Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-05-2019, 22:54   #171
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



Następna godzina minęła na rozmowie na bardzo nieokreślone tematy. Moira dość szybko znudziła się towarzystwem i poszła się bawić. Darleth przypomniała sobie, że jeszcze nie zmyła podłogi na korytarzu na piętrze i uznała, że należy zająć się tym czym prędzej. Jennifer czuła się komfortowo, siedząc w fotelu i pijąc wino. Shane w międzyczasie zaparzył nieco herbaty dla wszystkich. Alice mogła napić się jej, bo trunki były dla niej niewskazane.
- Kto by pomyślał, że cała zapiekanka zostanie zjedzona - powiedział Shane. W następnej sekundzie uznał, że to nie zabrzmiało wcale zbyt elegancko, jednak nikt się nie oburzył.
- A Kit nawet nie spróbował.
- Przygotowałem trochę za mało…
- Nie, myślę, że była taka dobra, że wszyscy jedliśmy dalej pomimo pełnych żołądków - Barnett rzekła uprzejmie.
Shane roześmiał się.
- Mam taką nadzieję - powiedział. Następnie zerknął na Alice, która cicho siedziała na kanapie. - A jakie macie plany na jutro? Chcecie zobaczyć jakieś zabytki na Isle of Man? Czy wolicie spędzić cały dzień w domu? - zapytał.
Harper dopijała swoją herbatę.
- Pewnie trochę tego i tego. Na pewno wybierzemy się do Douglas na zakupy. Może coś zwiedzić no i obejrzeć okolicę… - powiedziała taktycznie i nawet nie skłamała.
Wzięła swój kubek i talerz po jedzeniu.
- Pozwólcie, że udam się już do siebie. Muszę zadzwonić do rodziny i dać znać, że żyję, a do tego po jedzeniu i ciepłym piciu poczułam zmęczenie po podróży. Dziękuję za posiłek i towarzystwo. Życzę wszystkim dobrej nocy - powiedziała, po czym poczekała na pożegnania i ruszyła do kuchni, zmyć po sobie, a potem na górę. Nie była aż tak zmęczona, ale musiała jeszcze przejrzeć wiadomości na komputerze, o ile w ogóle był tu zasięg internetu. Sprawdzić telefon i napisać wiadomość do Arthura i Thomasa, że wszystko jest w porządku. Dodatkowo telefon do Esmeraldy, o ile nie było jeszcze zbyt późno… Weszła do sypialni i rozejrzała się. Wzięła telefon i sprawdziła czas i wiadomości.

Było ich kilka.

Cytat:
Napisał Abigail
Arthur zagubił się i nie chce się obudzić. Próbowaliśmy różnych sposobów, ale jeszcze nie wrócił do ciała. Mogłabyś go sprowadzić poprzez Iter…? Z Thomasem wszystko w porządku. Udało mu się uleczyć cienkie skaleczenie brzytwą na moim ramieniu, ale na jego własnym pojawił się różowy ślad. Boli go. Wydaje mi się, że on bierze na siebie mniej więcej połowę obrażeń odniesionych przez osobę. Boimy się o Arthura.
Cytat:
Napisał Kirill
Tak się zastanawiałem, czy po Błękitnej Lagunie i zabawie sylwestrowej… czy chciałabyś spotkać się z nami w wigilię protestancką? Uważam cię za część rodziny, skoro obydwoje jesteśmy Gwiazdami. Jednak zrozumiem, jeśli masz lepsze rzeczy do roboty.
Cytat:
Napisał Conrad Egelman
W Chile (dokładniej w stolicy, Santiago) wybuchł konflikt pomiędzy naszymi Konsumentami, a tamtejszą rodziną, której członkowie mają dziedziczone moce paranormalne. To stary klan. Jaką powinniśmy podjąć strategię? Kazać naszym uciekać, czy wysłać im pomoc do walki w postaci innych członków? Niestety nie dysponujemy już Szakalami. Dwóch naszych zginęło z ich rąk i Konsumenci domagają się zemsty.
Cytat:
Napisał Conrad Egelman
To znowu ja, tym razem inna sprawa. Mamy trójkę Konsumentów w Teotihuacan. To miasto prekolumbijskie w Meksyku, stanowisko archeologiczne. Jedno z osi miasta była położona w kierunku północ-południe i była nazwana przez starożytnych mieszkańców mianem Aleją Zmarłych. Nie znam szczegółów, ale właśnie dzisiaj otwierają się wrota, to może być związek z ustawieniem gwiazd, nasi ludzie nie wiedzą. Pytają się, czy jeżeli portal otworzy się, to czy powinni go eksplorować, czy tylko spróbować skonsumować go i opuścić teren.
Harper liczyła na spokojny wieczór. Okazało się jednak, że będzie miała poważne rzeczy do obmyślenia. Zerknęła na zegarek, żeby ocenić jak dawno temu dostała wiadomość od Abby. Ile czasu Arthur siedział już w zagubieniu? Tego nie wiedziała. Jednak Abby napisała o tym dokładnie dwie godziny temu.
W tym czasie zaczęła odpisywać Egelmanowi na dwie wiadomości:

Cytat:
Witaj Conradzie, w sprawie Konsumentów w Chile, mam świadomość, że nie mamy już szakali. Jednakże nie zapominajmy jeszcze o Jacku i Melody. Wiem, że nie przepadasz za wysyłaniem ich na misje z powodu specyfiki ich charakterów i zachowań w połączeniu z mocami, ale myślę, że w tej sytuacji nie mamy innych rozwiązań. Spuszczam wilki z łańcucha. Prześlij mi proszę kontakt do tamtych konsumentów, a ja zlecę to zadanie Watasze.

W sprawie Alei Zmarłych, poleć im opisać zjawisko. Niech jednak nie przechodzą przez portal, nie chcemy igrać z kolejnymi bóstwami śmierci, zwłaszcza związanymi z Meksykiem. Niech opiszą co zobaczą, a potem skonsumują energię.

Pozdrawiam.
Wzięła wdech. Napisała wiadomość do Kaverina.

Cytat:
Witaj Kirillu, będę zaszczycona mogąc odwiedzić cię w sylwestra i święta protestanckie. Wszystko omówimy jeszcze tuż przed Laguną. Tymczasem, będę potrzebowała twojej pomocy, niedługo wejdę do Iteru, maksymalnie za pół godziny. Muszę znaleźć brata, zagubił się na planie astralnym. Nie wiem czy sama dam radę. Masz czas?
Zastanawiała się przez chwilę, po czym napisała wreszcie do Abigail.

Cytat:
Spróbuję się tym zająć. Nie martwcie się.
Nie otwierała komputera, wzięła tylko swoją koszulę do spania i spodenki, po czym ruszyła z telefonem do łazienki. Wcześniej był w niej Kit. Teraz, po tym jak ogarnęła pomieszczenie, nie było po tym śladu. Jedynie w jej pamięci. Harper ułożyła swoje ubrania na ręczniku i kosmetyczce, które zostawiła tu wcześniej. Przesunęła sobie szafeczkę bliżej wanny i położyła na niej telefon, po czym rozebrała się i puściła gorącą wodę do wanny. Rozpuściła włosy z końskiego ogona. Następnie pozostało jej czekać na odpowiedzi na smsy, oraz aż woda zapełni wannę, by mogła do niej wejść.
Wnet w pomieszczeniu zrobiło się dużo cieplej. Alice nieznacznie zmarzła na pierwszym piętrze. Na dole przy kominku było przyjemnie, ale na górze rzeczywiście brakowało żaru w kaloryferach. Para wodna jednak odgoniła chłód. Alice rozebrała się, po czym weszła do wanny. Musiała chwilę przyzwyczajać się do gorąca, jednak nie zajęło jej to zbyt dużo czasu. Wanna była wyprofilowana w taki sposób, że mogła się w niej bardzo wygodnie położyć. Nagle jedna żarówka zgasła nad jej głową. Chyba przepaliła się, bo Alice usłyszała cichy syk. Na szczęście była jeszcze druga, więc Harper nie utonęła w mroku. Nawet zrobiło się przyjemnie, nastrojowo. Wzięła telefon i czekała na odpowiedzi. Conrad Egelman odpisał na pierwszy skromnym “ok”. Abby nie była dużo bardziej wylewna. Pożyczyła jej powodzenia we wszystkim, co Alice robiła i jeszcze raz wyraziła swoją nadzieję, że Arthur powróci do siebie cały i zdrowy. Ostatni SMS był od Kirilla.

Cytat:
Napisał Kirill
Jest już środek nocy, ale to jest ważniejsze. Będę czekał na ciebie.
No tak… W Rosji było nieco później. Natomiast Kaverin lubił bardzo wcześnie kłaść się spać i wstawać. Miał też lekki sen, o ile nie przebywał bardzo głęboko w Iterze, więc najwyraźniej zdołała go obudzić piknięciem telefonu. Swoją wiadomość wysłał kilka godzin temu, jeszcze przed kolacją, ale Alice jej wtedy nie odczytała. Kit skutecznie odwrócił jej uwagę.
Rudowłosa powoli odprężała się w wannie. Nie chciała kazać Kirillowi długo czekać, więc zamknęła oczy i postanowiła spędzić w wodzie maksymalnie piętnaście minut.
Oddychała spokojnie i wyciszyła myśli. Starała się uspokoić tę burzę, która zajmowała jej umysł. Chwilę później otworzyła je i usiadła. Wzięła z kosmetyczki mydło w płynie i szampon do włosów o zapachu wiśniowym i zaczęła się myć.

Zaraz po tym wyszła z wanny i wytarła się. Ubrała się w koszulę i spodnie do snu. Uznała, że ze względu na chłód, założy jeszcze sweter i skarpetki. Zabrała wszystkie swoje rzeczy i ruszyła do swojej sypialni. Pochowała wszystkie przybory łazienkowe, wzięła z walizki sweter i skarpetki i ubrała, następnie wzięła telefon i wsadzila pod poduszkę, a sama zgasiła światło i położyła się do łóżka. Odprężyła się patrząc w sufit…

Przypomniało jej się, że miała zajrzeć do Christophera.
- Cholera… - mruknęła tylko, po czym wstała i poszła do pokoju Kita.
Kit wciąż był blady i spocony. Tak wydawało jej się, bo nie chciała zaświecić światła i obudzić go przedwcześnie. Mężczyzna wyglądał trochę lepiej niż wcześniej, ale i tak było mu daleko od bardzo dobrego stanu. Jednak był już spokojny. Nie rzucał się. Oddychał bardzo głęboko, jakby jego ciało potrzebowało każdego atomu tlenu, jakiego tylko było w stanie uzyskać. Przynajmniej, jak Alice oceniła, jego płuca pracowały miarowym rytmem. Chyba najgorsza chwila minęła. Ktoś jeszcze wszedł do pomieszczenia.
Jenny miała na sobie piżamę. Była prosta, czarna, złożona z koszuli o długim rękawie i ze spodni. Gdyby nie miękki, gruby materiał ubrania, de Trafford wyglądałaby jak głodny zemsty asasyn. Trzymała jednak w dłoni parujący kubek herbaty, a w drugiej książkę.
- Przyszłaś mnie wyręczyć? - zapytała.
- Nie, musze coś zrobić w Iterze… chciałam po prostu sprawdzić jak się czuje - Harper powiedziała, po czym zerknęła na kubek herbaty.
- Chyba trochę lepiej - powiedziała Jenny, spoglądając na mężczyznę. Rzeczywiście, poprawę było widać już na pierwszy rzut oka.
- Może weź sobie jeszcze koc? Na serio jest zimno, lepiej się nie przeziębić… - powiedziała spokojnym tonem. Następnie ruszyła w stronę wyjścia.
- Mi rzadko jest zimno. Oby tylko nie wiał na mnie wiatr i jestem w stanie wytrzymać każdą temperaturę w domu. To bardzo ciepła piżama, ma jakieś syntetyczne włókna - wyjaśniła i wyciągnęła rękę, żeby Alice mogła przypatrzyć się materiałowi. - Wolę zwykłą bawełnę w dotyku, ale to jest jeszcze cieplejsze. Mam ten komplet od kiedy jestem nastolatką, jechałam okazjonalnie z Terrym na narty.
- Gdyby coś się działo, budźcie mnie. Dobranoc - Alice pożegnała blondynkę i ruszyła do swojego pokoju. Teraz już będzie mogła skupić się na zejściu do Iteru i odnalezieniu Arthura…

Pokój Alice był nieco zimniejszy od reszty piętra. To pewnie dlatego, bo znajdował się na samym skraju domu. Dobrze, że było tu tylko małe okienko, inaczej mróz mógłby być porażający. Harper nie mogła się doczekać wejścia pod kołdrę. Rozgrzeje się i zaśnie… ale najpierw miała małą misję do przedsięwzięcia. Może nie aż tak drobną, skoro uznała, że dobrze będzie wmieszać w nią jeszcze Kirilla. Położyła się i zamknęła oczy. Zaczęła koncentrować się na własnym oddechu i medytować. Przeszły ją ciarki, gdy usłyszała wyjący wiatr na zewnątrz, jednak jako że jej było już ciepło… to ten dźwięk i uczucie okazały się zaskakująco przyjemne. Było coś miłego w świadomości, że na zewnątrz panuje mróz i wichura, natomiast ona leży bezpiecznie pod kołdrą w cieple. Łóżko też okazało się wygodne. Materac był dużo nowszy, niż mogłaby się spodziewać. Nie wyczuła ani jednego ubitego fragmentu lub gniotącej sprężyny.

Robiła się coraz bardziej senna. Zaczęła obawiać się, że jak pozwoli sobie zasnąć, to obudzi się rankiem i kompletnie prześpi eksplorację Iteru. Nawet nie wiedziała po czym dokładnie była taka zmęczona. Nie pracowała fizycznie… Może to rozmowa z Chevonne, potem kolacja z Hastingsami oraz choroba Kita tak ją wymęczyły. Albo to było związane z jej ciążą, choć w to akurat nie wierzyła specjalnie. To wciąż był zdecydowanie zbyt wczesny etap, żeby miała jakiekolwiek objawy. Gdyby już teraz odczuwała zmęczenie, to w dziewiątym miesiącu pewnie umarłaby z wycieńczenia przy nawet najdrobniejszym wysiłku, jak mrugnięcie powieką, czy podniesienie ręki.

Nie spostrzegła nawet kiedy ten stan między snem, a jawą przeszedł w coś zupełnie innego. Alice zorientowała się dopiero gdy poczuła jak przemieszcza się przez przestrzeń Iteru. Drobne błyski i niewyraźne dźwięki otaczały ją, ale nie na nich się skupiła. Musiała dostać się do swojego ogrodu…

Miejsce to wyglądało źle. Jej wspaniały ogród, teraz próbował pozbierać się po szoku, jakiego doznała na Mauritiusie. Drzewo straciło wszystkie liście i było puste, kwiatowe krzewy naokoło dopiero wypuszczały nieśmiało pączki. Rzeźby z kamienia stały ponuro w kilku punktach, jak plamy tuszu, których nie możesz zetrzeć z ulubionej sukienki. Na samym początku Harper czuła dyskomfort przychodząc do tego miejsca, gdy trenowała. Teraz po prostu stała się obojętna na jego widok, choć czasami ogarniała ją tęsknota i melancholia. To jednak nie był ten dzień. Wzięła wdech i wydech, po czym ruszyła w stronę wejścia do drzewa. Drzwi do korytarzy przesunęły się do wnętrza drzewa, tak jakby śmierć Terrence’a wyrwała je paranormalnym ciosem z framugi i wbiła do środka. Przeszła malutką furtkę i podeszła do wrót. Nacisnęła ozdobną klamkę i spojrzała w Iter.
Ujrzała ogromny bezkres. Za każdym razem inaczej jej się objawiał. Nie wiedziała, od czego dokładnie to zależy. Wydawało jej się jednak, że to nie Iter się zmieniał, lecz chyba bardziej jej nastroje. Choć to też nie wyglądało tak, że jak była smutna, to wymiar sprawiał wrażenie ponurego, a jak czuła się dobrze, to tętnił wesołością i szczęściem. Obecnie przypominał ogromne morze ciemnego, śliwkowego fioletu. Były w nim nieco jaśniejsze i ciemniejsze odcienie, które wirowały i mieszały się z sobą jak kilka rodzajów oleju. W tle widziała wyładowania. Przypominały elektryczne, choć ich natura zapewne była kompletnie inna. Miały srebrny kolor i nie napawały ją przerażeniem. Jedynie wprowadzały nieco urozmaicenia do tła. Przystanęła w drzwiach swojego drzewa. To, co widziała, było miłe dla oczu. Mogła wpatrywać się w przestrzeń, jakby ta była dziełem sztuki.

Pośród tego znajdowały się srebrne wstęgi. Miejscami były prawie przezroczyste, a w innych punktach sprawiały wrażenie bardzo solidnych. Ten stan zmianiał się dynamicznie. Alice wiedziała, że ma przed sobą ścieżki. Przed jej stopami lśnił początek pierwszej drogi. Mogła postawić pierwszy krok.
Harper uczyniła ten krok i ruszyła powoli po drodze. Jej myśli skupiły się na Arthurze. Wiedziała, że jeśli Kirill już tu był to najpewniej wyczuwał jej obecność i znajdzie ją. Ona tymczasem zaczęła już szukać swojego brata. Zastanawiało ją, czy zdoła wyłapać jego energię, już to robiła, ale nie było to zwyczajne zadanie i jeszcze nie była do niego przyzwyczajona. Szła, mając zaciśnięte dłonie w pięści. Musiała być bardzo uważna, żeby samej nie zboczyć w złą ścieżkę i nie natrafić na jakiś byt, który doprowadziłby do jej śpiączki. To byłoby niesamowicie niefortunne, a ona nie miała na to czasu.
- Gdzie się zagubiłeś Arthurze? - zapytała szeptem.
Wnet spostrzegła, że na wstędze przed nią pojawiło się wybrzuszenie w fiolecie. Trochę tak, jakby coś próbowało zaburzyć jego istotę. Nie przestraszyła się, bo wyczuwała znajomą energię. Śliwkowy kolor zbledł i zaczął kształtować się na podobieństwo mężczyzny. Powstawały kończyny, rysował się tors… wnet spostrzegła Kirilla. Przez kilka pierwszych sekund wyglądał jak obraz wygenerowany cyfrowo, ale wnet wszystkie ostatnie szczegóły załadowały się i sprawiał wrażenie tak prawdziwego, jak gdyby widziała go na żywo. Był nagi, ale to nie mogło ją zdziwić.
- Też chciałby to wiedzieć - powiedział Kaverin. - To było nierozsądne z twojej strony, kazać mu ćwiczyć samemu. Powinnaś opiekować się nim na wypadek, gdyby zdarzyło się coś takiego. Tylko ty i ja mamy taką możliwość.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 03-07-2019 o 18:30.
Ombrose jest offline  
Stary 08-05-2019, 22:56   #172
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice popatrzyła na niego uważnie.
- Też mi cię miło widzieć. Nie miałam wyboru, musiałam go posłać na szkolenie, ale uprzedziłam go, by nie robił tego zbyt często. Ćwiczyłam z nim nieco gdy jeszcze byliśmy w Manchesterze, najwyraźniej coś poszło nie tak tym razem… - wyjaśniła po czym zamknęła oczy i wyciszyła się, starała się wyczuć energię Arthura.
Jednak nie była w stanie. Wokół znajdowało się tak dużo różnych źródeł energii… Natomiast Douglas posiadał znajome, jednak znajdował się dużo kilometrów dalej. Zazwyczaj odległości w prawdziwym świecie nie miały zbyt znaczącego przełożenia na znajdowanie się w Iterze, jednak znacznie łatwiej byłoby wyśledzić mężczyznę, gdyby Alice znajdowała się z nim w tym samym pokoju. Natomiast na mapie tego wymiaru Douglas znajdował się bez wątpienia w kompletnie innym punkcie.
- Jeżeli zaprosisz mnie do swojej sfery, to może będziemy mogli razem coś zdziałać - zaproponował jej Kaverin.
Harper otworzyła oczy.
- Tak, myślę, że tak się bardziej uda. Znam jego energię, ale nie mogę wyśledzić, ty jesteś w tym lepszy - powiedziała i uśmiechnęła się do niego lekko, po czym obróciła i ruszyła w powrotną drogę do swoich drzwi do sfery. Zostawiła je otwarte dla Kaverina. Zapraszała go do środka.
- Tak, rasowy stalker ze mnie - odpowiedział Rosjanin, po czym skorzystał z zaproszenia Alice.
Wszedł do środka. Rozejrzał się po otoczeniu. Ponure drzewo, niewesołe rzeźby… jeżeli jednak chciał to w jakiś sposób skomentować, to się powstrzymał. Nawet nie mogła wywnioskować po jego mimice, co myślał o tym, jak bardzo zmieniła się ta sfera. To były jedne z minusów przebywania z Kirillem. Nawet jeśli coś mówił, to Alice nigdy nie miała pewności, czy naprawdę tak uważa. Czasami nawet wydawało się, że w ogóle nie posiadał żadnych przemyśleń. A może i uczuć.
- Gdzie powinniśmy usiąść? - zapytał. - Wolałbym na jakiejś posadzce. Tak, żebyśmy byli naprzeciw siebie.
Harper zastanawiała się, po czym wskazała przestrzeń za huśtawką, to był jedyny punkt w jej ogrodzie, gdzie zamiast trawy była posadzka z kamienia i mozaiki. Przedstawiała rozgwieżdżone niebo.
- Tam - poprowadziła Kirilla przez rząd różanych krzewów i znaleźli się na miejscu. Śpiewaczka weszła na mozaikę, po czym odwróciła się przodem do Kaverina. Poczekała aż on usiądzie i wtedy dopiero ona usiadła. Z oczywistych powodów nie chciała być niżej poziomu jego oczu, gdy on miałby jeszcze stać.
Mężczyzna zamknął oczy, kiedy już obydwoje usiedli. Znajdowali się na samym środku rozgwieżdżonego nieba. Kirill milczał przez chwilę, która się przeciągała. Czy czekał, aż ona coś powie? Teoretycznie każda kolejna sekunda wydłużała czas podwyższonego ryzyka dla zdrowia… a może nawet i życia jej brata.
- Musimy stworzyć sondę - powiedział wreszcie Kaverin. - Ja sam nie znam tego mężczyzny w ogóle, więc go nie znajdę. Natomiast same twoje wysiłki… na pewno przyniosłyby rezultaty, jednak po pierwsze zajęłoby to dużo czasu, a po drugie ty przecież również mogłabyś się zgubić. Albo, co gorsze, coś złego mogłoby cię znaleźć. Dlatego musimy utworzyć coś, co wyślemy w Iter i samo poszuka Thomasa - rzekł. - Tak będzie najszybciej i najbezpieczniej. Minus jest taki, że to trochę trudne i potrzeba do tego naszej połączonej mocy, jeśli chcemy, aby powstało szybko… - zawiesił głos.
Alice słuchała go uważnie.
- Mm, dobrze. W jaki sposób połączyć nasze moce? - zapytała, bo wolała mieć wszystko jasne, nim zaczną działać. Szczerze nieco się denerwowała o swojego brata. Zatarła nerwowo ręce czekając co Kirill poleci jej zrobić.
Kaverin wyciągnął przed siebie ręce.
- Myślę, że to będzie przypominało wspólne modelowanie w glinie. Choć nie do końca. Mam nadzieję, że w trakcie zrozumiesz lepiej, o co mi chodzi - powiedział. - Tak jak potrafimy tworzyć obiekty w naszych sferach nieożywione, tak stworzymy coś, co będzie potrafiło się poruszać. Nie będzie posiadało świadomości, jednak podobnie jak program komputerowy, będzie w stanie rozpoznać Arthura. Może, jeżeli nam się uda szczególnie dobrze, to samo sprowadzi go do ciała, ale tylko wtedy, jeśli uda ci się zaprogramować miejsce jego powrotu. Jednak nie przesadzajmy i mierzmy siły na zamiary. Zacznijmy od tego, żeby to w ogóle powstało. I potrafiło zlokalizować twojego brata. Zamknij oczy i cały czas myśl bardzo intensywnie o nim. Jak wygląda, jaki jest… wszystko z czym ci się kojarzy… - polecił Kirill. - Ja spróbuję zająć się resztą. I jeżeli coś poczujesz dziwnego… nie martw się i nie bój. Nie wycofuj się.
Śpiewaczka kiwnęła głową.
- W porządku. Ufam ci - powiedziała krótko i zamknęła oczy. Skoncentrowała całą swoją uwagę na Arthurze. Wyobrażała sobie jak wygląda, jaki ma głos, jak się porusza, jakie ma odruchy. Wszystko, co jej się z nim kojarzyło to na tym w pełni koncentrowała teraz uwagę. Zapomniała gdzie jest i z kim. Oddychała równo i czekała.
Minęło trochę czasu… jednak nie była pewna, jak dużo, bo kompletnie straciła jego poczucie. Czy to mogło się udać? Kirill wierzył, że tak, ale ona nie wiedziała. Nigdy wcześniej nie robiła czegoś takiego. Nie widziała też, żeby Kaverin tworzył podobne sondy. Wnet jednak poczuła, że coś dzieje się z jej ciałem… jak gdyby dłonie zaczęły rosnąć, choć nie do końca. Czuła przepełniające je ciepło. To było nieprzyjemne uczucie… nie wiedziała, co się dzieje. Czy była w niebezpieczeństwie?
- Nie przestawaj koncentrować się - napomniał ją Kirill.
Harper przełknęła ślinę. Spróbowała się nie poddać naturalnej chęci wycofania i ucieczki. Ponownie skoncentrowała myśli na Arthurze i wstrzymywała chwilę oddech póki się nie uspokoiła i przywykła odrobinę do tego nowego uczucia. Alice nie poruszała się, poddając w tej kwestii całkowicie Kaverinowi, który musiał ukształtowa sondę. Ona tymczasem myślała o bracie. Czekała, aż Kirill nie da sygnału, by już przestała.
- Otwórz oczy - wnet powiedział Kaverin.
Kiedy to zrobiła, spostrzegła, że ich ręce były zanurzone w chmurze bezkształtnej substancji. Nie miała koloru, ani konsystencji… dlatego, bo go jeszcze nie nadali.
- To jak lekcje plastyki - powiedział Kirill. - Jaką formę powinna mieć nasza sonda? To chyba nie ma większego znaczenia, ale jakąś posiadać musi. Możesz dowolnie wybrać wygląd tej istoty, która powstanie z energii, którą nagromadziliśmy. A ja w tym czasie skoncentruje się na poprawieniu stabilności tego tworu. Żeby nie rozprysł się, kiedy tylko zabierzemy ręce - to powiedział i zamknął oczy, aby wykonać swoją część zadania.
Alice skupiła się, po czym wyobraziła sobie zwierzę. Jelenia. Nie musiał być szczególnie okazały, chodziło jej o to, by był smukły i zwinny, a przede wszystkim szybki. Śpiewaczka przesunęła powoli dłońmi, nadając kształt ich sondzie. Była skoncentrowana, wyobrażała sobie jak ma wyglądać i tylko odrobinę pomagała energii w formowaniu wzoru. Jeleń dostał nawet eleganckie poroże. Nadawanie zwierzęciu kształtu było prostsze niż proces koncentrowania na Arthurze, a i o tym nadal nie zapomniała.

Alice widziała, jak istota powstawała pod jej dotykiem. To było wyjątkowe doświadczenie, którego nie mogła porównać z niczym innym. Dzięki niej powstawało coś pięknego. Rzeźbiła smukły tułów, długie nogi, choć najwięcej czasu spędziła nad porożem. Wnet zwierzę zaczęło się poruszać. Najpierw prawie niedostrzegalnie. Jedynie lekko zadrżało… potem uderzyło kopytem, ale bardzo delikatnie. Wreszcie wygięło szyję i spojrzało na Harper. Oczy zwierzęcia jasno lśniły niczym dwa brylanty. Alice nie widziała w nich świadomości, ani życia, jednak tak właściwie było to czymś dobrym. Jak okrutnym byłoby stworzyć prawdziwą, myślącą i czującą istotę tylko po to, aby miała umrzeć za kilka minut lub godzin, kiedy jej zadanie zostanie spełnione? Harper na szczęście miała się o tym nie przekonać. Jeleń mimo wszystko zachowywał się tak, jak przystało na jelenia. Przynajmniej w kwestii poruszania się. Schylił łeb i przytknął go do policzka Alice, jakby chcąc ją pocieszyć lub podziękować za stworzenie.
- Udało się - powiedział Kirill. Otworzył oczy i wstał.
Jeleń drgnął na te słowa. Przechylił łeb w stronę drzwi w drzewie, prowadzących do Iteru połyskującego fioletem i srebrem. Następnie pomknął przed siebie, zostawiając za sobą drobną, cienistą smużkę.


Alice obserwowała odbiegającego jelenia. Miała nadzieję, że zdoła pokierować Arthura z powrotem do ciała.
- Piękny… - stwierdziła tylko i uśmiechnęła się. Cieszyło ją, że jej dłonie potrafiły też coś stworzyć, a nie zadawać śmierć i ból. Pomyślała o dziwnym śnie z Terrym w roli głównej… Westchnęła.
- Poczekać tu z tobą, czy teraz po prostu mamy dowiadywać się w rzeczywistości o tym, czy Arthur się zbudzi? Swoją drogą, zbudzi się, czy jeleń ściągnie go tutaj? - zapytała spokojnie.
- Wiem tyle, co ty - powiedział Kirill. - Stworzyliśmy to, co stworzyliśmy i wypuściliśmy to w Iter. Być może będzie hasało w nieskończoność po ścieżkach zanurzonych w próżni, a może odnajdzie twojego brata… swoją drogą myślałem, że to Thomas się zgubił, mylą mi się te imiona… a następnie sprowadzi go albo do ciała, albo tutaj. Co sama wiesz. Myślę, że poczujesz, jeśli Arthur nawiedzi twoją sferę. Nawet na jawie. A jeśli wróci od razu do Trafford Park, to zapewne dostaniesz stosowne powiadomienie.
Alice kiwnęła głową.
- W porządku… Bardzo dziękuję ci za pomoc i przestrzegę brata, by nie ćwiczył tego jednak, póki nie wrócę. Już czytałeś moją wiadomość, ale dziękuję za zaproszenie na święta, chętnie je z tobą spędzę… Teraz, jeśli pozwolisz, pójdę już spać, jestem zmęczona i ty na pewno też, w końcu przerwałam ci twój sen… - przemówiła spokojnym tonem.
- Rano napiszę ci wiadomość, czy Arthur się odnalazł - powiedziała jeszcze, ale nie wstawała z mozaiki. Zamierzała wrócić do poziomu zwykłych snów po prostu siedząc sobie w ten sposób. Westchnęła. Czekała, czy Kaverin będzie miał coś do dodania.
- Miło mi - Kirill odparł neutralnym tonem. - Do zobaczenia w przyszłości. A także… miłych snów - rzekł.
Patrzył na Alice jeszcze przez kilka sekund. Być może zbierał swoje moce, lub też po prostu chciał na nią spoglądać. Następnie zniknął w bardzo podobny sposób, w jakim się pojawił. Harper została sama. Nie miała tu już nic więcej do roboty… dlatego skoncentrowała się na tym, aby wyjść z Iteru. Wpaść w regeneracyjny sen. Bo obawiała się, że jutro będzie potrzebowała dużo sił.

***

Alice znalazła się w jakimś dziwnym miejscu. Przypominało to nieco górską kopalnię, ale nie pamiętała, w jaki sposób tu się znalazła. Przecież nie pracowała przy wydobyciu rudy, nie miała tu też znajomych. Ruszyła przed siebie. Kamienny tunel był ciasny i okrągły. Starczy tylko na tyle, żeby szła wyprostowana, ale tylko nieco wyższy mężczyzna musiałby już iść pochylony. Przeszła kilka kroków. Słuchała echa, jakie wywołały. Nagle przyszło jej do głowy, że to mogła nie być zwyczajna kopalnia… bo było tutaj dziwnie ciepło. Choć nie miała żadnych zbyt ciepłych ubrań. Czyżby znalazła się w wulkanie? Mogła jedynie zgadywać… Co ciekawe, przestrzeń za nią była zamknięta. Znajdowała się na samym końcu ślepego zaułka. Jak tu trafiła? Co powinna uczynić? Mogła tylko iść naprzód, lub czekać…
Z jakiegoś powodu to miejsce skojarzyło jej się z Horną, gdzie miało miejsce pojawienie młota… Tam też było tak ciepło. W pierwszym momencie nie poruszyła się, ale nie słysząc żadnych dźwięków, zaczęła iść do przodu. Zastanawiało ją co to było za dziwne miejsce i gdzie tak właściwie się znajdowało.
Droga nieco skręcała się w dół. Nie była stroma, ale Alice nie miała wątpliwości, że znajdowała się coraz niżej i niżej z każdym krokiem. Wreszcie korytarz nieco poszerzył się. Stanęła w półkolu. Z jakiegoś powodu wszystko widziała, choć nie było żadnego dostrzegalnego źródła światła. Ani pochodnie nie paliły się na ścianie, ani ona nie miała w ręce latarki. A jednak była w stanie wszystko zobaczyć tak, jakby oświetlało to słońce. I dostrzegła rozwidlenie. Jedno szło bez wątpienia w górę. Już stąd to widziała. Obok niego była plakietka z podpisem “wyjście”. Natomiast dalej znajdowała się druga odnoga i ta prowadziła stanowczo w dół. Tutaj też był napis. Alice przeczytała “nie-wyjście”.
Rudowłosa zastanawiała się chwilę… Drogowskazy były tak dziwne w tym miejscu, że musiała się chwilę zastanawiać. Powinna wyjść? Czy dowie się wtedy co to za miejsce, czy może po prostu zbudzi? A drugi? Czy doprowadzi ją do czegoś niepokojącego, czy do jakiejś odpowiedzi? Wahała się, aż w końcu wybrała ścieżkę do ‘nie-wyjścia’.
Szła dalej w dół. Czy to był dobry pomysł? Nie było sensu zastanawiać się… bo kiedy tylko weszła w tę odnogę, droga za nią zawaliła się nagle i niespodziewanie. Nie stała jej się żadna krzywda. Nie spadła na nią ani jedna zbłąkana skała. Mimo to… zrozumiała, że nie będzie mogła już wrócić i opuścić tego miejsca. A przynajmniej nie tą właśnie drogą.
- Przyszłaś dla niego, prawda? - usłyszała głos obok siebie.
Kiedy spojrzała w tamtą stronę, spostrzegła sylwetkę człowieka… ale tylko tyle. Postać czaiła się w mroku i Alice nie mogła dostrzeć ani jednego szczegółu jej twarzy. Czy nawet ciała. Głos również wydawał się trudny do zidentyfikowania. Nie była w stanie rzecz nawet, czy był męski, czy kobiecy. Zupełnie tak, jak gdyby słowa same pojawiły się w jej umyśle i nie zostały zmodulowane przez aparat głosowy nieznajomej osoby.
Jako iż Alice nie mogła zidentyfikować kim była postać w mroku, tym razem, zamiast dociekać kto to, po prostu ruszyła dalej drogą. Zaczęła się zastanawiać. Było ‘kilku’, dla których mogłaby wylądować w takim miejscu. Potrafiła wyliczyć ich na palcach obu dłoni bez zająknięcia. Mimo to nie wydusiła ani słowa, szła przed siebie skoro nie miała już drogi powrotnej do rozwidlenia.
Robiło się coraz cieplej i cieplej.
- Zamierzasz otworzyć wrota? - głos podążał za nią. Wciąż nie mogła go zidentyfikować. - Do tego trzeba dużo odwagi.
Ścieżka zakręcała nieprzerwanie w dół, jednak robiła się również nieco szersza.
- Jakie wrota? - odezwała się wreszcie do głosu, który za nią podążał. Nie zatrzymała się jednak. Harper podążała dalej, mimo że było coraz cieplej i cieplej. Ściągnęła sweter, gdy zrobiło się za ciepło.
- Nie wiesz jakie wrota? - głos nieco zasmucił się. - No to jak mamy współpracować? Pewnie wszystko będzie musiało być zrobione przeze mnie. Ale to w porządku. Jestem w stanie uczynić to bez niczyjej pomocy.
Wreszcie Alice zeszła na sam dół. Spostrzegła przed sobą ogromny łuk wykuty w skale. Były w niego wprawione mocne, metalowe kraty. Za nimI Alice widziała tylko kamienne podłoże oraz krzesło skierowane wprost na nią. Siedział na nim mężczyzna, ale jego twarz też tonęła w cieniu. Alice widziała tylko, że uśmiechał się. Był ubrany w elegancką białą koszulę oraz czarne, materiałowe spodnie.
- Piekielne wrota, Alice - usłyszała głos. - Piekielne.
Harper zmarszczyła brwi. Przechyliła głowę na bok.
- Czemu miałabym otwierać Piekielne Wrota… - powiedziała poważnym tonem, ale widok postaci po drugiej stronie zainteresował ją. Obejrzała się jeszcze, czy droga, która tu przyszła, jak poprzednie, zawaliła się. Nie, ale jakie to miało znaczenie. Przecież i tak była zawalona w wyższym punkcie. Następnie ponownie zerknęła znów na kraty i podeszła nieco bliżej, chcąc dostrzec kto siedział na tym krześle.
Nie widziała dokładnie twarzy mężczyzny… ale wydał jej się więcej, niż znajomy. Był blady niczym ściana. Oprócz tego wyglądał prawie dokładnie tak samo… jak ona. Już śniła o tym mężczyzny. Uśmiechał się do niej lekko. Jakby z zainteresowaniem. Sprawiał wrażenie osoby, która była śmiertelnie niebezpieczna… ale na szczęście sama Alice należała do bardzo nielicznej grupy osób, której nie chciał zrobić krzywdy.
- Piekielne wrota… - głos za nią powtórzył. - Aby uwolnić wszystko, co się za nimi kryje.
Harper zauważyła, że za mężczyzną znajdowało się w mroku dużo więcej istot. Jednak wyczuwała jedynie ich obecność. Nie widziała ich, choć słyszała okazjonalny szelest czy chichot. Poczuła ciarki na przedramionach.
Śpiewaczka zawahała się.
- I żeby dowiedzieć się, kto to jest, muszę je otworzyć? - zapytała, tym razem oglądając się na postać, która do niej do tej pory mówiła. Chciała dowiedzieć się kim do diabła była ta osoba. Czemu wyglądali tak samo? Czemu już drugi raz go widziała? Niepokoiło ją to.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 08-05-2019, 22:57   #173
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Nie - odpowiedział jej głos… jednak tym razem siedzącego mężczyzny.
Poczuła dziwne mrowienie całego ciała. Brzmiał podobnie jak jej, ale był dużo niższy. Pewnie osoba postronna by tego nie zauważyła, ale Alice… rzecz jasna… bardzo dobrze znała własne brzmienie i dlatego była w stanie je rozpoznać w tej chwili.
- Nie taka jest kolejność - jeszcze usłyszała…
...po czym obudziła się.

***

Steve Carlington był w fatalnym humorze. Pojechał do Injebreck, zostawił samochód na uboczu, po czym ruszył w stronę jedynego domu w okolicy. W środku miało nikogo nie być, tak mu powiedziała Darleth. Będą sami, tylko we dwoje. W rezydencji znajdował się tuzin sypialni. Jeszcze wczoraj Filipinka kąsała jego ucho i szeptała, że będą kochać się po kolei w każdej z nich. Steve nie mógł tamtej nocy zasnąć. Przewracał się z boku na bok, wyobrażał sobie to wszystko, co się wydarzy i masturbował się. Kiedy nadszedł ranek, był już zmęczony, ale musiał wstać do pracy. Był listonoszem, więc na szczęście nie musiał udawać w biurze, że jest niezwykle produktywny. Z drugiej strony… musiał kierować pojazdem i nie pomylić listów z ich adresatami. Wydawało się to nie lada wyzwaniem po nieprzespanej nocy. Jednak udało się bez większych skandali wrócić do domu i to całkiem wcześnie. Zasnął i spał kilka godzin. To mu wystarczyło, żeby się zregenerować i jeszcze raz tego dnia wsiąść do samochodu. Jechał do Injebreck House, przypominając sobie krągłości ciała Darleth. To, jak głośna była w łóżku i jak chciwa. Już w połowie drogi zrobił się twardy.

Zostawił samochód nieco dalej, gdyby Hastings szybciej wrócił do domu i ruszył do Injebreck House. Przystanął na podwórzu. Otworzył usta i je zamknął, licząc, jak wiele świateł paliło się w domu. Mieli taki kod. Mógł wejść tylko wtedy, jeśli wszędzie było pogaszone. Natomiast musiał zawrócić, jeżeli w którymś pokoju błyszczały żarówki.
- Kurwa - zaklął siarczyście.
Już miał zawrócić na pięcie i odejść, najlepiej kopiąc po drodze kilka kociaków i bezpańskich psów, ale przypomniał sobie o listach, które miał doręczyć do Injebreck House. Nie zrobił tego w południe, bo uznał, że nie ma sensu jechać dwa razy do tak daleko położonego adresu. Skoro miał być wieczorem. Wyjął z torby zwitki papieru, po czym ruszył w stronę skrzynki na listy. Był zdenerwowany. Nie chciał, aby ktokolwiek go zauważył. Poczuł ucisk w żołądku, kiedy przez moment zobaczył kobiecą, rudowłosą postać w oknie. Jednak chwilę potem już jej nie było. Steve postanowił uwierzyć, że to mu się tylko przewidziało. Zostawił pocztę i prędko postanowił się stąd wynieść. Darleth miała na Filipinach narzeczonego, natomiast jego rodzina posiadała stanowczo zbyt ostro zarysowane nacjonalistyczne poglądy. Nie mogliby znieść myśli, że interesowała go kobieta niebędąca manx z krwi i kości. Dlatego obydwoje pragnęli dopilnować, aby ich miłość pozostała sekretna.

Steve wsiadł do samochodu zaparkowanego pośród wysokich drzew. Właśnie na takie okazje miał w skrytce piersiówkę. Zaciągnął porządny łyk. A potem drugi. Był w miarę odpowiedzialny i wiedział, że nie powinien prowadzić po alkoholu. Ale tym nie mógł się upić, a drogi do Injebreck były zawsze puste. Zamierzał zupełnie inaczej spędzić ten wieczór, jednak nie mógł na to poradzić. Uznał więc, że to zaakceptuje. Już nieco uspokajał się. Wyjechał na jezdnię i ruszył na południe w stronę Douglas. Rozmyślał na temat ilości samochodów znajdujących się przed domem. Czyżby Hastingsowie mieli niezapowiedzianych gości? Tylko takie wytłumaczenie było w miarę sensowne. Nawet nie wiedział kiedy, zasnął na fotelu kierowcy. Chyba wciąż potrzebował snu. Minęło kilka godzin, zanim ocknął się zziębnięty.


Dojechał w okolice West Baldwin Reservoir. Księżyc przyjemnie odbijał się w tafli wody. Jezioro było całkiem duże. Mężczyzna zapatrzył się w nie… nieco zbyt długo. Kiedy spojrzał na jezdnię, ujrzał pięknego jelenia. Stał na środku i wydawał się czegoś szukać. Steve w ostatniej chwili skręcił, by nie przejechać zwierzęcia. Stracił panowanie nad pojazdem. Wcisnął hamulce, ale udało mu się zatrzymać samochód tuż przed samym jeziorem. Jeszcze kilkanaście centymetrów i wjechałby do wody. Jednak już tu teren był grzązki i, jak po chwili okazało się, ciężko było wycofać. Steve przeklął siarczyście i wyszedł na zewnątrz. Na szczęście miał paczkę papierosów. Zapalił pierwszego z nich, szukając wzrokiem przeklętego jelenia. Jednak tego już nie było. Carlington nawet nie próbował dodzwonić się nigdzie komórką. Przecież w pieprzonym Injebreck nie było zasięgu. Nie wiedział co zrobić… Czy powinien wrócić do Injebreck House i poprosić o pomoc? Na pewno mieli tam telefon stacjonarny. Jednak był już środek nocy, a nie chciał zapaść w pamięć Shane’owi Hastingsowi. Tylko czy miał inne wyjście?

Wnet okazało się, że Steve nie miał żadnego wyjścia.

To przyszło z wody.

Nie wiedział, kiedy dokładnie pojawiło się na brzegu. Było bezszelestne. Ciche i zdradzieckie. Poruszało się z gracją, ale taką oślizgłą, przypominającą bardziej węża, niż pawia. Zobaczył istotę tylko kątem oka, kiedy zaatakowała. Okropnie śmierdziała szlamem, mułem i była pokryta wodorostami. Lub innymi wodnymi roślinami. Steve nie był botanistą, a poza tym nie miał zbyt dużo czasu na zastanawianie się. Istota była chuda niczym kij, ale równie twarda. Niespotykanie silna.
- N-nie… - zdołał tylko wydać z siebie tę jedną sylabę. Próbował odskoczyć, jednak potknął się i boleśnie skręcił nogę w kostce.
Potwór rzucił się na niego. Ostatnią rzeczą, jaką Steve poczuł w swoim życiu, były ostre niczym brzytwy zęby na jego szyi. Gorący, łapczywy język. A także ssanie. Niezwykle mocne i chciwe.

Serce Carlingtona biło coraz szybciej. Wnet jego praca zaczęła przypominać szelest skrzydeł kolibra. Kiedy jednak nie było krwi, którą mogłoby tłoczyć… zaprzestało starań.
Steve umarł, a jego ciało zostało porzucone na brzegu, niczym resztki po skończonym posiłku.

***

Pastor Evan Darly zbudził się o piątej rano, jak zwykle. Przeciągnął się, odmówił modlitwę, po czym zszedł na dół plebanii kościoła St Lukes, aby odnaleźć mleko w kuchennej lodówce. Wypił kilka dużych łyków, następnie przegryzł płatkami owsianymi prosto z pudełka. Wziął jabłko, które zjadł po drodze do własnej sypialni. Tam przebrał się w strój sportowy i wybrał się na codzienny trucht. Nie miał jeszcze czterdziestu lat, wciąż posiadał na to siły i chęci. Ruszył na północ Ballamodha Road, patrząc na pola rozciągające się na wschód i zachód. Dokładnie kilometr dalej napotkał West Baldwin Reservoir. Zamierzał obiec jezioro i wrócić do kościoła. Łącznie był to dystans czterech kilometrów i posiadał na to wystarczającą kondycję.

Jednak nie przebiegł aż tyle, kiedy zrozumiał, że w nocy wydarzyło się coś bardzo złego. Najpierw zobaczył samochód tuż przy brzegu jeziora. Na niebie wciąż widniał księżyc, jako że słońce wstawało dopiero w pół do dziewiątej. Dlatego pastor Evan Darly nie widział wcale zbyt dużo. Jednak to, co dostrzegał, było dla niego więcej, niż wystarczające.
- Słodki Jezu… - jęknął, widząc leżące przy brzegu ciało człowieka. Nie przywykł do łamania dekalogu i wzywania imienia pana Boga swego nadaremno. Jednak ta jedna okazja wydawała się więcej niż uzasadniona.
Nie ukończył biegu. Nie podbiegał też do zwłok. Może wciąż było niebezpiecznie. Czuł wyrzuty sumienia, bo człowiek mógł wciąż żyć, nawet jeśli na to nie wyglądało. Jednak strach o własne życie zwyciężył. Darly obrócił się w tył i pobiegł do St Lukes Church tak szybko, jak to możliwe.

Tam zawiadomił policję.



***

Alice otworzyła oczy. Obudziła się. Na zewnątrz było już jasno. Wstał nowy dzień. Pokój zalała fala światła, chociaż jedynym jego źródłem było małe okienko. Wyspała się. Sen może nie należał do najprzyjemniejszych, ale potem zdążyła się zregenerować. Może to była zasługa bardzo wygodnego materaca.
Rudowłosa może i była wyspana, ale nie była zadowolona. Chciała dowiedzieć się kim był ten człowiek, który dosłownie tak jakby był nią… Tylko że… Coś takiego można było spotkać tylko w fikcyjnych opowiadaniach, dziwnych klonowaniach, albo gdy ktoś zmieniał płeć, a ona zdecydowanie była pewna, że nadal była sobą… Poruszyła się i spojrzała w dół.
Owszem, nadal miała piersi i własne ciało. Kim więc był ten… Rudowłosy człowiek i czemu do diabła ją prześladował we snach. Jaki miał związek z Terrym? Co tu się do licha działo. Czy ona oszalała? Czy to było jakieś jej alterego? Zaczęła się o siebie bać. Z taką właśnie myślą podniosła się z łóżka. Było zimno, otrząsnęła się, po czym ruszyła do łazienki, biorąc po drodze kosmetyczkę i mały ręczniczek.

Tak się złożyło, że kiedy Alice dotarła do łazienki, ta była zamknięta. Usłyszała szum prysznica. W Injebreck House było dużo domowników i najwyraźniej dbali o higienę tak samo, jak Harper.
- However far away… I will always love you! - usłyszała śpiew Bee. Był nieco przygłuszony przez wodę, ale słyszalny. - However long I stay… I will always love you!
Czy były jakieś inne łazienki na piętrze? Albo na parterze? Najpewniej tak. Zdawało się, że Barnett prędko nie wyjdzie. Najwyraźniej bardzo lubiła piosenkę The Cure. Wzrok Alice przesunął się na ścianę. Było nieco po ósmej rano.
Alice westchnęła ciężko. Z jakiegoś powodu nie spodziewała się, że łazienka może być już zajęta. Przywykła do przepychu w Trafford Park i ten drobny, kompletnie normalny, gdy przebywało się w dużym gronie na małej przestrzeni dyskomfort nie poprawił jej nastroju. Poszła rzeczywiście sprawdzić, czy inne łazienki w domu były wolne. Po drodze jednak zahaczyła o swoją sypialnie i wzięła szlafrok, żeby nie paradować w samej koszuli do spania, którą nosiła do snu. Nie chciała bowiem nadziać się na Shane’a w takim stroju…
Na górze znajdowały się dwie łazienki, a na dole jedna. Alice spostrzegła, że druga była wolna. Weszła do środka… i coś ją tknęło. Przecież Bee miała swój pokój bliżej właśnie tej. Dlaczego więc przemierzyła całe piętro, aby skorzystać z prysznica położonego dużo dalej? Harper mierzyła się w życiu z dużo większymi tajemnicami, jednak i ta była zastanawiająca. Prędko wyjaśniła się. Bojler był zepsuty i ta łazienka nie dysponowała ciepłą wodą. Alice wciąż jednak mogła umyć zęby i twarz, o ile nie była szczególnie wrażliwa na zimno.
Skorzystała z umywalki. Względnie obmyła buzię i szyję. Chłód wody sprawił, że jej blada skóra zarumieniła się, więc szybko wytarła ją ręcznikiem. Następnie umyła zęby i rozczesała włosy. Wyszła z dysfunkcyjnej łazienki. Posłuchała, czy Bee może jednak zakończyła już swą kąpiel, a jeśli nie, to ruszyła na dół, mając nadzieję, że chociaż tamta łazienka będzie wolna.
Barnett wciąż śpiewała, chociaż zmieniła repertuar. Alice nie miała innego wyjścia, zeszła po schodach na dół w poszukiwaniu trzeciej toalety w Injebreck House. Poczuła delikatny przeciąg. Tak właściwie był przyjemny. Wnosił dużo świeżego powietrza. Harper przywykła do niego w Trafford Park, jednak to zdawało się mieć nieco inny zapach. Może to przez inny rodzaj drzew w okolicznych lasach? Albo tylko jej się wydawało i nie było w ogóle żadnej różnicy. Spostrzegła, że na korytarzu rzeczywiście stał Shane Hastings. Był ubrany w ciemne, granatowe spodnie oraz jasną, błękitną koszulę. Spostrzegła, że przechodziły przez nią drobne białe paseczki. Oprócz tego miał wokół szyi niezawiązany krawat. Trzymał w ręce kubek parującego naparu. Alice już ze schodów czuła aromat kawy. Już samo to ją pobudziło. Czuła się niczym rekin, który wyczuł w oceanie słaby posmak krwi. Tyle że nie chciał zatopić kłów w ofiarze, a usta w kofeinie. Mimo że wyspała się, to nieco bolała ją głowa. Choć to było pewnie zbyt duże słowo. Miała wrażenie, że po wypiciu kawy dolegliwość ustąpi.

Shane nie zauważył jej w ogóle. Stał, pijąc kawę i spoglądał na coś w salonie.

Alice zwolniła kroku zerknęła w stronę salonu, chcąc chyba dowiedzieć się na co patrzył mężczyzna, ale stała za daleko i miała go na drodze. Podeszła więc nieco bliżej.
- Dzień dobry…? - odezwała się i zerknęła zza Shane’a na salon. Upewniła się jeszcze, że jej szlafrok jest na pewno zawiązany. Cieszyło ją, że wzięła koszulę długą za kolana, choć nadal, była to koszula…

Shane drgnął. Chyba tak przyzwyczaił się do kompletnej ciszy, że zrobił się nadmiernie wyczulony na jakikolwiek dźwięk.
- Pani Alice? - zapytał. - Pani już wstała? To dość wczesna pora… jestem przyzwyczajony do tego, że wszyscy jeszcze śpią w Injebreck House. Zdaje się, że była wczoraj kiepska impreza, skoro już jest pani pełna sił - zażartował, po czym ponownie spojrzał w stronę salonu.
Wyglądało na to, że kompletnie nie zwrócił uwagę na to, że Alice nie miała na sobie czterech warstw ubrań. Harper przybliżyła się i spostrzegła, że telewizor w pokoju był włączony, choć wyciszony. Może Shane nie chciał obudzić domowników. Był włączony kanał lokalnych wiadomości. Jednak musiałaby przybliżyć się i albo wejść do salonu, albo stanąć obok Hastingsa, aby cokolwiek odczytać.
- Coś się stało, że ogląda pan telewizję stojąc w korytarzu? To jakaś forma rytuału przed wyjściem do pracy? - zapytała. Podeszła nieco bliżej i zerknęła na ekran. Zatrzymała się obok Shane’a. Nie chciała naruszać jego przestrzeni osobistej, więc upewniła się, że dzieliła ich adekwatna przestrzeń.
- Zwykle budzę się dość wcześnie, bez względu na okoliczności… - dodała, nawiązując do wcześniejszych słów mężczyzny.
- Powinienem już wychodzić - mruknął Shane. - A może nawet być w drodze. Mogę być nieco spóźniony na spotkanie, ale… znowu to samo - mężczyzna westchnął. - To jest straszne, bo boję się o Moirę. Może poproszę Darleth, żeby zaopiekowała się nią dzisiaj…

Alice spostrzegła, że był przeprowadzany wywiad z przedstawicielką policji w Douglas. Niestety nie słyszała, co było mówione z powodu wyciszenia. Jednak pasek na dole ekranu przedstawiał wyraźny komunikat: “ZAGINIĘCIE TRZECIEGO DZIECKA NA PRZESTRZENI OSTATNICH DWÓCH TYGODNI”. Napis zaczął się przewijać. Dzięki temu Harper dowiedziała się, że tym razem zniknął siedmioletni Rory M. Zapewne dużo więcej informacji było przekazywanych ustnie. Wkrótce jednak zostało ukazane zdjęcie chłopca. Miał na sobie strój bardzo muskularnego Supermana.


Alice obserwowała chłopca i zmarszczyła lekko brwi. Miała swoją teorię co do tego, gdzie znikały dzieci. Nie musiała poznawać opinii policji, w końcu i tak nie zamierzała z nimi współpracować. Zapamiętała jednak, by sprawdzić w internecie informację na temat zaginięć dzieci na Isle of Man.
- Może to dobry pomysł - powiedziała spokojnym, zamyślonym tonem.
- Wraz z przyjaciółmi też będziemy się kręcić w okolicy, więc w razie czego możemy mieć na nią oko. Moira to miłe dziecko, byłoby mi strasznie przykro, gdyby coś jej się stało… Powinien pan jechać do pracy, bo się pan spóźni - przypomniała mu. Alice zerknęła na Shane’a i jego krawat.
- A jest pan trochę w proszku jeszcze - zauważyła.
- E… i tak go pewnie ściągnę. Szczerze mówiąc nie jestem z tej gałęzi rodziny, która potrafiłaby zawiązać krawat nawet wybudzona w środku nocy - zażartował, po czym dopił kawę i postawił pusty kubek na ładnej, ozdobnej komodzie. Wydawała się antykiem. Miała sześć szufladek. Na jej blacie nie znajdowało się nic oprócz lampki, ozdobnego pudełka, a teraz brudnego naczynia. - Chyba że pani poznała tajniki sztuki elegancji? - zerknął na nią.
 
Ombrose jest offline  
Stary 08-05-2019, 23:00   #174
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Harper popatrzyła na jego koszulę i na krawat. Milczała chwilę.
- Potrafię wiązać krawat. Mogę pomóc… - powiedziała spokojnym tonem. Podeszła do Shane’a, po czym poczekała aż odwróci się do niej przodem. Postawiła kołnierz jego koszuli, po czym zaczęła przesuwać krawat na odpowiednią długość, a następnie przekładać końce. Robiła to dość zręcznie. Zamyśliła się. Nie umiała tego robić aż tak dobrze, póki nie przyjechała do Trafford Park. Któregoś dnia przyszła do biura Terrence’a, gdy pracował i w żartach rozwiązała mu krawat. Był wtedy na mieście i wrócił, nie zdejmując go w domu. Polecił jej go zawiązać ponownie, a gdy zrobiła to źle… Zaczął ją uczyć. Przypomniała sobie jego ton głosu, kiedy tłumaczył jej kolejne kroki. Kilka sekund później, Hastings miał pięknie zawiązany krawat. Alice wygładziła go jeszcze palcami i poprawiła mu kołnierz koszuli. Zerknęła w górę na jego twarz.
- No i proszę bardzo. Nic trudnego - powiedziała i cofnęła się. Przeniosła wzrok na kubek stojący na komodzie. Wzięła go i ruszyła z nim do kuchni, aby odstawić do zlewu, gdzie było miejsce brudnych naczyń.
- Bardzo dziękuję. Mam nadzieję, że tą prośbą nie przekroczyłem jakichś skandalicznych granic… - mężczyzna zawiesił głos. - Dopiero teraz pomyślałem, że mogła czuć się pani bardzo niekomfortowo. Ale proszę zostawić ten kubek, nie pozwolę, żeby pani po mnie sprzątała… - powiedział jasno i wyraźnie.
Ruszył w stronę szafy, która stała niedaleko drzwi frontowych. Otworzył ją i ubrał się w marynarkę. Schylił się po aktówkę, która stała gotowa i przyszykowana.
- To do zobaczenia, pani Alice - rzekł. - W razie jakichś problemów… choć nie powinno być żadnych, ale wciąż… czy ma pani mój numer telefonu? - zapytał z ręką na klamce. Obrócił się w stronę Harper i zerknął na nią.
Harper pokręciła głową. Mimo wszystko zaniosła kubek do kuchni.
- Miłego dnia panie Shane. Nic się nie stało. To tylko krawat… - powiedziała jeszcze.
- Nie mam pańskiego numeru. Sądze jednak, że Darleth ma? No chyba, że ma pan teraz telefon przy sobie, to podam swój numer. Zostawiłam komórkę na piętrze - wyjaśniła Alice.
Shane wyciągnął telefon i otworzył odpowiednią aplikację.
- Proszę dyktować - mruknął.
Tymczasem Alice usłyszała gdzieś w oddali jakiś dźwięk, który wyraźnie odcinał się od ciszy i spokoju Injebreck House. Jak gdyby coś przetoczyło się po żwirze na zewnątrz? Hastings zdawał się jednak kompletnie nie zwracać na to uwagi. Może nie usłyszał, a może zdecydował zignorować odgłos.
Śpiewaczka podała mu swój numer telefonu. Poprosiła, by powtórzył, aby upewnić się, że zrobił to poprawnie i kiwnęła głową. Cały czas jednak część jej uwagi była przeniesiona na dźwięki, które dochodziły z zewnątrz. Ktoś przyjechał? Czy może odjechał? Czy to była jej paranoja? Nie wiedziała, ale wolała chuchać na zimne.
- Do widze… - rzucił Shane, po czym przerwał, kiedy ktoś załomotał do drzwi.
- Proszę otworzyć! - rozległ się wrzask. - Policja!
Hastings zastygł w bezruchu.
- Kto? - zapytał cichutko. Tak, że kobieta po drugiej stronie nie mogła usłyszeć. - Czemu?
- Policja! Jest tak kto?!
Shane wydawał się bardziej skonfundowany, niż zaniepokojony ostrym głosem kobiety. Zerknął pytająco na Alice.
- To ktoś do was? - zapytał cicho.
Alice zerknęła na niego i zmarszczyła brwi.
- Skądże. Jeśli coś by się stało, raczej pan i pana rodzina pierwsza by usłyszała… Na przykład dziką imprezę zakłócającą spokój w nocy… Niczego innego raczej nie można by się było po nas spodziewać - powiedziała i westchnęła. Odłożyła kosmetyczkę na komodę.
- Proszę otworzyć, zanim wyważą… - zasugerowała.
Shane właśnie to uczynił. Choć zdawało się, że dość niechętnie.


- W czym możemy służyć? - zapytał Hastings. Jego ton był bardzo wolny i wyciekały z niego znaki zapytania. Coś w nim sugerowało także odpowiedź. Brzmiała… “w niczym”.
Funkcjonariuszka była zwyczajnej postury, może trochę niska. Ale jej poza sugerowała, że ma się za niezwykle groźnego drapieżnika. Miała czarne okulary i brązowe włosy spięte w koka. Była młoda.
Policjantka spojrzała na Shane’a. Zamrugała oczami. Chyba nie spodziewała się tak elegancko ubranego i całkiem przystojnego mężczyzny. Potem jej wzrok przeniósł się w bok, na Alice w szlafroku. Od razu rysy twarzy funkcjonariuszki wyostrzyły się, a jej twarz pokrył grymas.
- Steve Carlington! - warknęła. - Co wiecie o tym…
Zamilkła, bo inny policjant pojawił się w drzwiach. Był dużo starszy. Mógł mieć pewnie z sześćdziesiąt lat. Miał siwe włosy i choć nie wyglądał jak bożyszcze nastolatek, to nie można było mu odmówić bardzo męskiej i dojrzałej aury.
- Wybaczycie państwo mojej młodszej koleżance - powiedział.
Jego głos był bardzo niski. A także jakby senny. Policjant podniósł rękę i pomasował skroń. Alice oceniła, że najprawdopodobniej tylko kilka godzin temu był w stanie mocnego upojenia alkoholowego, ale nie wyczuwała żadnego zapachu. Choć też nie znajdowała się tak blisko mężczyzny, jak Shane.
- Jest trochę nadgorliwa, tak mi się wydaje - kontynuował. - Moje nazwisko Jole Abban - przedstawił się. - Jestem podkomisarzem policji. Czy mógłbym porozmawiać z państwem? Czy… moglibyśmy? - chyba przypomniał sobie o swojej współpracowniczce.
Harper oceniła wyglądy obojga funkcjonariuszy, następnie spojrzała na Shane’a.
- Może zaprosimy państwa do kuchni? Co prawda to trochę wczesna pora, ja nie jestem przygotowana na odwiedziny, a Shane właśnie wychodził do pracy… Ale może napiją się państwo kawy, a ja z państwem porozmawiam? Czy może być tak? Czy przy rozmowie musimy być oboje? - zapytała, chcąc uratować Hastingsa z sytuacji kompletnego spóźnienia do pracy.
Podkomisarz Abban pokręcił głową.
- Nie chcemy za bardzo państwu przeszkadzać. Jednak sprawa jest dość poważna, bo chodzi o morderstwo… - zawiesił głos. Nagle jego wzrok wyostrzył się, kiedy oceniał reakcje Shane’a i Alice. - Mężczyzna zginął tej nocy nad West Baldwin Reservoir. I wiemy, że ostatnim miejscem, w którym przybywał… był ten właśnie dom - rzekł. - Więc jeśli musi pan iść do pracy, to rzecz jasna nie będę zatrzymywał. Ale czy mógłby pan potem stawić się na komendzie w Douglas? - Abban zapytał uprzejmie.
- Tak. To straszne… nie wiem, o kogo mogłoby chodzić, naprawdę… - Shane zdawał się wahać. - Naprawdę chciałbym pomóc, zwłaszcza że… to zapewne zabrzmi bezdusznie, ale zaciekawił mnie pan. Tyle że czeka mnie bardzo ważna rozmowa biznesowa, która już i tak została kilka razy przekładana. Potem stawię się na policji. Czy powinienem pytać o podkomisarza Abbana, czy będę mógł porozmawiać z każdym innym dostępnym akurat funkcjonariuszem?
- Miło, że pan o to pyta - odpowiedział policjant. - Przyznam, że wolałbym z panem osobiście porozmawiać, jednak cenię pana komfort oraz czas, dlatego nie będę kazał panu szukać akurat mnie. Mimo wszystko proszę o stawienie się na komisariacie.
Shane skinął głową i opuścił Injebreck House. Zanim jednak wyszedł, posłał Alice spojrzenie, które mówiło: “przepraszam, że samą cię z tym zostawiam”.
Harper pożegnała go kiwnięciem głową. Poczekała, aż ruszył do samochodu, a następnie jej wzrok ponownie spoczął na parze policjantów.
- W takim razie zapraszam państwa do kuchni. Reszta domu jeszcze śpi, albo się podnosi… Proszę… To tamto wejście - zasugerowała wskazując drzwi do kuchni i ustąpiła wpuszczając podkomisarza i jego młodszą partnerkę do środka. Alice słysząc o morderstwie spoważniała i cała się spięła. Nawet nie musiała udawać tej reakcji, wizja morderstwa, nie dotycząca dziecka wydała jej się niepokojąca. Poczekała, zamknęła drzwi i weszła za nimi.
- To może jednak kawa? - zaproponowała ponownie.
- Proszę sobie usiąść - poleciła, wskazując niewielki stół w pomieszczeniu. Podeszła do czajnika i wstawiła wodę. Nawet jeśli oni się nie napiją, ona potrzebowała.
- Nie, nie przyszliśmy tu na ciastka i kawu… - kobieta zaczęła, ale Jole Abban zdzielił ją pieszczotliwie po ramieniu.
- Chętnie spróbowałbym zarówno kawy, jak i czegoś słodkiego - powiedział. - Rozumiem, że rozmawiamy z panią Darleth Santos? - zapytał, zerkając na Alice. - Usiadź, Bernie - polecił swojej towarzyszce i sam również zajął miejsce przy stole wskazanym przez Harper.
Śpiewaczka zerknęła na parę funkcjonariuszy.
- Znajdę coś słodkiego, a kawę mamy wyśmienitą, ale muszę niestety państwa zawieść. Nie jestem Darleth. Zdaje mi się, że o ile nie zajmuje się obecnie opieka nad starszym panem Hastings, ojcem Shane’a, to może jeszcze spać. Moje nazwisko to Harper, Alice. Przyjechałam tu wczoraj za dnia wraz z grupą przyjaciół i tak wpadliśmy na rodzinę pana Hastingsa. Czy to pani Darleth państwo szukają? - zapytała, zabierając się za przygotowywanie kawy dla siebie i podkomisarza. Zerknęła na funkcjonariuszkę.
- Rozumiem, że nie chce się pani wybijać z rytmu, ale kawa rano rozjaśnia umysł i na pewno pomoże przetrwać pracowity dzień - zauważyła i wyjęła trzecią szklankę.
Bernie pokiwała głową, ale nie patrząc w oczy Alice. Wydawała się zawstydzona, a może nawet upokorzona. Bez wątpienia zbyt emocjonalnie podchodziła do najbardziej podstawowych zadań w swojej robocie. Choć z drugiej strony… to była najprawdopodobniej prosta dziewczyna z okolicznej wioski, która nie spodziewała się, że będzie kiedykolwiek zajmować się takimi sprawami. Może czerpała wzorzec nieustraszonej policjantki z jakiegoś serialu lub filmu. Abban natomiast wydawał się nieskończenie bardziej doświadczony i wyluzowany. A może po prostu kac dawał mu się bardzo we znaki i stąd podchodził do wszystkiego ze spokojem.
- To poproszę - Bernie mruknęła przez ściśnięte gardło.
- Szczerze mówiąc, pani Harper, szukamy kogokolwiek. To dość… nazwijmy to podejrzana sprawa. Od kiedy mieszka tutaj pani ze znajomymi? Ilu ich jest? Czy pani Darleth wynajmuje wam dom? Tak właściwie… do kogo on należy?
- To jest w ak… - Bernie zaczęła, ale Abban szturchnął ją pod stołem. I uśmiechnął się do Alice.
- Jak już mówiłam, przyjechałam tutaj zaledwie wczoraj. Przylecieliśmy wraz z przyjaciółmi spędzić czas w domu rodzinnym mojej kolejnej przyjaciółki, a zarazem klientki. Otóż, z zawodu jestem muzykoterapeutką. Może jednak po kolei. Jestem tu ja, moja przyjaciółka Bee Barnett, jest kwiaciarką i zaprosiłam ją na wyjazd, jest również Christopher Kaiser, mój lekko ekscentryczny znajomy, jeszcze z czasów nauki w szkołach muzycznych. Chciałam odnowić nasz kontakt i może pomóc mu się nieco pozbierać. Jest również Jennifer de Trafford, moja bliska przyjaciółka, jej przybrana matka, Esmeralda de Trafford jest moją klientką. Za pomocą muzykoterapii pomogłam jej wyjść z bardzo ciężkiej choroby i w ramach wdzięczności pozwoliła mi spędzić tu tydzień. Jest dziedziczką rodu Hastings. Shane jest jej krewnym i niestety nie mieliśmy pojęcia, że on zatrzymał się tu wraz ze swym ojcem i córeczką. Tak więc wszyscy spadliśmy na głowę biednej Darleth w tym samym czasie… Czy przedstawiłam sytuację dość jasno? Coś rozwinąć? - zapytała i zaczęła nasypywać kawy do szklanek.
- Słodzą państwo? Zdaje mi się też, że nie mamy mleka… Ale zaraz sprawdzę, ja lubię moja kawę z mlekiem - powiedziała. Wczuła się w swoją rolę. Była dość swobodna, w tym zgrabnym kłamstwie, które wysnuła, przeplatając je z prawdą.
- Ja dużo cukru i dużo mleka. Moim życiowym celem jest pozwolić cukrzycy zabić mnie zanim zrobi to alkohol - mężczyzna zaśmiał się. Zignorował oburzone spojrzenie Bernie, której bez wątpienia nie spodobał się taki komentarz. - Ale jak nie ma mleka, to nic się nie stanie.
- Dla mnie zwykła czarna - powiedziała Bernie.
- Bardzo ładnie pani opowiada. Nie zdziwiłbym się, gdyby była pani z zawodu nauczycielką, a nie muzykoterapeutką. Przypomina mi pani moją ciotkę, która uczyła w szkole. Choć nie była ani trochę tak młoda i atrakcyjna. Choć zapewne kiedyś młoda była… ale to tylko taka plotka.
Bernie wyglądała, jakby miała zaraz się przekręcić przy tym stole.
- A kim jest sama pani Darleth? Darleth Santos. Rozumiem, że ona na stałe mieszka w Injebreck House?
- Z tego co zapamiętałam z wyjaśnień od Esmeraldy i samego Shane’a, Darleth pracuje tutaj na zlecenie matki Esmeraldy. Zajmuje się tą posiadłością, żeby czas nie pożarł jej kurzem. I dziękuje za komplement - Alice zajrzała do lodówki w poszukiwaniu mleka.
Okazało się, że była dobrze zaopatrzona. Najprawdopodobniej nie tylko Santos dbała o to, żeby było co zjeść, ale również sam Shane zrobił pokaźne zakupy. Jeżeli codziennie dojeżdżał do Douglas, to bez wątpienia miał po drodze przynajmniej jeden sklep. Było nie tylko mleko, ale nawet śmietanka.
- Czy mówi pani coś nazwisko Steve Carlington? - zapytał Abban.
Alice wyciągnęła mleko i zabrała się do przyrządzania kaw. Wzięła też ciastka, które wczoraj zakupili, a które wybrała sobie pod wpływem napływu łakomstwa na słodkie. Otworzyła i wysypała na tackę. Zalała kawy i podała dwójce funkcjonariuszy. Sama usiadła na trzecim krześle ze swoją kawą w dłoniach. Starała się nie eksponować lewej dłoni, nie miała ubranej protezy. Zdawało się jednak, że policjanci kompletnie nie zwrócili uwagi na brak jej palców.
- Niestety, kompletnie nic… - pokręciła głową przyznając szczerze. Nie kojarzyła żadnego Steve’a, no może jednego, czy pięciu, ale żaden nie miał na nazwisko Carlington.
- Na pewno? - Abban wydawał się zmartwiony. - No cóż, nie musi pani. Jeżeli mieszka tutaj pani tak krótko, to zapewne nie zna pani zbyt wielu miejscowych. Bardzo mi przykro, że właśnie tak powitało panią Isle of Man. To naprawdę piękna wyspa z wieloma tradycjami, jedynie ostatnio… mamy nieco więcej problemów niż zazwyczaj. A może pochodzi pani z Man? Założyłem, że mieszka pani zazwyczaj poza wyspą, jednak to przecież nie musi być prawda.
Bernie chyba zaczynała się nudzić. Tego typu rozmowy chyba jej nie interesowały. Nerwowo poruszała nogami, jak gdyby chciała się zerwać do przeszukiwania domu. Może były tu piły łańcuchowe, noże, tasaki, pistolety, maczety, buzdygany, rakiety i inne śmiercionośne przyrządy. Alice odniosła wrażenie, że gdyby tak było, Bernie wcale by się nie zdziwiła. Może nawet ucieszyłaby się zamiast tego.
- Ależ skąd. Isle of Man powitało mnie w najbardziej fascynujący sposób. Jadąc tu mijaliśmy taki most… Zwany ponoć Mostem wróżek. Zatrzymaliśmy się, żeby popatrzeć, a wtedy przywitała nas mieszkająca obok staruszka. A następnie opowiedziała fascynująca opowieść o Wróżkach… No i obowiązkowym ich powitaniu przy przyjeździe… Przykro mi, że ktoś umarł…
- Może on nie składał hołdów wróżkom - Abban mruknął żartobliwie. - Przepraszam - skorygował się, zanim jeszcze Bernie zdążyła zabić go wzrokiem.
Alice kontynuowała.
- I chwilę przed państwa przybyciem w telewizji był ten komunikat o zaginionych dzieciach… To strasznie dużo nieszczęśliwych zdarzeń, ale w naszych czasach już chyba nigdzie nie jest tak do końca bezpiecznie. Nie pochodzę z Man. Jestem Amerykanką, po prostu bardzo szybko uczę się akcentów, stąd może się to czasem mylić - powiedziała Harper i napiła kawy. Zerknęła w stronę drzwi do kuchni. Nasłuchiwała chwilę, czy ktoś kręcił się po domu.
Nie. Zdawało się, że nie. Bee pewnie wróciła do swojego pokoju po prysznicu, Kit leżał półżywy w łóżku, a Jennifer przed dziewiątą rano była dużo mniej prawdopodobnym widokiem od jednorożca. Shane już wybył z domu. Moira mogła się już obudzić, jednak Alice zapewne zauważyłaby to. Dziewczynka zdawała się prawdziwym wulkanem energii. Jeżeli dom nie trząsł się w posadach, to albo jej w nim nie było, albo… no cóż, spała. Jedynie Darleth mogła być już na nogach. Jednak nie pojawiała się.
- Rozumiem. Pyszna kawa - podkomisarz pochwalił napar. - Pan Carlington był listonoszem. Na pewno nie zamieniła pani z nim ani słowa, kiedy przynosił listy? Bo wśród jego obowiązków było dostarczanie przesyłek do Injebreck House. Czy wie pani coś, co mogłoby nam pomóc w jakikolwiek sposób?
Alice zastanawiała się chwilę… Napiła się znowu.
- Gdy przyjechaliśmy wczoraj, nie było żadnego listonosza… Jedyne dziwne zdarzenie, to to, że późnym wieczorem, będąc tu w kuchni widziałam człowieka z torbą, idącego od drogi w stronę posesji. Szedł dość pospiesznie, więc myślałam, że może potrzebował jakiejś pomocy, czy się zgubił, ale gdy ruszyłam do drzwi, czekając aż zapuka, to nie nastąpiło, a gdy wyszłam na zewnątrz, kompletnie nikogo nie było. Nie wiem, czy to może państwu jakoś pomóc i czy w ogóle jest związane z dochodzeniem… Równie dobrze nie musi - powiedziała.
Podkomisarz zamruczał pod nosem. W międzyczasie opowieści Alice wyciągnął notes i zaczął w nim zapisywać jej słowa.
- Jeśli już ktoś znał listonosza, to zapewne Darleth, skoro większość czasu do tej pory spędzała tu sama, no to musieli się znać. Czy mam ją zbudzić? - zapytała śpiewaczka.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 08-05-2019, 23:01   #175
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Tak, to miała być moja kolejna prośba - mruknął mężczyzna. - Jednak chciałbym jeszcze dopytać się o tego mężczyznę. Czy pamięta pani wzrost, sylwetkę, kolor włosów, ubiór, pokaźność torby... cokolwiek, po czym moglibyśmy zidentyfikować tego jegomościa? Tak właściwie nawet nie określiła pani płci, tylko powiedziała, że “człowiek”. Smutno mi, bo nie mam czego zapisywać - Abban rzucił jakby żartobliwie.
Alice zmarszczyła brwi i przechyliła głowę na bok, próbując sobie przypomnieć.
- Trudno mi rzec, bo widzi pan tutaj nie ma zbyt wielu źródeł światła poza domem, kiedy są w nim zapalone światła. Najbliższe to latarnie na drodze. Wydaje mi się, po sposobie ruchu ciała, że raczej był to mężczyzna, zgaduję po budowie sylwetki, ale to jedynie moje przypuszczenia…
Alice zamilkła, przypominając sobie coś więcej...
- Miał na głowie czapkę, chyba brązową i zdaje mi się że palto, albo taki krótki płaszcz? No i tę obszerną torbę… Nie zdołałam się niestety przyjrzeć lepiej - powiedziała i pokręciła głową, robiąc przepraszającą minę. Wypiła już pół swojej kawy.
- Pójdę obudzić Darleth… - powiedziała i podniosła się od stołu. Ruszyła w stronę wyjścia z kuchni. Aktywowała wyostrzenie słuchu, ciekawa o czym rozmawiali funkcjonariusze, kiedy wyszła z pomieszczenia. Ruszyła spokojnym krokiem, nie spiesząc się, w stronę pokoju Darleth. Najpierw chciała posłuchać.

- Musisz być trochę bardziej okrzesana, Bernie. Ci ludzie nie są podejrzani, a ty napadłaś na nich, jakby co najmniej zagazowali całą twoją żydowską rodzinę - policjant szepnął. Alice nie miała prawa tego usłyszeć… ale udało jej się dzięki zdolnościom, o których funkcjonariusze nie mieli pojęcia.
- Statystycznie największe prawdopodobieństwo jest takie, że wśród nich znajduje się zabójca - kobieta odpowiedziała. - Może wykazałam się małą… charyzmą, ale nie jestem tutaj po to, żeby czarować ludzi… - mruknęła urażona.
- Trochę masz racji w tym punkcie. To śmierdzi, że tego typu morderstwo ma miejsce tuż obok posiadłości, do której dosłownie dzień przedtem sprowadziła się cała zgraja nie wiadomo kogo. Albo ogromny zbieg okoliczności, albo ktoś coś wie. Niestety nie mamy żadnych dowodów, które wskazywałyby na kogokolwiek.
- Dlatego trzeba ich przycisnąć! - Bernie powiedziała to już na tyle głośno, że każdy stojący w korytarzu mógłby ją usłyszeć. Wnet została jednak uciszona przez współpracownika.
Alice mogła albo dalej podsłuchiwać, albo już ruszyć dalej po Darleth. Nawet jej słuch miał swoje granice, a policjanci mówili na tyle cicho, że bez wątpienia pragnęli nie być słyszani przez kogokolwiek.
Śpiewaczka wahała się chwilę. Z jednej strony chciała posłuchac jeszcze, z drugiej jednak jej długa nieobecność mogłaby wzbudzić podejrzenia. Ruszyła więc do pokoju Darleth i zapukała. Jednak nikt jej nie odpowiedział. Nawet kiedy po chwili uczyniła to ponownie.
Alice zmarszczyła lekko brwi, po czym zapukała po raz trzeci a następnie spróbowała się odezwać.
- Darleth, jesteś tam? To bardzo ważna sprawa, wchodzę - oznajmiła i spróbowała nacisnąć klamkę z zamiarem otworzenia drzwi. Może kobieta była w łazience? Zastanawiała się. Miała nadzieję, że nie zastanie tam z jakiegoś powodu… zwłok.


Ujrzała bardzo jasny i wesoły pokój. Wyglądał na bardzo wygodny. Zapewne żadna inna gospodyni nie cieszyła się tak dobrymi warunkami. Z drugiej strony Darleth mieszkała tutaj na stałe sama, więc dlaczego miałaby sypiać w skrytce na miotły, skoro w Injebreck House znajdowało się tak wiele atrakcyjnych sypialni. Panował tutaj ogromny porządek. Alice nie dostrzegała ani jednej przypadkowej gazety czy torebki po ciastkach. Jednak pokój bez wątpienia wyglądał na zamieszkały ze względu na egzotyczne ozdoby i zawartość stolika przy łóżku. Poza tym Harper dostrzegła naprawdę piękne, wschodnie dywany. Nawet w Trafford Park nie widziała tak bardzo intensywnych kolorów na podłodze. Nie było tutaj jednak Darleth.
Harper westchnęła. Czyli jednak nie było jej w sypialni. Ruszyła więc w stronę łazienki, by posłuchać, czy może Darleth akurat z niej korzystała. W końcu gdzieś kobieta musiała zniknąć, a że pracowała w domu, to raczej daleko odejść nie mogła… Chyba że udała się na zakupy? Alice szukała jej, przynajmniej na razie.
W łazience też jednak nikogo nie było. Kiedy zamknęła drzwi do niej, usłyszała kroki na schodach. Wnet na korytarzu na dole pojawiła się mała, zaspana dziewczynka. Miała seledynową piżamkę w białe misie. Kolejnego trzymała pod pachą. Był duży, bardzo puszysty i brązowy. Miał słodką, czerwoną kokardkę, która z jakiegoś powodu skojarzyła się Alice ze świętami Bożego Narodzenia. Może to przez zielone refleksy.
- Głodna… - Moira podniosła małą piąstkę, żeby przetrzeć nią oczy.
- Dzień dobry Morio, umyłaś ząbki? - zapytała Alice, podchodząc do dziewczynki. Gdzie u licha zniknęła Darleth? Śpiewaczka rozejrzała się, jakby Filipinka miała za moment wyskoczyć z szafy. Czy mogła być u starszego Hastingsa? Słuchała chwilę, już całkiem normalnie odgłosów i zza tych drzwi, ale powoli zbliżała się do małej dziewczynki.
Darleth jednak nie było. Ani w zasięgu wzroku, ani uszu.
- Tata mówi, żeby myć zęby po jedzeniu. Po jak się umyje najpierw, a potem coś zje, to wtedy to jedzenie psuje się w buzi - Moira powiedziała. - A gdzie jest Darleth? Ona mnie zazwyczaj budzi… - zawiesiła głos. - Owsianką. Taką z czekoladowymi kawałkami. Tylko ćśś… - nieco bardziej się rozbudziła. Małe dziewczynki zawsze ekscytowały się, kiedy dzieliły się tajemnicami ze swoimi nowymi przyjaciółkami. - Tata nie może się dowiedzieć, bo nie mogę jeść słodyczy na śniadanie…
Spuściła wzrok.
- A najlepiej to w ogóle - dodała ciszej.
- Trochę słodyczy nikomu nie szkodzi… Hmm… Czy Darleth zawsze, ale to zawsze budzi cię tą owsianką? - zapytała Alice podchodząc już do Moiry i przystając. Jeśli ta sytuacja była wyjątkowa, to czy coś mogło się stać kobiecie?
Moira wydęła usta, zastanawiając się.
- Raz tak nie było, rozmawiała z kimś przez telefon chyba. A drugi raz pojechała do miasta bo jakieś leki chyba do apteki, była w okropnym nastroju i nawet na mnie nakrzyczała - dziewczynka skrzywiła się lekko. - Ale potem mnie za to przeprosiła, więc nic się nie stało - teraz natomiast uśmiechnęła się.
- Zaraz zrobię ci owsiankę skarbie, tylko wiesz, mamy gości. Przyszli do nas mili policjanci. chcesz się przywitać? - zapytała Alice i wyciągnęła rękę do Moiry, by ta ją chwyciła.
- Policjanci są mili? - dziewczynka ruszyła z Harper w stronę kuchni.
Kiedy tylko pojawiły się w pokoju, Abban podniósł do góry brwi.
- Słodki Jezu, inaczej wyobrażałem sobie tę Darleth! - rzekł. - Dzień dobry pani!
Ciężko było powiedzieć, czy mówił na serio, czy tylko sobie żartował. Zdawał się poważny, choć tak właściwie jego ton był dość lekki. Bernie natomiast wcinała ciastko. Kiedy tylko Alice pojawiła się w zasięgu wzroku, prędko je całe połknęła, jakby nie chcąc, żeby wydało się, że się poczęstowała.
- Wybaczcie państwo, że musieliście tyle czekać. Darleth niestety nie zdołałam odnaleźć. Najwyraźniej musiała pojechać do miasta po zakupy… Za to to jest Moira, córka pana Hastingsa. Moiro, to są właśnie nasi goście tutejsi policjanci. Przywitasz się ładnie? - zapytała dziewczynę Harper. Skoro wyszło na to, że miała się nią tymczasowo opiekować, to chciała nauczyć ją dobrych manier, ale w jak najbardziej przystępny sposób. Kiedyś opiekowała się dziećmi, dorabiając sobie w collage’u. Córeczka Hastingsa zdobyła jej sympatię. Zamierzała przypilnować, by nic jej się tu nie stało.
Dziewczynka spojrzała na Alice. Zamrugała. Po czym przeniosła wzrok na policjantów. Dygnęła. Bez wątpienia ktoś ją tego kiedyś uczył, bo zrobiła to jak mała dama.
- Dzień dobry. Nazywam się Moira. M-O-I-R-A - przeliterowała. - Moira Hastings.
Zaczęła już tłumaczyć, jak napisać jej nazwisko, kiedy przerwał jej dźwięk dobiegający z korytarza. Ktoś otwierał drzwi. Rozległ się czysty głos Darleth. Śpiewała jakąś piosenkę w swoim ojczystym języku. Była dość powolna i mało dynamiczna. Jakby romantyczna? Ciężko było stwierdzić, czy wydawała się smutna, czy też nie. Alice jednak rozumiała śpiewane słowa i aż poczuła uścisk w żołądku z powodu intensywności romansu w tym utworze.

Wnet kobieta skierowała się do kuchni. Miała na sobie ładny, różowy płaszczyk. Na jej głowie był szeroki, biały, pleciony kapelusz. Zdawała się w całkiem dobrym nastroju. Miała ogromny, wiklinowy koszyk wypełniony grzybami.
- Alice? Moira? Już wstałyście? - zapytała. - Byłam w lesie, nazrywałam nieco podgrzybków. Będą marynowane do słoików, ale też może na zupę lub risotto. Poza tym znalazłam też trochę leśnych borówek! - przeniosła wzrok na dziewczynkę. - Ale wolałabym, że twój tata pozwolił ci je zjeść, bo jakbyś nie daj Boże poczuła się źle po nich, to… o… mamy gości…? - zawiesiła głos.
Harper patrzyła uważnie na kobietę, po czym zerknęła na policjantów.
- Em… tak… Przyjechali do nas funkcjonariusze. Pytali o Steve’a… bodajże Carlingtona? To listonosz. Znasz go może? Chcieli z tobą porozmawiać, bo mieszkasz tutaj od dłuższego czasu… Może porozmawiacie w salonie, a ja zrobię owsiankę Moirze? - zaproponowała Alice.
Darleth nie była cudowną aktorką, więc od razu było widać, że się spięła.
- E… Steve Carlington? Czy ja znam jakiegoś Steve’a Carlingtona? - zapytała.
Zrelaksowany nastrój kompletnie ją opuścił.
- Muszę oczyścić podgrzybki - powiedziała i ruszyła w stronę zlewu z wodą. - Robota sama się nie zrobi.
Ustawiła się tyłem do policji, bez wątpienia nie chcąc patrzeć tym ludziom w oczy. Natomiast Abban i Bernie spojrzeli po sobie. Bez wątpienia Darleth nie pomagała sobie tym zachowaniem.
Alice zerknęła na Moirę.
- Wiesz co kochanie, pójdziemy do salonu i włączymy bajki. Pooglądasz sobie razem z… Przepraszam, jak ma na imię twój pluszowy przyjaciel? Poznałam wczoraj twoje lalki, ale imienia misia nie… - zaczęła prowadzić Moirę w stronę salonu, zagadując ją w temacie misia.
- Pan Serdelek - odpowiedziała dziewczynka.
- Pooglądasz tu sobie, a ja zrobię dla ciebie owsiankę. Zjesz tu ze mną, co ty na to? - zaproponowała, gdy znalazły się w salonie.
- Tak! - mała uśmiechnęła się.
Tymczasem w głowie Alice wibrował obraz przerażonego spojrzenia Darleth, kiedy zostawiła ją samą z policjantami.
- Chciałabym obejrzeć Odlotowe Agentki, ale nie puszczają tego tak często, jak kiedyś - mruknęła pod nosem. - Często udaję, że sama mam takie gadżety… ale odkąd zepsułam suszarkę, tata nie pozwala mi się w to bawić - dodała nieco niechętnie.
- O, znam tę bajkę, choć nie widziałam jej za dużo… - powiedziała Alice. Znalazła pilota i podała go Moirze.
- Siedźcie sobie tu z panem Serdelkiem - rozejrzała się i podała jej kocyk, który leżał na brzegu kanapy.
- Schowaj stopy pod kocem, żeby nie zmarzły - poleciła jej, bo w końcu dziewczynka była na boso, a następnie sama wróciła do kuchni, żeby zrobić Moirze owsiankę i jednocześnie zorientować się w zaistniałej sytuacji. Przymknęła drzwi i rozejrzała się.
Mleko było w lodówce. Cukier w cukiernicy. Alice jedynie nie wiedziała, gdzie znaleźć płatki owsiane. Nie była pewna, czy znajdowały się w pudełku, czy może zostały przesypane do jakiegoś pojemnika. Tych było bardzo dużo w kuchni i nie zostały opisane w najmniejszym stopniu.
- ...tak teraz sobie przypomniałam… nie wiem, czy to nie nazwisko listonosza - Darleth wyglądała tak, jakby ktoś przypiekał ją pogrzebaczem. Choć wręcz przeciwnie, jej dłonie były pod strumieniem wody wraz z nożykiem i podgrzybkami. Wciąż nie spoglądała w stronę policjantów, ale przynajmniej odpowiadała na ich pytania.
- Listonosza. O - Abban uśmiechnął się, choć Santos nie mogła tego zauważyć. - A skąd pani wie, jak nazywa się listonosz, który przynosi… no cóż, listy? Bo dobrze pani… powiedzmy, że zgadła. To rzeczywiście listonosz.
Bernie zaciskała pięści tak, jak gdyby zaraz chciała przywalić nimi Filipince. Bez wątpienie preferowała bardziej tradycyjne formy przesłuchań.
- A czemu w ogóle pytają państwo o tutejszego listonosza? Ma on jakiś związek z tym morderstwem? - zapytała Alice. Zagrała rolę ładnej i głupiutkiej, ale tak jak i oni, ona też chciała dowiedzieć się czegoś więcej, a wyciskanie informacji z Darleth tak jak oni to robili prawdopodobnie zajmie wieki, albo do niczego nie doprowadzi.
- Gdzie są płatki owsiane? - zapytała, jakby postawienie ich obok słowa ‘morderstwo’, było niczym specjalnym.
- Morderstwem? Jakim morderstwem? - Darleth spojrzała na Alice. Złapała ją za nadgarstek mokrą ręką, co wcale nie było przyjemne. - Kto umarł?
Zrobiła się cała blada jak ściana. Obróciła się w stronę policjantów.
- Steve nikogo by nie zabił. On był potulny jak baranek, choć może nie w jednym pomieszczeniu w posiadłości. Macie złego mężczyznę - powiedziała i rozpostarła ręce, jakby chciała bronić wyimaginowanego listonosza za swoimi plecami. - O boże… jego rodzina dowiedziała się o nas?! Steve, coś ty zrobił…
Alice zerknęła na policjantów i uniosła brew w górę. Mina głupiej zniknęła z jej twarzy. Kiwnęła głową i zajęła się szukaniem płatków na własną rękę.
Abban i Bernie wymienili spojrzenia, po czym mężczyzna zaczął notować.
- Powoli Darleth, państwo jeszcze nie powiedzieli nam o co chodzi z listonoszem… Rozumiem, że to jednak jest znana ci osoba i teraz jakby okazało się, że nawet partner? Mieliście się przypadkiem spotkać wczoraj wieczorem? - zapytała Harper. Przeszukiwała szafki, w międzyczasie przesłuchując Darleth, jakby to nie było nic niezwykle skomplikowanego. Policjanci najwyraźniej albo zbyt mocno trzymali się ram, albo byli kompletnie zbici z tropu sytuacją. Istniała też trzecia opcja… czekali, aż napięcie stanie się dla Darleth nie do zniesienia i wszystko im wyśpiewa sama. Wkład Alice był cennym katalizatorem, bo pochodził od kogoś trzeciego, przed kim Filipinka nie miała naturalnych odruchów obronnych.
- Owsianka… Nie mąka… - mruknęła pod nosem.
- Owsianka jest w pojemniku z gospodynią amerykańską, blondynką, natomiast owsianka czekoladowa Moiry skończyła się przedwczoraj, ale ścieram jej czekoladę na tarku. Czekolada jest w kredensie, a narzędzie w drugiej szufladzie obok zlewu - Darleth nieco uspokoiła się, mówiąc o znajomych, bezpiecznych rzeczach.
- Prosze zostawić wszystko - rzekł Abban wreszcie. - Chciałbym z panią porozmawiać sam - rzekł. - Czy możemy przejść do salonu?
Zauważył spojrzenie Bernie.
- Sam - powtórzył.
Zdawało się, że chciał przekazać Darleth bardzo złe wieści na osobności.
Alice wyprostowała się i zaraz zabrała do przygotowywania owsianki dla Moiry. Znalazła czekoladę i zlokalizowała tarkę. Przygotowała sobie owsiankę i zastanawiała się co teraz… Czy Darleth wyjdzie? Czy uprze się, by zostać? Zerknęła na nią…
- W salonie Moira ogląda bajki… Może proponuję inne pomieszczenie - przypomniała sobie Harper.
Kobieta chyba już chciała mieć to za sobą.
- To zaproszę pana do starego gabinetu Ernestine Hastings - powiedziała. - Chyba… tak…
Co mogła więcej powiedzieć? Że umierała z niepokoju? Że przyjemny i spokojny poranek spędzony na grzybobraniu nagle i nieoczekiwanie zmienił się w najazd policyjny prosto z piekła? Że chciała, aby sobie poszli i zostawili ją w spokoju, a Steve zadzwonił i poświadczył, że wszystko jest w porządku i to był zły sen?
Nie powiedziała nic z tego.
Zamiast tego wyszła na korytarz, a Abban dołączył do niej. Alice została sama z Bernie. Ta obróciła się bokiem do Harper i głośno westchnęła. Wyciągnęła komórkę i zaczęła przeglądać coś na niej. Tymczasem Alice została uwiązana do roli kucharki.
 
Ombrose jest offline  
Stary 08-05-2019, 23:03   #176
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Zaczęła więc robić owsiankę.
- Proszę częstować się jeszcze ciastkiem… - zaprosiła Bernie, a sama przygotowała dwie miski, mleko i wszystkie inne potrzebne składniki. Zaczęła gotować mleko w garnku, potem dodała owsiankę. Starła w międzyczasie czekoladę. Zrobiła to do dwóch misek, bo sama uznała, że też ma ochotę na owsiankę i rzeczywiście zamierzała ją zjeść razem z Moirą. Ciekawiło ją czy podejrzewali tego listonosza, czy może to on był ofiarą… A jeśli tak, to już było jej potwornie szkoda tej biednej, bogu ducha winnej Filipinki. Alice chociaż swoimi uczynkami zasłużyła sobie na to, by karma czasem kopała ją boleśnie, ale co takiego i komu mogła zrobić ta biedna gospodyni.
- Nie, dziękuję, już jestem pełna - odpowiedziała Bernie.
Wreszcie owsianka była gotowa. Tak właściwie wyszło, że Alice nie zajmowała się na co dzień gotowaniem, bo nie przyszło jej do głowy, że płatki aż tak napęcznieją. W rezultacie było porcji na co najmniej cztery osoby. Tyle że potrafiła zetrzeć odpowiednią ilość czekolady na dwie miski i koniec końców było jej teraz stosunkowo za mało.
- Czy juuuuuuuuż?! - z salonu rozległ się krzyk dziewczynki. Zdawało się, że była naprawdę głodna.
- Ja nie chcę - powiedziała Bernie, choć Alice tak właściwie jej nie proponowała. - Jestem najedzona, jak już powiedziałam.
- Spokojnie, zgaduję, że pani już po śniadaniu. To dla naszej młodej damy - oznajmiła Alice, po czym ruszyła z dwiema owsiankami w stronę drzwi.
- Chce pani tu zostać tak sama, czy może dołączy do mnie i Moiry w salonie, czekając na pani partnera? - zaproponowała uprzejmie Harper. Kilka dodatkowych sekund nie zbawi Moiry, a może funkcjonariuszka trochę się wreszcie rozluźni.
- Dobrze, pójdę z panią - Bernie zgodziła się, choć bez wątpienia nieco wahała się. - Przepraszam, jeśli byłam oschła. Przyznam, że ta sprawa trochę mną wstrząsnęła. Nie mogę ujawniać szczegołów, jednak… nie zdziwiłabym się, gdyby od teraz jezioro było nawiedzone - mruknęła pod nosem.
Wstała i dołączyła do Alice. Nie wydawała się rozluźniona, ale chyba trochę bardziej ufała Harper. Ostatecznie przez ostatnich kilkanaście minut Harper gotowała owsiankę dla małej dziewczynki. Chyba arcymistrzynie zła nie robiły takich rzeczy.
Rudowłosa poprowadziła funkcjonariuszkę w stronę salonu. Zerknęła na nią przelotnie.
- Nawiedzone jezioro? Czy aż tak źle to wyglądało? Przykro mi, jeśli musiała pani widzieć jakąś scenę rodem z horrorów. Mamy się tutaj czego obawiać? To jakieś zwierze, czy ktoś? Wie pani, ta posesja jest na kompletnym odludziu, nie chciałabym by komuś z moich przyjaciół coś zagrażało. Albo Moirze… Albo mojemu jeszcze nienarodzonemu dziecku - Alice ściszyła trochę ton, gdy znalazły się w wejściu do salonu.
Bernie zerknęła na nią.
- No co ja mam pani powiedzieć? - zapytała. - Chyba wszystko pani już sama podsumowała. Jesteście na kompletnym odludziu, a niedaleko miało miejsce to, co miało. Nie podejmę za panią decyzji, jednak jeśli jest pani w ciąży… - Bernie pokręciła głową. - Nie wiem jakie by tu musiały być skarby, złote krany i diamentowe szklanki, żebym chciała zostać w tej rezydencji - mruknęła. Harper zerknęła na nią i kiwnęła głową. Czyli tej kobiety nie można było podejść tak łatwo, jak by chciała. Albo po prostu ona sama też nie znała odpowiedzi na to pytanie...
- Alice! - dziewczynka obejrzała się za siebie. Była uśmiechnięta. - Jestem głodna, ale już trochę mniej, bo zjadłam cukierka - powiedziała i wskazała dłonią miskę na stole, w której były karmelki. Shane wczoraj wysypał je, chyba żeby stół nie był pusty w oczach gości.
- Wybacz Moiro, że musiałaś tyle czekać. Nie mogłam znaleźć owsianki, ale już jest. Może nie być tak doskonała jak owsianka Darleth, ale starałam się jak mogłam. Dla mnie też jest, zjemy razem… - powiedziała i usiadła obok Moiry na kanapie. Postawiła przed nią na stole miskę z jedzeniem i zerknęła na telewizor, co takiego dziewczynka oglądała.
- Jestem taka głodna, że zjadłabym nawet z podłogi, gdyby mi miska wypadła - powiedziała. - Obudziłam się w nocy i też byłam głodna. Tak bardzo, że zjadłabym nawet pastę do zębów, gdybym miała przy sobie. Bo tata kupił mi taką smaczną, o smaku żelków. A może gumy do żucia. Lubię myć nią zęby, choć najchętniej to bym siedziała i tak bym ją jadła.
Bernie usiadła obok nich na kanapie, jednak dyskretnie zerknęła za siebie w stronę korytarza. Chyba mimo wszystko marzyła zobaczyć w nim swojego partnera.
- To nie są Odlotowe Agentki, ale też lubię tę bajkę - powiedziała.
Alice spojrzała na ekran. Główną postacią był niebieski stworek a bardzo prostym, zaokrąglonym kształcie. Mieszkał w wielkim domu z innymi dziwolągami.
- On jest zmyślony i oni też są zmyśleni, bo to jest dom dla zmyślonych przyjaciół - tłumaczyła Moira. - Pani Foster.
- A kto ich zmyślił? - zapytała Alice, wciągając się w opowieść dziewczynki. Zaczęła jeść swoją owsiankę. Była słodka, ale nie przesadnie. Uznała, że nadawała się dla dziecka, nawet mimo nieco zbyt rozpulchnionych płatków. Zerknęła na to, czy Moira zabrała się za wiosłowanie swoją łyżką i czy jej pasowało.
- Dzieci - odpowiedziała dziewczynka. - Bo w pewnym momencie rodzice mówią dzieciom, aby rozstali się ze swoimi zmyślonymi przyjaciółmi. Bo przecież czas dorosnąć. No ale ci przyjaciele tak po prostu nie znikają, muszą gdzieś przecież żyć. I dlatego trafiają do domu dla zmyślonych przyjaciół Pani Foster. To taki jakby… sierociniec? Choć może raczej bardziej dom spokojnej starości. To bardzo zabawna bajka, lubię ją oglądać. Ale ja lubię oglądać wszystkie bajki, oprócz tej z wyścigami smoków i tej z tymi samochodami, i tej innej z samochodami, które zmieniają się w roboty.
- Przepraszam na chwilkę - Bernie wstała i ruszyła na korytarz. Wyciągnęła telefon, żeby odebrać telefon.
Tymczasem przez cały dom przeniósł się odgłos mrożący krew w żyłach. Darleth wydała z siebie taki ryk pełen bólu i żałoby, że było go słychać nawet wiele metrów dalej i to pomimo zamkniętych drzwi. Moira otworzyła szerzej oczy i bezwiednie wypuściła miskę owsianki z rąk na podłogę.
Alice drgnęła i spojrzała w stronę wyjścia. Najwyraźniej odpowiedź nadeszła i tym który zginął, rzeczywiście musiał być listonosz, kochanek Darleth. Harper poczuła, że jest jej przykro. Zerknęła na owsiankę Moiry, która rozwaliła się po podłodze. Rudowłosa zmarszczyła brwi.
- Kochanie, twoje śniadanie… - powiedziała i postawiła swoją miskę na stole.
- O nie… - dziewczynka chyba dopiero teraz to zauważyła.
- Nie bój się, Darleth nic się złego nie stało… po prostu bardzo się zasmuciła. Usiądź i zjedz moją owsiankę do końca, a ja pójdę sprawdzić, czy wszystko jest w porządku i po ręcznik papierowy - powiedziała Harper i pogłaskała Moirę po głowie. Przysunęła bliżej swoją owsiankę. Była identyczna jak Moiry.
Dziewczynka położyła ją na stole, bo chyba nie ufała już własnym dłoniom.
- Bardzo przepraszam, nie chciałam zrobić bałaganu… - powiedziała, patrząc na mleczną papkę. Wilgoć wsiąkała w kanapę i napęczniałe płatki pokryte czekoladowym nalotem zostawały na wierzchu. - Ja… tylko żartowałam, że jestem taka głodna… że jadłabym z podłogi - mruknęła, chyba chcąc zaznaczyć, że nie wywaliła tej owsianki specjalnie. - Mam nadzieję, że nie gniewasz się na mnie… - zawiesiła głos.
- Nie, nie gniewam. Wszystko w porządku. Czasem tak bywa - powiedziała Alice. Uśmiechnęła się do niej, a następnie wyszła z pomieszczenia. Zerknęła w stronę korytarza, skąd rozległ się krzyk. Po czym ruszyła w stronę kuchni po ręczniki, gąbkę i płyn do mycia. Wypadało bowiem przeprać tę kanapę.
Nie spostrzegła na korytarzu Darleth, jednak po schodach zbiegała już zaniepokojona Bee.
- Co się stało? - zapytała, widząc Alice.
Ruszyła za nią do kuchni, gdzie znajdowały się wszystkie odpowiednie środki czystości w szafce pod zlewem.
- Właśnie pisałam w pam… zajmowałam się swoimi sprawami, a tu nagle… czy wszystko w porządku? To ty krzyczałaś? - zapytała rudowłosą. - Obudziłaś Jennifer… - zawiesiła głos.
- Nie, to nie ja. To Darleth. Jej kochanek chyba został zamordowany tej nocy, gdzieś w pobliżu jeziora. Przyjechała policja, bo ponoć to ostatnie miejsce gdzie był - powiedziała cicho Harper.
- Darleth? - powtórzyła Bee. - Masz na myśli tę Tajkę…?
- Tak, Filipinkę. Porozmawiamy o tym później - powiedziała Harper i ruszyła, żeby posprzątać w salonie po owsiance.
- Mogę zjeść trochę tej owsianki, która została? - zapytała Barnett.
Alice zrobiła cztery porcje. Jedna wylądowała na podłodze, drugą jadła Moira, więc były jeszcze dwie. Akurat dla Harper i Bee.
- Ale też mogę sama sobie coś zrobić, jeśli… - zawiesiła głos.
- Częstuj się, proszę - zaproponowała jej Alice.
- Zrobiłam trochę za dużo - dodała. Weszła do salonu i zaraz ruszyła do sprzątania. Zerknęła na Moirę.
- A ty masz zmyślonego przyjaciela? - zapytała dziewczynkę, nawiązując do bajki i jednocześnie… Do pewnej historii związanej z tym domem.
- Tata mówi, że wszystkie moje lalki to zmyślone przyjaciółki i jest ich za dużo - odpowiedziała Moira. - Pyta, dlaczego nie zapraszam koleżanek… - mruknęła i przeciągnęła się w taki sposób, że Alice odniosła wrażenie, iż nie czuje się zbyt komfortowo w tym temacie. - Ale nie mam takiego zmyślonego przyjaciela, jak w bajce, który ma taki zabawny kształt i kolory, a także robi ze mną wszystko… - dodała. - Bardzo smaczne.
Wnet do pokoju weszła Bee z własną porcją.
- Spróbowałam i to prawda - przyznała, słysząc ostatnie słowa dziewczynki. - Witaj, Moiro.
- Dzień dobry - dziewczynka zerknęła na Barnett i od razu powróciła wzrokiem do owsianki. - Wszystkie jesteście takie ładne, chciałabym też taka być, jak dorosnę… - zakręciła ósemkę w misce. - Wszystkie oprócz…
Spojrzała na Bernie, ale prędko ucięła. Nawet dziewczynka w jej wieku wiedziała, że taki komentarz byłby bardzo nieuprzejmy. Sama policjantka natomiast zdawała się kompletnie nie słuchać małej. Zamiast tego spojrzała na Barnett.
- Dzień dobry, moje nazwisko Bernadette Williams i jestem policjantką. Czy mogłaby pani porozmawiać ze mną na osobności?
- Nazywam się Bee Barnett - odparła kobieta. Zerknęła na Alice, jakby nie chcąc podejmować bez niej decyzji.
Harper odgarnęła włosy za ucho.
- Mówiłam, że przyjechaliśmy na wakacje na tydzień… - rzuciła tylko.
- Wyliczyłam ile nas przyjechało, ale nie wiem, czy nie będziemy musieli wyjechać przez to wydarzenie - powiedziała spokojnym tonem ze zmartwioną miną. Dała tym samym znać Bee, że mogła porozmawiać z funkcjonariuszką. Po posprzątaniu, usiadła znów obok Moiry i ułożyła ręcznik na wypranej części kanapy. Pogłaskała dziewczynkę i sprawdziła, czy ta zjadła już swoją owsiankę.
- Cieszę się, że wam smakuje - powiedziała jeszcze.
- Tak, jest pyszna - odpowiedziała dziewczynka. - Zostało już tylko kilka łyżek - uśmiechnęła się do Alice.
Natomiast Bee patrzyła na Bernie.
- Oczywiście, że porozmawiam z panią, pani Williams - uśmiechnęła się do policjantki.
- Może przejdziemy do kuchni. Może pani jeść w trakcie rozmowy. Przykro mi, że pojawiliśmy się w tak wczesnej porze, głód jest w pełni zrozumiały.
- Miło mi w takim razie. “Pojawiliśmy się”? - powtórzyła.
- Tak, przyjechałam tutaj z moim partnerem… - odpowiedziała Bernie.
Dalej kontynuowały rozmowę na korytarzu i weszły do kuchni. Alice nie słyszała słów. Może byłaby w stanie, gdyby Blooregard Q. Kazoo nie wrzeszczał tak głośno na ekranie telewizora.
- Ale ostatnio dużo ludzi poznaję - powiedziała Moira.
- Tak to jest skarbie. Na świecie są miliony, a nawet miliardy ludzi, im będziesz starsza tym więcej będziesz ich poznawać - powiedziała i poprawiła misia, który przewrócił się w czasie całej sytuacji z owsianką.
- Ja na przykład znam bardzo, bardzo, bardzo dużo osób - powiedziała i uśmiechnęła się do Moiry. Cieszyło ją, że dziewczynka nie miała żadnego zmyślonego przyjaciela, szczególnie takiego o imieniu Harry, lub Henry…
- Jak wielu? - dziewczynka zainteresowała się. - Potrafisz policzyć? - zapytała. - Nie tylko poznaję ostatnio dużo osób, ale też wielu mi się śni - powiedziała. - Ale tylko rodzina, tak mi się wydaje… bo niektórych osób nigdy nie poznałam. Darleth powiedziała, że to dlatego, bo jestem w bardzo starym domu. I w murach są duchy przodków. Ale nie rozumiem, co miała na myśli. Czy ten dom jest nawiedzony, jak w Scooby-Doo? - zapytała. - Bo nie słyszałam żadnych dźwięków, ani nie widziałam nikogo w masce… - mruknęła, kończąc owsiankę.
Alice zainteresowała się.
- Oh? A kto ci się na przykład śni? A co do liczby, powiem ci, że nie zdołam policzyć… Całe życie było ich tak wielu… Na pewno ponad trzystu, a może nawet pięćset - powiedziała takim tonem, jakby mówiła o czymś niesamowitym, choć tak naprawdę znała tych ludzi pewnie ponad tysiąc… Gdyby tak na serio zaczęła liczyć.
Dziewczynka otworzyła usta.
- To naprawdę dużo… - zawiesiła głos. - Ja znam… - wyciągnęła przed siebie dłonie i spoglądała kolejne na palce.
Minęło pewnie z pół minuty, w trakcie których Moira bezgłośnie wypowiadała liczebniki. W końcu jednak znudziła się tym.
- To też bardzo dużo - skwitowała rudowłosa.
Moira poważnie pokiwała głową.
- Przepraszam, o co pytałaś wcześniej? - zapytała.
Jako że skończyła posiłek, nie musiała już nachylać się nad stołem. Usiadła wygodniej na kanapie, podciągając nogi do tułowia. Pan Serdelek siedział obok i jako jedyny w pełni skupiał się na kreskówce.
- O to kto ci się śni - powiedziała Harper, przypominając Moirze o co dokładnie ją zapytała. W międzyczasie obserwowała kreskówkę w tv, ale nie skupiała się na jej dialogach.
- Dwa razy pod rząd miałam taki sam sen - odpowiedziała dziewczynka. - Jestem na korytarzu… o tym - obróciła się i wskazała za siebie. - Tyle że jest kompletnie pusto. Nie ma żadnych mebli. Na ścianach znajdują się obrazy i ja je oglądam, i patrzę, i poznaję. To jest praprababcia Ernestine, a to prababciociotka Ethelinda, a to jest pradziadek Sean, a to mój tata i był nawet mój portret - dziewczynka tłumaczyła. - Ale wiele było takich obrazów, których kompletnie nie kojarzyłam. Mam na myśli, że nigdy nie widziałam na oczy namalowanych ludzi. Jednak byłam przekonana, że oni też są częścią rodziny. I jak otwierałam drzwi do różnych pokojów, to tam znajdowały się te osoby. Rozmawiały, ale mnie nie zauważały. Zawsze jednak mój sen kończył sie tak, że trafiałam do ostatniego pokoju i tam był tylko jeden pan, bardzo miły. Długo z nim rozmawiałam za pierwszym i za drugim razem, ale po przebudzeniu nie pamiętałam o czym. Nie mam takich snów zazwyczaj, to dziwne… - mruknęła. - Myślę, że to dlatego, bo znalazłam u siebie w pokoju album ze zdjęciami i przejrzałam go, ale był nudny i… - dziewczynka wzruszyła ramionami.
Rudowłosa zastanawiała się.
- Może, gdy obudzisz się jutro to zapisz wszystko co ci się przyśniło, a my spróbujemy rozwiązać tę zagadkę? Tak jak wiesz… detektywi Scooby-doo? - zaproponowała dziewczynce taką zabawę. Dziś i tak planowała skorzystać ze swej mocy, by wyznaczyć punkty na mapie, a jeśli Moira miała takie sny, to mogło to coś istotnego oznaczać.
- Tak! - Moira ucieszyła się. I momentalnie posmutniałą. - Ale nie mamy Scooby’ego. To znaczy jest Fernie, ale on pojawia się i znika. No i tata mówi, żebym nie bawiła się z nim, bo może mieć wściekliznę. Ale mi wydaje się całkiem grzeczny i słodki. Może nie tyle słodki, co… pocieszny i przyjacielski. Merda ogonkiem. Bo nie wygląda do końca słodko, nie tak jak na przykład yorki. Moja koleżanka ma yorka, są takie małe - wyciagnęła ręce, pokazując długość ciała pieska.
- A wiedziałaś, że na tej wyspie mieszkają ponoć wróżki? - Alice zapytała, zmieniając temat.
- Może to nie duchy, a właśnie one? - zasugerowała.
- Tylko ponoć nie są miłe, tylko takie niefajne i złośliwe… więc jak spotkasz jakąś, to powiedz jej, żeby sobie poszła. Znasz bajkę o Titeliturym? - zapytała.
- O Tite czym? - zapytała Moira. - Opowiedz! Opowiedz!
Tymczasem Alice usłyszała poruszenie przy starym gabinecie. Chyba policjant znajdował się przy wyjściu na korytarz i kończył rozmowę z Darleth. Jednak nie opuścili jeszcze pokoju.
- Zaraz, tylko sprawdzę, czy wszystko w porządku, może być? - powiedziała po czym pogłaskała Moirę.
- Zaraz wrócę - obiecała, po czym ruszyła na korytarz w stronę gabinetu. Chciała sprawdzić jak się sprawy mają.
Tylko wyszła na korytarz, kiedy spostrzegła wybitnie malowniczą… choć nieprzyjemną scenę. Drzwi do gabinetu otworzyły się nagle i wybiegła przez nie Darleth. Była cała zapłakana i czerwona na twarzy. Podniosła prawą rękę i przystawiła przedramię do oczu, natomiast lewą poruszała rytmicznie do przodu i do tyłu, jakby chcąc dodać sobie więcej szybkości. Pobiegła prosto do drzwi wejściowych i uciekła z domu, choć nie miała na sobie ani płaszczyka, ani nawet butów. Jedynie pantofelki. Nie zamknęła za sobą drzwi.
- Kurwa - mruknął cicho i ponuro Jole Abban, wychodząc za nią z pokoju. Zdawał się wahać, czy biec za Filipinką, czy też zostać w miejscu, jednak chyba uznał, że już i tak za późno na pościg. Głęboko i ciężko westchnął, patrząc na przejście za którym zniknęła Darleth.
Alice skrzyżowała ręce pod biustem i patrzyła chwilę w stronę drzwi wyjściowych.
- Mam nadzieję, że nie zrobi sobie krzywdy… Ludzie reagują nieprzewidywalnie kiedy mierzą się z szokiem i bólem - powiedziała smutnym tonem. Zerknęła na policjanta.
- A to pan nabroił, przekazując informację tak, że uciekła… co nie? - zauważyła spokojnym tonem, obserwując starszego funkcjonariusza. Była spokojna i opanowana. Wiedziała, że mogła mu się wydać nietypową personą, ale nie miała nic na sumieniu. Nie ona zabiła, ani nikt z jej bliskich. Mogłaby mu się wydawać najbardziej specyficzną, ale nie miał na nią nic, więc było jej to obojętne.
- Czy jest jeszcze coś, co chcieliby państwo tu sprawdzić, lub omówić? - dodała.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 08-05-2019, 23:04   #177
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Będziemy musieli porozmawiać ze wszystkimi domownikach Injebreck House. Ale myślę, że zostawię tutaj moją wizytówkę i zgłoszą się do mnie w późniejszym terminie - powiedział Abban. Zdawał się emocjonalnie wycieńczony. - Przekazałem informację dobrze, jednak to informacja była zła, pani Harper - powiedział, patrząc na Alice. - Informacja. Nie ja.
Wyciągnął portfel i zostawił wizytówkę na komodzie.
- Czy przekaże pani moje zaproszenie swoim znajomym? - zapytał uprzejmie.
- Sądzę, że nie mam innego wyjścia. Przekażę… - powiedziała spokojnym tonem.
- Zapewniam jednak pana, że nikt z nas nie opuszczał tego domu po południu, wieczorem, ani nocą… - powiedziała, podchodząc do funkcjonariusza i biorąc od niego papierek. Zerknęła na niego krótko, po czym wsunęła do kieszeni szlafroka.
- Szczerze mówiąc… skąd pani to wie? - Abban spojrzał na Alice. - Czy w posiadłości są kamery i przejrzała pani z nich zapisy? A może wszystkie okna i drzwi zamykane są na klucz, które posiada tylko pani? Nie, żebym implikował, iż podejrzewam kogoś z tego domu. Proszę mnie źle nie zrozumieć. Jednak dziwi mnie to, że jest pani aż tak pewna, co działo się tej nocy w domu, a nawet za dnia, że jest w stanie mnie pani nawet zapewnić - mruknął.
Jego ton był nieco oschły, ale na samym końcu uśmiechnął się, jakby przypominając sobie o dobrych manierach.
Alice uniosła brew.
- Fakt. Nie jestem w stanie zapewnić tego w stu procentach, ale wiem na pewno kto tej nocy wyjść stąd nie mógł… Jednak samotnego ojca, albo starca na wózku bym nie podejrzewała… Ja byłam u siebie, a moje przyjaciółki opiekowały się kolegą, który poczuł się źle po zjedzeniu czegoś, czym się zatruł… Więc o ile nie zasugeruje mi pan, że mogła to zrobić Darleth, która właśnie doznała szoku krytycznego z powodu utraty ukochanego, jak zgaduję… To zostaje jeszcze Moira… Właśnie skończyła swoją owsiankę… - Alice przechyliła głowę.
- Tak czy inaczej, poinformuje resztę, że chce pan z nimi porozmawiać na posterunku - powiedziała i na koniec też się lekko uśmiechnęła.
- To byłoby cudowne - Abban uśmiechnął się. Po czym zastygł w bezruchu. Alice widziała, że walczył z sobą. Z jednej strony chciał coś powiedzieć, a z drugiej milczenie wydało mu się rozsądniejsze. Mimo wszystko otworzył usta. - Pani osądy mogą bywać nie do końca celne… - zawiesił głos. - Skoro dyskwalifikuje pani ojca jako potencjalnego kandydata do zbrodni tylko przez to, że nie ma kobiety u boku - mruknął. - Choć rozumiem, że powinien być z tego powodu szczęśliwy i nieskłonny do agresywnych zachowań - zażartował.
Następnie obrócił się w stronę salonu.
- Bernie? Jesteś tam, Bernie?
- Przesłuchuję panią w kuchni! - w oddali rozległ się głos Williams.
Mężczyzna skinął głową i ruszył w stronę kuchni.
- A jak zginął listonosz? - zapytała Alice, powoli idąc w stronę salonu, ale przystanęła przed wejściem i zerknęła na funkcjonariusza.
Abban przystanął. Był zwrócony do niej plecami.
- Nie powinienem tego mówić. Z drugiej strony zaraz będzie o tym w wiadomościach.
Obrócił się w jej stronę i spojrzał na nią poważnie.


- Mężczyzna został znaleziony na plaży. Kompletnie porzucony. Blady jak ściana i bez plam opadowych. Nawet najmniejszych. Został osuszony z krwi. Całkowicie.
Następnie obrócił się w stronę drzwi do kuchni. Właśnie otworzyły się i wyszła przez nie Bee oraz Bernie. Twarz Abbana błyskawicznie rozpromieniła się i porzuciła tę powagę oraz złowieszczość.
- Bernie, wszystko opowiesz mi po drodze, będziemy się już zbierać.
- Już teraz? - Williams podniosła brwi do góry, jakby zaskoczona.
Abban skinął głową.
- Są różne inne ślady do sprawdzenia, a najbardziej zależało nam na rozmowie z panią Darleth Santos. Miło mi panią poznać, pani… - Joel Abban podał rękę drugiej kobiecie, która wyłoniła się z kuchni.
- Bee…
- ...Barnett - mężczyzna dokończył. Po uścisku skierował się do drzwi wyjściowych.
Alice nie zatrzymywała funkcjonariuszy.
- Owocnych poszukiwań odpowiedzi - powiedziała uprzejmie w formie pożegnania. Poczekała aż opuszczą dom. Wtedy zerknęła na Bee.
- Pytała o coś konkretnego? - zapytała cicho.
- O wiele różnych rzeczy - Barnett szepnęła.
Podeszła do drzwi. Obok znajdowało się okienko. Delikatnie rozchyliła zasłonę i spojrzała na podwórze. Potem jednak poprawiła wszystko tak, jak było i odwróciła się w stronę Alice.
- Ale chyba trochę ją frustrowałam, bo naprawdę nic nie wiedziałam. Zirytowałam ją nawet tym, że przekręciłem imię Dar… Darleth - wymówiła słowo, choć trochę niepewnie. - Nie znałam nigdy żadnej innej Darleth. Wracając do tematu… nad jeziorem miało miejsce morderstwo znajomego kobiety, ale to już wiesz. Sama mi powiedziałaś. Jedyne, co zrobiłam źle, to zareagowałam zaskoczeniem na nazwę West Baldwin Reservoir. Bo nie wiedziałam, że to akurat miało miejsce przy tym jeziorze. Zdaje mi się, że kobieta zauważyła, że moje zachowanie trochę się zmieniło, ale nie potrafiła tego zinterpretować. A ja nic tak właściwie nie powiedziałam, tylko się wzdrygnęłam. Mimo wszystko trochę mi głupio, że nie rozegrałam tego jak pokerzystka… - wzruszyła ramionami.
- Żadne z nas nie jest niczemu winne, więc nie mamy się czego obawiać - powiedziała Harper.


W międzyczasie Moira do nich dołączyła. Jednak raczej nie słyszała wypowiedzi Bee, bo pojawiła się dosłownie na sam jej koniec.
- Opowiedz mi tę bajkę - poprosiła, tuląc do siebie misia. Chyba znudziła się czekaniem.
- Już idę… - oznajmiła Alice. Odwróciła się i ruszyła do salonu. Zamierzała rzeczywiście opowiedzieć bajkę Moirze.
- Nie pamiętam jej dokładnie, ale postaram się… Siadaj obok Pana Serdelka… - poleciła dziewczynce, siadając sama na kanapie. Zerknęła na moment na telewizor, czy nadal leciały kreskówki. Leciały. Ale kiedy tylko Alice zaczęła opowiadać, dziewczynka sięgnęła po pilot i ściszyła głos do minimum. Bez wątpienia chciała w tej chwili słuchać Harper, a nie reklam Cartoon Network.

Dawno, dawno temu, żył sobie pewien młynarz, bardzo lubił opowiadać barwne, wymyślone historie. I któregoś razu skłamał, że jego córka potrafi prząść złoto ze słomy. Król usłyszał tę historię, zachwycił się i polecił przywieźć córkę młynarza. Zamknął ją w wieży na trzy dni z takim kołowrotkiem i stertami słomy i polecił jej zrobić z nich złoto… Ale wiesz co? - Alice zawiesiła na moment głos…
- Co?! - Moira już po tym jednym akapicie była kompletnie zanurzona w świat opowieści.

- Ta dziewczyna tak naprawdę nie potrafiła prząść złota, a zagrożono jej śmiercią, jeśli tego nie uczyni… Załamała się i bardzo płakała… I w nocy przyszedł do niej mały człowieczek o spiczastych uszach i długim nosie… I zaoferował jej pomoc. W formie zapłaty, zażyczył sobie jej pierścionek, który miała po swej babci. Dziewczyna oddała go, a karzełek zmienił słomę w złoto. To oczywiście zachwyciło króla, więc następnego dnia przyniósł jej więcej słomy… znów była strapiona, ale ku jej uldze karzełek znów się pojawił. Tym razem w zamian za przemienienie słomy w złoto, zażyczył sobie jej naszyjnika. Kiedy kolejnej nocy znów miała prząść złoto ze słomy, a karzełek przyszedł, dziewczyna niestety nie miała już nic, co mogłaby mu zaoferować… wiesz co zażyczył sobie jej gość? - zapytała Alice, zerkając na buzię Moiry.
Bee akurat weszła do salonu. Usłyszała końcówkę opowieści i zaczerwieniła się. Zapewne miała swoją własną odpowiedź na tę zagadkę.
- Może… jeśli miała ładne włosy, to poprosił ją o to, żeby je dla niego ścięła? - zapytała mała. Patrzyła na sufit, zastanawiając się. Chyba chciała przedstawić jeszcze inną propozycję. - Albo chciał, żeby za niego wyszła! - wpadła poniekąd na to samo, co Bee.
- Otóż nie… Zażyczył sobie, żeby oddała mu swoje pierworodne, to znaczy pierwsze narodzone dziecko. A dziewczyna nie miała wyboru, inaczej umarłaby… Zgodziła się - rozwiała wątpliwości Bee i Moiry. Rudowłosa kontynuowała.
- To ona była w ciąży, kiedy została porwana przez króla? - zapytała Moira. Chyba obawiała się, że zostanie posądzona o to, że nieuważnie słuchała. Jednak nie kojarzyła tego detalu.
- Niee, to było dużo później, po tym jak już wyszła za króla. To było jego dziecko. Po prostu karzeł miał takie życzenie - wyjaśniła spokojnie Alice.
- Ooch… - dziewczynka otworzyła usta, ciekawa, jak to się dalej potoczy.
- Król poślubił dziewczynę… A kiedy przyszło na świat ich dziecko… pojawił się znów karzeł, chcąc zapłaty. Dziewczyna, wtedy już królowa, proponowała mu inne rzeczy w zamian… Jednak karzeł nie chciał nic innego, ale zaproponował, że ustąpi, jeśli w ciągu trzech dni, królowa poda mu jego imię. Bo widzisz, wróżki, skrzaty i magiczne karły są bardzo związane ze swymi imionami, druidzi wierzyli, że można nimi władać, jeśli zna się ich imiona… Ale to inna opowieść… No i tak… Królowa była strapiona, no bo przecież nie znała imienia karzełka. Powiedziała całą historię królowi, ale ten kochał ją i polecił wszystkim swym strażnikom i posłańcom przeszukać królestwo w poszukiwaniu imienia karła… Nikt jednak niczego nie znalazł… Znaczy znaleźli, ale nie były tymi właściwymi… I ostatniej nocy, jeden z posłańców, wędrując wieczorem przez las w górach, usłyszał jak ktoś śpiewa. Ruszył, żeby posłuchać i dostrzegł… Małego jegomościa, ze spiczastymi uszami i długim nosem, który tańczył wokół ogniska i śpiewał…
’Dzisiaj będę warzył, jutro będę smażył, A pojutrze odda mi królowa dziecię! Bo nikt nie wie o tym, żem jest Titelitury, O tym nie wie nikt na całym świecie!’
- Ani mała myszka, ani kocur bury - Moira bezwiednie dokończył rym.
- I gdy następnego dnia, karzeł przyszedł do królowej, powitała go tymi słowy:
‘Miło, że przyszedłeś nas odwiedzić Titelitury’... Karzeł bardzo się zezłościł, bo jak już wiemy, to było naprawdę jego imię… Przeklinał, tupał nóżkami, aż w końcu powiedział: ‘Chyba sam diabeł ci to powiedział!’, po czym… rozdarł się na dwoje i zniknął. Jak myślisz, czego uczy nas ta bajka? - zapytała Alice.
- Że tak, jak nie wolno mówić swojego imienia i nazwiska nieznajomym, tak samo nie powinno się go powtarzać w samotności, bo ktoś może nas podsłuchiwać - odpowiedziała Moira.
Bee parsknęła śmiechem. Następnie spojrzała na Alice.
- Chyba utożsamia się z karzełkiem w tej bajce - szepnęła żartobliwie i wróciła do konsumowania miski owsianki.
Alice zaśmiała się cicho.
- Raczej po pierwsze, że nie powinno się kłamać, bo potem trzeba się mierzyć z konsekwencjami… A po drugie, że niedobrze jest być zbytnio zarozumiałym, bo Titelitury cieszył się z wygranej na głos, zanim nastał na nią czas… - wyjaśniła Harper.
- Aaa… - dziewczynka zrozumiała. Następnie zamilkła przez chwilę, przyswająjąc i zapisujac w pamięci opowieść. Na sam koniec porzuciła misia obok i nachyliła się, żeby przytulić Alice. - Kocham cię… - uścisnęła ją mocno, po czym odsunęła się na trochę. Spojrzała na Harper i uśmiechnęła się do niej szeroko. Rudowłosa popatrzyła na Moirę i uśmiechnęła się do niej, następnie pogłaskała ją po głowie.
- Och… - Bee szepnęła rozczulona. Uśmiechała się szeroko na tę scenę.
Dziewczynka zeskoczyła z kanapy i bez słowa ruszyła biegiem w stronę schodów. Następnie, po kilku sekundach wróciła po Pana Serdelka.
- Gdzie tak biegniesz? - zapytała Barnett.
- Ubrać się… a potem… może poszukam Ferniego! - odpowiedziała. - Albo też mogę opowiedzieć bajkę, ale chyba nie będę potrafiła tak ładnie, jak Alice… - zawiesiła głos.
- A mogę poszukać Ferniego z tobą? - zapytała Alice. Zerknęła na Bee, a tym spojrzeniem zasugerowała, że ma jej sporo do powiedzenia. Nie mogła jednak, póki Moira była w salonie.
- Hmm… to chcemy dzisiaj robić…? - Barnett zapytała miłym, dedykowanym dla dzieci tonem, choć patrzyła w oczy Harper. Chyba nie chciała powiedzieć przy Moirze nic więcej, ale zdawało się jasne, że w jej mniemaniu nie przybyli tutaj opiekować się dziećmi.
- Możesz, pewnie! - dziewczynka ucieszyła się, że będzie miała przyjaciółkę do pomocy. - I ty też możesz pójść - przeniosła wzrok na Bee.
- O, jak fajnie! - Bee ucieszyła się, albo bardzo dobrze to zagrała.
- No to leć się ubrać ładnie i spotkamy się w salonie, jak potem i my się ubierzemy… A przynajmniej ja - zauważyła Alice. Poczekała, aż Moira ucieknie na górę.

- Może być tak, że Darleth nie wróci, by się nią zająć. Dowiedziała się o śmierci swojego ukochanego i o ile wróci, będzie mieć depresję jak najwyższy szczyt w Alpach. Co więcej, giną tu dzieci. Dziś w wiadomościach było rano o kolejnym w ciągu trzech tygodni. Kojarzy mi się to z wątkiem brata Esmeraldy, nie sądzisz, że byłoby tragicznie, gdyby kolejne dziecko Hastingsów zaginęło?
- Och… wiem co masz na myśli - Bee nawiązała kontakt wzrokowy z Alice ponownie. - Ale mimo wszystko… czy to nie jest trochę… nazwij mnie słabą, ale okrutne? Użyć Moiry jako przynęty?
- Nieco, dlatego chcę ją mieć na oku. Zwłaszcza, że miewa… jak to ujęła, dziwne sny, które się powtarzają… - dodała rudowłosa.
Bee skinęła głową.

- Poza tym, policjant powiedział mi, że listonosza znaleziono nad wodą, kompletnie pozbawionego krwi, zgaduję że nie podrzucili go tam jacyś szaleni krwiobiorcy... - Alice westchnęła.
- Dlatego po pierwsze, będę musiała zadzwonić do Shane’a, bo nawet jeśli możemy zaopiekować się Moirą, to nie zdołamy jego ojcem, a po drugie, później będziemy musieli dokładnie zbadać całą tę historię. Po pierwsze jeziora, po drugie zaginięć dzieci, a po trzecie tutejszych legend. Może czegoś się dowiemy… No i martwi mnie Kit. Mam niepokojące wrażenie, że tutejsze duchy traktują go jak kolejne dziecko i dlatego też może być podatny na zostanie porwanym przez Wróżki - wyjaśniła swoje obawy Alice.
- Czy to tu się właśnie dzieje? - zapytała Bee. - Myślisz, że to wróżki zabiły tego mężczyznę i porwały dzieci? Kit mnie też niepokoi, jeszcze nie sprawdziłam nawet, co u niego - zawiesiła głos. Obejrzała się za siebie w stronę schodów, jakby zastanawiając się, czy właśnie teraz zacząć po nich wchodzić. - Ale jakie mamy konkretnie plany na dzisiaj? Obawiam się, że będziemy szukać psów i takie tam, po czym zrobi się nagle wieczór… - zawiesiła głos. - Tak naprawdę opieka nad Moirą i jej dziadkiem nie należy do naszych obowiązków, choć to ładnie z twojej strony, że o tym myślisz. Czy planujesz udać się nad to jezioro? Chyba raczej nie z Moirą… - mruknęła Bee. - Byłaś już u Kita?
Bez wątpienia w głowie Barnett panował prawdziwy chaos.
- Cóż, możemy poszukać znikającego psa z Moirą, póki Shane nie wróci. Gdy to nastąpi, wybierzemy się nad jezioro. Legendami zajmiemy się wieczorem w internecie, ewentualnie jutro w bibliotece miejskiej… I wiesz co? Jeszcze u niego nie byłam, szczerze to szłam na dół się wykąpać, a potem zaczął się cały ten harmider, a planowałam zajrzeć do niego jak będę wracać do pokoju… - powiedziała i zmarszczyła brwi.
- Zajrzysz do niego? To ja się w tym czasie ogarnę - poprosiła. Zerknęła na swoją porzuconą na komodzie kosmetyczkę i ręcznik.
- To też byłoby dobrze, gdybyś pomyślała na temat tych dzieci… Bo mamy dwa wątki, którymi mamy się zająć. Czy jest ich więcej? Po pierwsze, morderstwo. Po drugie, zaginięcia. I nawet nie wiemy, kto dokładnie został porwany. W ogóle… to mi się wcale nie podoba. Ani trochę. Przyjechaliśmy tutaj zająć się sprawą z przeszłości. Natomiast wokoło tyle różnych spraw, które są ekstremalnie świeże. Boję się, że nas rozproszą i kompletnie zapomnimy, że przyjechaliśmy tutaj, żeby dowiedzieć się, co przytrafiło się Edwinowi. Och, Edwin. To trzeci wątek.
 
Ombrose jest offline  
Stary 08-05-2019, 23:06   #178
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Zawsze może się okazać, że sprawy przeszłości mają związek z tym, co dzieje się aktualnie. Kto wie, może w jeziorze żyje coś, co robi to wszystko, a my będziemy mogli to znaleźć i przy okazji skonsumować? - zauważyła rudowłosa.
Bee wstała i powoli ruszyła w stronę schodów. Pewnie po to, żeby zająć się Kitem. Wcześniej jednak chciała dokończyć rozmowę z Alice.
- Zobaczymy co jeszcze będzie miała do dodania Jenny - zaproponowała jeszcze Harper i dopiero wtedy sama też wstała. Ruszyła do swoich rzeczy, by wziąć je i skierować się do łazienki. Potrzebowała pomyśleć i umyć się, a potem wykonać telefony…
- To musisz poczekać na nią jeszcze kilka godzin - Bee zaśmiała się. - Chyba że ją obudzisz. Jeśli taki masz plan… polecam ci ubrać się do niego w schron atomowy… - dodała, wchodząc po schodach na górę i znikając Alice z oczu.


Łazienka na parterze była tak duża, jak obie na piętrze razem wzięte. Kiedy tylko Alice weszła do niej, oszołomiła ją biel. Było jej aż za dużo. Wszystkie meble należały do kompletu. Miały nieco niebieskawy, a nieco szarawy odcień. Przez dwa okna wpadało do środka bardzo dużo światła, nawet pomimo rolet. Alice uzmysłowiła sobie, że z tej łazienki korzystali Darleth i Shane. Gdzie były ich środki czystości? Albo pochowane w którejś z szuflad, albo mieli je we własnych pokojach. Na blatach nie było ani jednej rzeczy, zbłąkanej suszarki czy kostki mydła. Jedynie ręcznik został powieszony i oprócz przyrządów do mycia przy wannie… to był chyba jedyny obiekt, który można było swobodnie przesuwać. Alice nie spostrzegła prysznica.
Harper westchnęła. Podeszła do okien i zasłoniła rolety, a następnie ściągnęła szlafrok. Zamknęła drzwi, upewniając się, że nikt jej nie wejdzie, po czym zaczęła nalewać wody do wanny. Ściągnęła z siebie koszulę i obejrzała się w lustrze. Po tym zabiegu, weszła do wanny. Siedziała i patrzyła na lecącą wodę. Pogrążyła się w myślach. Ta wyspa działała na nią tak, jakby czytała bajkę braci Grimm. Miała to samo dziwne, nieprzyjemne uczucie w żołądku. Popatrzyła na swoje odbicie w kranie, a potem na swoje dłonie. Lewej brakowało dwóch palców. Zgięła pozostałe trzy i rozprostowała. Miała nadzieje, że to wszystko jej nie przerośnie… Oparła się i spojrzała w sufit. Zamknęła na moment oczy i słuchała szumu. Medytowała, robiąc porządek z informacjami w głowie.
Woda była ciepła, w odróżnieniu od tej na piętrze. Co chwile piecyk zapalał się i gasł. Wnet całą Alice otuliło ciepło. Zamknęła oczy i stopą zakręciła kran. Zdawało jej się, że rozpływa się w tej wannie. Pomimo gorąca nie było jej duszno. Może to dlatego, bo nie zauważyła trzeciego okna, które było co prawda zasłonięte, ale uchylone od góry. Po wyłączeniu napływu wody, wokół zapanowała cisza. Była sama i nikt nie rozpraszał jej uwagi. Wnet rozchyliła oczy. Ujrzała przed sobą odbicie w tafli wody tuż nad własnym ciałem. W pierwszej chwili nie przestraszyła się. Wnet jednak spostrzegła… że to nie jej twarz odbijała się. Choć była bardzo, bardzo podobna…
Alice cała spięła się i wstrzymała oddech. Poruszyła głową, chcąc sprawdzić czy to jej odbicie i woda reagowała jak lustro, czy też może było to zupełnie co innego.
- Znowu ty… Kim ty do cholery jesteś - szepnęła napiętym tonem.
Kiedy poruszyła głową, również zgodnie zmieniło się odbicie. Jednak nie należało do niej. Wnet jednak spostrzegła, że usta mężczyzny zaczęły wyginać się w uśmiech, choć jej własne pozostawały nieruchome. Mimowolnie wzdrygnęła się. Po tafli wody przebiegła fala, która zaburzyła efekt lustra. Kiedy uspokoiła się, Alice znów spostrzegła odbicie… jednak tym razem swoje własne.
Serce jej dudniło niespokojnie. Zacisnęła oczy i oparła się znowu o brzeg wanny. To jej nie pomagało. Nie rozumiała co widzi. Kogo… Siebie? Swojego brata bliźniaka, którego… pożarła jeszcze w brzuchu swojej matki? (czytała o czymś takim kiedyś), a może to był jakiś diabeł? Nie mogło to mieć związku z Isle of Man, bo postać pojawiła się jeszcze podczas jej snu w samolocie, więc nie łączyła jej bezpośrednio z tym miejscem. Była jednak na tyle zagadkowa, że już utworzyła dla niej osobną szufladę w swej głowie. Uspokoiła oddech, a następnie odnalazła ręką swoją kosmetyczkę. Otworzyła oczy, żeby czasem jej nie strącić.
Nawet nie zauważyła, że zasnęła.

Znalazła się w kompletnej czerni.
Po chwili jednak podłoga, na której stała, zaczęła wirować. Pojawiły się na niej świetlne wzory. Kreski biegły za sobą niczym ławica ryb. Były dynamiczne i poruszały się szybko. Wypełniały całą nieskończoną przestrzeń wokół Alice. Wnet zrobiły się na tyle jasne, że mogły rozświetlić nieco strefę, w której znajdowała się rudowłosa. Wpierw poczuła ukłucie strachu, gdyż spostrzegła, że nie znajdowała się tutaj wcale sama. Kilkanaście… nie, kilkadziesiąt nagich kobiet stało w mniej lub bardziej regularnych odległościach od siebie. Wszystkie nie poruszały się. Ani jednej nie zadrżała sylwetka choćby przez chwilę. Wtem jednak Alice poruszyła się… i spostrzegła, że pozostałe kobiety powtórzyły za nią ten ruch. Harper potrzebowała jeszcze kilku dodatkowych sekund, żeby zrozumieć, że znajdowała się w sali pełnej luster i wszystkie ukazywały właśnie ją.


Było to piękne. Bez wątpienia hipnotyzujące. Jednak zarazem… nieco niepokojące.
Przełknęła ślinę i westchnęła. Następnie rozejrzała się, zaczynając powoli iść. chciała znaleźć wyjście. Cieszyło ją, że tym razem jedyne co było niepokojącym to lustra i podłoga. Z jakiegoś powodu miała wrażenie, że świat mógł być bardziej okrutny, a w zamian za to, pokazywał jej coś tak niesamowitego. A mimo wszystko, zamiast po prostu stać i patrzeć, zaczęła szukać ucieczki…
Szybko okazało się jednak, że wokół niej znajdowały się tylko lustra. Nie było żadnych drzwi. Tak właściwie nie dostrzegała też sufitu, ale to może dlatego, bo światło podłogi było zbyt słabe. Wszystkie tafle łączyły się z sobą. Co więcej… kiedy Alice dotknęła jednej z nich… odkryła, że wcale nie jest taka twarda. Zdawała się nieco poddawać jej dotykowi. Im bardziej Harper napierała na nią, tym opór stawał się mocniejszy. Jednak lustrzana sfera poddawała się jej dotykowi. Powinna przeć naprzód? Czy też wycofować się bez obaw, że naruszy przestrzeń dookoła siebie?
Rudowłosa najpierw podniosła dłoń i obejrzała ją. Przestrzeń wokół siebie już znała… Nie wiedziała jednak co było po drugiej stronie lustra…
- Alice po drugiej stronie lustra… - mruknęła tytuł kolejnej opowieści o Alicji i Krainie czarów, po czym… Po prostu ruszyła sprawdzić, czy może przejść przez lustro. Wystawiła dłonie przed siebie i wstrzymała oddech.
Musiała skorzystać z całej swojej siły. Odbicie zdawało się wahać, czy uderzyć w nią z powrotem, czy też poddać się jej. Wreszcie upór Alice wygrał. Lustro pękło niczym bańka. Harper z rozpędu zrobiła kilka kroków do przodu…

Po to tylko, żeby odkryć, że znalazła się w dokładnie takim świecie, jak ten, z którego uciekła.
Choć po chwili… coś się zmieniło. Rudowłosa podniosła wzrok. Spostrzegła nieziemską istotę odzianą w złoto i biel. Była przepiękna i dziwnie… znajoma. Suknia wiła się wokół sylwetki burzliwie niczym morze. Tak samo obłoki włosów tańczyły wokół ślicznej twarzy, jak gdyby znajdowały się pod wodą lub może wręcz przeciwnie… w przestrzeni kosmicznej. W stanie nieważkości. Alice nie bała się istoty. Nawet kiedy zaczęła opadać w dół, prosto w jej stronę. Dotknęła podłogi za jej plecami tak delikatnie, jakby była co najwyżej płatkiem śniegu. Następnie objęła śpiewaczkę. Wokół jej nagiego ciała zaczęły tańczyć złote fałdy sukni i fale włosów.
Harper obserwowała ją z zaciekawieniem i fascynacją. Całą jej trasę w dół. Nic nie powiedziała, gdy istota objęła ją. Nie poruszała się, jedynie badając zachowanie złotego bytu. Jej serce jednak biło odrobinę szybciej. Czy naprawdę mogła ufać istocie? Miała wrażenie, że tak, nie czuła lęku, po prostu pozostawała uważna. Zerknęła po jej ciele i po swoim w odbiciu. Łopot ubrań był fascynujący, a dotyk materiału na skórze całkiem miły.
Istota delikatnie głaskała ją po ciele, co było przyjemnym uczuciem. Nic nie mówiła. Mijały kolejne sekundy i Alice uzmysłowiła sobie, że najprawdopodobniej nic więcej nie zadzieje się. Chyba że… ruszy ponownie przez lustro? A może nie powinna poruszać się, kiedy niebiańska istota opiekowała się nią tak czule? A co, jeśli rozpryśnie się, jeśli Alice choćby drgnie? Nie miała pojęcia, co się wydarzy.
- Dasz mi przejść kolejne lustro? - zapytała Harper. Skoro nie była pewna, czemu po prostu nie mogła zapytać. Poruszyła się, podnosząc dłoń. Z czystej ciekawości, dotknęła palcami dłoni istoty. To było przyjemne uczucie, ale oprócz tego nic się nie wydarzyło.
Kompletnie nic. Postać nie odpowiedziała. Tylko uśmiechała się do Alice, jak gdyby nie rozumiała języka, którym posługiwała się Harper, ale i tak bardzo ją lubiła.
Rudowłosa pogłaskała chwilę jej dłoń, po czym powoli ruszyła do przodu. Obserwowała jej minę, kiedy zbliżała się do lustra. Nie spieszyła się, szła spokojnie. Chciała jednak przejść dalej, ciekawiło ją co jeszcze zobaczy.
Postać zdawała się jej aniołem stróżem, choć technicznie rzecz biorąc nie posiadała skrzydeł. Kiedy Alice poruszyła się, podążyła za nią. Chyba nie stawiała kroków, a zamiast tego lewitowała, jednak Harper nie miała absolutnej pewności, jako że znajdowała się istota znajdowała się za jej plecami. Mimo wszystko bała poruszać się zbyt gwałtownie i rozglądać na boki, bo efemeryczna dama zdawała się dość krucha i delikatna… choć zarazem nietykalna, co pewnie powinno sobie przeczyć. Kiedy Alice dotarła do lustra i znowu na nie naparła, złota pani podniosła dłoń i wierzchem palców pogłaskała jej policzek. To zdawało się niezwykle kojące i piękne. Łatwo było się wzruszyć, a nawet uronić łzę.

Harper wytężyła siły… i przeszła do trzeciej przestrzeni. Wpierw spostrzegła, że w odbiciach wokół niej pojawiała się piękna istota. Najwyraźniej przeszła wraz z nią. Jednak nie przytulała się już do dziesiątek nagich, rudowłosych kobiet. Zamiast tego otulała taką samą liczbę mężczyzn. Wtedy Alice uświadomiła sobie, że jej ciało… zmieniło się.
Wstrzymała oddech i tym razem tempo jej kroku stało się dużo żwawsze niż poprzednim razem. Zdecydowanie chciała się wydostać z tej sfery dużo bardziej niż z poprzedniej. Nie akceptowała tego, że rudowłosy mężczyzna, którego widywała mógłby być nią. Wystawiła dłonie przed siebie i chciała przejść.
Kiedy zbliżała się do lustra, zbliżało się też do niej jej własne odbicie. Choć tak właściwie… nie do końca własne. Złota dama w dalszym ciągu przytulała się do jej ciała i chyba nie spostrzegła jakiejkolwiek różnicy. Alice spojrzała na odbicie swojej twarzy. Wyrażała wszelkie jej emocje. Wnet jednak… tuż przed tym, jak naparła na lustro po raz trzeci… uśmiechnęła się do niej. Choć usta Harper ani drgnęły. Wtedy właśnie odbicie ustąpiło, a Alice… obudziła się.
Harper poruszyła się w wannie, aż siadając. Mrugała kilka sekund, próbując dojść do siebie.
- Kurwa… - sapnęła cicho i zasłoniła twarz dłonią. Próbowała wymazać spod powiek uśmiech rudowłosego mężczyzny. Po chwili zdecydowała, że dłuższe siedzenie w wannie nie pomoże, a nie chciała ponownie zasypiać. Umyła się i wyszła z wody, która w międzyczasie zdążyła kompletnie wystygnąć. Wytarła się ręcznikiem i założyła ponownie w koszulę i szlafrok. Chciała opuścić łazienkę i udać się do siebie by ubrać…
Odkładała ręcznik, kiedy nagle usłyszała dziwny, niepokojący odgłos… Po chwili uzmysłowiła sobie, że dochodził od strony drzwi. Przypominał… skrobanie? Miejscami jakby… stukanie? Był cichy, ale bez wątpienia słyszalny. Chyba że w międzyczasie do reszty postradała zmysły i to wszystko dalej działo się w jej głowie.
Alice nie należała do strachliwych, jeżeli chodziło o takie dźwięki. Potrzebowała widzieć, czego ma się bać, a znała wiele takich rzeczy w prawdziwym świecie. Tajemnicze skrobanie w drzwi nasunęło jej tylko myśl kto też próbował dostać się do łazienki, którą prawdopodobnie zajęła na jakąś godzinę…
Kiedy je niespodziewanie otworzyła, osoba klęcząca po drugiej stronie wpadła do łazienki. Musiała opierać się o drzwi i kompletnie nie podejrzewać je o to, że nagle zostaną rozwarte.
- Kurwa, Alice - to była Jennifer. Blond włosy były tym, po czym Harper ją rozpoznała. - Nie dajesz mi spać!
Bee stała dwa metry dalej. Wydawała się przestraszona, ale kiedy spostrzegła, że Alice była cała i zdrowa, na jej twarzy pojawiła się ulga. Tymczasem de Trafford wstała i rzuciła na podłogę śrubokręt, którym próbowała rozpracować zamek.
- Bee chciała wybijać okna z zewnątrz - powiedziała. - To teraz, jak już wiemy, że niestety jesteś cała i zdrowa… zwolnisz miejsce dla mnie - mruknęła i wślizgnęła się do łazienki. Zaczęła ściągać czarną górę z piżam, kiedy zastygła w bezruchu. - Nie ma żadnego żelu? - rozejrzała się w poszukiwaniu jakichkolwiek środków do kąpieli.
- Weź mój - Alice wyciągnęła tubkę z kosmetyczki i podała Jenny.
Tymczasem Barnett westchnęła.
- Byłaś tam przez całą godzinę! - pokręciła głową.
- Miałam bardzo dziwny sen… Możliwe, że za bardzo przejmuję się wszystkim tutaj… Tak czy inaczej… Coś się działo? Z Kitem ok? - zapytała i popatrzyła najpierw na Jenny, a potem na Bee.
- I to wszystko co masz do powiedzenia? - zapytała Jennifer dość ciężkim głosem, ale przyjęła od niej tubkę.
Bee spojrzała na de Trafford.
- Bardzo martwiłyśmy się o ciebie. Dlaczego nie odpowiedziałaś, kiedy krzyczałyśmy? - zapytała spokojnie. - Ja już narobiłam rabanu, że to ten morderca… i znajdziemy cię kompletnie wyssaną z krwi.
Jennifer parsknęła.
- I uwierz mi, kiedy słyszałam takie rzeczy tuż po gwałtownej pobudce, już drugiej tego poranka, miałam duże trudności ze zrozumieniem - mruknęła. Następnie spojrzała na Bee. - Przepraszam cię za tamto.
Barnett tylko pokręciła głową na znak, że nie gniewa się w ogóle.
Harper spięła się i wyprostowała.
- Chwileczkę… Krzyczałyście? - wydawała się szczerze zaskoczona i zmieszana. Nie słyszała ich. Nie obudziło jej to. Czy był to zwyczajny sen, czy też wpadła w jakiś trans? Kim była złota postać? Alice miała nadzieję, że nie była manifestacją Dubhe, bo jeśli tak, rudowłosy zaczynał pakować jej się w bardzo intymne miejsca… właził w jej duszę. Harper zbladła nieco. Spojrzała w bok i zdawała się strapiona.
- Przepraszam was… - powiedziała nadal z tym wyrazem twarzy. Teraz martwiła się o siebie. Wszelkie zagrożenie dla niej, oznaczało zagrożenie dla jej dziecka. Automatycznie przytknęła dłoń do brzucha, jakby chciała je osłonić przed wszelkim złem świata.
- Pójdę się ubrać… - powiedziała, ale poczekała chwilę, czy któraś z pań nie chciała nic powiedzieć, w końcu zadała pytania, na które nie dostała odpowiedzi.
- Pójdź - Jennifer rzuciła.
Chyba nie za bardzo przejmowała się towarzystwem kobiet, bo wnet pozbyła się wszelkich ubrań i naga weszła do wanny. Odkręciła kurek.
- No nie wiem, Jennifer, jeśli z tą łazienką jest coś nie tak… nie wiem, czy to bezpieczne - Bee zmarszczyła brwi i spojrzała niepewnie na de Trafford. Ta jednak ją zignorowała, więc spojrzała ponownie na Alice. - Ja ciebie teraz nie zostawię samej. Będę się o ciebie bała - zapowiedziała.
- Ja czułam, że nic się nie stało - Jennifer rzuciła. - Inaczej nie bawiłabym się w śrubokręty, tylko wywaliłabym te drzwi od razu.
- Nic się nie stało - Barnett westchnęła. - Na szczęście nic się nie stało - powtórzyła. - Najpierw przyszłam ja, a kiedy nie odpowiadałaś na moje słowa, czy nawet krzyki… przestraszyłam się i pobiegłam po Jennifer. Na szczęście Darleth już wróciła, to powiedziała nam, gdzie są śrubokręty i inne narzędzia. Przeprosiła, że nie może pomóc i poszła się położyć.
- A Moira i Kit? - zapytała Alice. Zerknęła na Jenny w wannie, po czym ruszyła w stronę wyjścia z pomieszczenia. Miała nadzieję, że Bee podąży za nią. Chciała też wreszcie poznać odpowiedzi na swoje pytania. Musiała za wszelką cenę odwrócić swoją uwagę od rudowłosego, bo inaczej oszaleje. Zamierzała więc skoncentrować się na dzisiejszych zadaniach. Pierwszym było ubranie i sprawdzenie komórki, a dalej… Szukanie znikającego psa. Tak. To był plan. A nie… Problemy z wkradającym się w jej umysł alterego…
- Kit czuje się nieco lepiej. Chyba nawet zszedł. Ale spodziewaj się kogoś po lobotomii, bo trochę tak się zachowuje. A Moira… szczerze mówiąc, nie wiem, gdzie jest Moira. Kompletnie o niej nie myślałam. Tak właściwie to ucieszyłam się, że jej nie ma, bo nie powtórzy tego Shane’owi. Wydaje mi się, że to ten typ mężczyzny, który jest w stanie przyjąć na bark tylko określoną ilość dziwności, a policja to już i tak było dużo na dzisiaj. Ale psychologiem nie jestem - Bee mruknęła i stanęła na korytarzu. - Czy naprawdę powinnyśmy zamykać te drzwi? - spojrzała na przejście, nad którym całkiem długo pracowały z Jenny.
- Bee… Pamiętasz co ci mówiłam o znikających dzieciach? Do cholery? - powiedziała lekko zirytowanym tonem Alice. Po czym zamilkła. Przełknęła ślinę i się opanowała.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 08-05-2019, 23:07   #179
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Barnett zerknęła na nią wzrokiem świętej poddawanej próbom.
- Wybacz. Pójdę się ubrać. Spróbuj proszę zlokalizować dziecko… - poprosiła rudowłosa.
Bee skinęła głową, dając do zrozumienia, że tak zrobi.
- Jestem jeszcze nieco rozbita… Dla mojego świętego spokoju znajdźmy ją - dodała Harper. Ruszyła na górę po schodach, teraz spiesząc się nieco.
- Przepraszam za to… - Bee zawiesiła głos, spoglądając za oddalającą się Alice. - Ja… po prostu byłaś moim priorytetem - mruknęła, westchnęła i ruszyła dalej.
- Wiem… - rzuciła Alice ze schodów. Dostała się na górę jak najszybciej mogła w najbezpieczniejszy sposób. Ruszyła do swojego pokoju. Zamknęła drzwi i zaczęła się rozbierać. Wyciągnęła z torby koszulę, jeansy i bieliznę. Ubrała, podobnie jak adekwatne, wygodne buty i kurtkę. Wzięła swój telefon i sprawdziła wiadomości i ewentualne połączenia. Przeglądając komórkę, ruszyła w stronę sypialni Moiry. Chciała sprawdzić, czy dziewczynka może była u siebie.
Otworzyła drzwi. Spostrzegła, że mała siedziała na krześle przed biurkiem, na którym był włączony laptop. Chyba grała w The Sims, takie przynajmniej Alice odniosła wrażenie. Zdawała się tak pochłonięta losami stworzonej przez siebie rodziny, że kompletnie nie zauważyła pojawienia się Harper.
- Tak, to chłopczyk! - uśmiechnęła się wesoło. - Będziesz… “Dobry” i będziesz… “Lubił Przebywać na Zewnątrz” - mruknęła.
Chyba wybierała cechy charakteru noworodkowi.
Harper odetchnęła.
- Hej Moiro, w co grasz? - zapytała. Poczuła jakby wielki głaz spadł jej z pleców. Przy całym napięciu, wywołanym przez sen, teraz naprawdę martwiła się o losy małej Hastings. rozejrzała się po jej pokoju czujnie, oceniając czy cokolwiek się nie zmieniło od poprzedniego dnia.
Wszystko wyglądało w porządku. Jak pokój każdej małej dziewczynki. Tak właściwie zdawał się jedyny normalny w całym Injebreck House. Darleth jak burza szła przez wszystkie pozostałe pomieszczenia i sprzątała je z wigorem, doprowadzając do stanu katalogowego. Najwyraźniej nie mogła poradzić sobie z tym jednym pokojem, po którym walały się sterty zabawek, kredek, rysunków i innych rzeczy. A może Moira zdołała zrobić ten cały nieporządek w ciągu ostatnich kilku godzin. Filipinka raczej nie była w nastroju na zajmowanie się domem w tym czasie.
- O, Alice? - odwróciła się na chwilę, zarzucając brązowymi lokami. - The Sims 3. Tata kupił mi tę grę na urodziny - uśmiechnęła się. - Grałam w dwójkę i miałam wszystkie dodatki, ale bardziej podoba mi się trójka, choć wydaje się taka pusta… nie ma moich ulubionych dodatków, czyli Zwierzaków i Czterech Pór Roku - westchnęła cicho. - Mam zainstalowane tylko Wymarzone Podróże oraz Karierę. Chcesz zagrać?
Alice zastanawiała się chwilę… po czym podeszła do dziewczynki. Zerknęła na ekran.
- Hm… A jak to się robi? Znaczy wiesz, słyszałam tylko o The Sims… O, już wiem. Zrób mnie i siebie i kogo jeszcze chcesz, a ja za moment przyjdę, muszę powiedzieć Bee, że nie musi cię szukać, bo myslałam że poszłaś biegać po dworze - powiedziała rudowłosa. Pogłaskała Moirę po głowie, po czym wyszła i wybrała numer Barnett, mając nadzieję, że miała telefon przy sobie. To by oszczędził jej biegania.
Na szczęście miała przy sobie komórkę. Dzwoniła do Bee. Tymczasem obserwowały, jak oczy dziewczynki powiększyły się. Chyba nie wpadła na taki genialny pomysł.
- Tak! Tak zrobię! - zapaliła się. Od razu wybrała opcję zapisywania i wyjścia do menu głównego. - Czy masz może wasze zdjęcia? Żebym lepiej odwzo… odzwro… - nie mogła poradzić sobie z trudnym słowem.
- Od-wzo-ro-wać - pomogła jej Alice.
- Niestety nie mam. Zrób z pamięci, też będą dobre - zaproponowała.
Tymczasem Barnett odebrała.
- Alice? Coś się stało? - zastygła. Chyba nie spodziewała się w żadnym wypadku dobrych wieści.
- Nie, na szczęście nie. Znalazłam zgubę. Jest u siebie. Odwołuję alarm. Póki nie idziemy na dwór, a reszta się zbiera do kupy, możesz w takim razie poszukać informacji w internecie? Tak jak mówiłam wcześniej - Alice mówiła nieściśle, bo w końcu Moira była blisko i słyszała.
- Informacji na temat Edwina? - zapytała Bee po chwili wahania.
- Zacznij od dzieci. Myślę, że będzie powiązanie - powiedziała krótko Alice. Za chwilę zakończyła rozmowę.
Albo miała problemy z pamięcią, albo była od rana naprawdę rozproszona. Tak właściwie Barnett wydawała się być dość emocjonalną kobietą, która nie cieszyła się najmocniejszym charakterem. Po akcji z Darleth mogła być jak najbardziej wytrącona z równowagi, a kolejne zamieszanie z kąpielą Alice też nie pomogło odpocząć psychicznie i dojść do siebie.
- Ale nie bardzo kojarzę pana Kita… - Moira wydała się zawstydzona. Rzeczywiście, miała z nim mizerną styczność, jako że mężczyzna większość czasu spędził półżywy u siebie w pokoju. - Czy jeśli go pominę, to się obrazi?
- O ile dowie się, że gramy w The Sims. Pomogę ci z nim - zaproponowała Harper. Podeszła do biurka i przysunęła sobie drugie krzesło usiadła obok Moiry i wyjaśniła jej jak powinna stworzyć Kita. Obserwowała jak dziewczynka tworzyła domowników.
Dziewczynka weszła w tryb kustomizacji koloru włosów. Można było wybrać inne barwy odrostów, koloru podstawowego, pasemek i końcówek. Zdawało się, że wzięła sobie za punkt honoru jak najlepsze odwzorowanie zabarwienia fryzury Kaisera. Jechała suwakami w prawo i lewo, prosząc Alice o wybranie idealnego, najlepiej pasującego odcienia różu.
- Sama też chciałabym mieć kolorowe włosy. I też różowe. Nie wiem tylko, czy wolę bardziej mocny odcień, tak jak Pinkie Pie, czy jaśniejszy jak Fluttershy. Podobają mi się też połączenia z fioletem, tak jak u Sweetie Belle.
Harper wpisała w wyszukiwarkę hasła rzucane przez Moirę. Chyba mała spodziewała się, że Alice będzie rozumiała te wszystkie pojęcia. Zapewne nie przyszło jej do głowy, że istniał ktoś, kto nie był dobrze zapoznany z My Little Pony.
- Sweetie Belle wygląda ciekawie. A co do różu, wiesz, jak zrobisz taki mocny i go zostawisz, to po półtora miesiącu zrobi się jasny, bo się wypierze podczas mycia głowy - zauważyła Alice. Schowała telefon do kieszeni. Podała Shane’owi swój telefon i miała nadzieję, że napisze, albo zadzwoni, on jednak nie dał znaku życia, przez co nie mogła go o niczym poinformować… To było nieco uciążliwe. Wróciła do obserwowania rodziny na ekranie. Zerknęła kogo już Moira miała, a kto jej jeszcze został.
W pierwszej kolejności zajęły się Alice i Bee. Dziewczynka widziała obie kobiety rano, więc miała w głowie ich najwierniejszy obraz. Potem stworzyli Kita, bo Moira była nim widocznie zainteresowana. Kiedy ukończyli go, dziewczynka stworzyła nowego sima i nazwała go “Jennifer”.
- Ma dwa, ładne, blond kucyki, albo rozpuszczone włosy… - chyba nie mogła się zdecydować, którą fryzurę wybrać.
Tymczasem Alice usłyszała brzęczenie telefonu. Nie jej własnego, ale również znajdował się w pokoju, choć nie była pewna, w którym miejscu. Komórka była wyciszona i Moira nie zwracała na nią uwagi. Chyba kiedy grała w The Sims, prawdziwy świat tracił dla niej znaczenie.
- Telefon ci dzwoni Moiro - powiedziała Alice, zwracając na to uwagę młodej Hastings. Ustawiła Jennifer kucyki, uznała, że to w jakiś sposób pasuje do Jenny. Następnie wybrała jej głos i cechy charakteru, by powrócić do tworzenia wyglądu. Ciekawiło ją kto dzwonił, zgadywała, że może to jej ojciec.
Dziewczynka skrzywiła się. Chyba bardzo nie lubiła być odciągana od komputera, kiedy coś ją pochłonęło. Bez słowa jednak zeskoczyła i ruszyła prędko w stronę łóżka. Leżała na niej żaba z Ikei. Miała schowek w jamie ustej, który otwierało się poprzez rozsunięcie zamka biegnącego pomiędzy ustami. Był jednak wszyty w ten sposób, że wcale nie rzucał się w oczy. Wyjęła ze środka dwa duże opakowanie owocowej gumy rozpuszczalnej, talię jakichś specjalnych kart… oraz telefon. Odebrała go i przyłożyła do ucha.
- Tak, tato?
Następnie zamilkła, słuchając Shane’a.
- Wszystko w porządku. Nie, nie ma Darleth. Jestem najedzona, zjadłam pyszną owsiankę i Alice opowiedziała mi bajkę, a teraz gramy w simsy - wytłumaczyła ojcu. Po czym zamilkła, słuchając go dalej.
- Moiro, skarbie, dasz mi go na chwilę, muszę zamienić z twoim tatą słowo - poprosiła rudowłosa spoglądając na dziewczynkę. Miała nadzieję, że ta usłyszała.
- Tato, Alice chce z tobą rozmawiać - mała przerwała ojcu i prędko podała komórkę Harper.
Następnie wgramoliła się z powrotem na krzesło i zaczęła kompletować składowe ubrania wizytowego Jennifer. Najwyraźniej widziała ją w długiej, niebieskiej sukni z przewieszoną przez środek białą falbanką. Potem utonęła w wybieraniu makijażu.
- Jenny preferuje czarne ubrania - podpowiedziała jej Alice, biorąc od dziewczynki telefon. Następnie wstała i tym razem wyszła całkiem na korytarz. Ruszyła w stronę swojej sypialni.
- Pan Hastings... ? - zapytała spokojnym tonem Alice do telefonu.
- Pani Harper? - Shane odezwał się po drugiej stronie. - Jestem pani wielkim dłużnikiem, że opiekuje się pani Moirą. Zdaję sobie sprawę, że przyjechała pani tutaj, żeby bawić się ze znajomymi, a nie znosić wybryki policji i patrzeć za małymi dziewczynkami… Dlatego… co powie pani na to, że zaproszę panią i pani znajomych do Villa Marina? To interesujące miejsce spotkań u nas w Douglas. Nie wiem, czy orientuje się pani w tym mieście, ale budynek jest zlokalizowany w Harris Promenade i ma piękny widok na Zatokę Douglas. Dzisiaj o dwudziestej będzie mieć miejsce bankiet charytatywny. To powinno być miłe wydarzenie z dobrym jedzeniem i muzyką. Tak się składa, że towarzystwo, do którego należę, nie mogło dzisiaj wziąć w nim udziału i mam dodatkowe cztery bilety. Nawet pięć, ale waham się, czy zaprosić Darleth. Obowiązuje strój wieczorowy, lecz atmosfera nie powinna być zbyt sztywna… - zawiesił głos.
Harper milczała kilka chwil.
- To niezwykle uprzejme z pańskiej strony i jestem zaszczycona tym zaproszeniem, jednakże jest coś, co musimy omówić… właściwie… Kilka cosi… Zaczynając od tego, że może pan uznać, że sobie żartuję… Jednak to nie będą żarty. Czy jest jakaś możliwość, by wrócił pan dziś wcześniej do domu, przed tą kolacją charytatywną? To dość poważna sprawa i ma związek z obecnością policji u nas dziś rano - wyjaśniła.
- Niestety nie za bardzo, wyszedłem w trakcie zebrania. Miałem do pani zadzwonić, ale najpierw chciałem do córki. Nigdy nie odbiera mojego telefonu, ale to chyba po części moja wina… Nieważne. Nie sądzę, że mógłbym znaleźć się w Injebreck House przed siedemnastą, jednak zamierzam zamówić nianię dla Moiry, więc proszę się nie obawiać. Nie chciałbym w tej chwili za dużo zadań powierzać Darleth. Myślę, że potrzebuje wsparcia i nie może być dla nas w tej chwili… no cóż, wsparciem.
- Proszę mnie więc posłuchać. Mam pewne przypuszczenia sądzić, że to co zabiło mężczyznę nad brzegiem jeziora, może mieć też jakiś związek z tutejszymi zaginięciami dzieci. Bardzo bym chciała, żeby Moirze nic się nie stało, bo rodzina Hastingsów już raz straciła dziecko w tej lokalizacji. Jeśli chce ją pan zostawić z nianią, to niech to będzie osoba, która naprawdę się nią zajmie… Szczerze powiedziawszy, rozważam, czy nie polecić tego któremuś z moich przyjaciół… Porozmawiam z nimi. To nie tak, panie Hastings, że jesteśmy tutaj całkiem tylko po to, żeby odpoczywać, ale jak mówiłam, wolę o tym porozmawiać twarzą w twarz. Co do kolacji, ustalę wszystko z przyjaciółmi. Proszę do mnie napisać wiadomość. Odpowiem przed siedemnastą - powiedziała spokojnie Alice.
W międzyczasie coś zaczęło skrobać w okno. To nie był do końca przyjemny dźwięk. Nawet zdołał odwrócić uwagę dziewczynki od gry.
- Kotek! - pisnęła i zerwała się z miejsca, aby otworzyć okno.
Wyciągnęła ręce do czarnego dachowca, który skoczył prosto w jej ramiona. Przytuliła go mocno, ale zwierzak syknął i puściła go. Zgrabnie wskoczył na parapet i zaczął obserwować na zmianę dwa źródła dźwięku - czyli komputer oraz Alice.
- Myśli pani, że to zabójstwo i zaginięcia… - Shane wydawał się zaniepokojony. - Ale w jaki sposób mogłoby je coś łączyć? Nie rozumiem, ma pani jakieś nowe informacje? Czy przedstawiła je pani policji? Oczywiście, bezpieczeństwo dziewczynki jest dla mnie bardzo ważne, dlatego będzie miała zagwarantowaną dobrą opiekę. Proszę nie kłopotać przyjaciół. Zainteresowała mnie pani wzmianką o tym, że nie jesteście tutaj na wakacjach. Z chęcią porozmawiałbym o tym na bankiecie, albo po nim - mruknął. - Nie rozumiem tylko z czym mam do pani napisać. Chodzi o to, że mam powiadomić panią, kiedy załatwię nianię dla Moiry?
- Raczej chodziło mi o wiadomość, abym mogła do pana odpisać w sprawie bankietu i moich ustaleń z przyjaciółmi. Nie wiem czy wszyscy mają strój wieczorowy, albo nastrój na takie wydarzenia… - wytłumaczyła Harper.
- Co do reszty, wytłumaczę, gdy się spotkamy - powiedziała spokojnie rudowłosa. Czy miała nastrój na bankiet charytatywny? To było takie w stylu de Trafforda… Aż ją serce zabolało.
- Oczywiście, to tylko zaproszenie, nie kolejny obowiązek - odpowiedział Shane. - W żaden sposób nie naciskam, tylko przedstawiam taką możliwość. Nie mogę doczekać się powrotu do Injebreck House, bo zaintrygowała mnie pani. Rozumiem, że ta wiadomość… to tak naprawdę nie chodzi pani o żadną wiadomość, tylko o zdobycie mojego numeru? - zapytał mężczyzna. - Ale przecież jest on zapisany w komórce Moiry… Czy też mam w tym SMSie zamieścić jakieś szczegóły bankietu…?
Chyba nie mogli się dzisiaj dogadać.
Alice zamknęła oczy.
- Nie pomyślałam o telefonie Moiry, w porządku, to z niego wezmę numer. Muszę powrócić do tutejszych spraw. Skontaktuję się w sprawie bankietu. Proszę na siebie uważać - poleciła mu Harper. Poczekała, czy coś doda.
- Dziękuję za rozmowę, ja też już muszę kończyć. Czy mogłaby pani na chwilę podać mi do telefonu Moirę? - poprosił.
- Oczywiście - powiedziała Alice i ruszyła z telefonem do sypialni dziewczynki.
- Moiro, twój tata chce jeszcze z tobą porozmawiać - zwróciła się do niej, w międzyczasie myśląc nad przebiegiem rozmowy. Czy Hastings był taki rozkojarzony, czy to ona mówiła niejasno? O cokolwiek chodziło, no nie szło się dogadać.
- O, dobrze - powiedziała dziewczynka. Odebrała telefon od Alice. - Tak, nie będę się naprzykrzać. Jestem grzeczna, tato… nie, nie wchodzę nikomu na głowę… dobra, pa. Nie będę jadła słodyczy - pod koniec w głosie dziewczynki zaczęło przebijać się coraz większe zirytowanie. Z ulgą rozłączyła się i schowała telefon w paszczy żaby. Alice przeczuwała, że za kilka lat, kiedy dziewczynka wejdzie w etap dojrzewania, zrobi się ciekawie w relacji pomiędzy nią, a Shanem. Już teraz łatwo się denerwowała.
- Co to za kot Moiro? - zapytała Harper i przyjrzała się gościowi. Miała nadzieję, że w żaden sposób nie będzie wyglądał znajomo… Jak na przykład mieszkaniec Puszczy Bogów…
- Jakiś czarny - dziewczynka momentalnie uspokoiła się. - Tutaj jest dużo kotów. Praktycznie za każdym razem, jak patrzę przez okno, to jakiegoś widzę w pobliżu. Tata mówi, że to dlatego, bo jest dużo myszy na polach. Zarówno po wschodzie, jak i zachodzie. Ale wydaje mi się, że to wcale nie jest związane z tym domem, bo gdziekolwiek nie mieszkam, tam zawsze jest dużo kotów - powiedziała tak, jakby to było kompletnie zwyczajne i normalne. Tak właściwie… może tak właśnie było. - Gramy dalej? - uśmiechnęła się do Harper.
Tymczasem kot chyba znudził się przebywaniem w pokoju i wyskoczył na zewnątrz.
Alice obserwowała go uważnie przez chwile, nim podeszła do okna i je zamknęła. Rozejrzała się po okolicy, tak dla upewnienia, że wszystko było w porządku.
- Gramy dalej? - zapytała dziewczynkę, nieświadoma powtórzenia jej pytania.
- Tak! - mała ucieszyła się, że wreszcie będą mogły powrócić do rozgrywki.
Skończyły kreować Jennifer. Następnie Moira zastanowiła się.
- To zostałam ja, tata i Darleth. Czy mogę być nastolatką? - spojrzała na Alice.
Chyba wiedziała, że nie jest, ale najwyraźniej spieszyło jej się już do dorastania.
Alice zerknęła na nią.
- Hm… No… Dobrze, jeśli chcesz. Ale pamiętaj, że to tylko gra i nieważne jakie dziwne decyzje podejmie twój Sims, ty tak nie rób - powiedziała rozbawionym tonem i pogłaskała dziewczynkę po głowie.
Moira poświęciła może pięć minut na swojego ojca, trochę więcej na Darleth. Zrobiła z niej dużo bardziej stereotypową Azjatkę, niż ta nią była w rzeczywistości. Miała wybitnie żółty odcień skóry, kimono oraz słomkowy, szpiczasty kapelusz. Na samym końcu dziewczynka zaczęła tworzyć siebie. Nagle zwolniła. Zdawało się, że z odtworzeniem własnego wizerunku miała największe trudności. Trochę na ekranie laptopa walczyły dwa obrazy. Tego, jak Moira wyglądała w rzeczywistości i tego, jak chciałaby wyglądać. Między innymi z tego powodu nastolatka posiadała różowe włosy i długie, złote szpilki.
 
Ombrose jest offline  
Stary 08-05-2019, 23:11   #180
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice obserwowała poczynania Moiry, ale po chwili zaczęła się odrobinę nudzić. Podpowiedziała jej jakie ubranie będzie pasować do takich butów, a potem czekała, aż dziewczynka skończy. Zamyśliła się, odprężyła i czekała co będzie się działo dalej, po stworzeniu całej tej rodziny.
Moira wprowadziła ją na pustą działkę. Zaczęła budować na niej dom, jednak nie miała zbyt dużo środków. Nie chciała też korzystać z kodów.
- Fundamenty nie są konieczne - poinformowała Alice. - Ale co to za dom bez fundamentów - rzekła i wydała kilka tysięcy na wysoką, ceglaną podmurówkę. Kiedy okazało się, że nie ma na ściany, zrobiła zaniepokojoną minę i usunęła jednak fundamenty.
Alice uświadomiła sobie, że pewnie spędzi tutaj z Moirą cały dzień. Nikt po nią nie przychodził, a dziewczynka cieszyła się z nowej koleżanki u swojego boku.
Po około półtorej godzinie, Alice podniosła się.
- Poczekaj tutaj Moiro. Przyniosę nam jakąś przekąskę i zamienię parę słów ze znajomymi. Zaraz przyjdę, nigdzie nie uciekaj beze mnie, dobrze? - poprosiła dziewczynkę. Pogłaskała ją po głowie i poszła na obchód. Chciała sprawdzić co robili pozostali. Odwiedzić ich pokoje, w tym również Kita i Jenny.
Na piętrze kompletnie nikogo nie było. Alice zeszła więc na dół.

Już na schodach usłyszała głośne dźwięki dobiegające z telewizora. Był włączony chyba jakiś reality show. Na pewno nic zbyt ambitnego. Wnet Harper weszła do salonu. Spostrzegła trójkę ludzi. Jennifer siedziała na fotelu z podkurczonymi nogami i wpatrywała się w ekran. Trzymała w dłoni metalową puszką posolonych orzeszków ziemnych i je chrupała. Nawet nie zwróciła uwagi na Alice, kiedy ta weszła do pomieszczenia. Po drugiej stronie, na kanapie, siedziała Darleth i Kit. Kobieta była czerwona i zapłakana, ale trzymała w dłoni kieliszek wina i chyba dodawał jej nieco animuszu.
- ...nie spodziewałam się tego w ogóle - tłumaczyła. Alice wyczuła dużo wyraźniej obcy, egzotyczny akcent, który musiał wyłonić się zza alkoholu. - To wszystko miało miejsce… zdarzyło się kompletnym przypadkiem. Otworzyłam drzwi, a on był tam z moimi dywanami i zapytałam, czy pomógłby mi z przeciekającym kranem, bo w nocy nie spałam bo z tego powodu… - tłumaczyła. Trochę kaleczyła gramatykę, ale jak najbardziej można ją było zrozumieć. - Chyba powinieneś już ściągnąć maseczkę.
- Jeszcze dwie minuty - powiedziała Jenny, zerkając na zegarek i wróciła do oglądania telewizji.
Kit wyglądał jak uciekinier ze SPA. Miał na włosach jakąś substancję przykrytą workiem nylonowym. Oprócz tego zielona breja pokrywała jego twarz. Miał na oczach opaskę do spania. Jego ciało spowijał jedynie biały, puszysty szlafrok. Wyciągnął nogi wysoko, na stół. W jego uszach tkwiły słuchawki.
- Trochę wina, poproszę - rzekł.
Darleth nachyliła się po drugi kieliszek, z którego wystawała słomka i przystawiła go do twarzy mężczyzny. Pociągnął, po czym odłożyła naczynie.
- Miłość trafia na nas w najmniej oczekiwanych chwilach - powiedział mądrze, czym zachęcił Darleth do kontynuowania opowieści.
Alice natomiast pozostawała niewidzialna.
- Widzę, że się zadomowiliście… - powiedziała, przerywając to niemal sielankowe piżama party. Zerknęła na Jenny i Kita.
Kaiser pozostał nieruchomo, jednak de Trafford i Santos spojrzały na nią.
- Alice - powiedziały jednocześnie.
- Plany nam się nieco pozmieniały na dziś… Rozmawiałam z panem Hastingsem, wspomniał o jakimś bankiecie charytatywnym dziś wieczór, powiedział, że może zabrać kilka osób, ale wymagane są eleganckie stroje wieczorowe. Chcecie iść? - zapytała waląc prosto z mostu. Kiedy Darleth była w salonie, nie mogła mówić o innych rzeczach. Nie mogła też użyć mocy Dubhe, kiedy po domu kręciła się Moira, bo dziecko mogłoby zacząć wierzyć w te rzeczy, które naprawdę sprawiają, że świat jest niebezpieczny i kolorowy… Alice jednak wolała, by mała Hastings nie dowiedziała się o jego prawdziwym obliczu kiedykolwiek… A już szczególnie za jej sprawą.
Rozległa się chwila milczenia.
- Może usiądzie pani z nami? - zapytała Darleth. - Nie jestem pewna, czy jesteśmy na ty… - powiedziała. Też była bezpośrednia, choć pewnie dzięki alkoholowi. Przede wszystkim jednak wyglądała na wykończoną. Niczym osoba, która płakała już tyle godzin, że była kompletnie wycieńczona nawet samotnością. Łzy wyciągnęły z niej wszelką wilgoć, którą chciała uzupełnić nie wodą, lecz alkoholem.
- Mów mi po prostu Alice… Proszę - zwróciła się do Filipinki uprzejmie.
- Mi wali po oczach światło. I nie mogę głośnych dźwięków - rzekł Kit. - Nie wiem, jak będę się czuł wieczorem. Ledwo co chodzę. I tworzę złożone zdania… - zawiesił głos. - Czuję się jak zużyty condom.
Darleth zwróciła na niego wzrok. Chyba zastanawiała się, czy się oburzyć. Zamiast tego jedynie skinęła głową, chyba utożsamiając się z tym stwierdzeniem.
- Ja bym mogła pójść - powiedziała Jennifer. - Jeżeli chcesz, żebym poszła. Przyleciałam tutaj, żeby ci pomóc i jeszcze nic nie zrobiłam - mruknęła. - Brak ubrań to nie jest ogromna sprawa, w Douglas mają przecież sklepy.
Harper kiwnęła głową.
- Jeśli Kit woli dziś tu zostać, to ok. Będzie tu też Moira. Pan Hastings chce wynająć jeszcze jakąś nianię… Żeby nieco odciążyć naszą drogą Darleth. Poproszę Bee, by też dziś została, chciałabym, żeby poszukała czegoś w internecie, więc poszłybyśmy my dwie, może być? - zaproponowała Alice.
- Bee już teraz zamknęła się w gabinecie starej Ernestine, czy jak tam nazywa się to pomieszczenie - powiedziała Jenny. Zamilkła na chwilę, ale Darleth ani jej nie poprawiła, ani nie skinęła głową, że się nie pomyliła. - Szczerze mówiąc, myślałam, że ciebie nie ma, bo jesteście tam we dwie i pracujecie… - zawiesiła głos.
- Czy wyjąć pizze z zamrażarki? - Darleth nagle wpadła na taki pomysł. - Nie chce mi się dzisiaj gotować obiadu, a zawsze mam kilka z supermarketu mrożonych. Na takie okazje.
- Mam ogromną ochotę na caprese - powiedział Kit. - Ale taką pizzę też bym zjadł. Ale może za chwilę… dopiero co wepchnęłyście we mnie tę starą owsiankę - skrzywił się.
- To bardzo dobra czekolada w niej była - Darleth zawiesiła głos.
- Jak to stara, dopiero co rano ją zrobiłam… - niby oburzyła się Alice. Kit tylko westchnął.
- Byłam z Moirą na górze. No to mamy ustalone. Dam znać panu Hastingsowi o naszym planie, a pizza brzmi jak całkiem w porządku pomysł. Mam tylko jedno pytanie, czy ktoś zaglądał dziś do ojca Shane’a? - zapytała.
Jennifer nie mogłaby być tym mniej zainteresowana. Tak właściwie w trakcie wypowiedzi Alice wyłączyła się. Jej uwaga powróciła w pełni do obserwowania poczynań ekipy z New Jersey. Głośnych, młodych i odważnych. A nie starych i niepełnosprawnych na wózku, jak na przykład ojciec Shane’a. Tak właściwie nawet mężczyzna o nim zapomniał.
Kit tylko poprawił opaskę na oczach, a Darleth otworzyła usta i spojrzała na Alice. Z delikatnym opóźnieniem przykryła je. Następnie bezgłośnie przeklęła pod nosem. Wstała, ale lekko zachwiała się. Odstawiła kieliszek, wylewając nieco wina na kanapę.
- Dziewczyno, spokojnie…! - Kit nie zauważył zamieszania, ale poczuł je szóstym zmysłem.
- No to starszy pan Hastings może być nie w humorze… - westchnęła Alice. Ruszyła za Darleth, chcąc jej może pomóc. Właściwie miała wewnętrzną niechęć do wizji opiekowania się tym starszym człowiekiem, ze względu na skojarzenie z własnymi dziadkami, ale podobało jej się, że Shane mógłby mieć u niej kolejny dług. Zapewne mogła to potem jakoś wykorzystać, ale jeszcze nie wiedziała jak.
Technicznie, nawet jeśli nie przyjmą jego zaproszenia na bankiet, to i tak Shane’owi mogłoby wydawać się, że jeżeli miał jakikolwiek dług, to go już spłacił. Jednak zajęcie się panem Hastingsem było czymś zupełnie innym.

Jego sypialnia tak właściwie wyglądała tak samo, jak wszystkie pozostałe. Była schludna i czysta. W każdym miejscu… tylko nie na łóżku, na którym leżał Earcan Hastings. Po pierwsze… było mokre. Od potu, ale również od moczu.
- Jak nie czułyśmy tego smrodu na zewnątrz? - zapytała Darleth, mrużąc oczy. Jakby chcąc je ochronić przed toksycznymi oparami.
Rzeczywiście, straszny fetor unosił się w powietrzu. A w nim leżał starszy mężczyzna.
- Dobry Boże… - skomentowała to tylko Harper i wstrzymując oddech weszła do pokoju. Pierwsze co uczyniła, to podeszła do okna i otworzyła je, żeby jak najszybciej wymienić powietrze w pomieszczeniu. Zerknęła w stronę łóżka, chcąc sprawdzić, czy mężczyzna żył.
Mężczyzna był nieprzytomny. Ciężko oddychał. Miał lekko rozwarte oczy, jednak chyba niezbyt wiele przez nie widział.
- Coś ty narobił - Darleth powtarzała te trzy słowa w kółko, podnosząc pościel i sprawdzając, jak dokładnie sprawy się miały na łóżku.
Wyglądało na to, że Earcan miał naprawdę niespokojną noc. Nie tylko prześcieradło było wydarte. W samym rogu materaca stał pusty kubek. Część kompotu tworzyła esy floresy na kołdrze.
- Zawsze dostaje kubek po kolacji, jakby chciało mu się w nocy pić… - Darleth mruknęła i podniosła naczynie.
Co więcej, Earcan zdarł z siebie brudną pieluchę i roztarł fekalia. Potem musiał kilka razy oddać mocz. Zapachy były odurzające. Darleth zatoczyła się kilka kroków do tyłu, walcząc z odruchem wymiotnym. Z tego wszystkiego upadła i rozpłakała się.
- Jak ja mam to wszystko znieść… - pokręciła głową, przykładając ręce do twarzy.
- Spokojnie… Po pierwsze, spróbujmy ocucić Earcana… Albo wezwać karetkę, nieprzytomność to nic zdrowego w tym wieku… Po drugie… Zgarniemy całą tę pościel i wedle twojego życzenia wypierzemy, albo spalimy. Dobry plan? - zaproponowała Alice, po czym znów wstrzymała oddech i podeszła do starca. Ostrożnie poruszyła go, szturchając w ramię.
- Panie Earcan, żyje pan? - odezwała się dość powoli i wyraźnie.
Starzec nie odpowiedział. Bez wątpienia żył, ale znajdował się w dużo gorszym stanie, niż jeszcze wczoraj. Sprawiał wrażenie kompletnie sparaliżowanego. Obserwowanie jakiegokolwiek człowieka w takim stanie przyprawiało o mdłości. I to nie tylko z powodu zapachów. Świadomość, że kiedyś Earcan był młody oraz zdrowy i że każdego mogło coś takiego spotkać… prędzej czy później… zdawała się zatrważająca.
Darleth z trudem podźwignęła się.
- Wszystko wyrzucimy do kosza. Tylko dobrze zapakujemy, żeby go nie obrudzić - powiedziała. - Pójdę po worki foliowe - rzekła, krztusząc się. Następnie ruszyła prędko do wyjścia. Cieszyła się tylko z tego, że znalazła dobrą i konstruktywną wymówkę, żeby dłużej nie przebywać w tym pomieszczeniu. Alice została sama ze starcem w katatonii.
Otwarte okno nieco pomogło, powietrze w pomieszczeniu wymieniało się, ale przebywanie tuż obok łóżka było udręką. Alice rozejrzała się po nim z odrazą. Czemu ten człowiek zrobił coś takiego? Był szalony? Przecież normalnie nie ściągałby z siebie jedynej rzeczy, która go ratuje przed kompletnym upokorzeniem… Takim jak to teraz. Zdawał się kontaktować wczoraj, co się więc zmieniło? Zrzuciła kołdrę na bok, bardzo ostrożnie, i rozejrzała. Następnie rozejrzała się po pokoju.
Wyciągnęła telefon i zadzwoniła po karetkę. Nie sądziła by ona, czy Darleth były w stanie poradzić sobie z takim stanem mężczyzny…
- Pogotowie w Douglas - usłyszała głos dyspozytorki. - W czym mogę pomóc?
Tymczasem Darleth wróciła z całą rolką worków na śmieci. Miała również paczkę rękawic lateksowych, które zapewne zakładała do sprzątania. Tak też zrobiła w tej chwili, następnie podeszła do kołdry.
- Nie wiem, czy wydziać poszewkę i starać się uratować pierze, czy wszystko wypieprzyć - mruknęła pod nosem. Nawet nie zauważyła, że znowu przeklęła. Te okoliczności jednak zdawały się więcej, niż uzasadnione.
- Witam. Moje nazwisko Alice Harper, chciałabym wezwać karetkę. Mamy tutaj nieprzytomną, chorą starszą osobę w stanie… Bardzo ciężkim. Potrzebujemy pilnie przewieźć go do szpitala. Mężczyzna już wcześniej chorował, ale nie jesteśmy w stanie poradzić sobie dziś. Miał bardzo ciężką noc i stracił przytomność… Podam do telefonu panią, która dokładnie zna adres… - powiedziała i przytknęła słuchawkę do ucha Darleth.
- Injebreck - wykrzyknęła Darleth. - Injebreck House w Injebreck. Na północ od Douglas.
Zdawało się, że albo nie było lepszego adresu, albo Darleth również go nie znała.
Następnie przez minutę rozmawiała z kobietą. Jednak nie znała żadnych szczegółów na temat zdrowia Earcana. Tak właściwie nie była w stanie nawet stwierdzić, co działo się w trakcie ostatnich godzin.
- Przyjadą - powiedziała, oddając telefon Alice.
Tymczasem gdzieś w oddali rozległ się śpiew dziewczynki.
- Alice? Alice? - wołała Moira. - Jennifer wyszła za Kita i urodziła mu dziewczynkę! Chodź zobaczyć!
Nie znając kontekstu, jakim była gra komputerowa, można było się bardzo zdziwić.
- Chwileczkę! - zawołała Alice na klatkę poza pokojem.
- Tylko pomogę Darleth, poczekaj na mnie tam i obserwuj co się ciekawego jeszcze stanie! - dodała. Następnie wróciła do pokoju Earcana.
- Dobra, to posprzątajmy tutaj i jego… - wzięła rękawice i ubrała na ręce. Nie miała zamiaru dotykać tego człowieka bez ochrony.
- Dobra…! - dziewczynka krzyknęła. - Pokażę ci ich dziecko, jak będzie już trochę większe, wtedy zobaczymy, czy ma różowe włosy czy blond…! - dodała i chyba wróciła z powrotem do swojego pokoju.
Tymczasem Jennifer pokazała się w drzwiach. Nawet nie skrzywiła się na ten odór, jedynie podniosła brwi do góry.
- Miałam się zapytać, kiedy Kit mnie zapłodnił i gdzie jest nasze dziecko… - zawiesiła głos. - Ale chyba to nie jest dobry moment.
Darleth wyzuła poszewkę z kołdry i wsadziła ją do worka na śmieci. Samą kołdrę poskładała i postawiła na podłodze.
- Jak chcesz go posprzątać? - zapytała Darleth. - Pójdziesz po miskę z ciepłą wodą i jakieś ręczniki?
Alice zerknęła na Jenny.
- Moira gra w The Sims… - wyjaśniła, po czym minęła blondynkę. Udała się do łazienki, poszukać sporej miski, albo wiaderka, żeby napełnić je letnią wodą. Potrzebowały umyć starca. Nie podobało jej się to, ale nie mógł zostać taki brudny…
Blondynka ruszyła za Harper.
- A w co wy gracie? - zapytała Jenny. - Co zrobiłyście temu starcowi? - zawiesiła głos.
- No przecież to nie my… Po prostu chorobliwie mu się pogorszyło w nocy… Chcemy tu posprzątać nieco, nim przyjedzie pogotowie - wyjaśniła Harper.
Kiedy znalazły się w łazience, Alice nie od razu znalazła odpowiednią balię. Okazało się, że trzy były włożone w siebie nawzajem w szafce obok wanny. Harper wybrała odpowiednią i zaczęła napuszczać do niej wody, a Jennifer podeszła z mydłem w płynie. Wlała solidną porcję perłowej cieczy do środka i wokół nich zaczął unosić się konwaliowy zapach. Detergent dawał dużo piany.
- Starość jest straszna - powiedziała Jennifer. - Na szczęście ja umrę młodo - dokończyła. - Potrzebujecie mojej pomocy? - zapytała. - Czy to w ogóle nie jest praca Darleth?
- Teoretycznie nie do końca. Darleth miała się zajmować domem, starzec doszedł dodatkowo… A że jest pijana i w żałobie, uznałam, że może jej się przydać odrobina pomocy - wyjaśniła rudowłosa.
Jenny spojrzała na nią, ale nic nie powiedziała. Wróciła do spoglądania na lejący się strumień wody.
- Nie byłoby dobrze, gdyby wyszło, że dziś starzec został zaniedbany, bo Darleth się spiła. Byłby problem, a ten jest jej niepotrzebny i tak już dziś cierpi utratę ukochanego - powiedziała Alice, a jej oczy zrobiły się nieco nieobecne. Po chwili spróbowała podnieść balię z wodą, ale było trochę za ciężko. Alice bała się noszenia ciężarów odkąd była w ciąży…
Jennifer drgnęła.
- Ach… to dlatego jej pomagasz… - zawiesiła głos i też jakby posmutniała.
Cicho westchnęła i bez słowa odebrała od Alice miskę. Była bardzo silna, choć jej ciało wcale nie wyglądało na nadmiernie muskalarne. Ruszyła w stronę korytarza, a potem sypialni Earcana. Tymczasem Alice spostrzegła, że w trakcie swojej kąpieli de Trafford otworzyła wszystkie okna. Dlatego było tutaj dość zimno i panował przeciąg. Natomiast na jednym z parapetów siedział niebieski motyl.
Harper zerknęła na motyla.
- To znowu ty? Już cię widziałam… Parę razy… Prześladujesz mnie? - zapytała retorycznie. Zignorowała jednak stworzonko. Choć przypomniała sobie wszystkie sceny, kiedy je widziała… Jeszcze podczas zamieszania z Helsinkami, kiedy była w Petersburgu, potem w domu rodziców, następnie na Mauritiusie… Było tam… Czy coś oznaczało? Już kiedyś się nad tym zastanawiała. O dziwo pojawiało się w czarnych czasach, ale zwykle gdy robiła dobry uczynek. Na przykład nie torturowała boleśnie, pomagała Noelowi, szukała brata, czy pojednywała z rodziną… Czy to był jakiś symbol? Cofnęła się, by sprawdzić, czy motyl dalej tam siedział. Chciała mu się przyjrzeć…
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:56.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172