Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-05-2019, 23:00   #174
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Harper popatrzyła na jego koszulę i na krawat. Milczała chwilę.
- Potrafię wiązać krawat. Mogę pomóc… - powiedziała spokojnym tonem. Podeszła do Shane’a, po czym poczekała aż odwróci się do niej przodem. Postawiła kołnierz jego koszuli, po czym zaczęła przesuwać krawat na odpowiednią długość, a następnie przekładać końce. Robiła to dość zręcznie. Zamyśliła się. Nie umiała tego robić aż tak dobrze, póki nie przyjechała do Trafford Park. Któregoś dnia przyszła do biura Terrence’a, gdy pracował i w żartach rozwiązała mu krawat. Był wtedy na mieście i wrócił, nie zdejmując go w domu. Polecił jej go zawiązać ponownie, a gdy zrobiła to źle… Zaczął ją uczyć. Przypomniała sobie jego ton głosu, kiedy tłumaczył jej kolejne kroki. Kilka sekund później, Hastings miał pięknie zawiązany krawat. Alice wygładziła go jeszcze palcami i poprawiła mu kołnierz koszuli. Zerknęła w górę na jego twarz.
- No i proszę bardzo. Nic trudnego - powiedziała i cofnęła się. Przeniosła wzrok na kubek stojący na komodzie. Wzięła go i ruszyła z nim do kuchni, aby odstawić do zlewu, gdzie było miejsce brudnych naczyń.
- Bardzo dziękuję. Mam nadzieję, że tą prośbą nie przekroczyłem jakichś skandalicznych granic… - mężczyzna zawiesił głos. - Dopiero teraz pomyślałem, że mogła czuć się pani bardzo niekomfortowo. Ale proszę zostawić ten kubek, nie pozwolę, żeby pani po mnie sprzątała… - powiedział jasno i wyraźnie.
Ruszył w stronę szafy, która stała niedaleko drzwi frontowych. Otworzył ją i ubrał się w marynarkę. Schylił się po aktówkę, która stała gotowa i przyszykowana.
- To do zobaczenia, pani Alice - rzekł. - W razie jakichś problemów… choć nie powinno być żadnych, ale wciąż… czy ma pani mój numer telefonu? - zapytał z ręką na klamce. Obrócił się w stronę Harper i zerknął na nią.
Harper pokręciła głową. Mimo wszystko zaniosła kubek do kuchni.
- Miłego dnia panie Shane. Nic się nie stało. To tylko krawat… - powiedziała jeszcze.
- Nie mam pańskiego numeru. Sądze jednak, że Darleth ma? No chyba, że ma pan teraz telefon przy sobie, to podam swój numer. Zostawiłam komórkę na piętrze - wyjaśniła Alice.
Shane wyciągnął telefon i otworzył odpowiednią aplikację.
- Proszę dyktować - mruknął.
Tymczasem Alice usłyszała gdzieś w oddali jakiś dźwięk, który wyraźnie odcinał się od ciszy i spokoju Injebreck House. Jak gdyby coś przetoczyło się po żwirze na zewnątrz? Hastings zdawał się jednak kompletnie nie zwracać na to uwagi. Może nie usłyszał, a może zdecydował zignorować odgłos.
Śpiewaczka podała mu swój numer telefonu. Poprosiła, by powtórzył, aby upewnić się, że zrobił to poprawnie i kiwnęła głową. Cały czas jednak część jej uwagi była przeniesiona na dźwięki, które dochodziły z zewnątrz. Ktoś przyjechał? Czy może odjechał? Czy to była jej paranoja? Nie wiedziała, ale wolała chuchać na zimne.
- Do widze… - rzucił Shane, po czym przerwał, kiedy ktoś załomotał do drzwi.
- Proszę otworzyć! - rozległ się wrzask. - Policja!
Hastings zastygł w bezruchu.
- Kto? - zapytał cichutko. Tak, że kobieta po drugiej stronie nie mogła usłyszeć. - Czemu?
- Policja! Jest tak kto?!
Shane wydawał się bardziej skonfundowany, niż zaniepokojony ostrym głosem kobiety. Zerknął pytająco na Alice.
- To ktoś do was? - zapytał cicho.
Alice zerknęła na niego i zmarszczyła brwi.
- Skądże. Jeśli coś by się stało, raczej pan i pana rodzina pierwsza by usłyszała… Na przykład dziką imprezę zakłócającą spokój w nocy… Niczego innego raczej nie można by się było po nas spodziewać - powiedziała i westchnęła. Odłożyła kosmetyczkę na komodę.
- Proszę otworzyć, zanim wyważą… - zasugerowała.
Shane właśnie to uczynił. Choć zdawało się, że dość niechętnie.


- W czym możemy służyć? - zapytał Hastings. Jego ton był bardzo wolny i wyciekały z niego znaki zapytania. Coś w nim sugerowało także odpowiedź. Brzmiała… “w niczym”.
Funkcjonariuszka była zwyczajnej postury, może trochę niska. Ale jej poza sugerowała, że ma się za niezwykle groźnego drapieżnika. Miała czarne okulary i brązowe włosy spięte w koka. Była młoda.
Policjantka spojrzała na Shane’a. Zamrugała oczami. Chyba nie spodziewała się tak elegancko ubranego i całkiem przystojnego mężczyzny. Potem jej wzrok przeniósł się w bok, na Alice w szlafroku. Od razu rysy twarzy funkcjonariuszki wyostrzyły się, a jej twarz pokrył grymas.
- Steve Carlington! - warknęła. - Co wiecie o tym…
Zamilkła, bo inny policjant pojawił się w drzwiach. Był dużo starszy. Mógł mieć pewnie z sześćdziesiąt lat. Miał siwe włosy i choć nie wyglądał jak bożyszcze nastolatek, to nie można było mu odmówić bardzo męskiej i dojrzałej aury.
- Wybaczycie państwo mojej młodszej koleżance - powiedział.
Jego głos był bardzo niski. A także jakby senny. Policjant podniósł rękę i pomasował skroń. Alice oceniła, że najprawdopodobniej tylko kilka godzin temu był w stanie mocnego upojenia alkoholowego, ale nie wyczuwała żadnego zapachu. Choć też nie znajdowała się tak blisko mężczyzny, jak Shane.
- Jest trochę nadgorliwa, tak mi się wydaje - kontynuował. - Moje nazwisko Jole Abban - przedstawił się. - Jestem podkomisarzem policji. Czy mógłbym porozmawiać z państwem? Czy… moglibyśmy? - chyba przypomniał sobie o swojej współpracowniczce.
Harper oceniła wyglądy obojga funkcjonariuszy, następnie spojrzała na Shane’a.
- Może zaprosimy państwa do kuchni? Co prawda to trochę wczesna pora, ja nie jestem przygotowana na odwiedziny, a Shane właśnie wychodził do pracy… Ale może napiją się państwo kawy, a ja z państwem porozmawiam? Czy może być tak? Czy przy rozmowie musimy być oboje? - zapytała, chcąc uratować Hastingsa z sytuacji kompletnego spóźnienia do pracy.
Podkomisarz Abban pokręcił głową.
- Nie chcemy za bardzo państwu przeszkadzać. Jednak sprawa jest dość poważna, bo chodzi o morderstwo… - zawiesił głos. Nagle jego wzrok wyostrzył się, kiedy oceniał reakcje Shane’a i Alice. - Mężczyzna zginął tej nocy nad West Baldwin Reservoir. I wiemy, że ostatnim miejscem, w którym przybywał… był ten właśnie dom - rzekł. - Więc jeśli musi pan iść do pracy, to rzecz jasna nie będę zatrzymywał. Ale czy mógłby pan potem stawić się na komendzie w Douglas? - Abban zapytał uprzejmie.
- Tak. To straszne… nie wiem, o kogo mogłoby chodzić, naprawdę… - Shane zdawał się wahać. - Naprawdę chciałbym pomóc, zwłaszcza że… to zapewne zabrzmi bezdusznie, ale zaciekawił mnie pan. Tyle że czeka mnie bardzo ważna rozmowa biznesowa, która już i tak została kilka razy przekładana. Potem stawię się na policji. Czy powinienem pytać o podkomisarza Abbana, czy będę mógł porozmawiać z każdym innym dostępnym akurat funkcjonariuszem?
- Miło, że pan o to pyta - odpowiedział policjant. - Przyznam, że wolałbym z panem osobiście porozmawiać, jednak cenię pana komfort oraz czas, dlatego nie będę kazał panu szukać akurat mnie. Mimo wszystko proszę o stawienie się na komisariacie.
Shane skinął głową i opuścił Injebreck House. Zanim jednak wyszedł, posłał Alice spojrzenie, które mówiło: “przepraszam, że samą cię z tym zostawiam”.
Harper pożegnała go kiwnięciem głową. Poczekała, aż ruszył do samochodu, a następnie jej wzrok ponownie spoczął na parze policjantów.
- W takim razie zapraszam państwa do kuchni. Reszta domu jeszcze śpi, albo się podnosi… Proszę… To tamto wejście - zasugerowała wskazując drzwi do kuchni i ustąpiła wpuszczając podkomisarza i jego młodszą partnerkę do środka. Alice słysząc o morderstwie spoważniała i cała się spięła. Nawet nie musiała udawać tej reakcji, wizja morderstwa, nie dotycząca dziecka wydała jej się niepokojąca. Poczekała, zamknęła drzwi i weszła za nimi.
- To może jednak kawa? - zaproponowała ponownie.
- Proszę sobie usiąść - poleciła, wskazując niewielki stół w pomieszczeniu. Podeszła do czajnika i wstawiła wodę. Nawet jeśli oni się nie napiją, ona potrzebowała.
- Nie, nie przyszliśmy tu na ciastka i kawu… - kobieta zaczęła, ale Jole Abban zdzielił ją pieszczotliwie po ramieniu.
- Chętnie spróbowałbym zarówno kawy, jak i czegoś słodkiego - powiedział. - Rozumiem, że rozmawiamy z panią Darleth Santos? - zapytał, zerkając na Alice. - Usiadź, Bernie - polecił swojej towarzyszce i sam również zajął miejsce przy stole wskazanym przez Harper.
Śpiewaczka zerknęła na parę funkcjonariuszy.
- Znajdę coś słodkiego, a kawę mamy wyśmienitą, ale muszę niestety państwa zawieść. Nie jestem Darleth. Zdaje mi się, że o ile nie zajmuje się obecnie opieka nad starszym panem Hastings, ojcem Shane’a, to może jeszcze spać. Moje nazwisko to Harper, Alice. Przyjechałam tu wczoraj za dnia wraz z grupą przyjaciół i tak wpadliśmy na rodzinę pana Hastingsa. Czy to pani Darleth państwo szukają? - zapytała, zabierając się za przygotowywanie kawy dla siebie i podkomisarza. Zerknęła na funkcjonariuszkę.
- Rozumiem, że nie chce się pani wybijać z rytmu, ale kawa rano rozjaśnia umysł i na pewno pomoże przetrwać pracowity dzień - zauważyła i wyjęła trzecią szklankę.
Bernie pokiwała głową, ale nie patrząc w oczy Alice. Wydawała się zawstydzona, a może nawet upokorzona. Bez wątpienia zbyt emocjonalnie podchodziła do najbardziej podstawowych zadań w swojej robocie. Choć z drugiej strony… to była najprawdopodobniej prosta dziewczyna z okolicznej wioski, która nie spodziewała się, że będzie kiedykolwiek zajmować się takimi sprawami. Może czerpała wzorzec nieustraszonej policjantki z jakiegoś serialu lub filmu. Abban natomiast wydawał się nieskończenie bardziej doświadczony i wyluzowany. A może po prostu kac dawał mu się bardzo we znaki i stąd podchodził do wszystkiego ze spokojem.
- To poproszę - Bernie mruknęła przez ściśnięte gardło.
- Szczerze mówiąc, pani Harper, szukamy kogokolwiek. To dość… nazwijmy to podejrzana sprawa. Od kiedy mieszka tutaj pani ze znajomymi? Ilu ich jest? Czy pani Darleth wynajmuje wam dom? Tak właściwie… do kogo on należy?
- To jest w ak… - Bernie zaczęła, ale Abban szturchnął ją pod stołem. I uśmiechnął się do Alice.
- Jak już mówiłam, przyjechałam tutaj zaledwie wczoraj. Przylecieliśmy wraz z przyjaciółmi spędzić czas w domu rodzinnym mojej kolejnej przyjaciółki, a zarazem klientki. Otóż, z zawodu jestem muzykoterapeutką. Może jednak po kolei. Jestem tu ja, moja przyjaciółka Bee Barnett, jest kwiaciarką i zaprosiłam ją na wyjazd, jest również Christopher Kaiser, mój lekko ekscentryczny znajomy, jeszcze z czasów nauki w szkołach muzycznych. Chciałam odnowić nasz kontakt i może pomóc mu się nieco pozbierać. Jest również Jennifer de Trafford, moja bliska przyjaciółka, jej przybrana matka, Esmeralda de Trafford jest moją klientką. Za pomocą muzykoterapii pomogłam jej wyjść z bardzo ciężkiej choroby i w ramach wdzięczności pozwoliła mi spędzić tu tydzień. Jest dziedziczką rodu Hastings. Shane jest jej krewnym i niestety nie mieliśmy pojęcia, że on zatrzymał się tu wraz ze swym ojcem i córeczką. Tak więc wszyscy spadliśmy na głowę biednej Darleth w tym samym czasie… Czy przedstawiłam sytuację dość jasno? Coś rozwinąć? - zapytała i zaczęła nasypywać kawy do szklanek.
- Słodzą państwo? Zdaje mi się też, że nie mamy mleka… Ale zaraz sprawdzę, ja lubię moja kawę z mlekiem - powiedziała. Wczuła się w swoją rolę. Była dość swobodna, w tym zgrabnym kłamstwie, które wysnuła, przeplatając je z prawdą.
- Ja dużo cukru i dużo mleka. Moim życiowym celem jest pozwolić cukrzycy zabić mnie zanim zrobi to alkohol - mężczyzna zaśmiał się. Zignorował oburzone spojrzenie Bernie, której bez wątpienia nie spodobał się taki komentarz. - Ale jak nie ma mleka, to nic się nie stanie.
- Dla mnie zwykła czarna - powiedziała Bernie.
- Bardzo ładnie pani opowiada. Nie zdziwiłbym się, gdyby była pani z zawodu nauczycielką, a nie muzykoterapeutką. Przypomina mi pani moją ciotkę, która uczyła w szkole. Choć nie była ani trochę tak młoda i atrakcyjna. Choć zapewne kiedyś młoda była… ale to tylko taka plotka.
Bernie wyglądała, jakby miała zaraz się przekręcić przy tym stole.
- A kim jest sama pani Darleth? Darleth Santos. Rozumiem, że ona na stałe mieszka w Injebreck House?
- Z tego co zapamiętałam z wyjaśnień od Esmeraldy i samego Shane’a, Darleth pracuje tutaj na zlecenie matki Esmeraldy. Zajmuje się tą posiadłością, żeby czas nie pożarł jej kurzem. I dziękuje za komplement - Alice zajrzała do lodówki w poszukiwaniu mleka.
Okazało się, że była dobrze zaopatrzona. Najprawdopodobniej nie tylko Santos dbała o to, żeby było co zjeść, ale również sam Shane zrobił pokaźne zakupy. Jeżeli codziennie dojeżdżał do Douglas, to bez wątpienia miał po drodze przynajmniej jeden sklep. Było nie tylko mleko, ale nawet śmietanka.
- Czy mówi pani coś nazwisko Steve Carlington? - zapytał Abban.
Alice wyciągnęła mleko i zabrała się do przyrządzania kaw. Wzięła też ciastka, które wczoraj zakupili, a które wybrała sobie pod wpływem napływu łakomstwa na słodkie. Otworzyła i wysypała na tackę. Zalała kawy i podała dwójce funkcjonariuszy. Sama usiadła na trzecim krześle ze swoją kawą w dłoniach. Starała się nie eksponować lewej dłoni, nie miała ubranej protezy. Zdawało się jednak, że policjanci kompletnie nie zwrócili uwagi na brak jej palców.
- Niestety, kompletnie nic… - pokręciła głową przyznając szczerze. Nie kojarzyła żadnego Steve’a, no może jednego, czy pięciu, ale żaden nie miał na nazwisko Carlington.
- Na pewno? - Abban wydawał się zmartwiony. - No cóż, nie musi pani. Jeżeli mieszka tutaj pani tak krótko, to zapewne nie zna pani zbyt wielu miejscowych. Bardzo mi przykro, że właśnie tak powitało panią Isle of Man. To naprawdę piękna wyspa z wieloma tradycjami, jedynie ostatnio… mamy nieco więcej problemów niż zazwyczaj. A może pochodzi pani z Man? Założyłem, że mieszka pani zazwyczaj poza wyspą, jednak to przecież nie musi być prawda.
Bernie chyba zaczynała się nudzić. Tego typu rozmowy chyba jej nie interesowały. Nerwowo poruszała nogami, jak gdyby chciała się zerwać do przeszukiwania domu. Może były tu piły łańcuchowe, noże, tasaki, pistolety, maczety, buzdygany, rakiety i inne śmiercionośne przyrządy. Alice odniosła wrażenie, że gdyby tak było, Bernie wcale by się nie zdziwiła. Może nawet ucieszyłaby się zamiast tego.
- Ależ skąd. Isle of Man powitało mnie w najbardziej fascynujący sposób. Jadąc tu mijaliśmy taki most… Zwany ponoć Mostem wróżek. Zatrzymaliśmy się, żeby popatrzeć, a wtedy przywitała nas mieszkająca obok staruszka. A następnie opowiedziała fascynująca opowieść o Wróżkach… No i obowiązkowym ich powitaniu przy przyjeździe… Przykro mi, że ktoś umarł…
- Może on nie składał hołdów wróżkom - Abban mruknął żartobliwie. - Przepraszam - skorygował się, zanim jeszcze Bernie zdążyła zabić go wzrokiem.
Alice kontynuowała.
- I chwilę przed państwa przybyciem w telewizji był ten komunikat o zaginionych dzieciach… To strasznie dużo nieszczęśliwych zdarzeń, ale w naszych czasach już chyba nigdzie nie jest tak do końca bezpiecznie. Nie pochodzę z Man. Jestem Amerykanką, po prostu bardzo szybko uczę się akcentów, stąd może się to czasem mylić - powiedziała Harper i napiła kawy. Zerknęła w stronę drzwi do kuchni. Nasłuchiwała chwilę, czy ktoś kręcił się po domu.
Nie. Zdawało się, że nie. Bee pewnie wróciła do swojego pokoju po prysznicu, Kit leżał półżywy w łóżku, a Jennifer przed dziewiątą rano była dużo mniej prawdopodobnym widokiem od jednorożca. Shane już wybył z domu. Moira mogła się już obudzić, jednak Alice zapewne zauważyłaby to. Dziewczynka zdawała się prawdziwym wulkanem energii. Jeżeli dom nie trząsł się w posadach, to albo jej w nim nie było, albo… no cóż, spała. Jedynie Darleth mogła być już na nogach. Jednak nie pojawiała się.
- Rozumiem. Pyszna kawa - podkomisarz pochwalił napar. - Pan Carlington był listonoszem. Na pewno nie zamieniła pani z nim ani słowa, kiedy przynosił listy? Bo wśród jego obowiązków było dostarczanie przesyłek do Injebreck House. Czy wie pani coś, co mogłoby nam pomóc w jakikolwiek sposób?
Alice zastanawiała się chwilę… Napiła się znowu.
- Gdy przyjechaliśmy wczoraj, nie było żadnego listonosza… Jedyne dziwne zdarzenie, to to, że późnym wieczorem, będąc tu w kuchni widziałam człowieka z torbą, idącego od drogi w stronę posesji. Szedł dość pospiesznie, więc myślałam, że może potrzebował jakiejś pomocy, czy się zgubił, ale gdy ruszyłam do drzwi, czekając aż zapuka, to nie nastąpiło, a gdy wyszłam na zewnątrz, kompletnie nikogo nie było. Nie wiem, czy to może państwu jakoś pomóc i czy w ogóle jest związane z dochodzeniem… Równie dobrze nie musi - powiedziała.
Podkomisarz zamruczał pod nosem. W międzyczasie opowieści Alice wyciągnął notes i zaczął w nim zapisywać jej słowa.
- Jeśli już ktoś znał listonosza, to zapewne Darleth, skoro większość czasu do tej pory spędzała tu sama, no to musieli się znać. Czy mam ją zbudzić? - zapytała śpiewaczka.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline