Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-05-2019, 22:38   #154
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Harper zerknęła na Jennifer.
- No i tak mamy jeszcze dwadzieścia minut. Herbatka u Szalonego Kapelusznika chyba nie zaszkodzi - zaproponowała szeptem do blondynki i ruszyły razem za Marthą
- Tylko już się nie cieszymy - zasugerowała i sama przyjęła ponownie spokojną, poważną minę. Miała nadzieję, że w salonie nic się do tego czasu nie stało. Alice pominęła temat Thomasa. Jeśli jej brat przejmował część obrażeń, wolała nie zrzucać na niego takiego ciężaru jak zawał. Musieli najpierw przetestować jego zdolności, by dowiedzieć się do czego mogły zostać użyte. Może nie na aż tak krytycznym przykładzie. Harper wyprzedziła gospodynię i pomogła jej z drzwiami wejściowymi do saloniku.
- Przyjechała herbata - Martha zakomunikowała.
Kompletnie nikt nie zareagował na wózek. Kobieta zerknęła po zebranych ludziach i zaczęła nalewać naparu do filiżanek.
- To prawie jak impreza - Jenny nachyliła się do ucha Alice i szepnęła. - Z bardzo niestandardowym tematem przewodnim - mruknęła, odbierając filiżankę od Marthy.
- Pani Esmeraldo… - gospodyni zaczęła, ale wdowa tylko zerknęła na nią wymownie i podniosła brwi do góry.
Ta mina przekazywała więcej niż tysiąc słów. Alice usłyszała, jak Martha przełknęła ślinę. Nie potrzebowała do tego wyostrzonych zmysłów.
- Ja chciałam tylko pomóc… cokolwiek zrobić… - mruknęła.
- Ale robienia cyrków nam nie trzeba - Esmeralda bezlitośnie skontrowała.
Gospodyni spojrzała na Alice. W jej spanikowanych oczach odbijały się żółte tulipany.
- Myślę, że Martha chciała na swój sposób uspokoić nas. Herbata, dobrze zaparzona, zawiera związki które wywołuja spokój i wyciszenie organizmu.
Jennifer spojrzała na Harper i uśmiechnęła się bardzo szeroko. Jej oczy przekazywały komunikat oscylujący gdzieś wokoło “no to teraz dojebałaś, siostro”.
- Nie ma co traktować tego jak cyrk - Harper kontynuowała. - Myślę, że ten już i tak powstał, ale jest kompletnie opanowany. Nikt nie krzyczy, nikt nie płacze. Wszyscy jesteśmy tylko zdenerwowani… Dziękujemy Martho za herbatę - powiedziała spokojnym tonem. Oparła dłoń na ramieniu gospodyni w kojącym geście. Chciała ściągnąć ją na ziemię z krainy strachu i udręki. Być światłem dla kolejnej osoby. Nie była w swych słowach nieuprzejma dla Esmeraldy. Po prostu wyraziła swoje zdanie, bez zbędnych emocji. Nie chciała, by Martha rzeczywiście się zestresowała i rozpłakała. Zastanawiało ją tylko czemu Esme tak bardzo próbowała pokazać Marthcie gdzie jej miejsce. Przecież kobieta była bardzo miła, przynajmniej w stosunku do niej. Czy między nimi była jakaś historia, o której nie wiedziała? Spojrzenie Alice zdawało pytać o to Esmeraldę.
Kobieta była chyba po prostu zdenerwowana i dlatego nie odniosła się szczególnie miło dla Marthy.
- To po prostu bardzo dużo zamieszania wokoło - powiedziała. - A jesteśmy tutaj nie po to, żeby pić herbatę, tylko żeby skoncentrować się na pomocy Olivii. A gdyby nagle gorzej się poczuła i trzeba było wolnych rąk do pomocy… tyle że tych nie ma, bo wszystkim akurat zachciało…
- Proszę, nie kłóćcie się - pani Wellington przystawiła wierzch dłoni do czoła, próbując zetrzeć z niego pot. Esmeralda wyciągnęła chusteczkę i przetarła bladą twarz przyjaciółki.
- Nikt tutaj się nie kłóci - odpowiedziała.
- Mhm, po prostu rozmawiałyśmy… - powiedziała spokojnie Alice potwierdzając słowa Esme, która za moment znów zadała pytanie.
- Ile jeszcze czasu do przyjazdu… to znaczy przylotu helikoptera?
- Tego przecież nie wiemy… - westchnął Arthur. - Przylecą wtedy, kiedy przylecą. Nie brałbym na poważnie godziny powiedzianej przez dyspozytorkę, przecież nie często wysyła helikopter na pomoc. Ta rezydencja ma fatalną lokalizację…
- Jest bardzo stara - odpowiedziała Esmeralda. - Wcześniej prowadziła do niej droga lądowa, ale poziom wody stopniowo podniósł się i powstała wyspa - wytłumaczyła.
- Ma to swoje plusy, ale jak widać i ogromne minusy - Alice stwierdziła podsumowując. Nie miała zamiaru wracać do tematu herbaty. Miała swoje zdanie na ten temat, ale rzeczywiście mogłoby doprowadzić do niepotrzebnej dyskusji. Pomogła Marthcie przestawić wózek pod ścianę, by nie przeszkadzał i jeśli ktoś miał ochotę mógł się napić, ale nie musiał. Nawet nie miała czasu zaśmiać się w duchu z żartu Jennifer o imprezie, bo tak się przejęła sprawą biednej gospodyni. Było jej szkoda kobiety, bo widziała jak bardzo się starała. Miała nadzieję, że Esmeralda, gdy ochłonie i pomyśli kompletnie racjonalnie, również to zrozumie… Wyciągnęła telefon. Ile miały jeszcze czasu z Jenny, nim będą musiały wyjść? Szczerze powiedziawszy, wolała, by ich tu nie było, jeśli sytuacja miałaby się jakoś krytycznie pogorszyć. Choć martwiła się też wtedy o stan samej pani de Trafford. Znów poczuła ból w skroniach…
- O słodki Jezu, jak mnie boli - Olivia jęknęła przeciągle. - Jakby wszystkie troski uderzy… uderzyły wła… śnie… te… raz… - westchnęła głośno.
- W porządku, Olivio, jeżeli do tej pory wytrzymałaś, to już wytrzymasz na dobrę. Jesteś silna, zawsze byłaś…
- A jak długo leczy się pani u kardiologa? - zapytał Arthur.
- Och, pewnie trzydzieści lat - odpowiedziała. - Odkąd musia… łam… porzucić grę na forte… pianie… bo George chciał mnie w domu… bym… dziec… kiem…
- Dobrze, pani Olivio, już rozumiem wszystko - Arthur westchnął. - Proszę się nie przemęczać - rzekł i ruszył w stronę stolika z herbatą. Nalał sobie. - Jak ładnie pachnie - powiedział chyba specjalnie dla Marthy. - Ty też chcesz? - spojrzał na Alice.
Harper mruknęła.
- Poczekam aż ty skończysz pić. Dzięki temu zawsze ktoś będzie czuwał nad panią Olivią - zauważyła, chcąc być uprzejma. Przysiadła na brzegu jednego z foteli i obserwowała kobietę, która dostała zawału. Szkoda jej było, że nie mogły porozmawiać o muzyce. Na pewno miałyby kilka wspólnych tematów.
- To ty napij się pierwsza - powiedział Douglas. - Przed drogą dobrze rozgrzać przełyk. I w ogóle całego siebie - chyba nie do końca zważał na to, co mówił. Był bardziej skoncentrowany na obserwowaniu Olivii.
- Może jej zapropo… - Martha obudziła się, spoglądając na lekarza, ale przerwała w pół słowa, widząc jego minę. Arthur pokręcił głową i podał Alice filiżankę. - Darjeeling - gospodyni powiedziała zamiast tego. Zabrzmiało to jak jakieś lekkie przekleństwo typu “motyla noga”. Może Martha właśnie w ten sposób korzystała z tego słowa.
- Oddychaj przez usta, wolno i spokojnie - powiedziała Esmeralda.
- No li… tość… boską… Esme… ja tu umieram, nie rodzę… - załkała Olivia.
- Chyba za pięć, dziesięć minut powinnyśmy już naprawdę wyjść - Jenny szepnęła Alice.
Harper napiła się herbaty, ale aż zadrżała na jej smak. Przecież to była ulubiona Terrence’a. Zrobiło jej się nieco słabo, ale nic nie powiedziała. Kiwnęła tylko głową do Jenny.
- Mhm… Wypiję i idziemy - powiedziała do niej cicho. Piła spokojnie, nie chcąc się poparzyć. Zerknęła na Jenny. Będzie ją musiała po drodze zapytać, czy wie jakie zdolności mają Bee i Kit… Miała nadzieję, że o tym nie zapomni. Gdy skończyła, dostawiła szklankę.
- Przepraszam, ale my z Jennifer musimy udać się już na lotnisko… Mam nadzieję, że helikopter przybędzie jak najszybciej i życzę pani zdrowia, Olivio. Chciałabym panią poznać, gdy wróci pani do siebie… - powiedziała, w ten sposób żegnając się. Zerknęła na Esmeraldę, czy miała coś do powiedzenia, nim wyjdą.
Kobieta spojrzała na nie. Gniew z niej opadł i teraz była tylko smutna i zmęczona. W tej chwili trudno było nie pamiętać o tym, jak wiele czasu spędziła przykuta do łóżka.
- Uspokójcie się, zanim wyjdziecie i odetchnijcie w holu. Zastanówcie się, czy macie ze sobą wszystko. Dokumenty, bilety, klucze, telefony, bagaże… Żebyście niczego nie zapomniały. Życzę wam powodzenia. Będę cały czas wracała myślami do was i trzymała kciuki. Nie zapomnijcie powiadamiać mnie raz na dzień, że nic was nie skrzywdziło. W Douglas znajduje się odnoga rodziny Hastingsów, ale moja strona rodu nie utrzymują z nimi kontaktu. Nie wiem, co się z nimi dzieje, dlatego wcześniej nawet o nich nie pomyślałam. Nie sądzę, że ta informacja wam się przyda, ale… - Esmeralda wzruszyła ramionami. Następnie zawiesiła się na moment, spoglądając na rzężącą Olivię. Nagle drgnęła. - Bezpiecznego lotu i szerokiej drogi. Jestem pewna, że wam się uda - spróbowała uśmiechnąć się na koniec.
- Ty również trzymaj się ciepło… - pożegnała ją odrobinę mniej oficjalnie niż zwracały się do siebie do tej pory i uśmiechnęła się lekko. Alice odwróciła się i ruszyła do wyjścia. Poczekała tylko na Jenny, by mogły razem udać się korytarzem do holu głównego. Harper była już teraz w pełni skupiona na nadchodzącej podróży. Robiła szybkie podsumowanie, czy rzeczywiście zabrała ze sobą wszystko, czego potrzebowała. Najważniejsze rzeczy dotyczyły samego zadania, więc oczywiście w pudełeczku, w jej torbie leżała zabawka brata Esmeraldy… dalej Alice zastanawiała się nad ubraniami, a na koniec nad tym, czy powinna poinformować Joakima o tym czym się obecnie zajmowała… Nie musiała mu składać relacji. On jej nie informował, gdzie był, ani co się z nim działo. Równie dobrze mógł nie żyć i leżeć gdzieś w rowie, a ona nie miałaby o tym najmniejszego pojęcia. Dlaczego miałaby mu zapewniać ten komfort wiedzy, że wszystko z nią w porządku? Jeżeli nie interesowało go, co u niej słychać…
- Czyli będzie nasza czwórka? Dobrze liczę? - zapytała Jennifer. - Ty, ja, różowy Kit i fanka Araba? Swoją drogą… - zawiesiła głos i zerknęła na minę Alice. - Nie boisz się trochę tego, jakie mogą być nastroje na tej misji? Bee z jakiegoś powodu była zainteresowana Sharifem, natomiast on jej bardzo nie chciał. Z kolei ciebie pragnął stanowczo za mocno…
Alice oderwała się od tematu Joakima i zerknęła na Jennifer.
- Powiedzmy, że mam szczera nadzieję, że ten temat nie wypłynie na wierzch. Wpychanie kija w to mrowisko nie będzie wskazane. Wolę, byśmy się skupili na tej misji i tyle. Jest ważna i to wyjątkowo bardzo… - powiedziała poważnym tonem. Rzeczywiście, wahała się przy doborze Bee, ale uznała, że nie może się chować cały czas pod kamieniem. Jeśli nie byłaby w stanie wytrzymać z nią, to jak zamierzała pokonać samego Sharifa? No właśnie… Rozejrzała się za torbą Jennifer. Ona sama potrzebowała tylko założyć płaszcz, który zostawiła na swojej walizce.
Jennifer miała brązowo-beżową walizkę w szachownicę. Była bardzo elegancka i, szczerze mówiąc, nie za bardzo pasowała do swojej właścicielki. Kobieta chwyciła ją za metalowy uchwyt ozdobiony logiem Louis Vuitton, po czym pociagnęła w stronę drzwi wejściowych.
- Wszystkie nasze misje są ważne - powiedziała de Trafford. Była w całkiem dobrym humorze, zwłaszcza biorąc pod uwagę jej nastrój rano. Szkoda tylko, że biedna Olivia musiała tak cierpieć, aby wywołać uśmiech na twarzy blondynki. - Myślisz, że uda się coś ustalić? Sprawa miała miejsce dosłownie kilka dekad temu… - mruknęła. - W najlepszym wypadku IBPI ją skatalogowała dawno temu i może jakoś zdobędziemy ich sprawozdania ze Zbioru Legend. A w najgorszym… strasznie tam się wynudzimy - powiedziała, przytrzymując drzwi śpiewaczce.
- Wolałabym się wynudzić, niż wpaść na faktycznie jakiegoś elfa, który żyje sobie w lesie i porywa dzieci… - powiedziała Harper i westchnęła. Ta sprawa drażniła ją ze względu na swoje podobieństwo do Emerensa i elfa z Arkadii. Postanowiła nie mówić tego jednak na głos. Założyła płaszcz i wzięła swoją walizkę w granatowe groszki. Miała również torbę na ramieniu, która była jej bagażem podręcznym. Tak przygotowane wyszły na zewnątrz. czekała je nie lada przeprawa… W końcu do lotniska był kawałek.

Ruszyły przez ogród. Mogły spoglądać na zadbane żywopłoty i najróżniejsze gatunki drzew, jednak nie było to tak porywający widok, jak w lecie. Alice pomyślała, że pory roku bardzo odpowiadały porom jej życia. W lecie było pięknie, cieszyła się z towarzystwa Terry’ego, po Helsinkach mieli kilka miesięcy radości i szczęścia. Wtedy nie myślała w ten sposób o tym okresie, ale z perspektywy czasu bardzo doceniała ten okres. Kiedy jednak de Trafford umarł, wraz z nim zaczęła obumierać przyroda. Kwiaty straciły płatki, drzewa gubiły liście… Wnet będzie zimno, pusto i ponuro. Zarówno na zewnątrz Trafford Park, jak i niestety w środku rezydencji… Opuściły ogród i weszły na drogę pomiędzy drzewami. Las robił się coraz bardziej gęsty. Przynajmniej powietrze było tutaj czyste i świeże. Alice tak bardzo przyzwyczaiła się do smogu Portland, że kiedy pierwszy raz poszli z Terrym na spacer po tej okolicy, odniosła wrażenie, że znalazła się na zupełnie innej planecie. Gdzieś w oddali mignął jej jelonek. Nie wiedziała, że były na wyspie.
- To lot bezpośredni, prawda? - zapytała Jenny.
Alice próbowała wyśledzić zwierzę wzrokiem między drzewami.
- Tak… Bezpośredni. Trasa jest za krótka na przesiadki - zauważyła spokojnym tonem, choć oczywiście mogli sobie utrudnić zadanie i polecieć, na przykład do Dublinu, lub Belfastu, a stamtąd na wyspę… Śpiewaczka starała się nie myśleć o tym, że wszystko zdawało się bardziej szare odkąd Terrence odszedł. Tak jakby to on nadawał kolory temu miejscu. Bez niego, wytarły się. Nie miały takiego znaczenia jakie powinny. Pokręciła głową i prychnęła na swoje myśli.
- Dobrze - powiedziała.
Dalej szły w milczeniu. Las w końcu zaczął przerzedzać się, aż wreszcie zobaczyły małą szopę tuż przy brzego Sale Water Park.
- Windermere’owie już przenieśli motorówkę do wody - powiedziała Jenny. - Miło z ich strony - dodała, po czym umieściła w niej swoją walizkę. Czekała, aż Alice zrobi to samo. - Odwiązuję linę - powiedziała. Harper weszła do środka wnosząc swoje rzeczy i usiadła.

Wnet wypłynęły. Jenny potrafiła sterować motorówką. Dobrze sobie radziła z nią. Płynęły w stronę Trafford Water Sports Center. Wiatr, który wiał na wodzie, był nieprzyjemnie zimny, ale na swój sposób orzeźwiający. To najpewniej dlatego, bo był lekko mokry. Wnet Alice usłyszała dziwny dźwięk i podniosła głowę. Z północy leciał helikopter. Zaczął spowalniać nad terenem znajdującym się powyżej Trafford Park. A potem obniżał się tak długo, aż zniknął im z oczu. Jennifer nie zwalniała. Wnet dobiły do brzegu.


Wyszły na brzeg. Alice wyjęła telefon i wybrała numer mężczyzny pracującego w ośrodku. Wnet wyszedł z niego i zajął się zabezpieczaniem motorówki. To było jego stałe zajęcie, do którego był przyzwyczajony. Przywitał się uprzejmie z kobietami i pożyczył im miłej podróży, widząc walizki.
- Jedziemy naszym samochodem? Czy wynajmujemy taksówkę? - zapytała Jenny.
- Pojedźmy naszym. Jest już na miejscu i jak jest sprawny to się nadaje. W końcu i tak potem będziemy wracać od lotniska tutaj - odpowiedziała Alice. Rozejrzała się po okolicy. Było dość chłodno, ale nie aż tak krytycznie, zapewne był to jeszcze efekt tego, że jej ubrania stały się nieco wilgotne podczas jazdy motorówką. Zaraz jednak wszystko powinno wyschnąć, jeszcze nim dostaną się na lotnisko.
- Dobrze - odpowiedziała Jennifer.
Zdjęła plecaczek i otworzyła go. Wyjęła pęk kluczy. Przeglądała je przez chwilę, próbując sobie przypomnieć, który był do czego. Na szczęście ten od samochodu znacząco wyróżniał się na tle pozostałych i mogła go bez dłuższej zwłoki rozpoznać.
- Mam - powiedziała i wcisnęła przycisk. Wnet jeden z zaparkowanych pojazdów odezwał się. Była to wysoka, czarna honda. Wyglądała na dość zaniedbaną i brudną. Pewnie stała na tym parkingu czy to w słońce, czy to w deszcz. - Wchodźmy - powiedziała. - Ty prowadzisz, czy ja?
Alice zerknęła na nią.
- Może ty? No chyba, że mi powiesz, że nie możesz, bo na przykład piłaś? - zapytała tylko. Ona sama potrafiła prowadzić, ale nie miała dokumentów na ruch lewostronny, który obowiązywał w Anglii. Była więc zdana na Jenny, choć jeśli sytuacja tego wymagała, no to poprowadzi. Po prostu będzie musiała być bardziej uważna.
Jenny przewróciła oczami.
- Bez przesady, nie jestem jeszcze taką alkoholiczką - powiedziała. - Jeżeli wiem, że mam jakieś obowiązki, to wstrzymuję się. Przynajmniej teraz, za przyszłość nie ręczę - mruknęła.
Usiadła za kierownicą. Zapaliła silnik. W tym czasie Alice usiadła obok niej. Blondynka wyjechała z parkingu. Zdawało się, że znała trasę prowadzącą na lotnisko na pamięć. Zapewne często podążała nią, zajmując się sprawami Konsumentów.
- Mogłabyś otworzyć schowek? - poprosiła. - Są tam jakieś płyty. Nie mam ochoty słuchać radia - powiedziała.
Harper zerknęła na nią, po czym sięgnęła do przodu i otworzyła skrytkę, chcąc sprawdzić jakie płyty zostały zamknięte w środku. Miała nadzieję, że Terrence nie dołożył tu niczego od siebie, bo miała wrażenie, że dostanie zawału i helikopter będzie miał dodatkowy postój. Wyciągnęła zawartość schowka na kolana i zaczęła przekładać. Szczerze, miała ochotę na zwykły rock.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline