Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-05-2019, 22:44   #161
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



- Jak tak dalej pójdzie, to bez alkoholu się nie obejdzie i w moim przypadku - mruknęła Barnett. - Żartuję - dodała szybko. - A ty? Co ty sobie zamarzysz? - zapytała.
Alice znała odpowiedź. Jednak spojrzała gdzieś za okno.
- Nie wiem… Muszę pomyśleć - odpowiedziała, tak naprawdę po prostu nie chcąc powiedzieć co pierwsze przyszło jej do głowy.
- Naprawdę mam zatrzymać samochód? - zapytała, po czym westchnęła i zjechała na pobocze. Zaparkowali i zamknęli volvo. Wyszli z niego.
- Czy będę mógł zabrać jednego? - poprosił Kit. - Nazwałbym go Volvo. Na pewno nie Sebastian. To złe imię dla kota. Tak samo Puf. Okropne rzeczy - wzdrygnął się, następnie zmarszczył brwi. Chyba sam do końca nie wiedział, co miał na myśli.
- Na razie nie… Ale jeśli wszystko się uda i powstanie Obserwatorium, będziesz mógł w nim mieć nawet trzy koty - obiecała mu Alice. To oznaczało, że jeśli bardzo ich chciał, będzie się musiał przyłożyć do zadania. Harper miała nadzieję, że upiekła jakąś pieczeń na tym ogniu…

[media]http://www.youtube.com/watch?v=KVkzY7qzYzU&feature=youtu.be[/media]

Ruszyli w stronę budynku. Pierwszy szedł Kit. Trzymał w jednej dłoni plecak Hello Kitty, a w drugiej komórkę.
- “Nasze koty żyją razem kurami, gęsiami, koniami i kaczkami. Nasz ogród daje kotom wolność eksploracji świata” - czytał ze strony internetowej.
- Chciałabym, żeby mój humor mógł tak nagle poprawiać się - westchnęła Bee. - Choć z chęcią spojrzałabym na te koty - powiedziała.
- Jest nawet wideo na youtube - radośnie rzucił Keiser. - Chcę kupić kilka paczek Dreamies! Jedna kosztuje tylko funta - uśmiechnął się do ekranu.
Chwycił klamkę drzwi z wielką ekscytacją i pociągnął. Ani drgnęły.
- Spójrz na plakietkę - zachęciła go Jennifer.
Rzeczywiście, do budynku była przyczepiona tabliczka.

Cytat:
Jesteśmy otwarci dla zwiedzających przez miesiące letnie od pierwszego kwietnia do trzydziestego września. Środowe i niedzielne popołudnia od drugiej do piątej.
Sugerowane datki: Paczka jedzenia Whiskas za pięć lub sześć funktów (lub też pudełko saszetek).
- Ale… co to znaczy? - Kit jęknął.
Harper popatrzyła na Jennifer, po czym na Kita i na Bee…
- Że… Że jest zima i mają zamknięte dla zwiedzających? - odważyła się wyjaśnić czemu drzwi nie ustąpiły przed Keiserem. Było jej przykro, zwłaszcza że naprawdę chciała go uszczęśliwić tym małym, terapeutycznym głaskaniem kotów. Tymczasem… Okazało się, że nie tylko jej marzenia nie mogły się dziś spełnić…
- A-ale… - Kit otworzył usta i je zamknął. Następnie odwrócił się plecami do drzwi. - To takie upokarzające… - westchnął. Bardzo posmutniał. Ruszył powolnym, tragicznym krokiem w stronę samochodu.
- Pewnie zmieni mu się po tym ta polityka trzeźwości - Jenny zaśmiała się.
Bee wydawała się zmieszana. Z jednej strony uważała, że nie należało śmiać się z Kita, a z drugiej… zatrzymanie się w tym miejscu było naprawdę dziecinne. Zwłaszcza że przejechali od lotniska dopiero sześć kilometrów i nie byli nawet w połowie drogi. Może jednej trzeciej, patrząc na mapę optymistycznie.
Harper popatrzyła na plecy Keisera, po czym jeszcze raz zerknęła na drzwi. Westchnęła.
- No to wracamy do auta i jedziemy na te zakupy - zarządziła. Uznała, że w ramach pocieszenia, kupi mu coś słodkiego. Ruszyła w stronę zaparkowanego przez Jenny volvo i poczekała, aż zostanie otwarte, by wsiąść. Czuła się nadal nieco sennie, ale ten mały postój rozbudził ją ponownie.

Jechali naprzód. Budynek po lewej stronie był opatrzony napisem “Lancashire Castle” i był zapowiedzią miasteczka Newtown.
- Czerwona budka telefoniczna - powiedziała Bee. - Nie wiedziałam, że takie jeszcze istnieją w dzisiejszych czasach - zawiesiła głos.
Minęli kaplicę. Potem spostrzegli szereg luźno rozsianych budynków. Billboard informował ich, że mogli zjechać w lewo do klubu country Mount Murray, gdzie znajdował się również Centrum Zdrowia i Fitnessu. Jednak ominęli i to. Dalej znajdowały się kolejne znaki Harmony Homes i DeanWood, mające namówić do zakupy działek i domów. Po prawej natomiast The Hop Garden proponował wspaniałe piwo i jedzenie serwowane przez cały dzień. Tak właściwie obiekt wyglądał całkiem urokliwie, położony nieco w dole. Jednak nie mogli marnować na niego czasu. Następnie droga A5 została przedzielona na pół stoperami.
- Może są tu jakieś wyścigi? Albo roboty drogowe? - zasugerowała Jennifer.


Dalej zobaczyli koparki, robotników oraz znaki ostrzegawcze. Rzeczywiście, de Trafford miała rację.
- Richmond House - przeczytała Bee po lewej stronie. - Może to sklep?
Nawet jeśli tak, to blondynka nie zatrzymywała się i jechali dalej. Teren był tutaj otwarty. Widzieli pola ciągnące się daleko, a daleko znajdowały się również wzgórza. Niebo było niebieskie. Wypogodziło się. Białe chmurki snuły się leniwie kępkami po nieboskłonie, dopełniając sielankowej atmosfery.
- NIE! - wrzasnął Kit. - STOP!
Jennifer przestraszyła się i wcisnęła hamulec.
Alice spojrzała na zieloną tabliczkę znajdującą się po lewej stronie. “Home of Rest For Old Horses”.
- Kurwa - przełknęła blondynka.
Alice musiała przytrzymać się deski rozdzielczej, bo inaczej grzmotnęłaby w nią czołem. Ochrzaniła się wewnętrznie za niezapięcie pasów. Rozejrzała się i dostrzegła przybytek.
- Może… To jest w takim razie otwarte…? Ale jeśli to jest otwarte to zwiedzimy, ale dziś już poza sklepem i miejscem docelowym nigdzie nie stajemy, zgoda? - zarządziła Harper, oglądając się na Kita. Wystraszyła się bardziej, niż wkurzyła. Już się jednak uspokajała. Keiser był jak dziecko, nie było sensu się na niego złościć.
- Weź zaparkuj Jenny… - powiedziała i przetarła twarz dłonią.
Mężczyzna zastanawiał się przez chwilę.
- Nie ma takiej potrzeby - powiedział głosem męczennika poświęcającego się dla sprawy. - Konie to jednak nie to samo, co koty… - westchnął.
- To dlaczego krzyczałeś? - zapytała Jennifer. - Mogłam uderzyć w coś… - westchnęła.
Na jej twarzy pojawiła się lekka niepewność. Nie przywykła do karcenia za nierozsądne zachowanie. Wręcz przeciwnie, to ona była adresatem tego typu odpowiedzi. Czyżby starzała się?
- Nic by się nie stało - zaśmiała się nieco na siłę. - Ale ten Goodwill by się zdziwił! - spróbowała, ale potem odpuściła sobie i już tylko wyglądała przez okno.
- Goodman - poprawiła ją Bee. - On nazywał się Goodman.
- Zresztą pewnie i tak jest zamknięte - powiedział Kit. - Nie pierwszy raz przede mną zaryglowane drzwi - rzekł nieco dramatycznie. - I nie ostatni - lekko skłonił głowę.
Rudowłosa wyczuwała w tym jakiś podstęp. Jeśli rezygnował ze zwiedzania koni, bo powiedziała, że to ostatni punkt, poza docelowymi, gdzie się zatrzymają… To albo zgadywał, że było po drodze coś ciekawego, albo wiedział i wolał wykorzystać tę jedyną na dziś szansę na to ‘ważniejsze miejsce’. Harper wyciągnęła komórkę.
- No to ruszamy dalej - poleciła.
- Tylko miej na uwadze, że jak pojawi się potencjalnie, ‘Dom dla starych, schorowanych kaczuszek’, to może będzie wart zobaczenia - zasugerowała do Jennifer, a sama zaczęła przeglądać mapę wyspy, szukając czy na ich drodze były jeszcze jakieś tego typu punkty postoju, chcąc wiedzieć na zaś. Przed nimi czekało Douglas. A w stolicy na pewno czaiły się jakieś atrakcje, których było nie sposób wszystkich przewidzieć.

Na razie jednak droga nie prowadziła przez tereny wyglądające na miejskie. Po jakimś czasie zobaczyły tablicę, według której naprzód ciągnęła się droga A2 ku Laxey i Onchan. Na prawo natomiast znajdowało się Douglas wraz z International Business School, dokąd można było dojechać drogą A6. Po lewej wymieniono Foxdale, Peel, Ramsey i Business Park. Tuż za tablicą zobaczyły pole usiane białymi kropkami - budynkami. A potem był kolejny znak informujący o tym, że naprzód znajdowało się Narodowe Centrum Sportowe, a na lewo Centrum Miasta i Muzeum Manx. Cały czas jechały naprzód.
- Witajcie w mieście Douglas - Bee przeczytała na dużo bardziej ozdobnym znaku.
Wnet pojawił się kolejny kamienny murek, których sieć ciągnęła się pewnie przez całą wyspę. Potem jednak zniknął za roślinnością. W stolicy również jej nie brakowało.
Douglas, przynajmniej w tej części, wyglądało na bardzo poukładane, czyste i związane z naturą. Wszystkie budynki zostały zbudowane w tym samym stylu, lub też niewiele odbiegającym od siebie. Niczym nie wyróżniały się i stały obok siebie w równych rzędach.
Po prawej stronie znajdował się salon Mitsubishi Motors. Jenny zerknęła na niego.
- Może powinnyśmy zaparkować…?
- Powinniśmy - poprawił ją Kit.
- Nie sądzę, że znajdziemy po drodze jakąś stację lub sklep. Musielibyśmy coś takiego wyszukać w internecie i udać się tam bezpośrednio. Wydaje mi się, że to takie miasteczko, gdzie jeśli nie wiesz, czego dokładnie szukasz, to tego nie znajdziesz - ciągnęła niezrażona.
Alice kiwnęła głową.
- No dobrze, zaparkujmy i poszukajmy kogoś, kto zdoła wskazać nam drogę do sklepu? Ewentualnie, może google maps nam pomoże - oznajmiła i zarzuciła hasło aplikacji, mając nadzieję, że ta doprowadzi ją do jakiegoś sklepu.
- Stąd mamy najbliżej do Mcdonalds… ale tam nie trafimy na zbyt zdrowe jedzenie. Jakbyśmy podjechali nieco dalej, to jest rondo, a na nim w prawo… Będzie monopolowy i sklepy… Myślę, że możemy tam podjechać i się zaopatrzyć - powiedziała, zdając relacje pozostałym. Nazwa tego miasta nieco ją bawiła. W końcu rodzina jej ojca miała dokładnie takie nazwisko. To przywiodło jej na myśl jej pierwszą rozmowę z Dahlem, jednak on wspominał o rzece, która nosiła nazwę Douglas...Water? I chyba była w Szkocji. Tak czy inaczej, miała sentyment do tego nazwiska, więc automatycznie polubiła to miasto, choć tak naprawdę nie wiedziała, czy były ku temu jakiekolwiek powody.
- Cudownie - powiedziała Jennifer.
Ominęły Narodowe Centrum Sportowe. Tutaj kończyła się droga New Castletown. Teraz mogły skręcić w lewo, aby dojechać do Injebreck. Zamiast tego wybrały prawą odnogę Peel Road.
- McDonald’s… - Kit mruknął nieco smutny. - Ale to dobrze, że tam nie pojedziemy - powiedział z cichą pewnością siebie. Nie wyjaśnił jednak, z jakiego powodu tak uważał. Może z bardzo przyziemnych i miał na myśli na przykład niezdrowe jedzenie, wyniszczający kapitalizm lub pozbawiającą różnorodności globalizację. Lub też podświadomie zobaczył jakiś szczególnie niepokojący wariant przyszłości i dlatego właśnie nie naciskał na posiłek w tym miejscu. Choć zdawało się, że miał na niego ochotę.
Zaparkowały na stacji paliw Milestone. Zatankowali do pełna, po czym ruszyli do sklepu monopolowego Wine Cellar.
- Spirytus dla Chevonne, a co dla was? - zapytała Jennifer. - Idziecie ze mną, czy zostajecie?
- Może nie rozdzielajmy się? - Harper wolała mieć ich wszystkich na oku. Zostawianie Jenny samej w monopolowym nie brzmiało jak rozsądny pomysł. Podobnie jak puszczanie Christophera swobodnie. Wybrała najrozsądniejszą opcję, a ta oznaczała, że będą chodzić wszędzie razem. Przynajmniej do miejsc, w którym któreś mogłoby zgubić poczucie czasu…
- Dobry pomysł - powiedziała Bee. - Myślę, że szybciej nam pójdzie paradoksalnie, jeżeli ruszymy wszyscy razem. Będziemy pilnować siebie nawzajem - powiedziała, choć chyba miała głównie na myśli Jennifer. Kit miał infantylny sposób bycia, jednak nie był małym dzieckiem. Jeżeli trafił sam na lotnisko pod Manchesterem, to pewnie będzie potrafił znaleźć drogę z powrotem do pojazdu. Harper miała jednak wątpliwości co do tego, czy jakaś z wróżek nie pokusiłaby się na jego artystyczno-odlecianą osobę i dlatego wolała mieć go na oku.
- Nie przesadzajcie - Jennifer westchnęła. - Nie zamierzam odkręcać wszystkich butelek po kolei, pić i próbować - mruknęła, przewracając oczami. Rudowłosa uniosła kącik ust.
- Oczywiście, że nie, ale jak zauważyła Bee, tak będzie szybciej, niż jakbyśmy się mieli rozdzielić - wyjaśniła.
Weszli do sklepu. Bee znalazła spirytus dla Chevonne.
- Jaka pojemność? - zapytała Alice, kucając nad plakietkami z cenami. - Mówiła w ogóle coś na ten temat?
Śpiewaczka popatrzyła po butelkach i pokręciła głowa.
- Nie, nie mówiła… Może weźmy taką… 0,75? Właściwie nigdy nie robiłam nalewki, nie jestem pewna ile jest potrzebne… - powiedziała cicho. Odszukała odpowiednią butelkę i podała ją Barnett.
- Weźmy tą, a jeśli będzie za mało, no to dokupimy - zdecydowała. Sama nie miała ochoty na alkohol, a przynajmniej tak sobie wmawiała. Kiedy miała naprawdę słabe wieczory, aż ją skręcało, żeby się napić, jednak… zmuszała się do abstynencji. Musiała dbać o dobro dziecka, które powolutku kształtowało się w niej i choć było pewnie jeszcze wielkości niewiele przekraczającej rozmiarem ziarnko piasku, to ona już chciała zapewnić mu bezpieczeństwo. Przechadzała się więc tylko po lokalu, mając na oku swych konsumentów.
Kit znalazł szampany bezalkoholowe. Wybrał Bąbelkową Radość Jednorożca Dipsy Star. Kierował się chyba kolorem opakowania oraz rysunkami. Wziął dwie sztuki i włożyć do koszyka.
- To na okazję, kiedy zakończymy misję - powiedział, zerkając w stronę Alice. - Ty również będziesz mogła się napić. Alice uśmiechnęła się lekko. Że też o tym nie pomyślała…
- Super… - stwierdziła optymistycznie. To na swój sposób poprawiło jej nastrój.
Jennifer włożyła dwie butelki Jacka Danielsa i kolejne dwie wódki.
- Nie wiem, jak długo tu będziemy - powiedziała. - Myślę, że to nam się przyda.
- Na przykład do odkażania ran, prawda? - Bee powiedziała nieco kpiąco, ale nie w zbyt rażący sposób.
- Na przykład - de Trafford skinęła głową. - Coś jeszcze? - zapytała Harper.
Alice popatrzyła na spirytus, whiskey i wódkę, a także bezalkoholowy szampan. To był naprawdę wyjątkowy koszyk…
- Nie, myślę, że wszystko już mamy. Możemy iść zapłacić, a potem poszukać zwykłego sklepu i kupić jedzenie - zarządziła i rozejrzała się, po czym ruszyła jako pierwsza w stronę kasy.
Zapłacili, a potem wyruszyli na poszukiwanie innego sklepu. Tym razem spożywczego. W nim już rozdzielili się pomiędzy alejkami. Bee wkładała owoce i warzywa, Kit słodycze i wypieki, a Jennifer konserwy i przetwory. W dziale papierniczym były nawet pinezki. Oprócz tego włożyli do koszyka trzy kilogramy soli, na wszelki wypadek. Nie mieli tylko czystego żelaza, ale może nie potrzebowali go do walki z wróżkami.

Wrócili na Peel Road i pojechali nią na północ. Następnie skręcili w prawo na A23, omijając Kemping i hotel. Po prawej stronie ciągnęły się pola, a po lewej domy. Za obiektem zajmującym się wulkanizacją skręcili w prawo na West Baldwin Road. Ta była węższa i ciągnęła się w nieskończoność wśród pól. W pewnym momencie pojawiło się nieco więcej drzew. Minęło kilka kilometrów… aż Jennifer nieco zwolniła i przystanęła na środku drogi.




- Czy to… jest to, o czym myślę? - zapytała Jennifer.
Harper zerknęła na nią.
- A co masz na myśli? - zapytała, ale zerknęła na wyświetlacz telefonu i ich obecną lokalizację. Zrozumiała wreszcie o co pytała Jenny.
- Mhm… To będzie to jezioro… West Baldwin Reservoir… - skomentowała tylko. Rozglądała się po jego tafli, choć powoli robiło się popołudnie i słońce odbijało się tu pod ciekawym kątem od wody, kiedy tylko chmury pozwalały mu się na moment przebić. Obserwowała wodę, jakby spodziewała się, że coś tam tak naprawdę ujrzy.
Jezioro wydawało się malownicze, ale normalne. Nikt nie wywiesił znaków ostrzegawczych, według których pod taflą czaiło się niebezpieczne monstrum, bardzo chętnie pożerające małe dzieci. Co nie znaczyło, że tak nie było.
Kit zadrżał.
- To nie jest dobre miejsce - powiedział po chwili dziwnie pewnym tonem.
Alice wcale nie ulegała aż tak łatwo opinii innych ludzi, ale kiedy tylko Keiser wypowiedział te słowa… również to poczuła. Nawet nie chodziło o to, że West Baldwin Reservoir ociekało złem i zniszczeniem. Bardziej… było dziwne i wypaczone. Mimo że na pozór wydawało się całkiem normalne. Pewnie nawet nie zwróciłaby uwagi na to, gdyby nie znała opowieści Esmeraldy. I gdyby Kit nie wypowiedział słów.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 03-07-2019 o 18:30.
Ombrose jest offline