Tuluza, 1796
Podróż dłużyła się niemiłosiernie. Jej próby nawiązania kontaktu i poznania go bliżej spełzły na niczym. Najpierw zastanawiała czy może to nie wina tego, że jest po prostu nieśmiały, a może nawet boi się kobiet. Potem natchnęła ją myśl, że tak jak słyszała z opowieści szeptanych pokątnie na targu, jako ksiądz zapewne gustuje raczej w tej samej płci. A potem już przestała dociekać i stwierdziła, że gburem jest i tyle. Niestety, nie mogła wysiąść, nie mogła sobie po prostu pójść i zostawić go. Grała rolę jaką jej narzucono, chociaż przychodziło jej to z coraz większym trudem. Z tym większą radością powitała widok zabudowań miasta wynurzający się powoli zza horyzontu. Nowe miejsca, ludzie, sytuacje, w końcu coś nowego, jakaś zmiana. Dotarcie do celu i wizja dłuższej przerwy w podróży napełniły ją euforią. Jedzenie dawno tak jej nie smakowało. Rozkoszowała się późną wieczerzą, a w szczególności winem, które z racji na swe właściwości, szybko zmusiło ją do udania się na zewnątrz. Przemknęła na tyły gospody, gdzie pokierowała ją dziewczyna z obsługi.
Nie zauważyła ich. Zresztą nie miała szans, nie spodziewając się zagrożenia. Włochate łapsko chwyciło ją za przegub i próbowało pociągnąć w swoją stronę. Krzyknęła głośno, a jedyne co jej przyszło do głowy to wbić paznokcie w tę rękę i przeorać ją nimi jak najmocniej. Brodacz zawył, a ona zdziwiła się, że ma aż taką siłę. Szybko jednak zrozumiała, że to nie przez nią napastnik wydarł się jakby brał udział w przesłuchaniu do kościelnego chóru. Raul pojawił się nie wiadomo skąd i kiedy. Jak oniemiała patrzyła na serię ciosów, obrotów, kopnięć, wykroków. Zafascynowana, śledziła każdy jego ruch, jednak nie zdążyła się nacieszyć widowiskiem, gdyż owo bardzo szybko się skończyło.
Trzech rzezimieszków zwijało się w bólu, jęcząc u ich stóp. Odwróciła się, żeby sprawdzić czy nie ma ich więcej. Kątem oka dostrzegła w zaułku dwóch mężczyzn. Jeden z nich praktycznie już zniknął, drugi wpatrywał się w nią przez chwilę i także ruszył za tamtym. To był moment, lecz doskonale zapamiętała jego przystojną twarz. Kim byli? Tylko obserwatorami, czy może wspólnikami tych leżących tutaj?
- Raul, tam ktoś był – wskazała ręką – i obserwował nas.
-Idź do środka, ja to sprawdzę.
- Nie.
- Jak to nie? – niemal krzyknął z oburzeniem.
- Nie mogę... najpierw muszę... - wskazała na drzwi w rogu podwórza.
__________________ A quoi ça sert d'être sur la terre? |