Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-04-2019, 14:20   #264
Micas
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Post

Grupa ocalałych z "przygody" w Albuquerque rozległa się obozem w miejscu starego obozu. Byli zmęczeni, zdrożeni i znużeni upierdliwym, okrężnym obejściem ABQ od południa, pieprzonymi wydmami, spaniem na i pod gruzami, uważaniem na lotne piaski, crittery i wkurwionych nomadów. Ale, nic nieprzyjemnego ich nie spotkało. A teraz mieli przewagę wysokości (wszak nocowali prawie, że na szczycie góry), osłony (las, skały, wrak ciężarówki) i spokoju. Jinx i MJ sprawdzili okolicę i wspólnie z Wade'm ustalili ewentualny plan obrony. Ten trzeci z pewnymi oporami oddał swój erkaem i puste taśmy na stos rzeczy na handel, w zamian biorąc ten solidnie wyglądający (acz mocno już dobity użytkowaniem) automat-samoróbkę. Szybko stwierdził, że mieli z nim pecha - było tylko czterdzieści naboi, antycznych jak sam świat. To był kaliber... rosyjski. Opracowany jeszcze pod koniec dziewiętnastego wieku. Oryginalna amunicja, z datą produkcji 1997, dobrze zakonserwowana, mieszana zwykła FMJ ze smugową. I komuś chciało się klepać (i to całkiem porządnie) mechanizm oraz lufę pod coś takiego? Najwyraźniej Legion miał swego czasu dostęp do większej ilości tych pestek. Tak czy inaczej, nabój był mocny i mógł narobić mocnego kuku. Musiał na razie zastąpić nawałnicę ognia z M60.

Obchód zakończył się tak jak powinien - czyli bez niespodzianek. Okolica była wyludniona. Być może głębiej w górach były jakieś potwory czy zwierzaki, ale trzymały się z dala.

Igła i Lucky zajęli się przygotowywaniem popasu. Sprawdzili i otrzepali barłogi (mogły stanowić wygodny podkład pod drużynowe koce), zebrali drewno, rozpalili ognisko. Dubois przygotowywała kolację, podczas gdy Manderson sprawdził ciężarówkę - była prawie całkiem ogołocona, ale zdołał wygrzebać z niej (choć nieco na siłę) nieco zdatnego do użycia złomu (+2 sztuki Scrap Metal, +1 Junk). Archie przygotował "brzęczący perymetr", tym razem wzbogacony o garść kotewek, sprawdził sprzęt i siadł do papierów z Utangiem, Jinxem i Wade'm. Wspólnymi siłami udało im się przetłumaczyć tekst. Nie był zaszyfrowany. Legion musiał się czuć bardzo pewnie w tych okolicach... albo po prostu odwalił fuszerę.

Oprócz wizerunków, opisów i imion banitów, był także notes vexillariusa. Były również rozkazy.

Rozkazy były jasne - odnaleźć i wyeliminować banitów, a następnie wrócić z ich głowami do Malpais, bezpośrednio do centuriona Dracusa. Mieli to zrobić po kryjomu, nie licząc na żadne wsparcie ze strony ludzi Talesa i Valeriusa. Notes rzucił nieco więcej światła - Dracus chciał "prawdziwej" pomsty za los legata Marcusa oraz potrzebował głów banitów aby sprezentować je później... samemu legatowi Laniusowi, Monstrum ze Wschodu. Posłańcy z Malpais dotarli bowiem do Cezara i zdążyli wrócić z odpowiedzią: Lanius miał osobiście przybyć ze swoimi centuriami aby przywrócić porządek na wschodniej rubieży. Dracus najwyraźniej chciał go jakoś udobruchać czerepami zbiegłych niewolników, oprawców Marcusa z Malpais. Stąd też posłał tą drużynę legionowych asasynów... jedyną w całym Malpais. Wyglądało też na to, że była to prywatna samowola Dracusa, nie skonsultowana z Talesem ani Valeriusem - stąd konieczność unikania ludzi tychże. Były też wzmianki o tym, że graniczni centurioni uznali przewrót, ale nie zaoferowali wsparcia "nowemu" Malpais, gdyż nomadzi w pełni wykorzystywali sezon spokojnej pogody i podgryzali Legion na całej długości granicy.

Całe te rewelacje, w połączeniu ze całkowitym wybiciem tej drużyny asasynów, oznaczały dobre wieści dla Drużyny B. Uwziął się na nich tylko jeden centurion, w dodatku nie mogący liczyć na niczyje wsparcie. Miał ograniczone zasoby, bo posłałby więcej ludzi i/lub bardziej doświadczonych. Zanim ogarnie, że jego ludzie zginęli, minie nieco czasu. Dość, by ekipa uszła daleko stąd... albo przygotowała się na drugą grupę - być może większą, ale już na pewno nie takiego formatu, co skrytobójcy.

Na pytanie o zdjęcie z krzyża, Harris zdawkowo potwierdził. Dodał też, że to długa i bolesna historia, nie na późny wieczór. "Może kiedy indziej. Teraz lepiej wypocząć, ja wezmę pierwszą wartę" - powiedział.


Wieczór minął przyzwoicie, z dobrą kolacją i wygodnym spaniem. Sama noc minęła spokojnie, bez żadnych hałasów, napaści czy incydentów. Nieco późniejszym porankiem po prowizorycznym śniadaniu spakowali graty i ruszyli dalej, opierając się na drużynowym konsensusie i niechęci do macania się z następną falą łacińskich skurwieli.

Ruszyli dalej drogą 530, by po jakimś czasie górskiego kluczenia wejść na numer 337 i odbić na północ. Po paru godzinach byli w ruinach wioski Tijeras położonej na środku międzystanówki numer 40. Wrócili na szlak. Ponownie szli na wschód.

Szybko zeszli z gór, ponownie ładując się w sam środek piaskownicy. Pustynia taka sama, jak przed ABQ. Potężnej wielkości diuny, zerowa wegetacja, wiatr, prawie zero fauny (pomijając okazyjne i zabiedzone iguany, mrówy, radskorpiony albo mniejsze pustynne gekony). Pogoda wkrótce zaczęła się psuć - gwałtowne wiatry, "drobne" burze piaskowe. Okropna spiekota za dnia, przejmujący chłód w nocy. Zaczynali żałować, że zeszli z tamtej góry. Może jednak Legion, nomadzi i potwory były lepszym losem. Może daliby im radę. Mieli skraplacze, więc dość wody, a żarcie może by się znalazło. Może z biegiem czasu odkryliby więcej dobrych kryjówek i znalezisk w trzewiach Zasypanego Miasta. A może umarliby, ale za to szybko. Tutaj śmierć była powolna i cały czas widoczna.

Wkrótce Morze Wydm w całości zakryło wszelkie ślady cywilizacji, w tym drogę. Musieli opierać się na zdolnościach zwiadowców...

...zdolnościach, które zawiodły. Po kilku dniach po prostu się zgubili. Utangisila i Martin stracili orientację i nie byli w stanie jej odzyskać. Z początku było zdziwienie, potem irytacja, frustracja, wreszcie...

strach.


Nie wiedzieli ile czasu błądzili. Dni? Tygodnie? Byli wychudzeni i osłabieni. Spieczeni słońcem, porośnięci zapiaszczonymi włosami. Widzieli wzajemnie swe twarze. Wychudłe. Spękane. Spalone. O podkrążonych, przekrwionych oczach. Brudne od piachu. Przemęczone.

Mimo ostrego racjonowania, żywność się kończyła. Ale mimo to każdy z nich patrzył na te ostatnie kęsy z mieszaniną żądzy i lęku. Zazdrościł każdego kęsa w ustach pozostałych. Przynajmniej był zapas wody. Skraplacze nie pracowały tak dobrze w tym terenie, ale wciąż zaspokajały zapotrzebowanie grupy. Ledwo. Jakby była z nimi Lulu... albo ci, co zostali w Malpais... wstyd się przyznać, ale teraz lepiej było, jak ich nie było. Ruda miała lepszy los, a pozostali spokojnie spali pod piachem Pustkowi. A oni musieli się męczyć.

Ktoś zapyta: dlaczego nie cofnęli się, nie wrócili na tamtą gorę albo do ABQ?

A kto powiedział, że nie próbowali?

Morze Wydm ich zjadło i nie chciało wypluć. A teraz byli powoli trawieni.


Wreszcie, nadszedł jakiś przełom. Morze Wydm się... skończyło.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=_bgH2NdXju8[/MEDIA]

Przed wychudłymi, snującymi się niczym zombie osobnikami, którzy wcale już nie przypominali rześkich, rzutnych i bystrych "Pustkowiaków", banitów z Malpais, Drużyny B, rozpościerało się... nic.

Pusta przestrzeń, daleko jak okiem sięgnąć. Za nimi ściana wydm, na jednej z których właśnie stali. Nie mogli uwierzyć oczom. Przecierali je. Bili się po twarzach, szczypali. Ale nie, to nie była fatamorgana.

To był po prostu kolejny poziom koszmaru. Dno mulistego jeziora. Ale i tak zeszli, zsunęli, zjechali po wydmie na dużo mniej zapiaszczone, bardziej ubite klepisko. Łatwiej się po nim chodziło.

Wiatr wył jak potępione dusze wprost z Piekła.

Mijały kolejne dni. Tygodnie? Co za różnica? Zapasy stopniały prawie do zera. Była tylko woda, garść resztek, dojmujący głód i okazyjna jaszczurka czy owad. Było też coś dużo gorszego. Widzieli na swoich twarzach kolejny zwiastun śmierci.

Najpierw było dziwne swędzenie, pieczenie, wreszcie palenie. Ustało po paru dniach. W zamian za to na skórze zaczęły pojawiać się wybroczyny i wrzody. Naskórek pękał i złuszczał się, ujawniając czerwone, sączące się rany. Byli zatruci. Łyknęli zbyt wiele radów. A mieli tylko jedną dawkę RadAway. Umierali za życia. Stopniowo zaczęli wyglądać jak prawdziwe zombie. To nie była transformacja w ghoula. To była śmierć. Najgorzej wyglądała Igła, owrzodzona i okrwawiona jakby obita pałą nabijaną kolcami. Utangisila też wyglądał okropnie, poszarzały jak stary tynk, i równie mocno się sypiący. Pozostali mieli niewiele lepiej.

Znikąd pomocy. Puste pole, nawet kamieni mało. Tylko spękana ziemia, żwir, piasek, słońce, wycie, rady. Agonia.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.

Ostatnio edytowane przez Micas : 30-04-2019 o 14:24.
Micas jest offline