Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-05-2019, 22:48   #164
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Harper była jednak niewzruszona.
- Owszem. Esmeraldzie polepszało się od pewnego czasu, a z pomocą terapii z wykorzystaniem muzyki wróciła do zdrowia. Teraz dochodzi do siebie w Trafford Mansion. Czy mam wykonać telefon, aby miał pan stuprocentowe potwierdzenie? - zapytała uprzejmie, lecz z wyczuwalną oficjalną nutą. Dodatkowo, pojawiła się tam pewna maniera, Alice nawet nie wiedziała kiedy wyuczyła się jej od Terrence’a… W jej tonie był zawoalowany dźwięk wskazujący na lekkie urażenie z powodu zarzuconego, możliwego oszustwa. Jednak ona uśmiechała się bardzo delikatnie i tylko jej spojrzenie pozostawało spokojne i bardzo uważne. Nie komentowała faktu, że palce ją bolały po jego uścisku. To było nic i zaraz minie.
- Z chęcią sam do niej zadzwonię - powiedział Shane, wzdychając. - W końcu myślę, że to byłoby w dobrym tonie. Nawet jeśli niepoinformowanie mnie przez nią jest już na pewno w złym - może nie skrzywił się, ale na jego twarzy nie było radości. - To przez tę waśń starych ludzi - westchnął i machnął ręką. - Aż ciężko uwierzyć, jak takie rzeczy potrafią ciągnąć się przez pokolenia i dekady. Jednak ja nie mam żadnych wyrzutów - pokręcił głową. Nalał sobie trochę herbaty i usiadł w hotelu. Założył nogę o nogę. Wyglądał jak gospodarz, który od urodzenia przebywał w Injebreck House. A nie ktoś, kto mieszkał tu dopiero od kilku dni.
- Doskonale… Cieszy mnie, że tę kwestię mamy omówioną - Alice również usiadła w fotelu, naprzeciw tego, który zajmował teraz Shane. Napiła się herbaty ze swego kubka.
- Mieliśmy zatrzymać się tutaj, ale jeśli to problem, zawsze możemy wybrać inne miejsce - rudowłosa płynnie przeszła do kolejnej, istotnej kwestii, którą powinni byli omówić. Czuła się teraz jak na spotkaniu ze sponsorami Kościoła, a nie w miejscu, gdzie powinna się zrelaksować przed jutrzejszą pracą nad zadaniem. W żadnym jednak stopniu nie była zbyt oschła, czy nad wyraz profesjonalna. Po prostu konkretnie, uprzejmie i rzeczowo chciała przeprowadzić rozmowę z tym mężczyzną. Był, zapewne jak i Esmeralda, pełnoprawnym gospodarzem w tym miejscu. Musiała poznać jego opinię, choć z ramienia Esme, miała pełny dostęp do tej posiadłości.
- Injebreck House to duża posiadłość. Myślę, że wszyscy się w niej pomieścimy - powiedział. - Jesteśmy tutaj na małych wakacjach z córką i tatą. Głównie z jego powodu - zerknął na mężczyznę na wózku. - Ostatnio czuje się coraz gorzej i uznaliśmy, że ta okolica być może mu pomoże. Podobno ma duże regeneracyjne właściwości, choć przez linię Earcana musi być uważana za przeklętą - przyznał. - A co was tutaj sprowadza? - zapytał. - Trzy młode kobiety i pan… Christopher, jeśli się nie mylę? Gdzie go można spotkać?
Alice bardzo uważnie słuchała wypowiedzi Shane’a. Zerknęła w stronę starszego mężczyzny na wózku.
- Christopher udał się do łazienki, minęliście się panowie. My tu tymczasem udaliśmy się również na mały wypoczynek. Co prawda przebywanie w Manchesterze to również odizolowanie od świata na wyspie, ale Isle of Man ma swój nieodparty urok i wybraliśmy się tu, aby lepiej ją poznać. W związku z odpoczynkiem pańskiego ojca, postaramy się nie robić niepotrzebnego szumu, zwłaszcza gdy zamierzamy pozostać w rezydencji wszyscy jednocześnie - Harper przemówiła, po czym zastanawiała się chwilę. Miała nadzieję, że Hastings nie dostanie zawału, kiedy Kit powróci. Splotła palce obu dłoni wokół kubka. Miała dziś rękawiczkę na lewej dłoni, która kryła protezę palców, więc nie rzucało się to aż tak w oczy. Śpiewaczka zastanawiała się chwilę, po czym zerknęła na Bee i Jennifer.
- Jeśli ma pan jakieś pytania, proszę śmiało… - spojrzenie Alice sugerowało, że gdyby konsumentki chciały coś dodać to droga wolna.
- Pani jest muzykoterapeutką, jeśli dobrze rozumiem. A pozostali? Czy wy też służycie w Trafford Park? - zapytał, spoglądając na pozostałe kobiety.
- Jestem Jennifer de Trafford… - blondynka zawiesiła głos, spoglądając na Shane’a.
Mężczyzna zmarszczył brwi.
- Mała Jenny? Pamiętam cię… ale… w zupełnie innym wydaniu - pokręcił głową. - Byłem nastolatkiem, kiedy widziałem cię po raz ostatni. I byłaś wtedy zaledwie niemowlęciem… - zawiesił głos. Spoglądał na jej twarz, jakby starając się dopasować ją do pulchnej buzi berbecia z jego pamięci. Alice natomiast zrobiła szybko rachunki i uznała, że Shane musi mieć około czterdziestu lat.
- No ja ciebie w ogóle nie pamiętam - Jenny odpowiedziała z rezerwą.
- A… pani? - spojrzał na Bee. - Przepraszam, zostałyście mi przedstawione, ale szybko wypadają mi nazwiska z głowy. Mam bardziej pamięć do twarzy - powiedział. Następnie wyjął chusteczkę materiałową i przetarł nią nos.
Alice przechyliła lekko głowę, popijając herbatę.
- Bee to przyjaciółka moja i Jenny. Podobnie jak Ki… Christopher - powiedziała tłumacząc, przy okazji zerknęła na Bee i uśmiechnęła się do niej lekko. Chciała jej dodać otuchy, bo jak do tej pory to tylko ona jeszcze niczego nie powiedziała. Sama Harper cały czas łowiła naturę Shane’a. Zastanawiało ją czego można było po nim oczekiwać…
Mężczyzna zerknął na Alice, a potem powrócił spojrzeniem do Barnett.
- Ja jestem florystką - powiedziała. - W domu prowadzę kwiaciarnię z moją mamą. Niestety jest zbyt daleko, żeby nasze bukiety mogły dotrzeć do domu pani Esmeraldy. Jesteśmy tutaj w celach wypoczynkowych i rozrywkowych… - powiedziała.
Nieco w złym momencie użyła ostatniego słowa, bo akurat teraz do salonu wszedł Kit. Miał mokrą twarz, chyba płukał ją w wodzie. Różowe włosy spiął w krótkiego kucyka.
- Dobry boże… - szepnął Shane. Chyba nawet nie zauważył tego, ale jego ręka powędrowała w stronę jego serca i tam też spoczęła. - To przykro mi, ale wolałbym, abyśmy uniknęli w domu picia, głośnej muzyki i rave’ów. Oraz narkotyków. Ze względu na moją córkę i chorego ojca.
Chyba miał w planach zaszyć się w kompletnej głuszy i ciszy z resztą rodziny. W posiadłości nieodwiedzanej od lat, może nawet dekad. I kiedy tylko to uczynił, pojawili się kolejni goście. Ogromny zbieg okoliczności.
Harper uniosła brew.
- Bądźmy poważnymi ludźmi, panie Hastings. Do rave’ów mamy za mało ludzi. A żadne z nas nie stosuje narkotyków. Co do głośnej muzyki i alkoholu, już wspominałam, że nie będziemy zakłócać spokoju wypoczynku pana, pana ojca, czy córki. Moira to niezwykle sympatyczna i życzliwa istota. W żadnym stopniu nie chcemy dla niej niczego złego, więc proszę się o nic nie martwić - powiedziała i zerknęła na Kita, oceniając szybko, czy czuł się dobrze. Miała nadzieję, że wyszedł wyłącznie za potrzebą, a nie że poczuł się źle z powodu wróżby w gazetce dla ośmioletnich księżniczek.
- Ale ja to się muszę upić - powiedział Kit, kręcąc głową. - Przykro mi, Alice. Mam do tego prawo. Jako Amerykanka, powinnaś cenić wolność osobistą. Prawda…? Prawda…
- Nie zabraniam nikomu pić, sygnalizuje tylko, że nie będziemy sprawiać tym kłopotów - wyjaśniła Alice tak, by Keiser pojął.
Smutno powłóczył nogami w stronę imbryka. Nalał sobie trochę herbaty i usiadł obok Bee.
- Dzień dobry… - rzekł, spoglądając na Shane’a. - Coś mi mówi, że jest pan bardzo interesującą osobą - powiedział.
Shane niepewnie poprawił się na siedzeniu. Chyba nie wiedział, jak się zachować przy mężczyźnie, który wydawał mu się szczególnie nieodpowiedzialny. I, co ważniejsze, nieprzewidywalny. Odchrząknął i splótł palce na kolanie, zerkając na podłogę.
Tymczasem w korytarzu rozległ się krzyk.
- Przepraszam, że tyle zajęło…!!! - Moira wparowała do pokoju niczym samolot. Nawet obleciała cały obwód salonu, zanim wysypała z objęć wszystkie lalki na podłogę. Było ich całkiem dużo. Dziewczynka pewnie pogubiła dużo po drodze.
- Moira - syknął Shane. - Wracaj do swojego pokoju. Potem porozmawiamy.
W jego głosie była czułość i strach o córkę. Jednak zapewne wolałby, aby dziewczynka była dużo bardziej zdyscyplinowana.
Alice tymczasem rozejrzała się po jej lalkach. To przypomniało jej o pewnym niesamowitym chłopcu i jego bracie, których poznała w czerwcu. Jeden z nich również miał lalki… Zgadywała jednak, że te były kompletnie normalne. Harper zastanawiała się co Moira zamierzała im zaprezentować. Uniosła spojrzenie na jej ojca i posłała mu proste pytanie: Co było dla niego ważniejsze w tej konkretnej chwili… Zasmucić córkę i odesłać ją do pokoju, co zapamięta, czy dać jej wytłumaczyć po co zebrała wszystkie lalki, gdy potencjalnie nikt z obecnych w salonie jak do tej chwili nie okazał się w najmniejszym stopniu niebezpiecznym? Nie omieszkała odnotować, że po raz kolejny obrażał ją i jej konsumentów swoja postawą, ale zapewne była to kompletnie, najbardziej stereotypowa reakcja każdego człowieka. Ciekawiło ją jaka będzie ona sama, kiedy wreszcie na świecie pojawi się jej dziecko. Znów spuściła wzrok na Moirę.
- Masz bardzo dużo ślicznych lalek Moiro… - pochwaliła dziewczynkę za jej kolekcję.
Dziewczynka uśmiechnęła się do niej szeroko.
- To jest Amy, Amy jest pielęgniarką i lubi dawać zastrzyki niegrzecznym chłopcom, na przykład takim jak Sean, którzy ciągną dziewczynki za warkoczyki - wytłumaczyła, pokazując lalkę niemowlęcia z czepkiem opatrzonym ogromnym plusem oraz przylepioną do ręki zabawkową strzykawką. - A to jest Sandra, Sandra jest wielką piosenkarką, tak jak ta pani, której mamusia lubiła słuchać…
Shane pobladł nieco na wzmiankę o matce dziewczynki.
- A to jest…
- To jest Barbie…! - krzyknął Kit tak głośno, że Hastings podskoczył na siedzeniu.
Bee poruszyła się nieco.
- Weź go do ogrodu, czy gdzieś i porozmawiajcie spokojnie. Ja odciągnę Kita na bok. Boję się, że to się zaraz nakręci - szepnęła, pochylając się przed Jenny, która tylko obserwowała.
O dziwo Alice nie podskoczyła. Spodziewała się, że Kit może zareagować podekscytowaniem na widok bohaterki swojego ulubionego komiksu. Podniosła wzrok od zabawek na Bee, Jenny i Kita.
- A może znajdziecie Darleth i zagadniecie ją o wskazanie pokojów, które będziemy mogli zająć? W końcu trzebaby było przynieść walizki… - zaproponowała najprostsze wybrnięcie z sytuacji. Nim Jenny zastrzeli wzrokiem brata jej babci, lub dziadka, oraz nim Kit przysporzy Shane’owi zawału.
- Moją możecie oczywiście zostawić, potem się nią zajmę - poprosiła, z naciskiem na to, że to nie była propozycja, a sugestia, że może to rozwiązanie będzie na ten moment najlepsze, póki Shane’owi nie zejdzie pierwszy szok sytuacyjny. Liczyła na to, że Jennifer załapie.
- Tak, dobry pomysł - powiedziała Jenny. Wstała i przeciągnęła się. - Nie martw się o Kita, wuju - rzekła do Shane’a. - Jest niegroźny. Pewnie przeżył w dzieciństwie jakiś szok i od tego czasu zatrzymał się w rozwoju - rzuciła, zakładają ręce za barki w ten sposób, że łokcie miała wycelowane w sufit. - Poszukam Darleth - powiedziała.
Kit zastygł w bezruchu na jej słowa z dość ciekawą miną, jednak Bee pociągnęła go za rękę.
- Taki silny mężczyzna, jak ty, pomoże nam przenieść walizki - powiedziała.
- Ej…! - Moira spojrzała na ulatniających się gości. - Ale nie pokazałam wam wszystkich lalek!
Alice obserwowała konsumentów chwilę.
- Nie martw się, nie wyjeżdżamy przez pewien czas, jeszcze znajdziesz wiele okazji, by przedstawić im swoje lalki. A tymczasem ja chętnie posłucham… Więc…? Stanęłaś na Sandrze, która śpiewa… A wiesz, że byłam śpiewaczką w operze? - zagadnęła Moirę, odwracając zręcznie jej uwagę od swych towarzyszy. Miała nadzieję, że to zadziała odpowiednio.
Dziewczynka otworzyła usta.
- Naprawdę? - zapytała szczerze zafascynowana. - Taką prawdziwą? Śpiewającą? Na scenie? Wśród błysków reflektorów? - nie mogła w to uwierzyć. - I cała widownia na panią patrzyła? I była pani sławna?
Oczy dziewczynki zaświeciły się. Przymrużyła je i splotła dłonie, jakby dając się ponieść jakiejś wewnętrznej ekstazie.
Shane wydawał się już nieco mnie nerwowy. Wystukiwał palcami rytm na oparciu fotela. Wydawał się zdenerwowany, ale w taki bardziej smutny, niż gniewny sposób. Na pewno nie spodziewał się, że będzie dzielił dom z czterema młodymi, nieznanymi osobami. Które przyszły kompletnie niezapowiedziane, nawet jeśli nie było w tym ich winy. A co jeśli stanie się krzywda jego córce lub ojcu? Będzie musiał mieć ich teraz cały czas na oku, choć pewnie sam również po cichu marzył o chwili odpoczynku. Alice uświadomiła sobie, że coś ich łączyło. On był samotnym ojcem, natomiast ona będzie… samotną matką.
Ta świadomość uderzyła ją krótką falą, po czym potrząsnęła głową leciutko i skupiła się na Moirze.
- Tak, były reflektory i orkiestra i widownia pełna ludzi. Grałam w przedstawieniach, gdzie przebieraliśmy się w przebrania i śpiewaliśmy rolę, a to dam, zwierząt, księżniczek i tym podobnych. Może nie byłam aż taka bardzo sławna, ale na pewno goście naszej opery rozpoznawali mnie. Nawet dostawałam kwiat i prezenty… potrafię też grać na fortepianie... - nie zagadywała dziewczynki apropo powrotu do lalek, uznała, że jak sama zechce, to sobie o tym przypomni. Zerknęła znów na Shane’a.
- To na pewno nie będzie problemem? - zapytała spokojnie. Złagodniała nieco w stosunku do niego, postanowiła dać mu jeszcze szansę.
Mężczyzna nie odpowiedział od razu. Zastanowił się przez może nieco zbyt długą chwilę. Jednak rozmowa Alice z Moirą nieco uspokoiła go. A może to zniknięcie pozostałych konsumentów tak na niego podziałało.
- Szczerze mówiąc, to mam taką nadzieję - odpowiedział. - Myślę, że powinniście jak najbardziej zostać. W razie szczególnie rażących różnic poglądów wyprowadzimy się - obiecał. - Ważne jest to, żeby tata miał spokój - powiedział.
Dziadek cały czas mamrotał coś pod nosem. Patrzył gniewnie na muchę latającą wokół lampy. Alice odniosła wrażenie, że nigdzie nie będzie odczuwał w pełni spokoju, ale przecież nie mogła czegoś takiego powiedzieć.
- Zapraszam was na kolację - powiedział. - Zrobię zapiekankę - zaproponował. - Jeżeli macie ochotę. Darleth nie zajmuje się gotowaniem, lecz to w porządku. Mnie to odpręża.
Nie było go stać na lepszy znak dobrej woli.
Rudowłosa słuchała go, po czym kiwnęła lekko głową i napiła się znów herbaty, nim przemówiła.
- To niezwykle uprzejme z pana strony. Z przyjemnością zjemy wspólną kolację. Postaram się zadbać o to, by Christopher nie sprawiał kłopotów. To dobra osoba, choć na pierwszy rzut oka sprawia specyficzne wrażenie i odbierany jest w ten sposób wszędzie. Jest nieco dziecinny, to wszystko. Czy możemy jakoś pomóc przy kolacji? - zapytała jeszcze, po czym zerknęła na Moirę, mając nadzieję, że dziewczynka nie popadła w jakiś trans.
- A ty lubisz śpiewać Moiro? - zagadnęła ją.
- I śpiewać… i tańczyć… i grać… - dziewczynka przystawiła dłonie do policzków i uśmiechnęła się błogo.
Dziadek coś burknął. Shane musiał to usłyszeć, bo zrobiło mu się wesoło, ale zasłonił usta, jakby chcąc to ukryć. Szybko jednak spoważniał.
- Tylko chciałbym dowiedzieć się, czy jesteście na coś uczuleni lub nie lubicie jakiegoś składnika w sposób szczególny. Następnie wybiorę się do Douglas po zakupy, żeby uzupełnić zapasy. W końcu teraz znajduje się nas dużo więcej - powiedział. Chyba założył, że Konsumenci nie przywieźli z sobą niczego.
- Jak balerina… - głos Moiry szedł wzwyż i wzwyż.
Alice zerkała to na Moire, to na Shane’a, to na staruszka.
- W razie czego, zrobiliśmy zakupy w Douglas po drodze z lotniska. Jak się trochę rozpakujemy, to oczywiście przyniesiemy wszystko do kuchni, może coś się przyda? - zaproponowała.
- Jak będziesz chciała, mogę nauczyć cię jak trenować śpiew, tak jak to robią prawdziwe śpiewaczki - zagadnęła dziecko i uśmiechnęła się lekko do niej.
- Może pani Alice nauczy cię tak śpiewać dziadkowi, że ten wyzdrowieje. Jest przecież muzykoterapeutką - Shane zażartował.
Starszy mężczyzna coś mruknął pod nosem. Alice nie miała pewności, ale to mogło znaczyć coś w stylu “niech nauczy ją milczenia”. Jednak język manx był dla niej wciąż w dużej mierze obcy.
- Naucz mnie tak ładnie śpiewać i mieć takie ładne ubrania i ładną buzię… - powiedziała Moira.
Shane parsknął pod nosem, po czym wstał.
- Powiem Darleth, żeby przypilnowała Moirę i Eochaida - powiedział. - Jeśli więc nie macie nic przeciwko - powiedział i wstał.
Harper zerknęła na Shane’a.
- Zaraz pójdę i przyniosę zakupy do kuchni, o ile Jennifer już się tym nie zajęła… - tymi słowy pożegnała Hastingsa. Zerknęła na Moirę.
- Ładną buzię to już masz i miły głos. Tylko trzeba się nauczyć go używać odpowiednio. A co do ubrań, myślę że jak będziesz taka duża jak ja, to też będziesz miała ładne ubrania - powiedziała jej.
- Przedstawisz mi resztę lalek? - przypomniała Moirze w końcu.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline