Wbrew obawom, nic groźnego nie wyskoczyło z lasu, by ich zaatakować. Wbrew nadziejom, nigdzie nie zauważyli złotej monety.
Cała scena przypominała jednak niebezpiecznie poranek przed dwoma dniami, gdy odnaleźli dwa konie bez właścicieli. Były też jednak i różnice. Ziemia była mocno zryta, jakby przebiegło tu stado żubrów lub coś jeszcze większego, a nie małe kozy. Nie udało się jednak wyszczególnić żadnego konkretnego tropu, choć było oczywiste, że prowadzi on z, lub do, lasu. A tam, między drzewami, znika.
Była też i krew, sporo krwi. Na szczęście, co Rusłan zauważył, jej barwa i zapach wskazywała na to, że nie jest ludzka krew. Dokładnie w tym momencie głośno zameczała jedna z kóz, jak gdyby uskarżając się na swój los.