Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-05-2019, 22:49   #166
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice rozglądąła się po pokoju. Podobał jej się, był na swój sposób taki… Ciepły? Nie była w stanie określić tego odczucia. Przytulny? Coś w tym kierunku.
- Nie… Nie trzeba. Podobają mi się te skosy… Nadają mu charakteru. Jak najbardziej mi pasuje - odpowiedziała Bee i kiwnęła głową. Zaraz podeszła do swojej walizki i przestawiła ją bliżej łóżka, po czym otworzyła. Wyjęła z niej laptop i położyła na łóżku. Swoją torbę umieściła na fotelu, płaszcz tymczasem w szafie. Lubiła porządek, bo w jej głowie było już dość nieładu.
- Kit i Jenny są u siebie? - zapytała.
- Przynajmniej tam ich widziałam po raz ostatni - powiedziała Bee. - Jenny rzuciła się na łóżko, a Kit zaczął coś rysować po ścianach. Powiedziałam mu, żeby przestał i to zrobił… ale nie wiem, czy nie kontynuował, gdy tylko wyszłam. No cóż, ma własny rozum, a ja nie zamierzałam siłować się z nim - wzruszyła ramionami. - Jeszcze się nie rozpakowałam, bo uznałam, że lepiej będzie w pierwszej kolejności włożyć zakupy do lodówki - powiedziała. - Jeżeli więc nie masz żadnych pytań lub próśb… - zawiesiła pytająco głos.
- Nie, w porządku, możesz wrócić do kuchni. Zajrzę do pozostałych i zapytam ich o alergie. Dzięki Bee - powiedziała Harper po czym odłożyła wszystko i ruszyła w stronę wyjścia. Sprawdziła, czy jej drzwi były zamykane na klucz, oraz poczekała na Barnett, aby obie mogły wyjść z pomieszczenia. Spostrzegła w nich zamek, ale nie było w nim klucza. Mogła zapytać o niego Darleth, albo poszukać go w swoim pokoju.
Najbliżej mieszkał Kit, więc Alice chciała zajrzeć najpierw do niego.
Kiedy wyszły, ruszyła do jego drzwi i zapukała.
Odpowiedziała jej cisza. Kit najprawdopodobniej znajdował się w środku, ale postanowił ją zignorować. Choć nie musiała to być jego świadoma decyzja. W każdym razie drzwi najprawdopodobniej nie były zamknięte na klucz. Keiser zapewne nie posiadał go, skoro Alice nie miała swojego.
- Kit, cokolwiek robisz, wchodzę - rudowłosa ostrzegła go dość wyraźnie, nim oparła dłoń na klamce i nacisnęła zaglądając do środka. Nie miała zamiaru mu wchodzić, tylko tak naprawdę sprawdzić, czy żył. Przy okazji rozejrzała się po jego sypialni jak wyglądała i co narysował na ścianach, o ile oczywiście to zrobił.

Pokój Kita sprawiał wrażenie nieco bardziej zainspirowanego folklorem, głównie ze względu na kwiecisty motyw zasłon oraz wezgłowia łóżka. Był mniejszy od pokoju Alice, jednak łóżko wyglądało na wygodniejsze i wisiały tutaj dwa ładne obrazy. A nawet talerz. Kit jednak nie podziwiał ozdób. Stał przed wolną, białą ścianą. Trzymał w jednej ręce doniczkę z kwiatem. Drugą nabierał ziemi na palce i rysował nimi skomplikowane szlaki… Linie nie układały się w żadne słowa i nie przypominały Alice niczego. To wyglądało paskudnie.
Harper przyglądała się temu chwilę zastanawiając co dokładnie kreował Keiser.
- Wiesz, że zabijasz kwiatka w doniczce, no nie? - zagadnęła do niego i obserwowała uważnie czy w jakikolwiek sposób zareaguje na jej słowa. Rozważała bowiem, czy może nie był w jakimś transie, a to co rysował, było czymś więcej, niż bazgrołem z ziemi na ścianie.
Stał tyłem do Alice i nie widziała jego twarzy. Jednak nie odpowiedział jej, a jego ruchy były powolne, jakby senne, a zarazem sprawiały wrażenie diabelnie precyzyjnych. Jak gdyby był robotem, który musiał odwzorować coś w sposób bezbłędny. Wszystko wskazywało na to, że jednak był w transie. Harper nie wiedziała też, czemu uznała jego starania za takie dokładne, skoro obrazek, który tworzył, nie przypominał jej zupełnie niczego…
Kobieta weszła głębiej do pomieszczenia. Oceniła na której konkretnie ścianie rysował, w którą stronę świata była ustawiona, a także jak odnosiła się do innych pomieszczeń, na przykład pokoju Moiry, czy jej własnego. Potem podeszła bliżej Kita, żeby wyjrzeć mu od boku przez ramię i zerknać na jego twarz. Przy okazji rozejrzała się za jego rzeczami. Czy coś wyciągnął i to się zaczęło? Coś go opętało, czy to tylko ten pokój? Szukała źródła.
Miał mleczne oczy. Zdawało się, że chyba nigdy wcześniej nie wszedł tak głęboko w trans. Jeżeli coś go opętało, to nie zostawiło na nim swojego podpisu. Kit maczał dłonie w ziemi i nieprzerwanie rozprowadzał ją po ścianie, która graniczyła z korytarzem. Na przeciwko niej znajdowało się okno oraz wiszący talerz. Zdawało się, że to była południowo-zachodnia strona świata. Nie wydawało się jednak, żeby to miało jakieś znaczenie. Wreszcie Kit skończył. Zamrugał, a jego oczy na chwilę zrobiły się normalne. Wtem znów je zamknął. Wypuścił z rąk doniczkę i przechylił się. Stracił przytomność. Grawitacja zaczęła go przyciągać.
Alice złapała doniczkę, po czym wolną ręką pchnęła Kita tak, by upadając wylądował chociaż większą częścią ciała na łóżku. Odstawiła doniczkę na jej miejsce, poprawiając nieco wygrzebaną ziemię i obiecując sobie, że dokupi jej kwiatkowi, o ile nadal żył. Po czym teraz przyjrzala się malunkowi na ścianie. Czy, gdy już był skończony, coś przedstawiał? Obeszła go z różnych stron, szukając takiego punktu, w którym rzeczywiście coś by tam dostrzegła. Nic nie mówiła. Sprawdziła tylko, czy Kit oddychał.
Keiser żył, choć sprawiał wrażenie wykończonego. Coś jej mówiło, że pewnie minie trochę czasu, zanim obudzi się. Następnie Alice zainteresowała się rysunkiem. Pod żadnym kątem nie wydawał się niczym więcej od bazgrołów. Trochę przypominał odwrócony kwiat tulipana, ale chyba nie to Kit miał na myśli. Linii było znacznie więcej na obrzeżach, natomiast sam środek był pusty. Harper kojarzyło się to z czymś, ale nie do końca. Może tylko wydawało jej się. Starała się na siłę dostrzec sens w czymś, co zdawało się być go kompletnie pozbawionym. Obawiała się, że mogłaby tutaj stać przez kilka godzin i wpatrywać się, a i tak w niczym by to nie pomogło. Niestety.
Uznała więc, że skoro do niczego logicznego nie może dojść, po prostu wyszła, wracając do siebie. Wzięła telefon i nim sprawdziła wszelkie wiadomości i połączenia, zrobiła zdjęcie rysunkowi w pokoju Kita. Następnie odniosła komórkę do siebie, po czym poszła do łazienki po papier toaletowy. Zmoczyła go, by móc w taki banalny sposób zmyć bałagan ze ściany Christophera. Wolała, by nie zastał malowidła, gdy się obudzi. Niewiadomo czym mogło być, a jeśli jakąś mistyczną pieczęcią? Wolała tego nie zostawiać w jego sypialni. Postarała się sprzątnąć symbol o ile woda na to pozwoliła.
Po tym zamierzała zajrzeć do Jenny, mając nadzieję, że choć u niej wszystko ok.
Starania Alice nie przyniosły idealnego rezultatu, bo choć udało jej się dużą część brudu ściągnąć, to resztę rozmazała na ścianie, nadając jej szarego koloru. I papier toaletowy nie mógł sobie z nim poradzić, zostawiał tylko skrętki. Jednak skutecznie zniszczyła kontury rysunku. Wyjęła telefon, aby sprawdzić godzinę. Było już po dziewiętnastej. Zaczęła robić się głodna. Powinna poczekać z tym na kolację, czy coś przejeść? Zastanawiała się na ten temat, idąc w stronę pokoju Jennifer. W międzyczasie odkryła również, że nie było zasięgu w Injebreck House. Nie takiego zwyczajnego. Mogła kontaktować się jedynie bezpośrednio przez satelitę, co pochłaniało ogromne ilości energii i szybko rozładowywało telefon. Na szczęście miała zarówno ładowarkę, jak i prąd, dlatego nie stanowiło to problemu.

Pokój Jennifer prezentował się najbardziej wspaniale. Wydawał się najbardziej nowy. Co prawda miał skosy, jednak i tutaj nie prezentowały się źle. De Trafford leżała na łóżku. Chyba jeszcze niczego nie rozpakowała.
- Zastanawia mnie, do kogo należy ten kapelusz - powiedziała o nakryciu głowy, które znajdowało się na skrzyni przed łóżkiem obok kompletu świeżej pościeli. - Myślisz, że to tylko ozdoba? A może to nawiedzone pomieszczenie i kapelusz stanowi kotwicę, do której przylgnął duch jakiejś zapalonej szafiarki? - zażartowała. - Mam nadzieję, że to nie jest sypialnia Darleth… - nagle wpadła na ten pomysł. - W końcu ona też gdzieś musi spać, czyż nie?
Alice rozejrzała się po pomieszczeniu.
- Mogę ją zapytać, gdy będę schodzić na dół. Tymczasem, możesz mi powiedzieć, czy jesteś uczulona na jakieś jedzenie? Pan Hastings o to pytał, bo planuje zrobić zapiekankę i nas na nią zaprosić - wyjaśniła.
- Dodatkowo, przed sekundą byłam świadkiem, jak Kit w transie bazgrał po ścianie ziemią, a następnie stracił przytomność… Zrobiłam zdjęcie, ale zostawiłam telefon w swojej sypialni, potem ci pokażę - dodała.
- Ten dom jest dziwny… Albo może to nie dom, może to cała ta wyspa… Mam takie wrażenie odkąd tylko wyszliśmy z samolotu - powiedziała szczerze.
Jennifer przekręciła się na brzuch i spojrzała na Alice. Odgarnęła blond kosmyki, które opadły jej na twarz. Wyglądała w tej chwili bardzo ładnie.
- Dziwny? - zapytała. - Dlaczego tak sądzisz? Nie zdarzyło się jeszcze nic zastanawiającego. Jedynie niepokoi mnie ilość przytułków dla zwierząt w tej okolicy - zażartowała. - Brałaś już prysznic? Bo mamy na tym piętrze chyba tylko jedną łazienkę. Może dwie. I jestem uczulona na jakiś lek przeciwbólowy, nie pamiętam teraz nazwy. Ale jakiś taki rzadko stosowany, na pewno nie aspiryna, paracetamol i ibuprofen. Nie sądzę jednak, żeby Hastings dodawał coś takiego do zapiekanki - uśmiechnęła się lekko. - Co takiego narysował nasz różowy królewicz? - zapytała, znowu obracając się na plecy i wpatrując się w sufit. - Patrz jakie pęknięcia - powiedziała, wyciągając dłoń w górę.
Rzeczywiście, gips był nadkruszony w linii biegnącej przez środek pokoju, jednak Alice oceniła, że raczej dach nie zawali im się na głowę.
- Właśnie nie jestem w stanie określić co to jest. Jakiś wzór, z czymś mi się kojarzy, ale obecnie nie mogę sobie przypomnieć z czym. Pokażę ci później. I jeszcze nie byłam w łazience, ponoć są dwie... - Alice mówiła, obserwując pęknięcie. Ciekawe, czy było tą linią, o której Shane wspomniał w salonie, czy może ta była czymś jeszcze innym.
- O, to super. Jestem przyzwyczajona do Trafford Park, w którym więcej jest łazienek niż ludzi - powiedziała. - Wolałabym mieć swoją własną, ale nie zmuszę całą waszą czwórkę do gnieżdżenia się w tej drugiej. Bo dziewczynka też mieszka na tym piętrze.
- Ponoć jest tu pies, który pojawia się i znika, a poza tym, to miejsce jest dosłownie na środku wyspy. Odnoszę wrażenie, że to może mieć jakieś znaczenie… Jeśli rozumiesz, co mam na myśli… - powiedziała poważnym tonem.
- Cieszmy się, że to nie Baskerville - odpowiedziała Jenny. - A to, że jest na środku, to dobre spostrzeżenie. Choć na razie jeszcze chyba niewiele z tego wynika - mruknęła. - Oprócz tego, że to baza w dość dobrej lokalizacji, bo stąd jest wszędzie ta sama odległość. Albo, patrząc na to w inny sposób… lokalizacja jest szczególnie zła, bo wszędzie jest tak samo daleko.
- Pójdę przekazać informacje o naszej diecie, dowiedzieć się czy to nie pokój Darleth, no i odpocząć nieco - powiedziała na koniec, ale chwilę jeszcze poczekała, czy Jenny nie będzie miała czegoś do dodania, nim wyszła.
- Co zamierzamy robić dzisiaj? Poza tym, co sądzisz o tej całej rodzince? Nie pamiętam tego Shane’a, ale rzeczywiście nie mogłam, skoro byłam małym dzieckiem, kiedy widziałam go po raz ostatni.
- Dziś zadomawiamy się. Warto odpocząć nieco po podróży. Można nieco rozejrzeć się po samej posiadłości. Tymczasem jutro zajmiemy się zadaniem - Alice zastanawiała się nad tym. Było już koło 19, niewiele by mogli i tak załatwić o tej porze w mieście. Tutaj tymczasem zaraz zrobi się ciemno, więc próby wyprawy nad wodę też nie były dobrym pomysłem.
- Możesz się też powylegiwać i poprzyzwyczajać do swego nowego pokoju… - powiedziała i ponownie rozejrzała się po sypialni wybranej przez Jennifer.
- Zaraz wrócę. Znajdę Darleth i zapytam ją o ten pokój… - obiecała i tym razem faktycznie wyszła, znaleźć ‘opiekunkę’ posiadłości.
Alice ruszyła na środek piętra, aby wyjrzeć przez barierkę. Spostrzegła, że Moira dalej bawiła się lalkami. Teraz Jennifer rzucała zaklęcie, aby zaleczyć siniaki, które Hannah zdobyła podczas walki z Jokerem. Zdawało się, że w świecie dziewczynki istniały również postacie z komiksów DC. Obok niej Darleth odkurzała staromodnym przyrządem wykonanym z piórek. Przejeżdżała nim po meblach i poręczach. Alice nie przypominała sobie, kiedy ostatni raz widziała kogoś sprzątającego w ten sposób. Być może taka moda panowała na Filipinach.
Śpiewaczka zeszła na dół i ruszyła do saloniku, gdzie przebywała Darleth i Moira. Uśmiechnęła się do dziewczynki, ale zwróciła się do kobiety.
- Przepraszam, Darleth? Mam małe pytanko - powiedziała Alice podchodząc nieco bliżej Filipinki.
- Jennifer zajęła pokój, ale jest w nim kapelusz, zastanawiała się czy może przypadkiem to nie twoja sypialnia? Bo nie wiemy w którym miejscu ty zamieszkujesz, a nie chcielibyśmy ci zabrać przestrzeni… - wyjaśniła jej o co chodziło.
Darleth przestała odkurzać. Chyba nie spodziewała się Alice, bo lekko wzdrygnęła się, kiedy ta odezwała się.
- Ja mam pokój na dole - powiedziała kobieta. - Obok starego pana. To znaczy starszego - rzekła, jakby to brzmiało lepiej. - Niestety często budzi się w nocy i krzyczy, ale może to dobrze, że mogę przyjść i go uspokoić - powiedziała, jednak jej mina wskazywała, że chyba bardziej wolałaby się wyspać. Zwłaszcza że nie płacono jej za opiekę nad starcami. - Ja nic nie ruszałam w żadnej sypialni. Jeżeli był tam kapelusz, to znaczy, że został tam umieszczony jeszcze przed moim przybyciem kilka lat temu do posiadłości. Wiem, o który chodzi. Jest bardzo ładny. Wydaje mi się, że to była sypialnia pani Ernestine i jej męża, bo jest według mnie najładniejsza w całym domu - powiedziała.
Harper kiwnęła głową.
- Dobrze, dziękuję za informację. Przekażę Jenny - powiedziała spokojnie, po czym odwróciła się i ruszyła zajrzeć do kuchni, czy był tam już Shane. Chciała mu przekazać informację o tym, że nikt raczej nie był z nich uczulony na jedzenie, choć nie była pewna co do Kita, ale nie miała jak go zapytać.
Pana Hastingsa jeszcze nie było. Bee musiała już uporać się z wykładaniem jedzenia, bo było już na swoim miejscu, natomiast jej Alice również nie widziała. Wyjrzała przez okno i spostrzegła, że jakiś obcy mężczyzna przybliżał się przez podwórze do drzwi wejściowych. Jego ruchy były szybkie, dziwnie pospieszne. Jak gdyby miał coś na sumieniu, albo chciał uporać się z czymś bardzo szybko. Alice przypomniała sobie, że nie widziała żadnych domów w pobliżu, więc raczej to nie był sąsiad ciekawy nowego samochodu przed domem. Mężczyzna miał na głowie brązową czapkę, a materiałowe palto otulało jego tors. Nie wydawał się ani wysoki, ani niski. Jego wagę ciężko było ocenić pod tyloma warstwami ubrań. Miał na ramieniu dość obszerną torbę.
Śpiewaczka obserwowała mężczyznę, po czym otworzyła drzwi od kuchni, słuchając czy będzie pukał. Czego mógł chcieć? Potrzebowął jakiejś pomocy? Przyszedł ich zamordować? Była czujna. Czekała.
Alice nie słyszała, żeby uderzał o drzwi. Jeżeli przybliżał się, to niepostrzeżenie. Darleth wydawała się kompletnie nieświadoma mężczyzny, a Moira tkwiła w swoim własnym świecie. Harper odeszła od okna, więc nie widziała, co dokładnie robił nieznajomy. Być może zakradł się na drugą stronę mieszkania, albo zemdlał na środku podwórza, lub też oblewał ich drzwi frontowe benzyną. Wyobraźnia podszeptywała jej bardzo dużo różnych scenariuszy.
Rudowłosa nie czekała więc już dłużej. Ruszyła do drzwi wyjściowych i otworzyła je. Wyjrzała, szukając mężczyzny. Zemdlał? Zamierzał ich spalić? Coś ukraść? A może rzeczywiście się zgubił? Zimny powiew powietrza uderzył prosto w jej twarz. Nawet nie zauważyła, jak ciepło było w posiadłości. Najprawdopodobniej Darleth nie szczędziła drewna na opał. Tymczasem niebo było już kompletnie czarne. W grudniu zmrok zapadał nad Isle of Man jeszcze przed siedemnastą, a było już znacznie później. Alice zmrużyła oczy, bo jedynym źródłem światła były domowe lampy oraz tarcza księżyca. Spostrzegła plecy nieznajomego. Oddalał się od domu.
Alice spróbowała wyostrzyć wzrok, by dostrzec czy coś w jego postawie się zmieniło. W którą stronę się oddalał, w tę samą z której przyszedł? Tak, po prostu opuszczał Injebreck House. Szedł w stronę drogi dojazdowej. Czy nadal miał ze sobą torbę? Owszem. Szukała, czy cokolwiek się w nim zmieniło. Jednak niczego takiego nie dostrzegła. Mężczyzna wciąż miał tę samą brązową czapkę, to samo palto. Wszystkie kończyny na swoim miejscu. Alice wolała się upewnić, że żadne dziwne niebezpieczeństwo nie zagrażało jej, lub komukolwiek, kto przebywał w jej otoczeniu. Za dużo razy już się na tym przejechała.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline