Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-05-2019, 22:45   #162
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Obserwowała ciemną toń wody, szukając u niej potwierdzenia dla tych odczuć. Nie spodziewała się takowego, ale i tak obserwowała. W końcu jednak cmoknęła i pokręciła głową, odrywając od niego wzrok.
- Ruszajmy dalej. Nie ma się co tak na nie gapić… Potwora z Loch Ness tu nie dostrzeżemy… - powiedziała w końcu, przełamując tę dziwną atmosferę, która pojawiła się w aucie.
- A potwór z West Baldwin? - zapytała Jennifer, uśmiechając się pod nosem. - Injebreck jest niedaleko. A co, jeśli wyjdzie wieczorem na brzeg, zakradnie się i was… zje?!
- Nie! - Kit krzyknął.
Bee tylko pokręciła głową. Była wyraźnie spięta i bez krzyków Keisera.
- Wydaje mi się, że to dlatego, bo przez środek biegnie taki jakby cień - powiedziała. - Taki czarny trójkąt. I dlatego niepokoimy się. Chociaż światło pewnie pada w ten sposób z powodów naturalnych.
- Ja nie wiem - odpowiedział Kit. - To jest prawie idealny trójkąt…
Harper obserwowała cień.
- Obejrzymy go rano i w południe. Wiemy jak wygląda po południu. Nie sądzę, by potwór od razu do nas przybiegł już pierwszej nocy, więc nie ma się co martwić - Alice postarała się postawić na racjonalizm tym razem. Nie chciała, żeby Bee po nocy miała koszmary. Już wystarczyło, że ona w tym towarzystwie na nie cierpiała. Obawiała się nocy w nowym miejscu…
- Ciekawi mnie, czy jezioro przemierzyła ekipa nurków. To może brzmi śmiesznie, ale skoro umarło dziecko w tak bogatej rodzinie i podejrzewano, że się utopił… - Bee zawiesiła głos. - Na miejscu rodziców zatrudniłabym odpowiednią ekipę. O ile taka istnieje na Isle of Man. Jednak nawet gdyby nikogo takiego nie było, po prostu sprowadziłabym nurków z wysp. Chciałabym wiedzieć, co się stało z moim dzieckiem. Czy opadło na dno, czy może ktoś je porwał - wzruszyła ramionami. - Czy pani Hastings mówiła ci o ewentualnych poszukiwaniach… Edwina? To był Edwin, tak?
- Owszem, to był Edwin. Mówiła o tym, że był poszukiwany i że jej rodzice zostali na wyspie w tym celu, jednak niczego nie znaleziono. Sądzę, że przeszukiwano jezioro, choćby dlatego, że chłopiec lubił nad nie chodzić. Jeśli my na to wpadliśmy, to na pewno matka Esmeraldy i Edwina również… - Alice wyjaśniła co myślała na ten temat. Zerkała jeszcze na wody jeziora, oraz jego brzeg, póki obok niego przejeżdżali. W końcu za kilka chwil znajdą się wreszcie przy posiadłości Hastingsów. Miała nadzieję, że posesja nie była kompletnie zaniedbana…

Wnet okazało się, że w Injebreck znajdował się tylko jeden budynek. Tabliczka na kamiennym murku głosiła “Injebreck House”. Alice i reszta Konsumentów nie mogli się pomylić i zabłądzić. Droga i niski, kamienny murek prowadziły do żwirowego podwórza, na którym spostrzegli biały dom. Miał jedno piętro i strych przykryty srebrnym dachem. Sprawiał wrażenie na pewno nie tak dużego, jak Trafford Park, jednak nie był również zbyt mały. Choć jego dokładne wymiary ciężko było oszacować z tej odległości. Po jego lewej stronie znajdował się zielony kubeł na śmieci oraz brama. Dalej mieścił się chyba jeszcze jakiś budynek, albo przedłużenie tego pierwszego. Jeśli tak, to Injebreck House był dużo większy, niż mogło wydawać się od strony drogi. Wokół posiadłości niepodzielnie panowała natura. Drzewa, krzewy, trawy, mech… oraz bardzo świeże powietrze.


- Zdaje się, że jesteśmy na miejscu - powiedziała Jenny. Wdusiła pedał gazu, aby zajechać na żwirowisko.
- Czekaj… - powstrzymała ją Bee. - Tam jest samochód przed domem…
Rzeczywiście, Alice również dostrzegła zaparkowany srebrny pojazd. Ktoś mieszkał w Injebreck House? A może odwiedził to miejsce przejazdem?
Harper na szczęście miała dowody. Choćby… oficjalne klucze do posiadłości, czy prywatny telefon do Esmeraldy de Trafford, dziedziczki rodziny Hestingsów… To był na pewno najodpowiedniejszy argument, na potencjalne pytania ‘Kim jesteście i jakim prawem zamierzacie tu przebywać’.
- No dobrze… To zacznijmy od tego, że jeszcze się nie rozpakowujemy, tylko idziemy przyjrzeć się posiadłości. No i dowiedzieć do kogo należy owo auto. Potem zdecydujemy, czy warunki są odpowiednie, by tu zostać - zarządziła. Gdy zaparkowali, odpięła pasy i wysiadła jako pierwsza. Wzięła głęboki wdech świeżego powietrza i rozejrzała się po domu i najbliższej okolicy. Następnie poczekała na resztę, nim ruszyła w stronę wejścia do domu, wygrzebując z torby pęk kluczy.
Kiedy zbliżała się, dostrzegła, że po lewej stronie domu rzeczywiście znajdowała się brama połączona z kolejnym budynkiem obok. Pomiędzy obydwiema budowlami znajdowała się zamknięta przestrzeń, prostokątne podwórze. Jak to dokładnie wyglądało dalej, mogła się tylko domyślać. Spostrzegła dwa samochody stojące przed wejściem. To było otoczone z obydwu stron zielonymi roślinami w doniczkach. Skoro ktoś tu je ustawił i nie zwiędły… to znaczyło, że ktoś mieszkał na stałe w Injebreck House? Alice spostrzegła dzwonek oraz klamkę. Kiedy pociągnęła za nią, okazało się, że drzwi do domu były otwarte.
Harper była zaskoczona. Esmeralda nie wspominała o tym, że ktoś tu mieszkał. Alice sądziła, że nim dała im możliwość udania się tu, zorientowała się chociaż co do stanu ogólnego posiadłości, czy myliła się? Mimo, że drzwi były otwarte, Harper postanowiła skorzystać z dzwonka. Jeśli ktoś tu mieszkał, na pewno nie chciałby, aby naruszano jego przestrzeń mieszkalną bez zapowiedzi. Nawet jeśli Alice i konsumenci mieli do tego prawo.

Harper czekała tylko kilkanaście sekund. W tym czasie reszta Konsumentów dołączyła do niej. Słyszała krzyk… jakby dziecięcy? Oraz głośny tupot stóp. Wnet drzwi otworzyły się. Alice ujrzała uroczą dziewczynkę. Miała ciemne włosy związane w dwie kitki. Nosiła za dużą, czarną koszulę w białych ogrodniczkach. Na głowie miała jakąś gałązkę, jak gdyby bawiła się na dworze i zapomniała po tym poczesać. Podniosła do góry rękę i pomachała Harper, choć ta znajdowała się tuż przed nią. Uśmiechnęła się do niej, jakby była jej najlepszą przyjaciółką.


- Dzień dobry! - krzyknęła, czy może raczej pisnęła. - Proszę wejść, napije się pani ze mną herbaty!
Następnie obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni i pogalopowała wgłąb domu. Bez wątpienia nie narzekała na brak energii. Albo nieufność względem obcych.
Harper zawahała się, po czym zerknęła za siebie, czy reszta szła za nią. Następnie weszła do środka i rozejrzała się zaskoczona. Co tu robiło to dziecko? Zgadywała, że było czyjąś córką. Alice nasłuchiwała, czy ktoś jeszcze poza nią poruszał się po domu i gdzie dziewczynka dokładnie teraz pobiegła.
- Przepraszam? Halo? - zapytała głośno, ale spokojnym tonem. oceniała, czy domostwo wyglądało na zamieszkałe, czy może byli to jacyś wczasowicze…
Tuż przy wejściu znajdował się nie tak duży hol. Alice dostrzegła w nim szafkę na buty, szafę, antyczny fotel oraz pojemnik na parasolki. Dalej znajdował się korytarz, który prowadził wprost do salonu połączonego z kuchnią. Harper dostrzegła kominek, ławę, kanapę oraz dwa fotele. Dalej stało pianino, kilka mebli na zastawę - była w nich ładnie wyeksponowana. Oprócz tego barek oraz regał z książkami. Dziewczynka rzuciła się na miękki materac przed ławą, na której stał czajnik z kompletem filiżanek.
- Dziadku, mamy gości!
Obok jednego z foteli stał wózek inwalidzki. Siedział na nim starszy mężczyzna, który miał podpięte do nosa wąsy tlenowe. Nie wydawał się szczególnie szczęśliwym człowiekiem. A przynajmniej nie spojrzał na Alice i resztę Konsumentów ze szczególną miłością.


Harper weszła nieco głębiej, po czym zatrzymała się widząc starszego mężczyznę.
- Dzień dobry, przepraszam bardzo… Państwo tu mieszkają? Przyjechalismy tutaj za pozwoleniem pani Esmeraldy de Trafford, dziedziczki rodziny Hastingsów, do której należy to miejsce… - zaczęła spokojnym tonem, tłumacząc co tu robią. Przyglądała się uważnie mężczyźnie. Zastanawiało ją co powie.
- Nazywam się Alice Harper - przedstawiła się uprzejmie.
Mężczyzna otworzył usta, zaharczał i splunął na podłogę. Zaczął mamrotać coś pod nosem w języku manx. Alice nie potrafiła go przetłumaczyć, jednak zorientowała się, że to nie były miłe rzeczy. Powtarzało się dwa razy nazwisko de Trafford. Mężczyzna jednak wydawał się zbyt chory, żeby nawet na nich spojrzeć.
- Dziadku! - dziewczynka karcąco krzyknęła.
- Słodki Jezu - mruknęła Bee.
Mała wystrzeliła do jednego z kredensów. Wyciągnęła z szuflady chusteczki i zaczęła ścierać to, czym splunął mężczyzna.
- A ja jestem Moira - przedstawiła się. - Witaj, Alice. Wybacz dziadkowi, on jest starym człowiekiem. A starym ludziom wybacza się humory - powiedziała tak, jak gdyby cytowała kogoś. Sama raczej nie wpadła na takie słowa.
Śpiewaczka spokojnie przesunęła wzrok na Moirę.
- A powiesz mi Moiro. czy ktoś tu jeszcze mieszka? Mieliśmy zatrzymać się w tej posiadłości. Przez jakiś czas mamy zamiar przebywać na wyspie i nie spodziewaliśmy się, że ktoś tu zamieszkuje. Są tu jeszcze jacyś dorośli? - zapytała dziewczynkę. Zerknęła przelotnie na starszego mężczyznę. Z jakiegoś powodu przypominał jej jej dziadka i to ją nieco drażniło, nie wyrażała jednak tych emocji w żaden sposób.
Moira zniknęła w korytarzu. Najpewniej po to, żeby wyrzucić brudną chusteczkę. Następnie wróciła do salonu i zaczęła skakać po kanapie, jakby ta była trampoliną.
- Tak, jestem ja, i jest dziadzio i jest też tatuś… Jesteśmy tu od dwóch dni - powiedziała, robiąc jedynie przerwy na wdechy. - Tatuś pomaga Darleth na strychu - wyjaśniła.
- Czy ja też mogę poskakać? - Kit nachylił się do ucha Jenny.
Blondynka spojrzała na niego przelotnie.
- Chyba żartujesz.
Harper zerknęła na Kita.
- Może poczekajmy chwilę z zadomawianiem się. Najpierw porozmawiajmy z resztą domowników - ponownie zwróciła się w stronę Moiry.
- Mogłabyś poprosić swojego tatę? Chcielibyśmy porozmawiać… - poprosiła dziewczynkę. Zerknęła na Jennifer, Bee i Christophera. Zastanawiało ją co ci ludzie tu robili i w zasadzie jaka była ich historia. Była nieco zaskoczona, ale i zaciekawiona.
- Tatę… ale herbata… - Moira spojrzała na czajnik z lekkim smutkiem, że Alice nie chciała napić się z nią naparu, tylko rozmawiać z jej ojcem. - No cóż, trudno… - ruszyła w stronę korytarza.
- Napijemy się za chwilę, obiecuję - powiedziała Harper do dziewczynki, nim ta całkiem zniknęła jej z oczu. Tak właściwie nie zdążyła, bo ktoś wszedł do salonu.

Była to stosunkowo młoda kobieta, Azjatka. Tak właściwie z tego powodu ciężko było dobrze oszacować jej wiek, bo na wschodzie ludzie starzeli się trochę inaczej. Miała na sobie pomarańczowo-różową koszulkę oraz biały fartuszek. W dłoniach ścierka i spryskiwacz. Uśmiechała się, ale wydawała się również nieco zaniepokojona


- Darleth! Darleth przyszła! - krzyknęła Moira.
- Dzień dobry… w czym mogę służyć? - kobieta zapytała z obcym akcentem. - Czy jesteście przyjaciółmi właścicieli przybytku?
Alice przyjrzała się uważnie Azjatce. Wyciągnęła w jej stronę dłoń.
- Witam. Nazywam się Alice Harper. Wraz z przyjaciółmi, przyjechaliśmy tutaj za przyzwoleniem Esmeraldy de Trafford, która należy do rodziny Hastingsów. Z kim mamy przyjemność? - zapytała taktycznie, chcąc się dowiedzieć, kim są ci ludzie, którzy się tu zatrzymują.
- Dzień dobry - Darleth powtórzyła. - Rety berety - przeklęła po filipińsku. Następnie wróciła do angielskiego. - Ja zajmuje się od pięciu lat Injebreck House z polecenia pani Ernestine Hastings. To jest chyba mama pani Esmeraldy, jeżeli się nie mylę… - zawiesiła głos. - Ale nawał ludzi, dobrze że regularnie sprzątam. Cały czas pusto wszędzie, głucho wszędzie - Darleth bardzo namiętnie gestykulowała i modulowała głos.
To trochę przypominało próby sceniczne wyjątkowo słabych aktorów. Alice jednak nie wydawało się, żeby ją oszukiwała. Mimo wszystko w Filipince było coś bardzo szczerego. Jakby nie mogła nawet kłamać.
- Aż nagle w jeden tydzień wszyscy się zwalają! To znaczy bardzo mi miło, ale jestem taka zaskoczona… Pani Ernestine mnie nie poinformowała, że pani Esmeralda zaprosiła innych gości…
Śpiewaczka zastanawiała się nad jej słowami.
- Cóż, może jeszcze tego nie ustaliły? Ale w razie potwierdzenia, mam klucze do posiadłości, oraz mogę zadzwonić do Esmeraldy i dać potwierdzenie, przyzwolenia na pozostanie tutaj. Oczywiście, o ile w czymś nie przeszkadzamy? Bo jak rozumiem ktoś jeszcze się tu akurat zatrzymuje? - było to zawoalowane pytanie na temat Moiry, jej dziadka i jej ojca.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline