Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-04-2019, 00:12   #38
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Anna Czech, Adam Sosnowski, Kazimierz Kosanowski, Dominik Kollar, Karl Monnar, Patricia Phoenix



Dominik podszedł do pierwszego ze śpiących ludzi. Był nim mężczyzna mogący mieć nieco ponad pięćdziesiąt lat. Krótkie włosy z przedziałkiem, a przynajmniej pozostałością po nim, były bardziej siwe niż brązowe. Na policzkach widać było popękaną siateczkę żył. Zupełnie jak mężczyźni nawykli do pracy na chłodzie i kąsającym wietrze.

Ksiądz poklepał go delikatnie po ramieniu, co nie przyniosło skutku. Spróbował jeszcze raz, nieco mocniej, z podobnym rezultatem. Do trzech razy sztuka, co było w pełni zgodne z Trójcą Świętą. Tym razem lekko potrząsnął nieznajomym. Z jękiem otworzył oczy początkowo powoli... a potem, na widok koloratki oraz poranionej skóry Kollara, bardzo szybko i szeroko.

- Jezusie najsłodszy, już nigdy nie zwątpię! Zaczęło się. Apokalipsa... i Bestia, jak przepowiedział święty Jan...

Anna tymczasem z wrodzoną delikatnością budziła młodą dziewczynkę z warkoczem. Mogła nie być nawet pełnoletnia, choć w tych czasach nigdy nie wiadomo. Studentki wyglądają jak gówniary, a gówniary jak studentki.

Metoda skrzypaczki okazała się brutalnie skuteczna. Już po chwili mogła odtrąbić sukces... a może nie?

Z otwartych ust wykrzywionej w grymasie przerażenia twarzyczki popłynął przeciągły, kłujący w uszy pisk. Gdzieś w pomieszczeniu rozległ się trzask.

- Pomioty szatana! Won do Lucyfera, poczwaro! - wrzasnął mężczyzna obudzony przez Dominika i z bojowym widelcem zaczął dźwigać się z łóżka, by rzucić się na ratunek dziewczynce.

- Ooo Paaaanieeee, to Ty na mnie spojrzaaaałeeeś... - zaintonował.

- Zajebać zgredowi? - zapytał cicho kibol nie wiadomo skąd zjawiając się za plecami Dominika. W dłoni trzymał wyrwaną nogę z drewnianego krzesła.


Karl złapał Patricię za rękę, kiedy ta chciała zapukać do drzwi, by przywołać stojących po drugiej stronie funkcjonariuszy. Nie zamierzał na to pozwolić młodej policjantce.

Jej pięść zadziwiająco szybko wystrzeliła to przodu. Ochroniarz odruchowo wzniósł rękę w próbie przechwycenia ciosu na gardę. Spóźnił się. Niewiele. Zapewne zdołałby poczuć jak jego własna ręka odpycha przedramię Patricii, gdyby nie fakt, że znacznie mocniej odczuł trafienie okolice skroni. Zachwiał się i wyciągnął ręce w kierunku pierwszego lepszego stabilnego punktu w walce o równowagę. W kierunku Patricii.

Drzwi gwałtownie otworzyły się, a do środka pod wpływem wrzasków i huków. Pierwszy policjant nie zdążył nawet odskoczyć. Przewracająca się para wpadła na niego z połączoną siłą i masą zwalając go z nóg.

Cytat:
Karl nie mógł się ruszyć. I był w miejscu, którego nie poznawał. Przed chwilą był w szpitalu, w izolatce, szarpiąc się z jakąś kobietą. Głowa wciąż bolała w miejscu, w którym została trafiona, lecz nie po takich uderzeniach potrafił przejść do porządku dziennego po kilku chwilach. Będzie siniak. Może nawet guz. Nie pierwszy, nie ostatni. Ciężko już je zliczyć.

Powszechność urazu w połączenia z nową scenerią sprawiła, że ból całkiem zniknął w ułamku sekundy. Uwaga Monnara przeniosła się na ten najmniej spodziewany element rzeczywistości.

Siedział w niewielkiej sali wypełnionej ludźmi w mundurach policyjnych. Rozejrzał się na boki, za siebie... nie czuł żadnego oporu ze strony szyi. Obrócił spojrzenie o trzysta sześćdziesiąt stopni i wciąż mógł się obraca w tym samym kierunku. W górę i dół. We wszystkich płaszczyznach bez najmniejszych ograniczeń, choć dokładnie za nim było coś owłosionego. Naga klatka piersiowa?

Nie mógł poruszyć się do przodu ani do tyłu, ale, jak się okazało, na boki bez najmniejszego problemu. I, co dziwniejsze, w górę oraz w dół. Wyglądało na to, że był... koszulką policyjną. Lub był na niej. Albo pod nią. Czy też w niej.

- Spójrz z najwyższego punktu - odezwał się nieznajomy głos znikąd. Karl prześlizgnął się nieco wyżej, na ramię, skąd pomiędzy głowami patrzył na stojącego naprzeciw wszystkich Jana Smitha. Stał na niewielkim podwyższeniu w garniturze. Być może nawet tym samym, co miał na sobie w szpitalu. Albo podobnym.

- ... zachować najwyższy stopień czujności. Mogą być skrajnie niebezpieczni. W związku z tym zezwalam na...
Patricia runęła na Karla i stoczyła się po nim na podłogę, gdzie... wpadła w cień policjanta jak w głęboką, ciemną wodę, pod której powierzchnią zniknęła. Na dobre.

Policjantka nie mogła się podnieść. Leżała na plecach obserwując świat z poziomu podłogi. Rozejrzała się na boki, lecz pole widzenia było od pewnego momentu drastycznie zawężone przez podłoże. Zupełnie jakby jej oczy były wtopione w posadzkę i mogły synchronicznie obracać się we wszystkie kierunki. Dosłownie wszystkie, choć pod sobą widziała dokładnie to, co po swojej prawej, lewej... górnej i dolnej? Obecnie te pojęcia traciły na precyzji. Nie czuła oporu podczas ruchy w żadnym kierunku. Mogło się zdawać, że nie miała żadnych ograniczeń poza powrotem do pionu.

Nagle dostrzegła coś nowego. Coś, czego nie widziała jeszcze przed chwilą. Jej ręce były czarne, płaskie i transparentne. Podobnie reszta ciała. Była cieniem leżącym na innym cieniu. Było to dla niej bardzo wyraźne. Zupełnie jakby istniała pomiędzy nią a cieniem policjanta odległość rozdzielająca ich, a jednocześnie wiedziała, że fizycznie było to niemożliwe... Zupełnie jak to, że przestanie być istotą materialną.

- Gdzie ona jest?! - krzyknął mężczyzna i wyszarpnął broń z kabury. Cofnął się, zaś Patricia razem z jego cieniem. Całkowicie bez udziału jej woli.

-Niech nikt się nie rusza! Nikt! Gdzie ona jest?! - odezwał się ponownie, choć nikt nie mógł udzielić odpowiedzi na to pytanie. Drugi z funkcjonariuszy właśnie kończył zakładanie dźwigni na bark wyraźnie nieobecnemu, potężnie zdezorientowanemu Karlowi.

Dla ochroniarza światy przeplatały się i mieszały chaotycznie zwiększając transparentność jednego z dwóch. Raz widział wyraźnie przemawiającego Smitha, choć już go nie słyszał, innym razem czuł wykręcanie ręki. I znowu gestykulujący, poruszający ustami Smith wraz z brakiem ograniczeniami ruchowymi, to ponownie podłoga oglądana z bliska oraz pełna kontrola. W każdym ze stanów czuł się jak na środkach mocno odurzających. Wszystko docierało do niego z silnym opóźnieniem do otępiałego umysłu.

Jeden z pacjentów zerwał się nagle, jakby obudził się z koszmaru. Stojący policjant spanikował. Pociągnął za spust. Pacjent, jak na filmie puszczonym w zwolnionym tempie przechylił się na bok i spadł z łóżka.

- Niech nikt się nie rusza! - zapiszczał, a jego dłonie drżały. Podobnie jak palec na spuście broni wędrującej po każdym z pacjentów izolatki. W korytarzu odezwały się przyspieszone kroki.

Kosanowski i Kollar wymienili się krótkimi spojrzeniami. Nie było huku wystrzału, a jedynie głośnie kliknięcia, któremu towarzyszył brzęk łuski zderzającej się z posadzką. Dostrzegli to samo, co natychmiast zauważyła Patricia, jeszcze przed tym jak nieznajomy wycelował.

Jednakże pomimo zwróconej uwagi na ten sam element, tylko ona mogła mieć całkowitą, bezwzględną pewność, że policjanci w żadnych, absolutnie żadnych sytuacjach nie mają dostępu do tłumików.




Angela Lavelle, Mitras Nima



Angela kroczyła przez miasto z białym materiałem przewieszonym przez złączone z przodu ręce. Rozglądała się uważnie, lecz takich reliktów przeszłości jak budki telefoniczne było jak na lekarstwo. Znacznie lepiej szła sprawa z kafejkami internetowymi. W pewnym sensie. Namierzyła ich kilka na jednej ulicy, lecz każda z nich była zamknięta. Najwcześniejsza otwierała się za pół godziny.

Nie poddała się jednak. Jakaś musiała być otwarta wcześniej. Po kilkunastu minutach znalazła człowieka przekręcającego klucz w drzwiach, za którymi znajdowały się schody do podziemi. Mrużył oczy od dymu papierosowego okadzającego gałki oczne. Posklejane, tłuste, długie włosy miał odrzucone na plecy. Jego zarost wyglądał tak, jakby ktoś w gówno powsadzał zapałki.

Kiedy podeszła do niego czekając aż pozwoli jej wejść, ten stanął opierając się jednym barkiem, o ścianę, zaś z drugiej strony dłoń wsparł na biodrze.

- Przecież tu pisze, że otwieramy za piętnaście minut - odpowiedział niespiesznie z papierosem podskakującym w ustach. Jego opór nie trwał długo. W końcu był tylko wymoczkiem, a ona wnuczką swojej babci.

Zeszli do podziemi schylając głowy w pod niskim sklepieniem. Otworzył kolejne drzwi i weszli do obszernego pomieszczenia ze stanowiskami komputerowymi. Na jego końcu znajdowała się lada z telefonem, zaś za nią lodówki z piciem. Z pomieszczenia po lewej strony, do którego prowadziło przejście bez drzwi, wyglądało ksero.

Natychmiast usiadła do jednego z komputerów, ale nie zdążyła dotknąć przycisku włączającego.

- Nie! Kobito! Oczadziała?! - dopadł do niej i włączył monitor. Po chwili pojawił się obraz pulpitu z włączonym programem.

- Odrobaczanie. Mówi ci to coś?

Podniosła się i dopadła do lady, gdzie szybko obiema rękami wybrała numer do Papy. Odezwał się po kilku sygnałach. Wcisnęła słuchawkę do ręki pracownika. Sama zaczęła pisać po serwetce. Mężczyzna przyglądał się dziwnie nietypowym ruchom Angeli oraz białemu ubraniu. Pod wpływem jej spojrzenia niepewnie przycisnął ucho do słuchawki.

- Eee... halo? - zaczął i przywołany gestem spojrzał na serwetkę.

- Eee... Zara, zara, zara, pan se zluzuje majteczki. Pan, Jehowy? Bo tego... stoi mi tu laska. Angela - przeczytał to, co kobieta pospiesznie dopisała. Palec wskazał na nazwę parku.

- Eee... Park Antalla-Sławika? Dobra, dobra, już daję. Dżizas... Jakaś babcia - przekazał słuchawkę Angeli. Ta natychmiast przytknęła ją do ucha.

- Uważaj na siebie i nie rób nic głupiego - odezwała się babcia bezceremonialnie przechodząc do wydawania poleceń.

- I schowaj się gdzieś, dziecko, bo już od dziewiętnastu minut nie ma ich w samochodzie - dodała Babette nieco łagodniej.

Rozłączyły się po chwili. Angela rzuciła kilka drobnych i ruszyła z powrotem do parku. Tym razem pokonała całą trasę znacznie szybciej. Nie błądziła, wybierała trasy bezpośrednie. Kilka minut później wchodziła już między drzewa. I nie tylko ona. Kierowca samochodu także tam był. Musiała iść do Mitrasa okrężną drogą. Prawie dotarła do celu. Przylgnęła do drzewa, kiedy zobaczyła tego samego człowieka uważnie lustrującego otoczenie podczas marszu.

Kiedy delikatnie wychyliła się ponownie, zobaczyła, że Mitras zaczyna się budzić. A znajdował się między nią i porywaczem.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem mojÄ… postaciÄ… i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline