Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-04-2019, 15:26   #261
Loucipher
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Loucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputację
MJ z ulgą opuścił zasypane piachem ruiny Albuquerque. Mało brakowało, a ta zapylona, rozpadająca się, rojąca od mrówek, radskorpionów i Bóg wie czego jeszcze zbieranina ruin stałaby się jego grobem. To, że tak się nie stało, zakrawało na cud.

Cud, którego zabrakło, gdy psy Legionu dopadły Lulu. Ale na to już nic nie można było poradzić.

Aby nie myśleć o tym, co spotkało ich w piaszczystym piekle Albuquerque, MJ zajął się tym, co umiał najlepiej - wypatrywaniem niebezpieczeństw, znajdowaniem drogi i ogólnie rzecz biorąc zabezpieczaniem marszu grupy we w miarę szybkim tempie. Pustynia była bardzo niegościnnym miejscem, w którym lepiej było nie zostawać zbyt długo. Na szczęście dzięki uratowaniu z rąk miejscowych dzikusów większości zapasów i obu skraplaczy grupie nie groziła ani nagła śmierć z głodu, ani z pragnienia. Ze sterty zapasów, jaką wygnańcy podzielili między siebie przed wymarszem, MJ wygrzebał dwie flary i podręcznik przetrwania. Flary mogły mu się przydać, gdyby po ciemku musiał coś oświetlić lub zaalarmować pozostałych. Podręcznik leżał schowany w jego plecaku, jako lektura na ewentualny wolny wieczór. Kto wie, może uda się go użyć, by wyjaśnić komuś jeszcze podstawy przetrwania na pustkowiach.

Pierwszy dzień marszu spędzili idąc na południe, aby jak najbardziej odskoczyć od zasypanych piachem ruin miasta. Z powodu palącego słońca, piaszczystego terenu i konieczności torowania sobie drogi przez wydmy niewiele udało im się przejść. Po całodziennej wędrówce doszli do jakiejś wiochy na południowych przedmieściach Albuquerque - według informacji, jakie Wade Harris wyczytał z mapy, miejscowość zwała się Isleta. Była niemal całkiem zrujnowana i wymarła. Po nocy spędzonej w ruinach czegoś, co musiało być przed wojną przystankiem lokalnej komunikacji, ekipa ruszyła na wschód. Tyle dobrego, że piaszczyste wydmy wkrótce ustąpiły nieco twardszemu i równiejszemu terenowi. Tempo marszu przyspieszyło.

Gdy słońce chyliło się już ku zachodowi, uwagę MJa obserwującego teren przez lornetkę przykuło coś, co wyglądało na rodzaj opuszczonego obozu. Dawszy znak innym skierował grupę w tamten rejon. Faktycznie, gdy wygnańcy podeszli bliżej, ich oczom ukazał się płaski kawał terenu obok zakrętu gdzieniegdzie utwardzonej ścieżki, w jaką zmieniła się dawna stanowa droga. Teren był usiany sporej wielkości głazami i kupami drewna rozrzuconymi tu i ówdzie. Pomiędzy nimi leżały porzucone elementy wyposażenia, z którego musieli korzystać niegdyś ci, co tu obozowali - posłania, naczynia, zardzewiała piła do drewna. Niedaleko skraju drogi straszył rozpadający się, przeżarty wrak ciężarowego samochodu.

MJ z uwagą obejrzał obozowisko przez lunetę, a nie dostrzegłszy ruchu, podkradł się z bronią gotową do strzału w jego kierunku, cały czas pozostając kilka, może kilkanaście kroków przed pozostałymi. Dotarłszy do obozowiska ostrożnie obszedł je dokładnie, sprawdzając, czy gdzieś nie pozakładano pułapek albo czy nie leżą tam gdzieś ukryci w zasadzce wrogowie. Wrak ciężarówki wydał mu się dobrą lokalizacją do założenia posterunku obserwacyjnego - w kabinie lub na pace można było się ukryć, a blachy pojazdu dawały jako-taką osłonę przed kulami i nie dopuszczały dzikich zwierząt, w rodzaju radskorpionów, które mogły pojawić się w zasadzie wszędzie na tej pustyni.
 
Loucipher jest offline