Archa mało obchodziło wewnętrzne tarcia legionu. Zadowoliło go jednak iż osoba ścigająca jego obecną drużynę nie ma jak kontynuować swojej gonitwy.
Więc szli z nastrojem całkiem dobrym. na wschód w poszukiwaniu nowego początku .
Początkowy entuzjazm zaczął powoli, lecz stopniowo się wpylać. To słońce nieuniknione prażące z góry świecące. Ogrzewa nas swymi promieniami i doprowadza do szaleństwa. Szli i szli i szli i krok i krok i raz i dwa i raz i dwa i krok i krok i dwa i trzy...
Dalej idą, a dookoła nic i nic zapasy się kurczą wraz z moralami drużyny. Znajomi karawaniarze, którzy ruszali na to drugie wybrzeże mieli racje. Wschód to prawdziwe dzikie pustkowie w porównaniu do zachodu. Idą już tyle czasu i tylko piach i więcej wydm, więc szli i szli i szli i krok i krok i raz i dwa i raz i dwa i krok i krok i dwa i trzy...
Kończą się już zapasy ostatki zostały. Zaczynają się problemy. Jeszcze trochę i poskaczą wszyscy sobie do gardeł. Brufford myślał, że gorzej nie może być niż jak po tej burzy był samiutki na pustyni. Okazuje się jednak, że z bandą zdesperowanych ludzi jest gorzej. Będąc samemu masz pewność chociaż że nikt cie nie zdradzi i nie wbije noża w plecy. Nie czuć też rosnącej atmosfery nieuniknionej śmierci i nie ma tego widoku innych towarzyszy niedoli dobijającego coraz mocniej, a oni tylko mogą iść i iść i krok i krok i raz i dwa i trzy...
Brak zapasów, brak nadziei. Nie ma już nic tutu... tralalala. Nucił sobie wymyślona piosneczkę idąc dalej. Czytał kiedyś, że ocaleni z różnych katastrof jak nie mieli co jeść to ciągnęli słomki. Najkrótsza słomka miała być poświęcona by reszta przeżyła. Chyba trzeba będzie niedługo zaproponować to pozostałym. Pytanie tylko z czego zrobić słomki?
Dobre wieści jest woda, a złe są takie, że była napromieniowana i wszyscy wyglądają jak by gekon ich pogryzł, zjadł i wysrał i jeszcze to na koniec obrzygał. Wyglądali jak zombie, albo jeszcze gorzej jak jebane ghule którymi tak Arch gardził. Pierdzielone chodzące trupy ich miejsce jest w grobie. Brufford nie chce być jednym z nich musi być jakieś wyjście, a teraz póki co trzeba iść...iść byle przed siebie i liczyć na cud, bo nie wiadomo czy cokolwiek innego zostało.
-Może w nocy by na warcie skrócić cierpienia towarzyszy i pozyskać trochę cennego białka? Nie nie nie myśl idź dalej.Nie zatrzymuj się- myślał Archi choć miał nie myśleć
Szli i szli i szli i krok i krok i raz i dwa i raz i dwa i krok i krok i dwa i trzy..