Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-04-2019, 17:49   #337
Krieger
 
Krieger's Avatar
 
Reputacja: 1 Krieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputację
Pozostali phaendarczycy z pewnym niepokojem obserwowali tak nietypowego przybysza, do tego mającego za towarzysza lwa nirmathańskiego, zwierzę znane ze swej dzikości. Jednak uczucie to najwyraźniej szybko u nich minęło - skoro ich bohaterowie i przewodnicy mu zaufali, to czemu oni mieliby tego nie zrobić? Rori ledwie zdążył zasiąść przy ogniu, a Silvia podała mu miskę pełną pachnącego gulaszu. Młoda dziewczyna uśmiechnęła się do olbrzyma i wróciła do dalszego pomagania Jet.
Wtedy też od strony wejścia zaczęli nadchodzić pozostali uciekinierzy, którzy dzień spędzili na pracach poza jaskiniami - Rori z zaskoczeniem doliczył się, że z atakowanego miasta udało się wydostać prawie trzem tuzinom osób. Większość z nich reagowała na niego podobnie jak już obecni, z wyjątkiem Sulima. Krasnoludzki druid, ubrany w skórzany pancerz przyozdobiony, albo uwalony, liśćmi i gałązkami, podszedł szybkim krokiem do nowoprzybyłego i wymierzył w niego sękatym paluchem.

- A tyś kto? - zapytał z niekrytą podejrzliwością. Kilka kroków za nim przystanął młody, choć już mocno pobliźniony niedźwiedź, odziany w misternie wykonaną zbroję.

Kharrick o mało się nie opluł swoim własnym gulaszem.
- Sulimie - syknął cicho wbijając spojrzenie w krasnoluda sugerujące aby nie przesadzał.
Rori spojrzał na krasnoluda pojednawczo i odłożył odłożył miskę z gulaszem.

- Rori Caradoc, z Fangwood. - Przedstawił się po raz trzeci tego dnia. - Leśnik i sługa Ketephys. Wasz patrol uratował mi dzisiaj zadek przy spotkaniu z Żelaznymi Kłami. - Wyjaśnił uprzejmie. - Do niedawna żyłem pośród elfów u ludzkiej granicy z Lastwall, teraz zaś… no cóż, teraz jestem tutaj.

Druid w odpowiedzi skrzyżował ramiona na piersi.
- Sulim czuje, że nie kłamiesz, ale i tak będzie Cię obserwował, przybyszu. To może być podstęp Kłów… - mruknął, ale nie zdążył dokończyć, gdy przerwała mu Aubrin, ze stukiem drewnianej nogi i kostura zbliżająca się do rozmawiających.

- Dajże mu spokój, Sulimie, jeszcze pamiętam Roriego! Daj mi się tylko mu przyjrzeć - kobieta przysunęła się do mężczyzny na wyciągnięcie ręki i zadarła głowę, mrużąc niedowidzące oczy - Miło Cię widzieć, rudzielcu! - rzuciła z uśmiechem i uścisnęła jego ramię - Co u Twoich? I co Ci się do cholery stało z kulasem?!

- Witaj, Zielona. - Rori był widocznie szczęśliwy i uspokojony na widok dobrze mu znanej osoby. Spojrzenia i podejrzliwość uchodźców, choć zrozumiałe, dawały mu się we znaki. - Spodobał mi się twój styl, rozumiesz, pomyślałem, że sam bym tak niezgorzej wyglądał. - Odparł z uśmiechem, siadając z powrotem obok Aubrin, ale zaraz zmarkotniał. - Na północy, w sercu Fangwood, pojawiła się choroba. Nazwaliśmy ją Czarna Śnieć, bo atakuje rośliny tak samo jak ludzi i zwierzęta. Wielu spośród moich postradało od niej życie, a ci co przeżyli… Śnieć wypaczyła ich dusze. - Mężczyzna zaczął grzebać długim patykiem w ognisku, jakby szukał w popiele odpowiedzi na palące mu mózg pytania. - Zostałem tylko ja i Lugh, ale nie wyszedłem z tego cało. - Postukał patykiem w drewnianą protezę i uśmiechnął się smutno do Aubrin. - Powinniśmy założyć jakiś klub.

Kharrick zrobił głupią minę słuchając opowieści Roriego.
- A więc mamy chorobę atakującą od wewnątrz i od zewnątrz. Jakże trafne było moje porównanie hobosów do szkodników, a wieży do drzewa. Ha. Masz jakiekolwiek przesłanki co jest źródłem tej Czarnej Śnieci?

- Niestety nie, ale wiem kto pierwszy był nią zarażony - zamieszkujące las fey. Starożytne duchy lasu, obrońcy jego mieszkańców, wypaczeni, przeistoczeni w krwiożercze potwory. - Rori rozejrzał się po obozowisku. - Wydawało mi się, że te tereny były zamieszkiwane przez plemię troglodytów. - Powiedział nagle.

- Jak weźmiesz głębszy wdech, nadal możesz wyczuć ich niedawną obecność. - Jace skrzywił się mimowolnie wpatrzony w chaotycznie tańczące płomienie.

- Jace, nie doceniasz roboty jaką włożyła Laura i reszta w sprzątanie. Już nic nie czuć - Kharrick mrugnął porozumiewawczo po czym skierował się spojrzenie na Roriego. - Byli, ale już ich nie ma. Mam nadzieję, że ci nie żal z tego powodu.

- Ależ nie umniejszam pracy nikogo kto sprzątał jaskinie. - odgryzł się chłopak.

Mina rudego była trudna do wyczytania.
- W rozpaczy sięgamy po rozpaczliwe kroki. - Powiedział cicho.

- W desperacji człowiek jest w stanie zrobić wszystko. Z resztą oni nie wydawali się chętni do podzielenia się miejscem. Zaatakowali pierwsi w nocy. Powiedzmy, że po tym jakoś mi niespecjalnie było szkoda. Słyszałeś może o kimś takim jak Drążący? - zapytał Kharrick.

Rori pokręcił przecząco głową.
- Nie, ale brzmi bardzo upiornie.

Złodziej tylko wzruszył ramionami.
- Póki co, to cokolwiek to faktycznie jest, raczej nam nie grozi. No, ale to co ty opowiadasz brzmi poważnie. Wybacz ale ja nie znam tutejszych osad, wiosek czy tam w czymkolwiek się żyje w środku głuszy. Są jeszcze jakieś elfy w tych lasach, poza… eee… twoimi?

- Pojedynczy łowcy, posterunki, małe rodziny, pustelnicy i samotnicy. Na północy jest Crystalhurst, miasto druidów zamieszkane między innymi przez elfy, ale przedstawiciele wszystkich ras są tam mile widziani, jeśli podzielają miłość do natury swoich gospodarzy. Mieszka tam też wielu orków. To jedno z niewielu takich miejsc w tej części świata.

-Crystalhurst… kiedyś chcieliśmy z Laurą się tam wybrać. - wyrwało się milczącemu dotąd Mikelowi.
- Wszystko przed wami. - Uśmiechnął się Rori na komentarz młodego wojownika. - A więc przetrwaliście zniszczenie Phaendar, znaleźliście schronienie, stworzyliście nową wspólnotę… Jaki jest wasz kolejny ruch? - Rori przeszedł spojrzeniem po twarzach każdego z zebranych.

-Moim zdaniem czas zapolować. - krótko odpowiedział chłopak.

- Gdyby nie to, że koledze potrzebna była pomoc pewnie byśmy poszli szukać skąd przylazł ten patrol. Podejrzewamy, że gdzieś założyli drugi obóz w lesie. Wypadałoby ich się pozbyć. - Kharrick ciamkał gulasz jak najęty.

Rori zamyślił się na moment.
- Czy mielibyście coś przeciwko, żebym przyłączył się do waszego polowania? - Spytał nagle. - Wciąż mam u was dług wdzięczności, i również w moim interesie jest pozbycie się hobgoblinów z tego rejonu. Jestem co prawda kaleką, ale ja i Lugh potrafimy… zazwyczaj potrafimy o siebie zadbać. - Poprawił się rudzielec, myśląc o dzisiejszej zasadzce.

Złodziej spojrzał uważniej po wielkoludzie bezczelnie oceniając go. Kiwnął głową i uśmiechnął się szeroko.
- Ja tam nie pogardzę. Więcej osób do zawsze raźniej.

- Słyszałeś, Lugh? - Rori podrapał zwierzę za uchem. - Idziemy na łowy. - W głosie rudzielca, zazwyczaj miękkim, głębokim i uprzejmym, zadrżał złowieszczy tembr. Albo tak się tylko wydawało?
 
Krieger jest offline