Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-05-2019, 22:19   #45
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Jeden strzał. I nastały rządy chaosu. Smith nie zwracał większej uwagi na nożowniczkę. Miał własne kłopoty.
- Bill, czy was tam nie uczyli w siłach porządkowych, by nie puszczać cywili uzbrojonych w scyzoryki na pierwszą linię? Postaram się odciągnąć jeszcze uwagę slithów… ale nie licz na zbyt wiele z mojej strony.- mówiąc te słowa, zaczął strzelać do ochrony Petro, licząc na to że będą na tyle rozsądni, by uznać go za większe zagrożenie niż Bill.-I zgarnij w końcu Opal!

Bill w odpowiedzi burknął coś na komunikatorze, co najprawdopodobniej było przekleństwem. Tymczasem strzały zadudniły po wnętrzu pokoju. Jeden ze slitheroidów, ten sunący wzdłuż pokoju i strzelający do Smitha oberwał w bark. Kula bez trudu spenetrowała pancerz syntha. Morfem zarzuciło, ale szybko złapał równowagę nie przerywając ogniowej odpowiedzi. Kule zastukały niebezpiecznie blisko Smitha odbijając się od barierki i chodnika na którym stał.
- Dziękuję, nie trzeba. Nie wiem czy dam radę z ciałem... - Opal odpowiedziała słabym głosem na komunikatorze. Drgnęła i trochę sztywno wstała z kolan Petro ciągnąc go za rękę.
Bill wparował do przodu zasłaniając się morfem Elektry, plując pociskami z pistoletu w stronę slitheroida. Ten zaś odpowiadał ogniem jeszcze bardziej dziurawiąc synthmorfa Elektry.
Ludzie na dole zaczęli się tłoczyć w panice.
Smith ponownie odpowiedział ogniem próbując ustrzelić slitheroida. Była to jego ostatnia seria stąd. Teraz pozostało mu opuścić stanowisko i pognać w kierunku schodów prowadzących do drużyny. Nie wiedział czy Ramirez opracował im jakiś plan ucieczki, nie wiedział czy mają jakiś plan B. Niewątpliwie jednak był potrzebny reszcie ekipy. Opal była w kiepskim stanie, Elektra praktycznie wyeliminowana z gry. Bill… też potrzebował jego wsparcia.
Plan ewakuacji pojawił się jak za dotknięciem magicznej różdżki. Na wizji AR pojawiła się półprzeźroczysta mapa budynku, z zaznaczoną drogą na zewnątrz, drogą do pokoju VIP oraz drogą z niego. Na pierwszy rzut oka trasa omijała główną salę i główne wejście do hali. Kierowała raczej do szybu wentylacyjnego lub bocznych drzwi - w zależności od punktu z którego się uciekało.
Seria z karabinu znów trafiła syntha, unieruchamiając mu kompletnie jedną z rąk. Ten wypuścił karabin i sięgnął po pistolet, tym razem celując. Jednak ruchomy cel skutecznie utrudnił mu zadanie. Kule znów zadudniły po chodniku tuż za Smithem, a w zasadzie w miejscu w którym jeszcze przed chwilą stał.
Smith ruszył do pokoju ViPów. Przebywając ciągle w jednym miejscu kusił kłopoty. Prędzej czy później do gry włączy się ochrona klubu. Należało więc zmienić położenie.
Miał nadzieję, że uszkodził przeciwników na tyle, by Billy sam wytrzymał do czasu jego przybycia.
Szybki bieg po chodniku po gwałtownym zrywie nawet nie nadwyrężył możliwości olimpijczyka. Morf sprawował się świetnie. Kontrola oddechu i regulowanie skoków adrenaliny okazywały się trywialnie proste.
Ostatnie kilka schodków można było zeskoczyć, przykucając i kierując się w stronę drzwi do wewnętrznego baraku. W tłumie ciężko już było dostrzec maszynerię i ochroniarzy, ale coś innego z kolei przykuło uwagę Smitha. Dziewczęcy krzyk kilkanaście metrów od niego. Krzyk pełen strachu i przerażenia. Kelnerka która im pomogła była właśnie ciągnięta za włosy przez tego samego mężczyznę, który “zarywał” do niej wcześniej. Próbowała jednocześnie trzymać go za rękę, oraz odpychać się od posadzki. Facet nie był przy tym sam. Szedł z zapalonym papierosem w obstawie trzech innych męskich morfów i jednej dziewczyny w Furii. Ta ostatnia zdawała się być największym zagrożeniem, nawet jeśli nie była uzbrojona.

Umrzesz… mówiły instynkty utkwione w tej resztce oryginalnej duszy, która zachowała się wśród liczb opisujących jego charakter. Kopiowanych raz po raz, przy przenosinach z ciała do ciała.
-Niepotrzebne ryzyko.- marudził flegmatycznie Katon.
- Być może umrę… ale zawsze jako człowiek starej daty. I starych zasad.- mruknął do siebie Smith. Uniósł broń i strzelił. Najpierw w głowę furii, potem kolejnym celem była czaszka palacza. Potem… kolejne morfy jeśli zdecydują się go zaatakować. Uznał, że nie spodziewającą się niczego Furię zdoła zabić jednym pociskiem, kolejni już będą starali się uniknąć strzałów.
Pocisk prześwidrował głowę Furii zostawiając krwawą mgłę po drugiej stronie. Morfem targnęło i kobieta upadła na posadzkę w konwulsjach. Niestety wstępne założenie było słuszne i po pierwszym wystrzale pozostałe morfy zareagowały dość szybko. Palacz gwałtownie podciągnął kelnerkę i zasłonił się nią przed Smithem. Pozostali rozproszyli się na boki.
- Hej amigo - rzucił rudy trzymając pazurzaste palce niebezpiecznie blisko szyi kelnerki - Rzuć broń, albo cizia pożegna się z rękawem.
- Mam inną propozycję, nie negocjowalną… puść dziewczynę i zmiataj pókim dobry. Cokolwiek planujesz wobec niej będzie z pewnością dla niej gorszym losem, niż ten nagły zgon.- Smith wycelował wykorzystując intonację głosu zaczerpniętą z filmu “Brudny Harry”.-Więc jak? Chcesz dzisiaj zginąć z mojej ręki gnojku? Masz trzy sekundy na podjęcie decyzji, a potem zginiecie oboje.
I “brzytwiarz” wiedział, że Smith nie blefuje.
Przez krótką chwilę rudy obserwował wylot lufy, ale zanim nadwyrężył cierpliwość Smitha popchnął w jego kierunku kelnerkę i… rzucił się tuż za nią szykując się do zamaszystego ciosu łapą. Na jego nieszczęście miał do czynienia z wprawnym strzelcem. Wystarczyła jedna kula, która śmignęła tuż obok policzka dziewczyny, by brzytwiarz się zatrzymał wybałuszając ze zdziwienia drżące nerwowo oczy. Nie mógł ujrzeć zakrwawionej dziury przelatującej na wylot przez jego czoło i tylny płat głowy.
Kolejna kula odnalazła jednego z jego towarzyszy. Pozostali zdążyli uciec, ale Smith miał powody wątpić, aby chcieli do niego wrócić. Kelnerka potknęła się i usiadła niezręcznie tuż przed swoim wybawcą.
- Radziłbym uciekać. W tej chwili i tak panuje chaos wywołany strzelaniną. Nikt się nie będzie czepiał. - rzekł do niej ciepło Smith i ruszył dalej. Pomógł wszak jej na tyle ile mógł i stracił czas, który powinien przeznaczyć na połączenie się z grupą.
Zdążyła tylko kiwnąć głową i została z tyłu. Droga już była krótka. Drzwi do baraków trzasnęły o ścianę. Na schodach było pusto, a z góry, gdzie znajdował się pokój VIP dochodziły odgłosy szamotaniny. Smith pokonywał kolejne stopnie błyskawicznie pozostając jednocześnie czujnym na zagrożenie. Nie spodziewał się jednak ujrzeć tego co zastał.
Na korytarzu leżało truchło Petro. W progu zaś leżała Elektra. Drzwi uderzały raz po raz w jej głowę, która blokowała je przed całkowitym zamknięciem. Powodem tego wszystkiego byli Opal i Bill. Półnaga dziennikarka stała na korytarzu próbując drzwi zamknąć, tymczasem detektyw był wewnątrz pokoju starając się je otworzyć. Oboje szarpali się z klamką.
- Puść!
- Oszalałaś.
- Trzeba je zamknąć zanim wyjdą.
- Opal do diaska!
Panika… rozumiał to słowo. Rozumiał jego znaczenie. Nie pamiętał już jednak jak smakuje: “panika”. Wbudowane w jego organiczne ciało “bezpieczniki” chroniły przed tym paraliżującym uczuciem pozwalając zachować zimną krew w niemal każdej sytuacji.
Ruszył więc ku Opal i z impetem uderzył ciałem o nią, by odepchnąć ją od drzwi i pomóc Billowi wyjść wraz morphem Elektry z pokoju.
Morf opal odleciał na bok niczym targnięta siłą kukiełka. Drzwi, nie blokowane przez nikogo otworzyły się odsłaniając Billa, którego mina wyrażała zmęczenie i niechęć wobec wszystkiego dookoła.
- Nareszcie… długo ci to…
Nie skończył. Głośny terkot broni maszynowej zagłuszył jego słowa. Kolejne plamy krwi jak bąble zaczęły wybuchać na jego torsie, gdy pociski z głębi pokoju zaczęły go przeszywać. Pełne zaskoczenia i niezrozumienia spojrzenie zawisło na Smithie. Gdy upadł na ziemię, odsłonił zwiniętego w kłąb synthmorfa, który ostrzelał go zza zasłony własnego ogona/odwłoku.
Dawno temu śmierć robiła na Smithcie wrażenie. Ale wraz z wynalezieniem kopii zapasowych osobowości, śmierć przestała być groźna… była co najwyżej kłopotliwa. Teraz nawet dramatyzm zgonu Billa wywołał co najwyżej lekkie poirytowanie związane z rażącym brakiem kompetencji sojuszników. Owszem… Opal była tylko reporterką, a Elektra furiatką z ostrzami i w kiepskim rękawie. Na nich nie liczył, ale Bill był policjantem.
Powinien umieć sobie poradzić w takiej sytuacji.
A jeśli synthmorf, że widok rannego sojusznika sparaliżuje Smitha, to musiał się pomylić.
Smith najpierw oddał strzał w kierunku slitheroida i schował się obok wejścia.
- Proponuję umowę, ty przestaniesz strzelać, a ja…- wychylił się i strzelił w kierunku slitheroida.-... a ja cię nie zabiję.
Pociski zadudniły po synthmorfie z pewnością przebijając jego pancerz, ale nie wyłączając go zupełnie.
- Nie będę pertraktował z obcymi zza bramy - głos z syntezatora zdradzał wrogość. Dodatkową odpowiedzią było kilka kolejnych pocisków które wyleciały przez drzwi.
Określenie “obcy zza bramy” było znajome. Odkąd odnaleziono wrota zlokalizowane na krańcu układu słonecznego i rozpoczęto ich badanie, plotki o “obcych” krążyły wśród wszystkich sfer społecznych.
Opal podnosiła się trochę ociężale, a pozostali towarzysze leżeli nieruchomo. Nawet Ramirez zamilkł na komunikatorze wysyłając jako ostatnią wiadomość “Stracicie na chwilę feed, mam problemy. Zaraz wracam“. Rękaw Petro również leżał nieopodal, a jego pół twarzy wpatrywało się w Smitha oskarżycielsko.
- Jak tam sobie chcesz.- odparł Smith cicho będąc osobą przyziemną. Wróg jest zagrożeniem, nieważne czy działającym logicznie… czy w obłędzie wywołanym przez DrEaM.
- Katon odetnij mnie całkowicie od meshu na okres 10 minut lub odwołania. Po dziesięciu minutach podłącz na 5 sekund, a potem znów rozłączysz na kolejne dziesięć.- zadecydował Smith uznając takie prymitywny “firewall”, za sensowne zabezpieczenie.
Wychylił się, wymierzył we wroga i strzelił celując w witalne punkty. I licząc że jego Varis swoją siłą przebicia będzie wystarczająco skutecznym “argumentem” kończącym tę rozmowę.
Celny strzał zakończył negocjacje. Dobre oko Smitha ponownie nie zawiodło, a broń zdała po raz kolejny egzamin. Wpierw rozległo się głośne dudnięcie, gdy pocisk przebił morfa, a potem slitheroid zwiotczał i przestał się ruszać.
Czerwona ikona braku połączenia zamigotała na krawędzi pola widzenia - znak że Katon zgodnie z instrukcją odciął połączenie.
- Pomóż… do diaska… - jęknął Bill, który wbrew wszystkiemu najwyraźniej jeszcze żył. Leżał jednak bez ruchu i nic nie wskazywało na to, by mógł temu zaradzić o własnych siłach.
Opal spłoszona podniosła spojrzenie, a w jej oczach błysnął strach. Tymczasem panika na hali oraz aktualnie na ulicy narastała.
- Opal weź Elektrę, ja wezmę Billa.- zadecydował Smith i zwrócił się do swojej muzy.
- Katon, ty kieruj nas wedle drogi ewakuacyjnej, którą przesłał nam Ramirez.- rzekł ładując wpierw broń na plecy, a potem starając się podźwignąć Billa. Na szczęście miał jeszcze pistolet, więc nie powinien być całkiem bezbronny.
- Mieliście kiepski plan ataku.- skomentował sarkastycznie.
- Nieee… - krzyknęła Opal, gdy Smith podnosił Billa. Potem nagle wszystko ucichło. Kobieta, Bill, muzyka, krzyki. Nastała cisza. Gdy się obrócił do dziennikarki spostrzegł, że zastygła w pół ruchu wyciągając do niego rękę. Usta były otwarte w niedokończonym proteście.
- To… nienaturalne.- mruknął do siebie zaskoczony Smith. Oczywiście istniały różne możliwości… wszystkie niestety związane z samym wirusem. Istniała niewielka szansa, że on się nie zaraził i to co widział jest efektem tego, że wirus poraził resztę. Była to jednak szansa niewielka i mało prawdopodobna. Niemniej.
- Katon. Odcięcie od meshu cały czas.- zarządził Smith porzucając plan dźwigania Billa. Załadował spokojnie broń i z taką ruszył do przodu. Istniała niewielka szansa, że on nie został zarażony, więc wedle tej logiki… Jowiszanka nie powinna być zarażona w ogóle. Możliwe jednak, że wirus się dostał do jego systemów i właśnie przeżywał swoją symulację. W takim przypadku… wiele zrobić nie mógł. Programowanie nie było jego mocną stroną, trzeba było liczyć na pomoc z zewnątrz. O ile jakaś będzie. Jednakże nie mając nic do roboty w tej chwili ruszył na salę niżej, a nuż Smith miał szczęście… i Jowiszanka tam była cała i funkcjonująca. W innym przypadku… cóż… istniała przecież kopia zapasowa Smitha. A ten… cóż, przeżywał swoje. Śmierć już dawno straciła swój przerażający urok, zwłaszcza dla człowieka który pamiętał czasy, gdy była końcem ostatecznym… nawet jeśli te czasy przechodziły przez filtr bardzo gęstej mgły wspomnień.
Droga na główną halę była pusta. Każdy kto tędy uciekał zdążył już wybiec z budynku i pewnie zastygnąć w bezruchu gdzieś na ulicy. Pozostali wybierali główne wejście. Kobieta czekała na niego przy maszynie. Wszyscy ochroniarze leżeli bez ruchu, a ich ubrania były w wielu miejscach poznaczone plamami krwi po cięciach i nakłuciach.
Odwróciła się do Smitha, gdy ten podszedł bliżej. Była jedyną “żywą” istotą w okolicy, prócz niego samego. Nie miała jednak broni w żadnej z otwartych dłoni. Jej twarz była jednak spięta, a oczy uważnie obserwowały mężczyznę skacząc po jego sylwetce czegoś szukając.
- Zakładam że czysto organiczne ciało ochroniło cię przed tym techno-organicznym wirusem.- zagadnął Smith trzymając broń luźno, by nie czuła się zagrożona.- To… albo jesteś wytworem mojej wyobraźni.
Na jej twarzy zagościł uśmiech ulgi. Pokręciła przecząco głową.
- Nie… i nie. - odpowiedziała. - Kobieta o której mówisz zapewne też została zarażona. Wirus zapewne nie miał większych problemów ze sforsowaniem jej systemu immunologicznego, choć niektórzy mają na ten temat inne zdanie. Obawiam się, że nie jestem też tworem twojej wyobraźni… a przynajmniej nie w pełni. Nazywam się Irina Fedorova i jestem egomnemonik... - urwała - Specjalistką od psychochirurgii.
- Miło mi poznać. Jestem Smith… rozwiązuję problemy, związane z międzyludzką interakcją. Pokojowo lub… siłowo. - odparł Smith uprzejmie uznając, że mógł trafić na gorszy rodzaj halucynacji niż Irina. -Więc... obawiam się że zabawy w kodzie, jak i psychochirurgia są lekko poza moja strefą komfortu intelektualnego. Mówisz że nie jesteś w pełni tworem mojej wyobraźni… Możesz to sprecyzować?
Podniosła obie dłonie w pokojowym geście.
- Przyjęłam formę kobiety, której właśnie szukałeś, w momencie, który uznałam za najbardziej odpowiedni, by móc nawiązać z tobą kontakt. Jesteś obecnie w trakcie seansu psychochirurgicznego. Analizuję twoje wspomnienia z tego wydarzenia i próbuję do ciebie dotrzeć. Oczywiście nie udałoby mi się bez twojej pomocy… a konkretnie pomocy twojej wyobraźni.
Oczywiście to mogło być kłamstwo ze strony tej kobiety lub oszustwo ze strony wirusa podrzucającego mu przynętę w postaci nadziei na ratunek. Niemniej odrzucenie takiej możliwości oznaczało utknięcie w tym… limbo, na zawsze prawdopodobnie.
- Więc… udało się ci. Dotarłaś. Gratuluję. Co teraz?- zapytał uprzejmie.
- Teraz spróbujemy cię wydostać. Fakt że jesteś świadom tego, że zaraziłeś się, jest bardzo pomocny. To już trzydziesta siódma próba, którą podejmujemy, ale dopiero teraz udało się nawiązać kontakt z twoim EGO. W obecnej chwili pozostajesz w kwarantannie, ale już niedługo. Będziesz pierwszym, którego uda się uratować. - przez jej twarz przemknął cień smutku - Twoi towarzysze nie mieli tyle szczęścia.
Wyciągnęła w kierunku Smitha dłoń.
- Co to znaczy… nie mieli tyle szczęścia?- zanim Smith zdecydował się uścisnąć jej dłoń postanowił zadać parę pytań.
Opuściła rękę, a chwile potem wzrok.
- Wirus okazał się zbyt mocny. Proces odwrócenia jego wpływu nie przebiegł pomyślnie i wciąż tkwią w halucynacjach. Ekstrakcja z morfów nie pomogła… tak samo reinstalacja do ciał, które mieli w trakcie zarażenia... - urwała na moment podnosząc wzrok i szybko wyjaśniła - To jedna z bardziej radykalnych prób które podejmowaliśmy by was uratować. Waszej trójce dawaliśmy największe szanse. Niestety udało się tylko w twoim przypadku.
Smith nie był pewien czy jej wierzyć, acz wybór miał niewielki. Mógł albo nie wierzyć i błąkać się po zamrożonym świecie, albo… zgodzić się. Niemniej miał jeszcze kilka pytań i czas do zmarnowania.
-Jak długo jesteśmy w tym stanie. Gdzie zostaliśmy znalezieni, przez kogo i właściwie kto nas ratuje? Jaka organizacja? I za jaką cenę?- zaczął więc wypytywać pospiesznie.
Na nowo się uśmiechnęła.
- Próbowaliśmy uratować tak wielu jak tylko się dało. Niestety mieliśmy ograniczone możliwości i nieduże okno czasowe, zanim najemnicy hiperkorporacji wkroczyli do akcji by minimalizować szkody. Priorytetem Vertigo byliście wy oraz kilka innych EGO. Z pewnością będzie chciał z tobą porozmawiać, gdy już będziesz… w lepszym stanie - odpowiadała na pytania nie po kolei. - Jeśli chodzi o to jak długo was tu trzymamy… to już dwudziesty ósmy dzień od momentu wybuchu epidemii w VNS.
- Dobrze…- Smith podał dłoń kobiecie.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 04-05-2019 o 22:23.
abishai jest offline