Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-05-2019, 22:28   #58
Zormar
 
Zormar's Avatar
 
Reputacja: 1 Zormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputację
iedy to diablę rozmawiało z Astine Hanah wraz z Celaeną postanowiły zapewnić ocalałym trochę ciepłej strawy. Był to w głównej mierze gest czyniony z dobroci serca, lecz była w nim również nutka pragmatyzmu. Po normalnym posiłku powinni lepiej dochodzić do siebie, a i szansa na to, że znów rzucą się na ludzkie mięso byłaby mniejsza. Plan nie najgorszy, to też kapłanka zaczęła przeglądać swoje zapasy w poszukiwaniu czegoś co można by przerobić na polewkę, a w tym samym czasie półdrowka raz jeszcze zerknęła do wieży czy nie ostał się może jakiś garnek albo coś podobnego. Niestety ku jej rozczarowaniu nic takiego nie znalazła, ale przyniosła ze sobą kilka glinianych słoików, w których będzie można podać strawę oraz kawałki drewna z beczek do rozpalenia ognia. Wydawały się być do tego lepszym materiałem, aniżeli meble wchodzące w skład barykady. Hanah natomiast wyciągnęła ze swego plecaka podróżną patelnię mogącą służyć za prowizoryczny garnek. Nim zasiadły do gotowania odebrała jeszcze od Pelaiosa magiczną manierkę oraz wypytała wójta o magiczne słowo, a było nim: “Amin Amin”, co po elficku oznacza “Pragnę pragnę”. Uzbrojone we wszystkie składniki zabrały się za przygotowywanie zupy. Cely przy pomocy magii rozpaliła małe ognisko, z którego unosiła się niewielka stróżka dymu uciekająca pod dach. Niektórzy popatrzyli na nie dziwnie, jak gdyby straciły rozum, lecz nikt im nie przeszkodził. Kiedy już ognia było dość nalały wody z manierki oraz dodały trochę sucharów, odrobinę suszonego mięsa i co tam jeszcze wygrzebały.



Celem ich była polewka lub bardzo cienki gulasz i w zasadzie coś takiego udało im się osiągnąć, przy czym ani nie wyglądało, ani nie smakowało szczególnie dobrze. Remedium miała na to jednak Celaena, która z pomocą prostego zaklęcia w mig zaradziła temu mankamentowi. Poinstruowały Silę, by ta ostrożnie dała każdemu z ocalałych strawę, po czym dołączyły do reszty.

Delran w samotności bił się z myślami. Starał się wszystko sobie jakoś poukładać, ale pojawiający się co jakiś czas ból w głowie w kombinacji z obrazami, które bliznami wryły mu się w pamięć skutecznie to uniemożliwiały. Łapał się za skronie, zakrywał twarz dłońmi, charczał i bił pięścią w posadzkę bądź kolana. Zagryzał wargi do krwi, próbował stłumić ból serca oraz duszy męką fizyczną, nadaremnie. Mimowolnie zerkał co chwila w stronę wójta i jego ludzi, i za każdym razem nachodziła go ta sama mieszanka obrzydzenia oraz czystej furii, które dusił w sobie. I karcił się za to świadom, że nie przyniesie mu to ukojenia. Walczył więcej dalej. Skończył się rzucać i stopniowo wyciszył. Z chwili na chwilę tonął w swych myślach głębiej i głębiej, aż zatopił się w gniewie i żalu tak bardzo, że odnalazł pośród nich smutek. Czystą, pozbawioną furii rozpacz i zatracił się w niej. Skulona sylwetka oraz twarz zakryta dłońmi z sukcesem skrywały jego łzy. Jakiś czas później, kiedy po świątyni rozniósł się zapach polewki Hanah i Cely on dochodził powoli do siebie. Dostrzegając, że pozostali zbierają się pod barykadą dyskretnie otarł twarz i doprowadził się do porządku. Większość uczuć, które targały jego jestestwem wciąż w nim wrzało, lecz już nie na tyle, by chciał rzucić się na kogoś ze sztyletem. Nagle zrobiło mu się słabo, głowa mu zaciążyła, lecz słabość jak się pojawiła tak szybko minęła. Musi na siebie uważać.

Zgromadzili swój ekwipunek przygotowując do wypadu poza świątynię. Rozdano część magicznych przedmiotów z czego Laska Ślepego przypadła w udziale Hanah, dla której możliwość przeniknięcia wzrokiem mroku wydawała się szczególnie cenna. Pierwsze chwile po wsunięciu pierścienia na palec były dziwne. Nagle zaczęła widzieć dotychczas skryte w mroku zakamarki świątyni. Potrzebowała dłuższej chwili by poradzić sobie z lekkimi zawrotami głowy i tę też otrzymała, bowiem pozostali zajęli się przygotowywaniem przejścia w barykadzie. Postanowili, że rozbiorą jej górną część, a następnie utworzą przejście prowadzące do miejsca, w którym wrota się otwierały. Dwie ściany drewna były tak rozmieszczone, że w razie potrzeby można je było lekko popchnąć, dzięki czemu całość powinna stworzyć zaporę za drzwiami. Sprawdzili raz jeszcze czy mają wszystkie swoje rzeczy oraz to co może im się przydać i ostrożnie poruszyli zasuwę.



chwilą kiedy rozwarto wrota do wnętrza świątyni wpadło martwe powietrze z zewnątrz. Dopiero teraz zdali sobie sprawę w jakim smrodzie musieli siedzieć przez ten cały czas. Aż trudno było rzecz jak musieli czuć się ocalali. Sila ruszyła za nimi, by po ich wyjściu zamknąć zasuwę. Na zewnątrz panował ten sam mrok, który zostawili za sobą poprzedniego dnia. Wokół panowała niezmącona ni wiatrem, ni ruchem cisza. Ciemności przełamywał blady blask księżyca oraz nielicznych gwiazd. Przez chwilę myśleli, że się mylą, lecz im dłużej wpatrywali się w srebrzystą tarczę Selune tym byli pewniejsi swych myśli. Pora dnia czy może raczej nocy nie uległa zmianie. Zupełnie jak gdyby Złoty Łan został przeklęty przeżywaniem jednej i tej samej nocy przez całą wieczność. Skupienie przywrócił im Pelaios oraz Astine, którzy mieli prowadzić grupę. Tylną straż zaś postanowił objąć Delran wraz z Nephilinem. Pozostali natomiast trzymali się blisko siebie w środku, dzięki czemu mogli w razie niebezpieczeństwa szybko wesprzeć jednych albo drugich.

Zaczęli od tego, że tropicielka oraz diablę rozejrzeli się w poszukiwaniu śladów monstrów i słusznie, bowiem natrafili na pojedyncze tropy wskazujące na to, że niedaleko przechodziła jedna z humanoidalnych dyń. Niemniej sam fakt ten był niezbyt pomocny, bowiem wręcz niemożliwe było określenie czasu, w którym powstały. Mogły być świeże albo równie dobrze kilkudniowe. W razie czego dobyto już broni by być gotowym na nadejście ewentualnego wroga. Przez moment Astine zastanawiała się czy nie powinni może rozpalić światła, lecz uznano, że skoro nie chcą zwracać na siebie uwagi nie powinni tego czynić. Trudno było powiedzieć jakimi zmysłami dysponowały dynie ale obecność czegoś na kształt oczu pozwalała przypuszczać, że to właśnie nim mogą się posługiwać.

Astine poprowadziła ich najpierw ku zachodowi. Wszędobylska mgła oraz mrok nie wprawiały w dobry nastrój, a brak mocnych ścian dookoła sprawiał wrażenie bycia odsłoniętym. Trzymali się więc blisko zabudowy, tak by nie można ich było zajść od z każdej strony. Kroki stawiali cicho, każdy wedle swych możliwości i tym sposobem mijali kolejne domostwa oraz budynki. Niekiedy przechodzili obok okien i ci, których obdarowano możliwością przeniknięcia wzrokiem mroku ostrożnie zaglądali do środka. Praktycznie wszędzie jednak dostrzegali to samo. Opustoszałe wnętrza domostw, zastawione bądź puste stoły pokryte kurzem. Mroczne, zimne paleniska, niekiedy bałagan wywołany pośpiechem. W pewnym momencie Neff dostrzegł, że szklane okno w większym budynku, który mijali pokryte jest od wewnątrz pędami dyni. Przełknął ślinę uświadamiając sobie, że zapewne ktoś przemienił się w potwora we własnym domu. Czym prędzej dał znak reszcie, że powinni przyśpieszyć kroku.

Dzięki bystremu wzrokowi Mukalego prowadzonego przez Wielkiego Leoparda oraz spostrzegawczości elfa nie umknęły im kolejne ślady po dyniach. Tym razem bruzdy w ziemi pozostawione zostały przez pełzający dyniowy pomiot. Trop prowadził najpierw wzdłuż ścieżki, aż wreszcie odbijał w lewo i znikał gdzieś pomiędzy zabudową. Parę metrów dalej znaleźli podobny ślad, przy czym obok niego gleba została wzruszona, zupełnie jak gdyby coś tam zakopano. Trudno było powiedzieć o tym coś więcej, więc ruszyli dalej. Jak do tej pory szczęście im sprzyjało, bowiem nie natrafili na żadnego stwora, a wedle przewidywań Astine powinni już się zbliżać do krańca osady, a dokładniej tego, który znajdował się najbliżej lasu. Pól w tamtym miejscu miało nie być zbyt wiele, więc i przeprawa winna być łatwiejsza. Ufając jej słowom mieli już skręcić za warsztat kowala, kiedy Pelaios szybkim ruchem ręki pociągnął ją do tyłu oraz zatrzymał pozostałych. Wyłapał jakiś dźwięk za rogiem. Ostrożnie podszedł do węgla i zerknął za niego. Jego oczy dostrzegły kogoś o posturze człowieka. Postać odziana była w workowaty strój oraz kaptur zakrywający głowę. Przypomniał sobie od razu dynioczłeka, o którym wspominała Hanah oraz Delran. Monstrum wydawało się czegoś albo kogoś szukać. W pewnej chwili odwróciło łeb w jego kierunku, lecz w porę zdołał skryć się za ścianą budynku. Parę sekund później dosłyszał charakterystyczny, przypominający łamanie gałązek dźwięk kroków oddalającego się stwora. Kiedy mieli już ruszać dalej po okolicy rozniósł się głuchy zgrzyt, zupełnie jak gdyby czymś tępym ciągnięto po drewnie. Odgłos dochodził gdzieś z podziędzy budynków na północ względem nich. Ucichł jednak tak nagle jak się pojawił. Zdołali przejść w ciszy może kilka metrów, a usłyszeli go znów, lecz tym razem gdzieś z południowego wschodu. Popatrzyli po sobie i przyśpieszyli kroku, a Astine zmieniła lekko kierunek na północno zachodni chcąc oddalić się od niepokojących odgłosów oraz czym prędzej znaleźć się w lesie.

Zgrzyt nabierał na sile mimo tego, że oddalali się do tamtego miejsca. Wydawał się podążać za nimi. Diablę spoglądało raz po raz w tamtą stronę chcąc spróbować dostrzec co jest ich źródłem, lecz bezskutecznie. Czynili to również pozostali, ale i ich starania spełzły na niczym. Astine była w pełni pochłonięta tym, by trzymać się właściwego kierunku. Dźwięk urwał się i równie nagle pojawił gdzieś za drugim domostwem przed nimi. Zatrzymali się, bowiem zgrzyt znów zbliżał się w ich stronę. Przywarli do ścian oraz mocniej zacisnęli dłonie na broni. Dźwięk był coraz wyraźniejszy, aż… zniknął. Odczekali chwilę pełną napięcia, potem drugą. Gdzieś z centrum miasta rozległ się skrzek dyni. Nie mogli dłużej czekać, a obchodzenie tego miejsca i nadkładanie drogi wydawało się nie mieć większego sensu. Ruszyli więc ostrożnie trzymając się na odległość. Kiedy mijali feralny budynek Celaena dostrzegła po raz kolejny wzruszoną ziemię. Wskazała ją pozostałym, a Astine postąpiła w jej kierunku parę kroków. Bardzo ostrożnie pochyliła się nad nią.
Świeży ślad – rzekła, a pozostali popatrzyli najpierw po sobie, a następnie wokoło szukając zagrożenia. Niespodziewanie umysły ich wszystkich przeszył ostrzegawczy impuls. Włócznia w dłoni dzikiego wojownika drżała niespokojnie. Zbliżało się zagrożenie, lecz niczego nie widzieli, aż pojęli skąd nadciąga.

Ziemia pod ich stopami eksplodowała rozrzucając wokół pył i kamienie. Z gleby wyłoniła się poskręcana sylwetka osadzona na długich, mięsistych pędach, które oplatały żebra i inne kości. Roślina wiła się wokół nich przechodząc w dyniowatą głowę oraz długie ramiona. Jedno zakończone pazurami, a drugie kosą noszącą śladami krwi. Na barku potwora dostrzegli przyczepioną, na wpół oplecioną pędami głowę drwala. Nagłe uderzenie rzuciło niektórych z nich na ziemię, a Neffowi wręcz wypadł miecz z ręki. Jękom zdziwienia oraz bólu zawtórował skrzek nadciągających dyń.




 

Ostatnio edytowane przez Zormar : 04-05-2019 o 22:37.
Zormar jest offline