Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-05-2019, 22:39   #156
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Może i nie zrobiłeś zdjęcia, ale cały czas pamiętasz jak ta wieża wyglądała… Kiedyś ją odtworzysz, zapewne doskonalszą - powiedziała poważnym tonem. Przyglądała się uważnie Kitowi. Czy miał świadomość tego co powiedział? Harper zerknęła na Jennifer.
- Olivia zmarła - powiedziała cicho. Schowała telefon do torebki.
- Chodźmy na odprawę, proszę… - dodała tylko.
- Kim jest Olivia? - zapytała Bee. - Czy miała nam towarzyszyć?
Jenny pokręciła głową.
- Teraz mi dodatkowo głupio, że się śmiałam - powiedziała. - Ale śmiechem jej nie zabiłam - powiedziała i wzruszyła ramionami.
Kit wstał i założył plecak. Alice zauważyła, że bardzo się garbił. W rezultacie wydawał się niższy od niej i od Jennifer oraz mniej więcej na równi z Bee.
- Chodźmy - powiedział. - Zanim zły wiatr zdmuchnie też mnie.
Wyszli z Caffe Nero i ruszyli holem w stronę punktu odpraw. Stanęli w kolejce, która przesuwała się dość szybko.
- Chcę siedzieć sam - powiedział Kit. - Nie mogę pozwolić na to, żeby kobieca obecność rozpraszała mnie - wytłumaczył i zerknął na Alice, która najlepiej wiedziała, które miejsce zamówiła.
Harper westchnęła.
- To może być trudne ze względu na to, że… A w sumie, momencik… Miejsca są po trzy, więc właściwie jedno byłoby pojedyncze, ale nie jestem pewna czy nie koło dwóch obcych osób. Mamy jeden środkowy rząd i jedno miejsce zaraz obok w bocznym… Te boczne chyba są podwójne, więc jeśli będziesz mieć szczęście, będziesz siedział sam - powiedziała proponując mu taki układ. Jej było obojętne kto będzie koło kogo siedział. Po prostu chciała mieć już to zadanie za sobą. Lot na wyspę stanowił tylko malutki ułamek tego wszystkiego co mieli przed sobą.
- Miałem nadzieję na osobny samolot… - odpowiedział Kit.
- Specjalnie dla ciebie? - zapytała Jennifer.
Keiser zamrugał.
- Czy to takie dziwne? - zdziwił się.
- Mamy standardy - de Trafford zaśmiała się.
- Ale dlaczego nie chcesz siedzieć obok kobiet? - Bee zapytała mężczyznę. O ile można tak było go nazwać. Wyglądał bardzo młodo, zwłaszcza dzięki ubraniom oraz kolorowym włosom. Choć rysy twarzy sugerowały, że wcale nie był już nastolatkiem. A jak już, to bardzo wyrośniętym.
- Mówiłem, rozpraszają mnie - spojrzał w bok i zarumienił się. - Poza tym niektóre pachną kocim moczem.
Jennifer spojrzała na Bee. Chyba nie chciała już kontynuować rozmowy.
- Jak długo trwa lot? - blondynka zapytała Alice. - Jest to tam opisane?
Śpiewaczka mruknęła.
- Niestety nie, ale zgaduję, że raczej niezbyt długo. Może coś około godziny? Albo pół. To w końcu niezbyt długa odległość. Więc nie zanudzimy się za bardzo w podróży - stwierdziła. Musieli zdać walizki, potem prześwietlić bagaż podręczny, żeby przejść na zamkniętą strefę, skąd dostaną się potem do bramki i do samolotu. Harper cały czas zastanawiała się nad planem działania na wyspie. Miała nadzieję, że lot pójdzie bez problemów.

-Śpiewaczka mruknęła.
- Niestety nie, ale zgaduję, że raczej niezbyt długo. Może coś około godziny? Albo pół. To w końcu niezbyt długa odległość. Więc nie zanudzimy się za bardzo w podróży - stwierdziła. Musieli zdać walizki, potem prześwietlić bagaż podręczny, żeby przejść na zamkniętą strefę, skąd dostaną się potem do bramki i do samolotu. Harper cały czas zastanawiała się nad planem działania na wyspie. Miała nadzieję, że lot pójdzie bez problemów.
Oddali bagaże, a następnie ruszyli w stronę bramek, gdzie wytworzyła się kolejna mała kolejka.
- A dlaczego chciałyście, żebym z wami pojechał? - zapytał Kit. - Swoją drogą, przypominacie mi moje ulubione show, Odlotowe Agentki. Alice jest jak Sam, Jennifer jak Clover, a Bee jest jak tamta trzecia, jak ona się nazywa…
- Alex - podsunęła Barnett.
Jennifer spojrzała na nią ze zmarszczonymi brwiami, na co kobieta tylko wzruszyła ramionami.
- Może lepiej, żeby Jenny nie wiedziała czym zajmowała się Clover… ale to całkiem zabawne porównanie Kit… Czemu chciałam, żebyś się z nami wybrał? Ponieważ sądzę, że to świetna okazja, żebyśmy się poznali i żebyś mógł wykazać się dla Kościoła - powiedziała spokojnie. Powoli zbliżali się do bramek. Alice nie miała nic w kieszeniach, więc jedyne co musiała zrobić, to wyłożyć torebkę do kuwetki, by ta potem przejechała przez rentgen. Nic specjalnego. Bee miała swoją małą torebeczkę, a Jenny i Kit po plecaczku.
Mężczyzna skinął głową i podrapał się po głowie. Był naprawdę paskudnie skrzywiony. Alice aż miała ochotę wspomnieć o tym, żeby się wyprostował, ale przecież nie była jego matką. Spostrzegła, że oczy mężczyzny na krótką chwilę znów zamgliły się i przygasły.
- Łańcuchy wokół ciała starego krewnego. Czy zostaną rozkute?
Następnie mrugnął i wyszedł z transu.
- Chciałbym mieć pokój z balkonem i dobrym widokiem na niebo. Nie mogę zasnąć bez spędzenia czasu na obserwacji nieba lunetą. Odkąd mój dziadek zmarł, przygnieciony meteorem, nauczyłem się, żeby nie ignorować zagrożenia płynącego z góry.
Harper uniosła brwi na słowa Kita. “Łańcuchy wokół ciała starego krewnego”? Co miał na myśli tym razem? Nauczyła się nie ignorować jego dziwnych, transowych przepowiedni.
- Jakiego krewnego Kit? - zagadnęła go. Chciała sprawdzić, czy miał świadomość tego co mówił.
Mężczyzna zamrugał oczami.
- Przecież właśnie powiedziałem, mój dziadek zmarł w ten sposób. Brzmi niewiarygodnie, ale to prawdziwe. Bardzo rzadkie. Niekiedy na ziemię spadają okruchy kosmiczne, rozpędzone do krytycznych prędkości. W większości spalają się w ziemskiej atmosferze, ale niekiedy docierają aż na sam dół i rozbijają się. Mój dziadek miał to nieszczęście, że stanął nie tam, gdzie trzeba. Babcia uznała, że to kara boska za to, ilu Żydów wymordował - powiedział Kit. - Miała dobre serce.
Ludzie wokół zaczęli zwracać na nich uwagę, ale wnet ich czwórka przeszła przez bramki i mogła ruszyć w stronę samolotu oczekującego na pasażerów.
Rudowłosa wydedukowała, że najwyraźniej Kit nie miał pojęcia o tym co przepowiadał. Zerknęła na Jenny i Beę.
- Czy wy słyszałyście to o tych okowach? - zapytała, woląc upewnić się, że może po prostu nie oszalała. Wolała upewnić się w tej kwestii.
- Tak… - odpowiedziała Bee. - No to w końcu Kit - powiedziała tonem sugerującym, że mężczyzna często lubił mówić od rzeczy. Chyba jego przepowiednie, jeśli to rzeczywiście były przepowiednie, mieszały się z niewiarygodnymi opowieściami oraz charakterystycznym stylem bycia i osobowością, przez co ludzie nie doszukiwali się niczego więcej w jego słowach. Gdyby nie to, że jego wiadomości sprawdziły się w przypadku Olivii oraz że Alice spostrzegła zmianę w jego spojrzeniu, również mogłaby to przeoczyć.
- Pewnie uznał, że jego dziadek został spętany w piekle łańcuchami, czy coś w tym stylu - Jenny powiedziała.
Rozmawiały tak, jak gdyby Keisera nie było obok nich, ale wyglądało na to, że jemu to nie przeszkadzało. Tkwił w swoim własnym świecie.
Alice pokręciła głową.
- Nie… To coś innego… Ja odnoszę wrażenie, że to są w pewnym sensie przepowiednie… Tylko o bardzo krótkim terminie do faktycznego wydarzenia... - powiedziała cicho do pozostałych kobiet. Przeszli przez strefę wolnego handlu. Alice zerknęła na bilety, a potem na tablicę ogłoszeń, żeby sprawdzić pod jaką bramkę będą się musieli stawić no i ile mieli czasu do odlotu.
- Tak? To w takim razie trzeba go słuchać uważniej - Bee powiedziała niezobowiązującym tonem, po czym nieco zbladła, kiedy dotarł do niej sens jej własnych słów.
- Mam nadzieję, że tym razem odkryję swoją moc - powiedział Kit. - Tyle konsumowania na darmo. Jeżeli nie pirokineza, to może jestem w stanie poruszać przedmioty siłą woli.
- Przykro mi, zajęte - Jenny odparła automatycznie, po czym automatycznie skrzywiła się, jakby dostała nieoczekiwanie po twarzy.
- Tylko nie próbuj robić nic z samolotem - Bee zażartowała. - Lepiej, żebyśmy dolecieli w jednym kawałku.
Ruszyli korytarzem w stronę odpowiedniego przejścia. Mieli jeszcze nieco czasu.
- Chcecie coś kupić przed odlotem, czy idziemy po prostu posiedzieć w poczekalni? - zapytała. Doszła do wniosku, że na razie nie będzie tłumaczyć Keiserowi na czym chyba polegały jego moce. Musiała się w tym jeszcze raz przekonać, żeby mieć co do tego stuprocentową pewność. Dotarli pod odpowiednie przejście. Miało numer jedenasty. Obok niego stała pani z obsługi lotniska, zapewne czekając na pasażerów i okazanie przez nich biletów. Wyglądała na znudzoną, ale uśmiechała się, co wskazywało na to jak często musiała to robić w swojej pracy, że weszło jej to w nawyk.
- Nie, czego moglibyśmy chcieć? - zapytała Bee. - Nie kupimy niczego, co pomogłoby nam spojrzeć w przeszłość.
- Może perfumy? - Jenny spojrzała na Alice.
Kit natomiast spostrzegł sklep z produktami kosmetycznymi.
- Chodźmy tam - powiedział podnieconym głosem. - Chodźmy, chodźmy… - zaczął powtarzać.
- Nie lepiej przejść od razu do pani i pokazać jej bilety? - zapytała Barnett.
Harper patrzyła chwilę na sklep kosmetyczny. Zerknęła na wielki zegar ustawiony koło bramki.
- Mamy jeszcze trochę czasu. Ustawmy budzik na za dziesięć minut i pójdźmy do sklepu. A potem udamy się do samolotu - zaproponowała kompromis. Spojrzała na Jennifer. Czy miała na myśli scenę z samochodu? Bo dokładnie o perfumach de Trafforda rudowłosa pomyślała. Aż przygryzła wargę, ale potrząsnęła głową i ruszyła w stronę sklepu.
- A co chcesz tam kupić Kit? - zapytała, chcąc odwrócić swoją uwagę.
- Maseczki antysmogowe. Miejskie spaliny są niezdrowe dla twoich płuc - powiedział Keiser, uśmiechając się.
Bee zmrużyła oczy.
- Ale wiesz… że to są maski materiałowe, przykrywające twarz? A nie… takie kosmetyczne…? - zawiesiła głos.
Kit w międzyczasie nastawił budzik i ruszył szybko przed siebie, chcąc zakupić to, o czym wspomniał.
- Powodzenia… - Bee cicho mruknęła i pokręciła głową.
Tymczasem Jenny przeciągnęła się.
- Abigail prosiła, żeby kupić jej kosmetyki na strefie, ale nie zamierzam się tym zajmować - powiedziała i ziewnęła. Kawa wypita w Trafford Park przestawała działać.
- Pamiętasz jakie konkretnie? - zapytała Alice. Najwyraźniej chciała sobie w ten sposób zabić te dziesięć minut, nim udadzą się do samolotu. W międzyczasie ona również wyjęła telefon i ustawiła budzik, a także w końcu podjęła decyzję…

Cytat:
Najwyraźniej śpiewałam dość ładnie. Esmeralda zleciła nam zajęcie. Wybieram się na Isle of Man. Mam nadzieję, że z tobą wszystko ok.
Wysłała wiadomość do Joakima. Od czasu ich ostatnich wiadomości, przestała się podpisywać, odniosła wrażenie, że w jakiś sposób te przeszły na bardziej prywatny poziom, niż oficjalny jak wcześniej. Czekała na informacje od Jenny, po czym ruszyła na zakupy dla Abby. Joakim rzecz jasna nie odpisał. De Trafford natomiast zastanawiała się przez moment.
- Wymieniała mi je, ale ja nie mam głowy do takich rzeczy. Kupuję pierwsze z brzegu, a potem mam bardzo długo, bo nie korzystam zbyt często - powiedziała. - Ale chyba nawet wysłała mi listę na maila. Jeżeli zależy ci na tym, to mogę odzyskać ją z kosza.
Tymczasem Bee i Kit zniknęli w drogerii. Alice tylko spostrzegła, jak mężczyzna wziął koszyk i zaczął wkładać do niego jedną rzecz po drugiej. Chyba nie tylko ze smogiem chciał walczyć.
Alice zastanawiała się chwilę…
- Wiesz co… To może załatwimy to w drodze powrotnej, bo teraz nie mamy tyle czasu. Odzyskaj jednak tę listę i prześlij do mnie. Kupię jej to jak będziemy wracać - powiedziała i rozejrzała się za stoiskiem gdzie sprzedawano kawę.
- Chyba sobie usiądę, a tam jest otwarta kawiarnia. Co prawda nie usiądziesz sobie w środku, bo to tylko stoisko, ale zawsze kofeina - zauważyła, wskazując blondynce punkt. Następnie sama ruszyła w stronę rzędu siedzisk, zamierzając tam poczekać na wszystkich swych Konsumentów. Założyła nogę na nogę i zaczęła przeglądać informacje na temat pogody na wyspie w swoim telefonie.
Osiem stopni Celsjusza i zachmurzenie. Przeczytała, że nawet w grudniu i styczniu są dodatnie temperatury. Zastanawiała się, czy to dzięki prądowi atlantyckiemu, kiedy de Trafford dosiadła się z kubkiem zaparzonej kawy.
- Możemy wypić na spółkę - powiedziała. - Nie wiedziałam, czy sama chcesz, więc ci nie kupowałam.
Kit i Bee pozostawali w drogerii. Alice przeczuwała, że nie wyjdą z niej zbyt prędko, choć miała nadzieję, że nie będą zbyt opieszali, kiedy zadzwoni alarm.
Rudowłosa zerknęła na Jenny.
- Nie dzięki. Spróbuję się zdrzemnąć na pokładzie samolotu, w końcu wsiądziemy jeszcze jakieś pół godziny przed samym odlotem, a potem jeszcze sam lot… Akurat - stwierdziła. Czuła się zmęczona. Nie sypiała najlepiej nocami i dlatego często robiła sobie takie drzemki w ciągu dnia… Śmiała się, że zamieniała się w da Vinciego…
- W porządku - mruknęła Jennifer i zajęła się kawą. Uśmiechnęła się do niej. Chyba w ostatnim czasie naprawdę lubiła kofeinę. Minęło trochę czasu, aż wreszcie zadzwonić dzwonek. Bee i Kit nie pojawiali się. Spóźnili się tylko minutę. Keiser miał całą siatkę wypełnioną różnymi produktami.
- Coś nas ominęło? - zapytała Bee.
Natomiast Kit ziewnął i podrapał się po szyi. Alice spostrzegła na małą dziewczynkę, która przeszła obok niego. Była urocza, miała dwa blond warkoczyki i niebieskie ogrodniczki oraz fioletowy sweterek. Spojrzała na różowe włosy mężczyzny i jego plecak Hello Kitty. Rozwarła szeroko usta w szczerym zachwycie. Keiser w ogóle jej nie zauważył.
- Nic specjalnego, poza kawą Jenny - odpowiedziała do Barnett.
Alice obserwowała dziewczynkę. Widok uradowanego dziecka jakoś ją ucieszył. Po czym nagle zmarszczyła brwi. Obserwowała dokąd owo dziecko szło. Miała nadzieję, że nie leciało na Isle of Man. Ile dzieci zdążyło tam zaginąć przez te wszystkie lata, o ile IBPI nie zajęło się tą sprawą? Miała nadzieję, że jednak się zajęło…
- No to ruszajmy… Do samolotu - zarządziła i wstała z siedziska ruszając w stronę wejścia do tunelu. Przystanęła przy stanowisku przedstawicielki lotniska.
- Dzień dobry - powitała ją i podała bilety. Czysta formalność, nim mogli ruszyć dalej na teren tunelu, a potem dostać się do samolotu.
- Dzień dobry - odpowiedziała kobieta. Przyjęła wydrukowany zwitek papieru i policzyła towarzyszy Alice. Mogli przejść dalej.
- Swoją drogą, śnił mi się dzisiaj dziwny sen - powiedział Kit. Zmarszczył brwi, po czym pokręcił głową. Rozwarł siatkę z zakupami i wyjął krem do rąk. Naniósł go na skórę i zaczął wcierać. Niezwykle mocny zapach jabłka z cynamonem rozniósł się w powietrzu. Gdyby nie pokaźne śniadanie, Alice zgłodniałaby automatycznie.
Dziecko, na które spoglądała Harper, w końcu przeszło dalej i ustawiło się ze swoim tatą w kolejce za Alice. Jednak lecieli na Isle of Man.
Śpiewaczka nie była zadowolona widokiem dziewczynki w tej samej kolejce, ale wolała nie martwić się na zapas. Szli tunelem, a ona spojrzała na Kita.
- Tak? Jaki? - zapytała, szczerze zaciekawiona. Chciała się w ten sposób rozproszyć od dziecka. No i interesowało ją, czy jego sny choć w połowie przebijały jej…
- Znajdowałem się w jakiejś alejce. I wydaje mi się, że byłem kobietą, ale nie jestem pewien. Znajdował się tam taki duży van, w którym znajdował się mój brat. Nie miał zbyt dobrych manier. Był również mężczyzna, który z jakiegoś powodu uważałem… uważałam za ważnego. I potem była scena, jak z filmu… Obydwoje mężczyźni zaczęli kłócić się z sobą i mój brat wziął mnie na zakładnika…
Alice spostrzegła, że Bee cała pobladła. Głośno przełknęła ślinę, ale nic nie powiedziała. Ludzie zaczęli wsiadać do autobusu.
Harper słuchała uważnie opowieści Christophera. Nie rozumiała reakcji Barnett, ale zaciekawiło ją to.
- I co było dalej? - zapytała spokojnym głosem. Podeszła do jednej z poręczy, których można się było złapać. Autobus był zabawny, bo mógł przewieźć maksymalnie piętnaście osób i nie było w nim siedzeń. Rozejrzała się po nim, po czym znów skupiła w pełni na Kicie.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline