Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-05-2019, 13:21   #103
Santorine
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
- Witajcie karczmarzu - przywitał się łowca, siadając przy ladzie- Szukam znajomka, który o ile pamięć mnie nie myli zadomowił się w tym mieście parę lat temu. Viau Mevel, krótkie ciemne włosy, z blizna na podbródku. Słyszeliście o nim?
Karczmarz uniósł wysoko brwi.
- O panocku, kilka lat? Spisu gości nie robię. Coś więcej może o nim powiecie? Bo tak z opisu to połowa odwiedzających he he he- nachylił się nad blatem i pokazał charakterystyczny gest.
- Niski, choć dobrze zbudowany - opisał łowca, niezauważenie przekazując mieszek- Nieco ponad dwa łokcie wzrostu, z posturą byłego wojskowego. Podaje się za powróźnika, chociaż ścigają go za dezercję.
- Uuu poważnie… poważnie- sakiewka z pieniędzmi zniknęła pod blatem. - A wiecie co? Jak tak go opisujecie to chyba kojarze. Niedawno taki jedni tu do nas zajechali. Cała grupa ich była wiecie? Powiedziałem, że dla nich miejsca nie mam i wysłałem ich do innej części miasta. Chyba do Kości i Ości poszli. Tam podobny do waszego opisu był. Powodzenia łowco.
Esmond skinął w podziękowaniu, po czym wstał i opuścił budynek. Będąc na zewnątrz skierował się w wyznaczonym kierunku, po drodze przygotowując się odpowiednio. Poprawił mocowania, a dwa ze sztyletów schował odpowiednio w holewie buta i rękawie.
Ulice były pustoszały już. Zbliżał się zmrok. Śnieg chlupotał pod stopami brudny i zmieszany z błotem. Miasto może nie było wielkie, ale na tyle duże aby trzeba było się zapytać gdzie znajduje się owa karczma.
- Jak chcecie, jest przy zachodniej ścianie. Skręćcie przy piekarzu, zobaczycie jego szyld, i prosto. Po zmroku lepiej się nie szwędać. Będziemy zgarniać - jeden ze strażników wskazał drogę niechętnie. Uważnie obserwował odchodzącego łowcę.
Kości i Ości prezentowały się na szyldzie dość dużej, ale nie najlepiej wyglądającej karczmy. Okolica też nie zachęcała. Magazyny i warsztaty i podniszczone domy mogły przyciągać gorsze towarzystwo. Przez brudne okna nie było za wiele widać, ale dało się słyszeć. Głośne rozmowy i śmiechy zdecydowanie męskie.

- Wygląda na to, że szukasz kłopotów – zagadnął Gveir Esmonda. - Dobrze się składa, tego samego szukają moje ostrza. Szukasz kogoś konkretnego, czy tylko następnej pijatyki…? - zapytał cicho.

- Konkretnej osoby - odparł łowca, oglądając budynek dookoła.

Szukał potencjalnych dróg wejścia lub ucieczki: skrzyń po których można by wspiąć się na piętro, lub tylnych drzwi. Starał się ułożyć jakiś plan. Obecność Gviera, choć niespodziewana, mogła okazać się na rękę, szczególnie że miał do czynienia z większą grupa.

Wokół karczmy było pełno skrzyń i beczek. W bocznej uliczce po przeciwnej stronie stała drabina oparta o ścianę prowadząca na piętro sąsiadującego magazynu. Same Kości i Ości były wysokie na dwa piętra, lecz górne schowane było w dachu sądząc po oknach wystających z dachu. tu i ówdzie walały się luźne belki robiące czasem za kładki pomiędzy sąsiadującymi domami. Dwie takie odchodziły od tylnego, górnego okna do budynku za karczmą.

- To sprawa osobista, ale coś mi mówi że możemy również dowiedzieć się czegoś na temat zaginionych rzeczy Aurariusa.

- Prowadź - odparł Gveir zdawkowo. - Zamierzałem poddać moje ostrza próbie.

- Wpierw musimy zdobyć informacje i znaleźć Mavela, potem możesz czynić co zechcesz, ale jego zostaw dla mnie- powiedział, otwierając drzwi do karczmy.

Gwar wybuchł im w twarz. Było bardzo dużo gości podobnie do siebie odzianych. Wszyscy rozmawiali i śmiali się opowiadając sobie historie. Ci najbliżej wejścia zauważyli dwójkę nowych gości. Ich rozmowy przestały być tak głośne i powoli kolejne ławy poszły za ich przykładem. Może jeden stolik zajmowali miejscowi lecz reszta należała do jakieś ugrupowania sądząc po tym, że nosili wszyscy ten sam znak na swoich zbrojach. Żółtego miecza na czerwonym tle.

Przez twarz wagabundy przebiegł grymas. Nie był pewien, co miał znaczyć ten symbol, jednak podejrzewał, że ci ludzie mogą mieć coś wspólnego z Panem Wojny. Niezrażony, podążył za Esmondem. Nauczony tułaczką, wiedział, że ludzie niedługo powrócą do swoich spraw, jeśli tylko da im się na to szansę.

Najemnik niewiele dbał o sprawę Esmonda, poza zwykła ciekawością, oczywiście. Po długiej podróży nie miał nic przeciwko wywołaniu bójki w karczmie dla zabawy, ot, choćby tylko po to, by rozruszać knykcie.

Podobnie do niego, Esmond, bywał już w podobnych sytuacjach. Postanowił więc nie zwracać na siebie większej uwagi. Zasiedli przy wolnym stoliku, gdzie Esmond zamówił antałek piwa starając się wyglądać jedynie na strudzonego drogą podróżnika.

Zaniepokoił go znak zdobiący zbroje zebranych, oraz wielkość samej grupy. Co jakiś czas unosił wzrok, przyglądając się za poszukiwaną osobą. Starał się jednak nie być nazbyt nachalny, by nie przyciągnąć niepotrzebnej uwagi.

Zgodnie z przewidywaniami obojga panów uwaga jaką przykuli powoli zaczęła znikać. Zbrojni wrócili do swoich rozmów widząc, że nowi tylko piwa przyszli się napić. Esmondowi udało się na tyle naturalnie rozglądać aby nikt się nie zainteresował. Podczas swoich poszukiwań zaczął zauważać hierarchię jaka panowała. Jeden mężczyzna - najmniej rozbawiony i zajęty spisywaniem czegoś na kartce zdawał się zajmować wysoką rangę wśród zbrojnych. Nie przeszkadzano mu, a jeśli już to zawsze z grzecznością. Ci z najlżejszą zbroją wydawali się być rekrutami. Trwało to chwilę, ale Esmond znalazł tego, którego szukał. Pasował do jego opisu, a jego pamięć była żywa. To był ON, otoczony przez innych siedział przy jednym ze stołów i gawędził razem z resztą.

Serce łowcy zabiło szybciej, gdy jego wzrok natrafił na cel. Dłoń odruchowo powędrowała do rękojeści, pokaźnych rozmiarów, noża myśliwskiego.

Chociaż w tej właśnie chwili niczego nie pragnął tak bardzo jak zatopienia ostrza w jego sercu. Opanował się jednak, świadom że zakończyłoby się to szybką śmiercią z rąk kompanów Mevel'a.

- Ich liczba nieco utrudnienia sprawę - mruknął do Gviera, odwracając wzrok od celu, by nie przykuć jego uwagi.

- Wywabmy go - rzekł najemnik. - Zapłaćmy karczmarzowi lub chłopcu stajennemu, niech powie, że ktoś ma do niego wiadomość na zewnątrz. Wtedy my wejdziemy.

Łowca skinął głową w odpowiedzi. To był dobry pomysł.

- Poczekajmy aż alkohol da im się we znaki. Jego towarzysze będą wtedy mniejszym zmartwieniem. A kto wie, może wyjdzie za potrzeba, a my unikniemy niepotrzebnych świadków.

Chcąc czekać na to aż cel się upije panowie sami musieli utrzymywać pozory. Gveir nie wstrzymywał się i zamawiał alkohol nadrabiając stracony z poprzedniej karczmy. Musiał przyznać jednak karczmarzowi, że rozcieńczał ten browar aż za bardzo. Esmond również to zauważył. Mimo to na pewno Mevel w końcu by się upił albo musiał wyjść za potrzebą. Czekając na ten moment pozostali niezauważeni w swoich planach. Jedyne co się stało to Gveir odrobinę się podchmielił. Mevel w końcu wstał od stołu. Lekko chwiejnym krokiem skierował się do bocznych drzwi. Zniknął za nimi. Najprawdopodobniej w końcu go pogoniło.

- Wychodzimy, tylko powoli - Gveir wyszczerzył zęby do Esmonda. - Nie we dwóch. Najpierw ja, ty odczekaj i potem wyjdź za mną.

Po czym wziął jeszcze jeden tęgi łyk z antałka i powstał, zamierzając skierować swoje kroki ku wyjściu.

Esmond nie zdążył zaprotestować, nim Gvier zerwał się i opuścił lokal. Nie odpowiadało mu to z oczywistych względów, ale musiał zachować spokój o ile nie chciał zwrócić niepotrzebnej uwagi.

Po odczekaniu stosownej chwili, podniósł się, i skierował do wyjscia, obawiając się jaki widok to zastanie.

Gveir nie zataczał się zbytnio, ale czasem nim zarzucało. Oczywistym było, że powinien podążać za celem swojego towarzysza. Śledzić go i zobaczyć dokąd idzie. Ku nie dużemu zaskoczeniu okazało się, że wszedł do miejsca, które ewidentnie nie mogło być niczym innym jak wychodkiem. Zapach zdradzał naturę tegoż budynku. A raczej kilkunastu dech zbitych razem.
Tymczasem Esmond wyczekał odpowiedni moment i przemknął do tych samych drzwi. Nie zwrócił niczyjej uwagi. Wychodząc już na ciemną noc. Musiał chwilę przyzwyczaić wzrok na nowo do ciemności. Niedługo potem zobaczył Gveira stojącego pod budą. Zaraz przy końcu budynku. Cała ulica śmierdziała szczynami, a co dopiero sam wychodek. Gveir wydawał się jednak być mniej tym dotknięty niż łowca. Najemnik pokazał mu kiwnięciem głowy gdzie znajduje się ich dzisiejsza ofiara.

Esmond upewnił się czy okolica jest pusta, po czym ustawił się na bok od wejścia. Odczekał chwilę, a gdy tylko Mevel chwiejnym krokiem przekroczył próg, złapał go oburącz i zataczając nim półkole przydzwonił jego głową o stojącą obok ścianę. W pogotowiu miał już nóż, miał jednak nadzieję że uderzenie pozbawi mężczyznę przytomności.

Gveir uśmiechał się głupawo, patrząc na łowcę, który zasadzał się na mężczyznę. Sądził, że Esmond powinien dać radę z jego zamiarem, jednak największym problemem był oczywiście wrzask tego, na którego się zasadzali. Najemnik obserwował uliczki i okolicę, szukając w nich ruchu. Jeśli coś takiego miało się stać, zamierzał ostrzec Esmonda.

Zaatakowany mężczyzna choć zdążył krzyknąć stracił przytomność po trafieniu głową wprost na ścianę. Po tym nastąpiła chwila wątpliwego napięcia kiedy obaj mężczyźni zerkali czy ktokolwiek się zainteresował. Gwar ze środka karczmy trwał tak jak wcześniej. Wyglądało na to, że póki co mieli tylko nieprzytomnego do załatwienia.

Łowca odetchnął, chowając nóż z powrotem na miejsce. Schylił się by podnieść mężczyznę.

-Muszę z nim nieco porozmawiać w cztery oczy. Nieopodal jest magazyn, wydawał się pusty- stwierdził, wskazując kierunek głową- gdyby ktoś się napatoczył, cóż, kolega za dużo wypił.

- Chodźmy - Gveir skinął głową, nerwowo macając łańcuchy, które, mógłby przysiąc, same rwały się do walki. A może było to tylko wino, które uderzyło mu do głowy? - Będę cię ubezpieczać.

Ciągnąc Mevela niczym pijanego pod ramię mężczyźni przebrnęli na drugą stronę karczmy do magazynu. Frontowe drzwi budynku były zamknięte, ale drabina oparta o ścianę prowadziła na otwarte piętro budynku. Choć przeszli tyłami karczmy to teraz stali w połowie długości do frontowego wejścia Kości i Ości. Nie mieli za dużo czasu zanim się towarzysze nieprzytomnego zorientują, że coś jest nie tak, lub on sam obudzi. Wciągnięcie Mevela na piętro było problematyczne, ale ostatecznie się udało. W magazynie było ciemno. Nie przyświecała tam ani jedna świeca, pochodnia czy lampa, a światło księżyca odcinał dach. Póki co stojąc u wejścia mogli jeszcze dojrzeć, że piętro było tak naprawdę tylko chodnikiem przy ścianie a nie całym piętrem.

- Jest nas dwóch - rzekł Gveir. - Nie musimy go wiązać, wezmę mu łańcuch na kark i zrobimy to w starym dobrym stylu, jak będzie wrzeszczeć, to udusi się chłopaka. Ty go przesłuchasz. Potem możemy go zabić i pryskamy. No chyba, że masz lepszy plan - Gveir ruszył znacząco krzaczastymi brwiami w ciemności.

Wyjął znacząco jedno z ostrzy, którego kształt z jakiegoś powodu pasował mu do gardła ich zakładnika. Od czasu incydentu z demonem z pewnym zdziwieniem zauważał, że stał się… Inny. Albo zawsze taki był cyniczny, wyzuty z emocji, tylko nie pamiętał, że był? Zupełnie jak Utopiec, który też miał problemy z pamięcią. Nie podobało mu się to i przysiągł sobie, żeby strzec się… Przed samym sobą.
 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!
Santorine jest offline