Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-04-2019, 12:53   #102
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Angelo Gabriel Martinez

- Ale ja go nie znam - łasiła się, głosem, przymilnie i wdzięcznie, dysząc ciężko z żądzy.

Jej ciało wysyłało wyraźne sygnały. Chciała być brana. Angelo czuł jej podniecenie, graniczące niemal z obłędem. Dyszące, gorące morze pożądania, w którym kobieta nurkowała, szukając na dnie spełnienia. Spełnienia w jego ramionach.

- Ale dowiem się. Dowiem się jutro. Dowiem się i ci powiem.

Nie mogła kłamać. Cokolwiek przebudziło się w nim, wiedział, że ma ją na smyczy. Że Lupa, dosłownie, stała się jego suką. Nawet chwyt, jaki na niej założył podniecał ją. Podniecało ją to, że nad nią dominuje. Że posiada nad nią władzę.

- Zerżnij mnie! – Lupa bardzo rzadko przeklinała. Zazwyczaj rozmawiali wiele, ale nie w tonie ulicznych twardzieli, czy dialogów z tanich pornosów. Teraz jednak tamy urzędniczki pękły. Wilgotna i gotowa, chciała czegoś więcej niż pocałunki, niż pieszczoty.

Chciała ostrego pieprzenia. Każdy kawałek jej ciała prosił, domagał się, pożądał seksu.

Znów próbowała wejść na niego. Zdjąć z niego ubrania. Dostać się do jego kutasa. Napalona i zdeterminowana kobieta nie myślała racjonalnie. Płynęła na fali swojego obłąkańczego pożądania. A on, Angelo, czuł, że nie stanie na wysokości zadania. Nie w ten sposób. Bo słowo „nie stanie” było tutaj kluczowe. W tej chwili myśl o zaproszeniu do diabelskiego trójkąta Hernana wydawała się być planem godnym strategicznego geniusza.

Ale czuł, że wystarczy jego dotyk, głębokie spojrzenie w oczy i będzie mógł zrobić z Lupą cokolwiek, a ona … ona to kupi. Przeżyje piekielną, nomen omen, rozkosz wijąc się od dotykiem jego palców. Że nie będzie pamiętała niczego, poza fizycznym, zwierzęcym orgazmem jaki może dać mu jego moc. Ta moc, która przebudziła się w nim w krypcie, gdy …

Umarł?

Nie czuł się martwy. Serce biło mu równomiernym rytmem. Płuca nabierały powietrza i chciało mu się palić. Jeśli był wampirem, to jakiś dziwnym. Bez kłów. Odbijającym się w lustrze i nawet czującym wolne, ale jakże znajome, parcie na pęcherz.

- Zerżnij mnie - powtórzyła - a jutro dowiesz się, kto na was poluje. Angelo. Mój słodki Angelo.

I nagle jej twarz znieruchomiała. Zastygła, jak maska w gabinecie figur woskowych. Oczy wypełnił dziwny, czarny dym. Jak mglisty atrament. Jak cielsko węża, którego Angelo widział w swoim samochodzie ledwie kilkanaście godzin temu.

- Więc was znaleźli – usta Lupity poruszyły się, chociaż głos, który z niej się wydobył nie należał do niej. Był męski, zimny, stary.

- I zrobili z was swoje narzędzia. Jeśli myślą, że mnie w ten sposób powstrzymają, to są większymi głupcami, niż sądzili. A ty, Angelo Gabrielu Martinez, czy ty chcesz być ich narzędziem?


Juan Maria Alvarez

Ciemność dotarła do mieszkania Angelo. Wysączyła się wprost ze ścian, spłynęła z sufitu. Wylała z podłogi wypełniając apartament, jak czarna, smolista woda.

Otoczyła Juana ze wszystkich stron, pozostawiając wokół niego jedynie niewielki owal pustej przestrzeni.

Juan trzymał kurczowo pistolet i … bał się. Bał się jeszcze bardziej, niż kiedy demony z krypty rzuciły się na niego kąsając swoimi lodowatymi, niczym sama śmierć kłami. Bał się, jak człowiek z nagłym atakiem klaustrofobii schwytany w pułapkę zepsutej windy. Bał się, jak zwierzę osaczone przez drapieżnika znacznie odeń straszliwszego.

Ale nie tracił przy tym zdrowego rozsądku. Nie tracił zdolności działania, gdyby zaszła taka konieczność.

Ciemność jednak nie napływała dalej. Nie chciała go pochłonąć, pożreć, zmiażdżyć. Trwała, otulając go swoim lodowatym majestatem. Obca i niepojęta, jakby sama pustka kosmiczna nagle pojawiła się w tym niewielkim mieszkaniu. I tak samo, jak kosmiczna otchłań, obca.

A potem coś w tym gęstym, zimnym, smolistym mroku poruszyło się. Ciemność zafalowała, pobudzona jakimś ruchem. I Juan usłyszał wyraźnie łuski wielkiego węża ocierające się o jakąś powierzchnię. Dziwny, charakterystyczny dźwięk tarcia i zgrzytania.

- Więc was znaleźli – syk nadpłynął z ciemności, obcy i beznamiętny. – - I zrobili z was swoje narzędzia. Jeśli myślą, że mnie w ten sposób powstrzymają, to są większymi głupcami, niż sądzili. A ty, Juanie Mario Alvarez, czy ty chcesz być ich narzędziem?

Alvaro Perez „Oreja” i Javier “Xavi” Orozco

Javier miał łeb na karku i umiejętności, które czyniły z niego prawdziwego speca od włamu. Mało kto to doceniała, ale Ucho zawsze wiedział, że w chłopaku tkwi potencjał. Nachlać się tequilą potrafi byle idiota. Kropnąć kogoś – również. Ale już tylko prawdziwy spec potrafi ominąć zabezpieczenia i ukryć obecność dwójki włamywaczy.

Javier zrobił co trzeba, wpuszczając Oreję do środka antykwariatu. Nie musiał go również wtajemniczać w fakt, że system alarmowy stosowany w tym miejscu był naprawdę tani i w zasadzie miał pewnie spełniać bardziej funkcję odstraszającą.

A Oreja nie musiał go wtajemniczyć, w jaki sposób, bez otwierania drzwi znalazł się w środku, kiedy tylko upewnił się, że Javier wyłączył całą elektronikę.

Kiedy już znalazł się w środku szybko zorientował się, że ktoś go uprzedził. Uprzedził w sposób brutalny i mało finezyjny.

Antykwariat wyglądał jak sceneria z kiepskiego horroru. Krwawego i tandetnego. Podłoga zalana była krwią, podobnie ściany i sufit. Można było powiedzieć, że wszystko opływa krwią. Ale nie była to prawdziwa krew. Wyglądała jak krew, miała kolor krwi, lecz nie pachniała jak krew. To akurat nowo przebudzone zmysły Ucha potrafiły rozpoznać natychmiast.

Szybko zauważył też sejf. Wyrwane drzwiczki ukazywały bezwstydnie puste wnętrze. Sejf był mały. Taki, jakie trzyma się pod biurkiem, więc Ucho bez trudu mógł zorientować się, że ani monety, ani innych rzeczy w nim nie ma.
Czuł wściekłość. Budzącą się w nim zimną furię, która domagała się ujścia. I czuł, że coś jest nie tak. Że … ktoś się nim bawi, drwi z niego, ukrywa przed nim coś istotnego, coś ważnego.

Tymczasem Javier stojący na czujce zobaczył, że naprzeciwko antykwariatu zatrzymuje się samochód z którego wysiada niemłody już mężczyzna. Spokojnym krokiem kierując się prosto w stronę wejścia do miejsca, w którym w tym samym momencie przebywa Ucho. Właściciel? Pracownik? Tylko co robił w tym miejscu o tak później porze?

Ucho też go poczuł. Przez pobrudzone krwią szyby, i kraty ociekające posoką które blokowały antykwariat przed kradzieżą, zobaczył niewyraźną sylwetkę zbliżającą się do drzwi.

Dym, czarny skłębiony wąż – ich prześladowca – pojawił się niemal zaskakując Oreję.

Kłębiąca się, czarna wstęga unosiła się za nim, wyrastając prosto z podłogi.

- Więc was znaleźli. – Szept dobiegł nie wiadomo skąd. Jakby jego źródłem były ubabrane krwią drobiazgi i fanty wystawione na sprzedaż w antykwariacie. - I zrobili z was swoje narzędzia. Jeśli myślą, że mnie w ten sposób powstrzymają, to są większymi głupcami, niż sądzili. A ty, Alvaro Perez, czy ty chcesz być ich narzędziem?

Javier “Xavi” Orozco

Mężczyzna zatrzymał się przed wejściem do antykwariatu. Ręka z kluczem zamarła w pół ruchu do zamka. Oddech zastygł w płucach.

Wszystko ucichło. Jakby miasto zamarło w czasie, zatrzymane przez nieznaną Javierowi siłę.

- Więc was znaleźli. – Szept dobiegł do uszu Xaviego nie wiadomo skąd. Jakby wprost ze ściany przy której się przyczaił.

- I zrobili z was swoje narzędzia. Jeśli myślą, że mnie w ten sposób powstrzymają, to są większymi głupcami, niż sądzili. A ty, Javierze Orozco, czy ty chcesz być ich narzędziem?

Zobaczył go. Węża z dymu i cieni, który wcześniej tak go przerażał. Unosił się nad nim, opleciony wokół ulicznej latarni, zawieszonej na stalowych linach nad jego głową, pomiędzy dwoma budynkami.

Nie przyszedł jako wróg. Nie przyszedł jako przyjaciel. Nie przyszedł jako sojusznik.

To Orozco zrozumiał, gdy tylko go dostrzegł.

Nie miał jednak pojęcia, czemu ten wężowy duch go nawiedza. Chociaż czuł, że gdy uzyska odpowiedź na to pytanie, może mu się ona cholernie nie spodobać. O ile ją uzyska.

Tito Alvarez

Tik, tak. Tik …

Nie było już tak. Czas zatrzymał się w miejscu. Zamarł, schwytany przez jakąś niepojętą siłę.

Zegarmistrz – Oszust uśmiechnął się złośliwie. Skóra na jego twarzy napięła się dziwnie pogłębiając zmarszczki na czole. Zmarszczki, które pękły, rozwarły się ukazując kolejne oczy. Nie! Nie oczy! Soczewki.

Na czole Oszusta połyskiwało matowo dziewięć soczewek. Okulary, które nosił nagle stały się czymś więcej – częścią twarzoczaszki. Wyglądały, jak żywy mechanizm, jakiś symbiotyczny organizm, uczepiony twarzy starca. Twarzy, która już twarzą starca nie była.

- Cenę? – głos Oszusta zmienił się. Przypomniał teraz mechaniczny stukot, jakby dźwięki wydobywały się z jakiegoś prymitywnego urządzenia fonicznego, skrytego we wnętrzu tego niskiego … czegoś. – Dodatkową?

Alvaro cofnął się. Sam nie wiedział, dlaczego. Tak podpowiadał mu instynkt. Wrzeszczący – zwiewaj stąd! Uciekaj, póki jeszcze możesz!
Ale nie posłuchał tego głosu. Nie po raz p[pierwszy w życiu. W zasadzie, jeśli się nad tym lepiej zastanowić, t o nie słuchał go chyba nigdy.

- Tak – spojrzał prosto w oczy, w te dziwaczne soczewki, niczym kawałki oszlifowanych kamieni szlachetnych o rożnych kolorach. – Dodatkową cenę.
Wąż spłynął z zegarów. Pojawił się pomiędzy nim, a lekko – wydawało się – skonsternowanym Oszustem.

- Ty? Czemu się wtrącasz? To nie twoja sprawa.

Mimo, że nie widział starca, Tito mógł sobie wyobrazić grymas niezadowolenia na jego dziwacznym obliczu.

- Nie moja. Mojego pana.

- Daję ci chwilę. Musi c wystarczyć. Potem mi go oddasz.

To „mi go oddasz” było dziwnie … przyjazne? I zarazem budziło dreszcz obawy w Tito.

- Więc was znaleźli. – Wąż zwrócił się wprost do starego sicario. - I zrobili z was swoje narzędzia. Jeśli myślą, że mnie w ten sposób powstrzymają, to są większymi głupcami, niż sądzili. A ty, Tito Alvarezie, czy ty chcesz być ich narzędziem?

Hernan Juan Selcado

Kręgi szyjne Tadeo pękły z satysfakcjonującym trzaskiem. Ciało, brudząc podłogę swoimi płynami, gdy zwiotczały mięśnie, upadło na dywan. A Hernan był już przy dziwce. Sprzedał jej cios, po którym głowa, i sflaczałe cycki podskoczyły dziwacznie.

Naga kobieta zapadła się w sobie i leżała na szerokim, cuchnącym seksem łóżku, a telewizor rzucał na nią wielobarwne plamy światła. Żyła. Cios, tak jak planował Hernan, jedynie pozbawił ją przytomności. Raczej na długo.
Leżała przed nim, z obscenicznie rozłożonymi nogami. Widział jej posklejane potem włosy łonowe i różowawe, mięsiste wnętrze, które jeszcze chwilę temu, dało ostatnią w życiu rozkosz Tadeo. Temu kutasowi, którego imienia Hernan nie będzie już pamiętał za kilka dni lub nawet godzin.

Nie miał ochoty jej bzykać. Miał ochotę na coś innego. Coś jeszcze bardziej czerwonego, co pływało w jej już nieco przebrzmiałym ciele. Nie miał kłów, więc musiał sobie poradzić jakoś inaczej. Poradzić szybko, bo sięgając do swoich nowych zdolności, czuł się tak, jak po biegu w upalny dzień. Chciało mu się pić.

Kuchnia. Nóź. Szklanka.

Te obrazy układały się w jego głowie w odpowiednio ekscytujący ciąg przyczynowo skutkowy.

Albo, jeszcze lepiej – kuchnia, nóż, i ciało z którego można spijać nektar życia, prosto z otwartej rany.

To spowodowało, ze spojrzał na nieprzytomną kobietę z nowym zainteresowaniem.

Nawet nie była taka brzydka, a drobne mankamenty w urodzie spokojnie zniweluje to, co może od niej dostać. Przyjemność, jaką może sprawić mu jej ciało. Czy też raczej jego zawartość.

Rozpalony swoją dziwaczną potrzebą nagle zobaczył Węża z Dymu. Tego sukinsyna, który tyle razy ostatnio wzbudzał jego strach. Teraz jednak tylko irytował. Oddalał go od momentu, gdy spełni swoją fantazję o krwi spijanej wprost z ran na ciele tej dziwki kartelu.

Wąż spływał po ścianie. Wstęga dymu, gęstego i czarnego, jak grzechy Mazaltan. Znieruchomiał, odrywając swój „łeb” od ściany i kierując go wprost na Hernana.

- Więc was znaleźli. – Glos węża był czymś pomiędzy słowami i sykiem. Potrafił przykuć uwagę Hernana i oderwać go na chwilę o rozkosznej myśli o tym, co może zrobić z ciałem leżącym na pościeli w blasku rzucanych przez wielki telewizor plazmowy obrazów. - I zrobili z was swoje narzędzia. Jeśli myślą, że mnie w ten sposób powstrzymają, to są większymi głupcami, niż sądzili. A ty, Hernanie Juanie Selcado, czy ty chcesz być ich narzędziem?
 
Armiel jest offline