Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-05-2019, 23:11   #180
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice obserwowała poczynania Moiry, ale po chwili zaczęła się odrobinę nudzić. Podpowiedziała jej jakie ubranie będzie pasować do takich butów, a potem czekała, aż dziewczynka skończy. Zamyśliła się, odprężyła i czekała co będzie się działo dalej, po stworzeniu całej tej rodziny.
Moira wprowadziła ją na pustą działkę. Zaczęła budować na niej dom, jednak nie miała zbyt dużo środków. Nie chciała też korzystać z kodów.
- Fundamenty nie są konieczne - poinformowała Alice. - Ale co to za dom bez fundamentów - rzekła i wydała kilka tysięcy na wysoką, ceglaną podmurówkę. Kiedy okazało się, że nie ma na ściany, zrobiła zaniepokojoną minę i usunęła jednak fundamenty.
Alice uświadomiła sobie, że pewnie spędzi tutaj z Moirą cały dzień. Nikt po nią nie przychodził, a dziewczynka cieszyła się z nowej koleżanki u swojego boku.
Po około półtorej godzinie, Alice podniosła się.
- Poczekaj tutaj Moiro. Przyniosę nam jakąś przekąskę i zamienię parę słów ze znajomymi. Zaraz przyjdę, nigdzie nie uciekaj beze mnie, dobrze? - poprosiła dziewczynkę. Pogłaskała ją po głowie i poszła na obchód. Chciała sprawdzić co robili pozostali. Odwiedzić ich pokoje, w tym również Kita i Jenny.
Na piętrze kompletnie nikogo nie było. Alice zeszła więc na dół.

Już na schodach usłyszała głośne dźwięki dobiegające z telewizora. Był włączony chyba jakiś reality show. Na pewno nic zbyt ambitnego. Wnet Harper weszła do salonu. Spostrzegła trójkę ludzi. Jennifer siedziała na fotelu z podkurczonymi nogami i wpatrywała się w ekran. Trzymała w dłoni metalową puszką posolonych orzeszków ziemnych i je chrupała. Nawet nie zwróciła uwagi na Alice, kiedy ta weszła do pomieszczenia. Po drugiej stronie, na kanapie, siedziała Darleth i Kit. Kobieta była czerwona i zapłakana, ale trzymała w dłoni kieliszek wina i chyba dodawał jej nieco animuszu.
- ...nie spodziewałam się tego w ogóle - tłumaczyła. Alice wyczuła dużo wyraźniej obcy, egzotyczny akcent, który musiał wyłonić się zza alkoholu. - To wszystko miało miejsce… zdarzyło się kompletnym przypadkiem. Otworzyłam drzwi, a on był tam z moimi dywanami i zapytałam, czy pomógłby mi z przeciekającym kranem, bo w nocy nie spałam bo z tego powodu… - tłumaczyła. Trochę kaleczyła gramatykę, ale jak najbardziej można ją było zrozumieć. - Chyba powinieneś już ściągnąć maseczkę.
- Jeszcze dwie minuty - powiedziała Jenny, zerkając na zegarek i wróciła do oglądania telewizji.
Kit wyglądał jak uciekinier ze SPA. Miał na włosach jakąś substancję przykrytą workiem nylonowym. Oprócz tego zielona breja pokrywała jego twarz. Miał na oczach opaskę do spania. Jego ciało spowijał jedynie biały, puszysty szlafrok. Wyciągnął nogi wysoko, na stół. W jego uszach tkwiły słuchawki.
- Trochę wina, poproszę - rzekł.
Darleth nachyliła się po drugi kieliszek, z którego wystawała słomka i przystawiła go do twarzy mężczyzny. Pociągnął, po czym odłożyła naczynie.
- Miłość trafia na nas w najmniej oczekiwanych chwilach - powiedział mądrze, czym zachęcił Darleth do kontynuowania opowieści.
Alice natomiast pozostawała niewidzialna.
- Widzę, że się zadomowiliście… - powiedziała, przerywając to niemal sielankowe piżama party. Zerknęła na Jenny i Kita.
Kaiser pozostał nieruchomo, jednak de Trafford i Santos spojrzały na nią.
- Alice - powiedziały jednocześnie.
- Plany nam się nieco pozmieniały na dziś… Rozmawiałam z panem Hastingsem, wspomniał o jakimś bankiecie charytatywnym dziś wieczór, powiedział, że może zabrać kilka osób, ale wymagane są eleganckie stroje wieczorowe. Chcecie iść? - zapytała waląc prosto z mostu. Kiedy Darleth była w salonie, nie mogła mówić o innych rzeczach. Nie mogła też użyć mocy Dubhe, kiedy po domu kręciła się Moira, bo dziecko mogłoby zacząć wierzyć w te rzeczy, które naprawdę sprawiają, że świat jest niebezpieczny i kolorowy… Alice jednak wolała, by mała Hastings nie dowiedziała się o jego prawdziwym obliczu kiedykolwiek… A już szczególnie za jej sprawą.
Rozległa się chwila milczenia.
- Może usiądzie pani z nami? - zapytała Darleth. - Nie jestem pewna, czy jesteśmy na ty… - powiedziała. Też była bezpośrednia, choć pewnie dzięki alkoholowi. Przede wszystkim jednak wyglądała na wykończoną. Niczym osoba, która płakała już tyle godzin, że była kompletnie wycieńczona nawet samotnością. Łzy wyciągnęły z niej wszelką wilgoć, którą chciała uzupełnić nie wodą, lecz alkoholem.
- Mów mi po prostu Alice… Proszę - zwróciła się do Filipinki uprzejmie.
- Mi wali po oczach światło. I nie mogę głośnych dźwięków - rzekł Kit. - Nie wiem, jak będę się czuł wieczorem. Ledwo co chodzę. I tworzę złożone zdania… - zawiesił głos. - Czuję się jak zużyty condom.
Darleth zwróciła na niego wzrok. Chyba zastanawiała się, czy się oburzyć. Zamiast tego jedynie skinęła głową, chyba utożsamiając się z tym stwierdzeniem.
- Ja bym mogła pójść - powiedziała Jennifer. - Jeżeli chcesz, żebym poszła. Przyleciałam tutaj, żeby ci pomóc i jeszcze nic nie zrobiłam - mruknęła. - Brak ubrań to nie jest ogromna sprawa, w Douglas mają przecież sklepy.
Harper kiwnęła głową.
- Jeśli Kit woli dziś tu zostać, to ok. Będzie tu też Moira. Pan Hastings chce wynająć jeszcze jakąś nianię… Żeby nieco odciążyć naszą drogą Darleth. Poproszę Bee, by też dziś została, chciałabym, żeby poszukała czegoś w internecie, więc poszłybyśmy my dwie, może być? - zaproponowała Alice.
- Bee już teraz zamknęła się w gabinecie starej Ernestine, czy jak tam nazywa się to pomieszczenie - powiedziała Jenny. Zamilkła na chwilę, ale Darleth ani jej nie poprawiła, ani nie skinęła głową, że się nie pomyliła. - Szczerze mówiąc, myślałam, że ciebie nie ma, bo jesteście tam we dwie i pracujecie… - zawiesiła głos.
- Czy wyjąć pizze z zamrażarki? - Darleth nagle wpadła na taki pomysł. - Nie chce mi się dzisiaj gotować obiadu, a zawsze mam kilka z supermarketu mrożonych. Na takie okazje.
- Mam ogromną ochotę na caprese - powiedział Kit. - Ale taką pizzę też bym zjadł. Ale może za chwilę… dopiero co wepchnęłyście we mnie tę starą owsiankę - skrzywił się.
- To bardzo dobra czekolada w niej była - Darleth zawiesiła głos.
- Jak to stara, dopiero co rano ją zrobiłam… - niby oburzyła się Alice. Kit tylko westchnął.
- Byłam z Moirą na górze. No to mamy ustalone. Dam znać panu Hastingsowi o naszym planie, a pizza brzmi jak całkiem w porządku pomysł. Mam tylko jedno pytanie, czy ktoś zaglądał dziś do ojca Shane’a? - zapytała.
Jennifer nie mogłaby być tym mniej zainteresowana. Tak właściwie w trakcie wypowiedzi Alice wyłączyła się. Jej uwaga powróciła w pełni do obserwowania poczynań ekipy z New Jersey. Głośnych, młodych i odważnych. A nie starych i niepełnosprawnych na wózku, jak na przykład ojciec Shane’a. Tak właściwie nawet mężczyzna o nim zapomniał.
Kit tylko poprawił opaskę na oczach, a Darleth otworzyła usta i spojrzała na Alice. Z delikatnym opóźnieniem przykryła je. Następnie bezgłośnie przeklęła pod nosem. Wstała, ale lekko zachwiała się. Odstawiła kieliszek, wylewając nieco wina na kanapę.
- Dziewczyno, spokojnie…! - Kit nie zauważył zamieszania, ale poczuł je szóstym zmysłem.
- No to starszy pan Hastings może być nie w humorze… - westchnęła Alice. Ruszyła za Darleth, chcąc jej może pomóc. Właściwie miała wewnętrzną niechęć do wizji opiekowania się tym starszym człowiekiem, ze względu na skojarzenie z własnymi dziadkami, ale podobało jej się, że Shane mógłby mieć u niej kolejny dług. Zapewne mogła to potem jakoś wykorzystać, ale jeszcze nie wiedziała jak.
Technicznie, nawet jeśli nie przyjmą jego zaproszenia na bankiet, to i tak Shane’owi mogłoby wydawać się, że jeżeli miał jakikolwiek dług, to go już spłacił. Jednak zajęcie się panem Hastingsem było czymś zupełnie innym.

Jego sypialnia tak właściwie wyglądała tak samo, jak wszystkie pozostałe. Była schludna i czysta. W każdym miejscu… tylko nie na łóżku, na którym leżał Earcan Hastings. Po pierwsze… było mokre. Od potu, ale również od moczu.
- Jak nie czułyśmy tego smrodu na zewnątrz? - zapytała Darleth, mrużąc oczy. Jakby chcąc je ochronić przed toksycznymi oparami.
Rzeczywiście, straszny fetor unosił się w powietrzu. A w nim leżał starszy mężczyzna.
- Dobry Boże… - skomentowała to tylko Harper i wstrzymując oddech weszła do pokoju. Pierwsze co uczyniła, to podeszła do okna i otworzyła je, żeby jak najszybciej wymienić powietrze w pomieszczeniu. Zerknęła w stronę łóżka, chcąc sprawdzić, czy mężczyzna żył.
Mężczyzna był nieprzytomny. Ciężko oddychał. Miał lekko rozwarte oczy, jednak chyba niezbyt wiele przez nie widział.
- Coś ty narobił - Darleth powtarzała te trzy słowa w kółko, podnosząc pościel i sprawdzając, jak dokładnie sprawy się miały na łóżku.
Wyglądało na to, że Earcan miał naprawdę niespokojną noc. Nie tylko prześcieradło było wydarte. W samym rogu materaca stał pusty kubek. Część kompotu tworzyła esy floresy na kołdrze.
- Zawsze dostaje kubek po kolacji, jakby chciało mu się w nocy pić… - Darleth mruknęła i podniosła naczynie.
Co więcej, Earcan zdarł z siebie brudną pieluchę i roztarł fekalia. Potem musiał kilka razy oddać mocz. Zapachy były odurzające. Darleth zatoczyła się kilka kroków do tyłu, walcząc z odruchem wymiotnym. Z tego wszystkiego upadła i rozpłakała się.
- Jak ja mam to wszystko znieść… - pokręciła głową, przykładając ręce do twarzy.
- Spokojnie… Po pierwsze, spróbujmy ocucić Earcana… Albo wezwać karetkę, nieprzytomność to nic zdrowego w tym wieku… Po drugie… Zgarniemy całą tę pościel i wedle twojego życzenia wypierzemy, albo spalimy. Dobry plan? - zaproponowała Alice, po czym znów wstrzymała oddech i podeszła do starca. Ostrożnie poruszyła go, szturchając w ramię.
- Panie Earcan, żyje pan? - odezwała się dość powoli i wyraźnie.
Starzec nie odpowiedział. Bez wątpienia żył, ale znajdował się w dużo gorszym stanie, niż jeszcze wczoraj. Sprawiał wrażenie kompletnie sparaliżowanego. Obserwowanie jakiegokolwiek człowieka w takim stanie przyprawiało o mdłości. I to nie tylko z powodu zapachów. Świadomość, że kiedyś Earcan był młody oraz zdrowy i że każdego mogło coś takiego spotkać… prędzej czy później… zdawała się zatrważająca.
Darleth z trudem podźwignęła się.
- Wszystko wyrzucimy do kosza. Tylko dobrze zapakujemy, żeby go nie obrudzić - powiedziała. - Pójdę po worki foliowe - rzekła, krztusząc się. Następnie ruszyła prędko do wyjścia. Cieszyła się tylko z tego, że znalazła dobrą i konstruktywną wymówkę, żeby dłużej nie przebywać w tym pomieszczeniu. Alice została sama ze starcem w katatonii.
Otwarte okno nieco pomogło, powietrze w pomieszczeniu wymieniało się, ale przebywanie tuż obok łóżka było udręką. Alice rozejrzała się po nim z odrazą. Czemu ten człowiek zrobił coś takiego? Był szalony? Przecież normalnie nie ściągałby z siebie jedynej rzeczy, która go ratuje przed kompletnym upokorzeniem… Takim jak to teraz. Zdawał się kontaktować wczoraj, co się więc zmieniło? Zrzuciła kołdrę na bok, bardzo ostrożnie, i rozejrzała. Następnie rozejrzała się po pokoju.
Wyciągnęła telefon i zadzwoniła po karetkę. Nie sądziła by ona, czy Darleth były w stanie poradzić sobie z takim stanem mężczyzny…
- Pogotowie w Douglas - usłyszała głos dyspozytorki. - W czym mogę pomóc?
Tymczasem Darleth wróciła z całą rolką worków na śmieci. Miała również paczkę rękawic lateksowych, które zapewne zakładała do sprzątania. Tak też zrobiła w tej chwili, następnie podeszła do kołdry.
- Nie wiem, czy wydziać poszewkę i starać się uratować pierze, czy wszystko wypieprzyć - mruknęła pod nosem. Nawet nie zauważyła, że znowu przeklęła. Te okoliczności jednak zdawały się więcej, niż uzasadnione.
- Witam. Moje nazwisko Alice Harper, chciałabym wezwać karetkę. Mamy tutaj nieprzytomną, chorą starszą osobę w stanie… Bardzo ciężkim. Potrzebujemy pilnie przewieźć go do szpitala. Mężczyzna już wcześniej chorował, ale nie jesteśmy w stanie poradzić sobie dziś. Miał bardzo ciężką noc i stracił przytomność… Podam do telefonu panią, która dokładnie zna adres… - powiedziała i przytknęła słuchawkę do ucha Darleth.
- Injebreck - wykrzyknęła Darleth. - Injebreck House w Injebreck. Na północ od Douglas.
Zdawało się, że albo nie było lepszego adresu, albo Darleth również go nie znała.
Następnie przez minutę rozmawiała z kobietą. Jednak nie znała żadnych szczegółów na temat zdrowia Earcana. Tak właściwie nie była w stanie nawet stwierdzić, co działo się w trakcie ostatnich godzin.
- Przyjadą - powiedziała, oddając telefon Alice.
Tymczasem gdzieś w oddali rozległ się śpiew dziewczynki.
- Alice? Alice? - wołała Moira. - Jennifer wyszła za Kita i urodziła mu dziewczynkę! Chodź zobaczyć!
Nie znając kontekstu, jakim była gra komputerowa, można było się bardzo zdziwić.
- Chwileczkę! - zawołała Alice na klatkę poza pokojem.
- Tylko pomogę Darleth, poczekaj na mnie tam i obserwuj co się ciekawego jeszcze stanie! - dodała. Następnie wróciła do pokoju Earcana.
- Dobra, to posprzątajmy tutaj i jego… - wzięła rękawice i ubrała na ręce. Nie miała zamiaru dotykać tego człowieka bez ochrony.
- Dobra…! - dziewczynka krzyknęła. - Pokażę ci ich dziecko, jak będzie już trochę większe, wtedy zobaczymy, czy ma różowe włosy czy blond…! - dodała i chyba wróciła z powrotem do swojego pokoju.
Tymczasem Jennifer pokazała się w drzwiach. Nawet nie skrzywiła się na ten odór, jedynie podniosła brwi do góry.
- Miałam się zapytać, kiedy Kit mnie zapłodnił i gdzie jest nasze dziecko… - zawiesiła głos. - Ale chyba to nie jest dobry moment.
Darleth wyzuła poszewkę z kołdry i wsadziła ją do worka na śmieci. Samą kołdrę poskładała i postawiła na podłodze.
- Jak chcesz go posprzątać? - zapytała Darleth. - Pójdziesz po miskę z ciepłą wodą i jakieś ręczniki?
Alice zerknęła na Jenny.
- Moira gra w The Sims… - wyjaśniła, po czym minęła blondynkę. Udała się do łazienki, poszukać sporej miski, albo wiaderka, żeby napełnić je letnią wodą. Potrzebowały umyć starca. Nie podobało jej się to, ale nie mógł zostać taki brudny…
Blondynka ruszyła za Harper.
- A w co wy gracie? - zapytała Jenny. - Co zrobiłyście temu starcowi? - zawiesiła głos.
- No przecież to nie my… Po prostu chorobliwie mu się pogorszyło w nocy… Chcemy tu posprzątać nieco, nim przyjedzie pogotowie - wyjaśniła Harper.
Kiedy znalazły się w łazience, Alice nie od razu znalazła odpowiednią balię. Okazało się, że trzy były włożone w siebie nawzajem w szafce obok wanny. Harper wybrała odpowiednią i zaczęła napuszczać do niej wody, a Jennifer podeszła z mydłem w płynie. Wlała solidną porcję perłowej cieczy do środka i wokół nich zaczął unosić się konwaliowy zapach. Detergent dawał dużo piany.
- Starość jest straszna - powiedziała Jennifer. - Na szczęście ja umrę młodo - dokończyła. - Potrzebujecie mojej pomocy? - zapytała. - Czy to w ogóle nie jest praca Darleth?
- Teoretycznie nie do końca. Darleth miała się zajmować domem, starzec doszedł dodatkowo… A że jest pijana i w żałobie, uznałam, że może jej się przydać odrobina pomocy - wyjaśniła rudowłosa.
Jenny spojrzała na nią, ale nic nie powiedziała. Wróciła do spoglądania na lejący się strumień wody.
- Nie byłoby dobrze, gdyby wyszło, że dziś starzec został zaniedbany, bo Darleth się spiła. Byłby problem, a ten jest jej niepotrzebny i tak już dziś cierpi utratę ukochanego - powiedziała Alice, a jej oczy zrobiły się nieco nieobecne. Po chwili spróbowała podnieść balię z wodą, ale było trochę za ciężko. Alice bała się noszenia ciężarów odkąd była w ciąży…
Jennifer drgnęła.
- Ach… to dlatego jej pomagasz… - zawiesiła głos i też jakby posmutniała.
Cicho westchnęła i bez słowa odebrała od Alice miskę. Była bardzo silna, choć jej ciało wcale nie wyglądało na nadmiernie muskalarne. Ruszyła w stronę korytarza, a potem sypialni Earcana. Tymczasem Alice spostrzegła, że w trakcie swojej kąpieli de Trafford otworzyła wszystkie okna. Dlatego było tutaj dość zimno i panował przeciąg. Natomiast na jednym z parapetów siedział niebieski motyl.
Harper zerknęła na motyla.
- To znowu ty? Już cię widziałam… Parę razy… Prześladujesz mnie? - zapytała retorycznie. Zignorowała jednak stworzonko. Choć przypomniała sobie wszystkie sceny, kiedy je widziała… Jeszcze podczas zamieszania z Helsinkami, kiedy była w Petersburgu, potem w domu rodziców, następnie na Mauritiusie… Było tam… Czy coś oznaczało? Już kiedyś się nad tym zastanawiała. O dziwo pojawiało się w czarnych czasach, ale zwykle gdy robiła dobry uczynek. Na przykład nie torturowała boleśnie, pomagała Noelowi, szukała brata, czy pojednywała z rodziną… Czy to był jakiś symbol? Cofnęła się, by sprawdzić, czy motyl dalej tam siedział. Chciała mu się przyjrzeć…
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline