Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-05-2019, 23:03   #176
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Zaczęła więc robić owsiankę.
- Proszę częstować się jeszcze ciastkiem… - zaprosiła Bernie, a sama przygotowała dwie miski, mleko i wszystkie inne potrzebne składniki. Zaczęła gotować mleko w garnku, potem dodała owsiankę. Starła w międzyczasie czekoladę. Zrobiła to do dwóch misek, bo sama uznała, że też ma ochotę na owsiankę i rzeczywiście zamierzała ją zjeść razem z Moirą. Ciekawiło ją czy podejrzewali tego listonosza, czy może to on był ofiarą… A jeśli tak, to już było jej potwornie szkoda tej biednej, bogu ducha winnej Filipinki. Alice chociaż swoimi uczynkami zasłużyła sobie na to, by karma czasem kopała ją boleśnie, ale co takiego i komu mogła zrobić ta biedna gospodyni.
- Nie, dziękuję, już jestem pełna - odpowiedziała Bernie.
Wreszcie owsianka była gotowa. Tak właściwie wyszło, że Alice nie zajmowała się na co dzień gotowaniem, bo nie przyszło jej do głowy, że płatki aż tak napęcznieją. W rezultacie było porcji na co najmniej cztery osoby. Tyle że potrafiła zetrzeć odpowiednią ilość czekolady na dwie miski i koniec końców było jej teraz stosunkowo za mało.
- Czy juuuuuuuuż?! - z salonu rozległ się krzyk dziewczynki. Zdawało się, że była naprawdę głodna.
- Ja nie chcę - powiedziała Bernie, choć Alice tak właściwie jej nie proponowała. - Jestem najedzona, jak już powiedziałam.
- Spokojnie, zgaduję, że pani już po śniadaniu. To dla naszej młodej damy - oznajmiła Alice, po czym ruszyła z dwiema owsiankami w stronę drzwi.
- Chce pani tu zostać tak sama, czy może dołączy do mnie i Moiry w salonie, czekając na pani partnera? - zaproponowała uprzejmie Harper. Kilka dodatkowych sekund nie zbawi Moiry, a może funkcjonariuszka trochę się wreszcie rozluźni.
- Dobrze, pójdę z panią - Bernie zgodziła się, choć bez wątpienia nieco wahała się. - Przepraszam, jeśli byłam oschła. Przyznam, że ta sprawa trochę mną wstrząsnęła. Nie mogę ujawniać szczegołów, jednak… nie zdziwiłabym się, gdyby od teraz jezioro było nawiedzone - mruknęła pod nosem.
Wstała i dołączyła do Alice. Nie wydawała się rozluźniona, ale chyba trochę bardziej ufała Harper. Ostatecznie przez ostatnich kilkanaście minut Harper gotowała owsiankę dla małej dziewczynki. Chyba arcymistrzynie zła nie robiły takich rzeczy.
Rudowłosa poprowadziła funkcjonariuszkę w stronę salonu. Zerknęła na nią przelotnie.
- Nawiedzone jezioro? Czy aż tak źle to wyglądało? Przykro mi, jeśli musiała pani widzieć jakąś scenę rodem z horrorów. Mamy się tutaj czego obawiać? To jakieś zwierze, czy ktoś? Wie pani, ta posesja jest na kompletnym odludziu, nie chciałabym by komuś z moich przyjaciół coś zagrażało. Albo Moirze… Albo mojemu jeszcze nienarodzonemu dziecku - Alice ściszyła trochę ton, gdy znalazły się w wejściu do salonu.
Bernie zerknęła na nią.
- No co ja mam pani powiedzieć? - zapytała. - Chyba wszystko pani już sama podsumowała. Jesteście na kompletnym odludziu, a niedaleko miało miejsce to, co miało. Nie podejmę za panią decyzji, jednak jeśli jest pani w ciąży… - Bernie pokręciła głową. - Nie wiem jakie by tu musiały być skarby, złote krany i diamentowe szklanki, żebym chciała zostać w tej rezydencji - mruknęła. Harper zerknęła na nią i kiwnęła głową. Czyli tej kobiety nie można było podejść tak łatwo, jak by chciała. Albo po prostu ona sama też nie znała odpowiedzi na to pytanie...
- Alice! - dziewczynka obejrzała się za siebie. Była uśmiechnięta. - Jestem głodna, ale już trochę mniej, bo zjadłam cukierka - powiedziała i wskazała dłonią miskę na stole, w której były karmelki. Shane wczoraj wysypał je, chyba żeby stół nie był pusty w oczach gości.
- Wybacz Moiro, że musiałaś tyle czekać. Nie mogłam znaleźć owsianki, ale już jest. Może nie być tak doskonała jak owsianka Darleth, ale starałam się jak mogłam. Dla mnie też jest, zjemy razem… - powiedziała i usiadła obok Moiry na kanapie. Postawiła przed nią na stole miskę z jedzeniem i zerknęła na telewizor, co takiego dziewczynka oglądała.
- Jestem taka głodna, że zjadłabym nawet z podłogi, gdyby mi miska wypadła - powiedziała. - Obudziłam się w nocy i też byłam głodna. Tak bardzo, że zjadłabym nawet pastę do zębów, gdybym miała przy sobie. Bo tata kupił mi taką smaczną, o smaku żelków. A może gumy do żucia. Lubię myć nią zęby, choć najchętniej to bym siedziała i tak bym ją jadła.
Bernie usiadła obok nich na kanapie, jednak dyskretnie zerknęła za siebie w stronę korytarza. Chyba mimo wszystko marzyła zobaczyć w nim swojego partnera.
- To nie są Odlotowe Agentki, ale też lubię tę bajkę - powiedziała.
Alice spojrzała na ekran. Główną postacią był niebieski stworek a bardzo prostym, zaokrąglonym kształcie. Mieszkał w wielkim domu z innymi dziwolągami.
- On jest zmyślony i oni też są zmyśleni, bo to jest dom dla zmyślonych przyjaciół - tłumaczyła Moira. - Pani Foster.
- A kto ich zmyślił? - zapytała Alice, wciągając się w opowieść dziewczynki. Zaczęła jeść swoją owsiankę. Była słodka, ale nie przesadnie. Uznała, że nadawała się dla dziecka, nawet mimo nieco zbyt rozpulchnionych płatków. Zerknęła na to, czy Moira zabrała się za wiosłowanie swoją łyżką i czy jej pasowało.
- Dzieci - odpowiedziała dziewczynka. - Bo w pewnym momencie rodzice mówią dzieciom, aby rozstali się ze swoimi zmyślonymi przyjaciółmi. Bo przecież czas dorosnąć. No ale ci przyjaciele tak po prostu nie znikają, muszą gdzieś przecież żyć. I dlatego trafiają do domu dla zmyślonych przyjaciół Pani Foster. To taki jakby… sierociniec? Choć może raczej bardziej dom spokojnej starości. To bardzo zabawna bajka, lubię ją oglądać. Ale ja lubię oglądać wszystkie bajki, oprócz tej z wyścigami smoków i tej z tymi samochodami, i tej innej z samochodami, które zmieniają się w roboty.
- Przepraszam na chwilkę - Bernie wstała i ruszyła na korytarz. Wyciągnęła telefon, żeby odebrać telefon.
Tymczasem przez cały dom przeniósł się odgłos mrożący krew w żyłach. Darleth wydała z siebie taki ryk pełen bólu i żałoby, że było go słychać nawet wiele metrów dalej i to pomimo zamkniętych drzwi. Moira otworzyła szerzej oczy i bezwiednie wypuściła miskę owsianki z rąk na podłogę.
Alice drgnęła i spojrzała w stronę wyjścia. Najwyraźniej odpowiedź nadeszła i tym który zginął, rzeczywiście musiał być listonosz, kochanek Darleth. Harper poczuła, że jest jej przykro. Zerknęła na owsiankę Moiry, która rozwaliła się po podłodze. Rudowłosa zmarszczyła brwi.
- Kochanie, twoje śniadanie… - powiedziała i postawiła swoją miskę na stole.
- O nie… - dziewczynka chyba dopiero teraz to zauważyła.
- Nie bój się, Darleth nic się złego nie stało… po prostu bardzo się zasmuciła. Usiądź i zjedz moją owsiankę do końca, a ja pójdę sprawdzić, czy wszystko jest w porządku i po ręcznik papierowy - powiedziała Harper i pogłaskała Moirę po głowie. Przysunęła bliżej swoją owsiankę. Była identyczna jak Moiry.
Dziewczynka położyła ją na stole, bo chyba nie ufała już własnym dłoniom.
- Bardzo przepraszam, nie chciałam zrobić bałaganu… - powiedziała, patrząc na mleczną papkę. Wilgoć wsiąkała w kanapę i napęczniałe płatki pokryte czekoladowym nalotem zostawały na wierzchu. - Ja… tylko żartowałam, że jestem taka głodna… że jadłabym z podłogi - mruknęła, chyba chcąc zaznaczyć, że nie wywaliła tej owsianki specjalnie. - Mam nadzieję, że nie gniewasz się na mnie… - zawiesiła głos.
- Nie, nie gniewam. Wszystko w porządku. Czasem tak bywa - powiedziała Alice. Uśmiechnęła się do niej, a następnie wyszła z pomieszczenia. Zerknęła w stronę korytarza, skąd rozległ się krzyk. Po czym ruszyła w stronę kuchni po ręczniki, gąbkę i płyn do mycia. Wypadało bowiem przeprać tę kanapę.
Nie spostrzegła na korytarzu Darleth, jednak po schodach zbiegała już zaniepokojona Bee.
- Co się stało? - zapytała, widząc Alice.
Ruszyła za nią do kuchni, gdzie znajdowały się wszystkie odpowiednie środki czystości w szafce pod zlewem.
- Właśnie pisałam w pam… zajmowałam się swoimi sprawami, a tu nagle… czy wszystko w porządku? To ty krzyczałaś? - zapytała rudowłosą. - Obudziłaś Jennifer… - zawiesiła głos.
- Nie, to nie ja. To Darleth. Jej kochanek chyba został zamordowany tej nocy, gdzieś w pobliżu jeziora. Przyjechała policja, bo ponoć to ostatnie miejsce gdzie był - powiedziała cicho Harper.
- Darleth? - powtórzyła Bee. - Masz na myśli tę Tajkę…?
- Tak, Filipinkę. Porozmawiamy o tym później - powiedziała Harper i ruszyła, żeby posprzątać w salonie po owsiance.
- Mogę zjeść trochę tej owsianki, która została? - zapytała Barnett.
Alice zrobiła cztery porcje. Jedna wylądowała na podłodze, drugą jadła Moira, więc były jeszcze dwie. Akurat dla Harper i Bee.
- Ale też mogę sama sobie coś zrobić, jeśli… - zawiesiła głos.
- Częstuj się, proszę - zaproponowała jej Alice.
- Zrobiłam trochę za dużo - dodała. Weszła do salonu i zaraz ruszyła do sprzątania. Zerknęła na Moirę.
- A ty masz zmyślonego przyjaciela? - zapytała dziewczynkę, nawiązując do bajki i jednocześnie… Do pewnej historii związanej z tym domem.
- Tata mówi, że wszystkie moje lalki to zmyślone przyjaciółki i jest ich za dużo - odpowiedziała Moira. - Pyta, dlaczego nie zapraszam koleżanek… - mruknęła i przeciągnęła się w taki sposób, że Alice odniosła wrażenie, iż nie czuje się zbyt komfortowo w tym temacie. - Ale nie mam takiego zmyślonego przyjaciela, jak w bajce, który ma taki zabawny kształt i kolory, a także robi ze mną wszystko… - dodała. - Bardzo smaczne.
Wnet do pokoju weszła Bee z własną porcją.
- Spróbowałam i to prawda - przyznała, słysząc ostatnie słowa dziewczynki. - Witaj, Moiro.
- Dzień dobry - dziewczynka zerknęła na Barnett i od razu powróciła wzrokiem do owsianki. - Wszystkie jesteście takie ładne, chciałabym też taka być, jak dorosnę… - zakręciła ósemkę w misce. - Wszystkie oprócz…
Spojrzała na Bernie, ale prędko ucięła. Nawet dziewczynka w jej wieku wiedziała, że taki komentarz byłby bardzo nieuprzejmy. Sama policjantka natomiast zdawała się kompletnie nie słuchać małej. Zamiast tego spojrzała na Barnett.
- Dzień dobry, moje nazwisko Bernadette Williams i jestem policjantką. Czy mogłaby pani porozmawiać ze mną na osobności?
- Nazywam się Bee Barnett - odparła kobieta. Zerknęła na Alice, jakby nie chcąc podejmować bez niej decyzji.
Harper odgarnęła włosy za ucho.
- Mówiłam, że przyjechaliśmy na wakacje na tydzień… - rzuciła tylko.
- Wyliczyłam ile nas przyjechało, ale nie wiem, czy nie będziemy musieli wyjechać przez to wydarzenie - powiedziała spokojnym tonem ze zmartwioną miną. Dała tym samym znać Bee, że mogła porozmawiać z funkcjonariuszką. Po posprzątaniu, usiadła znów obok Moiry i ułożyła ręcznik na wypranej części kanapy. Pogłaskała dziewczynkę i sprawdziła, czy ta zjadła już swoją owsiankę.
- Cieszę się, że wam smakuje - powiedziała jeszcze.
- Tak, jest pyszna - odpowiedziała dziewczynka. - Zostało już tylko kilka łyżek - uśmiechnęła się do Alice.
Natomiast Bee patrzyła na Bernie.
- Oczywiście, że porozmawiam z panią, pani Williams - uśmiechnęła się do policjantki.
- Może przejdziemy do kuchni. Może pani jeść w trakcie rozmowy. Przykro mi, że pojawiliśmy się w tak wczesnej porze, głód jest w pełni zrozumiały.
- Miło mi w takim razie. “Pojawiliśmy się”? - powtórzyła.
- Tak, przyjechałam tutaj z moim partnerem… - odpowiedziała Bernie.
Dalej kontynuowały rozmowę na korytarzu i weszły do kuchni. Alice nie słyszała słów. Może byłaby w stanie, gdyby Blooregard Q. Kazoo nie wrzeszczał tak głośno na ekranie telewizora.
- Ale ostatnio dużo ludzi poznaję - powiedziała Moira.
- Tak to jest skarbie. Na świecie są miliony, a nawet miliardy ludzi, im będziesz starsza tym więcej będziesz ich poznawać - powiedziała i poprawiła misia, który przewrócił się w czasie całej sytuacji z owsianką.
- Ja na przykład znam bardzo, bardzo, bardzo dużo osób - powiedziała i uśmiechnęła się do Moiry. Cieszyło ją, że dziewczynka nie miała żadnego zmyślonego przyjaciela, szczególnie takiego o imieniu Harry, lub Henry…
- Jak wielu? - dziewczynka zainteresowała się. - Potrafisz policzyć? - zapytała. - Nie tylko poznaję ostatnio dużo osób, ale też wielu mi się śni - powiedziała. - Ale tylko rodzina, tak mi się wydaje… bo niektórych osób nigdy nie poznałam. Darleth powiedziała, że to dlatego, bo jestem w bardzo starym domu. I w murach są duchy przodków. Ale nie rozumiem, co miała na myśli. Czy ten dom jest nawiedzony, jak w Scooby-Doo? - zapytała. - Bo nie słyszałam żadnych dźwięków, ani nie widziałam nikogo w masce… - mruknęła, kończąc owsiankę.
Alice zainteresowała się.
- Oh? A kto ci się na przykład śni? A co do liczby, powiem ci, że nie zdołam policzyć… Całe życie było ich tak wielu… Na pewno ponad trzystu, a może nawet pięćset - powiedziała takim tonem, jakby mówiła o czymś niesamowitym, choć tak naprawdę znała tych ludzi pewnie ponad tysiąc… Gdyby tak na serio zaczęła liczyć.
Dziewczynka otworzyła usta.
- To naprawdę dużo… - zawiesiła głos. - Ja znam… - wyciągnęła przed siebie dłonie i spoglądała kolejne na palce.
Minęło pewnie z pół minuty, w trakcie których Moira bezgłośnie wypowiadała liczebniki. W końcu jednak znudziła się tym.
- To też bardzo dużo - skwitowała rudowłosa.
Moira poważnie pokiwała głową.
- Przepraszam, o co pytałaś wcześniej? - zapytała.
Jako że skończyła posiłek, nie musiała już nachylać się nad stołem. Usiadła wygodniej na kanapie, podciągając nogi do tułowia. Pan Serdelek siedział obok i jako jedyny w pełni skupiał się na kreskówce.
- O to kto ci się śni - powiedziała Harper, przypominając Moirze o co dokładnie ją zapytała. W międzyczasie obserwowała kreskówkę w tv, ale nie skupiała się na jej dialogach.
- Dwa razy pod rząd miałam taki sam sen - odpowiedziała dziewczynka. - Jestem na korytarzu… o tym - obróciła się i wskazała za siebie. - Tyle że jest kompletnie pusto. Nie ma żadnych mebli. Na ścianach znajdują się obrazy i ja je oglądam, i patrzę, i poznaję. To jest praprababcia Ernestine, a to prababciociotka Ethelinda, a to jest pradziadek Sean, a to mój tata i był nawet mój portret - dziewczynka tłumaczyła. - Ale wiele było takich obrazów, których kompletnie nie kojarzyłam. Mam na myśli, że nigdy nie widziałam na oczy namalowanych ludzi. Jednak byłam przekonana, że oni też są częścią rodziny. I jak otwierałam drzwi do różnych pokojów, to tam znajdowały się te osoby. Rozmawiały, ale mnie nie zauważały. Zawsze jednak mój sen kończył sie tak, że trafiałam do ostatniego pokoju i tam był tylko jeden pan, bardzo miły. Długo z nim rozmawiałam za pierwszym i za drugim razem, ale po przebudzeniu nie pamiętałam o czym. Nie mam takich snów zazwyczaj, to dziwne… - mruknęła. - Myślę, że to dlatego, bo znalazłam u siebie w pokoju album ze zdjęciami i przejrzałam go, ale był nudny i… - dziewczynka wzruszyła ramionami.
Rudowłosa zastanawiała się.
- Może, gdy obudzisz się jutro to zapisz wszystko co ci się przyśniło, a my spróbujemy rozwiązać tę zagadkę? Tak jak wiesz… detektywi Scooby-doo? - zaproponowała dziewczynce taką zabawę. Dziś i tak planowała skorzystać ze swej mocy, by wyznaczyć punkty na mapie, a jeśli Moira miała takie sny, to mogło to coś istotnego oznaczać.
- Tak! - Moira ucieszyła się. I momentalnie posmutniałą. - Ale nie mamy Scooby’ego. To znaczy jest Fernie, ale on pojawia się i znika. No i tata mówi, żebym nie bawiła się z nim, bo może mieć wściekliznę. Ale mi wydaje się całkiem grzeczny i słodki. Może nie tyle słodki, co… pocieszny i przyjacielski. Merda ogonkiem. Bo nie wygląda do końca słodko, nie tak jak na przykład yorki. Moja koleżanka ma yorka, są takie małe - wyciagnęła ręce, pokazując długość ciała pieska.
- A wiedziałaś, że na tej wyspie mieszkają ponoć wróżki? - Alice zapytała, zmieniając temat.
- Może to nie duchy, a właśnie one? - zasugerowała.
- Tylko ponoć nie są miłe, tylko takie niefajne i złośliwe… więc jak spotkasz jakąś, to powiedz jej, żeby sobie poszła. Znasz bajkę o Titeliturym? - zapytała.
- O Tite czym? - zapytała Moira. - Opowiedz! Opowiedz!
Tymczasem Alice usłyszała poruszenie przy starym gabinecie. Chyba policjant znajdował się przy wyjściu na korytarz i kończył rozmowę z Darleth. Jednak nie opuścili jeszcze pokoju.
- Zaraz, tylko sprawdzę, czy wszystko w porządku, może być? - powiedziała po czym pogłaskała Moirę.
- Zaraz wrócę - obiecała, po czym ruszyła na korytarz w stronę gabinetu. Chciała sprawdzić jak się sprawy mają.
Tylko wyszła na korytarz, kiedy spostrzegła wybitnie malowniczą… choć nieprzyjemną scenę. Drzwi do gabinetu otworzyły się nagle i wybiegła przez nie Darleth. Była cała zapłakana i czerwona na twarzy. Podniosła prawą rękę i przystawiła przedramię do oczu, natomiast lewą poruszała rytmicznie do przodu i do tyłu, jakby chcąc dodać sobie więcej szybkości. Pobiegła prosto do drzwi wejściowych i uciekła z domu, choć nie miała na sobie ani płaszczyka, ani nawet butów. Jedynie pantofelki. Nie zamknęła za sobą drzwi.
- Kurwa - mruknął cicho i ponuro Jole Abban, wychodząc za nią z pokoju. Zdawał się wahać, czy biec za Filipinką, czy też zostać w miejscu, jednak chyba uznał, że już i tak za późno na pościg. Głęboko i ciężko westchnął, patrząc na przejście za którym zniknęła Darleth.
Alice skrzyżowała ręce pod biustem i patrzyła chwilę w stronę drzwi wyjściowych.
- Mam nadzieję, że nie zrobi sobie krzywdy… Ludzie reagują nieprzewidywalnie kiedy mierzą się z szokiem i bólem - powiedziała smutnym tonem. Zerknęła na policjanta.
- A to pan nabroił, przekazując informację tak, że uciekła… co nie? - zauważyła spokojnym tonem, obserwując starszego funkcjonariusza. Była spokojna i opanowana. Wiedziała, że mogła mu się wydać nietypową personą, ale nie miała nic na sumieniu. Nie ona zabiła, ani nikt z jej bliskich. Mogłaby mu się wydawać najbardziej specyficzną, ale nie miał na nią nic, więc było jej to obojętne.
- Czy jest jeszcze coś, co chcieliby państwo tu sprawdzić, lub omówić? - dodała.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline