Santiago niezbyt wiele zapamiętał z opowieści Karelii. Jego myśli krążyły gdzieś indziej, gdzie nie było tych wszystkich nieznanych osób o wrogich zamiarach, heretyków i zwalczających ich inkwizytorów, ani porykujących trolli i szalonych krasnoludów z czubami na głowach. Były za to łagodne i skąpane w słońcu wzgórza, na których zieleniły się rzędy winnych krzewów i drzewa pomarańczowe. Był tam również de Ayolas i, cóż za zaskoczenie, panna Meitner. Estalijczyk wpatrywał się w zielone oczy dziewczyny, która uśmiechała się, a jej uśmiech był niczym... cebula.
Słowa Elmera wyrwały Estalijczyka z zamyślenia. A właściwie nie słowa, tylko zapach ulubionej przez czarodzieja cebuli. I to niezależnie od tego, co jadł w czasie posiłku.
- Tak, tak. Pewnie. - Powiedział wciąż rozkojarzony.