mgle i rzece, dobrze? Ja w tym czasie pomyślę nad wykupnym.

- Nie, no coś ty, ja wiem kiedy mam dni płodne.
- Lee roześmiała się wesoło zbywając ten problem niedbałym machnięciem ręki. - Ale dziecko chciałabym urodzić. Każda kobieta u nas jest uważana za w pełni kobietę dopiero jak urodzi zdrowe dziecko dla nas. Ja ostatnio przy uczestniczyłam w każdej nocy poczęcia no ale na razie nic mi się z nikim nie udało. No ale jak mówisz, jeszcze mam czas. Dobra to pójdę po tego Alexa. Aha ale o tej mgle to za dużo nie wiem bo nigdy tak daleko nie byłam. Ale czasami, jak jest silny wiatr ze wschodu albo tornado przejdzie to dochodzi aż do nas. O mgle musielibyście gadać z myśliwymi albo Johansenem. Dobra już idę, idę… - szatynka pożegnała się uśmiechem i odbiła się tyłkiem od stołu machając uspakajająco ręką, że już przestaje tyle gadać. Potem wyszła gdzieś na korytarz znikając Ves z pola widzenia.

To, że nadchodzi Fox, że jest cały i zdrowy wiedziała, zanim w ogóle wszedł przez drzwi świetlicy. Słychać było jego bajerę nadchodzą korytarzem. I to chyba właśnie o dziwo o niej a nie jak zwykle o sobie i swojej runnerowej zajebistości.
- No a nie mówiłem?! Mówiłem, że moja Ves jak się za coś weźmie to problem z głowy! Ona ma łeb na karku. Po mnie. Sam ją wszystkiego nauczyłem. - zapewniał mieszane towarzystwo jakie słuchało go jak to często się zdarzało gdy ludzie chyba po prostu lubili słuchać jak Fox ich bajerował nawet jeśli można było zadawać z miejsca sobie pytanie czy na pewno jest wszystko dokładnie tak jak on mówił. Więc gdy kończył tokować akurat gdy wtarabanił się do świetlicy z tą typową, bezczelną runnerową niefrasobliwością jakby ta świetlica od zawsze należała do niego. Przeskanował szybko pomieszczenie i uśmiechnął się i oczami i ustami gdy zogniskował spojrzenie na swojej Ves. Kiwnął jej głową i paląc skręta z maryśką wydmuchnął dym i ruszył prosto na nią zostawiając za sobą swoje chwilowe towarzystwo.
- Hej foczko! - przywitał się śmiało ją łapiąc i całując w usta. - Co masz dla mnie? - zapytał z zaciekawieniem przytrzymując ją przy sobie i bez żenady biorąc w dłoń wypełnioną rolę po papierze toaletowym wcale nie przejmując się tym, że znacznie skraca dystans między potencjalnym ładunkiem wybuchowym a żarem ze skręta. Oglądał dzieło Vesny i ją samą przez pryzmat tej spreparowanej rolki.

Dziewczyna zdusiła śmiech, obejmując go z miną wdzięcznej, wdzięczącej się foczki. Oczywiście, bez Foxa by zginęła marnie ledwo by nogi przez próg domu przełożyła. Chodząca alfa i omega w skórzanej kurtce przecież wszystko wiedziała, wszystko umiała i łaskawie dzieliła się swoją wszechwiedzą z podopieczną.
- Udało się nam z Lee przygotować parę świątecznych prezentów - odpowiedziała pogodnie, przejmując od niego skręta i zaciągając się ochoczo. Przytuliła się do niego mocniej, opierając skroń o jego pierś - Dwie bomby rurowe, cztery błyskówki, jedna hukowa, jedna dymna i dwa Mołotowy. A tobie jak idzie? Widzę masz nowych kolegów.

- No tak, wiesz, musiałem wytłumaczyć chłopakom parę rzeczy. Ale już jest w porządku.
- Fox zapewnił tak gładko i szybko z tym tłumaczeniem i rzeczami jakby wcale nikomu nic właśnie nie połamał, nie przylał ani nic takiego. No ale ludzie z jakimi przyszedł i byli chyba częściowo i miejscowymi i chyba rozpoznawała kogoś z konwoju i raczej nie wyglądali aby mieli mu coś za złe. Alex słuchał instrukcji konstruktorki co jest co w tej skrzynce i kiwał głową. Okręcił się tak, że zamienili się miejscami. Teraz on opierał się tyłkiem o blat stołu a ją trzymał w opiekuńczych objęciach przed sobą.
- Jest albo albo. Jest na razie dość spokojnie. Ale jak te kundle znajdą jakąś dziurę a nie zdołamy ich zlikwidować to będzie masakra jak tu się wedrą. Dlatego trzymaj się blisko mnie. W razie czego spierdalamy na dach. A potem się zobaczy. I przyda się ammo. A nasze jest w samochodzie. Chyba ktoś jeszcze na dole przeżył bo słychać jakieś stukanie. To chyba ich sygnały. Dumają właśnie czy spróbować tam się przebić czy liczyć, że przetrwają do rana. Sam nie wiem. Jak pójdziemy na dół to możemy do reszty wypstrykać się z pestek. Mi też mało zostało z 5,56. A klamka to tylko klamka, słabizna na coś tych rozmiarów. Ale z tym… - nieco skrócił ton swojej bajery gdy dość szybko i chaotycznie streszczał przebieg działań frontowych co tam uradzili ci ważni i waleczni. Wyglądało na to, że chwilowo jest pat. Mógł się utrzymać do rana ale i w każdej chwili mógł się przerodzić w makabrę. Teraz Alex macał zawartość skrzynki i pewnie główkował jak ten arsenał może zmienić wynik tych rachunków. Sytuacja musiała być poważna bo wyczuwała, że pod tą luzacką, runnerową warstwą jest jednak spięty i trzyma ją tymi ramionami mocno pocieszająco pocierając ją po plecach przekazując ciałem i gestem to czego nie mówił słowami.
- A co u ciebie? Będziesz coś jeszcze majstrować czy co? - zapytał odkładając nowe zabawki i znów obejmując ją oburącz gdy pewnie chociaż trochę chciał wrócić na luźniejsze tematy.

- Już skończyłyśmy, więcej nie ukręce bo nie ma z czego. Rozmawiałam trochę z Lee, bardzo mi pomogła. To miejscowa, zna się trochę na składaniu rannych, zorganizowała też składniki do bomb. Bardzo miła… kojarzy też okolicę, rośliny które rosną w dżungli i na bagnach. - wskazała dyskretnie na szatynkę - Mogłaby pojechać z nami, ale potrzeba zostawić wykupne. Przydałaby się… porozmawiam z van Urkiem, powiem co i jak. Poza tym zaprosiła nas do siebie jak nadejdzie ranek, a dzikuny odejdą… no i jeśli nie masz nic przeciwko, spróbowałbyś jej zrobić dzieciaka? - wyłożyła wszystko tym samym tonem, nie zmieniając intonacji ani o jotę.

- Aha, no tak, pewnie, nie ma sprawy, jasne… - Fox kiwał głową po kawałku ogarniając co Ves do niego mówi. Wydawał się zgodny i pogodny i w ogóle niekonfliktowy zupełnie jakby nie gadała z Runnerem. Albo na odwrót, jakby właśnie gadała z Runnerem ale o Wyścigach, zielsku czy imprezie więc wszystko mu pasowało. W międzyczasie spojrzał w kierunki Lee więc pewnie wyłapał o kogo chodzi.
- No tak, trochę straciliśmy ludzi i jeśli dobrze zczaiłem to ten goguś chyba też na to wpadł i coś gadał z tym miejscowym przychlastem co się na kurkach nie zna. To można pogadać by ją też zabrać. - zmrużył oczy i ten punkt planu widocznie nie sprawił mu żadnych problemów. A Johansenowi widocznie uwagi na temat ulubionej, firmowo runnerowej kurtki widać nie zapomniał.
- I zaprasza nas do siebie? Znaczy gdzie? To ona mieszka gdzieś indziej? No luz, nie będzie sztywna ani nic to pewnie, można pojechać. - pokiwał głową na chwilę znów wracając spojrzeniem do szczupłej szatynki i widać ona akurat jeszcze mu niczym nie zdążyła podpaść.
- Ale czekaj, znaczy o co chodzi z tym dzieciakiem? Zgubiła jakiegoś? No nie dziwne, taki Sajgon był. Może rano się znajdzie. - Fox nadal wydawał się zgodny ale jak zwykle kojarzył fakty i słowa na własną modłę. - Dlatego taka sztywna? Może niech zajara? Coś mi jeszcze zostało. - zaproponował typowo uniwersalną terapię dobrą na każde zło i okazję gdy już zostawił Ves skręta i sam zaczął grzebać w kieszeni kurtki za materiałem na kolejną.

- Lee mieszka na dole, jeśli nie będzie dużego syfu rano możemy się u niej przespać. Z nią. - Vesna tłumaczyła powoli, ciągle się uśmiechając - Z dzieckiem chodzi o to, że chce zajść w ciążę, a gdzie i od kogo dostanie lepsze geny niż od ciebie? Więc jeśli nie miałbyś nic przeciwko, spróbujemy… znaczy ty spróbujesz ją zapłodnić. Zrobić jej dziecko, zalać pod kurek. Wiesz przecież o co chodzi - dodała wesoło i pocałowała go w policzek - van Urke zgodzi się ją zabrać, nakręcę go.

- Cholera! - Alex miał chyba jeden z tych rzadkich momentów co w ogóle nie wiedział co powiedzieć. Najpierw zbystrzał i spojrzał z wilczym zainteresowaniem jak wilk na nowe jagnię gdy wyszło coś o spaniu z Lee we trójkę i to, że szatynka na miejscu i sama zaprasza i w ogóle cud miód i orzeszki. Ale trochę chyba właśnie zszokowało go z tym zapładnianiem. Tak bardzo, że stracił koordynację w palcach i prawie upuścił wymiętoloną paczkę fajek ale ten już wyjęty skręt i tak spadł mu na podłogę. Przeklął ją i skorzystał z tej okazji aby na moment puścić Ves aby schylić się po niego. Zaraz wyprostował się do poprzedniej pozycji i z pietyzmem która na pewno nie zasłaniało gonitwy myśli próbował otrzepać skręta chociaż normalnie niefrasobliwie pewnie po prostu by go odpalił nawet jakby spadł na ziemię a nie podłogę.

- Niiieee… No coś ty! To na pewno ma jakiś ukryty feler! Że obca laska chce mieć bachora z obcym facetem?! Noo coośś tyy! Na pewno coś jest nie tak. Pewnie ma syfa albo stary rozwala z dubeltówki każdego kolejnego czy coś w ten deseń. - w końcu podzielił się z Ves swoimi uwagami i zamilkł odpalając wreszcie kolejnego skręta. Lee chyba domyśliła się, że gadają o niej bo Alex zbyt dyskretny w tej chwili nie był i zbyt często zerkał w jej kierunku a teraz zwyczajnie ją obcinał wzrokiem. Dość krytycznym. Więc nie było trudne zorientować się o kim rozmawiają. Szatynka posłała im niepewne spojrzenie nie wiedząc czy może podejść czy lepiej się nie wtrącać.

- To mała wiocha, mają tu wiochowe zasady kochanie. Kobietę uznają za wartościową dopiero jak urodzi dziecko. Wtedy przestaje być dziewczynką, rozumiesz? - technik przewróciła oczami, ale zaraz uśmiechnęła się ciepło i dała gestem znać aby Lee podeszła - I tak ją przelecimy, nie jest lewa… ty też nie. Poza tym zobaczymy czy coś z tego wyjdzie. Potraktuj to jako test, próbną jazdę przed - zamilkła na chwilę, poważniejąc i gapiąc się za okno - Też kiedyś będę chciała mieć dziecko. Z tobą. Nie teraz, ale kiedyś. Zabierzemy stąd Lee, po czołg, potem do Nice City. Pozna dziewczyny, zobaczy kawałek świata. Nie ma żadnego haczyka.

Alex zareagował podobnie na te wioskowe zwyczaje i ciemnotę tyle, że zamiast przewrócić oczami cicho westchnął maskując to wydmuchując dym.
- No. Byłoby zajebiście. Zwłaszcza z synem. Zobaczysz, nauczyłbym go wszystkiego. Tak jak ciebie. Jak się jara zioło i załatwia interesy. No i fury. Musi mieć oktany w żyłach jak każdy od nas. - Alexowi też chyba przypadł ten pomysł do gustu bo roześmiał się do sufitu, objął mocniej i przycisnął do siebie czekoladowłosą i pocałował ją mocno i wesoło.
- Ale jak się uspokoi. Nie teraz. Zaciążona laska w dżungli to kiepski pomysł. W drodze też. Ale po tym numerze z tym ich czołgiem będziemy mieć tyle gambli, że ustawimy się na długo. To wtedy się pomyśli. - Runner okazało się, że ma własne przemyślenia na ten temat. Mówił wesoło i beztrosko śmiejąc się i uśmiechem i oczami do trzymanej w objęciach partnerki.
- A z tą. - skinął głową nieco w bok gdzieś tam gdzie stała Lee.
- Mówisz, że ją przelecimy i tak i tak? Okey mnie to pasi. W sumie jak na taką dziurę to niezła z niej dziura. - zaśmiał się ucieszony swoim własnym dowcipem. - I nie jest lewa? Dobra, dawaj ją. Zobaczymy. - sięgnął po kolejnego skręta do paczki w kurtce pewnie mając zamiar zapoznać się z nową osobą w tradycyjnie ujarany po runnerowemu sposób.

- A jeśli będzie dziewczynka? Albo bliźniaczki? - panna Holden poprawiła gangerowi włosy i strzepnęła pyłek z kurtki żeby wyglądał porządnie. Machnęła też wesoło do szatynki, przyzywając ją bliżej do rezydentów z Detroit.
- Tylko się zachowuj kochanie… byle jak, ale się zachowuj - upomniała go szeptem.

- Jak to dziewczynka? Jak to bliźniaczki? Weź się Ves nie wygłupiaj. Bliźniacy. U nas kiedyś byli. Ci od Guido. To byli kozacy! Nie było na nich bata! Może poza samym Guido. No i Pittbullem. No ale ci to w ogóle. Tylko Hollfield mógł coś na nich poradzić. To tak, bliźniacy tak. - Alex żachnął się na pomysł, że na pierwsze dziecko mieliby mieć cokolwiek innego niż syna. Tokował jeszcze gdy Lee do nich podeszła więc pewnie słyszała przynajmniej jego końcówkę. Popatrzyła na nich z ciepłym uśmiechem i uprzejmym zainteresowaniem nie chcąc się chyba pierwsza odzywać.

- Zajarasz? - Fox z runnerową niefrasobliwą bezpośredniością wyciągnął ku niej skręta co ta przyjęła bez wahania. Chwilę trwało zwykłe odpalanie skręta od skręta i Runner ciekawie obserwował reakcję nowej.

- O, zioło. - stwierdziła szatynka gdy całkiem sprawnie sztachnęła się pierwszym machem co Alex przywitał z niemym uznaniem gdy zdobyła ten pierwszy mały punkcik w jego oczach.

- No. Macie tu coś takiego? - zapytał tonem wiecznego dilera zielska które przechodziło przez jego ręce.

- Tak. Trochę. Czasem używamy. Pomaga na niektóre choroby płuc i oskrzeli. No i uspokaja. - zielarka podzieliła się swoim doświadczeniem na ten temat mówiąc łagodnym tonem.

- Na niektóre?! Na wszystkie! - Runner zrewanżował się własnym i oboje się roześmiali doceniając ten dowcip.

Było dobrze, szło świetnie to pierwsze zapoznanie. Vesna odetchnęła dyskretnie, wznawiając pogryzanie suszonych owoców. Tym razem postawiła na śliwki.
- Lee była taka kochana że zaprosiła nas do siebie po wszystkim. Żeby odpocząć i się przespać. Rozmawialiśmy o tym, byś się z nami zabrała. Nasz szef potrzebuje ludzi, myślę że nie będzie z tym większego problemu. Zorganizujemy zastaw, poza tym Fox spróbuje z tym majstrowaniem dzieciaka. Zdolna z niego bestia, na pewno sobie poradzi - dodała czułym tonem, całując zarośnięty ciemną szczeciną policzek.

Lee słuchała zaciekawiona i gdy szło o to co wcześniej rozmawiały z Ves to potwierdzała kiwaniem głowy i przyjaźnie, zapraszającym uśmiechem. Alex ragował podobnie więc wyglądało, że tą część mają całkiem nieźle obgadaną i doszli do porozumienia.
- Naprawdę? Byś był tak uprzejmy by ze mną spróbować? - szatynka wydawała się bardzo żywo zainteresowana tą propozycją od swoich gości. Fox przybrał minę jakby w łaskawości swojego runnerowego majestatu był łaskaw spełnić prośbę maluczkich.

- No po uzgodnieniu z Ves doszliśmy do wniosku, że moglibyśmy to dla ciebie zrobić. Tylko Ves też musi przy tym być więc może spróbujemy jutro u ciebie? - Runner zaciągnął się skrętem w nonszalanckim geście nieco mocniej łapiąc trzymaną w objęciach Vesnę aby podkreślić ten łączony zestaw.
- A w ogóle robiłaś to już w trójkącie? I z dziewczynami? - zaciekawił się tym detalem potencjalnej matki swojego przyszłego dziecka.

- W trójkącie? - Lee zmrużyła oczy gdy widocznie trafiła na słówko którego znaczenia nie znała. Popatrzyła pytająco na obejmującą się parę.

- No wiesz, z dwoma osobami naraz. Z tobą to trzema czyli właśnie trójkąt. - Runner chyba bardzo starał się nie wybuchnąć irytacją na brak tak elementarnej wiedzy o życiu i nawet mu to przyzwoicie wyszło.

- Aha. No tak to dużo razy. Ale w wiele osób a nie we trzy. I z dziewczynami no mniej bo przecież dziewczyna z dziewczyną nie może mieć dzieci. No ale pomagamy sobie w noce poczęcia. No i jutro to no nic nam chyba nie wyjdzie bo jutro nie zajdę w ciążę. - Lee nie wydawała się tym przejęta gdy już wiedziała o co chodzi z tymi trójkątami ale popatrzyła na nich z lekką obawą i trochę przepraszająco gdyż teraz widocznie nie miała swoich płodnych dni więc próby poczęcia potomka musiały spełznąć na niczym. Za to Alex zmrużył oczy i spojrzał w dół na twarz Ves jakby sprawdzał czy usłyszała albo zrozumiała to samo co on. Albo by dogadała się bo on naturalnie wszystko wyłapał jak trzeba ale Ves przecież mogła coś pominąć w tej babskiej paplaninie. Więc dawał jej okazję aby się mogła dopytać.

- Wybacz, ale muszę spytać. Noc poczęcia… jak wygląda? - Vesna przekrzywiła kark, zaciekawiona tematem. - To część tutejszej tradycji? Nie łączycie się na stałe w pary… małżeństwa? Co do dni płodnych nie przejmuj się aż tak. Zdrowe plemniki potrafią żyć w kobiecie parę dni, więc szansa jest zawsze - zaśmiała się cicho i wpakowała do ust kawałek banana. Żuła przez chwilę, połknęła i dopiero podjęła gadaninę - Czyli jesteśmy ustawieni na wieczór. Teraz chyba wypadałoby przejść się do naszego fircyka - popatrzyła w górę na gangera - Ustalić czy rzuci gamblem na zastaw.

Alex pokiwał swoją ciemnowłosą głową ale chwilowo też chyba był bardziej zainteresowany miejscową szatynką i zwyczajami jej plemienia niż gadką z szefem karawany. Dlatego poza kiwnięciem głowy właściwie nie ruszył się z miejsca ciekaw co odpowie ponoć przyszła matka jego dziecka. Ta zaś wyglądała na bardzo podbudowaną i ucieszoną z wiadomości o tym, że ma szansę zajść w ciążę nawet jeśli dzisiaj niby nie powinna.

- Ano tak, bo wy, tam na zewnątrz macie te pary, małżeństwa i takie tam. - dziewczyna pokiwała głową jakby sobie przypomniała, że są z różnych światów i “tam” jest zupełnie inaczej niż “tutaj”. - Ale to takie smutne. I egoistyczne. Tak wiązać się w tak małej grupie na stałe. I z nikim więcej. To niepraktyczne zresztą. Przecież jak ktoś zginie, dżungla zabierze, choroba to takie dzieci czy rodzice zostają sami. To smutne. I ciężko im wtedy pewnie. My tak nie robimy. - wyjaśniła całkiem chętnie te różnice kulturowe a Alex zerknął na Ves ale nie skomentował tego tylko czekał na ciąg dalszy. No i doczekał się bo Lee tylko dolała sobie kompotu do kubka. Fox zaś bezczelnie odgryzł kawałek banana jaki Ves wzięła dla siebie i żuł jakby nigdy nic się nie stało.
- No my właśnie mamy noc poczęcia. Wtedy te kobiety co chcą mieć dzieci przychodzą do sali poczęcia i przychodzą tam mężczyźni co chcą począć dziecko. I się tam kochamy. Zwykle nas, znaczy kobiet, jest mniej więc każda ma szansę na kilku partnerów w ciągu jednej nocy. Tak na wszelki wypadek. To zwiększa szanse. No i dlatego raczej nikt nie zna swojego ojca. Właściwie to nawet wstyd trochę jak zna bo to się trochę potem może robić jakby jakaś para była, tak jak u was, a to nie jest dobre. Dlatego potem jak dorastamy to tak jakby wszyscy dorośli mężczyźni byli naszymi ojcami a nasze dzieci ich dziećmi. Dlatego nigdy nikt nie jest samotny. Ani jak jest dzieckiem ani jak jest stary. No i jak kogoś dżungla zabierze to tak jakbyśmy stracili wujka albo brata. Ale zostają inni. I się opiekujemy sobą nawzajem. -wyjaśniła całkiem płynnie i pewnie jak to się rozgrywa w tej lokalnej, zagubionej w głębi dżungli społeczności. Alex przełknął banana albo to co powiedziała właśnie szatynka. Zmrużył oczy co zwykle oznaczało, że nad czymś intensywnie główkuje albo niedowidzi. Ale Lee była o krok więc pewnie chodziło o to pierwsze.

- Poczekaj, to można u was przyjść na tą noc poczęcia i zaliczyć wszystkie laski jakie tam będą? - zapytał niepewny czy dobrze zrozumiał to o czym mówi dziewczyna tubylców. Ta uśmiechnęła się radośnie w odpowiedzi i energicznie pokiwała twierdząco głową na znak, że właściwie się dogadali.

- Tak, wy też byście mogli przyjść. Wyglądacie zdrowo. I jesteście sympatyczni. Myślę, że moglibyście dać nam zdrowe dzieci. - Lee powiedziała zachęcająco patrząc na nich oboje i wyglądało to jak zaproszenie.
 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline