Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-05-2019, 22:44   #161
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



- Jak tak dalej pójdzie, to bez alkoholu się nie obejdzie i w moim przypadku - mruknęła Barnett. - Żartuję - dodała szybko. - A ty? Co ty sobie zamarzysz? - zapytała.
Alice znała odpowiedź. Jednak spojrzała gdzieś za okno.
- Nie wiem… Muszę pomyśleć - odpowiedziała, tak naprawdę po prostu nie chcąc powiedzieć co pierwsze przyszło jej do głowy.
- Naprawdę mam zatrzymać samochód? - zapytała, po czym westchnęła i zjechała na pobocze. Zaparkowali i zamknęli volvo. Wyszli z niego.
- Czy będę mógł zabrać jednego? - poprosił Kit. - Nazwałbym go Volvo. Na pewno nie Sebastian. To złe imię dla kota. Tak samo Puf. Okropne rzeczy - wzdrygnął się, następnie zmarszczył brwi. Chyba sam do końca nie wiedział, co miał na myśli.
- Na razie nie… Ale jeśli wszystko się uda i powstanie Obserwatorium, będziesz mógł w nim mieć nawet trzy koty - obiecała mu Alice. To oznaczało, że jeśli bardzo ich chciał, będzie się musiał przyłożyć do zadania. Harper miała nadzieję, że upiekła jakąś pieczeń na tym ogniu…

[media]http://www.youtube.com/watch?v=KVkzY7qzYzU&feature=youtu.be[/media]

Ruszyli w stronę budynku. Pierwszy szedł Kit. Trzymał w jednej dłoni plecak Hello Kitty, a w drugiej komórkę.
- “Nasze koty żyją razem kurami, gęsiami, koniami i kaczkami. Nasz ogród daje kotom wolność eksploracji świata” - czytał ze strony internetowej.
- Chciałabym, żeby mój humor mógł tak nagle poprawiać się - westchnęła Bee. - Choć z chęcią spojrzałabym na te koty - powiedziała.
- Jest nawet wideo na youtube - radośnie rzucił Keiser. - Chcę kupić kilka paczek Dreamies! Jedna kosztuje tylko funta - uśmiechnął się do ekranu.
Chwycił klamkę drzwi z wielką ekscytacją i pociągnął. Ani drgnęły.
- Spójrz na plakietkę - zachęciła go Jennifer.
Rzeczywiście, do budynku była przyczepiona tabliczka.

Cytat:
Jesteśmy otwarci dla zwiedzających przez miesiące letnie od pierwszego kwietnia do trzydziestego września. Środowe i niedzielne popołudnia od drugiej do piątej.
Sugerowane datki: Paczka jedzenia Whiskas za pięć lub sześć funktów (lub też pudełko saszetek).
- Ale… co to znaczy? - Kit jęknął.
Harper popatrzyła na Jennifer, po czym na Kita i na Bee…
- Że… Że jest zima i mają zamknięte dla zwiedzających? - odważyła się wyjaśnić czemu drzwi nie ustąpiły przed Keiserem. Było jej przykro, zwłaszcza że naprawdę chciała go uszczęśliwić tym małym, terapeutycznym głaskaniem kotów. Tymczasem… Okazało się, że nie tylko jej marzenia nie mogły się dziś spełnić…
- A-ale… - Kit otworzył usta i je zamknął. Następnie odwrócił się plecami do drzwi. - To takie upokarzające… - westchnął. Bardzo posmutniał. Ruszył powolnym, tragicznym krokiem w stronę samochodu.
- Pewnie zmieni mu się po tym ta polityka trzeźwości - Jenny zaśmiała się.
Bee wydawała się zmieszana. Z jednej strony uważała, że nie należało śmiać się z Kita, a z drugiej… zatrzymanie się w tym miejscu było naprawdę dziecinne. Zwłaszcza że przejechali od lotniska dopiero sześć kilometrów i nie byli nawet w połowie drogi. Może jednej trzeciej, patrząc na mapę optymistycznie.
Harper popatrzyła na plecy Keisera, po czym jeszcze raz zerknęła na drzwi. Westchnęła.
- No to wracamy do auta i jedziemy na te zakupy - zarządziła. Uznała, że w ramach pocieszenia, kupi mu coś słodkiego. Ruszyła w stronę zaparkowanego przez Jenny volvo i poczekała, aż zostanie otwarte, by wsiąść. Czuła się nadal nieco sennie, ale ten mały postój rozbudził ją ponownie.

Jechali naprzód. Budynek po lewej stronie był opatrzony napisem “Lancashire Castle” i był zapowiedzią miasteczka Newtown.
- Czerwona budka telefoniczna - powiedziała Bee. - Nie wiedziałam, że takie jeszcze istnieją w dzisiejszych czasach - zawiesiła głos.
Minęli kaplicę. Potem spostrzegli szereg luźno rozsianych budynków. Billboard informował ich, że mogli zjechać w lewo do klubu country Mount Murray, gdzie znajdował się również Centrum Zdrowia i Fitnessu. Jednak ominęli i to. Dalej znajdowały się kolejne znaki Harmony Homes i DeanWood, mające namówić do zakupy działek i domów. Po prawej natomiast The Hop Garden proponował wspaniałe piwo i jedzenie serwowane przez cały dzień. Tak właściwie obiekt wyglądał całkiem urokliwie, położony nieco w dole. Jednak nie mogli marnować na niego czasu. Następnie droga A5 została przedzielona na pół stoperami.
- Może są tu jakieś wyścigi? Albo roboty drogowe? - zasugerowała Jennifer.


Dalej zobaczyli koparki, robotników oraz znaki ostrzegawcze. Rzeczywiście, de Trafford miała rację.
- Richmond House - przeczytała Bee po lewej stronie. - Może to sklep?
Nawet jeśli tak, to blondynka nie zatrzymywała się i jechali dalej. Teren był tutaj otwarty. Widzieli pola ciągnące się daleko, a daleko znajdowały się również wzgórza. Niebo było niebieskie. Wypogodziło się. Białe chmurki snuły się leniwie kępkami po nieboskłonie, dopełniając sielankowej atmosfery.
- NIE! - wrzasnął Kit. - STOP!
Jennifer przestraszyła się i wcisnęła hamulec.
Alice spojrzała na zieloną tabliczkę znajdującą się po lewej stronie. “Home of Rest For Old Horses”.
- Kurwa - przełknęła blondynka.
Alice musiała przytrzymać się deski rozdzielczej, bo inaczej grzmotnęłaby w nią czołem. Ochrzaniła się wewnętrznie za niezapięcie pasów. Rozejrzała się i dostrzegła przybytek.
- Może… To jest w takim razie otwarte…? Ale jeśli to jest otwarte to zwiedzimy, ale dziś już poza sklepem i miejscem docelowym nigdzie nie stajemy, zgoda? - zarządziła Harper, oglądając się na Kita. Wystraszyła się bardziej, niż wkurzyła. Już się jednak uspokajała. Keiser był jak dziecko, nie było sensu się na niego złościć.
- Weź zaparkuj Jenny… - powiedziała i przetarła twarz dłonią.
Mężczyzna zastanawiał się przez chwilę.
- Nie ma takiej potrzeby - powiedział głosem męczennika poświęcającego się dla sprawy. - Konie to jednak nie to samo, co koty… - westchnął.
- To dlaczego krzyczałeś? - zapytała Jennifer. - Mogłam uderzyć w coś… - westchnęła.
Na jej twarzy pojawiła się lekka niepewność. Nie przywykła do karcenia za nierozsądne zachowanie. Wręcz przeciwnie, to ona była adresatem tego typu odpowiedzi. Czyżby starzała się?
- Nic by się nie stało - zaśmiała się nieco na siłę. - Ale ten Goodwill by się zdziwił! - spróbowała, ale potem odpuściła sobie i już tylko wyglądała przez okno.
- Goodman - poprawiła ją Bee. - On nazywał się Goodman.
- Zresztą pewnie i tak jest zamknięte - powiedział Kit. - Nie pierwszy raz przede mną zaryglowane drzwi - rzekł nieco dramatycznie. - I nie ostatni - lekko skłonił głowę.
Rudowłosa wyczuwała w tym jakiś podstęp. Jeśli rezygnował ze zwiedzania koni, bo powiedziała, że to ostatni punkt, poza docelowymi, gdzie się zatrzymają… To albo zgadywał, że było po drodze coś ciekawego, albo wiedział i wolał wykorzystać tę jedyną na dziś szansę na to ‘ważniejsze miejsce’. Harper wyciągnęła komórkę.
- No to ruszamy dalej - poleciła.
- Tylko miej na uwadze, że jak pojawi się potencjalnie, ‘Dom dla starych, schorowanych kaczuszek’, to może będzie wart zobaczenia - zasugerowała do Jennifer, a sama zaczęła przeglądać mapę wyspy, szukając czy na ich drodze były jeszcze jakieś tego typu punkty postoju, chcąc wiedzieć na zaś. Przed nimi czekało Douglas. A w stolicy na pewno czaiły się jakieś atrakcje, których było nie sposób wszystkich przewidzieć.

Na razie jednak droga nie prowadziła przez tereny wyglądające na miejskie. Po jakimś czasie zobaczyły tablicę, według której naprzód ciągnęła się droga A2 ku Laxey i Onchan. Na prawo natomiast znajdowało się Douglas wraz z International Business School, dokąd można było dojechać drogą A6. Po lewej wymieniono Foxdale, Peel, Ramsey i Business Park. Tuż za tablicą zobaczyły pole usiane białymi kropkami - budynkami. A potem był kolejny znak informujący o tym, że naprzód znajdowało się Narodowe Centrum Sportowe, a na lewo Centrum Miasta i Muzeum Manx. Cały czas jechały naprzód.
- Witajcie w mieście Douglas - Bee przeczytała na dużo bardziej ozdobnym znaku.
Wnet pojawił się kolejny kamienny murek, których sieć ciągnęła się pewnie przez całą wyspę. Potem jednak zniknął za roślinnością. W stolicy również jej nie brakowało.
Douglas, przynajmniej w tej części, wyglądało na bardzo poukładane, czyste i związane z naturą. Wszystkie budynki zostały zbudowane w tym samym stylu, lub też niewiele odbiegającym od siebie. Niczym nie wyróżniały się i stały obok siebie w równych rzędach.
Po prawej stronie znajdował się salon Mitsubishi Motors. Jenny zerknęła na niego.
- Może powinnyśmy zaparkować…?
- Powinniśmy - poprawił ją Kit.
- Nie sądzę, że znajdziemy po drodze jakąś stację lub sklep. Musielibyśmy coś takiego wyszukać w internecie i udać się tam bezpośrednio. Wydaje mi się, że to takie miasteczko, gdzie jeśli nie wiesz, czego dokładnie szukasz, to tego nie znajdziesz - ciągnęła niezrażona.
Alice kiwnęła głową.
- No dobrze, zaparkujmy i poszukajmy kogoś, kto zdoła wskazać nam drogę do sklepu? Ewentualnie, może google maps nam pomoże - oznajmiła i zarzuciła hasło aplikacji, mając nadzieję, że ta doprowadzi ją do jakiegoś sklepu.
- Stąd mamy najbliżej do Mcdonalds… ale tam nie trafimy na zbyt zdrowe jedzenie. Jakbyśmy podjechali nieco dalej, to jest rondo, a na nim w prawo… Będzie monopolowy i sklepy… Myślę, że możemy tam podjechać i się zaopatrzyć - powiedziała, zdając relacje pozostałym. Nazwa tego miasta nieco ją bawiła. W końcu rodzina jej ojca miała dokładnie takie nazwisko. To przywiodło jej na myśl jej pierwszą rozmowę z Dahlem, jednak on wspominał o rzece, która nosiła nazwę Douglas...Water? I chyba była w Szkocji. Tak czy inaczej, miała sentyment do tego nazwiska, więc automatycznie polubiła to miasto, choć tak naprawdę nie wiedziała, czy były ku temu jakiekolwiek powody.
- Cudownie - powiedziała Jennifer.
Ominęły Narodowe Centrum Sportowe. Tutaj kończyła się droga New Castletown. Teraz mogły skręcić w lewo, aby dojechać do Injebreck. Zamiast tego wybrały prawą odnogę Peel Road.
- McDonald’s… - Kit mruknął nieco smutny. - Ale to dobrze, że tam nie pojedziemy - powiedział z cichą pewnością siebie. Nie wyjaśnił jednak, z jakiego powodu tak uważał. Może z bardzo przyziemnych i miał na myśli na przykład niezdrowe jedzenie, wyniszczający kapitalizm lub pozbawiającą różnorodności globalizację. Lub też podświadomie zobaczył jakiś szczególnie niepokojący wariant przyszłości i dlatego właśnie nie naciskał na posiłek w tym miejscu. Choć zdawało się, że miał na niego ochotę.
Zaparkowały na stacji paliw Milestone. Zatankowali do pełna, po czym ruszyli do sklepu monopolowego Wine Cellar.
- Spirytus dla Chevonne, a co dla was? - zapytała Jennifer. - Idziecie ze mną, czy zostajecie?
- Może nie rozdzielajmy się? - Harper wolała mieć ich wszystkich na oku. Zostawianie Jenny samej w monopolowym nie brzmiało jak rozsądny pomysł. Podobnie jak puszczanie Christophera swobodnie. Wybrała najrozsądniejszą opcję, a ta oznaczała, że będą chodzić wszędzie razem. Przynajmniej do miejsc, w którym któreś mogłoby zgubić poczucie czasu…
- Dobry pomysł - powiedziała Bee. - Myślę, że szybciej nam pójdzie paradoksalnie, jeżeli ruszymy wszyscy razem. Będziemy pilnować siebie nawzajem - powiedziała, choć chyba miała głównie na myśli Jennifer. Kit miał infantylny sposób bycia, jednak nie był małym dzieckiem. Jeżeli trafił sam na lotnisko pod Manchesterem, to pewnie będzie potrafił znaleźć drogę z powrotem do pojazdu. Harper miała jednak wątpliwości co do tego, czy jakaś z wróżek nie pokusiłaby się na jego artystyczno-odlecianą osobę i dlatego wolała mieć go na oku.
- Nie przesadzajcie - Jennifer westchnęła. - Nie zamierzam odkręcać wszystkich butelek po kolei, pić i próbować - mruknęła, przewracając oczami. Rudowłosa uniosła kącik ust.
- Oczywiście, że nie, ale jak zauważyła Bee, tak będzie szybciej, niż jakbyśmy się mieli rozdzielić - wyjaśniła.
Weszli do sklepu. Bee znalazła spirytus dla Chevonne.
- Jaka pojemność? - zapytała Alice, kucając nad plakietkami z cenami. - Mówiła w ogóle coś na ten temat?
Śpiewaczka popatrzyła po butelkach i pokręciła głowa.
- Nie, nie mówiła… Może weźmy taką… 0,75? Właściwie nigdy nie robiłam nalewki, nie jestem pewna ile jest potrzebne… - powiedziała cicho. Odszukała odpowiednią butelkę i podała ją Barnett.
- Weźmy tą, a jeśli będzie za mało, no to dokupimy - zdecydowała. Sama nie miała ochoty na alkohol, a przynajmniej tak sobie wmawiała. Kiedy miała naprawdę słabe wieczory, aż ją skręcało, żeby się napić, jednak… zmuszała się do abstynencji. Musiała dbać o dobro dziecka, które powolutku kształtowało się w niej i choć było pewnie jeszcze wielkości niewiele przekraczającej rozmiarem ziarnko piasku, to ona już chciała zapewnić mu bezpieczeństwo. Przechadzała się więc tylko po lokalu, mając na oku swych konsumentów.
Kit znalazł szampany bezalkoholowe. Wybrał Bąbelkową Radość Jednorożca Dipsy Star. Kierował się chyba kolorem opakowania oraz rysunkami. Wziął dwie sztuki i włożyć do koszyka.
- To na okazję, kiedy zakończymy misję - powiedział, zerkając w stronę Alice. - Ty również będziesz mogła się napić. Alice uśmiechnęła się lekko. Że też o tym nie pomyślała…
- Super… - stwierdziła optymistycznie. To na swój sposób poprawiło jej nastrój.
Jennifer włożyła dwie butelki Jacka Danielsa i kolejne dwie wódki.
- Nie wiem, jak długo tu będziemy - powiedziała. - Myślę, że to nam się przyda.
- Na przykład do odkażania ran, prawda? - Bee powiedziała nieco kpiąco, ale nie w zbyt rażący sposób.
- Na przykład - de Trafford skinęła głową. - Coś jeszcze? - zapytała Harper.
Alice popatrzyła na spirytus, whiskey i wódkę, a także bezalkoholowy szampan. To był naprawdę wyjątkowy koszyk…
- Nie, myślę, że wszystko już mamy. Możemy iść zapłacić, a potem poszukać zwykłego sklepu i kupić jedzenie - zarządziła i rozejrzała się, po czym ruszyła jako pierwsza w stronę kasy.
Zapłacili, a potem wyruszyli na poszukiwanie innego sklepu. Tym razem spożywczego. W nim już rozdzielili się pomiędzy alejkami. Bee wkładała owoce i warzywa, Kit słodycze i wypieki, a Jennifer konserwy i przetwory. W dziale papierniczym były nawet pinezki. Oprócz tego włożyli do koszyka trzy kilogramy soli, na wszelki wypadek. Nie mieli tylko czystego żelaza, ale może nie potrzebowali go do walki z wróżkami.

Wrócili na Peel Road i pojechali nią na północ. Następnie skręcili w prawo na A23, omijając Kemping i hotel. Po prawej stronie ciągnęły się pola, a po lewej domy. Za obiektem zajmującym się wulkanizacją skręcili w prawo na West Baldwin Road. Ta była węższa i ciągnęła się w nieskończoność wśród pól. W pewnym momencie pojawiło się nieco więcej drzew. Minęło kilka kilometrów… aż Jennifer nieco zwolniła i przystanęła na środku drogi.




- Czy to… jest to, o czym myślę? - zapytała Jennifer.
Harper zerknęła na nią.
- A co masz na myśli? - zapytała, ale zerknęła na wyświetlacz telefonu i ich obecną lokalizację. Zrozumiała wreszcie o co pytała Jenny.
- Mhm… To będzie to jezioro… West Baldwin Reservoir… - skomentowała tylko. Rozglądała się po jego tafli, choć powoli robiło się popołudnie i słońce odbijało się tu pod ciekawym kątem od wody, kiedy tylko chmury pozwalały mu się na moment przebić. Obserwowała wodę, jakby spodziewała się, że coś tam tak naprawdę ujrzy.
Jezioro wydawało się malownicze, ale normalne. Nikt nie wywiesił znaków ostrzegawczych, według których pod taflą czaiło się niebezpieczne monstrum, bardzo chętnie pożerające małe dzieci. Co nie znaczyło, że tak nie było.
Kit zadrżał.
- To nie jest dobre miejsce - powiedział po chwili dziwnie pewnym tonem.
Alice wcale nie ulegała aż tak łatwo opinii innych ludzi, ale kiedy tylko Keiser wypowiedział te słowa… również to poczuła. Nawet nie chodziło o to, że West Baldwin Reservoir ociekało złem i zniszczeniem. Bardziej… było dziwne i wypaczone. Mimo że na pozór wydawało się całkiem normalne. Pewnie nawet nie zwróciłaby uwagi na to, gdyby nie znała opowieści Esmeraldy. I gdyby Kit nie wypowiedział słów.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 03-07-2019 o 18:30.
Ombrose jest offline  
Stary 08-05-2019, 22:45   #162
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Obserwowała ciemną toń wody, szukając u niej potwierdzenia dla tych odczuć. Nie spodziewała się takowego, ale i tak obserwowała. W końcu jednak cmoknęła i pokręciła głową, odrywając od niego wzrok.
- Ruszajmy dalej. Nie ma się co tak na nie gapić… Potwora z Loch Ness tu nie dostrzeżemy… - powiedziała w końcu, przełamując tę dziwną atmosferę, która pojawiła się w aucie.
- A potwór z West Baldwin? - zapytała Jennifer, uśmiechając się pod nosem. - Injebreck jest niedaleko. A co, jeśli wyjdzie wieczorem na brzeg, zakradnie się i was… zje?!
- Nie! - Kit krzyknął.
Bee tylko pokręciła głową. Była wyraźnie spięta i bez krzyków Keisera.
- Wydaje mi się, że to dlatego, bo przez środek biegnie taki jakby cień - powiedziała. - Taki czarny trójkąt. I dlatego niepokoimy się. Chociaż światło pewnie pada w ten sposób z powodów naturalnych.
- Ja nie wiem - odpowiedział Kit. - To jest prawie idealny trójkąt…
Harper obserwowała cień.
- Obejrzymy go rano i w południe. Wiemy jak wygląda po południu. Nie sądzę, by potwór od razu do nas przybiegł już pierwszej nocy, więc nie ma się co martwić - Alice postarała się postawić na racjonalizm tym razem. Nie chciała, żeby Bee po nocy miała koszmary. Już wystarczyło, że ona w tym towarzystwie na nie cierpiała. Obawiała się nocy w nowym miejscu…
- Ciekawi mnie, czy jezioro przemierzyła ekipa nurków. To może brzmi śmiesznie, ale skoro umarło dziecko w tak bogatej rodzinie i podejrzewano, że się utopił… - Bee zawiesiła głos. - Na miejscu rodziców zatrudniłabym odpowiednią ekipę. O ile taka istnieje na Isle of Man. Jednak nawet gdyby nikogo takiego nie było, po prostu sprowadziłabym nurków z wysp. Chciałabym wiedzieć, co się stało z moim dzieckiem. Czy opadło na dno, czy może ktoś je porwał - wzruszyła ramionami. - Czy pani Hastings mówiła ci o ewentualnych poszukiwaniach… Edwina? To był Edwin, tak?
- Owszem, to był Edwin. Mówiła o tym, że był poszukiwany i że jej rodzice zostali na wyspie w tym celu, jednak niczego nie znaleziono. Sądzę, że przeszukiwano jezioro, choćby dlatego, że chłopiec lubił nad nie chodzić. Jeśli my na to wpadliśmy, to na pewno matka Esmeraldy i Edwina również… - Alice wyjaśniła co myślała na ten temat. Zerkała jeszcze na wody jeziora, oraz jego brzeg, póki obok niego przejeżdżali. W końcu za kilka chwil znajdą się wreszcie przy posiadłości Hastingsów. Miała nadzieję, że posesja nie była kompletnie zaniedbana…

Wnet okazało się, że w Injebreck znajdował się tylko jeden budynek. Tabliczka na kamiennym murku głosiła “Injebreck House”. Alice i reszta Konsumentów nie mogli się pomylić i zabłądzić. Droga i niski, kamienny murek prowadziły do żwirowego podwórza, na którym spostrzegli biały dom. Miał jedno piętro i strych przykryty srebrnym dachem. Sprawiał wrażenie na pewno nie tak dużego, jak Trafford Park, jednak nie był również zbyt mały. Choć jego dokładne wymiary ciężko było oszacować z tej odległości. Po jego lewej stronie znajdował się zielony kubeł na śmieci oraz brama. Dalej mieścił się chyba jeszcze jakiś budynek, albo przedłużenie tego pierwszego. Jeśli tak, to Injebreck House był dużo większy, niż mogło wydawać się od strony drogi. Wokół posiadłości niepodzielnie panowała natura. Drzewa, krzewy, trawy, mech… oraz bardzo świeże powietrze.


- Zdaje się, że jesteśmy na miejscu - powiedziała Jenny. Wdusiła pedał gazu, aby zajechać na żwirowisko.
- Czekaj… - powstrzymała ją Bee. - Tam jest samochód przed domem…
Rzeczywiście, Alice również dostrzegła zaparkowany srebrny pojazd. Ktoś mieszkał w Injebreck House? A może odwiedził to miejsce przejazdem?
Harper na szczęście miała dowody. Choćby… oficjalne klucze do posiadłości, czy prywatny telefon do Esmeraldy de Trafford, dziedziczki rodziny Hestingsów… To był na pewno najodpowiedniejszy argument, na potencjalne pytania ‘Kim jesteście i jakim prawem zamierzacie tu przebywać’.
- No dobrze… To zacznijmy od tego, że jeszcze się nie rozpakowujemy, tylko idziemy przyjrzeć się posiadłości. No i dowiedzieć do kogo należy owo auto. Potem zdecydujemy, czy warunki są odpowiednie, by tu zostać - zarządziła. Gdy zaparkowali, odpięła pasy i wysiadła jako pierwsza. Wzięła głęboki wdech świeżego powietrza i rozejrzała się po domu i najbliższej okolicy. Następnie poczekała na resztę, nim ruszyła w stronę wejścia do domu, wygrzebując z torby pęk kluczy.
Kiedy zbliżała się, dostrzegła, że po lewej stronie domu rzeczywiście znajdowała się brama połączona z kolejnym budynkiem obok. Pomiędzy obydwiema budowlami znajdowała się zamknięta przestrzeń, prostokątne podwórze. Jak to dokładnie wyglądało dalej, mogła się tylko domyślać. Spostrzegła dwa samochody stojące przed wejściem. To było otoczone z obydwu stron zielonymi roślinami w doniczkach. Skoro ktoś tu je ustawił i nie zwiędły… to znaczyło, że ktoś mieszkał na stałe w Injebreck House? Alice spostrzegła dzwonek oraz klamkę. Kiedy pociągnęła za nią, okazało się, że drzwi do domu były otwarte.
Harper była zaskoczona. Esmeralda nie wspominała o tym, że ktoś tu mieszkał. Alice sądziła, że nim dała im możliwość udania się tu, zorientowała się chociaż co do stanu ogólnego posiadłości, czy myliła się? Mimo, że drzwi były otwarte, Harper postanowiła skorzystać z dzwonka. Jeśli ktoś tu mieszkał, na pewno nie chciałby, aby naruszano jego przestrzeń mieszkalną bez zapowiedzi. Nawet jeśli Alice i konsumenci mieli do tego prawo.

Harper czekała tylko kilkanaście sekund. W tym czasie reszta Konsumentów dołączyła do niej. Słyszała krzyk… jakby dziecięcy? Oraz głośny tupot stóp. Wnet drzwi otworzyły się. Alice ujrzała uroczą dziewczynkę. Miała ciemne włosy związane w dwie kitki. Nosiła za dużą, czarną koszulę w białych ogrodniczkach. Na głowie miała jakąś gałązkę, jak gdyby bawiła się na dworze i zapomniała po tym poczesać. Podniosła do góry rękę i pomachała Harper, choć ta znajdowała się tuż przed nią. Uśmiechnęła się do niej, jakby była jej najlepszą przyjaciółką.


- Dzień dobry! - krzyknęła, czy może raczej pisnęła. - Proszę wejść, napije się pani ze mną herbaty!
Następnie obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni i pogalopowała wgłąb domu. Bez wątpienia nie narzekała na brak energii. Albo nieufność względem obcych.
Harper zawahała się, po czym zerknęła za siebie, czy reszta szła za nią. Następnie weszła do środka i rozejrzała się zaskoczona. Co tu robiło to dziecko? Zgadywała, że było czyjąś córką. Alice nasłuchiwała, czy ktoś jeszcze poza nią poruszał się po domu i gdzie dziewczynka dokładnie teraz pobiegła.
- Przepraszam? Halo? - zapytała głośno, ale spokojnym tonem. oceniała, czy domostwo wyglądało na zamieszkałe, czy może byli to jacyś wczasowicze…
Tuż przy wejściu znajdował się nie tak duży hol. Alice dostrzegła w nim szafkę na buty, szafę, antyczny fotel oraz pojemnik na parasolki. Dalej znajdował się korytarz, który prowadził wprost do salonu połączonego z kuchnią. Harper dostrzegła kominek, ławę, kanapę oraz dwa fotele. Dalej stało pianino, kilka mebli na zastawę - była w nich ładnie wyeksponowana. Oprócz tego barek oraz regał z książkami. Dziewczynka rzuciła się na miękki materac przed ławą, na której stał czajnik z kompletem filiżanek.
- Dziadku, mamy gości!
Obok jednego z foteli stał wózek inwalidzki. Siedział na nim starszy mężczyzna, który miał podpięte do nosa wąsy tlenowe. Nie wydawał się szczególnie szczęśliwym człowiekiem. A przynajmniej nie spojrzał na Alice i resztę Konsumentów ze szczególną miłością.


Harper weszła nieco głębiej, po czym zatrzymała się widząc starszego mężczyznę.
- Dzień dobry, przepraszam bardzo… Państwo tu mieszkają? Przyjechalismy tutaj za pozwoleniem pani Esmeraldy de Trafford, dziedziczki rodziny Hastingsów, do której należy to miejsce… - zaczęła spokojnym tonem, tłumacząc co tu robią. Przyglądała się uważnie mężczyźnie. Zastanawiało ją co powie.
- Nazywam się Alice Harper - przedstawiła się uprzejmie.
Mężczyzna otworzył usta, zaharczał i splunął na podłogę. Zaczął mamrotać coś pod nosem w języku manx. Alice nie potrafiła go przetłumaczyć, jednak zorientowała się, że to nie były miłe rzeczy. Powtarzało się dwa razy nazwisko de Trafford. Mężczyzna jednak wydawał się zbyt chory, żeby nawet na nich spojrzeć.
- Dziadku! - dziewczynka karcąco krzyknęła.
- Słodki Jezu - mruknęła Bee.
Mała wystrzeliła do jednego z kredensów. Wyciągnęła z szuflady chusteczki i zaczęła ścierać to, czym splunął mężczyzna.
- A ja jestem Moira - przedstawiła się. - Witaj, Alice. Wybacz dziadkowi, on jest starym człowiekiem. A starym ludziom wybacza się humory - powiedziała tak, jak gdyby cytowała kogoś. Sama raczej nie wpadła na takie słowa.
Śpiewaczka spokojnie przesunęła wzrok na Moirę.
- A powiesz mi Moiro. czy ktoś tu jeszcze mieszka? Mieliśmy zatrzymać się w tej posiadłości. Przez jakiś czas mamy zamiar przebywać na wyspie i nie spodziewaliśmy się, że ktoś tu zamieszkuje. Są tu jeszcze jacyś dorośli? - zapytała dziewczynkę. Zerknęła przelotnie na starszego mężczyznę. Z jakiegoś powodu przypominał jej jej dziadka i to ją nieco drażniło, nie wyrażała jednak tych emocji w żaden sposób.
Moira zniknęła w korytarzu. Najpewniej po to, żeby wyrzucić brudną chusteczkę. Następnie wróciła do salonu i zaczęła skakać po kanapie, jakby ta była trampoliną.
- Tak, jestem ja, i jest dziadzio i jest też tatuś… Jesteśmy tu od dwóch dni - powiedziała, robiąc jedynie przerwy na wdechy. - Tatuś pomaga Darleth na strychu - wyjaśniła.
- Czy ja też mogę poskakać? - Kit nachylił się do ucha Jenny.
Blondynka spojrzała na niego przelotnie.
- Chyba żartujesz.
Harper zerknęła na Kita.
- Może poczekajmy chwilę z zadomawianiem się. Najpierw porozmawiajmy z resztą domowników - ponownie zwróciła się w stronę Moiry.
- Mogłabyś poprosić swojego tatę? Chcielibyśmy porozmawiać… - poprosiła dziewczynkę. Zerknęła na Jennifer, Bee i Christophera. Zastanawiało ją co ci ludzie tu robili i w zasadzie jaka była ich historia. Była nieco zaskoczona, ale i zaciekawiona.
- Tatę… ale herbata… - Moira spojrzała na czajnik z lekkim smutkiem, że Alice nie chciała napić się z nią naparu, tylko rozmawiać z jej ojcem. - No cóż, trudno… - ruszyła w stronę korytarza.
- Napijemy się za chwilę, obiecuję - powiedziała Harper do dziewczynki, nim ta całkiem zniknęła jej z oczu. Tak właściwie nie zdążyła, bo ktoś wszedł do salonu.

Była to stosunkowo młoda kobieta, Azjatka. Tak właściwie z tego powodu ciężko było dobrze oszacować jej wiek, bo na wschodzie ludzie starzeli się trochę inaczej. Miała na sobie pomarańczowo-różową koszulkę oraz biały fartuszek. W dłoniach ścierka i spryskiwacz. Uśmiechała się, ale wydawała się również nieco zaniepokojona


- Darleth! Darleth przyszła! - krzyknęła Moira.
- Dzień dobry… w czym mogę służyć? - kobieta zapytała z obcym akcentem. - Czy jesteście przyjaciółmi właścicieli przybytku?
Alice przyjrzała się uważnie Azjatce. Wyciągnęła w jej stronę dłoń.
- Witam. Nazywam się Alice Harper. Wraz z przyjaciółmi, przyjechaliśmy tutaj za przyzwoleniem Esmeraldy de Trafford, która należy do rodziny Hastingsów. Z kim mamy przyjemność? - zapytała taktycznie, chcąc się dowiedzieć, kim są ci ludzie, którzy się tu zatrzymują.
- Dzień dobry - Darleth powtórzyła. - Rety berety - przeklęła po filipińsku. Następnie wróciła do angielskiego. - Ja zajmuje się od pięciu lat Injebreck House z polecenia pani Ernestine Hastings. To jest chyba mama pani Esmeraldy, jeżeli się nie mylę… - zawiesiła głos. - Ale nawał ludzi, dobrze że regularnie sprzątam. Cały czas pusto wszędzie, głucho wszędzie - Darleth bardzo namiętnie gestykulowała i modulowała głos.
To trochę przypominało próby sceniczne wyjątkowo słabych aktorów. Alice jednak nie wydawało się, żeby ją oszukiwała. Mimo wszystko w Filipince było coś bardzo szczerego. Jakby nie mogła nawet kłamać.
- Aż nagle w jeden tydzień wszyscy się zwalają! To znaczy bardzo mi miło, ale jestem taka zaskoczona… Pani Ernestine mnie nie poinformowała, że pani Esmeralda zaprosiła innych gości…
Śpiewaczka zastanawiała się nad jej słowami.
- Cóż, może jeszcze tego nie ustaliły? Ale w razie potwierdzenia, mam klucze do posiadłości, oraz mogę zadzwonić do Esmeraldy i dać potwierdzenie, przyzwolenia na pozostanie tutaj. Oczywiście, o ile w czymś nie przeszkadzamy? Bo jak rozumiem ktoś jeszcze się tu akurat zatrzymuje? - było to zawoalowane pytanie na temat Moiry, jej dziadka i jej ojca.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 08-05-2019, 22:46   #163
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Tak, ja! Ja! Ja! - dziewczynka akcentowała każdą sylabę wyskokiem. - Ja!
- Ty! - Kit krzyknął tym samym tonem.
Darleth odchrząknęła.
- Tak, ale może chciałaby pani porozmawiać z panem Shanem? Ja tutaj tylko sprzątam - powiedziała. - To znaczy gospodaruję. Wolałabym, żebyście między sobą załatwiali te kwestie. Nie chcę być pośrednikiem - tłumaczyła.
“Nie chcę kłopotów”, jej mina wyraźnie przekazywała.
Rudowłosa kiwnęła głową.
- W porządku, a gdzie go znajdę? Słyszałam, że był na strychu, jest bardzo zajęty? - zapytała. Nie wyglądała na taką osobę, która szukała kłopotów, starała się być spokojna i uprzejma, dokładnie tak jak zawsze. Może to, że miała na sobie elegancką sukienkę i płaszcz, oraz włosy zebrane wysoko do góry w koński ogon nieco nadawało jej surowego wyglądu, ale ani jej gesty, ani miny na taki charakter nie wskazywały. Nie chciała spłoszyć Darleth.
- Jeśli tak, to mogę się wspiąć na górę, a wy napijecie się z Moirą herbaty? No chyba, że nie byłoby dla ciebie, Darleth, problemem by go zawołać na dół tu do nas… - zaproponowała.
Filipinka zawahała się. Spojrzała na swoje stopy. Następnie podrapała się po łokciu, wciąż unikając spojrzenia Alice.
- Nie ma przeciwwskazań - powiedziała, ale zdawało się, że nieco się spięła.
Ciężko to było wytłumaczyć. Być może obawiała się europejskich, rudowłosych piękności, nawet jeśli te próbowały jej nie spłoszyć. Albo to Shane w ten sposób na nią działał. Czy był złym człowiekiem? A może, tak jak Alice, w niczym nie zawinił i Darleth po prostu lubiła unikać rozmów i kontaktów? Od kilku lat mieszkała sama w Injebreck Mansion… To w sumie nie byłoby wcale zaskakujące, gdyby nieco zdziczała w tym czasie.
- Herbata stygnie! - Moira krzyknęła, dotykając boku imbryka dłonią.
- To ja pójdę po pana Shane’a - powiedziała Darleth. - Jeżeli woli pani porozmawiać z nim przy wszystkich - lekko zawiesiła głos, jakby pytająco.
- Owszem, czemu nie. Wtedy wszyscy napijemy się herbaty z małą damą - zaproponowała Alice i zerknęła na Moirę, uśmiechając się do niej.
- Księżniczką! - dziewczynka podskoczyła w miejscu. - Tak mówi do mnie tata!
- Zagotowałaś tyle wody, by dla wszystkich starczyło? - Harper zapytała spokojnie. No bo jeśli nie, no to trzeba było jej dogotować. Harper zaraz rozejrzała się po pomieszczeniu, czy było tu dość miejsca, by wszyscy mogli spokojnie zasiąść. Jeśli nie, zamierzała zapytać Moirę, czy był tu jakiś inny, może odrobinę większy salon. W końcu jeśli to była posiadłość Hastingsów, nie sądziła, by pomieszczenia były ograniczone w rozmiarach.
Moira wydęła drobne usta, spoglądając z zastanowieniem na imbryk.
- Jest pełny, ale może być za mały - przyznała niechętnie.
- W kuchni jest drugi, zaparzę w nim herbatę - powiedziała Darleth i prędko zniknęła w korytarzu. Tak właściwie Alice nie miała żadnej pewności, czy pójdzie po Shane’a. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że skorzystała z tego wątku herbaty jak z wybawienia.
Harper przesunęła wzrok po pokoju. Przed kominkiem znajdowała się kanapa, która mogła pomieścić wszystkich Konsumentów, jeżeli usiądą tuż obok siebie. Na szczęście nie mieli w drużynie otyłych osób. Wręcz przeciwnie, same szczupłe kobiety i wychudzony Kit.
- Czemu wy nie nazywacie mnie księżniczką? - spojrzał na swoje towarzyszki z pretensją.
Alice zerknęła na Kita i zastanawiała się, czy żartował, czy mówił prawdę. Rozważyła też, co mu odpowiedzieć.
- Bo żadne z nas nie jest twoim tatą - to było sensowne i logiczne wyjaśnienie.
Oprócz tego stały tu również dwa fotele, a starszy pan siedział na swoim wózku. Zdawało się, że wszyscy będą mieli na czym spocząć, nawet Darleth, jeśli Shane weźmie córkę na kolana. Choć ta pewnie będzie miała swoje własne siedzenie, bo gospodyni wydawała się niezbyt chętna do spotkań towarzyskich.
W pokoju zapanowała cisza, gdyż Moira pobiegła wraz z Darleth, a inwalida nic nie mówił. Nawet na nich nie spoglądał.
Harper nie zapomniała o obecności staruszka w pomieszczeniu. Zerknęła po konsumentach.
- W takim razie może usiądźcie sobie? Kanapa zdaje się wygodna, a myślę że chwileczkę poczekamy - powiedziała i sama podeszła do fotela, z którego widziała najlepiej wejście do pomieszczenia. Usiadła w nim prosto, zakładając nogę na nogę. Była ciekawa kto pojawi się tu pierwszy, Shane, czy obie panie z napojami…

Alice siadła po lewej stronie kanapy, następnie Jennifer, Bee i Kit. Blondynka w milczeniu prowadziła walkę na spojrzenia ze staruszkiem. Barnett natomiast próbowała tak wychylić się, żeby ujrzeć Harper.
- My wiedzieliśmy o tych wszystkich ludziach? - zapytała ściszonym tonem.
Kit natomiast wyciągnął z plecaka komiks i zaczął przeglądać sekcję z horoskopami w Księżniczce Barbie.
- Komuś przeczytać? - zaproponował.
Śpiewaczka pokręciła głową.
- Esmeralda nic o tym nie mówiła, dlatego właśnie mam nadzieję, że wszystko wyjaśni się w rozmowie z Shanem. A później zadzwonię do Anglii i opowiem o nieoczekiwanych wydarzeniach… - powiedziała tylko. Następnie zerknęła na Kita.
- Tylko licz się wtedy z tym, że będziesz musiała rozmawiać o zmarłej Olivii - Jennifer na moment odwróciła wzrok od mężczyzny, aby przemówić do Harper
- Koziorożec - ta powiedziała tylko krótko, ciekawa jak bardzo zabawny może być taki horoskop.
- Koziorożec? Dobrze - mruknął do siebie Kit, szukając rubryczki. - Czarodziejko Gwiazd, w tym miesiącu skrupulatnie odrabiaj zadania domowe, żeby być na bieżąco z ogromnym materiałem. To dobry czas na spędzenie czasu z rodziną. Pamiętaj o tym, żeby nie rozmawiać z obcymi bez zgody rodziców! Już teraz sprawdź, czy masz całe wyposażenie w piórniku, bo niecna koleżanka mogła ci co nieco podkraść.
Harper uniosła brew i jakby naprawdę biorąc sobie do serca słowa przepowiedni, zajrzała do torebki, czy czegoś w niej nie brakowało. Podobnie jak w kieszeniach płaszcza. Określenie jej Czarodziejką Gwiazd wydało jej się całkiem interesujące, a wzmianka o pracach domowych brzmiała co najmniej jak informacja, że ma się skupić na zadaniu i Kościele. Parsknęła pod nosem. Wydawało jej się, że niczego nie brakowało. Zresztą nawet nie miała piórnika, żeby ktoś mógłby wykradać jego zawartość. Oczywiście to były jedynie głupie zabawy dla małych dziewczynek. Mogła się w nie bawić Moira.
- A dla mnie? - Bee zapytała żartobliwie, ale jednak z zainteresowaniem. Nie trzeba było wierzyć w horoskopy, żeby słuchanie ich bawiło. - Baran.
- Hmm… - Kit szukał rubryki. - Romantyczna Calineczko, nie spoglądaj na chłopców w tym miesiącu! Nie są tego warci! Wszystkich, których napotkasz, podejrzewaj o złą wolę. Mogą ci wlepić gumę we włosy, albo popisać zeszyty. Pozostaj blisko przyjaciółek, bo wasza wspólna magia ochroni cię przed złą wolą! - dokończył. - A ty, Jennifer? - zapytał blondynkę.
Ta nawet nie zaszczyciła go spojrzeniem. Raczej nie była tym zainteresowana. Spoglądała na mężczyznę, jakby starając się wydobyć myśli z jego głowy.
Harper rozważyła wróżby. Raczej nie mogły zbyt szczególnie odnosić się do rzeczywistości, która je otaczała. Czyż nie? A może tak? Kim więc miałaby być dla niej ta niecna koleżanka? Myśli Alice zabłąkały się gdzieś w stronę Afaf… Nie były koleżankami, wiec to się raczej wykluczało, chyba że magazyn pod słowami ‘niecna koleżanka’, miał na myśli ‘tę wredną sucz’... Pokręciła głową odciągając swoje myśli od takich niezwykle metaforycznych i abstrakcyjnych kierunków.
- Może lepiej powiedz Jenny jaki masz znak zodiaku i rozluźnij się nieco. Nie ma sensu źle się do kogokolwiek nastawiać - powiedziała próbując odwrócić uwagę blondynki od starca.
- Mam wrażenie, że z nim jest coś nie tak - powiedziała de Trafford szeptem. - Ale ja odnoszę takie wrażenie przy wszystkich starszych ludziach - przyznała. - Mimo wszystko… - zawiesiła głos.
- To pewnie dlatego, bo mówił w tym dziwnym języku - szepnęła Barnett. - To trochę tak, jakby rzucał inkantację. Takie odniosłam wrażenie. Znak zodiaku, Jennifer.
- Przypominam wam, że byłam adoptowana. Skąd mam znać swój znak zodiaku? - zawiesiła głos blondynka. - Nie wiem, kiedy dokładnie się urodziłam.
Harper zastanawiała się chwilę.
- Uważam, że znak zodiaku, to tak jak posiadanie imienia… Jest umowne. Może i nie znasz swojej prawdziwej daty urodzin, ale myślę, że obchodziłaś? Czy może nie? Jeśli nie, to ja osobiście uważam, że pasuje do ciebie Skorpion… Albo Lew… Chociaż, bardziej Skorpion… - powiedziała, dalej kontynuując odciąganie jej uwagi od starca.
- Terry ustalił dzień moich urodzin za ten, w którym mnie adoptował z Esmeraldą - przyznała niechętnie. - I rzeczywiście, według tego byłabym lwem - mruknęła.
Kit odchrząknął.
- Płomienna Atomówko! Nie smuć się tyle, bo promyki słońca są w stanie przedrzeć się nawet przez największą burzę! Wkrótce będziesz chciała zaadoptować kotka lub pieska, ale najlepszy czas na zwierzaka będzie w następnym miesiącu. Dbaj o to, żeby jeść zdrowe rzeczy i nie zapominać o dwóch litrach wody dziennie.
- Chyba wódy - odparła Jennifer.
Alice parsknęła. Jakoś nie wyobrażała sobie Jennifer w ramach odreagowania adoptującej sobie kotka, czy psiaka. To by oznaczało, że musiałaby stać się dużo bardziej odpowiedzialna i opiekuńcza, a jak na razie zalewała się alkoholem.
- Całkiem zabawne te horoskopy. A twój Kit? - zagadnęła. Zawsze to była jakaś forma spędzania czasu oczekiwania.
- Hmm… - Kit zamruczał. - Wodnik… wodnik… wodnik… - powtarzał pod nosem. - Tutaj jest.
W ciszy czytał kolejne linijki. Alice spoglądała na jego twarz. Tężała mu z każdą sekundą. Na moment nawet wyglądał na dorosłego mężczyznę przebranego w różowe włosy i kremowe ubrania. Potem Harper musiała odciągnąć od niego wzrok, bo do salonu weszła Darleth i Moira.
- M jak Miła! O jak Optymistyczna! I jak i-też-cudowna! R jak radosna! A jak Artystyczna! Moira! - krzyknęła dziewczynka.
- Słodki Jezu, zaczyna mi działać na nerwy - Jenny mruknęła pod nosem.
- Pan Shane został zawiadomiony - powiedziała Darleth. - Rzekł, że nie spodziewał się gości. Poszedł wziąć szybki prysznic. Za chwilę będzie z nami - uśmiechnęła się. - Herbata w drugim imbryczku będzie już zaparzona. Komu nalać? - powiedziała, zapełniając kubek dziadka. Wręczyła mu go do dłoni, ale nie wydawało się, żeby mężczyzna miał wystarczająco sił, żeby podnieść go na wysokość ust.
- Ja poproszę - powiedziała Bee.
- To ja też… - blondynka westchnęła. - Jak mam pić dwa litry dziennie… - powiedziała żartobliwie.
Kit schował magazyn do plecaczka i ścisnął go mocniej między nogami. Jakby obawiał się, że Księżniczka Barbie wyskoczy niczym dzikie zwierze i dziabnie go ostrymi kłami.
Alice uniosła się, żeby również wziąć kubek herbaty. Podziękowała.
Zerknęła w międzyczasie na Kita.
- Wszystko ok? Co ci powiedział horoskop? - zagadnęła go. Nie była głupia, zauważyła w pełni zmianę w postawie konsumenta odkąd przeczytał słowa zwrócone do samego siebie przez pismo dla dorastających księżniczek.
Mężczyzna pokręcił głową.
- Nic takiego. Że wszystkie domy dla osieroconych zwierząt, które będę chciał po drodze odwiedzić, będą zamknięte - zażartował. Następnie wstał. - Czy jest tutaj gdzieś toaleta? - zapytał.
- Tak - odpowiedziała Darleth. - Zaprowadzę pana.
Keiser wziął również swój plecaczek. Alice nie do końca wierzyła, że to właśnie to było tam napisane. Zgadywała również, że nie wyciągnie czasopisma od samego Christophera, gdy więc będą jutro w mieście, chyba będzie musiała sama do niego zajrzeć... Bee zerknęła na Kita przez chwilę, ale potem spojrzała znowu na Moirę.
- A ile masz lat? - zapytała.
Dziewczynka wyciągnęła przed siebie obie dłonie. Koordynacja zajęła jej kilka sekund, ale wnet pokazała siedem palców.
- Jaka duża dziewczynka! - Barnett zachwyciła się teatralnie.
Alice rozproszyła się od tematu Keisera rozmową Barnett i małej Moiry.
- Noo, rzeczywiście duża… - powiedziała dołączając do zabawy w opiekowanie się dziewczynką. Podniosła kubek herbaty do ust i powąchała ją. Zerknęła na substancję w środku. Była zwykłą herbatą? Czy czegoś tam nie dodano? Wahała się kilka chwil przed tym, by wziąć pierwszy łyk.
Dziewczynka w tym czasie nalała sobie filiżankę i upiła nieco. Sama chyba nie posiadała podobnych rozterek.
- Czy któraś z was będzie nową dziewczyną tatusia? - zapytała, spoglądając po trzech siedzących kobietach. - Czy mogę wybrać? - dodała.
Dziadek zastygł z herbatą pod nosem. Upił mały łyk i zarechotał.
Alice uniosła wzrok na małą Moirę, po czym krótko popatrzyła po reszcie konsumentek.
- Może zastanów się nad tym Moiro kilka dni. W końcu takich decyzji nie powinno się podejmować szybko i bez zastanowienia, czyż nie? - spróbowała skoncentrować uwagę dziewczynki na czymś innym, niż ewentualnym wyborze teraz zaraz, która z nich powinna zostać nową dziewczyną jej ojca. Alice dostała lekkiego bólu żołądka. Z przydatnych rzeczy, dowiedziały się, że Shane był samotnym ojcem. Można się tego było spodziewać po braku ‘mamy’ Moiry w posiadłości, ale równie dobrze mogła na przykład nie dostać urlopu, na wyjazd z rodziną na wakacje… Czy coś w tym stylu.
Śpiewaczka zamyśliła się. Wodziła wzrokiem po pomieszczeniu i w końcu upiła łyk herbaty.
- O… ale ja już teraz wiem…! - Moira podskoczyła w miejscu. Następnie wydęła wargi. - Już wiem! Pobiegnę do mojego pokoju i przyniosę moje lalki! - powiedziała, po czym wystartowała jak rakieta.
- Całkiem dobra herbata - mruknęła Bee. - Nie pamiętam, kiedy ostatni raz piłam tak właściwie - zerknęła na jasny, brązowy płyn.
- Ja pamiętam… - de Trafford zerknęła na Alice z lekkim uśmiechem.
- Jestem pod wrażeniem, bo po takiej ilości w stosunku do rutyny, to podejrzewałabym, że niektórzy już mogliby zacząć zapominać - odpowiedziała lekko żartobliwie Harper, popijając swoją herbatę. Oczywiście ona nawiązywała do alkoholu, ale wiedziała, że Jenny równie dobrze mogła wspominać dzisiejszy poranek w rezydencji...

Tymczasem rozległy się głośne kroki na korytarzu. Ktoś szedł nim w sposób energiczny i zdecydowany. Wnet pojawił się w salonie szczupły, całkiem przystojny mężczyzna. Miał nieco poniżej metr osiemdziesiąt wzrostu, przynajmniej oceniając na oko. Nosił dżinsy i niebieską koszulę. Lekki zarost nadawał konturom jego twarzy. Miał szare oczy, które nie były zbyt duże, ale wydawały się w jakiś sposób podkreślone… choć mężczyzna nie korzystał z makijażu.To chyba przez lekkie cienie pod oczami. Miał ciemne włosy, takie same, jak Moiry. Tyle że w jego zaplątały się pojedyncze włosy siwizny. Jednak trzeba było się wpatrzyć, aby je dostrzec.


- Dzień dobry - przywitał się. - Jestem Shane Hastings - podszedł z wyciągniętą dłonią. - Czemu zawdzięczam tę wizytę? I czyją?
Miał nieco nosowy głos, jak gdyby męczył go katar. Oprócz tego roztaczał przyjemny zapach męskiego płynu pod prysznic.
Alice przyglądała mu się, kiedy pojawił się w pomieszczeniu, po czym wstała jako pierwsza z fotela.
- Witam. Nazywam się Alice Harper, jestem muzykoterapeutką pani Esmeraldy de Trafford. To jest Bee Barnett, moja przyjaciółka, oraz Jennifer de Trafford. Za pozwoleniem Esmeraldy przyjechaliśmy tu spędzić czas na wyspie. Jest z nami jeszcze jeden znajomy, Christopher Kaiser. Nie mieliśmy pojęcia, że ktoś zatrzymywał się już w posiadłości. Miło mi - powitała mężczyznę i wyciągnęła w jego stronę rękę, aby mógł ją uścisnąć na powitanie.
Mężczyzna chwycił ją bardzo mocno. Zdawało się, że nie przejmował się delikatnością względem kobiet. Przynajmniej jeśli chodzi o uściski. Potem jednak sprawiedliwość go dopadła i skrzywił się nieco, kiedy przywitał się z Jennifer. Blondynka była bardzo silna.
- Kuzynka Esmeralda… - mruknął pod nosem. - Czy to możliwe? Przecież była ciężko chora… - zawiesił głos. - Od lat leży w ciężkim stanie.
Jego ojciec zamruczał coś pod nosem na temat Esmeraldy. Pewnie nie było to nic miłego.
- Jesteście pewne, że chodzi o Esmeraldę de Trafford? - zapytał… jakby lekko ostrzegawczo? Rzeczywiście, gdyby były oszustkami, to byłyby teraz w nie lada kłopotach.
 
Ombrose jest offline  
Stary 08-05-2019, 22:48   #164
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Harper była jednak niewzruszona.
- Owszem. Esmeraldzie polepszało się od pewnego czasu, a z pomocą terapii z wykorzystaniem muzyki wróciła do zdrowia. Teraz dochodzi do siebie w Trafford Mansion. Czy mam wykonać telefon, aby miał pan stuprocentowe potwierdzenie? - zapytała uprzejmie, lecz z wyczuwalną oficjalną nutą. Dodatkowo, pojawiła się tam pewna maniera, Alice nawet nie wiedziała kiedy wyuczyła się jej od Terrence’a… W jej tonie był zawoalowany dźwięk wskazujący na lekkie urażenie z powodu zarzuconego, możliwego oszustwa. Jednak ona uśmiechała się bardzo delikatnie i tylko jej spojrzenie pozostawało spokojne i bardzo uważne. Nie komentowała faktu, że palce ją bolały po jego uścisku. To było nic i zaraz minie.
- Z chęcią sam do niej zadzwonię - powiedział Shane, wzdychając. - W końcu myślę, że to byłoby w dobrym tonie. Nawet jeśli niepoinformowanie mnie przez nią jest już na pewno w złym - może nie skrzywił się, ale na jego twarzy nie było radości. - To przez tę waśń starych ludzi - westchnął i machnął ręką. - Aż ciężko uwierzyć, jak takie rzeczy potrafią ciągnąć się przez pokolenia i dekady. Jednak ja nie mam żadnych wyrzutów - pokręcił głową. Nalał sobie trochę herbaty i usiadł w hotelu. Założył nogę o nogę. Wyglądał jak gospodarz, który od urodzenia przebywał w Injebreck House. A nie ktoś, kto mieszkał tu dopiero od kilku dni.
- Doskonale… Cieszy mnie, że tę kwestię mamy omówioną - Alice również usiadła w fotelu, naprzeciw tego, który zajmował teraz Shane. Napiła się herbaty ze swego kubka.
- Mieliśmy zatrzymać się tutaj, ale jeśli to problem, zawsze możemy wybrać inne miejsce - rudowłosa płynnie przeszła do kolejnej, istotnej kwestii, którą powinni byli omówić. Czuła się teraz jak na spotkaniu ze sponsorami Kościoła, a nie w miejscu, gdzie powinna się zrelaksować przed jutrzejszą pracą nad zadaniem. W żadnym jednak stopniu nie była zbyt oschła, czy nad wyraz profesjonalna. Po prostu konkretnie, uprzejmie i rzeczowo chciała przeprowadzić rozmowę z tym mężczyzną. Był, zapewne jak i Esmeralda, pełnoprawnym gospodarzem w tym miejscu. Musiała poznać jego opinię, choć z ramienia Esme, miała pełny dostęp do tej posiadłości.
- Injebreck House to duża posiadłość. Myślę, że wszyscy się w niej pomieścimy - powiedział. - Jesteśmy tutaj na małych wakacjach z córką i tatą. Głównie z jego powodu - zerknął na mężczyznę na wózku. - Ostatnio czuje się coraz gorzej i uznaliśmy, że ta okolica być może mu pomoże. Podobno ma duże regeneracyjne właściwości, choć przez linię Earcana musi być uważana za przeklętą - przyznał. - A co was tutaj sprowadza? - zapytał. - Trzy młode kobiety i pan… Christopher, jeśli się nie mylę? Gdzie go można spotkać?
Alice bardzo uważnie słuchała wypowiedzi Shane’a. Zerknęła w stronę starszego mężczyzny na wózku.
- Christopher udał się do łazienki, minęliście się panowie. My tu tymczasem udaliśmy się również na mały wypoczynek. Co prawda przebywanie w Manchesterze to również odizolowanie od świata na wyspie, ale Isle of Man ma swój nieodparty urok i wybraliśmy się tu, aby lepiej ją poznać. W związku z odpoczynkiem pańskiego ojca, postaramy się nie robić niepotrzebnego szumu, zwłaszcza gdy zamierzamy pozostać w rezydencji wszyscy jednocześnie - Harper przemówiła, po czym zastanawiała się chwilę. Miała nadzieję, że Hastings nie dostanie zawału, kiedy Kit powróci. Splotła palce obu dłoni wokół kubka. Miała dziś rękawiczkę na lewej dłoni, która kryła protezę palców, więc nie rzucało się to aż tak w oczy. Śpiewaczka zastanawiała się chwilę, po czym zerknęła na Bee i Jennifer.
- Jeśli ma pan jakieś pytania, proszę śmiało… - spojrzenie Alice sugerowało, że gdyby konsumentki chciały coś dodać to droga wolna.
- Pani jest muzykoterapeutką, jeśli dobrze rozumiem. A pozostali? Czy wy też służycie w Trafford Park? - zapytał, spoglądając na pozostałe kobiety.
- Jestem Jennifer de Trafford… - blondynka zawiesiła głos, spoglądając na Shane’a.
Mężczyzna zmarszczył brwi.
- Mała Jenny? Pamiętam cię… ale… w zupełnie innym wydaniu - pokręcił głową. - Byłem nastolatkiem, kiedy widziałem cię po raz ostatni. I byłaś wtedy zaledwie niemowlęciem… - zawiesił głos. Spoglądał na jej twarz, jakby starając się dopasować ją do pulchnej buzi berbecia z jego pamięci. Alice natomiast zrobiła szybko rachunki i uznała, że Shane musi mieć około czterdziestu lat.
- No ja ciebie w ogóle nie pamiętam - Jenny odpowiedziała z rezerwą.
- A… pani? - spojrzał na Bee. - Przepraszam, zostałyście mi przedstawione, ale szybko wypadają mi nazwiska z głowy. Mam bardziej pamięć do twarzy - powiedział. Następnie wyjął chusteczkę materiałową i przetarł nią nos.
Alice przechyliła lekko głowę, popijając herbatę.
- Bee to przyjaciółka moja i Jenny. Podobnie jak Ki… Christopher - powiedziała tłumacząc, przy okazji zerknęła na Bee i uśmiechnęła się do niej lekko. Chciała jej dodać otuchy, bo jak do tej pory to tylko ona jeszcze niczego nie powiedziała. Sama Harper cały czas łowiła naturę Shane’a. Zastanawiało ją czego można było po nim oczekiwać…
Mężczyzna zerknął na Alice, a potem powrócił spojrzeniem do Barnett.
- Ja jestem florystką - powiedziała. - W domu prowadzę kwiaciarnię z moją mamą. Niestety jest zbyt daleko, żeby nasze bukiety mogły dotrzeć do domu pani Esmeraldy. Jesteśmy tutaj w celach wypoczynkowych i rozrywkowych… - powiedziała.
Nieco w złym momencie użyła ostatniego słowa, bo akurat teraz do salonu wszedł Kit. Miał mokrą twarz, chyba płukał ją w wodzie. Różowe włosy spiął w krótkiego kucyka.
- Dobry boże… - szepnął Shane. Chyba nawet nie zauważył tego, ale jego ręka powędrowała w stronę jego serca i tam też spoczęła. - To przykro mi, ale wolałbym, abyśmy uniknęli w domu picia, głośnej muzyki i rave’ów. Oraz narkotyków. Ze względu na moją córkę i chorego ojca.
Chyba miał w planach zaszyć się w kompletnej głuszy i ciszy z resztą rodziny. W posiadłości nieodwiedzanej od lat, może nawet dekad. I kiedy tylko to uczynił, pojawili się kolejni goście. Ogromny zbieg okoliczności.
Harper uniosła brew.
- Bądźmy poważnymi ludźmi, panie Hastings. Do rave’ów mamy za mało ludzi. A żadne z nas nie stosuje narkotyków. Co do głośnej muzyki i alkoholu, już wspominałam, że nie będziemy zakłócać spokoju wypoczynku pana, pana ojca, czy córki. Moira to niezwykle sympatyczna i życzliwa istota. W żadnym stopniu nie chcemy dla niej niczego złego, więc proszę się o nic nie martwić - powiedziała i zerknęła na Kita, oceniając szybko, czy czuł się dobrze. Miała nadzieję, że wyszedł wyłącznie za potrzebą, a nie że poczuł się źle z powodu wróżby w gazetce dla ośmioletnich księżniczek.
- Ale ja to się muszę upić - powiedział Kit, kręcąc głową. - Przykro mi, Alice. Mam do tego prawo. Jako Amerykanka, powinnaś cenić wolność osobistą. Prawda…? Prawda…
- Nie zabraniam nikomu pić, sygnalizuje tylko, że nie będziemy sprawiać tym kłopotów - wyjaśniła Alice tak, by Keiser pojął.
Smutno powłóczył nogami w stronę imbryka. Nalał sobie trochę herbaty i usiadł obok Bee.
- Dzień dobry… - rzekł, spoglądając na Shane’a. - Coś mi mówi, że jest pan bardzo interesującą osobą - powiedział.
Shane niepewnie poprawił się na siedzeniu. Chyba nie wiedział, jak się zachować przy mężczyźnie, który wydawał mu się szczególnie nieodpowiedzialny. I, co ważniejsze, nieprzewidywalny. Odchrząknął i splótł palce na kolanie, zerkając na podłogę.
Tymczasem w korytarzu rozległ się krzyk.
- Przepraszam, że tyle zajęło…!!! - Moira wparowała do pokoju niczym samolot. Nawet obleciała cały obwód salonu, zanim wysypała z objęć wszystkie lalki na podłogę. Było ich całkiem dużo. Dziewczynka pewnie pogubiła dużo po drodze.
- Moira - syknął Shane. - Wracaj do swojego pokoju. Potem porozmawiamy.
W jego głosie była czułość i strach o córkę. Jednak zapewne wolałby, aby dziewczynka była dużo bardziej zdyscyplinowana.
Alice tymczasem rozejrzała się po jej lalkach. To przypomniało jej o pewnym niesamowitym chłopcu i jego bracie, których poznała w czerwcu. Jeden z nich również miał lalki… Zgadywała jednak, że te były kompletnie normalne. Harper zastanawiała się co Moira zamierzała im zaprezentować. Uniosła spojrzenie na jej ojca i posłała mu proste pytanie: Co było dla niego ważniejsze w tej konkretnej chwili… Zasmucić córkę i odesłać ją do pokoju, co zapamięta, czy dać jej wytłumaczyć po co zebrała wszystkie lalki, gdy potencjalnie nikt z obecnych w salonie jak do tej chwili nie okazał się w najmniejszym stopniu niebezpiecznym? Nie omieszkała odnotować, że po raz kolejny obrażał ją i jej konsumentów swoja postawą, ale zapewne była to kompletnie, najbardziej stereotypowa reakcja każdego człowieka. Ciekawiło ją jaka będzie ona sama, kiedy wreszcie na świecie pojawi się jej dziecko. Znów spuściła wzrok na Moirę.
- Masz bardzo dużo ślicznych lalek Moiro… - pochwaliła dziewczynkę za jej kolekcję.
Dziewczynka uśmiechnęła się do niej szeroko.
- To jest Amy, Amy jest pielęgniarką i lubi dawać zastrzyki niegrzecznym chłopcom, na przykład takim jak Sean, którzy ciągną dziewczynki za warkoczyki - wytłumaczyła, pokazując lalkę niemowlęcia z czepkiem opatrzonym ogromnym plusem oraz przylepioną do ręki zabawkową strzykawką. - A to jest Sandra, Sandra jest wielką piosenkarką, tak jak ta pani, której mamusia lubiła słuchać…
Shane pobladł nieco na wzmiankę o matce dziewczynki.
- A to jest…
- To jest Barbie…! - krzyknął Kit tak głośno, że Hastings podskoczył na siedzeniu.
Bee poruszyła się nieco.
- Weź go do ogrodu, czy gdzieś i porozmawiajcie spokojnie. Ja odciągnę Kita na bok. Boję się, że to się zaraz nakręci - szepnęła, pochylając się przed Jenny, która tylko obserwowała.
O dziwo Alice nie podskoczyła. Spodziewała się, że Kit może zareagować podekscytowaniem na widok bohaterki swojego ulubionego komiksu. Podniosła wzrok od zabawek na Bee, Jenny i Kita.
- A może znajdziecie Darleth i zagadniecie ją o wskazanie pokojów, które będziemy mogli zająć? W końcu trzebaby było przynieść walizki… - zaproponowała najprostsze wybrnięcie z sytuacji. Nim Jenny zastrzeli wzrokiem brata jej babci, lub dziadka, oraz nim Kit przysporzy Shane’owi zawału.
- Moją możecie oczywiście zostawić, potem się nią zajmę - poprosiła, z naciskiem na to, że to nie była propozycja, a sugestia, że może to rozwiązanie będzie na ten moment najlepsze, póki Shane’owi nie zejdzie pierwszy szok sytuacyjny. Liczyła na to, że Jennifer załapie.
- Tak, dobry pomysł - powiedziała Jenny. Wstała i przeciągnęła się. - Nie martw się o Kita, wuju - rzekła do Shane’a. - Jest niegroźny. Pewnie przeżył w dzieciństwie jakiś szok i od tego czasu zatrzymał się w rozwoju - rzuciła, zakładają ręce za barki w ten sposób, że łokcie miała wycelowane w sufit. - Poszukam Darleth - powiedziała.
Kit zastygł w bezruchu na jej słowa z dość ciekawą miną, jednak Bee pociągnęła go za rękę.
- Taki silny mężczyzna, jak ty, pomoże nam przenieść walizki - powiedziała.
- Ej…! - Moira spojrzała na ulatniających się gości. - Ale nie pokazałam wam wszystkich lalek!
Alice obserwowała konsumentów chwilę.
- Nie martw się, nie wyjeżdżamy przez pewien czas, jeszcze znajdziesz wiele okazji, by przedstawić im swoje lalki. A tymczasem ja chętnie posłucham… Więc…? Stanęłaś na Sandrze, która śpiewa… A wiesz, że byłam śpiewaczką w operze? - zagadnęła Moirę, odwracając zręcznie jej uwagę od swych towarzyszy. Miała nadzieję, że to zadziała odpowiednio.
Dziewczynka otworzyła usta.
- Naprawdę? - zapytała szczerze zafascynowana. - Taką prawdziwą? Śpiewającą? Na scenie? Wśród błysków reflektorów? - nie mogła w to uwierzyć. - I cała widownia na panią patrzyła? I była pani sławna?
Oczy dziewczynki zaświeciły się. Przymrużyła je i splotła dłonie, jakby dając się ponieść jakiejś wewnętrznej ekstazie.
Shane wydawał się już nieco mnie nerwowy. Wystukiwał palcami rytm na oparciu fotela. Wydawał się zdenerwowany, ale w taki bardziej smutny, niż gniewny sposób. Na pewno nie spodziewał się, że będzie dzielił dom z czterema młodymi, nieznanymi osobami. Które przyszły kompletnie niezapowiedziane, nawet jeśli nie było w tym ich winy. A co jeśli stanie się krzywda jego córce lub ojcu? Będzie musiał mieć ich teraz cały czas na oku, choć pewnie sam również po cichu marzył o chwili odpoczynku. Alice uświadomiła sobie, że coś ich łączyło. On był samotnym ojcem, natomiast ona będzie… samotną matką.
Ta świadomość uderzyła ją krótką falą, po czym potrząsnęła głową leciutko i skupiła się na Moirze.
- Tak, były reflektory i orkiestra i widownia pełna ludzi. Grałam w przedstawieniach, gdzie przebieraliśmy się w przebrania i śpiewaliśmy rolę, a to dam, zwierząt, księżniczek i tym podobnych. Może nie byłam aż taka bardzo sławna, ale na pewno goście naszej opery rozpoznawali mnie. Nawet dostawałam kwiat i prezenty… potrafię też grać na fortepianie... - nie zagadywała dziewczynki apropo powrotu do lalek, uznała, że jak sama zechce, to sobie o tym przypomni. Zerknęła znów na Shane’a.
- To na pewno nie będzie problemem? - zapytała spokojnie. Złagodniała nieco w stosunku do niego, postanowiła dać mu jeszcze szansę.
Mężczyzna nie odpowiedział od razu. Zastanowił się przez może nieco zbyt długą chwilę. Jednak rozmowa Alice z Moirą nieco uspokoiła go. A może to zniknięcie pozostałych konsumentów tak na niego podziałało.
- Szczerze mówiąc, to mam taką nadzieję - odpowiedział. - Myślę, że powinniście jak najbardziej zostać. W razie szczególnie rażących różnic poglądów wyprowadzimy się - obiecał. - Ważne jest to, żeby tata miał spokój - powiedział.
Dziadek cały czas mamrotał coś pod nosem. Patrzył gniewnie na muchę latającą wokół lampy. Alice odniosła wrażenie, że nigdzie nie będzie odczuwał w pełni spokoju, ale przecież nie mogła czegoś takiego powiedzieć.
- Zapraszam was na kolację - powiedział. - Zrobię zapiekankę - zaproponował. - Jeżeli macie ochotę. Darleth nie zajmuje się gotowaniem, lecz to w porządku. Mnie to odpręża.
Nie było go stać na lepszy znak dobrej woli.
Rudowłosa słuchała go, po czym kiwnęła lekko głową i napiła się znów herbaty, nim przemówiła.
- To niezwykle uprzejme z pana strony. Z przyjemnością zjemy wspólną kolację. Postaram się zadbać o to, by Christopher nie sprawiał kłopotów. To dobra osoba, choć na pierwszy rzut oka sprawia specyficzne wrażenie i odbierany jest w ten sposób wszędzie. Jest nieco dziecinny, to wszystko. Czy możemy jakoś pomóc przy kolacji? - zapytała jeszcze, po czym zerknęła na Moirę, mając nadzieję, że dziewczynka nie popadła w jakiś trans.
- A ty lubisz śpiewać Moiro? - zagadnęła ją.
- I śpiewać… i tańczyć… i grać… - dziewczynka przystawiła dłonie do policzków i uśmiechnęła się błogo.
Dziadek coś burknął. Shane musiał to usłyszeć, bo zrobiło mu się wesoło, ale zasłonił usta, jakby chcąc to ukryć. Szybko jednak spoważniał.
- Tylko chciałbym dowiedzieć się, czy jesteście na coś uczuleni lub nie lubicie jakiegoś składnika w sposób szczególny. Następnie wybiorę się do Douglas po zakupy, żeby uzupełnić zapasy. W końcu teraz znajduje się nas dużo więcej - powiedział. Chyba założył, że Konsumenci nie przywieźli z sobą niczego.
- Jak balerina… - głos Moiry szedł wzwyż i wzwyż.
Alice zerkała to na Moire, to na Shane’a, to na staruszka.
- W razie czego, zrobiliśmy zakupy w Douglas po drodze z lotniska. Jak się trochę rozpakujemy, to oczywiście przyniesiemy wszystko do kuchni, może coś się przyda? - zaproponowała.
- Jak będziesz chciała, mogę nauczyć cię jak trenować śpiew, tak jak to robią prawdziwe śpiewaczki - zagadnęła dziecko i uśmiechnęła się lekko do niej.
- Może pani Alice nauczy cię tak śpiewać dziadkowi, że ten wyzdrowieje. Jest przecież muzykoterapeutką - Shane zażartował.
Starszy mężczyzna coś mruknął pod nosem. Alice nie miała pewności, ale to mogło znaczyć coś w stylu “niech nauczy ją milczenia”. Jednak język manx był dla niej wciąż w dużej mierze obcy.
- Naucz mnie tak ładnie śpiewać i mieć takie ładne ubrania i ładną buzię… - powiedziała Moira.
Shane parsknął pod nosem, po czym wstał.
- Powiem Darleth, żeby przypilnowała Moirę i Eochaida - powiedział. - Jeśli więc nie macie nic przeciwko - powiedział i wstał.
Harper zerknęła na Shane’a.
- Zaraz pójdę i przyniosę zakupy do kuchni, o ile Jennifer już się tym nie zajęła… - tymi słowy pożegnała Hastingsa. Zerknęła na Moirę.
- Ładną buzię to już masz i miły głos. Tylko trzeba się nauczyć go używać odpowiednio. A co do ubrań, myślę że jak będziesz taka duża jak ja, to też będziesz miała ładne ubrania - powiedziała jej.
- Przedstawisz mi resztę lalek? - przypomniała Moirze w końcu.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 08-05-2019, 22:49   #165
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Dobrze! - dziewczynka szczerze ucieszyła się, że Alice chciała je poznać. - O Amy i Sandrze już mówiłam - powiedziała. - To jest Nelly - wskazała rudą lalkę. Kiedyś musiała być ładna, ale dziewczynka dorysowała jej gniewne brwi, co kompletnie zmieniło wyraz jej twarzy. - Nelly, tak jak prawdziwa Nelly, dawna przyjaciółka Moiry…
- Moiro, co ciągle powtarzam o mówieniu o sobie w trzeciej osobie? - z korytarza nadszedł głos Shane’a.
Dziewczynka go zignorowała.
- Nelly na początku była miła i wszystkie lalki ją lubiły, a potem okazała się niedobra i nie zaprosiła mnie na urodziny, po czym zaczęła dręczyć wszystkie inne lalki i one jej już nie lubią. I Nelly pojawia się raz na jakiś czas ze złym planem, żeby pokrzyżować szczęście innych, ale nigdy jej się nie udaje - tłumaczyła dziewczynka.
Alice słuchała o Nelly, dowiadując się kolejnych rzeczy o Moirze. Mówiła o sobie w trzeciej osobie i miała już za sobą mały, dziecięcy dramat. To budowało charakter…
- Mmm to dobrze, mam nadzieję, że nawet jak coś zbroi, to ktoś ją powstrzyma… A ta? - wskazała kolejną lalkę, która leżała obok.
- To jest Wendy - powiedziała dziewczynka. - Jesteś bardzo podobna do niej, bo Wendy jest baleriną. Potrafi ładnie śpiewać, tańczyć i jest tą… - Moira podrapała się po policzku - ...arcy...mistrzynią baletu. Wszyscy ją kochają i chcą być tacy, jak ona. Jest największą królewną w Teatrze Bolszoj - tym razem mała się nawet nie zająknęła. - Jest bardzo radosna i pełna energii, ale wszystkie jej koleżanki zostały w poprzedniej szkole i jest samotna, ale to w porządku, bo ma dużo lalek i one wszystkie są jej przyjaciółkami.
Alice obserwowała Wendy i pomyślała o tym, że były bardziej do siebie podobne, niż Moira nawet myślała. Poza umiejętnościami, łączyła je też bowiem historia…
- To rzeczywiście jesteśmy podobne - powiedziała spokojnym tonem. Popatrzyła ile jeszcze lalek miała do poznania.
Trzy lub cztery.
- Dorothy kocha zwierzęta i chce zostać weterynarzem - wskazała zabawkę z serii Dora the Explorer. - Pragnie, żeby wszystkie były zdrowe i szczęśliwe, sama miała papużkę, kiedy była mała, ale niestety otworzyłam drzwiczki i okno było otwarte, przez co wyfrunęła na zewnątrz - tłumaczyła Moira.
Tymczasem w pokoju znalazła się Darleth. Zerknęła na Alice i dziewczynkę. Uśmiechnęła się do nich i pomachała, chociaż znajdowała się tuż obok. Miała mały bukiecik konwalii. Włożyła go do flakoniku obok drzwi prowadzących do ogrodu. Następnie zaczęła trzeć ścierką zabrudzenie przy framudze.
- A gdzie poszedł ten zabawny pan i pani obie koleżanki? - zapytała Moira.
Alice przyglądała się kolejnej lalce. Próbowała zapamiętać ich imiona… Amy, Sandra, Nelly, Wendy i Dorothy… Każda miała jakiś zawód i historię. Wyobraźnia była wspaniałym narzędziem, Alice należała do grona tych osób, które dużo z niej korzystały. Choć ostatnio jakoś mniej… Może powinna znowu spróbować? Zamyśliła się i pytanie Moiry ją ocknęło.
- Hm? Ah… Poszli przynieść nasze bagaże. Widzisz, zostaniemy tu przez jakiś czas… - wyjaśniła spokojnie. Miała nadzieję, że Shane nie osiwieje całkiem w międzyczasie, bo natknie się na coś, czego widzieć nie chciał, lub nie powinien…
- Ale fajnie! - Moira ucieszyła się. - Będziemy o piątej piły herbatkę jak prawdziwe damy. Lubię z lalkami, ale one są zazwyczaj trochę ciche i nie odpowiadają za dużo. Mogę oprowadzić cię po okolicy, bo już ją zwiedziłam. Może natkniemy się na Ferniego. Mój tata opowiadał ci, kim jest Fernie?
- Nie… Kim jest Fernie? - zapytała zaciekawiona śpiewaczka.
Darleth zebrała puste kubki i imbryk. W drugim herbata wciąż parowała. Nuciła pod nosem jakąś melodię. Alice wpierw nie mogła jej rozpoznać z powodu fałszu. Jednak to było One Night In Bangkok.
- Przynieść ciasteczka? - zaproponowała. - Sama upiekłam. Kruche z czekoladową polewą - powiedziała. - Tylko mają orzechy. Czy jest pani uczulona na orzechy? W ogóle, na co jesteście państwo uczuleni? Pan Shane również zastanawiał się na ten temat. Moira na przykład nie może jeść migdałów.
- Nie mogę - przyznała dziewczynka. - A było takie karmelowe McFlurry z płatkami migdałów… i uznałam, że skoro będzie karmel, to on zrównoważy migdały, bo bardzo lubię karmel. Ale nie. Moirę zabrała karetka z wycieczki szkolnej.
Harper zerknęła na Darleth.
- Hmm… Ja nie jestem na nic w jedzeniu, ale zapytam jeszcze pozostałych. Zaraz jak przyniosę zakupy, to przekażę mu informacje - obiecała spokojnym tonem. Zerknęła na Moirę.
- Z migdałami trzeba uważać… - powiedziała, jakby to była prawda stara jak świat.
- To przynieść ciasteczka? - powtórzyła Darleth.
- Przynieś - zarządziła Moira. - A ja opowiem ci o Ferniem. Fernie to piesek, którego znalazłam. Pojawia się i znika. Tylko nie mów o tym tacie, bo zakazał mi bawić się z nim. Bo według niego jest dziki i może mieć wściekliznę, ale to nieprawda. Fernie jest potulny i nigdy by mnie nie pogryzł! Możemy go poszukać!
Alice słyszała w tle dwie kobiety i Kita. Wnosili bagaże do środka.
- To może najpierw zaproponuję pokoje? - wtrąciła się Darleth. - Pewnie pani Harper chciałaby się trochę odświeżyć po podróży i odpocząć. Położyć się - rzekła.
Rudowłosa kiwnęła głową.
- Tak, ale najpierw poznam do końca lalki Moiry… Dziś już może nie będziemy szukać Ferniego, ale jutro rano, jeśli chcesz Moiro, możesz zostać moim przewodnikiem po domu i ogrodzie - zaproponowała dziewczynce uprzejmie. Uśmiechnęła się do niej miło. Przelotnie zerknęła tez na jej dziadka. Miała nadzieję, że trochę ‘zluzowal’, jak to sobie w myślach mruknęła. Wizja spania nieco ją wzdrygnęła. Szczerze powiedziawszy, Alice obawiała się nadejścia nocy…
- Ale my nie będziemy czekać - z korytarza dobiegł głos Jenny. - Jak zostanie ci najgorszy pokój, to nie będzie reklamacji - zapowiedziała.
Harper uniosła wzrok na Jenny i posłała jej lekki uśmiech.
- Wiesz, że nie będę narzekać… - powiedziała tylko. W końcu do królewskich warunków snu przywykła dopiero od czasu zamieszkania w Trafford Park. Wcześniej miała co prawda swoje duże łóżko, ale było zwykłe, zakupione w IKEI...
- Alice będzie mogła spać z Moirą - odpowiedziała dziewczynka. - Mam podwójne łóżko. A teraz kolejna lalka, Hannah. Hannah to moja ulubiona lalka, bo jest najsilniejsza z nich wszystkich i najpiękniejsza. Od czasu do czasu zakłada blond perukę… - dziewczynka poszukała odpowiedniej nakładki i naniosła ją na głowę Barbie-szatynki. - I wtedy zmienia się w mistrzynię karate - powiedziała i zacisnęła dłonie w pięści. Zaczęła nimi boksować powietrze. - To ona chroni pozostałe lalki przed Nelly. Poza tym od czasu do czasu napadają na nie Fluro… Fluore… Fluscencyjne Małpy. Takie, które świecą w ciemności. Zostały na górze w pokoju, mam jej w pudełeczku. Naprawdę świecą w ciemności. No i ona jedna potrafi je pokonać, bo jest bardzo silna. Ale co najważniejsze, jej moc bierze się z ogromnej miłości do pozostałych lalek. Bo chce je bronić za wszelką cenę! I dlatego nie ma stopy - powiedziała. Rzeczywiście, wyłamano ją z nogi Barbie. - To wcale nie dlatego, bo tata kiedyś na nią stanął, jak Moira nie posprzątała w pokoju.
Tymczasem Darleth ruszyła do przedpokoju, aby porozmawiać z trójką nowych lokatorów.
Alice pomyślała, że lepsza stopa lalki Barbie, niż klocek lego po ciemku ukryty na dywanie… Uśmiechnęła się do tej myśli.
- To musi być naprawdę silna, w końcu miłość i dbanie o najbliższych to bardzo silne uczucie… A ta? - zapytała, wskazując następną i chyba przedostatnią lalkę, o ile rachuba jej nie myliła.
- To jest Jennifer - przedstawiła ją dziewczynka. Lalka nie przypominała w żaden sposób de Trafford, choć obie dzieliły imię. Przedstawiała nieco niższą, młodą dziewczynę z fioletowymi włosami. Miała gwiazdki na policzkach i różową sukienkę. - Jennifer od zawsze czuła się nieco inna od pozostałych lalek. Zrozumiała dlaczego, kiedy podczas jej jedenastych urodzin do domu wcisnął się przez komin Król Jednorożców. Powiedział jej, że jest jej prawdziwym tatą i że zabiera ją od złej macochy do szkoły magii i czarowania - wytłumaczyła. - Jennifer ma wielkie moce, ale ich nie rozumie. Ale uczy się i wkrótce będzie tak silna, jak Hannah. Nelly nie będzie miała żadnych szans!
Alice podobała się historia o Królu Jednorożców… Była niezwykle kreatywna. Rozejrzała się po lalkach.
- A ta ostatnia? - zapytała pokazując ostatnią laleczkę z kolekcji przyniesionych do salonu zabawek Moiry. Już dawno zapomniała o tym, że była zmęczona, czy że jej obowiązki powinny skoncentrować się na zadaniu… Uznała jednak, że skoro dziś i tak wraz z konsumentami planowali odpoczynek, była to jakaś jego formą. Wybaczyła sobie te pół godziny spędzone z małą Moirą w salonie.
- To jest Violet - dziewczynka przedstawiła ostatnią lalkę. - Pewnego dnia obudziła się przed domem dla lalek, ale miała… ame… amenezję… To taka choroba, przez którą nie masz pamięci. W ogóle. Nie wiedziała nawet, jak się nazywa, sama wybrała to imię, bo bardzo lubi fiołki. Nie ma pojęcia, że tak naprawdę jest złą królową Onufrią, na którą rzucono klątwę niepamięci. Sama Violet ma jednak dobry charakter i pozostałe lalki ją lubią. Nawet bardzo. Jedynie Nelly wie, że Violet to Onufria i dlatego szuka przepisu na eliksir, który mógłby cofnąć czar. I z tego powodu Nelly próbuje zaprzyjaźnić się z Jennifer, bo Jennifer uczy się magii i czarowania, ale Jennifer czuje, że coś jest nie tak.
Harper wysłuchała jej opowieści i mruknęła.
- No to miejmy nadzieję, że się nie uda… Znaczy, znaleźć eliksiru… A jeśli tak, to że Violet, ze względu na to, że tyle czasu już była ze swoimi koleżankami, to jednak pozostanie dobra… - powiedziała podsumowując.
- Masz naprawdę wspaniałą kolekcję lalek. Mam nadzieję, że gdy zaprosisz mnie na herbatkę o piątej, nie będą miały nic na przeciwko. Wybaczysz mi teraz Moiro, ale pójdę zanieść zakupy do kuchni i swoje rzeczy do pokoju, który moi przyjaciele mi pozostawili? - zapytała dziewczynkę uprzejmie.
- Oczywiście, że nie będą miały nic przeciwko, one cię bardzo lubią! A właśnie… Alice… czy mogę cię o coś poprosić? - Moira lekko opuściła głowę w dół i wlepiła oczy w podłogę, jakby spodziewając się, że Harper zaprzeczy.
Rudowłosa uniosła lekko brwi.
- Hmm? O co chcesz mnie poprosić? - zapytała spokojnym, zachęcającym tonem. Nie chciała, by Moira od razu źle się nastawiała, w końcu jeszcze nie wypowiedziała swej prośby, więc nie mogła wiedzieć jaka będzie odpowiedź Alice.
- Czy może Alice chciałaby zostać przyjaciółką Moiry? - zapytała dziewczynka. Potarła nerwowo dłonie i lekko uśmiechnęła się, ale bardzo niepewnie. Podniosła wzrok na Harper, czekając na jej odpowiedź.
- Oczywiście, że zostanę twoją przyjaciółką Moiro - powiedziała śpiewaczka i uśmiechnęła się do niej, po czym podniosła się i leciutko dotknęła ją palcem wskazującym w nosek.
- Tylko pamiętaj, żeby nie mówić często o sobie w trzeciej osobie, bo twój tata będzie zły - poleciła jej. Pogłaskała ją jeszcze po głowie.
- Pójdę już, a ty pobaw się lalkami i nie sprawiają kłopotów Darleth, dobrze? - poprosiła ją. Powoli ruszyła w stronę korytarza. Musiała zabrać zakupy z auta, zanieść je do kuchni, a potem zlokalizować swój pokój. W jej głowie kłębiło się od myśli i w tym momencie nie mogła ich opanować.
- Nie będę, obiecuję - powiedziała dziewczynka i uśmiechnęła się do swojej nowej przyjaciółki. Następnie ustawiła wszystkie lalki w rządku. Zaczęła odgrywać scenę porannego śniadania w domu lalek. Nelly zjadła wszystkie zapasy i trzeba było pojechać po zakupy. Najwyraźniej dziewczynka mniej lub bardziej bezpośrednio czerpała inspiracje z rzeczywistości.
Alice odkryła, że samochód był pusty. Wszystko już zostało z niego zabrane. Kiedy wróciła do domu, spostrzegła Bee w kuchni. Wykładała jogurty do lodówki.
- Dwie górne tacki są nasze - powiedziała. - Jeszcze będziemy musieli poinformować o tym Hastingsów, bo Darleth już wie.
Najwyraźniej Bee już wybrała swój pokój.
- A właśnie… czy mogłybyśmy na chwilę porozmawiać? - zapytała, nie przestając wypakowywać jedzenia z toreb.
Harper weszła do wnętrza kuchni i zamknęła drzwi na klamkę.
- No cóż, ubiegłaś mnie w tym, co planowałam teraz robić, więc nie mam chwilowo nic do robienia… Możesz mi ewentualnie jeszcze tylko powiedzieć czy jesteś uczulona na jakieś jedzenie. Pan Shane o to pytał, bo zaprosił nas na posiłek, planuje zrobić zapiekankę. A teraz słucham. O czym chciałbyś porozmawiać? - zapytała uprzejmie zaciekawiona jaka to była ważna sprawa.
- Jestem uczulona na ostrygi. Ale nie jakoś tragicznie, nie mogłabym umrzeć. Po prostu robi mi się paskudna wysypka - wyjaśniła. - Chodzi mi o Kita. A w każdym razie o jego zdolności. Kiedy byliśmy w samolocie, opowiedział, że śniło mu się, że był kobietą. I znajdował się tam Arab, który walczył z jego bratem. To znaczy… z moim bratem. To była scena z mojej przeszłości… - zawiesiła głos. - Przyśnił mu się Sharif… - zawiesiła głos. Nawet teraz wypowiadała to imię dziwnie, z jakąś niepasującą miękkością. Choć najpewniej nie przyznałaby się do tego, Alice przeczuwała, że wciąż coś czuła względem Habida. Bee należała też do tej grupy osób, która nie wiedziała, co uczynił Alice na Mauritiusie. Barnett wlożyła sok pomarańczowy do lodówki, ale tak właściwie od razu go wyjęła. Otworzyła szafkę z naczyniami. Wyjęła jedną szklankę, ale wnet zerknęła na Alice.
- Też chcesz? - zapytała.
Harper kiwnęła głową.
- Poproszę… A co do snu Kita, zgaduję, że one są tak jak te jego przepowiednie… A przynajmniej w części. Dziś cały dzień obserwuję, jak rzuca przypadkowymi zdaniami, a one potem mają potwierdzenie w wydarzeniach. Jest to dość niepokojące i niesamowite. Łatwo odróżnić, kiedy to jego moc, a kiedy to on sam, kiedy coś przepowiada, jego wzrok staje się mętny i nieobecny. Domyśliłam się, że coś się stało, odnotowałam twoją minę, gdy to powiedział… - Alice podeszła bardzo taktycznie do tematu. Obeszła imię Habida tak szerokim łukiem jak to tylko było możliwe.
- Myślę, że on ma bardzo szerokie spektrum zdolności parapsychicznych - powiedziała Bee. - Jednak kompletnie nie potrafi ich kontrolować. Tak bardzo, że nawet nie jest świadomy ich istnienia. Najwyraźniej umie zobaczyć nie tylko przyszłość, ale też przeszłość. Choć sam z tego nie skorzysta, bo zupełnie nie pamięta, że powiedział coś dziwnego. Chyba że mu się to przyśni, ale wtedy natomiast nie potrafi rozróżnić zwykłych snów od tych bardziej… interesujących - powiedziała.
Nalała im po szklance, po czym schowała karton z powrotem do lodówki. Sok był bardzo orzeźwiający i smaczny. Alice wyczuwała w nim mandarynkową nutę.
- Myślisz, że powinniśmy mu o tym powiedzieć? Czy to mu tylko namiesza w głowie?
Alice podziękowała jej za napój.
- Sądzę, że za jakiś czas mu powiemy. Może nie wszystko naraz, ale na pewno stopniowo. Nie chcemy przecież, by oszalał, tylko by spokojnie zaakceptował swoje zdolności, które mogą się okazać niezwykle przydatne dla Kościoła - powiedziała stonowanym głosem, by ewentualny przypadkowy słuchacz nie dosłyszał tego co mówiła.
- A na razie musimy po prostu pilnować, by nic mu się nie stało i słuchać go uważnie - zasugerowała rozwiązanie.
- Masz uczulenie na ostrygi… Tymczasem, moją walizkę zabraliście też już do pokoju? Mówiłam, że możecie ją zostawić… Powiesz mi którędy do naszych pokoi, to może trochę się odświeżę? - zapytała.
- Tak, chodź ze mną - powiedziała Bee. - Szczerze mówiąc, to po prostu zabraliśmy wszystko. Ja wzięłam swoją i zakupy. Albo Kit, albo Jennifer chwycili twoją. Mam nadzieję, że to nie jest jakiś duży problem? Na pewno nie będą przeglądać jej zawartości, pewnie tylko chcieli cię wyręczyć. A może wzięli ją przez przypadek - rzekła.
- Nie no, żaden, po prostu zaskoczyliście mnie i tyle - odpowiedziała jej rudowłosa.
Wyszli na korytarz. Następnie ruszyli dalej.
- Darleth wspominała, że sypialnia tego starszego pana jest na parterze, oczywiście ze względu na wózek. Pokój obok należy do Shane’a. Na dole jest jeszcze jedna sypialnia, ale Moira chciała koniecznie na piętrze spać. Najwyraźniej dla dzieci to jakaś forma rozrywki, wchodzenie i schodzenie po schodach - Bee wzruszyła ramionami. - Na górze są dwie łazienki, na dole jest jedna. I na piętrze jest pięć sypialni. My już zajęliśmy trzy, a więc została jedna. Jeszcze się nie wypakowywałam, więc mogę zamienić się z tobą pokojem, jeśli wolisz mój. Alternatywnie możesz spać na parterze - wytłumaczyła. Zaczęły wchodzić po schodach na półpiętro.
- Nie widzę sensu, bym miała spać na parterze. To by mnie tylko zachęciło do nocnego podjadania, a tego wolę uniknąć. A co do zamiany, jeszcze nawet nie wiem jak wygląda pokój, który mi pozostawiliście, ani w ktorym miejscu jest, więc nie wiem czemu miałabym się zamieniać - rzuciła Alice, lekko rozbawiona. Szła obok Bee, rozglądając się po schodach i półpiętrze, a także zerkając już na to jak zapowiadało się piętro, po wyglądzie otoczenia.
Kiedy tylko wyszły na górę, Alice zobaczyła przed sobą barierkę. Kiedy do niej podeszła, okazało się, że w dole znajdował się salon. A więc można go było obserwować z góry. Moira nadal bawiła się lalkami. Wpierw zupełnie nieświadoma, ale wnet podniosła rękę i pomachała Alice.
Korytarz prowadził w prawo i lewo w sposób symetryczny. Po jednej stronie znajdowały się cztery pomieszczenia, i po drugiej też cztery. Ruszyły najpierw w prawo. Znajdowało się tutaj pokój Jennifer, na samym końcu Bee, a po drugiej stronie łazienka i coś z pogranicza biura i biblioteki. Natomiast pozostała odnoga korytarza prezentowała pokój Kita, pokój Moiry, łazienkę oraz wolną sypialnię. Bee otworzyła drzwi.


Było tu dość przestronnie, choć belkowanie i nachylony sufit nieco zmniejszały wysokość pomieszczenia. Łóżko wyglądało na podstawowe i niezbyt wytrzymałe, jednak powinno być całkiem wygodne, choćby ze względu na grubość materaca. Znajdowała się tutaj szafa, stolik, fotel oraz krzesło przy okienku. Alice spostrzegła pod nim kaloryfer. Na samym środku ktoś postawił jej walizkę.
- Chyba już się wprowadziłaś, chcąc nie chcąc - Bee zażartowała. - Mój pokój nie ma skosów, a mi nie przeszkadzają, więc możemy się wymienić - powiedziała.
 
Ombrose jest offline  
Stary 08-05-2019, 22:49   #166
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice rozglądąła się po pokoju. Podobał jej się, był na swój sposób taki… Ciepły? Nie była w stanie określić tego odczucia. Przytulny? Coś w tym kierunku.
- Nie… Nie trzeba. Podobają mi się te skosy… Nadają mu charakteru. Jak najbardziej mi pasuje - odpowiedziała Bee i kiwnęła głową. Zaraz podeszła do swojej walizki i przestawiła ją bliżej łóżka, po czym otworzyła. Wyjęła z niej laptop i położyła na łóżku. Swoją torbę umieściła na fotelu, płaszcz tymczasem w szafie. Lubiła porządek, bo w jej głowie było już dość nieładu.
- Kit i Jenny są u siebie? - zapytała.
- Przynajmniej tam ich widziałam po raz ostatni - powiedziała Bee. - Jenny rzuciła się na łóżko, a Kit zaczął coś rysować po ścianach. Powiedziałam mu, żeby przestał i to zrobił… ale nie wiem, czy nie kontynuował, gdy tylko wyszłam. No cóż, ma własny rozum, a ja nie zamierzałam siłować się z nim - wzruszyła ramionami. - Jeszcze się nie rozpakowałam, bo uznałam, że lepiej będzie w pierwszej kolejności włożyć zakupy do lodówki - powiedziała. - Jeżeli więc nie masz żadnych pytań lub próśb… - zawiesiła pytająco głos.
- Nie, w porządku, możesz wrócić do kuchni. Zajrzę do pozostałych i zapytam ich o alergie. Dzięki Bee - powiedziała Harper po czym odłożyła wszystko i ruszyła w stronę wyjścia. Sprawdziła, czy jej drzwi były zamykane na klucz, oraz poczekała na Barnett, aby obie mogły wyjść z pomieszczenia. Spostrzegła w nich zamek, ale nie było w nim klucza. Mogła zapytać o niego Darleth, albo poszukać go w swoim pokoju.
Najbliżej mieszkał Kit, więc Alice chciała zajrzeć najpierw do niego.
Kiedy wyszły, ruszyła do jego drzwi i zapukała.
Odpowiedziała jej cisza. Kit najprawdopodobniej znajdował się w środku, ale postanowił ją zignorować. Choć nie musiała to być jego świadoma decyzja. W każdym razie drzwi najprawdopodobniej nie były zamknięte na klucz. Keiser zapewne nie posiadał go, skoro Alice nie miała swojego.
- Kit, cokolwiek robisz, wchodzę - rudowłosa ostrzegła go dość wyraźnie, nim oparła dłoń na klamce i nacisnęła zaglądając do środka. Nie miała zamiaru mu wchodzić, tylko tak naprawdę sprawdzić, czy żył. Przy okazji rozejrzała się po jego sypialni jak wyglądała i co narysował na ścianach, o ile oczywiście to zrobił.

Pokój Kita sprawiał wrażenie nieco bardziej zainspirowanego folklorem, głównie ze względu na kwiecisty motyw zasłon oraz wezgłowia łóżka. Był mniejszy od pokoju Alice, jednak łóżko wyglądało na wygodniejsze i wisiały tutaj dwa ładne obrazy. A nawet talerz. Kit jednak nie podziwiał ozdób. Stał przed wolną, białą ścianą. Trzymał w jednej ręce doniczkę z kwiatem. Drugą nabierał ziemi na palce i rysował nimi skomplikowane szlaki… Linie nie układały się w żadne słowa i nie przypominały Alice niczego. To wyglądało paskudnie.
Harper przyglądała się temu chwilę zastanawiając co dokładnie kreował Keiser.
- Wiesz, że zabijasz kwiatka w doniczce, no nie? - zagadnęła do niego i obserwowała uważnie czy w jakikolwiek sposób zareaguje na jej słowa. Rozważała bowiem, czy może nie był w jakimś transie, a to co rysował, było czymś więcej, niż bazgrołem z ziemi na ścianie.
Stał tyłem do Alice i nie widziała jego twarzy. Jednak nie odpowiedział jej, a jego ruchy były powolne, jakby senne, a zarazem sprawiały wrażenie diabelnie precyzyjnych. Jak gdyby był robotem, który musiał odwzorować coś w sposób bezbłędny. Wszystko wskazywało na to, że jednak był w transie. Harper nie wiedziała też, czemu uznała jego starania za takie dokładne, skoro obrazek, który tworzył, nie przypominał jej zupełnie niczego…
Kobieta weszła głębiej do pomieszczenia. Oceniła na której konkretnie ścianie rysował, w którą stronę świata była ustawiona, a także jak odnosiła się do innych pomieszczeń, na przykład pokoju Moiry, czy jej własnego. Potem podeszła bliżej Kita, żeby wyjrzeć mu od boku przez ramię i zerknać na jego twarz. Przy okazji rozejrzała się za jego rzeczami. Czy coś wyciągnął i to się zaczęło? Coś go opętało, czy to tylko ten pokój? Szukała źródła.
Miał mleczne oczy. Zdawało się, że chyba nigdy wcześniej nie wszedł tak głęboko w trans. Jeżeli coś go opętało, to nie zostawiło na nim swojego podpisu. Kit maczał dłonie w ziemi i nieprzerwanie rozprowadzał ją po ścianie, która graniczyła z korytarzem. Na przeciwko niej znajdowało się okno oraz wiszący talerz. Zdawało się, że to była południowo-zachodnia strona świata. Nie wydawało się jednak, żeby to miało jakieś znaczenie. Wreszcie Kit skończył. Zamrugał, a jego oczy na chwilę zrobiły się normalne. Wtem znów je zamknął. Wypuścił z rąk doniczkę i przechylił się. Stracił przytomność. Grawitacja zaczęła go przyciągać.
Alice złapała doniczkę, po czym wolną ręką pchnęła Kita tak, by upadając wylądował chociaż większą częścią ciała na łóżku. Odstawiła doniczkę na jej miejsce, poprawiając nieco wygrzebaną ziemię i obiecując sobie, że dokupi jej kwiatkowi, o ile nadal żył. Po czym teraz przyjrzala się malunkowi na ścianie. Czy, gdy już był skończony, coś przedstawiał? Obeszła go z różnych stron, szukając takiego punktu, w którym rzeczywiście coś by tam dostrzegła. Nic nie mówiła. Sprawdziła tylko, czy Kit oddychał.
Keiser żył, choć sprawiał wrażenie wykończonego. Coś jej mówiło, że pewnie minie trochę czasu, zanim obudzi się. Następnie Alice zainteresowała się rysunkiem. Pod żadnym kątem nie wydawał się niczym więcej od bazgrołów. Trochę przypominał odwrócony kwiat tulipana, ale chyba nie to Kit miał na myśli. Linii było znacznie więcej na obrzeżach, natomiast sam środek był pusty. Harper kojarzyło się to z czymś, ale nie do końca. Może tylko wydawało jej się. Starała się na siłę dostrzec sens w czymś, co zdawało się być go kompletnie pozbawionym. Obawiała się, że mogłaby tutaj stać przez kilka godzin i wpatrywać się, a i tak w niczym by to nie pomogło. Niestety.
Uznała więc, że skoro do niczego logicznego nie może dojść, po prostu wyszła, wracając do siebie. Wzięła telefon i nim sprawdziła wszelkie wiadomości i połączenia, zrobiła zdjęcie rysunkowi w pokoju Kita. Następnie odniosła komórkę do siebie, po czym poszła do łazienki po papier toaletowy. Zmoczyła go, by móc w taki banalny sposób zmyć bałagan ze ściany Christophera. Wolała, by nie zastał malowidła, gdy się obudzi. Niewiadomo czym mogło być, a jeśli jakąś mistyczną pieczęcią? Wolała tego nie zostawiać w jego sypialni. Postarała się sprzątnąć symbol o ile woda na to pozwoliła.
Po tym zamierzała zajrzeć do Jenny, mając nadzieję, że choć u niej wszystko ok.
Starania Alice nie przyniosły idealnego rezultatu, bo choć udało jej się dużą część brudu ściągnąć, to resztę rozmazała na ścianie, nadając jej szarego koloru. I papier toaletowy nie mógł sobie z nim poradzić, zostawiał tylko skrętki. Jednak skutecznie zniszczyła kontury rysunku. Wyjęła telefon, aby sprawdzić godzinę. Było już po dziewiętnastej. Zaczęła robić się głodna. Powinna poczekać z tym na kolację, czy coś przejeść? Zastanawiała się na ten temat, idąc w stronę pokoju Jennifer. W międzyczasie odkryła również, że nie było zasięgu w Injebreck House. Nie takiego zwyczajnego. Mogła kontaktować się jedynie bezpośrednio przez satelitę, co pochłaniało ogromne ilości energii i szybko rozładowywało telefon. Na szczęście miała zarówno ładowarkę, jak i prąd, dlatego nie stanowiło to problemu.

Pokój Jennifer prezentował się najbardziej wspaniale. Wydawał się najbardziej nowy. Co prawda miał skosy, jednak i tutaj nie prezentowały się źle. De Trafford leżała na łóżku. Chyba jeszcze niczego nie rozpakowała.
- Zastanawia mnie, do kogo należy ten kapelusz - powiedziała o nakryciu głowy, które znajdowało się na skrzyni przed łóżkiem obok kompletu świeżej pościeli. - Myślisz, że to tylko ozdoba? A może to nawiedzone pomieszczenie i kapelusz stanowi kotwicę, do której przylgnął duch jakiejś zapalonej szafiarki? - zażartowała. - Mam nadzieję, że to nie jest sypialnia Darleth… - nagle wpadła na ten pomysł. - W końcu ona też gdzieś musi spać, czyż nie?
Alice rozejrzała się po pomieszczeniu.
- Mogę ją zapytać, gdy będę schodzić na dół. Tymczasem, możesz mi powiedzieć, czy jesteś uczulona na jakieś jedzenie? Pan Hastings o to pytał, bo planuje zrobić zapiekankę i nas na nią zaprosić - wyjaśniła.
- Dodatkowo, przed sekundą byłam świadkiem, jak Kit w transie bazgrał po ścianie ziemią, a następnie stracił przytomność… Zrobiłam zdjęcie, ale zostawiłam telefon w swojej sypialni, potem ci pokażę - dodała.
- Ten dom jest dziwny… Albo może to nie dom, może to cała ta wyspa… Mam takie wrażenie odkąd tylko wyszliśmy z samolotu - powiedziała szczerze.
Jennifer przekręciła się na brzuch i spojrzała na Alice. Odgarnęła blond kosmyki, które opadły jej na twarz. Wyglądała w tej chwili bardzo ładnie.
- Dziwny? - zapytała. - Dlaczego tak sądzisz? Nie zdarzyło się jeszcze nic zastanawiającego. Jedynie niepokoi mnie ilość przytułków dla zwierząt w tej okolicy - zażartowała. - Brałaś już prysznic? Bo mamy na tym piętrze chyba tylko jedną łazienkę. Może dwie. I jestem uczulona na jakiś lek przeciwbólowy, nie pamiętam teraz nazwy. Ale jakiś taki rzadko stosowany, na pewno nie aspiryna, paracetamol i ibuprofen. Nie sądzę jednak, żeby Hastings dodawał coś takiego do zapiekanki - uśmiechnęła się lekko. - Co takiego narysował nasz różowy królewicz? - zapytała, znowu obracając się na plecy i wpatrując się w sufit. - Patrz jakie pęknięcia - powiedziała, wyciągając dłoń w górę.
Rzeczywiście, gips był nadkruszony w linii biegnącej przez środek pokoju, jednak Alice oceniła, że raczej dach nie zawali im się na głowę.
- Właśnie nie jestem w stanie określić co to jest. Jakiś wzór, z czymś mi się kojarzy, ale obecnie nie mogę sobie przypomnieć z czym. Pokażę ci później. I jeszcze nie byłam w łazience, ponoć są dwie... - Alice mówiła, obserwując pęknięcie. Ciekawe, czy było tą linią, o której Shane wspomniał w salonie, czy może ta była czymś jeszcze innym.
- O, to super. Jestem przyzwyczajona do Trafford Park, w którym więcej jest łazienek niż ludzi - powiedziała. - Wolałabym mieć swoją własną, ale nie zmuszę całą waszą czwórkę do gnieżdżenia się w tej drugiej. Bo dziewczynka też mieszka na tym piętrze.
- Ponoć jest tu pies, który pojawia się i znika, a poza tym, to miejsce jest dosłownie na środku wyspy. Odnoszę wrażenie, że to może mieć jakieś znaczenie… Jeśli rozumiesz, co mam na myśli… - powiedziała poważnym tonem.
- Cieszmy się, że to nie Baskerville - odpowiedziała Jenny. - A to, że jest na środku, to dobre spostrzeżenie. Choć na razie jeszcze chyba niewiele z tego wynika - mruknęła. - Oprócz tego, że to baza w dość dobrej lokalizacji, bo stąd jest wszędzie ta sama odległość. Albo, patrząc na to w inny sposób… lokalizacja jest szczególnie zła, bo wszędzie jest tak samo daleko.
- Pójdę przekazać informacje o naszej diecie, dowiedzieć się czy to nie pokój Darleth, no i odpocząć nieco - powiedziała na koniec, ale chwilę jeszcze poczekała, czy Jenny nie będzie miała czegoś do dodania, nim wyszła.
- Co zamierzamy robić dzisiaj? Poza tym, co sądzisz o tej całej rodzince? Nie pamiętam tego Shane’a, ale rzeczywiście nie mogłam, skoro byłam małym dzieckiem, kiedy widziałam go po raz ostatni.
- Dziś zadomawiamy się. Warto odpocząć nieco po podróży. Można nieco rozejrzeć się po samej posiadłości. Tymczasem jutro zajmiemy się zadaniem - Alice zastanawiała się nad tym. Było już koło 19, niewiele by mogli i tak załatwić o tej porze w mieście. Tutaj tymczasem zaraz zrobi się ciemno, więc próby wyprawy nad wodę też nie były dobrym pomysłem.
- Możesz się też powylegiwać i poprzyzwyczajać do swego nowego pokoju… - powiedziała i ponownie rozejrzała się po sypialni wybranej przez Jennifer.
- Zaraz wrócę. Znajdę Darleth i zapytam ją o ten pokój… - obiecała i tym razem faktycznie wyszła, znaleźć ‘opiekunkę’ posiadłości.
Alice ruszyła na środek piętra, aby wyjrzeć przez barierkę. Spostrzegła, że Moira dalej bawiła się lalkami. Teraz Jennifer rzucała zaklęcie, aby zaleczyć siniaki, które Hannah zdobyła podczas walki z Jokerem. Zdawało się, że w świecie dziewczynki istniały również postacie z komiksów DC. Obok niej Darleth odkurzała staromodnym przyrządem wykonanym z piórek. Przejeżdżała nim po meblach i poręczach. Alice nie przypominała sobie, kiedy ostatni raz widziała kogoś sprzątającego w ten sposób. Być może taka moda panowała na Filipinach.
Śpiewaczka zeszła na dół i ruszyła do saloniku, gdzie przebywała Darleth i Moira. Uśmiechnęła się do dziewczynki, ale zwróciła się do kobiety.
- Przepraszam, Darleth? Mam małe pytanko - powiedziała Alice podchodząc nieco bliżej Filipinki.
- Jennifer zajęła pokój, ale jest w nim kapelusz, zastanawiała się czy może przypadkiem to nie twoja sypialnia? Bo nie wiemy w którym miejscu ty zamieszkujesz, a nie chcielibyśmy ci zabrać przestrzeni… - wyjaśniła jej o co chodziło.
Darleth przestała odkurzać. Chyba nie spodziewała się Alice, bo lekko wzdrygnęła się, kiedy ta odezwała się.
- Ja mam pokój na dole - powiedziała kobieta. - Obok starego pana. To znaczy starszego - rzekła, jakby to brzmiało lepiej. - Niestety często budzi się w nocy i krzyczy, ale może to dobrze, że mogę przyjść i go uspokoić - powiedziała, jednak jej mina wskazywała, że chyba bardziej wolałaby się wyspać. Zwłaszcza że nie płacono jej za opiekę nad starcami. - Ja nic nie ruszałam w żadnej sypialni. Jeżeli był tam kapelusz, to znaczy, że został tam umieszczony jeszcze przed moim przybyciem kilka lat temu do posiadłości. Wiem, o który chodzi. Jest bardzo ładny. Wydaje mi się, że to była sypialnia pani Ernestine i jej męża, bo jest według mnie najładniejsza w całym domu - powiedziała.
Harper kiwnęła głową.
- Dobrze, dziękuję za informację. Przekażę Jenny - powiedziała spokojnie, po czym odwróciła się i ruszyła zajrzeć do kuchni, czy był tam już Shane. Chciała mu przekazać informację o tym, że nikt raczej nie był z nich uczulony na jedzenie, choć nie była pewna co do Kita, ale nie miała jak go zapytać.
Pana Hastingsa jeszcze nie było. Bee musiała już uporać się z wykładaniem jedzenia, bo było już na swoim miejscu, natomiast jej Alice również nie widziała. Wyjrzała przez okno i spostrzegła, że jakiś obcy mężczyzna przybliżał się przez podwórze do drzwi wejściowych. Jego ruchy były szybkie, dziwnie pospieszne. Jak gdyby miał coś na sumieniu, albo chciał uporać się z czymś bardzo szybko. Alice przypomniała sobie, że nie widziała żadnych domów w pobliżu, więc raczej to nie był sąsiad ciekawy nowego samochodu przed domem. Mężczyzna miał na głowie brązową czapkę, a materiałowe palto otulało jego tors. Nie wydawał się ani wysoki, ani niski. Jego wagę ciężko było ocenić pod tyloma warstwami ubrań. Miał na ramieniu dość obszerną torbę.
Śpiewaczka obserwowała mężczyznę, po czym otworzyła drzwi od kuchni, słuchając czy będzie pukał. Czego mógł chcieć? Potrzebowął jakiejś pomocy? Przyszedł ich zamordować? Była czujna. Czekała.
Alice nie słyszała, żeby uderzał o drzwi. Jeżeli przybliżał się, to niepostrzeżenie. Darleth wydawała się kompletnie nieświadoma mężczyzny, a Moira tkwiła w swoim własnym świecie. Harper odeszła od okna, więc nie widziała, co dokładnie robił nieznajomy. Być może zakradł się na drugą stronę mieszkania, albo zemdlał na środku podwórza, lub też oblewał ich drzwi frontowe benzyną. Wyobraźnia podszeptywała jej bardzo dużo różnych scenariuszy.
Rudowłosa nie czekała więc już dłużej. Ruszyła do drzwi wyjściowych i otworzyła je. Wyjrzała, szukając mężczyzny. Zemdlał? Zamierzał ich spalić? Coś ukraść? A może rzeczywiście się zgubił? Zimny powiew powietrza uderzył prosto w jej twarz. Nawet nie zauważyła, jak ciepło było w posiadłości. Najprawdopodobniej Darleth nie szczędziła drewna na opał. Tymczasem niebo było już kompletnie czarne. W grudniu zmrok zapadał nad Isle of Man jeszcze przed siedemnastą, a było już znacznie później. Alice zmrużyła oczy, bo jedynym źródłem światła były domowe lampy oraz tarcza księżyca. Spostrzegła plecy nieznajomego. Oddalał się od domu.
Alice spróbowała wyostrzyć wzrok, by dostrzec czy coś w jego postawie się zmieniło. W którą stronę się oddalał, w tę samą z której przyszedł? Tak, po prostu opuszczał Injebreck House. Szedł w stronę drogi dojazdowej. Czy nadal miał ze sobą torbę? Owszem. Szukała, czy cokolwiek się w nim zmieniło. Jednak niczego takiego nie dostrzegła. Mężczyzna wciąż miał tę samą brązową czapkę, to samo palto. Wszystkie kończyny na swoim miejscu. Alice wolała się upewnić, że żadne dziwne niebezpieczeństwo nie zagrażało jej, lub komukolwiek, kto przebywał w jej otoczeniu. Za dużo razy już się na tym przejechała.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 08-05-2019, 22:50   #167
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Nie mogła tego wykluczyć, jednak wszystko wskazywało na to, że mężczyzna nie chciał im zaszkodzić w sposób bezpośredni. Inaczej czaiłby się gdzieś niedaleko z nożem. Tak właściwie nie wydawało się, żeby jego misja na terenie posesji była bardzo cicha. Ostatecznie przyszedł tutaj główną drogą i wyszedł tym samym sposobem. Gdyby Harper chciała zinfiltrować wrogi obóz, zaparkowałaby dużo dalej i naszła ich od wschodu. Przecież Injebreck House wcale nie było ogrodzone. Najbardziej zastanawiające były nerwowe i pospieszne ruchy mężczyzny.
Właśnie ten sposób poruszania mężczyzny najbardziej wzbudzał niepokój Alice. Obserwowała go, nim zniknął w mroku. Wtedy dopiero po raz ostatni rozejrzała się po najbliższym otoczeniu wejścia do domu, a następnie ruszyła do środka domostwa. Była lekko zamyślona. Wróciła do kuchni i poszukała jakiegoś papieru i długopisu, by zostawić dla Shane’a kartkę o tym jak się miała ona i konsumenci do alergii. Następnie udała się na górę do swojej sypialni. Wzięła z walizki luźną białą bluzkę z długim rękawem w delikatne, szare paseczki. Bluzka miała szerokie rękawy, które kończyły się nieco poniżej łokcia. Miała prosty, zupełnie niegłęboki dekolt z delikatnym ściągaczem, który nadawał bluzce ładnego kształtu i sprawiał, że była luźna i nieograniczała ruchów ciała, na przykład opinając się na nim. Do tego Alice wybrała miodową spódnicę z ozdobnym materiałowym wiązaniem w pasie. Wzięła ręcznik, telefon satelitarny i swoja kosmetyczkę, po czym udała się do pomieszczenia, które według informacji od Bee, miało być łazienką. Chciała się nieco odprężyć.
Wyszła ze swojego pokoju, ruszyła korytarzem… i przystanęła. Jej serce zaczęło bardzo szybko bić. Wpierw uznała, że zobaczyła ducha. Jednak to nie zjawa opierała się o ścianę. To był Kit. Miał na sobie tylko spodnie. Alice dopiero teraz zobaczyła, jak nienaturalnie szczupłe było jego ciało. Mogła spostrzec mięśnie brzucha układające się w tak zwany kaloryfer, ale to nie dlatego, bo były tak dobrze wyrzeźbione. Nie widziała na Keiserze ani grama tłuszczu, który mógłby cokolwiek przykrywać. Na dodatek kolor jego skóry był bardzo jasny, wręcz marmurowy. Różowe włosy wydawały się bardziej przyklejone do jego głowy, a z kącika ust sączyła się strużka krwi. Opierał się barkiem o ścianę, jak gdyby nie mogąc znaleźć siły do kolejnego kroku. Jednak go uczynił, chwiejąc się nieco. Chyba sam również zmierzał w stronę łazienki.
- Ładnie… wyglądasz… - pochwalił ubiór Alice.
Śpiewaczka przyglądała mu się uważnie.
- Dobrze się czujesz? Pomóc ci dojść do łazienki? - zapytała wyraźnie zmartwionym tonem. Wyglądał zadziwiająco dobrze i gdyby nie fakt, że na swój sposób wydawał jej się być jak jej młodszy brat, którego nigdy nie miała, to nawet mogłaby uznać, że miał w sobie jakiś urok.
- Potrzebujesz czegoś przeciwbólowego? Jesteś strasznie blady i zdaje mi się, że w nienajlepszym stanie… - podeszła do niego kilka kroków i przyjrzała uważnie.
- A masz? - zapytał Keiser. - Jak masz, to daj… choć to pewnie nie ma… sensu. I tak zwymiotuję - mruknął.
Otworzył drzwi do łazienki i zrobił kilka kroków do przodu. Z trudem oparł się o umywalkę. Nawet nie patrzył na swoje odbicie w lustrze. Włączył strumień wody i opryskał nim twarz. Następnie zgiął się. Krwista treść wypłynęła z jego ust. Teraz Christopher już na pewno nie wyglądał zadziwiająco dobrze. Sprawiał wrażenie anorektycznego uchodźcy z Auschwitz, który znajdował się na skraju śmierci. Mocniej chwycił się brzegu umywalki, żeby nie upaść, jednak i tak jego postawa wyglądała bardzo niepewnie. Alice uświadomiła sobie, że zostawienie go samego, kiedy był w takim stanie, zdawało się nie do końca rozsądne.
- O Boże… - syknęła tylko, po czym podeszła do niego. Harper odłożyła kosmetyczkę i ręcznik na jakąś półkę, po czym przyszła do niego i odgarnęła kosmyki różowych włosów, które wysunęły mu się podczas leżenia na łóżku z kitki, żeby ich nie pobrudził. Znowu związała je gumką. I tak nadawały się do mycia. Były przetłuszczone. Mężczyzna był cały rozpalony, miał na pewno gorączkę. Pewnie dlatego się rozebrał do samych spodni.
- Zgaduję, że to nie jest zbyt częste, że wymiotujesz krwią… - zagadnęła ponuro. Zastanawiało ją co było powodem. To, że został opętany i narysował ten symbol? Czy to, że go zmazała? Jak na razie stała przy nim, pilnując, by nie upadł.
- Już mi się to… zdarzało - powiedział Kit. - Ale bardzo rzadko. Nie mam pojęcia… przez to jest wywoływane… ale ogólnie jestem dość… chorowity…
Ciężko mu było nie uwierzyć. Mężczyzna podniósł do góry lewą rękę. Tym gestem chciał dać do zrozumienia Alice, aby nieco cofnęła się. Wydało jej się, że znów straci przytomność, bo zaczął lecieć do tyłu, ale w rzeczywistości Keiser jedynie usiadł na zamkniętej muszli klozetowej. Nie było w tym zbyt wiele gracji, jednak ciężko było wymagać jej od niego w takiej sytuacji.
- To trochę… uwłaczające - powiedział. Pewnie nie chciał, żeby ktokolwiek widział go w takim stanie. - Ja… hmm… - chyba chciał zażartować lub powiedzieć coś inteligentnego, jednak jego ciało za bardzo mu dokuczało, żeby mógł się w pełni na tym skoncentrować.
Śpiewaczka przyglądała mu się uważnie.
- Wiesz, może to być związane z twoimi zdolnościami specjalnymi Kit. Twoje ciało może nie móc przerobić takiego natężenia ich wykorzystania, a ty nie jesteś tego nawet świadomy. Dziś zaobserwowałam, że nawet nie wiesz, że z nich korzystasz… Może w takim razie powinieneś dziś położyć się i odpocząć? Przyniosę ci coś do jedzenia i picia, żebyś nie musiał siedzieć na dole i wystawiać się na potencjalne sytuacje, gdzie twoje zdolności znów się uaktywnią… - zasugerowała. Rozejrzała się za jakimś wolnym niedużym ręcznikiem. Zmoczyła go zimną wodą, po czym wykręciła i przytknęła mu do czoła.
- Mogłabyś… zaświecić światło… i napuścić gorącej wody? To mi może… pomoże… czasami przynajmniej… Bo niekiedy tracę przytomność i nie czuję się… źle…
Najwyraźniej Kit miał bardzo kontrowersyjne sposoby na radzenie sobie z bólem. Tak właściwie to było cudem, że wciąż żył, jeżeli wcześniej zdarzało mu się przeżyć samotnie tego typu rzeczy.
- Czyli mam… moce? Co to jest… - nagle zgiął się i oddał kolejną falę torsji. Udało mu się trafić w bok, do wanny. Zapach był niezbyt przyjemny, metaliczny, kwaśny i zarazem słodkawy. Bez wątpienia Alice nie widziała Keisera w momencie jego świetności.
Śpiewaczka czekała, aż skończy. Ponownie zmoczyła ręcznik zimną woda, po czym przytknęła mu tym razem do karku. Martwiła się o niego mocno, nie chciała by im tu zszedł.
- Może chcesz gorącej herbaty? Albo może lepiej mięty? - zaproponowała, po czym puściła wodę w wannie, żeby spłukać zawartość jego żołądka. Następnie udała się zapalić światło i wróciła, żeby puścić ciepłej wody do wanny, którą zatkała korkiem.
- Jesteś pewny, że to dobry pomysł? Gorąco może sprawić, że znowu zemdlejesz? - zapytała poważnym tonem.
- No właśnie mówiłem… mdleje dzięki cieple i wtedy już nie czuję się tak źle… - Kit wystękał.
Tymczasem Harper usłyszała kroki na korytarzu.
- Alice? Jesteś tu? - zapytała Jennifer. - Shane już przyszedł…
Kit, o ile to możliwe, spiął się jeszcze bardziej.
- Niech tu nie wchodzi - szepnął. - Niech Jenny tu nie wchodzi - powiedział szybko. - I herbata… nie wiem, czy to pomoże. Chcę zasnąć… - zawiesił głos, podnosząc na Alice spojrzenie przekrwionych oczu. Jego ręka była położona na brzuchu. Najpewniej coś go w nim uciskało i gniotło.
Rudowłosa kiwnęła głowa, po czym wyszła z łazienki i zamknęła drzwi.
- Jenny, w środku jest Kit, nie czuje się najlepiej, a nawet rzekłabym, raczej fatalnie. To z powodu przeładowania użyciem mocy, tak myślę. Potrzebuje gorącej herbaty. Czy mogłabyś ją tu przynieść? Raczej nie zje z nami dziś na dole. Ja przyjdę później, tylko chwilę mu pomogę - wytłumaczyła jej sytuację. Chciała się umyć i odprężyć, a zamiast tego musiała się zająć biednym Keiserem. Uznała, że najwyżej zajmie się sobą dopiero po posiłku. I tak była głodna…
Jenny miała mokre włosy. Pewnie sama już skorzystała z łazienki.
- Może mu się polepszy - powiedziała. - Zapiekanka dopiero się robi. Pewnie nie będzie wcześniej, niż za godzinę, więc to trochę czasu. I nie sądzę, żeby Hastings ustalił sobie w głowie jakąś konkretną godzinę, po przekroczeniu której zacznie wytykać ludziom spóźnienia. Co to ma być za herbata? Zwykła, czy jakaś ziołowa? Prądowa, czy bezalkoholowa?
- Coś na załagodzenie torsji… Rzyga mi tu krwią… - powiedziała Alice.
- Aha… - Jenny mobilizowała swoją wiedzę na temat ziołolecznictwa, ale chyba nie była zbyt wyjątkowa.
- Ziołowego i delikatnego - Harper wytłumaczyła bardziej precyzyjnie.
- Dobrze - de Trafford skinęła głową. - O ile tylko będzie.
- Prosił o gorącą kąpiel, bo chce znowu zemdleć, nie sądzę, żeby za godzinę już był na powrót zdrowy i w pełni sił - Alice dodała jeszcze cicho.
- To nie brzmi mi na dobry pomysł… - blondynka zawiesiła głos. - Mam na myśli prowokowanie utraty przytomności - westchnęła i ruszyła w stronę schodów prowadzących na dół.
- Wrócę do niego, żeby mi tam nie upadł… - Alice powiedziała, po czym zapukała i weszła. Rozejrzała się, mając nadzieję, że Kit nie leży na podłodze.
Wciąż się trzymał. Ale wyglądał na równie delikatnego, co kartka papieru. Harper odniosła wrażenie, że gdyby nieco zbyt mocno złapała go za rękę, to mogłaby przedrzeć pergaminową skórę.
- Jennifer poszła? - zapytał, zerkając w stronę Harper. W jego oczach czaił się lekki lęk. Potem jednak ustąpił grymasowi bólu. Najgorsze było to… że Alice widziała, że Kit hamował się przy niej. Starał się ukryć to, jak fatalnie się czuł. A skoro tak bardzo mu to nie wychodziło, to znaczyło… że musiał zmagać z naprawdę fatalnym stanem.
- Tak, poprosiłam ją o herbatę dla ciebie. Myślę, że utrata przytomności od gorąca to słaby pomysł, ale mam coś na chory żołądek i może powinieneś mimo wszystko położyć się do łóżka - zasugerowała. Zaczęła się kręcić po łazience, szukając, czy była tu jakaś miska, mógłby ją zabrać do pokoju i do niej zwracać. Spędzenie nocy w wannie nie było najlepszym pomysłem.
- Tak… tak… tak… - Kit powtarzał cicho. - Dobra. Skoro tak uważasz.
Następnie spróbował nachylić się nad wanną, aby umyć włosy, jednak był na to zbyt słaby. Mógł siedzieć nieruchomo, jednak stanie, zwłaszcza w ugiętej pozycji, stanowiło już za duży wysiłek. Więc zrezygnował. Alice tymczasem odnalazła miskę, która mogła okazać się całkiem przydatna. Kit przepłukał usta wodą. Nadusił do nich nieco pasty do zębów, aby się odświeżyć, po czym wypluł pianę. To chyba jednak nie było zbyt dobrym pomysłem, bo mentol przyprawił go o kolejny atak torsji.
- Dobra - Keiser westchnął, kiedy to się skończyło. - Wracam do siebie. Kamienie widzą… Kamienie słyszą…
Jego oczy tylko na moment zabarwiły się bielą, po czym zgasły. Tak samo jak świadomość Kita. Mężczyzna runął na podłogę.
Nim jednak upadł, Alice rzuciła miskę i go podtrzymała, żeby nie rozbił sobie głowy.
- Jakie kurwa kamienie… - powiedziała ponuro.
- Widzę, że nie tylko na mnie to miejsce działa… Na ciebie też… Musimy na siebie bardziej uważać Kit… - powiedziała do niego, mimo, że był już nieprzytomny. Podtrzymywała go, po czym ostrożnie położyła. Zatrzymała lecącą wodę. Następnie otarła czoło z potu, bo przejęła się nim. Nie była w stanie przenieść go sama… potrzebowała Jennifer.
Wyprostowała się i podeszła do drzwi wejściowych. Otworzyła je i czekała na pojawienie się Jennifer.
Zamiast tego Moira wesołym, sprężystym krokiem szła w stronę swojego pokoju. Ten znajdował się w odnodze korytarza, w którym były pokoje Kita i Alice. A także ta łazienka. Przystanęła, widząc nieprzytomnego Kita. Spojrzała na Harper.
- Co się stało temu panu? Czemu śpi na podłodze? - nie mogła zrozumieć.
Trzymała w objęciach wszystkie swoje lalki. Zdawało się, że chciała je odnieść do pokoju przed kolacją.
Alice wyszła na korytarz i zamknęła drzwi.
- No, czasem jak jest bardzo zmęczony to zasypia w bardzo dziwnych miejscach. Taka choroba, ma ją od małego. Tylko nie mów o tym nikomu, dobrze? To będzie nasza mała tajemnica między przyjaciółkami, dobrze? Nie chcemy go zawstydzać. Byłoby mu smutno - powiedziała do dziewczynki.
- O, wiem o czym mówisz! - Moira ucieszyła się. - Dziadek ma dokładnie tak samo. Zasypia podczas kolacji, spacerów, a nawet oglądania telewizora!
- Nie martw się, jutro już będzie wszystko dobrze. A tymczasem, szykujesz się na kolację? - zapytała starając się skierować uwagę Moiry na coś innego.
- Tak, ale tata dopiero kroi warzywa. Ma swój ładny fartuszek. Jak już będę bogatą artystką, to kupię mu czepek kucharski. Taki duży, biały. Który wygląda jak pieczarka - dziewczynka powiedziała tak, jak gdyby koszt czegoś takiego liczono w milionach.
- Podoba ci się moja spódnica? - Harper zapytała mając nadzieję, że to już całkiem rozkojarzy dziecko od śpiącego na podłodze Kita.
- Tak, jest całkiem fajna. Ja też mam dużo spódnic - powiedziała Moira. - Ale wszystkie są czarne, albo szare, bo Moira nosi je tylko na eleganckie okazje. Najbardziej lubię spodnie, są najwygodniejsze, a w zimie najcieplejsze. Ale nie jestem chłopczycą, lubię się przebierać i malować… To jest musztardowy, czy miodowy? - zapytała, chwytając krawędź spódnicy Alice.
Tymczasem Jenny wchodziła po schodach z kubkiem naparu w dłoni.
Alice uśmiechnęła się do niej.
- Taki pomiędzy, ja zwykle myślę o niej jak o miodowej, bo wydaje mi się nieco bardziej złota i brązowa, tymczasem musztardowa byłaby bardziej żółta w stronę zieleni… Tak myślę - Harper zerknęła w stronę Jennifer.
Moira kiwała głową. Na pewno bardzo uważnie słuchała. Harper przez chwilę czuła się wykładowczyni na Akademii Sztuk Pięknych, czy w jakiejś podobnej instytucji.
- Zaniesiesz mu do pokoju? Potrzebuję twojej pomocy. Musimy go przenieść do łóżka - powiedziała, po czym zerknęła znów na Moirę.
Blondynka skinęła głową. Spojrzała na dziewczynkę, ale nic nie powiedziała, tylko ją wyminęła. Schyliła się w stronę kubka i powąchała herbatę. Rzeczywiście pachniała bardzo przyjemnie, ziołowo.
- Moiro, pójdziesz do siebie? Będziemy teraz musiały przenieść śpiącego Christophera przez korytarz - Alice wyjaśniła jej spokojnym tonem. Uważała, że do dzieci wcale nie trzeba było mówić cały czas pieszczotliwie, przecież miały swoje małe rozumki.
- A mogłabym jakoś pomóc? - zapytała. - Bo w swoim pokoju to nikomu nie pomogę… - powiedziała. - Kiedy dziadek zaśnie, to ja mu śpiewam tak długo, aż się obudzi. Może panu też to pomoże? - zaproponowała.
Tymczasem Jennifer wyszła już z pokoju Kita i ruszyła z powrotem w stronę łazienki.
Alice zastanawiała się.
- Może na razie nie, bo mógłby się na przykład zawstydzić, jak się obudzi? Zapytamy go jutro i jeśli powie, że chętnie posłucha jak śpiewasz, gdy będzie taki zmęczony i we śnie, to wtedy nawet razem mu pośpiewamy, może być? A dziś… Dziś możesz mu pomóc tak… Masz może jakiegoś misia? Takiego do przytulania? Może mógłby dziś być jego strażnikiem, żeby fluorescencyjne małpki nie atakowały snów Christophera? - zapytała dziewczynkę w jej języku.
- One nie atakują snów, ale wiem, co masz na myśli - Moira pokiwała głową i ruszyła prędko do swojego pokoju. Miały ją z głowy, przynajmniej na razie. - Który miś będzie najlepszy… - jeszcze usłyszały jej głos, kiedy wchodziła do swojego pokoju.
Jennifer otworzyła drzwi i spojrzała na Kita leżącego na podłodze.
- O kurwa - obejrzała się na Alice. - A kto go tak załatwił? - zapytała.
Następnie przykucnęła i przytknęła palce do jego szyi, mokrej od potu. To, że badała jego tętno wcale nie było takie głupie. Keiser rzeczywiście wyglądał na nieboszczyka.
- On był w takim stanie, jak go ostatni raz widziałaś? - Jenny zmarszczyła brwi.
Alice oceniła, że Kit nie wyglądał wcale gorzej, jednak to nie było żadnym osiągnięciem.
- Tak… Tylko wtedy jeszcze się ruszał i wymiotował… Mówię ci, zdaje mi się, że za dużo razy napadła go jego moc. Powiedział, że czasem zdarzało mu się już coś takiego, więc to nic nowego. Potrzebuje dużo picia i jakiegoś lekkiego jedzenia, żeby mógł się posilić jak się potem obudzi. Musimy go przenieść do sypialni… Tylko nie wiem czy to dobry pomysł, by spał w tej, którą sobie wybrał… Wygląda dość folklorowo… Chociaż… Zaraz coś wymyślę… O, zanieśmy go tam, a potem rozsypiemy sól na parapecie i przy drzwiach. Mam nadzieję, że to powstrzyma wszelkie potencjalne wróżki - powiedziała cicho. Weszła za Jenny do łazienki i wzięła Christophera za nogi, to by znaczyło, że Jenny miała wziąć go za ręce, aby mogły go tak wynieść.
Okazało się, że Alice mogłaby przenieść mężczyznę sama, gdyby bardzo chciała. Zdawało się, że nie ważył nawet sześćdziesięciu kilogramów. Przy pomocy Jennifer poszło im łatwo i szybko. Wnet Kit spoczął na swoim łóżku.
- To, że wygląda folklorowo chyba nie spowolni jego zdrowienia… - blondynka zawiesiła głos. - Nie wiem, co takiego mógłby zjeść. Może są jakieś suchary, albo czerstwy chleb. Chociaż nie wiem, czy to takie lekkostrawne. Zaraz pójdę po sól. Chyba owoce i warzywa nie będą zbyt dobre dla niego. Jogurt? Może jogurt? Choć na razie Kit śpi… - mruknęła. - Mam nadzieję, że się nie przekręci. Spójrz na niego. Czy ktoś go widział poza nami?
 
Ombrose jest offline  
Stary 08-05-2019, 22:50   #168
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Tylko Moira, ale z odległości korytarza - Alice odpowiedziała.
- Mam nadzieję, że rzeczywiście jak odpocznie, to mu przejdzie… - dodała, po czym rozejrzała się za jego plecakiem Hello Kitty. Musiała coś sprawdzić. Podeszła do niego i wyciągnęła czasopismo Barbie. Zaczęła szukać horoskopów.
Tylko czy pamiętała, jaki znak zodiaku miał Kit? Czy on w ogóle zdradził go? Znalazła magazyn i stronę z horoskopami, przynajmniej tyle.
Tymczasem Jenny odwróciła się w stronę brudnej, zamazanej ściany.
- On to zrobił? Nie przypomina mi to niczego… - zawiesiła głos. - Myślę, że dziewczynka nie będzie problemem. Gorzej, gdyby Darleth natknęła się na niego. Pewnie by zmarła na miejscu. To co przynieść z kuchni oprócz soli? - zapytała i ruszyła w stronę drzwi. Jeszcze raz zerknęła na Kita. Chyba naprawdę żałowała go.
- Wcześniej był tam wzór, ale spróbowałam go zmyć, żeby oczywiście Kit nie był wystawiony na jego działanie - wyjaśniła, po czym zaczęła przyglądać się znakom zodiaku. Pamiętała swój, bo trudno było nie pamiętać… Wydawało jej się, że Bee miała coś o calineczce, tymczasem Jenny była lwem, tak jak prognozowała… Alice nie była pewna jaki znak wymienił co do siebie Kit, ale kojarzył jej się z czymś subtelnym. Popatrzyła więc na pannę i na wodnika, bo te dwa by jej do niego pasowały.

Cytat:
Napisał Panna
Piastunko Miłości! Rozejrzyj się wokół ciebie! Być może znajduje się niedaleko ciebie pewien przystojny chłopiec, który darzy cię bardzo ciepłym zainteresowaniem. Nie zastanawiaj się, tylko pocałuj go! Pierwsza miłość jest najpiękniejsza, więc kuj żelazo, póki gorące. Niechaj Amor przekłuje wasze serca strzałą miłości. Nic już nie będzie takie, jak wcześniej!
Cytat:
Napisał Wodnik
Pracowita Pszczółko! Uwielbiasz uczyć się, poznawać świat i nie spoczywać na laurach. To bardzo dobre cechy, które są warte pielęgnowania. Pamiętaj jednak, żeby się nie przepracować! Nie zaharuj się na śmierć. Pamiętaj o tym, aby często wychodzić na świeże powietrze i bawić się z rówieśnikami. Podręczniki i obowiązki są ważne, ale nie pozwól, żeby przejęły kontrolę nad twoim życiem! Zdrowie jest tylko jedno!
- Alice? Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
- Hmm? - zapytała Harper unosząc wzrok od czasopisma. Zamknęła je. Którykolwiek z tych dwóch znaków dotyczył Kita, bardziej pasował jej do niego wodnik, ale to oznaczało, że właśnie dziś mężczyzna przepracowywał się? chwileczkę, ale dlaczego w ogóle rozważała prawdopodobieństwo wróżb z takiej gazetki…
- Sól… Tak… Przynieś. Czy mówiłaś o czymś innym? - zapytała.
- Chciałam coś sprawdzić po prostu - wyjaśniła i schowała gazetkę znów do torby Keisera. Zamknęła ją.
Jennifer patrzyła na nią bardzo intensywnie.
- Jestem przekonana, że Księżniczka Barbie to kurwa porywająca lektura, ale proszę, zwróć na mnie jeszcze przez chwilę uwagę - poprosiła. - Zapytałam, czy coś jeszcze przynieść z kuchni prócz soli. Na przykład do jedzenia dla Kita, kiedy już się obudzi. Przygody Barbie mogą jeszcze chwilę poczekać - zawiesiła głos. Na pewno była lekko zirytowana.
Śpiewaczka zerknęła na nią uważnie.
- Myślę, że skoro owoce nie, bo to nie pomoże, to jak znajdziesz jakieś suchary, to mogłyby być ok. Albo nawet płatki. Jogurtów tu nie przynośmy, bo nie wiadomo czy się nie zepsują. Za to ja wezmę mu miskę z łazienki i tyle - oznajmiła i ruszyła w stronę wyjścia, przy którym stała Jenny.
- No i Moira na pewno zaraz da misia - dodała, przypominając Jennifer, by ze względu na dziecko, które mogło być pod drzwiami, uważała na język.
- Ten miś to mu chyba najbardziej pomoże z tego wszystkiego - westchnęła de Trafford. - Zastanawiam się, czy nie stosować na nim taktykę na Joakima - powiedziała. - Pamiętasz te zastrzyki, które miały uspokoić go i wyciszyć jego moc? Skoro Kit nie potrafi kontrolować swojej, w podobny sposób, to może mu też by pomogły. Bo jeżeli w przeszłości też mu się zdarzało doprowadzić do takiego stanu… - pokręciła głową. - Spójrz na niego. Jak wygląda. Ja myślałam, że jest po prostu bulimikiem, ale jeśli codziennie wymiotuje niezależnie od własnej woli… i nawet nie wie dlaczego… bo jest nieświadomy własnej mocy… To czyni go to naprawdę tragiczną ofiarą. Bo nie można sobie pomóc, kiedy nie wiesz, co ci szkodzi - mruknęła. Następnie zamilkła. - Chyba wczułam się nieco za bardzo - uśmiechnęła się półgębkiem i ruszyła w stronę wyjścia, aby przynieść wszystkie te rzeczy.
Alice zastanawiała się nad tym. Rzeczywiście, Jenny mówiła jej o tych zastrzykach w Helsinkach… Przez ten cały czas po prostu wyleciały jej z głowy.
- Zgaduję jednak, że nie masz ich ze sobą, co? Bo wtedy byśmy mogły jutro sprawdzić, czy mogłyby mu pomóc - zauważyła. Nie mogły w obecnej chwili lepiej pomóc Kitowi.
- Jutro może kupmy sok pomidorowy, pewnie dobrze by mu zrobił po takim wymiotowaniu - stwierdziła. Poczekała, aż Jenny wyjdzie i ruszyła za nią, zamykając drzwi sypialni Christophera.
- Nie mam. Jednak może lepiej poczuje się po zwykłych przeciwbólowych… ja na przykład czasami czuję się po nich jak na haju. Poza tym w Douglas będzie można kupić jakieś uspokajające tabletki… taką mam nadzieję. Ale to nie dzisiaj. Będziemy musiały liczyć na to, że tę noc wytrzyma sam z siebie. Myślę, że jest dużo silniejszy, niż nam się wydaje - powiedziała.
Wpadły na Moirę wychodzącą z pokoju.
- Mam Misia Przytulisia - powiedziała, wyciągając przed siebie całkiem sympatycznego futrzaka. - Wspiera mnie w potrzebie, więc panu może też zechce pomóc. I Amy też chciała pójść, w końcu jest pielęgniarką - wyciągnęła drugą rękę z lalką. - Myślę, że jak połączą swoje siły, to pan może już poczuje się dobrze na kolację - powiedziała.
Alice uśmiechnęła się do niej.
- Tak, zdecydowanie tak. A jutro rano Amy będzie mogła wrócić do swoich przyjaciółek i opowiedzieć swoje przygody z dzisiejszej nocy - powiedziała śpiewaczka.
- Daj, zaniosę i usadzę ich na poduszce obok Christophera. Na pewno będzie ci bardzo wdzięczny, że użyczysz mu ich do ochrony - dodała i wyciągnęła do Moiry ręce, czekając aż poda jej zabawki.
Dziewczynka uśmiechnęła się i przekazała swoje skarby.
- To teraz pójdę pomęczyć Darleth - powiedziała i wystartowała niczym afrykańska sprinterka. Po chwili już jej nie było. Alice miała nadzieję, że mała nie zabije się na schodach.
- Trzeba przyznać, że jest samoświadoma - Jennifer mruknęła pod nosem i ruszyła tak właściwie za Moirą. - Sól i suchary. Rozumiem.
Tymczasem Alice wróciła do Kita. Mężczyzna oddychał niespokojnie przez sen, który zdawał się płytki… ale tak mogło się tylko wydawać. Z jakiegoś powodu Harper wydawało się, że nawet orkiestra by go w tej chwili nie obudziła. Choć mogłaby go zabić. Alice instynktownie chodziła bardzo cicho, jak gdyby sam dźwięk był w stanie zatrzymać serce mężczyzny. Bo wyglądał na aż tak kruchego.
Śpiewaczka popatrzyła na misia i na Amy.
- Mam nadzieję, że mu pomożecie, gdyby była taka potrzeba - powiedziała do nich szeptem. Ostrożnie podeszła do jego łóżka i usadziła zabawki w takim miejscu, by mu nie przeszkadzały, a żeby były w jego pobliżu.
Pogłaskała je po głowach, po czym zerknęła na Kaisera. Następnie wyprostowała się i wycofała. Ruszyła do łazienki po zostawioną tam miskę. Potem będzie musiała trochę ogarnąć tamto pomieszczenie, ale najpierw sól w pokoju Kita…
Zabrała miskę z łazienki i nasłuchiwała, czy Jennifer już nie wracała z solą. Zamierzała poczekać na nią w jego sypialni. Miskę ustawiła na szafce nocnej tak, że gdyby się zbudził, to mógłby ją szybko sięgnąć.
Jednak na razie nie budził się. Z drugiej strony nie wydawało się też, żeby za bardzo wypoczywał. Mężczyzna co chwilę rzucał się. Na tyle mocno, że Alice zaczęła obawiać się, że wypadnie z łóżka. Przetrzymała go w pewnym momencie, ale wnet Keiser uspokoił się. Przynajmniej na ten moment.
- Przepraszam? - rozległ się kobiecy głos, jednak to nie była blondynka. - Jenny mówiła mi, właśnie ją minęłam… że coś nie tak z Kitem - Barnett uchyliła drzwi i zerknęła do środka. - Mogę wejść? - zapytała.
- Wejdź, wejdź - zaprosiła ją Alice.
- Biedaku… - powiedziała Bee współczującym, ciężkim tonem, zerkając na Keisera. Chyba nie lubiła go zbyt bardzo, jednak ciężko go było nie żałować, widząc go w takim stanie. Był blady niczym ściana, a mokry jak szczur. Różowe włosy przypominały plastikową perukę i wyglądały odstręczająco. Jedynie rysy twarzy Kita były przystojne, ale wcale nie nadawały mu zdrowego wyglądu.
Harper mimo że był w takim stanie, pogłaskała go po czole. Może potrzebował po prostu nieco opieki. Przyniesie mu jeszcze ten ręczniczek, którym wcześniej robiła mu okłady i nim sama położy się spać to zajrzy do niego.
- Niepokoi mnie, że to dlatego, że korzystał dziś tyle ze swej mocy… - wyjaśniła co o tym sądziła.
- Powiedz mi Bee, a ty wiesz jaką masz moc? - zapytała, bo tego wcześniej z nią nie omawiała.
- Tak… oczywiście - odpowiedziała Barnett i zamilkła na moment, obserwując Alice. Nagle drgnęła i zaczerpnęła powietrza. - Ty nie wiesz, co potrafię? - wydawała się zaskoczona. - Myślałam, że ktoś ci powiedział… wow… Ale to w sumie pasuje do mojej mocy, że nie wiesz, jaką umiejętność posiadam - zażartowała. - Potrafię sprawić, że dana osoba na krótki moment zapomni o moim istnieniu. Tylko tyle i aż tyle - mruknęła. - Czasami mam wrażenie, że używam tego stale na wszystkich - uśmiechnęła się lekko, lecz nerwowo. Chyba chciała rozładować napięcie, jakie tworzył widok cierpiącego Kita. - Na przykład może biec na mnie nożownik z wyciągniętą bronią i nagle przestaje mnie widzieć, a w jego głowie nie ma informacji na temat istnienia jakiejś Bee. Rozgląda się kompletnie skonfundowany i nie widzi, jak celuję w niego pistoletem i strzelam. To dość silna umiejętność, jednak sprawdza się tylko wtedy, kiedy jestem sam na sam z przeciwnikiem. Bo nie potrafię wpływać na tłumy, czy nawet dwie osoby. A żadna ze mnie wojowniczka. Jestem słaba i oko mam niezbyt celne też - tłumaczyła.
Harper zastanawiała się.
- To bardzo ciekawa zdolność i na pewno niezwykle przydatna w pewnych momentach… - zauważyła.
- Może gdy uda ci się skonsumować różne rzeczy, w jakiś sposób się rozwinie i będziesz mogła więcej… - zauważyła Alice. Nasłuchiwała, czy może Jenny wracała na górę.
- Jennifer nie dała ci przypadkiem soli, żebyś ją tu przyniosła, co nie? - zapytała na wszelki wypadek.
- Miała tę sól przy sobie, kiedy szła. Chyba wstąpiła do swojego pokoju po coś. Myślę, że lada moment tutaj bę…
Bee zamilkła. Zrobiła krok w bok, aby zrobić miejsce dla Jennifer.
- O wilku mowa - powiedziała.
- Obgadywałyście mnie? - zapytała de Trafford, po czym kontynuowała, nie słuchając i nawet nie oczekując odpowiedzi. - Darleth ma zgagę od czasu do czasu i je wtedy kruche herbatniki. Nie mają prawie w ogóle cukru, bo są dla cukrzyków. Tak powiedziała - rzekła, podnosząc paczkę nieapetycznie wyglądających ciasteczek. - Myślę, że będzie to równie dobre, jak suchary. Swoją drogą, Hastings powiedział, że za kwadrans będzie wyciągał zapiekankę z piekarnika. Powiedziałam mu, że mamy mały kryzys. Zapytał więc, czy zostawić ją w piekarniku na małych ogniu, żeby była cały czas ciepła, czy przyjdziemy teraz.
- Oczywiście, że obgadywałyśmy, jestesmy trzema kobietami, zaraz pewnie się dowiem jutro, że sterczał mi dziś jakiś włos jak nie trzeba i już go omówiłyście - rzuciła Alice, ale pokręciła głową w lekkim rozbawieniu.
- Bardzo dobrze podsumowałaś nas i poziom naszych problemów - odparła Jennifer.
- Podaj mi sól, wysypiemy ją tutaj, aby wróżki nie mogły wleźć. Mam złe przeczucie co do tego, w końcu Kit jest chyba jedną z dwóch najbardziej trzymających głowę w chmurach osób w naszej grupie… - podeszła do blondynki, by wziąć sól.
- A druga? - zapytała Bee. - To ja? Prawda, że ja - powiedziała oznajmująco.
- Tu chyba jesteśmy egzekwo. Jenny jest tu chyba najmocniej stąpającą po ziemi osobą… co więcej, jak w nią dobrze sieknie, to kamienie będą latały… - stwierdziła rudowłosa.
- Dlatego sądzę, że i w naszych oknach przydałaby się sól… I jeszcze koło framugi przy drzwiach - dodała.
Następnie Alice ruszyła z nią do okna i rozsypała w miarę prostą linię wzdłuż całego parapetu. Następnie westchnęła i oparła dłoń o okno.
‘Żadna wróżka tędy nie przejdzie. Tak mówię ja. Dubhe…’ - właściwie nie wierzyła w to, że miała moc powstrzymania takich istotek, ale bardzo chciała, aby ta intencja została przywiązana do tego okna. Westchnęła znów i odjęła od niego rękę. Cofnęła się.
- Ciastka połóż koło herbaty no i w zasadzie możemy iść. Zjemy kolację, a potem każde z nas może robić co chce. Ja zajrzę jeszcze do Kita przed snem - powiedziała i zerknęła na sól. Uznała, że pójdzie do siebie i ją tam zostawi. Wtedy będą ją mieli od razu pod ręką na piętrze.
Jennifer wyszła za nią na korytarz.
- Czyli powiedzieć, że będziemy za kwadrans? Czy trochę dłużej? Wykąpałaś się już? - zapytała. - Bo chciałaś, nie twierdzę, że musisz. Ostatecznie dzisiaj nie miałaś gdzie się zabrudzić, a rano byliśmy jeszcze w Trafford Park.
Tymczasem Bee jeszcze chwilę patrzyła na Kita i dopiero wtedy dołączyła do nich.
- Szczerze mówiąc… boję się go trochę zostawić samego - powiedziała. - Nie wiem, czego się spodziewać. Czy zaraz obudzi się i zwymiotuje całe wnętrzności, po czym zginie, czy może zapadnie w głęboki, regenerujący sen. Bo teraz jest niespokojny. Raczej nie spadnie z łóżka, ale trochę się rzuca… - zawiesiła głos.
- Ale ta kolacja chyba nie będzie trwała zbyt długo? - zapytała Jenny. - Myślę, że tyle mimo wszystko wytrzyma…
Następnie zapadła cisza. Obie kobiety patrzyły na siebie. Chyba ich myśli krążyły w podobnych okolicach… albo kompletnie odmiennych. Przecież nie mogły tego wiedzieć, skoro milczały.
- A w nocy… - wreszcie powiedziały jednocześnie i znowu zamilkły.
Bee westchnęła.
- Pewnie nie wyśpię się, ale mogę spać z nim w pokoju - powiedziała. - Z jakiegoś powodu nie boję się, że zaatakuje mnie seksualnie - lekko zażartowała. - Myślę, że nie powinnyśmy zostawiać go zupełnie samego na tych kilka godzin, zwłaszcza jeśli jest jeszcze to zagrożenie ze strony wróżek.
- Jest sól… - zaczęła Jenny.
- Ale nie wiemy, czy działa. Według Chevonne tak. Ale ona również zakazała przędzenia w sobotnie noce, czy kiedy tam… - machnęła ręką. - Myślę, że to akurat nie jest prawdziwe przykazanie, więc sól może być tak samo zawodna.
Harper zastanawiała się wraz z nimi.
- Cóż, nie zaszkodzi, by ktoś został z nim w nocy. Zawsze tak będziemy mogły szybciej zareagować. Zostawię też lekko uchylone drzwi u siebie, żeby w razie czego słyszeć co dzieje się na korytarzu. A teraz chodźmy jeść. To nie jest oficjalna, wykwintna kolacja, tylko zwyczajna, choć powitalna. Wezmę kąpiel później, gdy już wszystko zostanie załatwione i opanowane… - wytłumaczyła jaki miała plan. Była w nowych, świeżych ubraniach, a poza tym Jenny zauważyła, że przecież nie mieli gdzie dziś się zabrudzić. Śpiewaczka zerknęła na drzwi pokoju Keisera.
- Będę chciała pogadać dłużej z Shanem, ale ty Bee, jeśli nie masz żadnych szczególnych planów na dziś, prosze miej na niego oko… - poprosiła Barnett śpiewaczka.
- Tak zamierzam - odpowiedziała kobieta.
- Przez kilka pierwszych godzin ja mogę przy nim czuwać - powiedziała Jennifer. - Ja nie zasypiam zbyt szybko. Jeśli mam siedzieć w swoim pokoju, to równie dobrze mogę być przy nim.
- W porządku - odpowiedziała Bee. - Ja ostatnio bardzo wcześnie wstaję, czasem nawet przed piątą. I też szybko zasypiam. Więc pewnie uda mi się zdrzemnąć w tym czasie.
- Jaka piękna współpraca - de Trafford powiedziała lekko ironicznie, po czym ruszyła w stronę schodów prowadzących na dół.
- Ja jeszcze pójdę przebrać się w coś ładniejszego. Może to nie jest wykwintna kolacja, ale gospodarzowi na pewno zrobi się miło, jak zobaczy mnie w czymś bardziej eleganckim - powiedziała. W tej chwili miała najzwyklejszą brązową bluzkę i dżinsy. Tak właściwie nie wyglądała wcale źle, choć oba ubrania były już nieco znoszone. Zdawało się, że wybrała je na podróż dlatego, bo je szczególnie lubiła i uważała za wygodne.
- A właśnie… - Jenny przystanęła tuż przy schodach i zerknęła na Alice. - O czym chcesz mówić z Shanem?
- O naszej misji i Edwinie… - zażartowała Harper. Po czym westchnęła.
- O niczym specjalnym, zapytać go o pewne hasło, którego użył wcześniej, dodatkowo o jego stosunek do tutejszych legend i folkloru, może o to co planuje tu robić poza ciągłym spędzaniem czasu w posiadłości. Chcę się zorientować jakiego typu człowiekiem jest - wytłumaczyła jej bardziej jasno o co jej chodziło w związku z Hastingsem.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 08-05-2019, 22:51   #169
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- W porządku. Bo tak to powiedziałaś, że zabrzmiało, jakbyś pragnęła czasu w cztery oczy z nim - powiedziała Jenny. - Więc uznałam, że to może coś poważniejszego - rzekła i zaczęła schodzić w dół.
Bee nie przysłuchiwała się im, a zamiast tego po prostu weszła do swojego pokoju. Zamknęła za sobą drzwi i Alice pozostała sama na korytarzu. Wnet usłyszała dźwięk spłukiwanej wody. Światło w łazience paliło się.
Harper popatrzyła chwilę na światło, weszła na moment do siebie, by zostawić sól, po czym zostając całkowicie sama ruszyła na dół. Może było coś w czym mogła pomóc jeszcze przed przygotowaniem kolacji. Tak naprawdę jedyne czego już dziś chciała, to zaspokoić głód, a potem wejść do ciepłej kąpieli…
Minęła Darleth, która szła na piętro. Wymamrotała pod nosem kilka słów, które chyba były uprzejmym przywitaniem. Harper kiwnęła jej głową, a potem ruszyła w stronę kuchni. Spostrzegła Shane’a. Miał na sobie niebieską koszulę oraz dżinsy, które były tylko odcień ciemniejsze. Jennifer nalewała wody do czajnika, natomiast mężczyzna spoglądał na danie w piekarniku. Wyglądało to tak, jak gdyby próbował upiec je nie tylko ciepłem w zamkniętej przestrzeni, ale również natężeniem własnego spojrzenia. Jeszcze nie zauważył przybycia Harper.
Alice nie odezwała się, żeby żadnego z nich nie przestraszyć, skierowała się więc do stołu przy którym będą jedli i rozejrzała się, czy zostały rozłożone talerze. Uznała, że może w ten sposób zdoła jakoś przyczynić się do przygotowania całego wspólnego posiłku.
Nie było ich jeszcze. Wtedy właśnie Shane usłyszał jej kroki.
- Pani Harper, miło panią widzieć - powiedział, spoglądając na nią. Rzucił jej tylko ukradkowe spojrzenie, po czym wrócił do przeglądania zawartości piekarnika. - Nie do końca wyszło nam porozumienie się na temat alerganów, więc kupiłem same najbezpieczniejsze składniki - rzekł. - Oczywiście bez przesady. Wiem, że niekiedy można być uczulonym dosłownie na wszystko. Nawet pszenicę lub inne zboża. Moja kuzynka niestety cierpiała na podobną przypadłość. Nie mówię o pani de Trafford - dodał. - Ona cierpiała na coś dużo gorszego - powiedział smutnym głosem. - Czy wszyscy będa na kolacji?
Alice zwróciła uwagę na Hastingsa.
- Cóż, uciekł pan tak szybko, że nim zebrałam informacje, to już nie miałam jak ich bezpośrednio przekazać… Ale to nic, ja, Bee i Jennifer nie jesteśmy uczulone na nic, co zapewne znajduje się w tej zapiekance. Tymczasem Christopher nie czuł się najlepiej po podróży i położył się już. Po posiłku pewnie zostanie nieco zapiekanki, więc najpewniej spróbuje jej dopiero jutro. Rozłożę talerze, czy mogłabym się dowiedzieć gdzie je znaleźć? - zapytała uprzejmie.
- Jak miło z pani strony. Proszę spojrzeć, czy jest odpowiednio duży komplet w kredensie w salonie - powiedział. - Będziemy jeść w nim? Tam jest bardzo kameralnie, tyle że siedzielibyśmy na kanapach. Jeżeli wolicie nieco elegantsze okoliczności, to będziemy mogli przejść do jadalni. Minus jest taki, że znajduje się w nieco gorzej ogrzewanej części domu - rzekł. - Darleth nie potrafi zmienić konfiguracji przepływu ciepłej wody do kaloryferów w odpowiednich częściach domu i stąd proszę nie zdziwcie się, że niektóre pokoje są ciepłe, a niektóre zimne. Całe pierwsze piętro jest niestety nieogrzewane. Ja jeszcze nie zająłem się tym. Nie byłem w kotłowni. Nie czułem takiej potrzeby, bo przebywałem w samych ciepłych pomieszczeniach, natomiast Moirze było ciepło na górze - wzruszył ramionami. - To chyba dlatego, bo tyle biega i porusza się. Aktywnym osobom zazwyczaj nie doskwierają aż tak niskie temperatury… choć i tak wolałbym nie wyziębiać mojej córki - jego mina wskazywała, że czuł się trochę winny, że jeszcze tego nie dopatrzył. - Przepraszam, kompletnie zboczyłem z tematu.
- Nie szkodzi… Możemy zjeść w salonie, będzie cieplej i jakby to ująć… Mniej oficjalnie. Skoro mamy tu spędzić wspólnie czas, to nie musi oznaczać, że nie możemy się po prostu czuć nieco swobodniej, zwłaszcza, że pan już wykonał pierwszy gest w tę stronę, proponując wspólny posiłek, który własnoręcznie zrobił - Alice wyraziła swoje myśli.
- Pójdę poszukać odpowiedniego zestawu naczyń - oznajmiła, po czym ruszyła do salonu poszukać zastawy i rozłożyć ją na stole w salonie. Rozejrzała się, czy trzeba było może jakoś przesunąć lepiej fotele. Zaczęła też szukać serwetek.
W kredensie znalazła trzy różne komplety zastawy. Pierwszy wydawał się bardzo drogi i stary, ale Alice nie do końca chciałaby z niego jeść. Przypominał bardziej dzieło sztuki i zdawało się, że tam właściwie nie był przystosowany do noży i widelców. Drugi był również elegancki, ale dużo nowszy. Biały że złotymi obwódkami. Trzeci komplet był zupełnie zwyczajny. Alice nawet dostrzegła logo Ikei pod spodem.
Harper wybrała ten ze złotymi obwódkami. Lubiła eleganckie rzeczy w domu.. A może to Terrence nabawił ją takiego smaku? Na pewno dołożył do tego swoją rękę… Rozłożyła je na stole równo, odliczając w myśli osoby, które będą jadły. Następnie poszła po sztućce i wróciła poukładać je koło talerzy. Wreszcie nadeszła pora na meble...
- Pomogę ci z fotelami - zaproponowała Jennifer i przysunęła jeden z nich do ławy. Wcześniej były zwrócone w stronę kominka. - Czy ten barek można otworzyć? - zapytała. - Mamy swój alkohol, ale nie pasuje do obiadu.
Rzeczywiście, kupili tylko whiskey, wódkę i bezalkoholowe szampany.
- Nie trzeba, mam wino w lodówce - powiedział Shane. Otworzył piekarnik i sprawdził podniósł nieco wieko naczynia żaroodpornego, w którym piekła się zapiekanka.
Tymczasem Darleth zeszła wraz z Moirą.
- Mamy problem, proszę pana - powiedziała Filipinka.
Moira wyglądała na skrzywdzoną i smutną.
- Wbiła mi się drzazga - powiedziała.
Harper uniosła brew.
- Jak to? Oparłaś się o coś starego i drewnianego Moiro? Drzazga to nie taki duży problem, gorzej jakby jej nagle wyrosły czułki… - rzuciła, ale nie wyrywała się pierwsza do oglądania zadry. W końcu to Shane był ojcem małej, choć wzbudzała w Alice odruchy opiekuńcze. Kobieta zerknęła na Hastingsa czekając co zrobi.
- Mówię ci, żebyś tylko nie skakała po domu - powiedział Shane. - Poczekaj chwilkę - lekko skrzywił się. Następnie założył rękawice i wyjął zapiekankę na drewnianą deskę do krojenia. Alice nie widziała, co było w środku, bo naczynie było całe metalowe.
Następnie Hastings usunął materiał z rąk i podszedł do dziewczynki.
- Pokaż, skarbie - westchnął ciężko, jak gdyby Moira codziennie kaleczyła się w ten czy inny sposób.
- Tutaj - szepnęła dziewczynka, pokazując dłoń.
Shane próbował chwilę skubać paznokciami, jednak to za bardzo nie pomogło. Jedynie podrażniło dziewczynkę.
- Darleth, czy masz może igłę?
Kobieta pokiwała głową i prędkim krokiem opuściła pomieszczenie. Tymczasem Shane wstał i przeciągnął się, jak gdyby nieco go rozbolał kręgosłup. Zerknął na ławę, na której były już talerze.
- Jak miło z waszej strony - powiedział do Alice i Jennifer.
Następnie zastygł, niepewny, co dalej zrobić.
- Poczekaj tutaj na Darleth - nakazał córce. - Ja przywiozę dziadka z jego pokoju w tym czasie - rzekł. - Ręka ci nie odpadnie, nie martw się - uśmiechnął się delikatnie do małej i poczochrał jej włosy. Następnie ruszył w stronę korytarza po swojego ojca.
Gdy Shane wyszedł, uwaga Alice spadła na Moirę.
- Jak to się stało, hm? - zapytała i podeszła trochę bliżej.
Dziewczynka wzruszyła ramionami.
- Sama nie wiem… - powiedziała. - Najpierw tego nie było, a potem coś mnie zaswędziało i ja podrapałam, a potem mnie zabolało, a ja patrzę, a mam zaczerwienioną skórę - powiedziała.
- Pokaż rączkę - poprosiła. Harper chciała tylko zerknąć gdzie i jak wbiła się małej drzazga. Pamiętała jak jej w dzieciństwie notorycznie się wbijały, ale nie tylko… W wakacje przecież też złapała ze dwie podczas całych wydarzeń w Helsinkach. Zamyśliła się nad tym głęboko. Chyba jednak nie było nad czym za bardzo rozważać. Spisek paranormalnych drzazg sadystów zdawał się mało prawdopodobny. Moira pociągnęła nosem, jak gdyby była okaleczona już na całe życie. Tymczasem Bee zaczęła schodzić po schodach, a Jennifer otworzyła lodówkę, chyba zainteresowana winem kupionym przez Hastingsa. Mężczyzna wnet pojawił się w zasięgu ich wzroku. Akompaniował mu dźwięk kół jadących po drewnianej posadzce. Dziadek coś mruknął pod nosem, widząc tyle osób w jednym miejscu. “Wciąż tu są”, jeśli Alice dobrze zrozumiała. Wszystko wskazywało na to, że mężczyzna był najmniej serdecznym i gościnnym członkiem rodziny.
- Jeszcze nie ma Darleth? Pewnie nie może znaleźć igieł. W dzisiejszych czasach nie są wykorzystywane zbyt często - powiedział Shane. - No cóż… - rzekł, umieszczając dziadka przy stole.
Alice zerknęła na drzazgę w dłoni Moiry, czy może była w stanie chwycić ją czubkiem paznokci, jeśli nie, zostawiła rączkę małej w spokoju, aż do pojawienia się Filipinki. Chciała pomóc swojej małej przyjaciółce. Jej paznokcie były dłuższe od paznokci Shane’a, ale i tak nie mogły pomóc. Na zewnątrz nic nie wystawało, jedynie czarna kreseczka była widoczna w naskórku.
- Cóż, to zależy czy ktoś szyje, czy też nie. Rzeczywiście w obecnym czasie mało które kobiety się tym zajmują… A co do drzazgi, zawsze jeśli mamy miód można spróbować za jego pomocą… - zasugerowała. To była bardzo stara sztuczka na wbite kolce i drzazgi, z jakichś niewyjaśnionych przyczyn, miód wyciągał je z ranek.
- Miód? - zapytał Shane. - Nie słyszałem o tym nigdy. Dlaczego miałby pomóc miód? - zapytał. Ale jego uwagę od Alice odciągnęła kolejna osoba, która pojawiła się na schodach. - Pani Barnett, miło panią widzieć - przywitał kobietę.
- Bee, masz może igłę? - spróbowała Jenny.
W oczach Barnett pojawiły się pytajniki, ale pokiwała głową.
- Zawsze biorę przybornik do cerowania - powiedziała. - A co?
Jenny posłała Alice porozumiewawcze spojrzenie. Tymczasem Darleth wróciła do pomieszczenia i pokręciła głową.
- Niestety, nie przywiozłam z sobą takich rzeczy. Był komplet igieł, ale bardzo starych, już zardzewiałych, musiał należeć pewnie do matki pani Ernestine.
Alice uznała, że skoro nikt nie zna sztuczki z miodem, nie ma sensu jej teraz objaśniać i tłumaczyć, skoro byli w posiadaniu bardziej nowoczesnego przyrządu, którym była igła.
- Moira wbiła sobie drzazgę, możesz przynieść igłę? Mamy tu jakąś wodę utlenioną? Dobre by było ją odkazić przed wbijaniem w skórę… - zauważyła i rozejrzała się. Burczało jej leciutko w brzuchu, na szczęście jeszcze niezbyt głośno. Zapach zapiekanki, mimo, że jeszcze nie odkrytej, zaczął roznosić się po pomieszczeniu, a ona przecież od śniadania w Trafford Park nic nie jadła.
- Nie ma sprawy - powiedziała Bee, po czym zrobiła zwrot w tył o sto osiemdziesiąt stopni i ruszyła z powrotem do swojego pokoju.
Alice dopiero teraz zauważyła, że przebrała się w bardzo ładny strój. Miała czarną sukienkę, która u dołu posiadała pojedynczy czerwony wzór przypominający wstążkę z kokardkami. Kolczyki w jej uszach przypominały wisienki. Ten typ ubioru bardzo pasował do jej urody. Po kilkunastu sekundach Bee znów pojawiła się z przybornikiem w dłoni. Dokładnie wiedziała, co gdzie posiada.
- Dziękuję - powiedział Shane, po czym odebrał metalowy, ostry przedmiot i zaczął wydzierać nim kawałeczek drewna. Zajęło mu to bardzo mało czasu. Albo miał w tym wprawę, albo drzazga rzeczywiście postanowiła współpracować. - Już kryzys zażegnany - rzekł żartobliwie. - Pani Harper ma rację, przemyj to wodą utlenioną - powiedział do Moiry. - Jest na pewno w łazience.
Dziewczynka wystrzeliła na korytarz.
- Tylko wolniej! - Shane krzyknął za nią lekko zirytowany. - Bo znów się potkniesz - mruknął ciszej.
- Dobrze, miło mi, że choć raz mój przybornik na coś się przydał - powiedziała Bee, odbierając go od mężczyzny i ruszyła z nim do swojego pokoju.
Alice kiwnęła głową.
- Zdecydowanie okazał się dziś niezastąpiony - powiedziała do Bee, nim ta całkiem wyszła. Następnie westchnęła i splotła palce dłoni.
- Trochę atrakcji przed posiłkiem zapewne zaostrza apetyt - stwierdziła pół-żartem, pół-serio.
- Bardzo was za to przepraszam - powiedział Hastings. - Prawda jest taka, że sam nie potrafię zapanować nad córką. Choć cieszy mnie, że jest taka żywa, to jednak codziennie boję się, że wpadnie do jakiejś studni lub przytrafi się jej coś złego. Wiem, że to raczej nie jest sposób na idealne rodzicielstwo, ale najchętniej nałożyłbym na nią łańcuch - powiedział, uśmiechają się półgębkiem. - Zawsze miałbym w pobliżu jego drugi koniec.
- Dzieci to tylko dzieci. Mają swój rozum i choć można się rzeczywiście spodziewać, że coś sobie zrobią, to będą na siebie bardziej uważać, jeśli są przywiązane do swoich rodziców i boją się, że jak sobie coś zrobią, to ci będą smutni.
- To chyba moja córka w takim razie nawet nie wie o moim istnieniu… jeżeli przywiązanie jest w stanie uczynić takie cuda - odparł Shane, lekko wzdychając. - Nie przesadzajmy, każdy w dzieciństwie złapał drzazgę, to nie koniec świata - chyba chciał już porzucić ten temat.
- A Moira to mądre dziecko, choć zdecydowanie jest iskierką… Mam nadzieję, że zapiekanka smakuje równie wyśmienicie jak wygląda - postanowiła pochwalić kunszt kulinarny Shane'a, głównie dlatego, że jeszcze pięć minut zwielkania i zmieni się w wilka… A poza tym, jedzenie rzeczywiście dobrze pachniało. Miała zamiar poczekać na Bee i Moirę z zasiadaniem do posiłku.
Mężczyzna ruszył w stronę naczynia żaroodpornego.
- To przez ser. To ten ser tak pachnie - powiedział. - Mam nadzieję, że będzie wam smakować. To makaron penne zapiekany ze smażonym kurczakiem, szpinakiem i suszonymi pomidorami. A sos ze śmietanki, camemberta i mozzarelli - wyjaśnił. - Jeszcze niech chwilkę zastygnie, to będzie łatwiej ją nabierać - powiedział. - Mam nadzieję, że nikt z was nie jest wegetarianinem? - zapytał. - Jeśli tak, to mogę zrobić coś jeszcze. Kupiłem dużo składników… Zapomniałem o to zapytać. Wychodzi, jak często zapraszam gości na wspólny posiłek - zaśmiał się. - Choć to ogromnie ironiczne, jak się zastanowić.
- Może nalejemy wina? - zaproponowała Jennifer.
- Oczywiście… - Shane skinął głową. - Pani Harper, czy widziała pani kieliszki w kredensie?
Śpiewaczka kiwnęła głową.
- Owszem. Już wyciągam… - powiedziała i ruszyła do kredensu.
- Jak mniemam pana ojciec nie pije? - zapytała, bo wolała się upewnić. Już odliczyła siebie i Moirę. Spojrzała na Hastingsa znad otwartej szafki i czekała na jego odpowiedź.
Dziadek poruszył się nerwowo na fotelu.
- Pije, pije - akurat to potrafił powiedzieć po angielsku.
Shane kompletnie go zignorował i pokręcił głową.
- Nie może z powodu lekarstw - powiedział. - Dlatego proszę nawet nie wyjmować dla niego kieliszka.
Starzec przeklął paskudnie pod nosem. Jennifer zaśmiała się. Stanęła za Shanem, który otwierał lodówkę.
- Czerwone czy białe? - zapytał.
- Może czerwone - powiedziała Jennifer.
Bee już schodziła. Tymczasem Darleth i Moira również się pojawiły w pokoju.
- Darleth, ciebie oczywiście również zapraszam na kolację - powiedział Shane. - Będzie mi bardzo miło, jeśli dotrzymasz nam towarzystwa.
Filipinka wyglądała na bardzo zaskoczoną… i nieco zmieszaną. Spojrzała na Alice, jakby chcąc wyczytać z jej twarzy, co ona sądzi na ten temat.
 
Ombrose jest offline  
Stary 08-05-2019, 22:52   #170
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice założyła z góry obecność Darleth i nawet był już dla niej talerz.
- Szczerze powiedziawszy, również myślałam, że do nas dołączysz - powiedziała do Filipinki. Za moment przeniosła kieliszki na stół i poszła do kuchni po jakąś ściereczkę, by je przetrzeć. Za chwilę ustawiła je na środku blatu, bo nie było jeszcze pewnym kto gdzie zasiądzie. Jej wzrok padł na Shane'a, w końcu był gospodarzem i to on powinien zakomenderować rozpoczęcie kolacji.
Mężczyzna podszedł do stołu i zaczął nalewać wina do kieliszków.
- Proszę usiądźcie - powiedział w trakcie tej czynności.
Nie musiał powtarzać. Wyglądało na to, że wszyscy już solidnie zgłodnieli, nawet Moira.
- Jestem głodna - powiedziała. - Nie było jeszcze obiadu od rana. A wcześnie wstałam, bo śnił mi się straszny sen. Nie zrobiłam zadania domowego i musiałam zostać w szkole na zawsze za karę.
- A właśnie… czy ty nie masz teraz zajęć? - zapytała Bee szczególnym tonem, zarezerwowanym głównie dla dzieci.
Dziewczynka pokręciła głową.
- Mamy przerwę zimową - wytłumaczyła. - Trwa aż dwa tygodnie, a potem przedłuży się na przerwę świąteczną.
- Ktoś mógłby pomyśleć, że nauczyciele nie chcą chodzić do szkoły tak samo, jak dzieci - zażartował Shane.
Miał na dłoniach rękawice kuchenne. Przybliżył się z naczyniem i zaczął każdemu nakładać. Zapiekanka prezentowała się bardzo kusząco nawet dla niejadków.


Harper tym razem postanowiła usiąść na kanapie. Kiedy przyszła jej kolej na otrzymanie zapiekanki podziękowała uprzejmie, ale nie zaczynała jeszcze, czekając na resztę. Poszła tylko do kuchni. Nalała soku sobie i dla Moiry, oraz ojca Shane’a. Domyślała się, że będzie im się chciało pić po takim posiłku. Przyniosła szklanki w dwóch kursach i usiadła na wybranym miejscu na kanapie. Zaczęła jeść dopiero, gdy wszyscy inni włącznie z Hastingsem zasiedli i zabrali się za posiłek.
Na razie nie rozpoczynała żadnych rozmów. Chciała zaspokoić głód.

Kiedy wreszcie się najadła, popijała posiłek sokiem.
- Swoją drogą, mieliśmy mieć jeszcze jakichś gości? Wydawało mi się, że widziałam kogoś z torbą poruszającego się wcześniej przed domem, ale nim dowiedziałam się co tu robił, to już zwiał do głównej drogi… - zauważyła, w formie rozpoczęcia swobodnej rozmowy po posiłku.
- Nic mi o tym nie wiadomo - odpowiedział Shane. - Zresztą miałem w planach zabrać dzisiaj Moirę do kina na wieczorny seans. Ale przełożyliśmy sobie ten wspólny wypad ze względu na waszą wizytę. To żaden problem, kino nie ucieknie.
- Chciałam was poznać - powiedziała Moira. - Poza tym już widziałam ten film.
- Nie ma aż takiego wyboru - wyjaśnił Shane.
Alice spostrzegła, że Darleth cała poczerwieniała. Zdawało się, że miała coś na sumieniu. Z drugiej strony… zdawało się również, że chyba nie chciała się tym za bardzo dzielić.
Mina Darleth odpowiedziała na wszelkie pytania Alice. Najwyraźniej ów mężczyzna był gościem, ale do niej. Skoro siedziała tu już kilka lat, nie dziwiło jej, że mogła mieć chłopaka. Rudowłosa przyglądała jej się chwilę uważniej.
- Wybaczcie, że trochę pokrzyżowaliśmy wam plany. Mam nadzieję, że w takim razie Moiro zdołamy odpowiedzieć na wszelkie twoje pytania - zagadnęła do dziewczynki.
Kiedy Alice wypowiedziała pierwsze zdanie, Darleth aż wypuściła widelec z rąk. Kiedy jednak w następnym wypowiedziała imię Moiry, przez chwilę w jej oczach czaiło się niezrozumienie. Zajęło jej kilka dodatkowych sekund, zanim zrozumiała, że Alice mówi do dziewczynki.
- Nie ma problemu, już i tak widziałam “Jak wytresować smoka”. Podobało mi się, ale was też chciałabym poznać!
Jennifer uśmiechnęła się półgębkiem. Miała jedno wielkie “czyżby” wymalowane na twarzy. Rzeczywiście… ciekawe czy Shane dalej chciałby jeść z nimi kolację, gdyby wiedział że należą do śmiertelnie niebezpiecznej sekty.
- Moiro, czy umyłaś ręce? - zapytał córkę.
Ta zmieszała się i zamilkła. Obie wyglądały teraz z Darleth z tego powodu jak matka i córka. Mimo że kompletnie różniły się rasą, a więc wyglądem.
Harper przyglądała się filipince i dziewczynce. Zastanawiała się, kiedy ostatnim razem słyszała takie pytanie skierowane do dziecka… Chyba jeszcze jak mieszkała z dziadkami. Pokręciła głową.
- Swoją drogą, panie Hastings, wspomniał pan o jakiejś linii Earcana wcześniej? Umknęło nam to w rozmowie, a nie znam tego hasła… - zagadnęła. Stukała palcami o szklankę cichutko, trzymała prawą dłoń nad lewą, żeby jej proteza nie zwracała za bardzo niczyjej uwagi…
- Linia Earcana? - Shane powtórzył zaskoczony.
- Mój dziadek ma na imię Earcan - Moira powiedziała tak, jakby było w tym coś dumnego.
- Linia Earcana to po prostu rodzina mojego ojca i jego dzieci, czyli tylko ja oraz wnuczka, czyli Moira - Shane tłumaczył, karmiąc mężczyznę, o którym mówili. - Chwilka - powiedział, kiedy trochę makaronu upadło na chusteczkę na kolanach Earcana. Wyczyścił to. - Jego ojciec Sean był drugim dzieckiem starej Ernestine. To trochę niegrzeczne, ale kobieta ma ponad sto lat. To moja prababcia. Pierwsze dziecko Ernestine, Ethelinda, to mama Esmeraldy - tłumaczył. - Esmeralda nie jest moją kuzynką, biorąc to słowo dosłownie. Jest chyba jakieś lepsze słowo na tę relację.
Alice zaczęła rysować sobie w umyśle drzewko genealogiczne rodziny Hastingsów.
- Mhmm, rozumiem - skwitowała tylko. W tym konkretnym momencie jej niepokoje zostały wyciszone.
- Tak jak już mówiłam wcześniej, postaramy się nie przeszkadzać nikomu w wypoczynku. Mamy zamiar odrobinę zwiedzać, więc zapewne większośc dnia przynajmniej części z nas nie będzie w domu. Sądzę, że mogę za to zaproponować wspólne kolacje, bo o tej porze tojuż raczej wrócimy - przedstawiła swój plan Shane'owi, ciekawa czy załapie haczyk i sam opowie o potencjalnych planach, poza wyjściem z Moirą do kina.
- Tato, może znowu zobaczymy koniki? Bo już trochę znudziły mi się kotki ze schroniska - zapytała Moira.
- Niestety nie będę cię już tam mógł zabrać, kochanie - powiedział Hastings. - Przecież te miejsca są zamknięte w zimie.
Moira wydawała się nieprzekonana.
- Tylko tak mówisz, bo nie chcesz mnie tam zabrać.
Shane westchnął.
- Kiedy twoja własna córka zarzuca ci bycie oszustem - pokręcił głową. - Życie jest okrutne, zwłaszcza samotnych ojców.
Moira wydęła usta.
Alice pomyślała o tym, jak bardzo życie będzie okrutne dla niej i jej dziecka, kiedy już przyjdzie na świat. Zmrużyła oczy niepocieszona. Pojawiało się pytanie ‘Gdzie zaginęła mama Moiry’, ale mogło być niestosownym, więc go nie wypowiedziała.
- My też chcieliśmy dziś zobaczyć koniki i faktycznie były zamknięte… Ale może w mieście kupimy jakieś planszówki? - zaproponowała.
- Tata mówi żebym nie grała w gry komputerowe, bo to niedobre dla oczu. Ale i tak wolę lalki - Moira miała bardzo tradycyjne podejście jak na dziecko w XXI wieku.
- W planszówki możesz - powiedział Shane. - Pomyliłaś z platformówkami. Czy jak tam nazywa się ten typ gier - machnął ręką.
- Tak, jest coś takiego jak platformówki - wtrąciła się Bee. - Swoją drogą… to może być niedyskretne pytanie, ale gdzie pan pracuje, panie Hastings? Ja i moja mama prowadzimy kwiaciarnię, jak pan już wie.
- Posiadam trzy kawiarnie. Można więc powiedzieć, że jestem biznesmenem. Dwie w Belfaście, a trzecią tutaj w Douglas. Między innymi dlatego tu jesteśmy. Ta trzecia jest dopiero otwierana i doglądam jej często.
- Moira wtedy jest w kinie. Widziałam już wszystkie filmy jakie tylko są na świecie - dziewczynka powiedziała, jednak to nie brzmiało, jakby się chwaliła lub cieszyła. - Taty często nie ma, bo jest na biznesowych wycieczkach i Moira zostaje sama w domu z nianią - dodała.
- Nie mów o sobie w trzeciej osobie - zganił ją Shane. - Mój biznes zastartował dzięki ilości słodyczy z fabryk Hastingsów - jeszcze wyjaśnił. - Mamy je po naprawdę okazyjnej cenie.
Earcan coś wymamrotał pod nosem. “Cały przemysł powinien być nasz”, Alice zrozumiała, choć nie była pewna “przemysłu” w tym zdaniu.
Harper zerknęła w stronę Earcana, ale nie komentowała. Gdyby ten człowiek pilnował i zarządzał wyrabianiem słodyczy, to chyba wszystkie byłyby z lukrecją. Zastanawiało ją, czy zgorzkniał tak może po śmierci żony, bo jakaś kobieta musiała z nim żyć, skoro istniał Shane… Rozejrzała się po salonie i zerknęła w górę na schody.
- Czyli Moira jest najlepszym znawcą kina, a pan otwiera kawiarnię. Mhmm… - podsumowała tylko. Dowiedziała się więc czego spodziewać się po Shane'ie. Zastanawiała się teraz, czy było coś jeszcze, o co chciałaby go zapytać, tym samym robiąc przestrzeń na jego potencjalne pytania.
- Dobre wino - powiedziała Jenny. - Ma pan dobry gust - powiedziała i zerknęła na Shane’a. Ten akurat spojrzał na nią i na moment ich oczy zetknęły się. Alice mogło wydawać się, ale powietrze jakby na sekundę najeżyło się elektrycznością. - Dość dobry - Jenny przerwała ciszę i napiła się jeszcze trochę.
- Cieszę się - Shane odpowiedział po krótkiej chwili zawahania. - A jak wam smakuje zapiekanka?
- Pyszna! - Bee powiedziała głośno. - Naprawdę. I kurczak, i szpinak są cudowne, ale kompletnie przepadłam z powodu tego serowego sosu. Uwielbiam mozzarellę i camembert, ale nigdy bym nie pomyślała o łączeniu ich.
- Cieszę się. Ja też o tym nie pomyślałem - wyjaśnił Hastings. - Po prostu postępowałem zgodnie z przepisem - zaśmiał się. - Swoją drogą, skąd się znacie? - zapytał. - Cała wasza czwórka? I co się stało z panem Keiserem? Mam nadzieję, że to nie grypa?
Rudowłosa przysłuchiwała się ich rozmowom ze spokojem. Kiedy nastąpiło pytanie o znanie się, wkroczyła z wyjaśnieniem.
- Ja i Bee pochodzimy z tego samego miasta i miałyśmy wspólnych znajomych. Tymczasem sytuacja z Jennifer, mną i Christopherwm jest o tyle prosta, że dotyczy wspólnych zainteresowań. Muzycznych. U państwa de Trafford pracuję jako muzykoterapeutka i stąd znam Jenny, a Christophera spotkałyśmy kiedyś na wspólnym wyjeździe i tyle… Co do jego dolegliwości, to nic zaraźliwego. Po prostu ma słabą odporność. Ma swoje leki i najwyraźniej zapomniał ich dziś wziąć. Będziemy go mieć na oku - wyjaśniła wciskając kity bez zająknięcia. W tym była zdecydowanie najlepsza… W tworzeniu historii nieprawdziwych, a prawdopodobnych.
Jennifer spojrzała na Alice z dumą. Mało kto tak sprawnie mieszał prawdy z półprawdami i kłamstwami.
- A dlaczego zostałaś muzykoterapeutką? - zapytał Shane.
‘Ponieważ musiałam mieć wymówkę, aby pozostawać w Trafford Park jako kochanka męża twojej kuzynki…’ - pomyślała Alice.
- Uznałam, że to będzie bardziej przyszłościowy rozwój, niż stres związany z próbami utrzymania pozycji śpiewaczki scenicznej - nie dodała, że lepiej płatny.
- To nie jest zbyt częsty zawód. Coś cię do niego skłoniło? Słyszałem, że stoisz za uratowaniem Esmeraldy… czy mógłbym zatrudnić cię dla mojego ojca? Kuzynka już czuje się dobrze, natomiast są jeszcze inni ludzie w potrzebie… - Hastings uśmiechnął się do niej rozbrajająco.
Pierwszy raz zrobił to w ten sposób. Nagle w głowie Alice pojawiła się myśl, że jeżeli ten mężczyzna naprawdę czegoś pragnie, to najprawdopodobniej jest w stanie to zdobyć. Zwłaszcza jeśli tę rzecz posiada kobieta.
- Esmeralda jest już zdrowa, ale z Earcanem jego gorzej każdego dnia - Shane westchnął. - Bardzo przydałby nam się kolejny cud. Nie musisz martwić się o względy finansowe, zapłacę tyle, co Esmeralda.
Harper wyraźnie zastanawiała się nad ofertą złożoną przez Hastingsa. Miał miły uśmiech, ale na nią działały tylko trzy uśmiechy - de Trafforda, Joakima Dahla i ten należący do wroga w niewygodnej dla niej sytuacji. Hastings do żadnej z grup się nie zaliczał.
- Z chęcią pomogłabym panu Earcanowi, jednak nie chciałaby robić nic wbrew jego woli, więc jeśli wyrazi taką chęć… W tej chwili jestem na miejscu i mogę pomagać, a później, porozmawiam z panią Esmeraldą i skontaktuję się z panem. Oczywiście wszystko pod warunkiem, że pana ojciec się zgodzi. W końcu ma swój rozsądek - zauważyła.
- Nie do końca - odpowiedział Shane. Następnie westchnął i zerknął na Moirę. - Wolałbym nie zagłębiać się w szczegóły choroby mojego taty, nie przy tak przyjemnej kolacji. Jednak ból, który odczuwa, jest już tak silny, że środki opioidowe nie są w stanie mu pomóc. Będziemy musieli wybrać się do lekarza medycyny paliatywnej i zapytać, czy możliwe jest przepisanie czegoś innego lub zwiększenie dawki. Jedyny rodzaj leczenia, o jaki tata prosi, to eutanazja, ale…
- Tato, co to jest eutanazja? - zapytała Moira.
Shane pobladł. Mocniej chwycił widelec i postukał nim w talerz. Następnie zaczerpnął powietrza i wypuścił je przez otwarte usta.
- To zabicie bardzo chorej osoby, aby już nie męczyła się - powiedział szybko, jak gdyby chciał mieć już za sobą. Zdawało się, że nie zamierzał oszukiwać córki lub mydlić jej oczu, nawet jeśli było to dla niego trudne pod względem emocjonalnym.
- Cóż, o ile w jakiś sposób mogę pomóc przebywając tu to spróbuję… - Alice zastanawiała się, czy tydzień terapii z obecności Gwiazdy mógł pomóc mężczyźnie. Zapewne to za krótko. Jednak wątpiła by potem miała czas zajmować się nim, ze względu na swoje prawdziwe obowiązki… Choć współczuła Hastingsowi, od jego rodziny nie chciała nic, poza pieniędzmi. Była w końcu bizneswoman i szefową Kościoła Konsumentów. Musiała oszacowywać korzyści. A nie sądziła, by Shane za jej usługi faktycznie dał jej tyle pieniędzy ile płaciła Esmeralda…
- Dziękuję. Może teraz znajdziemy jakiś radośniejszy temat… - zasugerował Shane i zamilkł. Chyba sam nie miał pomysłu.
- Moiro, czy masz rodzeństwo? - Bee zapytała uroczym głosem.
Dziewczynka pokręciła głową.
- Ale chciałabym mieć siostrę, z którą mogłabym się bawić. Ale widziałem taki film, w którym dwie siostry się nie znosiły, więc już sama nie wiem - tłumaczyła. - Może byśmy się kochały, a może nie cierpiały. Chyba dlatego lepiej mieć koleżankę, bo jak koleżanki nie lubisz, to możesz z nią nie rozmawiać, a z siostrą to trzeba.
- Wygadana jest mała - Jennifer powiedziała. - Zjadłabym trochę więcej zapiekanki - mruknęła. Wyciągnęła rękę, zatrzymując Shane’a, który już wstawał. - Sama sobie nałożę, spokojnie - powiedziała.
- Nie przyszykowałem żadnego deseru… - westchnął mężczyzna.
- Tata zawsze mówi, że słodycze są niezdrowe - powiedziała Moira.
- Miałaś nikomu o tym nie mówić - Hastings uśmiechnął się lekko. Był chyba jedynym rodzicem, który musiał się kryć z potępianiem czekolady.
- Zabawne, zwłaszcza, że to ze słodyczy słynie pańska rodzina, no ale nie znaczy to, że każdy jej członek musi być ich fanem, czyż nie? - powiedziała spokojnym tonem.
- To, że produkujesz amunicję nie znaczy, że chcesz widzieć ją w ciele swojej rodziny - odpowiedział Shane. - Zresztą ja nie produkuję, tylko sprzedaję w moich kawiarniach. Na szczęście obie są w całkiem dobrej lokalizacji. Nawet trzeba dzwonić, aby zamawiać stoliki, jeżeli chce się w nich spotkać ze znajomymi. Nie żebym się chwalił. Przynajmniej w weekendy jest konieczność rezerwacji, bo w trakcie tygodnia zazwyczaj nie są aż tak oblegane.
- To interesujące - odpowiedziała Bee.
- A co umiesz śpiewać Moiro? - Alice zapytała dziewczynkę, taktycznie zmieniając temat. Była zmęczona, ale postanowiła, że może godzinę jeszcze ze wszystkimi posiedzi, nim pójdzie do siebie i zajmie się sprawami Kościoła, a potem swoim relaksem.
- Śpiewać? - zapytał dziewczynka. - Niestety nie śpiewam aż tak dobrze - powiedziała nieco smutna.
- To nieprawda, cudownie śpiewasz! - Shane zachwycił się. Choć zdawało się, że była w tym fałszywa nuta.
- Nie… - mała pokręciła głową.
- Zaśpiewaj nam coś - zachęciła ją Bee.
Dziewczynka uciekła wzrokiem w podłogę. Nie była zbyt nieśmiała, ale w tej chwili zdawała się rzeczywiście zawstydzona.
- Dajcie jej spokój - mruknęła Jenny, wracając i siadając z zapiekanką. Spojrzała na kieliszki wina, które zostały uzupełnione przez Shane’a. - Cudownie - uśmiechnęła się.
Alice uśmiechnęła się do małej.
- Nie martw się, jak już będziesz mieć ochotę, to sobie pośpiewamy - powiedziała spokojnym tonem. Jenny miała butelkę, Bee zdawała się skupiona na osobie Shane'a i chciała zająć Kitem… Wyglądało na to, że ona będzie mogła w spokoju popracować.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172