Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-05-2019, 23:01   #175
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Tak, to miała być moja kolejna prośba - mruknął mężczyzna. - Jednak chciałbym jeszcze dopytać się o tego mężczyznę. Czy pamięta pani wzrost, sylwetkę, kolor włosów, ubiór, pokaźność torby... cokolwiek, po czym moglibyśmy zidentyfikować tego jegomościa? Tak właściwie nawet nie określiła pani płci, tylko powiedziała, że “człowiek”. Smutno mi, bo nie mam czego zapisywać - Abban rzucił jakby żartobliwie.
Alice zmarszczyła brwi i przechyliła głowę na bok, próbując sobie przypomnieć.
- Trudno mi rzec, bo widzi pan tutaj nie ma zbyt wielu źródeł światła poza domem, kiedy są w nim zapalone światła. Najbliższe to latarnie na drodze. Wydaje mi się, po sposobie ruchu ciała, że raczej był to mężczyzna, zgaduję po budowie sylwetki, ale to jedynie moje przypuszczenia…
Alice zamilkła, przypominając sobie coś więcej...
- Miał na głowie czapkę, chyba brązową i zdaje mi się że palto, albo taki krótki płaszcz? No i tę obszerną torbę… Nie zdołałam się niestety przyjrzeć lepiej - powiedziała i pokręciła głową, robiąc przepraszającą minę. Wypiła już pół swojej kawy.
- Pójdę obudzić Darleth… - powiedziała i podniosła się od stołu. Ruszyła w stronę wyjścia z kuchni. Aktywowała wyostrzenie słuchu, ciekawa o czym rozmawiali funkcjonariusze, kiedy wyszła z pomieszczenia. Ruszyła spokojnym krokiem, nie spiesząc się, w stronę pokoju Darleth. Najpierw chciała posłuchać.

- Musisz być trochę bardziej okrzesana, Bernie. Ci ludzie nie są podejrzani, a ty napadłaś na nich, jakby co najmniej zagazowali całą twoją żydowską rodzinę - policjant szepnął. Alice nie miała prawa tego usłyszeć… ale udało jej się dzięki zdolnościom, o których funkcjonariusze nie mieli pojęcia.
- Statystycznie największe prawdopodobieństwo jest takie, że wśród nich znajduje się zabójca - kobieta odpowiedziała. - Może wykazałam się małą… charyzmą, ale nie jestem tutaj po to, żeby czarować ludzi… - mruknęła urażona.
- Trochę masz racji w tym punkcie. To śmierdzi, że tego typu morderstwo ma miejsce tuż obok posiadłości, do której dosłownie dzień przedtem sprowadziła się cała zgraja nie wiadomo kogo. Albo ogromny zbieg okoliczności, albo ktoś coś wie. Niestety nie mamy żadnych dowodów, które wskazywałyby na kogokolwiek.
- Dlatego trzeba ich przycisnąć! - Bernie powiedziała to już na tyle głośno, że każdy stojący w korytarzu mógłby ją usłyszeć. Wnet została jednak uciszona przez współpracownika.
Alice mogła albo dalej podsłuchiwać, albo już ruszyć dalej po Darleth. Nawet jej słuch miał swoje granice, a policjanci mówili na tyle cicho, że bez wątpienia pragnęli nie być słyszani przez kogokolwiek.
Śpiewaczka wahała się chwilę. Z jednej strony chciała posłuchac jeszcze, z drugiej jednak jej długa nieobecność mogłaby wzbudzić podejrzenia. Ruszyła więc do pokoju Darleth i zapukała. Jednak nikt jej nie odpowiedział. Nawet kiedy po chwili uczyniła to ponownie.
Alice zmarszczyła lekko brwi, po czym zapukała po raz trzeci a następnie spróbowała się odezwać.
- Darleth, jesteś tam? To bardzo ważna sprawa, wchodzę - oznajmiła i spróbowała nacisnąć klamkę z zamiarem otworzenia drzwi. Może kobieta była w łazience? Zastanawiała się. Miała nadzieję, że nie zastanie tam z jakiegoś powodu… zwłok.


Ujrzała bardzo jasny i wesoły pokój. Wyglądał na bardzo wygodny. Zapewne żadna inna gospodyni nie cieszyła się tak dobrymi warunkami. Z drugiej strony Darleth mieszkała tutaj na stałe sama, więc dlaczego miałaby sypiać w skrytce na miotły, skoro w Injebreck House znajdowało się tak wiele atrakcyjnych sypialni. Panował tutaj ogromny porządek. Alice nie dostrzegała ani jednej przypadkowej gazety czy torebki po ciastkach. Jednak pokój bez wątpienia wyglądał na zamieszkały ze względu na egzotyczne ozdoby i zawartość stolika przy łóżku. Poza tym Harper dostrzegła naprawdę piękne, wschodnie dywany. Nawet w Trafford Park nie widziała tak bardzo intensywnych kolorów na podłodze. Nie było tutaj jednak Darleth.
Harper westchnęła. Czyli jednak nie było jej w sypialni. Ruszyła więc w stronę łazienki, by posłuchać, czy może Darleth akurat z niej korzystała. W końcu gdzieś kobieta musiała zniknąć, a że pracowała w domu, to raczej daleko odejść nie mogła… Chyba że udała się na zakupy? Alice szukała jej, przynajmniej na razie.
W łazience też jednak nikogo nie było. Kiedy zamknęła drzwi do niej, usłyszała kroki na schodach. Wnet na korytarzu na dole pojawiła się mała, zaspana dziewczynka. Miała seledynową piżamkę w białe misie. Kolejnego trzymała pod pachą. Był duży, bardzo puszysty i brązowy. Miał słodką, czerwoną kokardkę, która z jakiegoś powodu skojarzyła się Alice ze świętami Bożego Narodzenia. Może to przez zielone refleksy.
- Głodna… - Moira podniosła małą piąstkę, żeby przetrzeć nią oczy.
- Dzień dobry Morio, umyłaś ząbki? - zapytała Alice, podchodząc do dziewczynki. Gdzie u licha zniknęła Darleth? Śpiewaczka rozejrzała się, jakby Filipinka miała za moment wyskoczyć z szafy. Czy mogła być u starszego Hastingsa? Słuchała chwilę, już całkiem normalnie odgłosów i zza tych drzwi, ale powoli zbliżała się do małej dziewczynki.
Darleth jednak nie było. Ani w zasięgu wzroku, ani uszu.
- Tata mówi, żeby myć zęby po jedzeniu. Po jak się umyje najpierw, a potem coś zje, to wtedy to jedzenie psuje się w buzi - Moira powiedziała. - A gdzie jest Darleth? Ona mnie zazwyczaj budzi… - zawiesiła głos. - Owsianką. Taką z czekoladowymi kawałkami. Tylko ćśś… - nieco bardziej się rozbudziła. Małe dziewczynki zawsze ekscytowały się, kiedy dzieliły się tajemnicami ze swoimi nowymi przyjaciółkami. - Tata nie może się dowiedzieć, bo nie mogę jeść słodyczy na śniadanie…
Spuściła wzrok.
- A najlepiej to w ogóle - dodała ciszej.
- Trochę słodyczy nikomu nie szkodzi… Hmm… Czy Darleth zawsze, ale to zawsze budzi cię tą owsianką? - zapytała Alice podchodząc już do Moiry i przystając. Jeśli ta sytuacja była wyjątkowa, to czy coś mogło się stać kobiecie?
Moira wydęła usta, zastanawiając się.
- Raz tak nie było, rozmawiała z kimś przez telefon chyba. A drugi raz pojechała do miasta bo jakieś leki chyba do apteki, była w okropnym nastroju i nawet na mnie nakrzyczała - dziewczynka skrzywiła się lekko. - Ale potem mnie za to przeprosiła, więc nic się nie stało - teraz natomiast uśmiechnęła się.
- Zaraz zrobię ci owsiankę skarbie, tylko wiesz, mamy gości. Przyszli do nas mili policjanci. chcesz się przywitać? - zapytała Alice i wyciągnęła rękę do Moiry, by ta ją chwyciła.
- Policjanci są mili? - dziewczynka ruszyła z Harper w stronę kuchni.
Kiedy tylko pojawiły się w pokoju, Abban podniósł do góry brwi.
- Słodki Jezu, inaczej wyobrażałem sobie tę Darleth! - rzekł. - Dzień dobry pani!
Ciężko było powiedzieć, czy mówił na serio, czy tylko sobie żartował. Zdawał się poważny, choć tak właściwie jego ton był dość lekki. Bernie natomiast wcinała ciastko. Kiedy tylko Alice pojawiła się w zasięgu wzroku, prędko je całe połknęła, jakby nie chcąc, żeby wydało się, że się poczęstowała.
- Wybaczcie państwo, że musieliście tyle czekać. Darleth niestety nie zdołałam odnaleźć. Najwyraźniej musiała pojechać do miasta po zakupy… Za to to jest Moira, córka pana Hastingsa. Moiro, to są właśnie nasi goście tutejsi policjanci. Przywitasz się ładnie? - zapytała dziewczynę Harper. Skoro wyszło na to, że miała się nią tymczasowo opiekować, to chciała nauczyć ją dobrych manier, ale w jak najbardziej przystępny sposób. Kiedyś opiekowała się dziećmi, dorabiając sobie w collage’u. Córeczka Hastingsa zdobyła jej sympatię. Zamierzała przypilnować, by nic jej się tu nie stało.
Dziewczynka spojrzała na Alice. Zamrugała. Po czym przeniosła wzrok na policjantów. Dygnęła. Bez wątpienia ktoś ją tego kiedyś uczył, bo zrobiła to jak mała dama.
- Dzień dobry. Nazywam się Moira. M-O-I-R-A - przeliterowała. - Moira Hastings.
Zaczęła już tłumaczyć, jak napisać jej nazwisko, kiedy przerwał jej dźwięk dobiegający z korytarza. Ktoś otwierał drzwi. Rozległ się czysty głos Darleth. Śpiewała jakąś piosenkę w swoim ojczystym języku. Była dość powolna i mało dynamiczna. Jakby romantyczna? Ciężko było stwierdzić, czy wydawała się smutna, czy też nie. Alice jednak rozumiała śpiewane słowa i aż poczuła uścisk w żołądku z powodu intensywności romansu w tym utworze.

Wnet kobieta skierowała się do kuchni. Miała na sobie ładny, różowy płaszczyk. Na jej głowie był szeroki, biały, pleciony kapelusz. Zdawała się w całkiem dobrym nastroju. Miała ogromny, wiklinowy koszyk wypełniony grzybami.
- Alice? Moira? Już wstałyście? - zapytała. - Byłam w lesie, nazrywałam nieco podgrzybków. Będą marynowane do słoików, ale też może na zupę lub risotto. Poza tym znalazłam też trochę leśnych borówek! - przeniosła wzrok na dziewczynkę. - Ale wolałabym, że twój tata pozwolił ci je zjeść, bo jakbyś nie daj Boże poczuła się źle po nich, to… o… mamy gości…? - zawiesiła głos.
Harper patrzyła uważnie na kobietę, po czym zerknęła na policjantów.
- Em… tak… Przyjechali do nas funkcjonariusze. Pytali o Steve’a… bodajże Carlingtona? To listonosz. Znasz go może? Chcieli z tobą porozmawiać, bo mieszkasz tutaj od dłuższego czasu… Może porozmawiacie w salonie, a ja zrobię owsiankę Moirze? - zaproponowała Alice.
Darleth nie była cudowną aktorką, więc od razu było widać, że się spięła.
- E… Steve Carlington? Czy ja znam jakiegoś Steve’a Carlingtona? - zapytała.
Zrelaksowany nastrój kompletnie ją opuścił.
- Muszę oczyścić podgrzybki - powiedziała i ruszyła w stronę zlewu z wodą. - Robota sama się nie zrobi.
Ustawiła się tyłem do policji, bez wątpienia nie chcąc patrzeć tym ludziom w oczy. Natomiast Abban i Bernie spojrzeli po sobie. Bez wątpienia Darleth nie pomagała sobie tym zachowaniem.
Alice zerknęła na Moirę.
- Wiesz co kochanie, pójdziemy do salonu i włączymy bajki. Pooglądasz sobie razem z… Przepraszam, jak ma na imię twój pluszowy przyjaciel? Poznałam wczoraj twoje lalki, ale imienia misia nie… - zaczęła prowadzić Moirę w stronę salonu, zagadując ją w temacie misia.
- Pan Serdelek - odpowiedziała dziewczynka.
- Pooglądasz tu sobie, a ja zrobię dla ciebie owsiankę. Zjesz tu ze mną, co ty na to? - zaproponowała, gdy znalazły się w salonie.
- Tak! - mała uśmiechnęła się.
Tymczasem w głowie Alice wibrował obraz przerażonego spojrzenia Darleth, kiedy zostawiła ją samą z policjantami.
- Chciałabym obejrzeć Odlotowe Agentki, ale nie puszczają tego tak często, jak kiedyś - mruknęła pod nosem. - Często udaję, że sama mam takie gadżety… ale odkąd zepsułam suszarkę, tata nie pozwala mi się w to bawić - dodała nieco niechętnie.
- O, znam tę bajkę, choć nie widziałam jej za dużo… - powiedziała Alice. Znalazła pilota i podała go Moirze.
- Siedźcie sobie tu z panem Serdelkiem - rozejrzała się i podała jej kocyk, który leżał na brzegu kanapy.
- Schowaj stopy pod kocem, żeby nie zmarzły - poleciła jej, bo w końcu dziewczynka była na boso, a następnie sama wróciła do kuchni, żeby zrobić Moirze owsiankę i jednocześnie zorientować się w zaistniałej sytuacji. Przymknęła drzwi i rozejrzała się.
Mleko było w lodówce. Cukier w cukiernicy. Alice jedynie nie wiedziała, gdzie znaleźć płatki owsiane. Nie była pewna, czy znajdowały się w pudełku, czy może zostały przesypane do jakiegoś pojemnika. Tych było bardzo dużo w kuchni i nie zostały opisane w najmniejszym stopniu.
- ...tak teraz sobie przypomniałam… nie wiem, czy to nie nazwisko listonosza - Darleth wyglądała tak, jakby ktoś przypiekał ją pogrzebaczem. Choć wręcz przeciwnie, jej dłonie były pod strumieniem wody wraz z nożykiem i podgrzybkami. Wciąż nie spoglądała w stronę policjantów, ale przynajmniej odpowiadała na ich pytania.
- Listonosza. O - Abban uśmiechnął się, choć Santos nie mogła tego zauważyć. - A skąd pani wie, jak nazywa się listonosz, który przynosi… no cóż, listy? Bo dobrze pani… powiedzmy, że zgadła. To rzeczywiście listonosz.
Bernie zaciskała pięści tak, jak gdyby zaraz chciała przywalić nimi Filipince. Bez wątpienie preferowała bardziej tradycyjne formy przesłuchań.
- A czemu w ogóle pytają państwo o tutejszego listonosza? Ma on jakiś związek z tym morderstwem? - zapytała Alice. Zagrała rolę ładnej i głupiutkiej, ale tak jak i oni, ona też chciała dowiedzieć się czegoś więcej, a wyciskanie informacji z Darleth tak jak oni to robili prawdopodobnie zajmie wieki, albo do niczego nie doprowadzi.
- Gdzie są płatki owsiane? - zapytała, jakby postawienie ich obok słowa ‘morderstwo’, było niczym specjalnym.
- Morderstwem? Jakim morderstwem? - Darleth spojrzała na Alice. Złapała ją za nadgarstek mokrą ręką, co wcale nie było przyjemne. - Kto umarł?
Zrobiła się cała blada jak ściana. Obróciła się w stronę policjantów.
- Steve nikogo by nie zabił. On był potulny jak baranek, choć może nie w jednym pomieszczeniu w posiadłości. Macie złego mężczyznę - powiedziała i rozpostarła ręce, jakby chciała bronić wyimaginowanego listonosza za swoimi plecami. - O boże… jego rodzina dowiedziała się o nas?! Steve, coś ty zrobił…
Alice zerknęła na policjantów i uniosła brew w górę. Mina głupiej zniknęła z jej twarzy. Kiwnęła głową i zajęła się szukaniem płatków na własną rękę.
Abban i Bernie wymienili spojrzenia, po czym mężczyzna zaczął notować.
- Powoli Darleth, państwo jeszcze nie powiedzieli nam o co chodzi z listonoszem… Rozumiem, że to jednak jest znana ci osoba i teraz jakby okazało się, że nawet partner? Mieliście się przypadkiem spotkać wczoraj wieczorem? - zapytała Harper. Przeszukiwała szafki, w międzyczasie przesłuchując Darleth, jakby to nie było nic niezwykle skomplikowanego. Policjanci najwyraźniej albo zbyt mocno trzymali się ram, albo byli kompletnie zbici z tropu sytuacją. Istniała też trzecia opcja… czekali, aż napięcie stanie się dla Darleth nie do zniesienia i wszystko im wyśpiewa sama. Wkład Alice był cennym katalizatorem, bo pochodził od kogoś trzeciego, przed kim Filipinka nie miała naturalnych odruchów obronnych.
- Owsianka… Nie mąka… - mruknęła pod nosem.
- Owsianka jest w pojemniku z gospodynią amerykańską, blondynką, natomiast owsianka czekoladowa Moiry skończyła się przedwczoraj, ale ścieram jej czekoladę na tarku. Czekolada jest w kredensie, a narzędzie w drugiej szufladzie obok zlewu - Darleth nieco uspokoiła się, mówiąc o znajomych, bezpiecznych rzeczach.
- Prosze zostawić wszystko - rzekł Abban wreszcie. - Chciałbym z panią porozmawiać sam - rzekł. - Czy możemy przejść do salonu?
Zauważył spojrzenie Bernie.
- Sam - powtórzył.
Zdawało się, że chciał przekazać Darleth bardzo złe wieści na osobności.
Alice wyprostowała się i zaraz zabrała do przygotowywania owsianki dla Moiry. Znalazła czekoladę i zlokalizowała tarkę. Przygotowała sobie owsiankę i zastanawiała się co teraz… Czy Darleth wyjdzie? Czy uprze się, by zostać? Zerknęła na nią…
- W salonie Moira ogląda bajki… Może proponuję inne pomieszczenie - przypomniała sobie Harper.
Kobieta chyba już chciała mieć to za sobą.
- To zaproszę pana do starego gabinetu Ernestine Hastings - powiedziała. - Chyba… tak…
Co mogła więcej powiedzieć? Że umierała z niepokoju? Że przyjemny i spokojny poranek spędzony na grzybobraniu nagle i nieoczekiwanie zmienił się w najazd policyjny prosto z piekła? Że chciała, aby sobie poszli i zostawili ją w spokoju, a Steve zadzwonił i poświadczył, że wszystko jest w porządku i to był zły sen?
Nie powiedziała nic z tego.
Zamiast tego wyszła na korytarz, a Abban dołączył do niej. Alice została sama z Bernie. Ta obróciła się bokiem do Harper i głośno westchnęła. Wyciągnęła komórkę i zaczęła przeglądać coś na niej. Tymczasem Alice została uwiązana do roli kucharki.
 
Ombrose jest offline