Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-05-2019, 22:39   #155
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Znalazła płytę The Doors, Black Sabbath i Metalliki. Oprócz tego w środku znajdowała się czarna, prostokątna buteleczka opatrzona napisem Bleu de Chanel. Była w połowie wykorzystana. To były ulubione perfumy de Trafforda. Alice uzmysłowiła sobie, że mogłaby je powąchać, aby przypomnieć sobie zapach mężczyzny. Tylko tyle po nim zostało.
Jenny koncentrowała się na drodze. Jechała dość szybko. Wokoło nie było żadnych samochodów, więc wyglądało na to, że bezpiecznie dotrą na miejsce, bez zbędnych kolizji.
Alice włączyła płytę The doors, a resztę włożyła do schowka. Zostawiła na wierzchu tylko perfumy. Patrzyła na nie podejmując wewnętrzną decyzję.
Chciała je powąchać?
Bardzo chciała, a z drugiej strony czuła, że jeśli to zrobi, to coś w niej pęknie… Zerknęła niepewnie na Jennifer, po czym odkorkowała nakrętkę i przytknęła ja do nosa. Na moment zamknęła oczy i skoncentrowała się na tym zapachu. Potrzeba była silniejsza, niż strach przed bólem.
To był ten zapach. Alice kompletnie zapomniała gdzie się znajdowała. Przeniosła się w czasie do tych wszystkich chwil spędzonych z Terrencem. Do każdego pocałunku, przytulenia. Kiedy wdychała zapach jego ciała. Rozpoznała perfumy, a jednak nie pachniały do końca odpowiednio. Jak gdyby brakowało im tylko jednego, ale za to najważniejszego składnika. Wyjątkowego, niepowtarzalnego i straconego na zawsze. Jenny zerknęła w jej stronę, ale nic nie powiedziała. Skoncentrowała się na jeździe. Teraz wydawała się nieco przygaszona.
- Bee i Kit będą na nas czekać na którym lotnisku? Tym w Manchesterze, czy w Douglas?
Harper drgnęła wytrącona z zamyślenia nad zapachem perfum, którym brakowało skóry Terrence’a…
- Umawiałam się z nimi w Manchesterze - powiedziała niemrawo. Otworzyła oczy i spojrzała na buteleczkę. Nie była pocałunkami, przytuleniami, wspólnymi chwilami z de Traffordem. Była tylko zamkniętym we flakoniku zapachem… Zamrugała kilka razy i zakorkowała perfumy, po czym zawahała się. Powinna je zabrać, czy odłożyć na miejsce? W aucie nie było z nich żadnego użytku… Jednak nie należały do niej… Trzymała je w dłoniach w kolejnym zamyśleniu.
- Znalazłaś perfumy Terry’ego… - Jennifer rzuciła neutralnym tonem. - Są męskie, chcesz je nosić? - zapytała, spoglądając na sposób, w jaki Alice trzymała ten flakonik. - To nie jest żadna relikwia… - zawiesiła głos. - To tylko perfumy ze sklepu…
- Tak… Masz rację… Po prostu, za dużo myślę… - powiedziała rudowłosa i westchnęła. Wsadziła butelkę z powrotem do schowka i zamknęła go, krzyżując ręce, żeby jej już nie kusiło.
Jechali przez Wythenshawe. Aby dotrzeć na lotnisko, trzeba było jechać na południe i tak właściwie oddalać się od Manchesteru. Mknęły drogą M56.
- Chcesz coś kupić po drodze? - zapytała.
- Nie. Wszystko czego mi potrzeba, to już mam. A ty czegoś potrzebujesz? - zapytała Harper, zerkając na blondynkę za kółkiem. Wszystko przygotowała sobie wcześniej, jakoś nie przyszło jej do głowy, że mogłyby zrobić przystanek w drodze do lotniska.
- Niczego, tak tylko pytam - odpowiedziała Jenny. - Niepotrzebne postoje rzeczywiście nie są wskazane, możemy się spóźnić - wzruszyła ramionami. Następnie zamilkła, słuchając muzyki. W samochodzie zapanowała nawet miła atmosfera, za co mogły dziękować Jimowi Morrisonowi. - Jaki masz plan działania? Myślałaś już o tym? W jakim hotelu się zatrzymamy? Czy jedziemy od razu do posiadłości Esmeraldy?
- Uznałam, że możemy zatrzymać się w posiadłości Esmeraldy. Jeśli jednak warunki będą nieadekwatne, znajdziemy najbliższy ośrodek i to w nim się zatrzymamy. Stamtąd będziemy robić wypady, a to by sprawdzić archiwum, a to na badanie okolicy jeziora. Kupimy mapę i pinezki, zrobię przeszukanie terenu pod kątem Fluxu i to powinno dać nam chyba najwięcej informacji, jeśli nadal jest tam jakiś elf. Rozważam też kontakt z kimś z IBPI… Tylko zastanawiam się z kim, by nie zadawał zbyt wielu zbędnych pytań, a miał dostęp do Zbioru Legend… - przedstawiła swój plan Alice. Słuchała muzyki i obserwowała okolicę za oknem. Nadal jeszcze w nosie kręcił jej się zapach perfum Terry’ego i to wszystko razem wprowadziło ją w stonowany, melancholijny nastrój.
- Nie znam nikogo takiego - odpowiedziała Jennifer. - Nie mam przyjaciół w IBPI. To może okazać się dla ciebie szokiem, ale w ogóle nie mam ich zbyt wielu - uśmiechnęła się. Bez wątpienia nie było to czymś, co bardzo przeżywała. Droga była prosta i nie musiała się skupiać na wykonywaniu jakichś skomplikowanych zakrętów. W międzyczasie zaczęła pod nosem cicho nucić melodię granej piosenki. Chyba nawet nie zauważyła, że to robiła. Wnet zajechały na parking i pozostawiły na nim samochód.


Jennifer wyjęła z bagażnika swoją walizkę i czekała, aż Alice zabierze swoją. Następnie zamknęła samochód i schowała pęk kluczy do przegródki plecaczka.
- O której dokładnie mamy stawić się na odprawie? - zapytała, wyjmując telefon i sprawdzając na nim godzinę. Było po dwunastej.
Alice wyciągnęła telefon, prowadząc drugą ręką walizkę.
- Najpóźniej o 13:30, czyli godzinę przed odlotem. Dzwonię do Bee i Kita. Z nim umówiłam się w Caffè Nero, ale musimy po drodze zgarnąć Barnett - to mówiąc wybrała numer do kobiety. Ruszyły w stronę wejścia głównego na teren lotniska. Alice jak zwykle przed podróżami, czuła nutkę ekscytacji, ale i niepokoju. Była bardzo czujna. Nie chciała, by okazało się, że na ich lot akurat udał się Sharif jak to było w przypadku Terry’ego. To ją denerwowało i dręczyło.
Echo snu obiło jej się w głowie.
Na szczęście nie widziała żadnych zwierząt, które byłyby zainteresowane nią w niezdrowy sposób. Może tym razem nie przyśniła jej się przyszłość. Niekiedy miewała zwyczajne, dziwne sny i koszmary. Tydzień temu uciekała balonem przed stadem zmutowanych kormoranów w okolicznościach postapokaliptycznych. I nie miało to żadnego przełożenia na rzeczywistość.
- Pani Harper? - zapytała Bee w słuchawce telefonu. - Stoję w holu pod tablicą rozkładu lotów. Jest tu już pani? - mruknęła.
Alice i Jenny weszły do środka. Obie zauważyły Barnett.
- Widzę, że tak - powiedziała i nieśmiało uśmiechnęła się z odległości do śpiewaczki. Miała na sobie sweter w kolorze ciemnej pszenicy. Płaszczyk ściągnęła i złożyła na ręce. Ciemne włosy miała splecione, a na twarz nałożyła dość mocny makijaż.


Harper podniosła dłoń i pomachała spokojnie do Bee. Jednocześnie zakończyła połączenie i wybrała numer do Kita. Miała nadzieję, że już na nie czekał.
- Chodźmy do niej, dział restauracyjny jest akurat w tamtą stronę - zauważyła Alice do Jennifer. Ruszyła przed siebie, w stronę Barnett. Nadal się rozglądała, czekając na nawiązanie połączenia.
I tym razem również nie musiała długo czekać.
- Nudzi mi się… - poskarżył się Kit. - Nie mam co robić, a pani przy stoliku obok dziwnie pachnie - rzekł. Alice pomyślała, że na pewno musiała to usłyszeć, Keiser wcale nie ściszył głosu. - Dlaczego jeszcze nie lecimy? Dlaczego…? - zapytał dziecięcym, lekko naburmuszonym tonem.
Doszły do Bee Barnett.
- Jak miło was widzieć - powiedziała kobieta. Takim tonem, że Alice nie zdziwiłaby się, gdyby ćwiczyła witanie się przed lustrem. - Czy dołączy do nas pan Christopher?
Alice zerknęła na Bee i uśmiechnęła się do niej lekko. Zaraz jednak skoncentrowała się na rozmowie z Kitem.
- Jesteśmy już na lotnisku. Zaraz do ciebie przyjdziemy, a potem razem udamy się na odprawę. Poczekaj na nas jeszcze momencik - powiedziała Harper, po czym rozłączyła się.
- Możemy iść, Kit już na nas czeka w kawiarni. To tędy - wskazała drogę rudowłosa i schowała telefon do torebki. Upewniła się po raz kolejny że miała w niej wszystko co powinna: klucze do posiadłości, portfel, oba telefony i paszport oraz ładowarkę. Pozostałe rzeczy miała w walizce… Ruszyła przodem, ale trzymała się Jenny i Bee.
- Jak twoja podróż do Anglii, Bee? - zagadnęła kobietę.
- Już kilka tygodni jestem w Wielkiej Brytanii, proszę pani - Barnett odpowiedziała. - Pan Egelman poprosił mnie o pomoc w swoim biurze w Londynie. Znamy się z Portland. Co prawda ja nigdy nie byłam detektywem IBPI, ale obydwoje… a w sumie to we troje… mieszkaliśmy w tym mieście. To od niego dostałam pół roku temu za zadanie, aby śledzić… - ugryzła się w język. Najwyraźniej Sharif stał się Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. - W ostatnim miesiącu dość dużo incydentów paranormalnych zostało zauważonych przez Oculus. Z nim mogłam Koordynować przydzielanie ich pomiędzy Konsumentów. Nie wiedziałam, że nic pani nie powiedział. Mam nadzieję, że to nie jest żaden problem… - zawiesiła głos.
- Nie ma problemu, ważne, że odpowiednie osoby zajęły się odpowiednimi rzeczami. Póki to pomaga Kościołowi, wszystko jest w porządku - powiedziała spokojnie Alice. Szczerze powiedziawszy rozważała, czy gdy już będą na Isle of Man, to czy by nie zadzwonić do byłego Koordynatora. Może miał jej do przekazania jakieś ciekawe informacje.
- O, tu jest - Jenny wskazała palcem szyld Caffe Nero.
Rudowłosa kiwnęła głową, po czym ruszyła w stronę wejścia, żeby otworzyć drzwi i wejść do środka w poszukiwaniu Keisera.

Połowa stolików w kawiarni była zajęta. Panował tutaj szum rozmów, który mieszał się z muzyką pop płynącą z podwieszonych głośniczków. Wielkie, kolorowe tablice informowały o cenach przeróżnych napojów, głównie kaw i gorących czekolad. Oprócz tego obiekt oferowała kilka rodzajów stosunkowo świeżych ciast i przekąsek. Alice rozglądała się po otoczeniu. Wreszcie dostrzegła Kita. Siedział ze skrzyżowanymi nogami na pufie znajdującej się w najdalszym rogu pomieszczenia. Miał na sobie białą bluzę oraz szarawą czapkę, spod której wystawały różowe włosy. Trzymał różowy plecak z podpisem Hello Kitty tak, jakby znajdowała się tam najcenniejsza rzecz, jaką posiadał. Wydawał się niezbyt szczęśliwy.


Alice popatrzyła po menu, ale za moment jej pełna uwaga spadła na Konsumenta. Ruszyła w jego stronę. Zapewne oboje byli niezwykle interesującym widokiem dla obserwujących ich ludzi. Ona była ubrana elegancko, tymczasem on niezwykle ekscentrycznie…
- Cześć… Znudziło ci się już mocno to czekanie widzę… - zagadnęła go i uśmiechnęła się lekko. Nie miała zamiaru być niemiła, poza tym, czemu miała oceniać jego garderobę, czy wygląd. To czyniło go człowiekiem, którym był. Czekała aż zareaguje i wtedy podejmą razem decyzję co dalej, czy napiją się tu jeszcze czekolady, czy może od razu udadzą na odprawę…
- Ćśś… - Kit przyłożył palec wskazujący do ust, każąc Alice zamilknąć. Następnie skierował wzrok przed siebie.
Wcześniej Alice nie zauważyła tego, bo zasłaniał jej różowy plecak, jednak na blacie przed Keiserem znajdowała niezwykle złożona konstrukcja z zapałek. Zrobienie jej musiało zająć niezwykle dużo czasu, cierpliwości oraz precyzji. To było prawdziwe dzieło sztuki. Symetryczne, przypominało Wieżę Eiffla. Poszczególne zapałki nie były złączone klejem, ani żadną inną zaprawą, co jedynie zwiększało wartość rzeźby.
- Skończyły mi się zapałki. Nie mogę skończyć - powiedział Kit. Spojrzał na Alice tak, jak gdyby miał przed sobą kobietę, która wykupiła wszystkie pudełka na świecie, aby uniemożliwić mu skończenie konstrukcji.
- Mogę podpalić? - oczy Jenny zaświeciły się. - Proszę… - szepnęła wygłodniałym głosem.
- Pamiętacie, że jesteśmy w kawiarni na lotnisku? Może nie róbmy nic, co będzie do nas przyciągało uwagę ochrony? - zaproponowała cicho Harper, spoglądając na Jennifer.
- Jakbym miała zapałki, to bym ci dała, ale akurat nie wzięłam, wybacz… - powiedziała teraz do Christophera.
Keiser brzydko przeklął po niemiecku. Następnie zogniskował wzrok na czerwonych główkach patyczków. Zmrużył oczy i nerwowo potarł paznokciami kłykcie prawej ręki.
- Co robisz? - zapytała Bee.
- Odkrywam w sobie moce - powiedział Kit. - Podpalę to sam, siłą umysłu. Tylko patrzcie.
- Nie… - Jenny wzdrygnęła się. - Ja chcę to zrobić! - powiedziała nieco zbyt głośno.
Tymczasem Alice zidentyfikowała, co wydawało tak dziwny zapach. To była starsza, bardzo otyła pani jedząca kanapkę z kurczakiem i serem. Znajdowała się tuż obok. Pachniała kocim moczem.
- Om… - Kit skoncentrował swoje wewnętrzne ja na tej sylabie, aby wydobyć pirokinetyczne moce.
Harper dostrzegła, że nie ma najmniejszego sensu próbować przemówić im do rozsądku. Westchnęła.
- No dobrze, spróbujcie to podpalić, a potem idziemy… - powiedziała spokojnym tonem i podparła biodra. Czekała, czy mu się uda, ewentualnie czy Jenny nie wytrzyma. Czuła się odrobinę jak mama niesfornych dzieci i ta myśl w jakiś sposób otrząsnęła ją z miłych emocji i nagle zaczęła myśleć znowu o tym, że gdy jej dziecko się urodzi, będzie się nim zajmowała jako samotna matka… z całym Kościołem wesołych ‘opiekunek’, które będą jej dziecko uczyć stawiać wieże z zapałek, a potem je palić. Mina jej zrzedła.
- Ale jeżeli to zrobicie, to nas zatrzyma ochrona i możliwe, że nie będziemy mogli udać się na lot… - Bee mówiła spokojnie i całkiem logicznie. Następnie nabrała powietrza i przypadkiem lub celowo, kichnęła. Zasłoniła nos oraz usta, jednak drobne poruszenie powietrza wystarczyło, aby Wieża Eiffla posypała się spektakularnie.
- Nie… - Jenny i Kit byli w tym jednym zgodni. - Dorobek mojego życia… - szepnął mężczyzna.
Alice usłyszała, że jej telefon piknął, informując o odebraniu wiadomości.
Harper pokręciła głową.
- Tak to bywa, że gdy robimy coś z zapałek, niestabilne, to świat nam to rozsypie. Dlatego najważniejsze są solidne materiały i to co je połączy w spójną całość - powiedziała kompletnie metaforycznie. Ta misja była bowiem po to, by zdobyli fundamenty… To, na czym będzie stał twardo Kościół. Jego bazę. Zastanawiało ją, czemu do tej pory ani Terry, ani Joakim nie pomyśleli o stworzeniu jej, przecież przy odpowiednim nakładzie pracy to mogło być najbezpieczniejsze miejsce na ziemi… A może to dlatego, że żaden z nich nigdy nie był do niczego i nikogo tak naprawdę w pełni przywiązany? Joakim to wiadomo, a Terrence nim posmakował tego w pełni, odszedł.
Westchnęła i wyciągnęła telefon, by sprawdzić od kogo to.

Cytat:
Napisał Martha
Pani Esmeralda prosiła przekazać, że pani Olivia umarła w helikopterze.
Alice przeczytała wiadomość i zawiesiła się nad nią… Westchnęła ciężko.

Cytat:
Proszę przekazać jej moje kondolencje…
Odpisała.
Kit w tym czasie zbierał zapałki do różowej sakiewki przewiązanej beżowym sznurkiem. Wnet jego spojrzenie zamgliło się na moment. Gdyby zrobić mu w tej chwili zdjęcie, przypadkowa osoba uznałaby, że patrzy na zmarłego człowieka, który jakimś cudem utrzymywał się w pozycji siedzącej. To przez to, jak bardzo szklisty i bez życia zrobił się jego wzrok.
- Niektórzy wzlatują w przestworza tylko dlatego, aby wzlecieć do nieba - powiedział i zamrugał. Wnet jego oczy wróciły do normy.
- Bee, jak mogłaś? - Jenny spojrzała na Barnett, na co ta pokryła się rumieńcem.
- Przepraszam… - powiedziała.
- Nie zrobiłem nawet zdjęcia - Kit wydął usta. - A myślałem, że będziemy przyjaciółmi.
 
Ombrose jest offline