Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-05-2019, 22:37   #153
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Krop… krople - wydusiła z siebie Olivia. Podniosła rękę w stronę swojej torebki.
- Kochanie, krople na serce ci teraz nie pomogą… - Esmeralda zrobiła się jeszcze bardziej blada, ale nie traciła głowy. Skoro Alice zawiadomiła już Marthę, zostało jej tylko przykucnąć przy przyjaciółce. - Co ci się dzieje?
- B-ból… p-promieniuje…
Tymczasem Alice usłyszała donośne kroki Marthy.
- Pani Esmeraldo! - krzyknęła gdzieś daleko. - Co się pani stało?!
Chyba założyła, że Harper zawołała ją z powodu złego zdrowia pani domu.
- Tutaj Martho! - zawołała ją ponownie, po czym spróbowała delikatnie usadzić kobietę. Żadne z jej dziadków nigdy nie miało zawału, więc nie do końca wiedziała co ma robić.
- Prosze oddychać spokojnie - zaproponowała takie rozwiązanie, nie wiedząc nawet od czego zacząć. Obejrzała się, czekając na Marthę. Miała nadzieję, że gospodyni miała więcej pomysłów i że stres jej nie zje. Czy powinna potraktować to jak zły omen? Przypomniały jej się słowa Kita…
Martha przybyła i spojrzała na całą scenę. Przeraziła się.
- Olivio, czy mnie słyszysz?! Olivio, powiedz coś! - Esmeralda badała przytomność kobiety.
Ale ta słabła, chyba nie była w stanie nic powiedzieć.
Martha zrobiła duży krok nad kwiatami.
- Musimy ją położyć i udrożnić drogi oddechowe, żeby jej się lepiej oddychało - powiedziała.
Olivia poddawała się wszystkiemu, co jej robili. Kobiety odgięły do tyłu jej głowę, ale to wcale nie pomogło na ból w klatce piersiowej oraz duszność. Wellington była blisko omdlenia.
- Jaka ciepła - Martha mruknęła, dotykając skóry jej czoła. Była blada i spocona.
- Oddychaj głęboko - powiedziała Esmeralda. Następnie podniosła wzrok i spojrzała na Alice bez żadnej nadziei. Co takiego mogły zrobić w rezydencji odciętej od świata? Kiedyś de Traffordowie mieli na jej terenie lekarza, jednak to było w czasach, kiedy na tego typu choroby i tak się umierało. Nie było szpitali z nowoczesnymi aparaturami, gdzie można było zrobić koronarografię, lub też pomóc choremu w inny sposób.
A mimo tego, Alice błyskawicznie wyciągnęła telefon z kieszeni i wykonała telefon. Zadzwoniła do swojego brata, który był lekarzem i znajdował się na terenie posiadłości. Miał torbę lekarską, bo poprosiła go, żeby jednak trzymał tu taką po tym, jak ją dla niego sprowadzono. Miała tylko nadzieję, że odbierze. Alice obserwowała kobietę
- Może coś ją uciska? Sweter to nie, ale stanik? Albo może trzeba ją powachlować? - zapytała Alice, czekając na nawiązanie połączenia z Douglasem.
- To chodź pomóż - powiedziała Esmeralda. - Przytrzymaj ją. Ja spróbuję ściągnąć ten sweter…
Niestety nie miał guzików.
- Ja wiem? Czy to nie będzie tylko dodatkowy stres? - zapytała Martha.
Tymczasem Douglas odebrał.
- Coś się stało? - zapytał. - Jestem u siebie w pokoju - powiedział.
- A my jesteśmy w saloniku na parterze, tym z kominkiem. Przyjaciółka pani Esmeraldy dostała chyba zawału… Potrzebujemy cię tu w trybie maksymalnym, prozę - przekazała informację, po czym rozłączyła się.
- Wezwałam Arthura, jest lekarzem, może zdoła dopomóc… - wyjaśniła.
- Proszę dalej oddychać równymi oddechami. Dalej boli? Pani Olivio? - zagadywała kobietę, by ta całkiem im nie odpłynęła.

- Kurwa - odparł Arthur i się rozłączył.
Olivia rozwarła oczy i spojrzała na Alice.
- Boli o tutaj - wskazała klatkę piersiową. - Tak ściska… aż dławi… za mostkiem. I tak promie… niuje… aż tutaj - wskazała obszar wokoło szyi, żuchwy i lewej połowy ciała. - A serce, jak ono kołacze… Czy ja umieram? Czy ja umrę? - w oczach Olivii błyszczał strach.
Esmeralda pokręciła głową.
- To się nie wydarzy. Zostań z nami, silna jak przez całe życie
Wnet w pomieszczeniu pojawił się Arthur.
- Nie zrobię EKG, nie zbadam krwi, co ja mogę zrobić? - zapytał Alice, jak gdyby była drugą lekarką. - Nie wiem, czy to zawał z uniesieniem odcinka ST, czy NSTEMI. Trzeba wezwać pogotowie. Może przylecą tu helikopterem - spojrzał na Harper tak, jakby właśnie zlecił to jej jako zadanie.
Następnie ruszył w stronę Olivii.
- Pani…
- ...Wellington - dokończyła Esmeralda.
- Jestem lekarzem i jestem tutaj, aby pani pomóc - powiedział. - Czy ma pani przy sobie nitroglicerynę? Leczy się pani na dusznicę?
- T-tak… i t-tak. Dusznica bolesna… Moja torebka…
Arthur podszedł i zaczął w niej grzebać.
- Jedna dawka podjęzykowo - powiedział. - Jeżeli nie ustąpi ból w ciągu pięciu minut, to dzwoń wtedy - rzekł do Harper. - Co pani jest. Jak się pani czuje? - zapytał. Następnie przykucnął, aby posłuchać serca stetoskopem.
- Tak mnie tu gniecie o… - wskazała na mostek.
- Czy ból gdzieś pro…
- Tak, do szczęki i lewego ramienia - wtrąciła się Martha.
Douglas ściągnął słuchawki i otworzył torbę. Wyciągnął jakąś fiolkę.
- To aspiryna, w formie niepowlekanej. Proszę rozgryźć… - rzekł, podając trzysta miligramów leku. - Tlenu ci nie podam, na razie czekamy… - rzekł.
Alice obserwowała co robił Arthur i próbowała zapamiętać. Nie wiedziała czy to pomoże, ale miała nadzieję, że opowieść o tym pomieszczeniu nie potwierdzi się… i nie zostanie związane z czyjąś faktyczną śmiercią. Mieli czekać pięć minut i dopiero wtedy dzwonić. Trzymała więc telefon w pogotowiu. Czy naprawdę mógłby tu dolecieć helikopter, żeby zabrać Olivię? Cóż za niefartowne okoliczności. Rudowłosa zerkała na czas niemal co pół minuty. W końcu, by tego nie robić, spojrzała na Esmeraldę. Miała nadzieję, że ze zdenerwowania i ona się źle nie poczuje. Kobieta wyglądała blado, ale to była norma. Na pewno wydawała się bardzo przejęta stanem swojej przyjaciółki, jednak sprawiała wrażenie skupionej i skoncentrowanej. Bez wątpienia pomagała jej w tym adrenalina, której nie brakowało nikomu w pomieszczeniu.
- Nie pomogło… - Olivia jęknęła, chwytając się za rękę, do której proponował ból. - Słodki Jezu, co się stało…
Arthur przeniósł wzrok na Alice i skinął jej głową. Musiała dzwonić.
- Zapytaj, czy będą w stanie dolecieć w ciągu dwóch godzin. Bo od tego zależą moje dalsze kroki… - powiedział lekko słabym tonem.
Harper wybrała numer i czekała na połączenie.
Gdy pojawił się w telefonie głos, przedstawiła całą sytuację, włącznie z miejscem, czasem od pojawienia objawów, oraz tym, co kobiecie już podano. Wyjaśniła, że jedyny sposób, by się tu dostać, to helikopter, ponieważ posiadłość znajduje się na wyspie. Za zaleceniem Arthura, o którym wspomniała, zapytała, czy zdołają przybyć w ciągu dwóch godzin. Czekała na odpowiedź, by przekazać ją bratu.
Sama lokalizacja Trafford Park zajęła szpitalowi minutę lub dwie. Wydawało się, że to niewiele, jednak dla Alice równie dobrze mogły minąć wieki. Cierpiąca kobieta skutecznie zakrzywiała czas wokół siebie. Było go coraz mniej.
- Myślę, że damy radę dotrzeć w tym czasie - wreszcie zdecydowała dyspozytorka. - Czy w otoczeniu posiadłości znajduje się teren, który nadawałby się do lądowania?
Arthur nie przestawał spoglądać na swoją siostrę.
- I co? - zapytał wyczekująco.
Alice uniosła dłoń, by go powstrzymać i dać jej chwileczkę. Zastanawiała się. Owszem, było jedno takie miejsce w ogrodzie, między ścieżkami, a fontanną była spora połać zieleni nie zajęta przez żadne kwiaty.
- Owszem. Znajduje się na wyspie jedno takie miejsce. Będzie je widać, spora połać zieleni niezagospodarowana ogrodowymi kwiatami - wyjaśniła.
- Proszę o ewentualny pośpiech… Mniej więcej za ile będzie pomoc? - powiedziała i zapytała jeszcze.
- Najwcześniej za czterdzieści minut. Sam lot nie będzie trwał tak dużo, ale trzeba poczekać na specjalistę medycyny ratunkowej. I skompletowanie reszty załogi. Proszę jednak nie martwić się, to tylko kwestia minut.
Czekała, czy dyspozytorka coś jeszcze powie. Zapytała tylko, czy aby na pewno wszyscy znajdują się w bezpiecznym otoczeniu i dopytała o objawy. Kobieta odpowiedziała, że owszem i dopiero wtedy rozłączyła się, by przedstawić reszcie sytuację.
- Dobrze, to nie trzeba wdrożyć leczenia fibrynolitycznego - powiedział Arthur. - Jak się pani czuje?
Okazało się, że Olivii wcale się nie polepszało. Nie mogli jednak w tych warunkach pomóc jej bardziej. Według Arthura robili wszystko, co tylko mogli.
- Może przeniesiemy ją na kanapę, żeby było jej wygodniej? - zaproponowała Martha.
- O własnych siłach nie da rady. Boję się, że tylko zaszkodzimy jej tym przerzucaniem. A od leżenia na dywanie się nie umiera.
- Umiera? - Olivia usłyszała tylko ostatnie słowo. - Nie chcę…
Esmeraldą poruszyła się nerwowo.
- Nikt dzisiaj nie umrze - powiedziała głośno i wyraźnie. - Słuchaj uważnie, Olivio, zakazuję ci umierać!
Jej głos był pewny siebie, przyzwyczajony do wydawania rozkazów. Tylko czy Ponury Żniwiarz zechce ich wysłuchać? Wellington zdawała się niepewna. Co chwilę mamrotała o bólu, a po chwili przypomniała sobie, że jej matka umarła na zawał w jej wieku. Podzieliła się tą informacją bez chwili wahania. Arthur spojrzał na Alice. “To nie rokuje dobrze”, zdawała się mówić jego mina. Tymczasem Harper otrzymała SMSa. Usłyszała piknięcie komórki.
W tym całym chaosie Alice starała się zachować szczyptę spokoju. Sięgnęła do telefonu i sprawdziła od kogo to. Dodatkowo oszacowała ile jeszcze miała czasu, nim będzie musiała zebrać się i odpłynąć stąd wraz z Jenny by udać na lotnisko. Niemal już dostawała migreny od tego napięcia. Miała nadzieję, że sms nie był wiadomością o tym, że na Anglię za chwilę miał spaść meteor.

Cytat:
Napisał Kit
Śmierć chodzi kobiercami złożonymi z kwiatów.
Rudowłosa nieco zbladła na treść tej wiadomości. Przypomniało jej się, że do tej pory nie dopytywała Kita o jego zdolności specjalne… Czy potrafił przepowiadać przyszłość? Schowała komórkę. Za dwadzieścia minut będą musiały wyjść. Co znaczyło, że najprawdopodobniej nie będą mogły zostać aż do momentu, w którym Olivia zniknie w śmigłowcu. Alice usłyszała za sobą kroki. Spostrzegła Jennifer. Ubraną i gotową do drogi. Miała nawet lekki makijaż, złożony głównie z podkreślenia konturów oczu cienką, czarną linią.
- Co tu się dzieje? - zapytała, spoglądając na artystycznie rozrzucone róże, lilie i dalie. Następnie przeniosła wzrok na scenę rozgrywającą się w saloniku. - Czy to teatr? - zapytała niepewnie.
Harper podniosła się z kolan, na których przebywała obok Esmeraldy i spojrzała na Jennifer.
- Niestety nie, pani Olivia dostała zawału. Arthur pomaga jak może i za jakiś czas przyleci po nią helikopter ze szpitala. Wszyscy się martwią, no i towarzyszymy jej. Tymczasem my dwie za dwadzieścia minut wychodzimy… Jadłaś już? - zapytała, bo nie chciała, żeby na przykład gdzieś po drodze Jenny jej zasłabła, co brzmiało jak największy paradoks i nieprawdopodobieństwo wszechczasów, ale kto wie… Nieszczęścia lubiły chodzić parami… I ta zasada nieco ją niepokoiła.
- Napiłam się trochę soku jabłkowego zmieszanego z wodą. Taką zero procent - dodała szybko. - Czysty jest dla mnie zbyt słodki, wolę go rozcieńczać.
Zamrugała lekko. Zrobiła duży krok przez rozrzucone kwiaty.
- Ciocia Olivia? - zapytała, mrużąc oczy. - Ale ciocia się postarzała… - powiedziała zgodnie z tym, co widziała. Pewnie ostatni raz widziała ją jeszcze zanim Esmeralda zachorowała.
- Jennifer - kobieta syknęła. - Maniery…
- Obawiam się, że maniery mają teraz najmniejsze znaczenie - westchnął Arthur.
Olivia wyraźnie spięła się na tę konwersację. Jeszcze bardziej, niż wcześniej.
- Proszę nie stresować poszkodowanej, moi mili… - poprosiła Alice, zwracając uwagę zebranych ponownie na Olivię. Tymczasem podeszła do kwiatów i pozbierała je. Nie potrzeba tu było kwiatowego dywanu. Rozejrzała się za wazonem, do którego mogłaby je wsadzić nim całkiem nie zwiędną. W końcu Esmeralda pieczołowicie je dziś zbierała… Musiała się czymś zająć. Wolała nie myśleć o tym, jak niegdyś ona również zbierała własnoręcznie taką ilość kwiatów i ziół na specjalne wydarzenie…
Pusty, ozdobny wazon stał na stoliku do kawy. Był brązowy z beżowym wzorem kojarzącym się ze sztuką afrykańską. Zdawał się dość obszerny. Wydawało się, że da radę pomieścić wszystkie kwiaty. Alice włożyła je i poszukała wody. Nie widziała jej, choć Esmeralda wspominała o butelkach mineralnej. Może była w barku?
- Czy to na mój pogrzeb…? - Olivia wyciągnęła dłoń w stronę pięknego bukietu. Jak gdyby chciała za życia dotknąć wieniec, który otrzyma po śmierci.
- Proszę się nie przemęczać, pani Wellinson… - zaczął Arthur.
- Wellington - poprawiła to szybko Esmeralda.
Olivia rozpłakała się.
- Na nagro… bku… nie pomylcie… się…
Jennifer odwróciła się tyłem, aby nikt nie zauważył ataku śmiechu, który próbowała ukryć. Bez wątpienia to nie była na niego pora.
Zapewne tak samo nie była pora na śmiech jak i na wspominanie Terry’ego, Alice czuła się chyba równie nie na miejscu co Jenny, choć ona nie musiała niczego hamować, bo jej myśli nie objawiały się śmiechem. Przyniosła kwiatom wody, o której wcześniej mówiła Esmeralda.
- Bądźmy optymistami, na pewno niedługo się pani lepiej poczuje i jeszcze raz nas odwiedzi… Albo może już pani Esmeralda odwiedzi panią, tak w ramach równowagi… - zaproponowała Harper zerkając na Esme. Chciała, by rozmowy zeszły na coś lżejszego niż nagrobki, pogrzeby i zgony.
Esmeralda odwróciła na nią wzrok. Spojrzała na Alice z niedowierzaniem i pewnym dystansem. Chyba zastanawiała się, czy Harper tym ostatnim zdaniem nie chciała pożyczyć jej śmierci. Wdowa nie chciała odwiedzać Olivii w zaświatach, a przynajmniej nie w najbliższym czasie. Alice zauważyła to i przechyliła głowę posyłając jej przepraszający uśmiech i spojrzenie mówiące ‘Chciałam ją pocieszyć, a nie życzyć ci nic złego’.
- To ja może przyniosę herbaty? - zaproponowała Martha. - W dzbanku? Earl grey? Już idę… - powiedziała i wyszła zanim ktokolwiek zdołał się ustosunkować do jej pomysłu.
- Olivio, pamiętasz, jak się poznałyśmy? Złamałam nogę na ćwiczeniach jazdy konnej. To było w barku szpitalnym - Esmeralda chyba chciała odciągnąć myśli przyjaciółki. - Wyciągnęłaś szydełko i uczyłaś mnie, jak na nim robić.
- Tak… to było w dzień pierwszego zawału mamusi. Poszłam ją odwiedzić - załkała Wellington.
Jennifer aż się zgięła. Chyba brzuch rozbolał ją od tłumienia śmiechu. Esmeralda zerknęła na nią stalowym, karcącym spojrzeniem.
- Jenny, może wyjdziemy na chwilę ustalić plan, co? - taktycznie Alice postanowiła wkroczyć do akcji, żeby uratować sytuację i honor Jennifer, a także nerwy Esmeraldy i Olivii.
- Przepraszamy panie… i ciebie Arthurze, na parę chwil… - powiedziała, podchodząc do blondynki, biorąc ją pod łokieć i pomagając trafić do wyjścia z pomieszczenia. Przymknęła za nimi drzwi.
- Oddychaj, jeszcze nie wybuchaj - poleciła jej Harper, gdy jej kącik ust lekko drgnął. Ona dużo lepiej radziła sobie z utrzymywaniem powagi, w końcu ile to razy ćwiczyła na scenie melodramaty i opery mydlane, a taką właśnie przypominała teraz scena w salonie… Zwłaszcza, że pani Olivia miała niesamowity talent do dramaturgii… Wyszły za zakręt do holu ze schodami na górę i Alice westchnęła.
- O jezu… - skomentowała tylko i powachlowała się ręką. Po czym parsknęła cicho.
- Nie dziwię się, czemu nazwałaś tę scenę teatrem… Ale sytuacja wcale śmieszna nie jest, tylko otoczka może nieco… - skwitowała, kręcąc głową.
Jennifer zasłoniła twarz ręką. Przeszły nieco dalej.
- Tutaj bardziej czuć powagę sytuacji - przyznała blondynka, śmiejąc się pod nosem. - Jednak tam nie mogłam sobie poradzić - mruknęła. - Cieszę się, że nie tylko mnie to bawiło. Czuję się trochę z tym źle, bo zdrowie i życie to nie jest dobry temat do żartów, a jednak… - wzruszyła ramionami. - Może właśnie to powinnyśmy robić. Śmiać się ze wszystkiego, nawet tego, co tragiczne. Może to dobry sposób na radzenia sobie z bólem. Zwłaszcza że nie możemy jej pomóc… To znaczy… może Thomas by mógł? - spojrzała na Alice. - Chyba że to by go zabiło… Nie znamy limitów jego mocy. Nie wiem, czy warto podejmować ryzyko.
Z saloniku dobiegały kolejne podniesione głosy. Najwyraźniej bez Alice i Jenny sytuacja wcale nie uspokoiła się. Tymczasem po korytarzu zaczęło nieść się echo zdecydowanych kroków. Wnet obie kobiety zobaczyły w oddali Marthę pchającą swój wózek. Duży czajnik z zapalonymi podgrzewaczami zawierał herbatę. Wokół niego ustawiła osiem filiżanek.
- Chcę zobaczyć to picie herbaty - mruknęła blondynka, lekko uśmiechając się.
 
Ombrose jest offline