Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-05-2019, 14:35   #111
Athos
 
Reputacja: 1 Athos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputację
Tuluza 1796 rok.

-Powiadasz Pan, że mnich i łatwa sprawa? Co ty o tym sądzisz Vincent?
- Dwa szybkie w bocznej uliczce, dziewczynie worek na głowę i po sprawie, jak się będzie rzucać to delikatnie w łeb. Ruchać pan będziesz ją od tylca najwyżej – drugi z mężczyzn o imieniu Vincent zarechotał.
- Nie wchodzi to w grę, chcę dziewczyny całej i nienaruszonej. Ma jej włos z głowy nie spaść. Obchodźcie się z nią jak z jajkiem. Jest krucha delikatna i taka ma pozostać. - bogato ubrany Francuz, cały czas siedział nad nienaruszonym kielichem z winem, które widać było z racji statusu społecznego, nie pozostawało w jego zainteresowaniu.
- W takim razie 100 centymów. - szpakowaty, przystojny mężczyzna patrzył w oczy swojego rozmówcy, jakby chciał z nich wyczytać coś więcej.
- Żartujesz Charles? Zgłupiałeś? To ja... - Vincent wydawał się wyraźnie zaskoczony propozycją partnera.
- Pan raczy żartować, mówiono mi, że trafiłem na zawodowców i takich ludzi szukałem, a Pan kpi! - szlachcic uniósł się powoli, jakby chciał dać do zrozumienia, że spotkanie zostało zakończone.
- Pozostałbym na swoim miejscu i szczerze się zastanowił. Ja czy raczej pan markizie, żartuje? Jeśli to łatwe zadanie, o czym nas pan usilnie przekonuje to zrobię to za tę niewielką sumkę. Jeśli jednak się pan myli, o czym oboje dobrze wiemy, jutro określę panu dokładnie naszą gażę, za którą wykonamy dla pana tę prostą robotę.
- A to, w ten, no jak to tam mówią...– Vincent wydawał się najwyraźniej uspokojony słowami wspólnika. Powoli zaczął nadążać za tokiem myślowym Charlesa.

Kończyli wieczerzę, a właściwie późny, ale pierwszy posiłek tego dnia. Do Tuluzy dotarli jeszcze przed zmrokiem. Wynajęli pokój, wspólny, bo tak ustalili jeszcze przed podróżą. Odgrywanie pary nie wychodziło im zbyt dobrze. Gdyby baczny obserwator miał ich na oku, łatwo widziałby dystans, jaki dzielił tę dwójkę. Dziewczyna nie była skora do rozmów. Nie ufała Raulowi. Im dłużej przebywali razem, im dalej oddalali się od znanych jej miejsc, tym bardziej czuła się obco. Jeszcze on, mężczyzna, który ja intrygował, ale też w pewien sposób odrzucał. Marzenia o romantycznej historii, gdzieś prysnęły. Nie był szarmancki, nie okazywał jej względów, w końcu czego mogła się spodziewać po duchownym. Brakowało by zaczął ją jeszcze pouczać. Ooo, tego, by nie zniosła. Coraz bardziej rozumiała swoją matkę. Kobieta jest taki samym człowiekiem, jak mężczyzna. Patriarchat to bezlitosne brzemię narzucone przez rasę panów czyli mężczyzn, którzy w sobie tylko widzą potomka Adama, a one jako kobiety mają pełnić rolę zdradliwej Ewy. O nie, na to się nie zgadzała. Duma sprawiła, że zamknęła się w sobie i potraktowała go jak wroga. Póki co, z tym wrogiem musiała współpracować, bo tylko on mógł być kluczem do wolności.
Dostrzegła ich zbyt późno, zresztą wydawało jej się, że tutaj w tym wielkim mieście, nic im nie grozi. Kiedy chciała wyjść za potrzebą zastąpili jej drogę.
Malutka zabawimy się dzisiejszego wieczoru! - zarechotał brodaty wielkolud. Szarpnął ją w swoją stronę, tym samym popełniając błąd.

-Pofolgujecie sobie panowie, jak przystało na zwolenników rewolucji! - Charles wiedział, że im więcej naopowiada niepiśmiennym moczymordom tym bardziej trafi w ich gusta. - Chciałbym, abyście dali jej niezłą nauczkę. Niech nie kręci biodrami, chyba, że... - z pomocą przyszedł mu mniej wysublimowany Vincent.
- Chyba, że jak ją będziecie uczciwie obracać – Vincent wiedział, że dziewczynie nie może włos z głowy spaść, ale wierzył w plan Charlesa, jeśli ten się nie mylił trzech tępych osiłków nie będzie jutro leczyć kaca, lecz zbierać wybite zęby i lizać rany.

Vincent patrzył i liczył głośno, tak kazał robić mu Charles, który stał obok. Przyglądał się krótkiej walce, której jeśli wierzyć w intuicję wspólnika wynik był oczywisty do przewidzenia. Słuchał też pomruków, które świadczyły o tym, że mentalnie jego partner uczestniczy w walce, analizując każdy ruch mężczyzny, toczącego potyczkę z trójką autochtonów. Nie było w tym finezji, lecz każdy ruch zakładał kolejny. Vincent zastanawiał się, choć zważywszy na fakt, że jednocześnie licząc głośno, nie mógł w pełni się skupić, skąd jego wspólnik znał ruchy towarzysza dziewczyny.
- Dupa, skurwysyn nie ksiądz! - skwitował krótko potyczkę na tyłach gospody. - Hehehe, nie wypłaci się ten zakutasiony markizek za naszą robotę, nie mylę się Charles?
Nie mylił się. Partner jednak wciąż patrzył w stronę dziewczyny, duchownego i trójki leżących i zwijających się z bólu mężczyzn, którzy za opłatą mieli się łatwo zabawić. Kontrolował każdą akację, każdy ruch ochroniarza dziewczyny, jednak prędkość z jaką ten wyłamał rękę brodaczowi, zagrażającemu bezpośrednio dziewczynie i siła połączono z precyzją uderzenia sprawiły, że zawahał się przez chwilę, czy aby na pewno będzie w stanie, uczciwie ustalić stawkę.
W zakłopotaniu nie dostrzegł też jednej rzeczy, zbyt późno znalazł się w bocznej uliczce, co sprawiło, że wzrok jego spotkał się ze wzrokiem przerażonej dziewczyny. Miała piękne oczy, w których pomimo nuty strachu dostrzegł też zainteresowanie, jakim obdarzyła jego osobę.
 

Ostatnio edytowane przez Athos : 04-05-2019 o 14:38.
Athos jest offline