Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-05-2019, 23:14   #183
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Weszła do kuchni. Zawsze tutaj jedli. Czuli się wtedy bezpieczniej, chociaż to wydawało się nie do końca logiczne. Przecież gdyby wparowali tutaj rodzice Steve’a, albo jej narzeczony przyleciał z Filipin… to równie łatwo byłoby schować świece i zastawę w jadalni. Jednak woleli jadać tutaj, przy niewielkim stoliku z dwoma starymi krzesłami. W powietrzu unosił się zapach perfum Carlingtona. Był nieco zbyt mocny, szczerze mówiąc. Dlatego też Darleth podeszła do okna, aby je nieco uchylić. Kiedy spojrzała przez nie, spostrzegła dwie rozmawiające z sobą sylwetki… jednak było ciemno i nie widziała, do kogo należały. Zdawały się jednak kobiece, mocno czymś zdenerwowane i poruszone.
Zmarszczyła brwi.
- Poczekaj chwilkę, ktoś tam stoi… - powiedziała do Steve’a, po czym ruszyła do drzwi, by wyjrzeć kto to.
- Kto tam jest? - zawołała.
Właśnie ktoś przez nie wchodził do środka. Spostrzegła Jennifer i Bee. De Trafford wyglądała na mocno wkurzoną, natomiast Bee chyba próbowała ją uspokoić. Alice spostrzegła ślad po ugryzieniu na jej przedramieniu. Uświadomiła sobie… że to po jej własnych zębach.
- Chcę jej oddać - mruknęła blondynka, zbliżając się w stronę Harper.
- Nie, zaraz jej minie! - syknęła Bee i złapała ją za nadgarstek.
- Kopnęła mnie prosto w brzuch! - Jennifer spiorunowała wzrokiem najpierw Alice, potem Bee.
Harper wzdrygnęła się. Zrobiło jej się niedobrze. Pokręciła głową i przytknęła dłonie do skroni. Bolała ją głowa.
- Przepraszam, przepraszam… - wybełkotała. Zgadywała już, że w kuchni nie będzie jajecznicy, albo Steve’a, który najpewniej był tylko jej urojeniem…
- Muszę się położyć… Nie chciałam cię atakować, widziałam kogoś innego… Kogoś innego… - powiedziała, lekko roztrzęsiona. Źle się czuła, była blada jak ściana.
- Hmm… - Jenny mruknęła. - Rozumiem, że to nie była świadoma decyzja - przyznała. Szturchnęła ją delikatnie pięścią w ramię. - Dobra, to już jesteśmy kwita.
- Już po wszystkim? - zapytała Bee. - Chcesz coś przeciwbólowego? Nie wiem, czy ci pomoże, ale jeśli tak, to warto spróbować… - zawiesiła głos.
Jednak uwaga trzech kobiet wnet skoncentrowała się na samochodzie, który zajechał przed dom. Biały ford, który wyglądał na co najmniej dwadzieścia lat intensywnego użytkowania.
- Pójdę zobaczyć, kto to… - rzekła de Trafford.
- Ja też - powiedziała Bee. - Nie chcemy teraz gości. Chyba że… potrzebujesz mojej pomocy, żeby trafić do łóżka? - zapytała Harper.
- Coś delikatnego na głowę, nie mogę mocnych tabletek… Bee, zostań z Jenny, ja trafię na górę… Powoli… Ale napiłabym się czegoś ciepłego, bardzo poproszę - powiedziała cicho. Rudowłosa dochodziła do siebie, ale było jej źle. Nie chciała iść spać, ale czuła się fatalnie. Spojrzała na dłonie. Szukała Pana Serdelka.
- Przyniosę je do twojej sypialni wraz z ciepłą herbatą - obiecała Barnett.
Następnie wyszły z domu i zamknęły za sobą drzwi, a Alice została sama.
Spojrzała na swoje dłonie. Były puste. Brakowało misia.
Zrobiła kilka kroków w stronę schodów, kiedy nagle usłyszała dźwięk, który sprawił, że serce jej podeszło do gardła.
- Alice, ile mam na ciebie czekać! - wrzasnął Terry z kuchni. - Przysięgam, zacznę jeść bez ciebie!
Alice zamarła w bezruchu. W jej oczach stanęły łzy.
- Terry? - powiedziała i cofnęła się. Podeszła do drzwi do kuchni i dotknęła drżącą ręką framugi. Cała drżała. Nie mrugała, bo bała się, że zniknie.
De Trafford stał z drewnianą łyżką w dłoni. Miał na sobie biały fartuszek gospodyni domowej, pod którym tkwiła liliowa koszula oraz granatowy krawat. Spojrzał na nią z uśmiechem. Zapomniał o tym, że miał się gniewać na nią za spóźnialstwo. Kiedy Alice mrugnęła, bo w końcu musiała, na krótki moment dostrzegła Steve’a, a potem Earcana, jednak Terrence wnet znów stał się Terrencem.
- Może nie jestem szefem kuchni pięciogwiazdkowej restauracji, ale to nie znaczy, że musisz unikać moich potraw - zaśmiał się. - Chyba że boisz się, że chcę cię otruć, żeby przejąć koronę władcy Konsumentów. Jeśli tak, to… no cóż, wydało się - zażartował, odkładając pustą patelnię i brudną łyżkę do zlewu.
- Terrence… - powiedziała cicho. Rudowłosa podeszła do niego.
- Nie boję się niczego, co dla mnie ugotujesz. Pocałuj mnie i nakarm - poprosiła. Podeszła do niego i chciała go dotknąć.
- Oczywiście, że cię… - mężczyzna zaczął odpowiadać.
Kiedy jednak Alice dotknęła, rozprysł się niczym bańka mydlana. Wraz z nim zniknął zapach jajecznicy, brudne naczynia w kranie. Nigdy by nie pomyślała, że ich brak wywoła w niej smutek, jednak tak się właśnie wydarzyło. Nie było ani Steve’a, ani Earcana. A już na pewno nie Terrence’a. Aż chciałoby się rzec, że został jedynie dom pełen samotnych, opłakujących kobiet… jednak to nie byłoby prawdą. Injebreck House wcale nie był pełen. Brakowało w nim Moiry.
Harper przetarła twarz dłonią. Drżała jej ręka. Alice pokręciła głową. Chciała znaleźć pana Serdelka, ale czuła się na tyle niestabilnie, że uznała, iż cokolwiek usłyszy, to woli wejść do swojej sypialni i się położyć. Poprosi Barnett o znalezienie misia. Wyszła z kuchni i ruszyła na górę.
- Alice? - usłyszała głos z pokoju, kiedy wchodziła po schodach. Na szczęście to nie była kolejna mara. Przynajmniej nie powinna nią być. - Wszystko w porządku? Zataczasz się.
Kit ściągnął już maseczkę z twarzy i z włosów. Wyglądał na kompletnie wyczerpanego, ale na pewno był bardzo czysty i pachnący. Tak przynajmniej wydawało się, bo Harper nie wyczuwała jego zapachu z tak dużej odległości.
- Co mnie ominęło?
- Wróżki porwały Moirę - powiedziała ciężkim głosem.
Brwi Kita pofrunęły do góry.
- Chwilę mnie nie było… - mruknął.
- Muszę odpocząć… Nie chodź sam po ogrodach Kit, są nieprzewidywalne - poprosiła jeszcze i ruszyła znów na górę. Potrzebowała trafić do swojej sypialni i do swojego łóżka. Ledwo hamowała łzy, a głos jej drżał, gdy mówiła do Kita. Skoncentrowała się na łóżku.

Kiedy wreszcie znalazła się w pomieszczeniu, ściągnęła kurtkę i buty, po czym wpadła na łóżko. Zagrzebała się w kocach i kołdrze, jakby były fortem, kokonem, broniącym ją przed zimnem, światłem i złem. Zamknęła oczy i próbowała się uspokoić i zrelaksować. Chciała herbaty, ale obawiała się, że zaśnie zanim Bee ją przyniesie. Miała młyn w głowie. Spróbowała uspokoić myśli. Zaczęła płakać cicho.
Wtem zadzwonił jej telefon. Powinna go zignorować? Ostatecznie w jej zamku z pościeli nie musiało być zasięgu. Z drugiej jednak strony… jeśli to było coś ważnego, to może powinna jednak choć na krótki moment opuścić most zwodzony i wyjść spoza bezpiecznych murów własnego łóżka.
Po sekundzie wewnętrznego konfliktu, most na chwilę opuszczono i z zamku wyłoniła się bestia. Chwyciła porzucone na brzegu łóżka spodnie i wciągnęła je w odmęty fortecy. Alice wygrzebała telefon i wcisneła zielona słuchawkę.
- ...Tak? - powiedziała cicho, siląc się na spokój. Słuchała kto się odezwie.
To była tylko Bee.
- Alice…? - zawiesiła głos. - Przyjechała niania do Moiry… Chciałabyś z nią porozmawiać?
Coś w głosie Barnett sugerowało mniej lub bardziej umiejętnie skrywaną panikę. Chyba radziła sobie z tym wszystkim wcale nie dużo lepiej od Harper.
- Nie, po prostu powiedzcie jej, że… Jest tutejsza? Jak jest tutejsza, to możecie sypnąć, że wróżki ją zabrały, więc może wracać do domu i przytulić rodzeństwo, albo syna jeśli ma… A jeśli zadzwoni, albo przyjedzie Shane… Zamierzam powiedzieć mu prawdę i jeśli będzie trzeba, pokazać, ale teraz… Teraz potrzebuję chwili samolubności Bee… Przepraszam. Fort Harper zamknięty… Wrócę… Wrócę jak się obudzę. Obiecuję - powiedziała, po czym nie czekając na re, rozłączyła się i tym razem wyciszyła telefon. Wsunęła go pod poduszkę. Zwinęła się w kłębek.
- Nie jestem dzieckiem… Nie jestem… - powiedziała sama do siebie. Wyobraziła sobie, że wycisza dźwięk swoich myśli. Skoncentrowała się na oddechu. Uśmiech Terrence'a wkradł się i poleciały jej znowu łzy. Tęskniła. Była tylko wrażliwą kobietą, choć czasem ubierała suknie władczyni.
Nikt jej nie odpowiedział. Nie tym razem. Alice była sama w swoim pokoju. To wydawało s7ię śmieszne, że w tym pokoju od rana nic się nie zmieniło. Wszystko wyglądało dokładnie tak samo, jak wtedy, kiedy stąd wyszła. Natomiast od ranka nie minęło nie wiadomo ile godzin, natomiast zdarzyło się tyle różnych nieprzyjemnych rzeczy i rozmów. Harper znalazła się w sanktuarium, jednak nie broniło ono wcale przed napływem nieprzyjemnych myśli. Atakowały ją z każdej strony i zdawały się coraz gorsze. Ciężko było znaleźć jakikolwiek pozytyw. Przynajmniej Kit nie zmarł w nocy i czuł się trochę lepiej. Może na tym powinna się skoncentrować. Minęło może pół godziny… wcale nie czuła się senna. Noc spędziła w łóżku, a potem drzemała w wannie. Na tyle długo, że zaalarmowała tym Bee i Jennifer. Może to lepiej, że sen nie chciał nadejść? Jeśli miałaby zobaczyć kolejną niepokojącą wizję… to czy jej serce byłoby w stanie to wytrzymać? Myślała na ten temat, kiedy otworzyły się drzwi i spojrzała przez nie Bee.
- Przyniosłam trochę biszkoptów, może jesteś głodna… - powiedziała. - Oraz herbata i paracetamol.
Wszystko było na tacce w jej dłoniach.
- Mogę wejść? Fort Harper nadal zamknięty?
Alice nie odpowiedziała, ale kiedy Bee weszła do jej pokoju i spojrzała na łóżko, zrozumiała, że to nie pokój był fortem, tylko to jaką konstrukcję z kocy i kołdry Harper wokół siebie utworzyła. Obróciła się i usiadła. Spojrzała na tacę, którą przyniosła Barnett. Chciała tabletek i picia. Ciastka później. Wyciągnęła rękę spod kaptura z koca.
- Możesz postawić… Wezmę tabletkę - powiedziała i czekała. Nie była zbyt szczególnie rozmowna. Czuła się dziwnie, była zmęczona, a jednak sen nie chciał jej zmożyć. Może to i lepiej, ze względu na potencjalne koszmary, które mogły ją ponownie napastować.
- Spałaś trochę? - zapytała kobieta, ustawiając tacę na stoliku przy łóżku. Spojrzała na Alice z troską w oczach. - Myślę, że powinnaś.
Następnie zamilkła na moment.
- Myślę, że nie powinnaś sobie wyrzucać, jeśli to robisz, że zaatakowałaś Jennifer. To część twojej mocy i ona to rozumie. A Moira… odzyskamy ją. Dziewczynka tak szybko wybiegła i uciekła z domu, mimo że opiekowałaś się nią dosłownie cały dzień. Nie dziwię się, że źle się czujesz. Czy mogę ci jakoś pomóc? Może powinnaś wyjść do nas i z nami porozmawiać. Czasami towarzystwo, tłok i harmider jest w stanie najlepiej odciągnąć myśli od złych miejsc… Chyba że jesteś po prostu zmęczona, to wtedy rzeczywiście powinnaś sobie pospać.
Nieco cofnęła się w stronę drzwi, jakby obawiając się, że z jakiegoś powodu Alice na nią naskoczy.
Harper milczała chwilę…
- Wezmę tabletki i położę się jeszcze. Jak mi przejdzie i nadal nie zasnę… To przyjdę. Na razie chcę… Chcę pobyć sama… - powiedziała, po czym sięgnęła po tabletki z tacy. Wzięła herbatę i napiła się. Następnie połknęła tabletki, znów popiła i zawinęła się w mocniejszy kokon. Czekała, aż Bee wyjdzie z jej sypialni. Jej głowa nadal pulsowała nieprzyjemnie. Znowu zamknęła oczy. Tym razem, zamiast po prostu patrzeć na czerń pod powiekami, wyobraziła sobie coś miłego…
Plażę…
Morze…
Bujające się palmy…
Ciepły piasek pod stopami.
Leżała na leżaku i piła drinka z palemką. Chłodna bryza muskała jej nagą skórę. Była tu sama w swoim umyśle, nie musiała mieć na sobie ubrań. Medytowała, relaksując się wizją. Pogrążyła się w tym. Zrobiła dokładnie to, co robiła Moira. Uciekła od problemów do fantazji. Potrzebowała tego w tym momencie. W jej wizji pojawiła się osoba. Stała za jej leżakiem, a gdy spróbowała podnieść głowę, zasłoniła jej oczy dłonią. Następnie poczuła usta na swoich ustach i westchnęła. Brakowało jej tego. Czułego dotyku na skórze. Ciepła. Czuła się samotna. W mroku i okryta płaszczem z zimna, dyscypliny i woli zemsty. A ona chciała czasem tylko tego… Odprężyła się.
Z każdą kolejną sekundą rozluźniała kolejne mięśnie. Nawet nie była świadoma tego, że przez cały czas prawie wszystkie były spięte. Leżała kompletnie wyciszona. Przed zamkniętymi oczami widziała falujące morze, słońce oraz leniwie płynące chmury. A potem czuła ciepło dłoni drugiego, przyjaznego człowieka. Zrelaksowała się, tkwiąc w tym wymyślonym, idyllicznym świecie. To było zaskakujące, że mogła odgrodzić się od wszystkich obecnych problemów. A jednak udało się jej.
Mężczyzna, bo to był mężczyzna, pogładził ją po ramieniu. Alice ciężko było stwierdzić, czy wyobraziła to sobie, czy może poruszył się o własnej woli. Jej wyobraźnia zawsze była żywa i intensywna. Czy wciąż sama tworzyła pełnię obrazu? A może ten ożył i zaczął rozwijać się niezależnie od woli Harper?
Alice postanowiła to sprawdzić. Podniosła dłoń i chciała ściągnąć dłoń, która zasłaniała jej oczy, a potem po prostu spojrzeć w górę. Była ciekawa, kogo sobie wyobraziła. Wiedziała kogo by chciała i wiedziała, że chciała by dotykał ją dalej, jednak najpierw musiała zweryfikować swoja delikatnie kiełkującą obawę, że mogło znowu stać się coś złego… Westchnęła.
Nie.
Nie mogła tak myśleć. Jej świat jest chaosem. Jej głowa nim jest. Sny to już w ogóle. Pragnęła jednej spokojnej medytacji. Zdeterminowała się uznać, że właśnie taka jest. Puściła dłoń.
- Pocałujesz mnie znowu? - zapytała i ponownie położyła się na leżaku.
- Jeszcze nie zacząłem - usłyszała odpowiedź.
To był obcy głos, a jednak aż nazbyt znajomy. Kiedy zerknęła w górę, ujrzała kosmyki dłuższych, rudych włosów. Oraz twarz mężczyzny, który posiadał jej rysy. Jakby był zaginionym bliźniakiem.
- Podoba mi się to, w jakim kierunku zmierzają wydarzenia. Wszystko idzie zgodnie z planem… - zawiesił głos i spojrzał na morze. - Piękne miejsce. Też chciałbym je kiedyś zobaczyć na żywo. Bo zakładam, że istnieje w prawdziwym świecie?
Alice otworzyła szerzej oczy.
- Co ty… Kim ty jesteś… Czemu… Czemu wyglądasz tak jak ja? - zapytała i spróbowała się podnieść. Dotyk, który chwilę temu był jej taki miły, teraz stał się podejrzanym i nie była ufna co do tego, czy nadal jej się podobało, czy już nie. Skłaniała się jednak w kierunku powrotu do spięcia.
- Bo oboje urodziliśmy się, wyglądając tak, jak wyglądamy - odpowiedział mężczyzna. - Czasami najprostsze odpowiedzi są najlepsze - rzekł.
Zamilkł, zaciskając ręce na oparciu leżaka Harper. Chyba również był nagi, podobnie jak Alice. Widziała już jego ciało w odbiciu miliona luster. Było podobne do jej, nie licząc oczywistych różnic wynikających z odmiennych drugorzędowych i trzeciorzędowych cech płciowych. Chyba nawet pieprzyki posiadali w tych samych miejscach.
- Jeżeli wystarczająco długo będziesz obserwować bieg wydarzeń, to spostrzeżesz, że historia lubi się powtarzać - mruknął pod nosem. - Tak jak te fale. Jedna obija się o brzeg, woda próbuje wpełznąć na plaże, po czym powoli wycofuje się z powrotem do wspólnej toni. A kiedy ten cykl dobiegnie końca, następna fala już jest gotowa do ataku. Tak samo słońce i księżyc naprzemiennie gonią się na niebie. A pory roku występują po sobie w tym samym szyku… - zawiesił głos. - Przepraszam, jeśli roztkliwiam się. Bardzo długo nie widziałem tak pięknych krajobrazów.
Harper przesunęła się na kraniec leżaka, po czym podniosła. Skrzyżowała ręce, odruchowo kryjąc piersi.
- Co to znaczy dawno? Co masz na myśli… Czego chcesz ode mnie? Czemu pojawiasz się w moich wizjach… - zadawała pytania dalej. Stanęła przed nim, by móc widzieć, czy czegoś nie kombinuje. Rudowłosa straciła kontrolę nad medytacją. Czuła to i wzięła wdech, próbując się wybudzić.
- Bo chcę od ciebie tego, co raz już zrobiłaś - rudowłosy mężczyzna spojrzał na nią dłużej.
Przez moment Alice odniosła wrażenie, że patrzy w lustro. To były jej oczy… dokładnie identyczne. To uczucie było niezwykle niepokojące i nieznośne.
- Musisz powrócić do swoich korzeni, Alice. I zrobić to, co robisz najlepiej. Mianowicie…
Wtem Harper wybudziła się. Tak, jak tego chciała. Wnet wszystkie jej mięśnie ponownie spięły się, może nawet bardziej, niż powinny. Zaczerpnęła gwałtownie powietrza. Zdawało się, że nie musiała zasypiać, żeby nawiedzały ja koszmary…
 
Ombrose jest offline