Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-05-2019, 23:12   #181
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



Kiedy tylko ruszyła w stronę motyla, ten zerwał się do lotu. Chyba bał się zagrożenia i nie chciał zostać złapany jak każdy normalny owad. O ile rzeczywiście był normalny. Jednak nie przeleciał zbyt dużej odległości, gdyż momentalnie przez okno wleciała czarna błyskawica. Tak przynajmniej wydawało się Alice. Dopiero po sekundzie rozpoznała futrzaka. To był kot, którego widziała na piętrze. Chyba nawet nie zauważył, że przyszpilił motyla do parapetu i go przez to zabił. Wnet zamiauczał i zeskoczył do pokoju, po czym ruszył w stronę Alice, chcąc się połasić do jej nóg.
Alice zmarszczyła brwi, kiedy motyl został zgnieciony. Zrobiło jej się nawet przykro. Pochyliła się i pogłaskała kota po grzbiecie.
- Mały wojownik z ciebie… Tajfun - mruknęła, ale dalej gładziła kota. To nie była jego wina, że nie zauważył stworzenia. Podrapała kocię za uchem.
- Miau - kot ochrzczony jako Tajfun odpowiedział, po czym skoczył z powrotem na parapet i położył się na nim. Chyba nawet zamknął oczy. Niektóre futrzaki zachowywały się, jakby chorowały na narkolepsję. Były w stanie zasnąć w każdej chwili i w każdym miejscu bez względu na to, co działo się chwilę wcześniej.
Alice popatrzyła chwilę na Tajfuna, po czym uzmysłowiła sobie, że coś jej nie pasuje… Zmarszczyła brwi. Nie było zwłok niebieskiego motylka, choć został zabity na tym właśnie parapecie. Czy to możliwe, że wiatr je z sobą zabrał? Rozejrzała się dookoła i nie było go na podłodze łazienki.
Rudowłosa rozglądała się chwilę. Nie odnajdywała jednak logicznego wyjaśnienia. Nawet wyjrzała na zewnątrz ponad kotem, czy może nie leżał gdzieś na trawie, był wyraziście niebieski, sądziła że raczej by go dostrzegła. Jednak i tam go nie było... W końcu jednak przyszło jej do głowy, że może na serio był duszkiem… Albo jej halucynacją, skoro kot zdawał się go nie zauważyć… Tak czy inaczej, westchnęła i opuściła łazienkę. Musiała pomóc ze starcem. Chciała to załatwić szybko, by poźniej spławić karetkę i wrócić do spędzania czasu z Moirą… A jeszcze miała zajrzeć do Bee w gabinecie… Nie było co rozwodzić się nad znikającym motylem.
Kiedy wróciła do pokoju Earcana, spostrzegła, że Darleth w większości już wszystko zrobiła sama. Nawet umyła starca. Miała jedynie problem ze zdarciem prześcieradła, kiedy leżał na nim mężczyzna.
- Ale czy to dobry pomysł…? - Jenny zawiesiła głos. Stała z boku, nie angażując się za bardzo w prace porządkowe i pielęgnacyjne. - Zabrudzi materac…
- Nie umyję go dobrze, jeśli będzie leżał we własnym moczu… - odparła Darleth, ale zastygła w bezruchu, zastanawiając się, co tak właściwie należało uczynić. - Och, Alice - spojrzała na nowoprzybyłą. - Karetka powiedziała, że kiedy przyjedzie?
- Niedługo. Może zróbmy tak, podłóżmy na razie pod niego zawinięte prześcieradło, które i tak będzie już do wywalenia, ale tą czystą stroną. Umyjesz go, a potem założymy mu pieluchę i spróbujemy przenieść na wózek. Wtedy ściągniemy prześcieradło… - wytłumaczyła kolejność Alice. Widziała jeden raz w życiu ten proces… nie sądziła, że wspomnienie, które chciała wymazać z pamięci kiedykolwiek okaże się przydatne.
- Nie wiedziałam, że pracowałaś jako pielęgniarka… - Jennifer mruknęła. W jej głosie brzmiało zarówno zaskoczenie, jak i lekki respekt.
Podeszła do wózka i przejechała nim przez pokój, aby ustawić go w odpowiednim punkcie. W tym czasie Santos i Harper wykonywały plan przedstawiony przez tę drugą. Earcan nie przeszkadzał im za bardzo. Zdawał się w tak kiepskim stanie, że nawet nie wykonywał zbyt wielu ruchów mimowolnych. Poddawał im się jak bardzo duża i niezbyt ciekawa zabawka. Wnet był gotowy do przełożenia na wózek inwalidzki.
- Chyba powinniśmy go w coś ubrać… - rzuciła Darleth. Krzywiła się, wyrzucając do jednego z worków stertę brudnego ręcznika papierowego. Wyrzuciła brudne rękawiczki i od razu założyła kolejną parę świeżych i nowych.
- Proponuję coś wygodnego… Jakieś spodnie dresowe i bluzka? Piżama to średni pomysł, jeśli ma go zabrać pogotowie - wyjaśniła Harper i ściągnęła swoje rękawiczki, by też je wymienić.
- Pospieszmy się… - poprosiła.
Wnet mężczyzna był już gotowy do drogi. Na szczęście nie spadał po przełożeniu na wózek, choć Darleth mimo to rozglądała się w poszukiwaniu jakiegoś sznurka, którym mogłaby go przywiązać do oparcia.
- Tu są klamry - powiedziała Jennifer. Nieco niepewnie podniosła je i spróbowała opasać nimi tułów mężczyzny, ale były za krótkie. Po chwili jednak odpowiednie wyregulowała ich długość. - Jedziemy z nim do drzwi, czy tutaj go zostawiamy?
Głowa mężczyzny kompletnie opadła do przodu, aż zarył broda o klatkę piersiową. Spomiędzy ust mężczyzny ściekała strużka śliny.
- Może przetransportujmy go nieco bliżej drzwi, żeby ratownicy nie musieli wbiegać do środka… - zaproponowała. Alice popatrzyła jeszcze chwilę na Earcana. Było jej go trochę szkoda. Bardziej jednak Shane’a, w końcu to był jego ojciec… Ona nie była pewna, czy zdołałaby opiekować się którymkolwiek ze swoich rodziców… Do ojca dopiero się przyzwyczaiła, a miał tyle innych dzieci, że któreś na pewno rzuci się z pomocą, tymczasem matka… Nią nie potrafiła się zająć. Była złą córką, ale ona nie była lepszą matką, więc były kwita.
- Wyniosę worki do kosza - zaproponowała w tej formie swoja użyteczność. Poprawiła rękawice i wstrzymując oddech wzięła worki na śmieci, do których wpakowały cały bajzel. Ruszyła, by wynieść wszystko do kosza na zewnątrz domu.
Szła przodem, natomiast tuż za nią toczył się Earcan popychany przez Jennifer. Darleth została w pokoju, aby popracować nieco nad łóżkiem, kiedy już nie było na nim mężczyzny. Była też kołdra do wyprania. Zdawało się jednak, że mogła zająć się tym sama, a rola Alice skończy się w momencie wyniesienia śmieci. A już naprawdę będzie to za nią, kiedy karetka zabierze starca.
- Alice, chodź zobaczyć nowego chłopaka Moiry! - dziewczynka zbiegła ze schodów po raz drugi.
Przystanęła i zmarszczyła brwi, widząc worki niesione przez Alice. Jednak naprawdę otworzyły jej się oczy, kiedy spostrzegła Earcana tuż za jej plecami oraz Jennifer. Patrzyła bez słowa na dziadka. Bez wątpienia zauważyła, że coś było z nim naprawdę nie w porządku. Z wrażenia upuściła na podłogę Pana Serdelka i uciekła po schodach z powrotem na górę.
- Cholera… - Alice mruknęła i pospieszyła się. Jej tempo wzrosło. Prawie wytruchtała wnieść śmieci. Wyrzuciła też rękawice z rąk. Następnie odwróciła się i ruszyła z powrotem do domu. Skręciła do kuchni umyć ręce dwa razy.
- Jak przyjedzie karetka zawołajcie mnie - powiedziała. Ruszyła na schody. Wzięła pana Serdelka i ruszyła z nim na górę. Musiała znaleźć Moirę i pocieszyć ją…
Tyle że nie było jej w pokoju. Ani też na korytarzu, po którym przed chwilą przeszła Alice. Spostrzegła, że gra była zawieszona w momencie pierwszego pocałunku pomiędzy różowowłosą, nastoletnią Moirą, a jakimś brunetem, którego Harper wcześniej nie widziała. Tymczasem w oddali Harper usłyszała dźwięk, który wzrastał z każdą sekundą. Wnet rozpoznała go. Nadjeżdżała karetka pogotowia.
- Moira? Gdzie jesteś skarbie? - zawołała Harper.
- Wyjdź do mnie proszę! - zawołała i zaczęła jej szukać po innych pokojach.
We wszystkich pozostałych pokojach również nie było dziewczynki. Zupełnie tak, jak gdyby rozpłynęła się w powietrzu. Alice jednak zauważyła, że okno w łazience było nieco uchylone. Kiedy wyjrzała przez nie, spostrzegła, że w dole pięły się pnącza. Bardzo gęste, stare i wyglądające na wytrzymałe. Tuż pod domem było kilka urwanych gałązek, choć Harper nie mogła być pewna, czy leżały tam od niedawna, czy może od dłuższego czasu. Czy to był właściwy trop? Jeżeli dziewczynka chciała opuścić dom, to dlaczego po prostu nie zeszła po schodach i nie zrobiła tego w dużo bezpieczniejszy sposób? Może… bała się powrócić na parter i zobaczyć na nim dziadka w tak tragicznym stanie…
- Jezu… Czemu ty do cholery nigdy nie pomagasz… - szepnęła Harper po czym złapała mocniej pana Serdelka. Zerknęła jeszcze na ekran komputera… Westchnęła i ruszyła do siebie. Założyła buty i wzięła telefon komórkowy zabierając kurtkę. Wróciła do pokoju Moiry i wzięła jej ciepłą bluzę, a następnie zeszła na dół. Spojrzała na Jenny.
- Moira uciekła, przepraszam, zajmijcie się tą karetką, spróbuję ją znaleźć, zanim stanie się coś bardzo złego - powiedziała i zanim nastąpiły odpowiedzi, wydostała się z domu, obeszła go, pierwszy raz idąc w stronę ogrodów.
- Moiro! - zawołała. Rozglądała się uważnie. Póki karetka była na sygnale nie mogła wyostrzyć słuchu, ale chociaż może wzrok pomoże. Rozglądała się uważnie.
- Pan Serdelek się martwi, że go porzuciłaś! - zawołała jeszcze. Szukała dokąd od pędów mogło udać się dziecko.
Wokół domu trawa była całkiem niedawno skoszona, więc Alice nie mogła zauważyć wydeptanych w niej śladów. Dziewczynka mogła pobiec wszędzie. Albo do starych, murowanych pomieszczeń gospodarczych, albo w stronę ogrodów, teraz już dość zaniedbanych i zapomnianych. Istniał jeszcze trzeci kierunek… w stronę drzew i lasów. Harper musiała zgadywać, gdzie pobiegłaby, gdyby była małą, przestraszoną dziewczynką.
Tak się złożyło, że w przeszłości… Wielokrotnie nią była. Wzięła powolny, spokojny oddech… A potem… A potem otworzyła oczy i połączyła swoje emocje i z charakteru, pożyczyła sobie Moirę. Nie tak miała dziś korzystać ze swoich zdolności… Nie tych, a zupełnie innych. Te były jej, ale musiała ratować to dziecko. Mimo reperkusji o których wiedziała, że nastąpią. Musiała ją znaleźć, nieważne jakim kosztem. Tak więc, rozejrzała się teraz oczami dziecka. Była Moirą Hastings…

Moira Hastings bardzo kochała swojego dziadka. Nawet jeżeli czasami się krzywił i rzucał nieprzyjemnymi tekstami, to uważała to za urocze na swój sposób. Zwłaszcza że nie tak dawno temu, kiedy jeszcze nie był na wózku, opiekował się nią pod nieobecność taty. To on smażył jej rano jajecznicę, zabierał do przedszkola, a potem z niego odbierał. Bawiła się lalkami w salonie, kiedy on oglądał wiadomości lub grał na skrzypcach. Tata bardzo późno wracał do domu, a czasami tak późno, że Moira musiała już pójść spać, zanim go zobaczyła. Wtedy dziadek wybierał książeczkę i siadał obok niej na łóżku. Czytał jej tak długo, aż zaczynała robić się senna, czyli niezbyt długo. Na sam koniec opowieści pochylał się i całował ją w czoło. Pachniał nieco tytoniem, ale Moira dobrze kojarzyła sobie ten zapach. Następnie odchylał się i jedyny raz na cały dzień uśmiechał się do niej. Po czym gasił światło, a dziewczynka zasypiała.

Im bardziej stan zdrowia dziadka zaczął się pogarszać, tym mocniej dziewczyna wycofywała się w świat wyobraźni, swoich lalek, misiów oraz kreskówek. Zauważała, że Earcan zachowuje się w inny sposób i nie opiekuje się nią tak, jak kiedyś. Rozumiała z jakiego powodu, jednak i tak bolało ją to i czuła się na swój sposób opuszczona. Jednak dusiła to w sobie, bo przeczuwała, że to były samolubne uczucia. Dziadek nie chorował dla swojej własnej przyjemności i Moira rysowała ładne obrazki oraz recytowała całkiem długie wierszyki… ale nie pomagała mu tym w żaden sposób. Choć bardzo by chciała. Była jednak bezsilna. Kiedy zeszła tego dnia po schodach na dół i zobaczyła dziadka w tak tragicznym stanie… przeraziła się. Po części spodziewała się, że z Earcanem będzie coraz gorzej, jednak kiedy stan mężczyzny pogorszył się krytycznie, było to i tak ogromnym szokiem. Starzec opiekował się nią i był całym jej życiem. Jak poradzi sobie bez niego? Nawet nie zauważyła, że wcale nie był jej bezwzględnie potrzebny od dłuższego czasu. Już była dużą dziewczynką. Mimo wszystko… to był definitywny koniec porannych jajecznic, spacerów do i z przedszkola, gry na skrzypcach, oglądania wiadomości, wieczornych bajek, pocałunku oraz pojedynczego, lecz jak pokrzepiającego uśmiechu.

Moira płakała. Powróciła na piętro, ale odkryła, że nie wie, co ma dalej zrobić. Nawet nie pomyślała o komputerze lub zabawkach. Ruszyła prosto do łazienki. Odkręciła tubkę smacznej pasty do zębów i spróbowała jej trochę. Szybko ją jednak zemdliło i wypłukała usta. Czuła energię pulsująca w jej ciele. Nie mogła pozostać w domu, musiała wyjść na świeże powietrze. Osuszyła twarz ręcznikiem i już miała ruszyć w stronę schodów, lecz wtedy przypomniała sobie, co zobaczyła, kiedy poprzednim razem nimi zeszła. Brzuch tak ją rozbolał, że aż zgięła się w pół. Myślała, że będzie wymiotować, jednak nudności same ustąpiły. Przypomniała sobie o roślinności, która porastała dom. Widziała ją wczoraj, kiedy bawiła się wokół domu. Wahała się tylko chwilę, spoglądając w przepaść… i chwyciła się pnączy. Po kilku minutach była już na dole, choć jedna gałązka wbiła się w jej policzek, a w palcu prawej ręki została drzazga. Kiedy już Moira została sama i wolna… obróciła się tyłem do domu. Następnie zaczęła biec. Tak szybko, jak tylko mogła. Biegła przed siebie, prosto, rozpaczliwie w stronę ogrodu. Tak właściwie nie obchodziło ją wcale to, gdzie zmierzała, chciała tylko pozbyć się stresu pulsującego w nogach i całym ciele. Nabierała ogromnych haustów powietrza do płuc, choć i tak miała wrażenie, że się dusi…
Rudowłosa czuła łzy na policzkach, ale ruszyła w stronę, w którą dostanie to czego potrzebuje. Wolności i poczucia swobody, by uwolnić tę energię. Czuła ją i rozumiała. Pamiętała o swym celu, ale pozwoliła by emocje nią zawładnęły. Potrzebowała kompletnie je pojąć i przyswoić, by zrozumieć dokładnie dokąd udała się Moira. Ściskała odruchowo Pana Serdelka. Nic nie mówiła. Przestała wołać. Goniła. Choć nie była teraz Łowcą, za jakiego miał ją cały Kościół, w pewien sposób śledziła trop.

Trawniki i krzewy były zielone i ładnie zadbane. Na pewno nie w pedantyczny, nadmierny sposób. Wokół Injebreck House nie było Windermere’ów, ani innych ogrodników, którzy każdego dnia przycinaliby każdą zbyt długą gałązkę. Mimo to miło patrzyło się na otoczenie. Zdawało się takie… naturalne i prawdziwe. Ogrody ciągnęły się wokół posiadłości. Nie miały żadnej skomplikowanej i specjalnie przemyślanej architektury. Jednak zdawały się rozległe. Bez wątpienia można było się w nich zgubić. Alice spostrzegła dużą liczbę kotów. Chyba naliczyła nawet trzy. Zdawały się polować, gdyż podobnie jak Harper pospiesznie przemierzały okoliczne tereny. Szybko jednak zniknęły z oczu kobiecie. Ruszyła wzdłuż gęstego żywopłotu i przeszła nieco dalej… spostrzegła kilka wysokich cisów, które rosły w dość obszernym skupisku. Dalej ciągnęły się ozdobne sosny o srebrnych igłach, a dalej naprawdę wysokie modrzewie. Instynkt Alice… a może Moiry, podpowiedział, żeby okrążyć je z prawej strony. Harper tak zrobiła… aż spostrzegła dość dziwny kształt wyłaniający się znad traw.


Powinna przy nim przystanąć? A może szukać dalej dziewczynki? Bo na pewno jej przy nim nie było…
To nie było teraz ważne. Zapamiętała miejsce, ale to się nie liczyło. Musiała znaleźć Moirę. szukała jej śladu. Póki nadal była przepełniona jej energią. Musiała ją znaleźć nim efekt minie. Skupiła się na tym ponownie całkowicie, przymykając na moment oczy i znów pozwalając zawładnąć sobą emocjami. Potrafiła kilka godzin być postaciami fikcyjnymi, wiedziała że z żywymi ludźmi to tak nie zadziała, dlatego musiała się skoncentrować i spieszyć. Bo im dłużej, tym gorsze będa skutki uboczne.
Alice ruszyła do przodu, w stronę wyłaniających się drzew liściastych… potem zawróciła. Następnie ruszyła w prawo, gdzie rosły gęste krzaki malin, choć oczywiście teraz nie dawały owoców. Może pomiędzy nimi była Moira. Jednak kiedy Harper tam dotarła… odniosła wrażenie, że to kompletna pustka i próżnia. Mogła więc skręcić w lewo, gdzie znajdowało się nieco więcej bliżej nieokreślonej, ale bardzo gęsto rosnącej roślinności. Szybko jednak okazało się, że tworzyła barierę na tyle szczelną, że nawet mała dziewczynka nie mogłaby się przez nią prześlizgnąć. I też dlaczego miałaby to zrobić?

Harper nagle uzmysłowiła sobie pewną mocno zastanawiającą i niepokojącą rzecz. Jej moce twierdziły, że Moira nie ruszyła się nigdzie dalej. Nie penetrowała krzaków malin, nie przeszła obok drzew liściastych i też nie rzucała się na busz po lewej stronie. Dziewczynka w tym momencie zmęczyła się i usiadła chwilę na małym kamiennym murku, żeby odpocząć. A potem najpewniej wróciłaby do domu, bo zrobiłoby jej się zimno. A z powodu niskiej temperatury uspokoiłaby się. Tyle że… Alice musiałaby natrafić na nią po drodze. Natomiast nie było po Moirze ani śladu...
Zupełnie jakby... porwały ją wróżki…
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 03-07-2019 o 18:30.
Ombrose jest offline  
Stary 08-05-2019, 23:13   #182
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
A Harper zachowywała się jak te matki, które szukały swych dzieci?
Ale teraz nie była matką, ani opiekunką… Była Moirą… Podeszła do kamieni. Obejrzała je. Westchnęła, a następnie obróciła się i usiadła. Bolały ją nieco stopy od tej gonitwy. Czuła dreszcz niepokoju, przed tym czy coś się stanie, ale i determinacji. Czuła dalej adrenalinę emocji Moiry, która pulsowała w jej ciele. Nie opuściła jej jeszcze, a Alice trzymała się tego, bo potrzebowała.

Alice siedziała na murku. Spostrzegła samotnego, białego kota, który również patrolował otoczenie, przemykając zwinnie między krzakami malin. Poczuła się… dziwnie. Myślała przez chwilę, próbując ustalić, na czym polegało to, co odczuwała. Odniosła wrażenie, że znajduje się na deskach teatru. Jest aktorką, która wcieliła się w rolę Moiry. Kurtyna rozchyliła się, znalazła się w odpowiedniej scenie i we właściwym akcie. Miała w głowie kwestie do wypowiedzenia… właśnie teraz. A jednak… nie mogła tego uczynić. Czemu? Przecież pamiętała słowa, przynajmniej instynktownie. Oraz nie miała zasznurowanych ust, czy zniszczonej krtani.
Nagle uświadomiła sobie, w czym rzecz. Miała kwestię do wypowiedzenia, ale nie było drugiego aktora, który wcześniej wymówił swoją. Brakowało jego obecności. Jak więc mogła z nim rozmawiać i przejść do kolejnego aktu sztuki?
Nie mogła.
I dlatego w tej chwili moc Alice zaczynała zdawać się bezużyteczna, gdyż brakowało trzeciej osoby. Zmiennego czynnika, który zadziałał na Moirę jeszcze chwilę temu, a na który w tej chwili nie mogła zareagować. Bo go nie znała.
Alice zamknęła oczy.
- Wróżka… Prawda… Przyszła tu przeklęta wróżka… Przyszła… Choć ostrzegałam… I do diabła jeśli przybrała postać tego Sima… - mruknęła z pogardą. Wypadła. Czuła że wypadała z roli. Jej własne emocje złości i frustracji zaczynały się przebijać, a to sygnalizowało nadchodzące piekło. Jeszcze go nie czuła. wyciągnęła telefon i zaczęła wybierać numer do Bee. Potrzebowała, by teraz szybko ją ktoś znalazł, bo nie wiedziała co stanie się za chwilę.
Alice wybierała numer. Tak właściwie nie była pewna, czy telefon naprawdę działał na jednej kresce zasięgu. To i tak był cud, że łapała jakikolwiek tak daleko od cywilizacji. Siedziała więc w samotności i słuchała wiatru, który szumiał między drzewami. Szeptał do gałązek modrzewi, tańczył wokół igieł cisów. Delikatnie łaskotał liście dzikich róż i uspokajał się dopiero na gęstwinie wzrastającej po lewej stronie. Harper przymknęła oczy. Mijały sekundy, a może minuty? Wiatr znów wzmógł się, przeczesując rude włosy kobiety. Następnie zatańczył wokół jej uszu… szepnął do nich…
”O nie, nie… ciebie nie potrzebujemy. Za duża i krew nie ta… Mamy już ją… mamy…
Wzdrygnęła się. To były omamy? Czy naprawdę coś usłyszała?
- To oddajcie, bo obiecuję, że skonsumuję najdrobniejsze źródło energii na tej wyspie i nic z was nie zostanie… - powiedziała Alice, oznajmując wojnę czemukolwiek co zabrało Moirę.
- Nie zadzierajcie ze mną. Już raz zrobili to bogowie i nie wygrali - powiedziała poważnym tonem. Po czym przechyliła się do tyłu i teraz położyła na kamieniach.
Zdawało jej się, że wiatr w tym momencie wzmógł się i usłyszała głośniejszy szelest. Czy to był… śmiech?
”Kłamczucha! Kłamczucha! Kłamczucha! Mamy tego, który pożera… wciąż go mamy… jeszcze go mamy… i dzięki słodkiej, silnej krwi, będzie nasz na dłużej…
Nawet głos wiatru zdawał się jakby bardziej wyraźny, kiedy Alice większą powierzchnią ciała przyległa do kamiennego znaku.
Harper powoli wypuściła powietrze z płuc i pozwoliła by energia Łowcy przemieściła się po jej ciele, rozlewając.
- Kłamczucha? Jesteście tego pewne wróżki, drogie Mooinjer veggey? Przybyłam tu by was wytropić. Mącicie już za długo. Możemy dobić targu, oddajcie dziewczynkę, to was zostawię - powiedziała i otworzyła wilcze, złote ślepia. Teraz rozejrzała się wykorzystując zmysły Łowcy.
Usłyszała teraz śmiech, ale wyraźniejszy.
”Może kłamczucha, ale jedno czujemy, jedno wyczuć możemy. Złego serca nie ma, więc strącić jej nie chcemy. Ale jeśli psuć będzie…”, w tym momencie wiatr wezbrał na sile, niczym nagły przypływ. Następnie uspokoił się i opadł wraz z kosmykami włosów Harper. ...to wahać się nie będziemy…
- Już ktoś nieśmiertelny raz mi groził… Nie jesteście zbyt oryginalne… Wystarczy tylko znaleźć drzwi. Przyprowadzę przez nie głodne energii osoby i zobaczymy. Skoro nie chcecie oddać Moiry, wezmę ją sobie sama - powiedziała Alice. Zamknęła oczy.
Wiatr szumiał. Alice chyba nigdy nie słyszała, żeby był taki wzburzony. Choć nie smagał ją po ciele i nie było jej szczególnie zimno, to odniosła wrażenie, że znalazła się w samym sercu tornada. Nawet rozejrzała się dookoła… jednak gałęzie i liście wcale nie łopotały tak bardzo, jak wskazywałby na to panujący wokoło dźwięk.
- Cenicie sobie krew? Wiecie, ja też ją sobie cenię… Chciałam być miła i zaproponować wam taki układ, prosty. Spokój, za dziecko, ale skoro nie chcecie… Gorzko pożałujecie… - rudowłosa podniosła się do siadu. Popatrzyła na misia w swoich dłoniach.
- Wybacz mi Panie Serdelku… - powiedziała. Spróbowała się podnieść. Tylko po to, by obrócić się i spojrzeć na krąg.
- Już czuję pod skórą ile przepysznych miejsc jest na tej wyspie. Wyciągnę z nich waszą energię, kawałek po kawałku. To wasz dom? Jakże mi przykro. Z Dubhe się nie zadziera, zwłaszcza jak ma zły humor. A mam cholernie zły humor - powiedziała jeszcze. Wzięła misia pod pachę, po czym ruszyła w stronę domu. Spieszyła się, nie mogła sobie ufać. Nie była pewna, czy to już były reperkusje i jej umysł kłamał, czy też dopiero szykował się do odbicia energii. Uspokoiła energię w swym ciele całkowicie i spieszyła się. Znów próbowała zadzwonić do Bee.

Im dalej szła, tym wiatr coraz bardziej uspokajał się. Zerkała jeszcze co chwilę za siebie, na stertę kamieni. Teraz, bez szalejących wokoło wichrów zdawały się tak… normalne i zwyczajne. Choć wciąż ustawione w dziwnym i niepokojącym kształcie. Wnet jednak Alice musiała obejść wysokie modrzewie i znajdujące się dalej cisy, przez co straciła z oczu dziwny punkt ogrodu.

Pan Serdelek wyglądał wciąż tak samo, ale z jakiegoś powodu wydał się Harper nagle bardzo smutny i samotny. To było dość zabawne uczucie, bo raczej na pewno nie posiadał w sobie ani krzty świadomości. A jednak ciężko było go nie żałować. Tak samo jak Moiry, która nie tylko straciła ulubione lalki, misiowego przyjaciela oraz dziadka… ale również wszystko co miała.

- Tak, Alice? - wnet rozbrzmiał głos w telefonie. - Przepraszam, że nie odbierałam… pracowałam w gabinecie i przeszukiwałam internet. Tak zagłębiłam się w pracę, że kompletnie zapomniałam o komórce. Swoją drogą, przerwało mi wycie karetki… i już zabrali pana Earcana Hastingsa, Jennifer opowiedziała mi o wszystkim… - głos Barnett wskazywał na to, że było jej przykro nawet poruszać temat. - Wróciłam do gabinetu i pomyślałam, żeby do ciebie dzwonić, a tu okazało się, że połączenie nieodebrane… Gdzie jesteś?

Harper szła uparcie przed siebie, kierując się w stronę domu. Przytulała misia, chcąc dodać mu otuchy.
- Wróżki… Moira… Zabrały ją… Kamienny symbol w ogrodzie… Wojna… Użyłam Wcielenia… Idę do domu… Przyjdźcie po mnie - wyjaśniła krótkimi komunikatami. Alice nie kryła się ze swoimi zdolnościami, w końcu to byłoby zagrożeniem, tak jak teraz. Jenny wiedziała i Bee też, co to było igranie z Wcielaniem. Alice rozejrzała się i zaczęła iść szybciej.
- Och… wyjdziemy po ciebie - rzekła Bee. - Jak się czujesz? Potrzebujesz czegoś? Może usiądź gdzieś…
Alice słyszała w tle szuranie krzesła, a następnie trzask otwieranych drzwi.
- Jennifer? Jennifer? - Bee zawołała w tle blondynkę, ale wciąż czekała na odpowiedź Harper. - Wszystko w porządku? Gdzie jest Moira? I gdzie ty jesteś? - Barnett uświadomiła sobie, że tak właściwie tego nie wie. - Wyszłaś na drogę?
Chyba nie pomyślała, że Alice szła od “kamiennego symbolu w ogrodzie”. Tak właściwie wypowiedź Harper nie była zbyt obszerna i ciężko było winić Bee za to, że nie wszystko zrozumiała. Jeżeli nie była na tyłach domu i nie widziała dziwnego znaku usypanego z kamieni, to mogła pomyśleć, że Harper zwariowała.
- Ogród posiadłości za domem. Idę, jeszcze jest dobrze, dziwnie dobrze. Nie wiem na ile. Idę, póki mogę… - powiedziała poważniej Alice. Oddychała szybko, ale nie mogła odpoczywać. Lękała się nieco… samej siebie.
Bee nigdy nie widziała Alice “na kacu” po użyciu zdolności, dlatego nie była pewna, czego dokładnie się spodziewać.
- A… myślisz, że możesz zemdleć? Jesteś bardziej zła, czy smutna…? - Barnett chyba chciała przygotować się mentalnie na pocieszanie lub uspokajanie Alice. - Już się ubieram. Jenny zaraz też. Daję ci ją do telefonu. Alice użyła mocy, porwano Moirę. Jest w złym stanie, musimy po nią wyjść… - zawiesiła głos. Następnie rozległ się szelest.
- Alice? - Jenny zapytała. - Co tu się kurwa wyprawia cały dzień?! - warknęła.
Bee w tle próbowała ją uspokoić, ale to nie dawało rezultatów.
- Co za jeden wielki, jebany cyrk. Gdzie jesteś? Muszę upewnić się, że jeszcze ciebie nie porwą, do cholery… - zawiesiła głos.
- Wracam z ogrodów za domem. Musiałam użyć Wcielenia. Wróżki dopadły Moirę, bo kto by przypuszczał, że w ogrodzie mamy ich pieprzony symbol… Za chwilę mnie pewnie trzaśnie reperkusja. Pospieszcie się - Harper poprosiła. Nie miała siły kłócić się z Jenny, albo słuchać jej złości. Było jej przykro, była bardzo zła i zawistna. Zdecydowanie zawistna. Chciała roznieść wróżki. Na razie jednak jej głównym celem było dostać się w bezpieczny punkt, czyli do domu i przeżyć atak. Przytuliła do siebie misia.
- Dobrze, nie rozłączaj się. Chcę mieć cały czas z tobą kontakt. Już ubrałam buty, wyszłam z domu… - zawiesiła głos.
Alice nie musiała długo czekać i wnet spostrzegła Bee oraz Jennifer. Ta pierwsza zdążyła ubrać się w płaszczyk, natomiast druga miała na sobie jedynie czarny podkoszulek. Jednak jeśli było jej zimno w ramiona, to nie dawała tego po sobie poznać. Jej mina była zacięta. Bee natomiast wyglądała tak, jak gdyby przed chwilą przeżyła zawał, a zaraz miała doświadczyć kolejnego. Sposób, w jaki opatuliła się ubraniem sugerował, że zamarzała.
- Jak się czujesz? - zapytała, kiedy znalazły się blisko siebie. Obejrzała Alice z góry do dołu, jakby w poszukiwaniu urwanych kończyn i ropiejących ran.
Jennifer natomiast podeszła jeszcze bliżej i przytuliła Harper. Ta prawie słyszała zgrzytanie jej zębów.
- Dopadniemy te małe kurwy - warknęła.
- Właśnie wypowiedziałam im wojnę… Zadzwonimy do Egelmana… Myślę, że przyda nam się jeszcze małe wsparcie do konsumowania - powiedziała i oparła czoło o ramię Jennifer. Rozluźniła mięśnie. Pozwoliła by jej ciało osunęło się w skutki uboczne. Całkiem zrzuciła z siebie uczucia Moiry. Przytuliła mocniej Pana Serdelka. Zadrżała wyczekując w niepokoju
Jennifer poklepała ją po plecach i delikatnie odsunęła się od niej.
- Ale do konsumowania czego? Co takiego znalazłaś, że potrzebowalibyśmy dodatkowych ludzi? Czasami mniej znaczy więcej… a gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść… sama rozumiesz… - mimowolnie uśmiechnęła się lekko, po czym spoważniała, kiedy przypomniała sobie o porwaniu Moiry.
- Może wróćmy do środka? - zaproponowała Bee. - Powinniśmy to omówić na spokojnie, może przy kawie… - zawiesiła głos. - Albo bez kawy, ale nie tutaj na zewnątrz…
Alice poczuła, że wszystko robi się dziwnie rozmyte… Pokręciła głową.
- Wróćmy… Szybko… - powiedziała, ale Jennifer zauważyła, że niemal przestała mrugać. Krawędzie widoku zaczęły jej się rozmywać. Alice czuła jak jej serce zaczęło bić szybciej. Kątem oka zauważyła jakiś ruch, ale gdy tam spojrzała, nic tam nie było. Ten efekt powtórzył się kilka razy. Zaczęła mieć wrażenie, że ktoś ją obserwuje, nie było to jednak obojętne odczucie. Zaczęła się bać i było jej smutno. To nie była dobra mieszanka, a pogłębiała się. Zaczęła też słyszeć głos, coś szeptał, ale nie rozumiała co… Obawiała się jednak, że to nie był koniec, a dopiero początek. Musi się położyć, musi się położyć, zakryć twarz kołdrą i schować w ciemności, by nic nie widzieć. Słuch mogła znieść… Tak przynajmniej wierzyła.
Jennifer złapała Alice pod ramię i pociagnęła ją w stronę domu. Kobieta bezwolnie poddała się temu, jednak już po kilku krokach przewróciła się. Trafiła akurat dłonią na kamień, który był na tyle ostry, że zranił ją do krwi. Harper patrzyła na zieloną trawę przed sobą, następnie podniosła wzrok. Jednak nie było ani Bee, ani Jennifer. Zniknęły, jak gdyby w ogóle tu nie przyszły, a Alice jedynie wyobraziła sobie je… Była sama. I czuła ogromny, nacierający na nią mróz. Musiała dotrzeć do domu… jednak ten wydawał się tak daleko. Czy była w stanie znaleźć siły, żeby wstać i ruszyć bez niczyjej pomocy do drzwi?
- Jennifer? Bee? - odezwała się. Spnęła. Podniosła się, a przynajmniej spróbowała. Spojrzała na swoją rękę, czy dalej krwawiła? Otuliła się kurtką, po czym ruszyła w stronę domu. Musi dojść do drzwi, choćby na kolanach. Było jej zimno, nie mogła być chora.
Zaczęła iść na czworakach do przodu, zostawiając na trawie ślady z krwi. Nagle… poczuła na sobie niewidzialne dłonie, a wiatr się wzmógł. Zrozumiała, że coś chciało ją pochwycić i zabrać. Porwać? Kiedy jeszcze raz spojrzała na swoją dłoń, aby sprawdzić skalę urazy, odkryła… że jest maleńka. Jakby dziewczęca. Wnet spojrzała na drugą. Zdawała się taka sama. Potem zerknęła na swoje ciało. Nie było biustu. Zamiast niego dostrzegła seledynową piżamkę w białe misie…
Alice spojrzała jeszcze tylko na swoje włosy. Były rude, czy też należały do Moiry? Okazało się, że kompletnie brązowe, takie jak u dziewczynki. Po tym jednak spróbowała się znowu podnieść i rzucić do ucieczki. Coś chciało ją zabrać, musiała uciekać. Instynkt był silniejszy niż rozum… Przecież, gdyby dała się porwać, dowiedziałaby co się dzieje… Ale nie mogła. Bała się.
Poczuła bardzo silny uścisk na obydwu przedramionach. Nie widziała jednak swojego napastnika. Zrozumiała jednak, że musiał znajdować się tuż przed nią. A była słaba. Dysponowała jedynie siłą dziecka, choć tak właściwie… nawet gdyby była z powrotem Alice Harper, to najpewniej sprawy miałyby się niewiele lepiej. Kiedy bardzo wierzgnęła, starając się uciec niewidzialnej sile… na moment powietrze przed nią zamigotało. Ujrzała wysoką kobietę o zielonej skórze. Miała na sobie kostium z zielonych liści. Jej oczy były straszne… czarne niczym węgle, jednak źrenice błyszczały niczym szmaragdy. Włosy przypominały morze cienkich pnączy, a na samym szczycie głowy znajdowała się ozdoba z liści. Straszna, obca istota patrzyła na nią z niezadowoleniem. Bez wątpienia nie cieszyła się z tego, że Harper… to znaczy Moira… stawiała jakikolwiek opór. Potem jednak powietrze zamigotało i stworzenie stało się znowu niewidzialne. Jednak jego uścisk pozostał tak samo mocny…
Alice krzyknęła. Następnie nie mogąc uwolnić się, zaczęła drapać i próbowała ugryźć mocno istotę. Nie widziała jej, ale czuła jej uścisk, więc wiedziała gdzie są jej ręce. Była zdesperowana, więc walczyła jak mogła, dalej kopiąc i próbując się uwolnić i uciec.
Udało jej się zatopić zęby w przedramieniu wróżki. Ta krzyknęła, a ten dźwięk zmieszał się prędko i bardzo płynnie z wiatrem. Wnet uścisk zelżał, a dziewczynka mogła uciec. Albo… spróbować ponownie zaatakować niewidzialne stworzenie. Ale czy mogła wyrządzić mu jakąkolwiek krzywdę? Czy to miało sens?
- Pokonam was! - powiedziała poważnym tonem, i spróbowała jeszcze zasadzić kopa wróżce, po czym zacząć uciekać. Znowu spojrzała na dom, chciała się do niego dostać i ukryć. Pamiętała, że sól ją obroni, więc musiała ją znaleźć w kuchni.
Teraz już była kompletnie Moirą. Nawet zapomniała o tym, że kiedyś posiadała jakieś inne imię i że zaczynało się na literę “a”. Była małą dziewczynką, której udało się wbiec do domu, choć czuła, że wiatr za nią gonił ją pospiesznie. Jednak może dzięki temu kopniakowi, a może przez element zaskoczenia, zdołała dotrzeć do schronienia. Ruszyła biegiem przez korytarz w stronę kuchni. Kiedy tylko weszła do niej… zobaczyła dziadka. Stał przy palniku. Lewą ręką przytrzymywał patelnię, a prawą mieszał jajecznicę. Moira czuła piękny, apetyczny zapach w powietrzu. Aż ślinka podeszła jej do ust i na krótki tylko moment zapomniała o zagrożeniu.
- Jesteś cała zgrzana, Moiro - dziadek obejrzał się na nią. Zarówno jego wzrok, jak i ton był surowy. - Pójdź umyć ręce i przyjdź tu prędko, posiłek zaraz gotowy.
- Dobrze dziadku… - powiedziała Moira automatycznie, ruszyła do łazienki. Kompletnie zapomniała o zagrożeniu. Była głodna, jajecznica dziadka zawsze była najsmaczniejsza… chciała się najeść. Podekscytowała się nawet trochę.
Weszła do dużej, białej toalety. Podeszła do kranu i stanęła na palcach. Odkręciła kurek i zaczęła myć ręce. Następnie podniosła wzrok i spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Jak zawsze, poszukiwała nowych zmarszczek w kącikach oczu i ust, ale na szczęście dobrze się trzymała, mimo że nie była już najmłodsza. Czerwona pomadka ładnie podkreślała kolor jej ust, a tusz zwielokrotniał objętość rzęs. Uznała, że musi poprawić kredkę wokół oczu. Były dość małe i skośne, efekt pochodzenia. Wolałaby mieć duże i błękitne, takie jak widziała u Europejek, jednak doszła do wniosku, że nie powinna narzekać. Pozostawała wciąż bardzo atrakcyjną kobietą, przynajmniej tak sobie mówiła.
- Skarbie, chodź, bo wystygnie! - usłyszała głos z kuchni. Steve niecierpliwił się.
Filipinka skończyła myć ręce, i ruszyła do kuchni.
- Już idę! - powiedziała i weszła do kuchni spoglądając na mężczyznę i jedzenie. Była głodna, ale bardziej jego, niż posiłku, który szykował, choć nim nie pogardzi. Lubiła, gdy to on przyrządzał jedzenie.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 08-05-2019, 23:14   #183
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Weszła do kuchni. Zawsze tutaj jedli. Czuli się wtedy bezpieczniej, chociaż to wydawało się nie do końca logiczne. Przecież gdyby wparowali tutaj rodzice Steve’a, albo jej narzeczony przyleciał z Filipin… to równie łatwo byłoby schować świece i zastawę w jadalni. Jednak woleli jadać tutaj, przy niewielkim stoliku z dwoma starymi krzesłami. W powietrzu unosił się zapach perfum Carlingtona. Był nieco zbyt mocny, szczerze mówiąc. Dlatego też Darleth podeszła do okna, aby je nieco uchylić. Kiedy spojrzała przez nie, spostrzegła dwie rozmawiające z sobą sylwetki… jednak było ciemno i nie widziała, do kogo należały. Zdawały się jednak kobiece, mocno czymś zdenerwowane i poruszone.
Zmarszczyła brwi.
- Poczekaj chwilkę, ktoś tam stoi… - powiedziała do Steve’a, po czym ruszyła do drzwi, by wyjrzeć kto to.
- Kto tam jest? - zawołała.
Właśnie ktoś przez nie wchodził do środka. Spostrzegła Jennifer i Bee. De Trafford wyglądała na mocno wkurzoną, natomiast Bee chyba próbowała ją uspokoić. Alice spostrzegła ślad po ugryzieniu na jej przedramieniu. Uświadomiła sobie… że to po jej własnych zębach.
- Chcę jej oddać - mruknęła blondynka, zbliżając się w stronę Harper.
- Nie, zaraz jej minie! - syknęła Bee i złapała ją za nadgarstek.
- Kopnęła mnie prosto w brzuch! - Jennifer spiorunowała wzrokiem najpierw Alice, potem Bee.
Harper wzdrygnęła się. Zrobiło jej się niedobrze. Pokręciła głową i przytknęła dłonie do skroni. Bolała ją głowa.
- Przepraszam, przepraszam… - wybełkotała. Zgadywała już, że w kuchni nie będzie jajecznicy, albo Steve’a, który najpewniej był tylko jej urojeniem…
- Muszę się położyć… Nie chciałam cię atakować, widziałam kogoś innego… Kogoś innego… - powiedziała, lekko roztrzęsiona. Źle się czuła, była blada jak ściana.
- Hmm… - Jenny mruknęła. - Rozumiem, że to nie była świadoma decyzja - przyznała. Szturchnęła ją delikatnie pięścią w ramię. - Dobra, to już jesteśmy kwita.
- Już po wszystkim? - zapytała Bee. - Chcesz coś przeciwbólowego? Nie wiem, czy ci pomoże, ale jeśli tak, to warto spróbować… - zawiesiła głos.
Jednak uwaga trzech kobiet wnet skoncentrowała się na samochodzie, który zajechał przed dom. Biały ford, który wyglądał na co najmniej dwadzieścia lat intensywnego użytkowania.
- Pójdę zobaczyć, kto to… - rzekła de Trafford.
- Ja też - powiedziała Bee. - Nie chcemy teraz gości. Chyba że… potrzebujesz mojej pomocy, żeby trafić do łóżka? - zapytała Harper.
- Coś delikatnego na głowę, nie mogę mocnych tabletek… Bee, zostań z Jenny, ja trafię na górę… Powoli… Ale napiłabym się czegoś ciepłego, bardzo poproszę - powiedziała cicho. Rudowłosa dochodziła do siebie, ale było jej źle. Nie chciała iść spać, ale czuła się fatalnie. Spojrzała na dłonie. Szukała Pana Serdelka.
- Przyniosę je do twojej sypialni wraz z ciepłą herbatą - obiecała Barnett.
Następnie wyszły z domu i zamknęły za sobą drzwi, a Alice została sama.
Spojrzała na swoje dłonie. Były puste. Brakowało misia.
Zrobiła kilka kroków w stronę schodów, kiedy nagle usłyszała dźwięk, który sprawił, że serce jej podeszło do gardła.
- Alice, ile mam na ciebie czekać! - wrzasnął Terry z kuchni. - Przysięgam, zacznę jeść bez ciebie!
Alice zamarła w bezruchu. W jej oczach stanęły łzy.
- Terry? - powiedziała i cofnęła się. Podeszła do drzwi do kuchni i dotknęła drżącą ręką framugi. Cała drżała. Nie mrugała, bo bała się, że zniknie.
De Trafford stał z drewnianą łyżką w dłoni. Miał na sobie biały fartuszek gospodyni domowej, pod którym tkwiła liliowa koszula oraz granatowy krawat. Spojrzał na nią z uśmiechem. Zapomniał o tym, że miał się gniewać na nią za spóźnialstwo. Kiedy Alice mrugnęła, bo w końcu musiała, na krótki moment dostrzegła Steve’a, a potem Earcana, jednak Terrence wnet znów stał się Terrencem.
- Może nie jestem szefem kuchni pięciogwiazdkowej restauracji, ale to nie znaczy, że musisz unikać moich potraw - zaśmiał się. - Chyba że boisz się, że chcę cię otruć, żeby przejąć koronę władcy Konsumentów. Jeśli tak, to… no cóż, wydało się - zażartował, odkładając pustą patelnię i brudną łyżkę do zlewu.
- Terrence… - powiedziała cicho. Rudowłosa podeszła do niego.
- Nie boję się niczego, co dla mnie ugotujesz. Pocałuj mnie i nakarm - poprosiła. Podeszła do niego i chciała go dotknąć.
- Oczywiście, że cię… - mężczyzna zaczął odpowiadać.
Kiedy jednak Alice dotknęła, rozprysł się niczym bańka mydlana. Wraz z nim zniknął zapach jajecznicy, brudne naczynia w kranie. Nigdy by nie pomyślała, że ich brak wywoła w niej smutek, jednak tak się właśnie wydarzyło. Nie było ani Steve’a, ani Earcana. A już na pewno nie Terrence’a. Aż chciałoby się rzec, że został jedynie dom pełen samotnych, opłakujących kobiet… jednak to nie byłoby prawdą. Injebreck House wcale nie był pełen. Brakowało w nim Moiry.
Harper przetarła twarz dłonią. Drżała jej ręka. Alice pokręciła głową. Chciała znaleźć pana Serdelka, ale czuła się na tyle niestabilnie, że uznała, iż cokolwiek usłyszy, to woli wejść do swojej sypialni i się położyć. Poprosi Barnett o znalezienie misia. Wyszła z kuchni i ruszyła na górę.
- Alice? - usłyszała głos z pokoju, kiedy wchodziła po schodach. Na szczęście to nie była kolejna mara. Przynajmniej nie powinna nią być. - Wszystko w porządku? Zataczasz się.
Kit ściągnął już maseczkę z twarzy i z włosów. Wyglądał na kompletnie wyczerpanego, ale na pewno był bardzo czysty i pachnący. Tak przynajmniej wydawało się, bo Harper nie wyczuwała jego zapachu z tak dużej odległości.
- Co mnie ominęło?
- Wróżki porwały Moirę - powiedziała ciężkim głosem.
Brwi Kita pofrunęły do góry.
- Chwilę mnie nie było… - mruknął.
- Muszę odpocząć… Nie chodź sam po ogrodach Kit, są nieprzewidywalne - poprosiła jeszcze i ruszyła znów na górę. Potrzebowała trafić do swojej sypialni i do swojego łóżka. Ledwo hamowała łzy, a głos jej drżał, gdy mówiła do Kita. Skoncentrowała się na łóżku.

Kiedy wreszcie znalazła się w pomieszczeniu, ściągnęła kurtkę i buty, po czym wpadła na łóżko. Zagrzebała się w kocach i kołdrze, jakby były fortem, kokonem, broniącym ją przed zimnem, światłem i złem. Zamknęła oczy i próbowała się uspokoić i zrelaksować. Chciała herbaty, ale obawiała się, że zaśnie zanim Bee ją przyniesie. Miała młyn w głowie. Spróbowała uspokoić myśli. Zaczęła płakać cicho.
Wtem zadzwonił jej telefon. Powinna go zignorować? Ostatecznie w jej zamku z pościeli nie musiało być zasięgu. Z drugiej jednak strony… jeśli to było coś ważnego, to może powinna jednak choć na krótki moment opuścić most zwodzony i wyjść spoza bezpiecznych murów własnego łóżka.
Po sekundzie wewnętrznego konfliktu, most na chwilę opuszczono i z zamku wyłoniła się bestia. Chwyciła porzucone na brzegu łóżka spodnie i wciągnęła je w odmęty fortecy. Alice wygrzebała telefon i wcisneła zielona słuchawkę.
- ...Tak? - powiedziała cicho, siląc się na spokój. Słuchała kto się odezwie.
To była tylko Bee.
- Alice…? - zawiesiła głos. - Przyjechała niania do Moiry… Chciałabyś z nią porozmawiać?
Coś w głosie Barnett sugerowało mniej lub bardziej umiejętnie skrywaną panikę. Chyba radziła sobie z tym wszystkim wcale nie dużo lepiej od Harper.
- Nie, po prostu powiedzcie jej, że… Jest tutejsza? Jak jest tutejsza, to możecie sypnąć, że wróżki ją zabrały, więc może wracać do domu i przytulić rodzeństwo, albo syna jeśli ma… A jeśli zadzwoni, albo przyjedzie Shane… Zamierzam powiedzieć mu prawdę i jeśli będzie trzeba, pokazać, ale teraz… Teraz potrzebuję chwili samolubności Bee… Przepraszam. Fort Harper zamknięty… Wrócę… Wrócę jak się obudzę. Obiecuję - powiedziała, po czym nie czekając na re, rozłączyła się i tym razem wyciszyła telefon. Wsunęła go pod poduszkę. Zwinęła się w kłębek.
- Nie jestem dzieckiem… Nie jestem… - powiedziała sama do siebie. Wyobraziła sobie, że wycisza dźwięk swoich myśli. Skoncentrowała się na oddechu. Uśmiech Terrence'a wkradł się i poleciały jej znowu łzy. Tęskniła. Była tylko wrażliwą kobietą, choć czasem ubierała suknie władczyni.
Nikt jej nie odpowiedział. Nie tym razem. Alice była sama w swoim pokoju. To wydawało s7ię śmieszne, że w tym pokoju od rana nic się nie zmieniło. Wszystko wyglądało dokładnie tak samo, jak wtedy, kiedy stąd wyszła. Natomiast od ranka nie minęło nie wiadomo ile godzin, natomiast zdarzyło się tyle różnych nieprzyjemnych rzeczy i rozmów. Harper znalazła się w sanktuarium, jednak nie broniło ono wcale przed napływem nieprzyjemnych myśli. Atakowały ją z każdej strony i zdawały się coraz gorsze. Ciężko było znaleźć jakikolwiek pozytyw. Przynajmniej Kit nie zmarł w nocy i czuł się trochę lepiej. Może na tym powinna się skoncentrować. Minęło może pół godziny… wcale nie czuła się senna. Noc spędziła w łóżku, a potem drzemała w wannie. Na tyle długo, że zaalarmowała tym Bee i Jennifer. Może to lepiej, że sen nie chciał nadejść? Jeśli miałaby zobaczyć kolejną niepokojącą wizję… to czy jej serce byłoby w stanie to wytrzymać? Myślała na ten temat, kiedy otworzyły się drzwi i spojrzała przez nie Bee.
- Przyniosłam trochę biszkoptów, może jesteś głodna… - powiedziała. - Oraz herbata i paracetamol.
Wszystko było na tacce w jej dłoniach.
- Mogę wejść? Fort Harper nadal zamknięty?
Alice nie odpowiedziała, ale kiedy Bee weszła do jej pokoju i spojrzała na łóżko, zrozumiała, że to nie pokój był fortem, tylko to jaką konstrukcję z kocy i kołdry Harper wokół siebie utworzyła. Obróciła się i usiadła. Spojrzała na tacę, którą przyniosła Barnett. Chciała tabletek i picia. Ciastka później. Wyciągnęła rękę spod kaptura z koca.
- Możesz postawić… Wezmę tabletkę - powiedziała i czekała. Nie była zbyt szczególnie rozmowna. Czuła się dziwnie, była zmęczona, a jednak sen nie chciał jej zmożyć. Może to i lepiej, ze względu na potencjalne koszmary, które mogły ją ponownie napastować.
- Spałaś trochę? - zapytała kobieta, ustawiając tacę na stoliku przy łóżku. Spojrzała na Alice z troską w oczach. - Myślę, że powinnaś.
Następnie zamilkła na moment.
- Myślę, że nie powinnaś sobie wyrzucać, jeśli to robisz, że zaatakowałaś Jennifer. To część twojej mocy i ona to rozumie. A Moira… odzyskamy ją. Dziewczynka tak szybko wybiegła i uciekła z domu, mimo że opiekowałaś się nią dosłownie cały dzień. Nie dziwię się, że źle się czujesz. Czy mogę ci jakoś pomóc? Może powinnaś wyjść do nas i z nami porozmawiać. Czasami towarzystwo, tłok i harmider jest w stanie najlepiej odciągnąć myśli od złych miejsc… Chyba że jesteś po prostu zmęczona, to wtedy rzeczywiście powinnaś sobie pospać.
Nieco cofnęła się w stronę drzwi, jakby obawiając się, że z jakiegoś powodu Alice na nią naskoczy.
Harper milczała chwilę…
- Wezmę tabletki i położę się jeszcze. Jak mi przejdzie i nadal nie zasnę… To przyjdę. Na razie chcę… Chcę pobyć sama… - powiedziała, po czym sięgnęła po tabletki z tacy. Wzięła herbatę i napiła się. Następnie połknęła tabletki, znów popiła i zawinęła się w mocniejszy kokon. Czekała, aż Bee wyjdzie z jej sypialni. Jej głowa nadal pulsowała nieprzyjemnie. Znowu zamknęła oczy. Tym razem, zamiast po prostu patrzeć na czerń pod powiekami, wyobraziła sobie coś miłego…
Plażę…
Morze…
Bujające się palmy…
Ciepły piasek pod stopami.
Leżała na leżaku i piła drinka z palemką. Chłodna bryza muskała jej nagą skórę. Była tu sama w swoim umyśle, nie musiała mieć na sobie ubrań. Medytowała, relaksując się wizją. Pogrążyła się w tym. Zrobiła dokładnie to, co robiła Moira. Uciekła od problemów do fantazji. Potrzebowała tego w tym momencie. W jej wizji pojawiła się osoba. Stała za jej leżakiem, a gdy spróbowała podnieść głowę, zasłoniła jej oczy dłonią. Następnie poczuła usta na swoich ustach i westchnęła. Brakowało jej tego. Czułego dotyku na skórze. Ciepła. Czuła się samotna. W mroku i okryta płaszczem z zimna, dyscypliny i woli zemsty. A ona chciała czasem tylko tego… Odprężyła się.
Z każdą kolejną sekundą rozluźniała kolejne mięśnie. Nawet nie była świadoma tego, że przez cały czas prawie wszystkie były spięte. Leżała kompletnie wyciszona. Przed zamkniętymi oczami widziała falujące morze, słońce oraz leniwie płynące chmury. A potem czuła ciepło dłoni drugiego, przyjaznego człowieka. Zrelaksowała się, tkwiąc w tym wymyślonym, idyllicznym świecie. To było zaskakujące, że mogła odgrodzić się od wszystkich obecnych problemów. A jednak udało się jej.
Mężczyzna, bo to był mężczyzna, pogładził ją po ramieniu. Alice ciężko było stwierdzić, czy wyobraziła to sobie, czy może poruszył się o własnej woli. Jej wyobraźnia zawsze była żywa i intensywna. Czy wciąż sama tworzyła pełnię obrazu? A może ten ożył i zaczął rozwijać się niezależnie od woli Harper?
Alice postanowiła to sprawdzić. Podniosła dłoń i chciała ściągnąć dłoń, która zasłaniała jej oczy, a potem po prostu spojrzeć w górę. Była ciekawa, kogo sobie wyobraziła. Wiedziała kogo by chciała i wiedziała, że chciała by dotykał ją dalej, jednak najpierw musiała zweryfikować swoja delikatnie kiełkującą obawę, że mogło znowu stać się coś złego… Westchnęła.
Nie.
Nie mogła tak myśleć. Jej świat jest chaosem. Jej głowa nim jest. Sny to już w ogóle. Pragnęła jednej spokojnej medytacji. Zdeterminowała się uznać, że właśnie taka jest. Puściła dłoń.
- Pocałujesz mnie znowu? - zapytała i ponownie położyła się na leżaku.
- Jeszcze nie zacząłem - usłyszała odpowiedź.
To był obcy głos, a jednak aż nazbyt znajomy. Kiedy zerknęła w górę, ujrzała kosmyki dłuższych, rudych włosów. Oraz twarz mężczyzny, który posiadał jej rysy. Jakby był zaginionym bliźniakiem.
- Podoba mi się to, w jakim kierunku zmierzają wydarzenia. Wszystko idzie zgodnie z planem… - zawiesił głos i spojrzał na morze. - Piękne miejsce. Też chciałbym je kiedyś zobaczyć na żywo. Bo zakładam, że istnieje w prawdziwym świecie?
Alice otworzyła szerzej oczy.
- Co ty… Kim ty jesteś… Czemu… Czemu wyglądasz tak jak ja? - zapytała i spróbowała się podnieść. Dotyk, który chwilę temu był jej taki miły, teraz stał się podejrzanym i nie była ufna co do tego, czy nadal jej się podobało, czy już nie. Skłaniała się jednak w kierunku powrotu do spięcia.
- Bo oboje urodziliśmy się, wyglądając tak, jak wyglądamy - odpowiedział mężczyzna. - Czasami najprostsze odpowiedzi są najlepsze - rzekł.
Zamilkł, zaciskając ręce na oparciu leżaka Harper. Chyba również był nagi, podobnie jak Alice. Widziała już jego ciało w odbiciu miliona luster. Było podobne do jej, nie licząc oczywistych różnic wynikających z odmiennych drugorzędowych i trzeciorzędowych cech płciowych. Chyba nawet pieprzyki posiadali w tych samych miejscach.
- Jeżeli wystarczająco długo będziesz obserwować bieg wydarzeń, to spostrzeżesz, że historia lubi się powtarzać - mruknął pod nosem. - Tak jak te fale. Jedna obija się o brzeg, woda próbuje wpełznąć na plaże, po czym powoli wycofuje się z powrotem do wspólnej toni. A kiedy ten cykl dobiegnie końca, następna fala już jest gotowa do ataku. Tak samo słońce i księżyc naprzemiennie gonią się na niebie. A pory roku występują po sobie w tym samym szyku… - zawiesił głos. - Przepraszam, jeśli roztkliwiam się. Bardzo długo nie widziałem tak pięknych krajobrazów.
Harper przesunęła się na kraniec leżaka, po czym podniosła. Skrzyżowała ręce, odruchowo kryjąc piersi.
- Co to znaczy dawno? Co masz na myśli… Czego chcesz ode mnie? Czemu pojawiasz się w moich wizjach… - zadawała pytania dalej. Stanęła przed nim, by móc widzieć, czy czegoś nie kombinuje. Rudowłosa straciła kontrolę nad medytacją. Czuła to i wzięła wdech, próbując się wybudzić.
- Bo chcę od ciebie tego, co raz już zrobiłaś - rudowłosy mężczyzna spojrzał na nią dłużej.
Przez moment Alice odniosła wrażenie, że patrzy w lustro. To były jej oczy… dokładnie identyczne. To uczucie było niezwykle niepokojące i nieznośne.
- Musisz powrócić do swoich korzeni, Alice. I zrobić to, co robisz najlepiej. Mianowicie…
Wtem Harper wybudziła się. Tak, jak tego chciała. Wnet wszystkie jej mięśnie ponownie spięły się, może nawet bardziej, niż powinny. Zaczerpnęła gwałtownie powietrza. Zdawało się, że nie musiała zasypiać, żeby nawiedzały ja koszmary…
 
Ombrose jest offline  
Stary 08-05-2019, 23:16   #184
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Śpiewaczka wygrzebała się spod koca i kołdry. Zrobiła to tak gwałtownie, że aż zadrapała się paznokciem w policzek. Zapiekło ją i syknęła. Dyszała. Była wściekła, że nie dowiedziała się, czego chciał. Była wściekła, że w ogóle się pojawił… wszystko ją bolało. Przytknęła dłonie do twarzy i zaczeła płakać.
Trwała tak chwilę. W końcu jednak zmęczyła się. Wtedy wstała z łóżka. Wzięła ciasteczko. Zjadła je.
Nie pomogło.
- Moje korzenie…? To co robię najlepiej? Ranię bliskich? Konsumuję… Musisz być bardziej szczegółowy, zamiast opowiadać mi o pięknym krajobrazie… - warknęła. Ruszyła w stronę pokoju Moiry. Spojrzała na komputer. Chciała wyłączyć tę grę, ale na moment po prostu ją puściła. Była ciekawa co robiły wszystkie postacie… Skoro nie mogła uciec do własnej wyobraźni, może chociaż to jej pozwoli rozluźnić się. Choćby na chwilę.

Różowowłosa Moira znajdowała się właśnie w pięknej altance tuż nad morzem. Stała i całowała przystojnego chłopaka o brązowych włosach. Tymczasem Kit i Jennifer stali tuż przed szpitalem. Blondynka z dwoma kucykami przytulała niemowlę, natomiast mężczyzna siedział na ławce i czytał książkę o wychowywaniu dzieci. Bee i Alice znajdowały się w domu. Pierwsza gotowała obiad w bardzo skromnie wyglądającej kuchni. Składała się na nią jedynie lodówka, pojedynczy blat oraz najtańszy piekarnik. Tymczasem Harper siedziała na kanapie i oglądała telewizję. Miała krytycznie niski pasek zabawy po ciężkim dniu w pracy. Alice sprawdziła, że jej komputerowy odpowiednik pracowała w “Edukacji” na poziomie pierwszym. Była opiekunem placu zabaw. Shane spał, podobnie jak Earcan. W domu nie było praktycznie nic oprócz łóżek, niewielkiej kuchni oraz sedesu. Nie było nawet prysznica. Nie starczyło na niego pieniędzy.
- Opieka placu zabaw… Nie nadaję się do pilnowania jednego dziecka, co dopiero całej zgrai… - powiedziała i nagle pomyślała o swoim dziecku. Tym, które zamierzała urodzić… chciała sobie poradzić z opieką nad nim, ale jeśli to je spotkałoby coś takiego? Jeśli to jej dziecko zostałoby porwane przez wróżki? Prawdopodobnie wtedy to ona stałaby się nadchodzącą zagładą świata, nie kosmici z Bibliotheki.
Pokręciła głową… Wróciła do obserwowania ekranu i zachowań Simsów. Popatrzyła na funkcje, coś mogła zrobić, czy te ludziki żyły sobie swoim życiem? Przesunęła kamerą po okolicy.
Rozgrywka miała miejsce w świecie o nazwie Sunset Valley.


To było miasto - o ile rzeczywiście można było je nazwać miastem, kilka ulic na krzyż - z podstawowej bazy The Sims 3. Każdy, kto tylko kupił grę, mógł grać jedynie w nim. Z internetu można było jeszcze ściągnąć Riverview, ale Moira albo tego nie zrobiła, albo chciała po prostu zagrać w Sunset Valley. Inne światy pochodziły z dodatków. Dziewczynka wspominała, że posiadała Wymarzone Podróże. Z tym rozszerzeniem simowie mogli odwiedzić Francję, Egipt oraz Chiny, choć na stałe mieszkać musieli wciąż w Sunset Valley lub w Riverview. Drugi zainstalowany dodatek, Kariera, umożliwiał zamieszkanie w trzeciej lokacji o nazwie Twinbrook. Alice prędko zauważyła, że gra umożliwiała rozgrywkę w całym mieście bez ekranów ładowania pomiędzy zmianą lokacji. Mogła więc prędko przeskakiwać pomiędzy szpitalem, żałosnym domem i altanką nad morzem. W ustawieniach można było ustawić poziomem wolnej woli simów. Były trzy opcje. Pierwsza nadawała im najwięcej autonomii. Sami decydowali, co chcą robić, jeżeli grający nie dał im polecenia. Druga opcja zakładała, że simowie mogli decydować co do czynności koniecznych do ich przeżycia. Jeśli byli bardzo głodni, to jedli, jeśli bardzo im się chciało spać, to zmierzali do łóżek. Jednak nie czytali spontanicznie książek, ani nie rozpoczynali z sobą rozmów. Ostatnia opcja kompletnie ubezwłasnowolniona miniaturowych ludzi. Gra była ustawiona na pierwszej opcji, ale Alice mogła to dowolnie zmienić.
Harper zmieniła na chwilę opcję na manualne sterowanie. Wybrała siebie, po czym… Poleciła sobie udać się do miejsca, gdzie rozrywka mogła zostać zaspokojona, poszukała jakiegoś klubu, albo teatru. Następnie ponownie oddała sterowanie całkowicie grze. Usiadła wygodnie i patrzyła. Była ciekawa co uczyni jej cyfrowa wersja.
Niestety Alice nie mogła znaleźć żadnego klubu, ani też baru. Chociaż szukała. Było jednak dostępnych kilka innych parceli: Pamiątkowa Biblioteka Papirusowa, Słoneczny Instytut Sztuki Nowoczesnej, Siłownia Zadowolenia 28h, Basen “Rekinek”, Basen “Biała Niebieska Trawa”... istniała też taka opcja, jak… “Cmentarz Błogiego Spoczynku”. Oprócz tego Plaża za Starą Przystanią, na której obecnie znajdowała się Moira, Zagajnik Jarzębinowy, Źródła Letniego Wzgórza, Park Miejski i Łowiska. Kit i Jenny znajdowali się obecnie przy Szpitalu św. Trzustki, ale już wracali do domu. Alice spostrzegła, że nie było w nim niczego dla dzieci. Żadnego łóżeczka, bo chyba to było konieczne. Jednak brakowało pieniędzy na dokupienie, więc… musiała coś sprzedać. Okna, stół w kuchni, krzaki na zewnątrz, albo któreś łóżko… przecież wszyscy nie musieli spać jednocześnie.
Rudowłosa zastanawiała się… Potrzebowała zapewnić sobie jakąś rozrywkę, biblioteka wydawała się nudą, Sztuka nowoczesna już mniej, ale źle jej się kojarzyła… Siłownia brzmiała dobrze, podobnie jak oba baseny, ale nie wiedziała, czy sport zapewnia wzrost paska ‘rozrywka’. Najechała na niego, by przeczytać, czy może tak. Okazało się, że nie. Czytanie książek, oglądanie filmów, zabawne interakcje z innymi simami, gry, także na komputerze, uprawianie seksu natomiast wypełniało cały pasek zielenią, nawet jeśli wcześniej “rozrywka” była na krytycznym poziomie.
Cmentarz nie brzmiał rozrywkowo, ale jej nastrój pasował do wybrania się dokładnie tam. Harper zmarszczyła brwi. Seks… No tak… Zatrzymała grę i zaczęła rozglądać się po mieście za jakimiś interesującymi postaciami, z którymi mogłaby zaznajomić swoją postać… choć szczerze powiedziawszy, najchętniej zrobiłaby dodatkowe dwie postacie, albo trzy i wrzuciła je do gry… zmarszczyła brwi… właściwie, czemu nie? Sprawdziła, czy można jakoś dodać postacie do gry.
Wnet Alice odkryła, że mogła stworzyć dodatkowe postacie i wprowadzić je na parcele znajdujące się w mieście. Nie mogła jednak nikogo dołączyć do ich domu. Limit osób w jednym domostwie wynosił osiem. Wraz z urodzeniem dziecka Kita i Jenny do ich rodziny dołączyła ósma osoba. To znaczyło, że jeśli Harper nie wyprowadzi kilku osób na zewnątrz albo ktoś nie umrze, żadna simka nie będzie mogła zajść w ciążę, wprowadzić się z małżonkiem i tym podobne.
Harper to jakoś szczególnie nie przeszkadzało, przynajmniej na razie. W tej chwili zaczęła tworzyć kolejną postać i postanowiła wprowadzić ją do gry… Zaczęła od wykreowania mężczyzny, a potem… Piekielnie niebieskich oczu. Wstrzymała oddech. A potem pojechała. Stworzyła Joakima. Dała mu miejsce zamieszkania w wolnym domku, który zdołała zapełnić prysznicem i kilkoma podstawowymi rzeczami, takimi jak dwuosobowe łóżko, bo reszta była w domku już bazowo. Dahl nie musiał mieć wielkiej posiadłości, mając dwieście simoleonów. Potem stworzyła Kaverina i umieściła go w wolnej zabudowanej domkiem parceli, najdalej jak się dało od domu Joakima. Nie chciała zobaczyć jakby to było, gdyby zamieszkali obok siebie… Obok Joakima wprowadziła jednak trzeciego sima, tym był Terrence. Wszystko zostało ustawione. Panowie mieli swoje domki. Alice westchneła, po czym puściła grę i postanowiła chwilę popatrzeć co będzie się działo samo z siebie.
Szybko odkryła, że jeżeli jej simowie nie odwiedzali domów tych trzech postaci, to co prawda mogła je zobaczyć od czasu do czasu na mieście… jak jechali do pracy, albo z niej wracali… jednak obecnie nie dostrzegła żadnych ciekawych interakcji pomiędzy trójką simów. Choć gdyby zapukała do ich drzwi, poznała ich, a potem zaprosiła na imprezę… mogłoby zrobić się ciekawie.
Tymczasem Jennifer zostawiła dziecko obok kosza na śmieci i poszła do domu załatwić się. Mały berbeć w niebieskich ciuszkach uśmiechał się do nieba, jak gdyby nigdy nic. Kit poszedł do kuchni. Wziął porcję spalonego spaghetti, które przygotowała Bee, jednak odmówił jedzenia go. Sam zaczął przygotowywać jakiś posiłek, kiedy nagle tani piekarnik zajął się ogniem. Alice przestała momentalnie oglądać film i pobiegła do kuchni. Zabawnie skakała, panikując. Kit zresztą tak samo. Jennifer również przybiegła wraz z Bee. Wnet Harper dostrzegła, że Kaiser zajął się ogniem…
Alice zatrzymała czas. Sprawdziła, czy były jakieś czujniki przeciwpożarowe, w cenie takiej, by mogła je zawiesić. Szybko jednak okazało się, że nie może nic sprawdzić, bo kiedy wybuchał pożar lub następowało włamanie, nie można było włączyć trybu budowania lub kupowania… Jednak Alice nie chciała, żeby Kit spłonął na dobre. W międzyczasie, dla zabawy, posłała się do domu Kirilla. Tak żeby się poznali. Postanowiła zachować chronologię zdarzeń…
Alice wybiegła z domu i wsiadła do taksówki, opuszczając mięśnie wydarzeń. Natomiast Bee wyciagnęła gaśnicę i zaczęła bohatersko gasić Kita. Jenny wciąż panikowała. Jej dziecko zaczęło płakać z samotności i głodu, jednak nikt nim się nie interesował. Wciąż leżało przy śmietniku. Alice skierowała Jenny, żeby ogarnęła swoje dziecko. Nakarmiła je i pobawiła się chwilę z nim. Na razie było dobrze, ale problemy zaczną się, jak będzie chciało spać się dziecku, a łóżeczka wciąż nie było… Z tym postanowiła poczekać, do zakończenia pożaru. Postanowiła sprzedać telewizor i kupić łóżeczko dla niemowlaka.
Tymczasem Harper znalazła się przed domem Kaverina. Wyszedł, z szerokim uśmiechem przywitał się z nią, podając jej rękę i wszedł do domu. Ruszył od razu do toalety, aby umyć zlew.
Alice parsknęła.
- Cały Kirill i jego nieumiejętność funkcjonowania z ludźmi. “Cześć Alice, fajnie że wpadłaś… Oh, muszę umyć zlew, poczekaj tutaj na ganku” - powiedziała sama do siebie i pokręciła głową. Z ciekawości sprawdziła co porabiał i gdzie Joakim, a potem Terry.
Harper już miała skierować kamerę do parceli Dahla, ale spostrzegła znajomą twarz przed domem Kaverina. Joakim jechał na rowerze bardzo niedaleko posiadłości Rosjanina. Chyba wracał do domu z pracy. Natomiast kiedy Alice zerknęła na dom de Trafforda i najechała na niego kursorem… otrzymała pojedynczą informację, że “Terrence’a nie ma obecnie w domu”. Nic więcej, nic mniej. Nie mogła pojechać do niego i zapukać do drzwi z tego powodu.
Śpiewaczka postanowiła więc pokierować Alice na spotkanie Dahlowi, o ile mogła go zatrzymać w trakcie jazdy na rowerze… Swoją drogą, widok Joakima na rowerze wydał jej się tak abstrakcyjny, że lekko ją rozbawił. Posłała się, po czym obserwowała bieg wydarzeń.
Harper dosłownie wybiegła na ulicę i na niej stanęła. Następnie chciała pójść łapać motylki, kiedy Joakim ją przejechał. I ruszył dalej, bo nie było żadnej kolizji. Najwyraźniej bardzo mu zależało na powrocie do domu. Natomiast cyfrowa Harper wykazała zdolność chwilowej dematerializacji, dzięki której uniknęła obrażeń. Prędko pobiegła w stronę trzech czerwonych motylków latających wokół siebie przy skrzynce na listy. Wnet znalazły się w jej wyposażeniu. Kirill tymczasem wyszedł na zewnątrz i zaczął czytać gazetę. Usiadł na ławce.
Alice potarła czoło.
- To trudniejsze niż myślałam… Czy to tak wiele, żeby sprawić, żeby któryś się z nią po prostu przespał? Eh… - denerwowało ją, że musiałaby do całego zabiegu doprowadzić sztucznie. Mogła nakłonić swoją simkę do rozmowy z którymś z nich, potem rozkręcić relację, a potem po prostu doprowadzić do romansu i seksu, ale to wydawało jej się takie sztuczne i nieprawdziwe. Jakby nienaturalne. Wizja wcielania się w jakiś byt, który steruje poczynaniami siebie samej napawał ją niewygodą. Najwyraźniej jednak ta gra chyba na tym polegała… Bo inaczej jej simka wolała ganiać za motylami… Pozwoliła jednak, by akcja rozgrywała się jeszcze chwilę samoistnie… Tym razem przyspieszyła czas, postanowiła popatrzeć co się stanie.

Przez chwilę spoglądała na Alice i Kirilla, którzy zaczęli z sobą rozmawiać. Harper korzystała z interakcji “rozwesel mu dzień”, kiedy nagle kamera sama ruszyła w stronę domostwa. Ukazała Bee przy telewizorze. Najwyraźniej musiał się zepsuć po tym, kiedy Alice go oglądała, ale nie wyłączyła z powodu alarmu pożarowego. Barnett najwyraźniej postanowiła zacząć go naprawiać. Jako że jej umiejętność “majsterkowania” w ogóle nie była wykształcona… została porażona prądem. Zginęła. Wszyscy domownicy zbiegli się. Oprócz Alice, która rzecz jasna była dużo dalej z Kirillem. Pojawił się Ponury Żniwiarz, który zabrał duszę kobiety. Nie zniknął po tym, a podszedł do płaczącego dziecka Jennifer. Leżało pozostawione obok sedesu. Zaczął się nim opiekować.


Ten obraz w pewien sposób wstrząsnął Alice. Bee umarła, czyli teoretycznie zwolniło się miejsce w domu, ale to jakoś jej nie uszczęśliwiało. Widok małego dziecka w objęciach śmierci nieco ją zatrwożył. Pokręciła jednak głową. Puściła bieg czasu ponownie. sprawdziła, czy Terrence wrócił do domu.
Akurat do niego wracał. Wysiadł z bardzo brzydkiego samochodu o nazwie Sloppy Jalopy, po czym zniknął za drzwiami swojego niezbyt pokaźnego domu. Tymczasem dosłownie cała rodzina zebrała się nad urną po Bee. Tyle po niej zostało. Płakali, a nad ich głowami pokazywały się dymki ukazujące ogromne zdenerwowanie i żałobę po Barnett.
Harper westchnęła. Powróciła do spoglądania na swoją postać, po czym w końcu znudziła się… A przynajmniej tak to sobie wmówiła. Ta gra z jakiegoś powodu stresowała ją wewnętrznie, zamiast pomagać. Niby rozumiała, że musiała mieć władzę nad losami postaci, ale wizja tego, że to ona musiałaby się uganiać za którymś z tych trzech mężczyzn… Bolał ją od tego żołądek. Jeszcze gorzej, jakby musiała przejąć któregoś z nich i sprawić by to on zabiegał o jej względy. Wolałaby, żeby sami jej pragnęli, a nie zostali do tego nakłonieni jakąś siłą wyższą. Zapisała i wyłączyła grę. Podniosła się od biurka i ruszyła na dół. Chyba była gotowa pogadać z ludźmi… Spojrzała na swoją komórkę, którą miała w kieszeni, czy ktokolwiek chciał się z nią skontaktować?

Tak. Dzwonił do niej raz Shane, ale to musiało być wtedy, kiedy medytowała. Tymczasem Bee, Darleth, Kit i Jennifer siedzieli na kanapie w salonie. Przed nimi były duże talerze z pokrojoną pizzą na kawałki. To musiała być ta z zamrażalnika, o której wcześniej mówiła Filipinka. Znajdował się też kubek z białą substancją, która była zapewne sosem czosnkowym. Alice rzecz jasna nie wiedziała, czy kupionym, czy też zrobionym domowo, jednak bez wątpienia wszystkim smakował, gdyż znajdował się na kawałkach w dłoniach wszystkich.
- Alice! - Bee ucieszyła się na jej widok. Na szczęście przynajmniej w prawdziwym świecie nie zginęła porażona przez prąd. - Zastanawiałam się, czy po ciebie iść… ale uznałam, że nie będę się naprzykrzać.
- Chodź, jest jeszcze dość dla ciebie - rzuciła Jenny.
Zdawało się, że pomimo wszystkich nieprzyjemnych i nadzwyczajnych rzeczy, które miały miejsce tego dnia… spokój i stosunkowa normalność nie była jeszcze kompletnie zachwiana.
Rudowłosa podeszła i wzięła sobie kawałek pizzy, jednak darowała sobie sos. Nie przepadała za oddawaniem z siebie zapachu czosnku.
- Co powiedzieliście opiekunce? - zapytała siadając w fotelu. Zaczęła jeść pizzę. Nie była głodna, ale musiała mieć pełny żołądek. Postanowiła więc wprowadzić w siebie posiłek z rozsądku. Popatrzyła po zebranych.
- Kit, nie gotuj nic, dobra? A jakby popsuł się telewizor, albo inny sprzęt elektryczny, Bee… Nie naprawiaj go… Proszę - powiedziała i dalej jadła kawałek pizzy.
Kit i Bee spojrzeli po sobie.
- To… dość szczegółowe wytyczne - powiedziała Barnett. - Na szczęście telewizor nie jest zepsuty, więc przynajmniej ja jestem oszczędzona - zaśmiała się, ale chyba nie była w nastroju na żarty.
- Ja natomiast miałem dużą ochotę ugotować sobie coś samemu - Kaiser mruknął pod nosem. - Ta owsianka mi nie smakowała. Ale pizza jest dobra.
- Najlepsza jaką mamy - Darleth wtrąciła się. - Przynajmniej na dziale mrożonek w supermarkecie, w którym kupuję.
Nieco posunęła się, aby zrobić Alice miejsce.
- Powiedzieliśmy jej, że są nadzwyczajne okoliczności i zapłaciliśmy jej za fatygę. I żeby nie dzwoniła do Shane’a, bo sami się z nim skontaktujemy. Czego, swoją drogą, jeszcze nie zrobiliśmy - Jennifer zawiesiła głos.
- Chyba zostawiłyśmy tobie tę przyjemność… - zaśmiała się Bee. Po czym zatopiła zęby w chrupiącym kawałku.
- Dziękuję, jesteście tacy dobroduszni… Zostawić mi to szczytne zadanie… Darleth, czy znasz już sytuację? Znaczy, czy ktoś ci wyjaśnił co się stało? - zapytała, bo zastanawiało ją, czy jej drodzy towarzysze i to zostawili na jej głowie. Kolejne gwoździe do krzyża na jej plecach, który i tak już był ciężki od całego tego żelastwa, które pakował w nią los.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 08-05-2019, 23:17   #185
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Ale że co się stało? - zapytała Filipinka. - Wiecie już co zabiło… zabiło… - czknęła z powodu nadmiaru alkoholu. Bez wątpienia nieco jeszcze dolała sobie wina pod nieobecność Alice. - Przepraszam. Co zabiło Steve’a?
Poprawiła się na siedzeniu. Harper wydawało się, że prawie słyszy, jak bardzo przyspieszyło bicie jej serca.
- I nic mi nie powiedzieliście? - spojrzała to na Jennifer, to na Kita, to na Bee. Chyba dość szybko wyciągała wnioski, niekoniecznie prawidłowe.
- Pies na posyłki tutejszych wróżek - powiedziała wprost Harper. Wydawała się śmiertelnie poważna i mocno obojętna na to jak taka informacja może zostać odebrana. Alice zjadła kawałek pizzy i otrzepała ręce, następnie westchnęła ciężko. Następnie wyciągnęła telefon, wybrała ostatni numer, który się z nią kontaktował i zapewne należał do Shane’a. Wstała i ruszyła do kuchni. Musiała odbyć tę rozmowę. Mężczyzna musi się dowiedzieć o tym co zaszło…
Zanim wyszła z pokoju, spostrzegła bardzo skonsternowane spojrzenie Darleth. Chyba próbowała zrozumieć metaforę, jaka kryła się za słowami Alice. Oczywiście nie szło jej to zbyt dobrze. Bee zerknęła na Jennifer, natomiast ta skrzywiła się i popatrzyła krótko na Harper. Zapewne doszła do wniosku, że kobieta mściła się za to, że to jej zostawiły rozmowę z Hastingsem.
Wnet kobieta weszła do kuchni. Na krótki moment jej serce szybko zabiło, kiedy przypomniała sobie, kogo widziała tutaj nie tak dawno temu. Na szczęście… a może niestety… Terry nie pokazał jej się tym razem. Zerknęła na zegar. Dochodziła czternasta. Zapewne Shane wciąż pracował. A jednak odebrał.
- Tak? - rzekł ściszonym głosem, jak gdyby nie mógł teraz rozmawiać.
- To bardzo pilne. Gdzie pana znajdę? Musimy porozmawiać twarzą w twarz w trybie niezwykle pilnym. Przyjadę - powiedziała Alice maksymalnie poważnym tonem. Wolała nie ryzykować powiedzenia mu wszystkich strasznych rzeczy naraz, bo mógłby mieć wypadek samochodowy wracając z Douglas tutaj.
- Jestem w meczecie przy St Barnabas Hill. Znajduje się przy klubie nocnym, swoją drogą. To dość zabawne. Nie jestem tutaj w celach religijnych, przyjechałem do znajomego - powiedział.
Zdawało się, że dlatego głos mężczyzny był ściszony. Znajdował się w świątyni, choć zapewne nie podczas liturgii.
- Czy coś się stało? Odnaleziono mordercę przyjaciela Darleth? - zapytał.
- Porozmawiamy o tym na miejscu. Proszę tam pozostać. Zadzwonię, gdy będę na miejscu. To bardzo poważna sprawa i nie można o tym rozmawiać przez telefon - powiedziała Harper.
- Zbieram się. Do zobaczenia - pożegnała go, ale odczekała chwilę, jeśli chciał coś jeszcze dopowiedzieć.
- Czy pani Yvette przyjechała już do Moiry? - Shane wtrącił. - Bo zadzwoniłem do niej, do matka mojego znajomego. Staruszka, ma bardzo dużo wolnego czasu i kocha dzieci. Pomyślałem, że będzie świetną nianią. Miała przynieść ze sobą jakiś zestaw do decoupage’u czy czegoś takiego… przyznam, że nie jestem zbyt zorientowany w tym ręcznych robótkach…
- Decoupage jest odprężający… - płynnie złapała inny wątek Alice.
- Muszę kończyć. Zobaczymy się wkrótce i wszystko omówimy - powiedziała ponownie i tym razem rozłączyła się. Następnie wyszukała gdzie był ten meczet. Dostawała gęsiej skórki na samą myśl o czymkolwiek związanym z islamem…
Świątynia znajdowała się mniej więcej czterysta metrów na południowy-zachód od Villi Mariny. Niedaleko dużego centrum handlowego The Strand, sądu i Museum Manx. Około dwunastu kilometrów drogi z Injebreck. Mniej niż pół godziny drogi samochodem. Jeżeli się pospieszy, to powinna zdążyć przed popołudniowymi korkami, kiedy ludzie wracali z pracy. Douglas było stolicą całej wyspy, więc jeśli gdzieś ulice miałyby być nieprzejezdne, to pewnie tylko tutaj.
Harper wytyczyła trasę, po czym ruszyła do salonu.
- Jenny… Pojedziesz ze mną do Douglas? Musimy zrobić zakupy i spotkać się z Hastingsem… - powiedziała spokojnym tonem.
- Choć mam złe przeczucia i wolałabym, żebyś została z Kitem i Bee… To jednak równie dobrze mnie coś może trafić… Co o tym myślisz? - zapytała blondynkę, ale i zwracała się do pozostałych.
Jennifer zerknęła na Darleth, po czym wstała.
- Myślę, że powinniśmy zobaczyć piękne obrazy w gabinecie na parterze - powiedziała.
- Ale tam nie ma żadnych… - Bee wtrąciła, ale zamilkła w połowie zdania. - Tak. Piękne grafiki.
Kit w ogóle nie podłapał aluzji.
- To oglądajcie sobie sztukę - rzekł. - Ja natomiast wreszcie przełączę kanał - rzekł i sięgnął po pilot. Wnet ekran wypełniły Odlotowe Agentki. Akcja z miejsca go pochłonęła.
Bee i Jennifer spojrzały po sobie. Chyba zastanawiały się, czy go zostawić w spokoju, czy też nieco mniej delikatnie wyciągnąć na tajne zebranie.
Alice tymczasem ruszyła do gabinetu. Zastanawiała się, czy Jennifer ją opieprzy, czy zapyta o postradanie rozumu. Jeśli to drugie, prawdopodobnie niewiele się myliła. Po raz kolejny Harper czuła się wyprowadzona na jakiś niemiły skraj. Jakby stała na klifie i ktoś kazał jej z niego skoczyć, a ona patrzyła w dół i nie mogła poruszyć żadnym mięśniem… Usiadła w fotelu i czekała na konsumentki.
Wnet obie pojawiły się.
- Wyglądasz pięknie w tym fotelu - rzekła Jennifer. - Jak prawdziwa szefowa. Powinnaś też tak zacząć się zachowywać.
- Cholera, Jenny… - Bee oburzyła się na te słowa.
- Na razie jeszcze nie wydarzyło się nic w porównaniu do tego, co miałaś w Helsinkach, jeśli wierzyć opowieściom. Może to problemy hormonalne kobiet ciężarnych, ale nawet nie jesteś w jakiejś zaawansowanej ciąży. Nie możesz traktować Darleth jak powietrze tylko dlatego, bo jest pijana. Bardzo dobrze rozumie po angielsku, niech to też cię nie zwiedzie. Pewnie jeszcze Shane’a chcesz wprowadzić w nasz piękny, paranormalny świat, prawda?
- Rozważałam to, jak na razie jednak zamierzałam mu powiedzieć o tym, że jego ojciec trafił do szpitala, a jego córkę porwano, co nie rozmija się z prawdą. To zapewne popsuje mu humor na wieczór i z balu charytatywnego nic nie wyjdzie, ale to nic. Tak sądziłam, że zamierzasz mnie opieprzyć. Zachowuję się irracjonalnie, ale mam ku temu swoje powody. Bardzo dużo powodów. Jednym z nich jest na przykład wizja Terrence’a w kuchni, a skończywszy na moim bracie bliźniaku, który wygląda identycznie jak ja, tylko że jest mężczyzną i nawiedza moje sny, moje wizje, a teraz już zwykłą medytację informując mnie, że wszystko idzie zgodnie z jego planem. Więc jak zacznę zachowywać się nienormalnie, to może mieć związek z całym tym bałaganem… No i jest temat wróżek, które mnie wkurzyły i żałuję, że nie umiem wysadzać różnych rzeczy rękami, bo to bym teraz najchętniej zrobiła. Ale dobrze, mam być szefowa, to jestem… Czy dowiedziałaś się czegoś kluczowego Bee? siedziałaś dłuższy czas nad tymi artykułami... - zwróciła się do Barnett Harper.

Kobiety w międzyczasie usiadły na eleganckich krzesłach, które były ustawione pod ścianą. Przysunęły je bliżej Alice, żeby nie dzieliła je zbyt duża przestrzeń.
- Nie mówiłaś o tym wszystkim - Jennifer odpowiedziała już nieco delikatniej. - Co ci powiedział Terry? Myślisz, że może udało mu się przeżyć?
De Trafford wyłapała z tych wszystkich słów to jedno, co ją najbardziej interesowało. Alice wyczuła w jej słowach iskrę nadziei. Bee natomiast zerknęła na Harper. Chyba nie wiedziała, czy powinna odpowiedzieć na jej pytanie, czy może rudowłosa będzie chciała najpierw odpowiedzieć Jennifer.
- Nie wiem Jenny. Odnoszę wrażenie, że był tylko i wyłącznie kolejną wizją mojego umysłu, która miała zadać mi psychiczny ból. Nie mówię o tym wszystkim, bo nie są to jeszcze ciężary, z którymi nie potrafię sobie sama poradzić. Dziś jednak wystąpiło tego o jeden kamień za dużo i widzisz co się stało. Ale już jest ok. Już się ogarnęłam. Bee… - użyczyła Barnett głosu.
- Ale widzisz go codziennie? A w każdym razie regularnie? Bo to nie brzmi dobrze… - Jennifer zmrużyła oczy.
- Terry’ego, czy rudego? Terrence nie pojawia się zawsze. Tylko czasami… głównie we snach - powiedziała ponurym tonem.
- Rudowłosy tymczasem to nowa anomalia - dodała.
Bee zerknęła na de Trafford.
- To po tym przesileniu związanym z mocą, Alice nie ma schizofrenii - rzuciła. Następnie spojrzała na kobietę, o której wspomniała. - Znalazłam trójkę dzieci, która zaginęła. W internecie nie ma bardzo wielu informacji na ich temat. Tak właściwie w wielu artykułach byli wspomnieni jedynie poprzez płeć. Dwóch chłopców i jedna dziewczynka. Nie mam pełnych nazwisk, jedynie pierwszą ich literę. Oraz imiona. Cristen E., Rory M. oraz Mona A. Jest jeszcze jedna ciekawa informacja… Cała trójka była leczona w Noble’s Hospital w ostatnim czasie. Na jednej stronie wspomniano, że policja szuka tam śladów…
- To może mieć jakieś znaczenie… Ale może też nie… dokąd zabrano Earcana? Jeśli tam, będziemy mieć pretekst do wypadu w to miejsce… A tymczasem, dziś wieczorem zabawię się z mapą i pinezkami. Teraz jednak musimy pojechać do Shane’a. Wolę, żeby nie dowiedział się wszystkiego i potem prowadził, bo jeszcze ulegnie wypadkowi - wyjaśniła.
- Dlatego potrzebuję jechać we dwoje, bo najpewniej zgarniemy go z samochodem, jeśli pogrąży się w depresji - powiedziała ponuro.
- Powinniśmy też osobiście obejrzeć West Baldwin Reservoir - rzuciła Jennifer. - Dobrze byłoby dowiedzieć się, co takiego zebrali na temat tego morderstwa. Ale nie jestem pewna, w jaki sposób to uczynić. Włamać się na posterunek? Porwać tych policjantów, co tu rano byli? Bee mi o nich opowiedziała. Co zamierzasz powiedzieć Shane’owi w sprawie Moiry? Że widziałaś, jak ktoś ją porywa? Ja nie sądzę, że to dobry moment mówić mu o wróżkach. Uzna, że to my jej coś zrobiliśmy i zwalamy na elfy. Zastanawiam się, czy nie lepiej byłoby odwrócić jego uwagę Earcanem, a o dziewczynce w ogóle nie wspominać. Moglibyśmy wtedy wrócić razem do Injebreck i zdziwić się, gdzie ona się podziała.
- Ale jak wytłumaczymy mu odprawienie niani z kwitkiem? - zapytała Bee.
- No porwaniem Moiry? No czego miałaby pilnować, skoro nie ma dziecka… - zauważyła Alice.
- Ale gdybyśmy nie wspomnieli o dziewczynce - odpowiedziała Barnett. - Powiedziałam to w kontekście propozycji Jennifer. Bo tak właściwie to skąd wiemy, że została porwana? Jeżeli nie zauważyliśmy porywacza, to Moira równie dobrze mogłaby jeździć na rowerze po okolicy cała i zdrowa.
- Tak, to miałam na myśli - powiedziała Jennifer. - Jak powiemy, że Moira została porwana, to Shane będzie chciał wiedzieć przez kogo. Jeżeli nie odpowiemy, że przez wróżki, a zamiast tego rzucimy, że nie wiemy przez kogo…
- ...to on zapyta, skąd wiemy, że została porwana - dokończyłą Barnett.
- Szczerze powiedziawszy, gdybyśmy nie mówili nic o Moirze, zostawili tu ciebie i Kita i Darleth, prawdopodobnie wina za jej zniknięcie spadłaby na was, więc… albo wymyślimy historyjkę na potem, albo na teraz… A jak odprawiłyście nianię? - zapytała, chcąc rozeznać się w sprawie.
- No i nie najlepiej wygląda sprawa z policją, jak się za chwilę okaże, że ktoś porwał Moirę… Seria niefortunnych zdarzeń - zauważyła Harper.
- Tak… - Jennifer skinęła głową. - Grupa znajomych wprowadza się do domu, w nocy niedaleko umiera mężczyzna, a następnego dnia dziewczynka znika bez śladu. Jesteśmy podejrzani w chuj. Nie trzeba mistrza logiki, żeby zainteresować się nami. To dość problematyczne. No i mamy stawić się na komisariacie. Ja i Kit. Pomyślałam, że może rzeczywiście tam się udać… jeżeli udałoby nam się coś wyciągnąć, to byłoby dobrze. Choć nie wiem, w jaki sposób mielibyśmy tego dokonać. Moja moc do dyskretnych nie należy. Natomiast Kit… tak naprawdę nie wiadomo, co on tak naprawdę potrafi.
- Powiedzieliśmy niani, że może wrócić do domu i daliśmy pieniądze za paliwo i fatygę. Że jej usługi nie są potrzebne i niech nie dzwoni do pana Hastingsa, bo wszystko mamy pod kontrolą - rzuciła Bee.
- Gówno mamy pod kontrolą - odpowiedziała Jennifer.
Tymczasem drzwi otworzyły się. Wszedł przez nie Kit w szlafroku.
- Ktoś chce ostatni kawałek… - rzekł, trzymając talerz z pizzą. - Aaa… sekretna narada…!
Jego mina wskazywała na to, że było mu smutno, że go ominęła już duża część spotkania. Tak przynajmniej mu się wydawało, bo w rzeczywistości kobiety niczego jeszcze do końca nie ustaliły.
- Możesz zjeść Kit. Tymczasem dobrze, że jesteś, właśnie przechodziliśmy do najfajniejszej części… - Alice przyjrzała się Kaiserowi.
- Czyli tak… Teoretycznie możemy zrobić przekręt, że z Moirą wszystko w porządku, a potem magicznie wyparowała, kiedy nas nie było. Tylko z tą policją to serio może być kłopot… Zwłaszcza jeśli objawi się moc Kita i zacznie przepowiadać wydarzenia - powiedziała Harper i skrzyżowała ręce.
- Jak zrobi z siebie psychicznego na komisariacie… - Jenny zaczęła.
Kit odstawił tackę i oparł dłonie o biodra.
- Ej!
De Trafford zerknęła na niego.
- Nawet nie musi robić z siebie psychicznego, on już taki po prostu jest… - kontynuowała. - To będą mieć idealnego kandydata na zabójcę. Oczywiście, zabraknie dowodów, ale jeżeli zainteresują się nim porządnie, to już będzie problem. Nie chcemy, żeby za nim… a więc nami… łazili detektywi.
- Moglibyśmy powiedzieć, że odprawiliśmy nianię, bo sami chcieliśmy pobawić się z Moirą - Bee zaczęła.
- To brzmi… niewłaściwie - Jenny odpowiedziała. - Nawet bardzo.
- To tym bardziej zwala na nas winę… Hm… Ewentualnie możemy zrzucić na to, że odprawiliśmy nianię, bo Moira na przykład była super przygnębiona i wolała spędzić czas sama w swoim pokoju… z którego potem uciekła i zniknęła, kiedy Bee przyniosła jej po południu obiad i ciasteczka, hm? - zaproponowała Harper.
Jenny z jakiegoś powodu parsknęła lekkim śmiechem.
- To pasuje - skinęła głową. - Tak. Chyba rozwiązanie naprawdę jest takie proste. Nie musimy mówić, że została porwana. Wystarczy, że powiemy, że gdzieś sobie poszła, nie wiadomo gdzie. Ale powinniśmy to tak ustawić, że kiedy niania przyjechała, to już nie było Moiry. Bo w tej konfiguracji to wina jest wciąż po naszej stronie, że niania przyjechała, my ją wypierdoliliśmy, po czym nie miał kto przypilnować dziewczynki i uciekła.
- Nie uważam, że Kit jest bardziej zakręcony niż ja, po prostu nie panuje nad przejawami swoich zdolności - oznajmiła rudowłosa i zerknęła na Kaisera.
Bee zagryzła wargę.
- Szczerze mówiąc… jeśli nie jest bardziej szalony od ciebie, to jeszcze nic nie znaczy - odpowiedziała Jennifer.
- Dzięki Jenny... Kochana jesteś… Może zostawmy kwestię policji do jutra i zajmijmy się dziś Shanem, akcją ze zniknięciem Moiry i tym całym bankietem… Choć to najmniej ważna sprawa… Jednak może dowiemy się tam czegoś. Tymczasem, Jenny, musimy się zbierać, obiecałam że niedługo przyjadę i kazałam Hastingsowi czekać - oznajmiła.
- A my to po co tu mamy zostać? - zapytał Kit.
Chwilę patrzył na ostatni kawałek. Wreszcie sięgnął po niego, ale ten ruch był wypełniony wyrzutami sumienia i żalem do samego siebie.
- Co mamy tu robić? - dodał, po czym zatopił zęby w pizzy.
- To będzie trochę niezręcznie, jeśli całą delegacją stawimy się w tym meczecie… - Bee zawiesiła głos. - Ale też nie chciałabym bezczynnie zastanawiać się, co u was - zwróciła wzrok na Alice. - Masz coś dla nas do roboty?
Harper zastanawiała się chwilę.
- Wolałabym, żebyście nie kręcili się sami w okolicy jeziora, czy tych wróżkowych kamieni w ogrodzie… Proponuję więc, byście wybrali się do muzeum Manx. Może znajdą się tam jakieś dodatkowe przydatne informacje, choćby o wróżkach i wierze w nie. Niestety nie mamy dostępu do Zbioru Legend, więc musimy zbierać je na własną rękę… - powiedziała Alice.
- Potrzebujemy wszystkiego, nawet najbardziej niedorzecznych jak sypanie wyjść z domu solą. Wszystko. Będziemy się mierzyć z kolejnym paranormalnym gównem, tutaj o dość silnie zakorzenionej historii. Zamierzam dać im popalić. Prawdopodobnie gdy znajdziemy coś ciekawego, polecę wam też konsumowanie paru obiektów, żebyśmy się wzmocnili. No i żeby trochę utrzeć im nosa, bo wróżki nie wierzyły w to co potrafię, gdy ucięłam sobie z nimi pogawędkę… Zaczniemy więc od podstaw. A gdy to nazbieramy, zajmiemy się mapą i jeziorem. Pasuje? - zapytała.
- Tak - wszyscy odpowiedzieli jednocześnie. To niespodziewane zgranie wywołało delikatny uśmiech na twarzach zebranych.
- Też macie wrażenie, że to taka cisza przed burzą w tym pokoju? - zapytał Kit, podnosząc wzrok na ściany. - Że teraz to jest… my pojedziemy do meczetu, wy do muzeum, potem wspólny lunch i tak dalej… - rytmicznie poruszał głową do boków. - A potem coś się mocno rozjebie? - podniósł rękę i przystawił do ust. Jak dziecko, któremu wymsknęło się przekleństwo.
- Ze wszystkich osób w tym pokoju… - Bee zaczęła. - Wolałabym, żebyś akurat ty nie miał złych przeczuć… - zerknęła na Alice, a potem Jenny.
 
Ombrose jest offline  
Stary 08-05-2019, 23:18   #186
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Popieram - mruknęła rudowłosa.
Jennifer natomiast zwróciła się do Harper.
- Ale to nie będzie trochę podejrzane, jeśli w ogóle olejemy policję?
- Spotkacie się z nimi jutro. Zadzwonimy do pana komisarza i poinformujemy go o tym, to będzie najsensowniejsze rozwiązanie. Kit musi ozdrowieć po zatruciu, a my ponoć mamy mieć bankiet, więc no przecież nie można ominąć takiej okazji. W końcu jesteś córką de Traffordów, raczej takiego wydarzenia byś nie ominęła - zasugerowała taktycznie Alice. Wysnuła już plan, przynajmniej na ten wieczór.
- Uhm… tak - Jennifer odpowiedziała. - Teraz będzie, że panience z wyższych sfer znudził się golf, brydż i jazda konno, po czym wzięła się za zabijanie.
Zaśmiała się lekko. Tak właściwie… było to mocno niepokojące. Nawet Bee poruszyła się lekko na krześle.
- Czyli jedziecie z informacją, że stała się ogromna tragedia z Earcanem - podsumowała. - A co do Moiry, to wspomnicie, że była smutna i zaszyła się w pokoju, a potem gdzieś się podziała nie wiadomo kiedy i że dlatego nianię odprawiłyśmy, bo nie miała kim się opiekować.
- Tak. To chyba będzie najbardziej logiczne rozwiązanie. Wtedy nie będzie można zwalić na nas winy, był tu w końcu rzeczywiście mały chaos, kiedy zniknęła - zauważyła Alice, po czym wstała od biurka. Spojrzała na Jennifer.
- No to jedziemy… Bee, masz prawo jazdy? Zapytaj Darleth, czy może pożyczyć ci auto, o ile ma… Jak nie, to podwieziemy was, a potem po drodze zgarniemy z powrotem - zaproponowała rudowłosa.
- Mam - Barnett skinęła głową.
- A ja nie… - Kit zawiesił głos, jakby przyznawał się do wielkiego sekretu. - Mam nadzieję, że to nie będzie problemem.
- Idę po swoja torbę - Alice oznajmiła jeszcze. Potrzebowała portfela i kosmetyków. Zastanawiało ją jak zareaguje Shane na to wszystko. Miała nadzieję, że jakoś to zniesie.
- Czyli zostawimy pijaną Darleth bez samochodu z wróżkami i mordercą grasującym w pobliżu - podsumowała Jennifer. - Swoją drogą… wspomniałaś przy niej, że oni są ze sobą powiązani? Że morderca zabił na ich zlecenie?
- Tak, podczas pogawędki z wróżkami, wyszło na to, że ten co wysysa krew to jakiś ich pupilek, jak Surma bogów Tuoneli, no i że gdy skonsumuje słodką krew, jak mniemam porwanych dzieci, to już ich nie opuści… Czy jakoś tak, cokolwiek miały na myśli, nie dość że bawimy się z nimi, to jeszcze z tym czymś. Jeśli chcecie, to zabierzcie ją ze sobą do muzeum… I tak nie ma tu kogo pilnować, więc może da się namówić na coś, co oderwie jej myśli od śmierci chłopaka… Ewentualnie powiedzcie, że jak pojedzie z wami, to potem postawicie jej flaszkę dobrego wina - zaproponowała Harper.
- Chyba tak zrobimy, dla spokoju sumienia - powiedziała Bee. - Chyba że sama zaśnie w międzyczasie, to nie będziemy jej budzić. Najlepiej gdyby trochę wytrzeźwiała, mimo wszystko… - zawiesiła głos.
- Muzeum nie brzmi ciekawie, powinniśmy pójść do salonu gier albo do lunaparku - mruknął pod nosem Kit. - Nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłem na rollecoasterze - ciężko westchnął.
Jenny spojrzała na niego. Chyba wahała się, czy cokolwiek powiedzieć, ale najwyraźniej zdecydowała, że nie warto.
- My juz pilnie musimy iść. Wolę zdążyć przed korkami - oznajmiła i ruszyła do drzwi.
- Trzymamy się planów i widzimy się potem tu w rezydencji - oznajmiła i wyszła z pokoju. Potrzebowała zebrać rzeczy, by mogli wyruszyć. Ruszyła na górę.
- Masz naładowaną komórkę? - jeszcze Bee rzuciła za nią.
Harper wyciągnęła telefon i zerknęła na niego.
- Podładuję go w czasie drogi do miasta, a jak coś to telefon Jenny - oznajmiła. Zniknęła na schodach na piętro. Ruszyła do swojej sypialni, ale po drodze zerknęła na pokój Moiry. Posmutniała nieco. Poszła jednak wziąć swoje rzeczy.
- Mam gdzieś twoje plany… - powiedziała do siebie, ale mówiła do kogoś zupełnie innego.
Bee i Kit pozostali na parterze, pewnie żeby zobaczyć, co z Darleth. Musieli zareklamować jej pobyt w muzeum. To nie musiało być łatwe w dniu, w którym dowiedziała się o śmierci ukochanego i wypiła dość dużo alkoholu. Tymczasem Jennifer weszła po schodach na piętro i zniknęła w swoim pokoju. Albo poszła do łazienki. Alice tak właściwie nie wiedziała, jako że tylko słyszała jej kroki na korytarzu, kiedy sama przebywała w swoim pokoju. Co takiego chciała zabrać z sobą? Jak się ubrać? Raczej już nie wybiorą się na bankiet, jednak jeśli miałyby na niego pójść… to nie była pewna, czy będą mogli wrócić tutaj po dodatkowe stroje.
Harper wyciągnęła ze swojego bagażu dwie sukienki, które wzięła na tak zwany ‘wszelki wypadek, gdyby musiała udać się do urzędowej placówki’, poza tym lubiła wyglądać dobrze. Zaraziła się tym od Soni i trzymała kilku zasad… Rozłożyła sukienki na łóżku i patrzyła.
- Jenny! Przyjdź no na chwilę! - zawołała na korytarz, nie był to jednak naglący, czy spanikowany ton. Postanowiła zapytać blondynkę o zdanie w doborze odzienia, na potencjalnie ewentualne wydarzenie w postaci bankietu. Raczej spodziewała się, że Shane z niego zrezygnuje, ale zawsze warto było chuchać na zimne.
Blondynka weszła do pokoju.
- O co… - zaczęła, po czym spojrzała na dwie sukienki i parsknęła śmiechem. - Mamy coraz bardziej poważne problemy, jak widzę. Ale czemu chcesz się tak elegancko ubrać? - zapytała. - Sama przebrałam się w dres…
Rzeczywiście miała na sobie czarne, sportowe ubranie. Idealne do spuszczania manta złym ludziom. Albo i dobrym. Jennifer mogła czasami nie zauważać różnicy.
Harper zerknęła na nią.
- Bo może nam się przytrafić bankiet wieczorem, a raczej przed tym już tu nie wrócimy. Poza tym, pewna osoba, powiedziała mi kiedyś, że dobrze jest wyglądać dobrze podczas wypełniania zadań, bo wtedy od razu czujesz się lepiej…
Jennifer zamrugała, jak gdyby Alice zaczęła mówić w kompletnie obcym języku.
- A poza tym, to trochę jak w tych filmach akcji Jenny… Jako szefowa Kościoła konsumentów muszę prezentować sobą pewien standard… A ty jako moja pięść spustoszenia, zdecydowanie wyglądasz jak bodyguard szefowej mafii… - uśmiechnęła się do niej lekko.
- To która, ta, czy ta? - wskazała po kolei zieloną i czarną sukienkę.
- Ta zielona wygląda na coś, co założyłaby Esmeralda. Ale ty jesteś na to za młoda. Ten kolor kojarzy mi się z jakimś obiciem, ale nie pamiętam czego… Chyba ta czarna lepsza, ale nie jestem fanką odstających rękawków. Ale mimo wszystko lepsza, zarówno elegancka, jak i seksowna. Jeszcze nie jesteś mamusią, nie musisz tak się ubierać - Jenny uśmiechnęła się wyzywająco do Alice. - Nie masz pewnie trzeciej? Czy ja też muszę ubrać się w sukienkę? Bo chyba byłoby to sensowne, żebym nie pojawiła się na bankiecie w dresach. Musiałabym być jakąś wielką gwiazdą, żeby uszło mi to płazem.
Harper schowała zieloną sukienkę do torby, po czym wyciągnęła z niej burgundową koronkę, która za chwilę okazała się być częścią kolejnej sukienki.
- Mam jeszcze coś takiego… ale to ostatnia z posiadanych. Jest rozciągliwa i wygodna, więc zmieściłabyś się w nią bez problemów - zauważyła Alice.
- Najbardziej mi się podoba - odpowiedziała Jennifer. - Choć pasowałaby najlepiej do urody Bee. Ten kolor mógłby gryźć się z twoimi włosami. Mi byłoby w nim całkiem ładnie. Mimo wszystko chyba wybiorę kostium, który z sobą przywiozłam. Będzie wygodniejszy w przypadku zagrożenia od sukienki. Jak chcesz, to mogę ci go pokazać… - zawiesiła głos.
- Jasne. Ubieramy się od razu, czy zabieramy do auta i będziemy uprawiać ekshibicjonizm przedbankietowy? - zapytała ją jeszcze Alice, nim Jenny poszła do siebie.
- Od razu. Przebiorę się i wrócę - powiedziała. - Nie wiem, czy ty chcesz chodzić po mieście w sukience, ale ja w moim stroju mogę - zawiesiła głos.
- Mogę chodzic w sukience… Przywykłam do tego w Helsinkach - odpowiedziała rudowłosa.
Dziesięć minut później de Trafford zjawiła się w pokoju Alice. Miała na sobie krótki, czarny top bez ramiączek, fantazyjnie wycięty na piersiach. Oprócz tego ciekawe, skórzane spodnie. Ozdoba na szyi, buty, pasek oraz kopertówka idealnie pasowały do siebie, głównie za sprawą złotych akcentów.


- I jak? - zapytała.
- Wyglądasz świetnie. Zdecydowanie ci to pasuje - oznajmiła, nakładając krótkie do nadgarstków, delikatne, czarne rękawiczki. Odkąd miała protezę palców, zawsze jakieś nosiła. Zebrała włosy w koński ogon, jak to miała w zwyczaju, co tylko podkreśliło urodę jej sukienki nadając bardziej szykownego charakteru.
- No to możemy iść - stwierdziła, po czym zabrała torebkę, ładowarkę i portfel. Ubrała odpowiednie buty i płaszczyk. A następnie ruszyła z Jenny na dół, po tym jak i blondynka już wszystko pozbierała.
- Wzięłam dla ciebie paralizator i spray - Jennifer powiedziała, po czym wyjęła obie rzeczy z kopertówki. - Ledwo się do niej zmieściły z moim portfelem i kluczykami - mruknęła i podała Alice. - Ale w przypadku zagrożenia uciekaj, a nie walcz. Zostaw mnie samą. Nie spodziewamy się chyba żadnych napaści, ale… to akurat coś typowego dla niespodziewanych napaści, więc miejmy się na baczności - uśmiechnęła się delikatnie, jakby żartowała. - Cholera… masz kosmetyki? Nie będę malowała się aż do samego bankietu.
- Znając mojego farta, meczet będzie pełen znajomych Khalida… - mruknęła z pogarda Alice. Wzięła od Jennifer spray i paralizator.
- Mam kosmetyki. Spokojna głowa - oznajmiła.
- Chodźmy - powiedziała i rozejrzała się po parterze, ciekawiło ją jak poszło Kitowi i Bee namawianie Darleth.
Weszła do salonu. O dziwo to nie Bee namawiała Filipinkę, ale Kit. Siedział na kanapie obok niej. Trzymał jej dłoń jedną ręką, a drugą głaskał ją delikatnie.
- Zasługujesz na coś więcej, niż kieliszek kiepskiego wina - powiedział, nachylając się do niej dyskretnie. - Otrzymałaś dzisiaj straszny cios, ale musisz pokazać całemu światu, że jesteś od tego silniejsza. Bo jesteś. Patrzę na ciebie i widzę silną, niezależną kobietę, która miała odwagę wyemigrować samotnie na inny kontynent, nauczyć się obcego języka i bardzo dobrze radzić sobie bez niczyjej pomocy. Zostawiłaś rodzinę, przyjaciół i narzeczonego na Filipinach. Do tego trzeba wspaniałego, silnego charakteru, którego na przykład mi… - i tutaj położył dłoń na klatce piersiowej - …na przykład brakuje.
- Ale to wszystko wydarzyło się tak niedawno… - Darleth pokręciła głową, choć bez wątpienia słuchała Kaisera.
- Darleth, skarbie, ja cię nie proszę, żebyś zapomniała o przeszłości. Przecież chcemy cię zabrać do muzeum, świątyni przeszłości - Kit zaśmiał się delikatnie. - Właśnie o to chodzi, żeby… - zawiesił na moment głos i ściszył go. Chyba nie wiedział do końca, jak dalej poprowadzić wypowiedź.
Ale nie musiał, bo Darleth skinęła głową. Mocniej ścisnęła dłoń Kaisera i spojrzała na sufit z nieco mocniejszym wyrazem twarzy.
- To masz na myśli, że nigdzie lepiej nie pożegnam się z przeszłością, niż z muzeum? - zapytała. - Kiedy zobaczę te wszystkie wieki minione i ślady po miliardach ludzi, którzy żyli i zginęli, to...
- To zrozumiesz, że śmierć jest nieodłączną częścią życia i naturalną koleją rzeczy.

Jenny ścisnęła Alice za łokieć.
- Chyba powinnyśmy iść - szepnęła. - Widzę, że mocniejsza scena się tu dzieje… - rzuciła jakby lekko kpiąco, ale nie do końca.
Harper jedynie kiwnęła głową. Była dumna z Kita, że tak świetnie poradził sobie z zadaniem. Ruszyły więc we dwie do drzwi wyjściowych, a następnie udały się do samochodu. Alice postanowiła, że będzie prowadzić. Ustawiła telefon z mapą, podpięła do ładowania w samochodzie.
Gdy były gotowe i Jennifer zapięła pas, ruszyła. Miała nadzieję, że zastaną Shane’a nadal w meczecie i to całego i zdrowego.
- On jest Muzułmaninem? - de Trafford rzuciła tuż po tym, kiedy opuściły teren posesji. - Bo nie rozumiem, czemu miałby być akurat w meczecie. W ogóle zaskoczyło mnie, że w Douglas będzie jakikolwiek meczet. Rozumiem jeszcze cerkiew, ale meczet? Przecież to… może nie Wielka Brytania, ale prawie. Pewnie niektórzy ludzie manx rzuciliby się na mnie w tej chwili - uśmiechneła się półgębkiem.
Alice zerknęła na nią.
- Bo muzułmanie jak plaga rozleźli się po całej Europie i świecie… Oni i ich durne kebaby… A co do Hastingsa, ponoć odwiedzał jakiegoś znajomego, ale nie powiedział w jakiej sprawie - wyjaśniła. Wyjechała na drogę i skierowała samochód na trasę w stronę Douglas.
- Mam nadzieję, że to nie jest ktoś z bandy Sharifa… - mruknęła Jennifer. - Nie chcę być… jak to się mówi… słowo wyleciało mi z głowy… rasistką? Wiesz, co mam na myśli. Zdaję sobie sprawę, że nie każdy Muzułmanin jest terrorystą, albo, co gorsze, przyjacielem Afaf i jej brata, ale wolałabym nie napotykać żadnych na mojej drodze w miejscu publicznym. Bo po zmroku i w ciemnej alejce… - uśmiechnęła się delikatnie - ...to jednak coś innego.
- Gdybym mogła, wysadziłabym im cały Irak… Ale się nie da, więc muszę znosić myśl, że istnieją i że każdy potencjalny muzułmanin, egipcjanin, czy ktokolwiek z tamtych stron świata może być ich wtyką. Dlatego nie zamierzam spędzić tam więcej czasu niż to ściśle konieczne - wyjaśniła i westchnęła.
- Nazwij mnie rasistką, ale mam powody - powiedziała poważnie.
- I to najlepsze z możliwych - odpowiedziała Jennifer. - Ciężko sprzeczać się z tym. Jedź wolniej przy West Baldwin Reservoir, dobrze? - poprosiła. - Chcę zobaczyć jak najwięcej. Swoją drogą, co to ma być za bankiet? Dlaczego chcemy na niego pójść? Będzie ktoś związany z… z czymkolwiek? Może włącz jakąś muzykę, bo z jakiegoś powodu robię się nerwowa. Chyba przez tę rozmowę o Muzułmanach. I niechcący przypomniałaś mi o Terrym. Jest jednym z twoich powodów do rasizmu… - mruknęła.
Kiedy przejeżdżały obok jeziora, Alice rzeczywiście nieco zwolniła. Nie mogła jednak patrzeć w tamtą stronę, bo prowadziła samochód. Tylko dwa razy zerknęła. Sięgnęła też do radia i odpaliła. Zaczęła szukać jakiejś znośnej muzyki.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=VsFtboDa7Is[/media]

- No może to nie The doors, ani nic lepszego, ale wolę to, od czegoś typu muzyka techno… chyba, że wolisz poszukać jakiegoś rocka? - zaproponowała Alice i położyła ponownie obie ręce na kierownicy.
Jennifer parsknęła śmiechem.
- Mam wrażenie, że jesteśmy domowymi gospodyniami w Ameryce. Nadchodzi piątek wieczór, stroją się i idą na miasto. To jest piosenka idealna na podkład do takich sytuacji.
Wyjrzała przez okno na West Baldwin Reservoir.
- Zwolnij jeszcze bardziej - mruknęła.
Okazało się, że pewne miejsce na plaży było oświetlone. Alice, kiedy korzystała ze zmysłów Łowcy, dostrzegła taśmy opasujące pewny obszar. Jednak i zwyczajne oczy dostrzegłyby zaparkowane radiowozy. Nie było ich zbyt dużo, dwa lub trzy. Pewnie technicy już zebrali wszystko, co tylko można było zebrać. Było po piętnastej więc od zdarzenia mogło minąć nawet dziesięć godzin. Choć Harper nie wiedziała, kiedy doszło do zabójstwa, więc mogła mylić się o wiele godzin.
- Nie widzę jego samochodu. Tego Steve’a. Może go już odholowali. Albo z jakiegoś powodu wybrał się sam na spacer dookoła jeziora w nocy. Chyba że coś go zaatakowało i wywlekło z samochodu i przyniosła na brzeg. No bo co miałby robić w nocy przy West Baldwin?
- Kto wie… Może nie dowiemy się tego nigdy… - Harper zwolniła na tyle, by mogła spokojnie popatrzeć po samochodach, a następnie po linii jeziora. Szukała czegoś, choć sama nie wiedziała czego. Następnie spojrzała w lusterko wsteczne i znowu w pełni skupiła się na drodze.
- Nie możemy zwalniać za bardzo, bo pomyślą, że to podejrzane - zauważyła i utrzymywała równe tempo.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 08-05-2019, 23:20   #187
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Czy ja wiem? - odparła Jennifer. - Z tej strony to mogą jechać jedynie ludzie z Injebreck House. U których rano była policja i poinformowała ich o morderstwie przy tym jeziorze. Według mnie niezdrowa ciekawość jest w tym momencie jak najbardziej normalna… Jednak nie widzę nic zaskakującego w jeziorze. Oraz w samym brzegu. Rzecz jasna prócz radiowozów.
Alice również nie dostrzegała nic, co by rzucało się na pierwszy rzut oka. Jako że nie zatrzymała samochodu - nie miała zresztą ku temu powodu - wkrótce minęły zbiornik wodny i ruszyły w dalszą trasę ku Douglas.
- Czy to możliwe, żebyś miała bliźniaka? - zapytała Jennifer. - Od jakiego czasu zaczął cię nawiedzać? Czy twoja mama wspominała cokolwiek o jakimś braciszku? On wygląda dokładnie tak jak ty, czy tylko cię przypomina? W sumie nie może wyglądać tak samo, skoro jest mężczyzną, a ty kobietą…
Śpiewaczka westchnęła.
- Pierwszy raz pojawił się w wizji, gdy lecieliśmy samolotem na wyspę. Wtedy jedynie stał i się uśmiechał. Potem widziałam go ponownie… Siedział za bramą piekła, na krześle, a jakaś istota namawiała mnie do jej otwarcia. Potem, jak byłam w łazience, zobaczyłam jego nie swoje odbicie w wodzie. Następnie zasnęłam, to wtedy co Bee cię obudziła, przechodziłam przez lustra. Najpierw widziałam siebie i złocistą postać, a potem… Po prostu zmieniłam się w niego. Byłam nim. A ta złocista postać traktowała go jak mnie, przyszło mi do głowy, że to może Dubhe, ale nie podoba mi się taki pomysł. No i teraz na koniec jak byłam u siebie i chciałam uspokoić się po tej sytuacji z Moirą… Medytowałam, nawet nie spałam… Odprężałam się fantazjując o plaży i palmach, no i o dotyku mężczyzny. Wiesz, trochę mi takiego brakuje, ale nie chcę go fizycznie w rzeczywistości… Spojrzałam w górę, a to był on. Powiedział, że wszystko idzie zgodnie z jego planem, że dawno nie widział pięknych widoków, że muszę wrócić do tego co robię najlepiej i do swoich korzeni… Potwornie mnie to denerwuje, bo skoro widzę go jak jestem przytomna, albo po prostu się odprężam, boję się kolejnej nocy, kiedy będę całkowicie w krainie snów… - opowiedziała Jennifer wszystko.
- Jest identyczny, nawet pieprzyki ma tak samo jak ja. Ma długie, rude włosy, takie same oczy. Nawet głos… Jego głos jest taki, jaki miałabym, gdybym była mężczyzną. Jedyna różnica między nami to to, że mamy inną płeć, ale wszystko inne jest dokładnie takie samo… - mruknęła.
- To brzmi mocno… niepokojąco. Mam nadzieję, że zwrot akcji nie polega na tym, że masz rozdwojenie osobowości i twoje męskie ja próbuje wybić się na powierzchnię. Choć gdybyś była transseksualistą, to wciąż bym cię akceptowała - Jennifer uśmiechnęła się, żartując sobie z Harper i dotknęła jej ramienia. - Myślisz, że on naprawdę istnieje i jesteś z nim spokrewniona? To rzeczywiście jakiś zaginiony bliźniak? Myślę, że powinnaś rozpraszać się. Słyszałam kiedyś, że przy medytacji nasze umysły są najbardziej podatne na ataki albo najbardziej na nie uodpornione, w zależności od rodzaju rozluźnienia. Bo jedne polegają na wytworzeniu wokół siebie barier obronnych, a inne na odsłonięciu się. Ty najwyraźniej jesteś skłonna ku drugiemu typowi. I to mnie nie dziwi, skoro posiadasz tyle kontaktów z ludźmi w trakcie snu - Jenny powiedziała tak, jak gdyby Alice spotykała się w Iterze z całymi tłumami, a nie jedynie z Kirillem. - Twój… “firewall” może być mniej surowy w blokowaniu połączeń z zewnątrz. Ale ja żadną ekspertką nie jestem od takich rzeczy - powiedziała. - Ty pewnie wiesz sto razy więcej ode mnie.
- Może i masz rację z tym firewallem, ale to nie poprawia mojego położenia. Nie podoba mi się cała ta sprawa z tym mężczyzną i szczerze wolałabym, żeby siedział zamknięty gdziekolwiek siedzi - mruknęła Alice. Skoncentrowała się na jeździe. Chciała jak najszybciej dostać się do miasta i meczetu, jednak nie zamierzała łamać przepisów, więc nie jechała sto na godzinę, chyba że odcinek drogi na to pozwalał.
- Myślisz, że on jest bardziej naszym sprzymierzeńcem, czy wrogiem? Czy też ciężko jest ci powiedzieć? - Jennifer zerknęła na Alice. - Może mógłby nam pomóc w jakiś sposób w wojnie z wróżkami… Chyba. Myślisz, że to w ogóle możliwe? - kobieta przeniosła wzrok na drogę.
- Szczerze, nie mam pojęcia… Z góry przyjęłam, że jest kolejnym zagrożeniem… Nie dawał mi też zbyt jasnych sygnałów, że jest naszym sprzymierzeńcem, a po tym jak się uśmiechał, odniosłam wręcz wrażenie, że no jak mówiłam… Że to wróg… Zapewne w nocy będę miała ponownie okazję sobie z nim porozmawiać… Zapytam - powiedziała i pokręciła głową.
Kiedy Harper spojrzała na GPS, zauważyła, że połowę trasy już przejechali. Patrząc na mapę, Injebreck znajdowało się daleko od Douglas. Jednak w rzeczywistości to było tylko nieco więcej niż dziesięć kilometrów. Samo Isle of Man nie było wcale bardzo duże. Około pięćdziesięciu kilometrów w najdłuższym wymiarze.
- Ale też uważaj - odpowiedziała Jennifer. - Jeśli nie jest ogromnym socjopatą, to masz rację, powinien po prostu powiedzieć, że ma dobre zamiary. Kto wie, może sam jeszcze nie wie, jak ustosunkować się do ciebie. Bądź ostrożna. Dobrze, że wzięłaś go z góry za zagrożenia. Tak właśnie powinno być. Niespodziewani wrogowie wyskakujący zza krzaka są bardziej prawdopodobni od przyjaciół - powiedziała. - Chyba że masz akurat urodzinowe przyjęcie niespodziankę - zażartowała lekko.
Następnie poprawiła zmarszczkę spodni na nogach.
- Czuję się jak luksusowa prostytutka w tym stroju.
- Albo jak zabójczyni z filmu akcji… Tak czy inaczej, będzie ciekawie. Trudno jest być ostrożnym we śnie Jenny, nie masz nad tym kontroli. Jeśli jutro rano z jakiegoś powodu bym się nie obudziła, weź mój telefon i zadzwoń z niego do Kaverina. On będzie wiedział co zrobić - poleciła jej.
- “Oblej ją zimną wodą, Jennifer!” - kobieta wtrąciła komedianckim tonem. - “Szarpnij ją nieco mocniej! No litość boską, czy Konsumenci są naprawdę aż tak głupi, by nie umieć kogoś obudzić? Myślę, że tak, skoro są… czy też byli pod przewodnictwem Joakima Dahla”.
Alice kierowała dalej. Trasa nie była skomplikowana. Prosta droga do miasta, która wiła się przez jakieś małe skupiska mieszkalne. Harper zastanawiała się co do licha ma zrobić. Chciała traktować ten wyjazd jako misję mającą na celu odnalezienie dowodów i spokojny powrót, triumfalny, lub nie, do Anglii. Teraz nie dość, że jeszcze nie zaczęli nawet badać zaginięcia Edwina, to dołączyła do niego Moira, kolejna z rodziny Hastingsów… Czy któreś z ich przodków zalazło tym tutejszym wróżkom za skórę? Zastanawiała się nad tym podczas kierowania. To była jedna z rozsądniejszych hipotez. Tylko jak mogła ją zweryfikować? Bo musiała oprzeć się na jakichkolwiek dowodach, zanim zdecyduje, co było prawdą, a co nie.
- Powiedz mi prawdę, Alice… Wysłałaś ich do muzeum, bo naprawdę uważasz, że dowiedzą się czegoś tam? Czy po prostu dałaś im jakiekolwiek zadanie, żeby cieszyli się, że coś robią? I żeby znaleźli się daleko od West Baldwin Reservoir? Tak właściwie morderca nie musi wcale grasować w tamtej okolicy… Może jak najbardziej mieszkać w Douglas. To tylko dwadzieścia minut drogi.
Harper zerknęła na nią.
- Po pierwsze dlatego, że może rzeczywiście mogą znaleźć jakieś informacje o folklorze, które nieoczekiwanie mogłyby okazać się dla nas przydatne… Po drugie, bo nie chcę, żeby spędzali czas sami w domu, a po trzecie ze względu na mordercę. Wolę, żeby nie byli sami w takiej posiadłości, bez twojej opieki. Cokolwiek mogłoby się do nich zbliżyć, ty jesteś w stanie to rozwalić, Bee dałaby sobie radę, po prostu sprawiłaby że zostałaby zapomniana przez napastnika, ale nie chciałabym, żeby Kitowi coś się przytrafiło - wyjaśniła dokładnie.
- Legendy potrafią być zaskakująco przydatne, dowiedziałam się o tym w Helsinkach… Wtedy pomogła mi wikipedia i kilka stron o wierzeniach Finów - dodała.
- Serio? Tylko nie mów o tym nikomu w IBPI, bo wpadną w morderczy szał z gniewu, że Wikipedia jest równie dobra jak ich Zbiór Legend - zażartowała. - Myślisz, że byłabym w stanie rozwalić zagrożenie? Bo właśnie nad tym zastanawiam się od dłuższego czasu. Mordercę z jeziora byłabym w stanie pokonać, o ile on wcześniej nie zabiłby mnie. Ale jak mogę walczyć z wróżkami? Czy naprawdę byłabym w stanie wysadzić je w powietrze? Czy one są w ogóle materialne? Nie mam pojęcia. Wydaje mi się, że z nas wszystkich to właśnie Bee jest najbezpieczniejsza. Bo działa na umysł, nie na ciało. Jednak jej moc jest bardzo… samotna. Nie byłaby w stanie uratować nikogo oprócz siebie… - zawiesiła głos.
Tymczasem wjechały już na przedmieścia Douglas.
- Widziałaś ten znak? - zapytała de Trafford. - Skręt w lewo i trafiłybyśmy do tego szpitala, o którym mówiła Bee.
- Tak. Zapamiętamy to… Aha, do którego szpitala karetka zabrała Earcana? Pytałam już o to, ale nie pamiętam, czy mi odpowiedziałyście. Jestem nieco rozkojarzona - powiedziała Alice.
- Tutaj nie ma wielu szpitali, które mogłyby obsłużyć tego typu schorzenia. Jeśli dobrze pamiętam, Douglas ma mniej niż trzydziestu tysięcy mieszkańców. Dla porównania, Portland to prawie sześćset tysięcy. Nawet nie mają oddzielonego specjalnego szpitala pediatrycznego, tylko kierują wszystkich do Noble’s Hospital. Jest jeszcze kilka dodatkowych placówek typu hospicjum, czy publiczne centrum medyczne, ale mimo wszystko nie mamy zbyt wielu miejsc, w które powinnyśmy zajrzeć.
Alice przyjęła odpowiedź Jennifer, po czym nawiązała do wcześniejszego tematu.
- Nie wiem czy byłabyś w stanie wysadzić wróżkę, ale mniej więcej wiem jak wyglądają, chyba że to tylko wymysł mojego umysłu. Kiedy cię ugryzłam, myślałam że jesteś takową, a nawet widziałam cię jako wróżkę - powiedziała poważnym tonem. Kierowała ich w stronę najbardziej komfortowego przejazdu na ulicę Woodbourne Rd, bo stamtąd trafią uliczkami na miejsce, koło muzeum, a dalej meczetu.
- Na tym bym się nie opierała. Zobaczyłaś coś na paranormalnym kacu po skorzystaniu ze swoich mocy. To nie czyni cię jeszcze wróżką Sybillą - odpowiedziała de Trafford. - Bardziej wierzę w to, że byłaś mega wkurwiona na wróżki i cały czas obijały ci się w głowie, natomiast ja próbowałam ci pomóc, ale ty uznałaś, że cię zaatakowałam… I wyobraźnia zrobiła swoje. Widziałaś też Terry’ego w kuchni, ale nie najadłam się jego zapiekanką - mruknęła. - Czy co tam robił. Tak właściwie nie widziałam go nigdy, żeby gotował. Chyba nie potrafiłby przyrządzić chleba z masłem.
- Właściwie, jakby się nad tym zastanowić… Też nie widziałam go gotującego… - zauważyła Harper i poczuła jak w jej żołądku zawiązał się supeł.
‘Nie widziałam i nigdy nie zobacze’ - pomyślała cierpko i aż się skrzywiła. Zacisnęła mocniej dłonie na kierownicy. Prowadziła dalej. W radiu leciały przypadkowe piosenki, jednak nie zdołały rozproszyć jej myśli. Alice była skoncentrowana na prowadzeniu, zwłaszcza że pojawiło się więcej samochodów, a po drugie bo musiała przemyśleć plan rozmowy z Shanem, niestety jednak żaden ze scenariuszy zapewne nie przygotowywał jej na to co mogło nastąpić. Już na wstępie próbowała uniknąć rozważania, że przebywający w meczecie ludzie mogliby jej zagrozić. Miała szczera nadzieję, że nie.

Wnet dojechały na miejsce. Przynajmniej według ekranu GPSu.
- Gdzie jest ten meczet? - Jennifer rozejrzała się dookoła. - Czy to na pewno ta ulica? Czasami te nowoczesne wynalazki potrafią wariować.
Alice sprawdziła i rzeczywiście dotarły do celu. Ulica wyglądała bardzo nieciekawie i obskurnie. Rzeczywiście można było wierzyć w to, że niedaleko znajdował się dom publiczny. Jednak świątynia jakiejkolwiek religii nie pasowała do tej dzielnicy. Jeszcze było jasno, ale po zmroku mogłoby zrobić się nieprzyjemnie. W asfaltowej drodze były dziury poprzetykane łatami. Budynki były bardzo podobne do siebie i niczym nie wyróżniały się.


- Zaparkuj gdzieś, to wyjdziemy poszukać meczetu - powiedziała de Trafford.
Rudowłosa kiwnęła głową. Zaparkowała przed budynkiem z garażem i reklama serwisu Hondy, po czym wyłączyła silnik i wygrzebała telefon z torebki. Wybrała numer do Hastingsa i czekała aż odbierze. Nie była pewna, czy chce wchodzić do samego wnętrza meczetu, może mógł z niego już wyjść.
Mężczyzna jednak nie odbierał. Był sygnał, więc jego komórka chyba nie była wyładowana.
- To tutaj - rzuciła Jennifer, podchodząc do najbielszego budynku, przed którym został umieszczony słup. Alice ciężko było stwierdzić, czy przewodził prąd, czy też to była linia telefoniczna. - Wygląda bardzo niepozornie. Przyznam się, że spodziewałam się czegoś w stylu Meczetu Kocatepe. Byłam tam raz z Terrym - mruknęła. - Jest tabliczka, to meczet na pewno - powiedziała, patrząc na oznaczenie tuż nad drzwiami wejściowymi.
Harper zerknęła na nią.
- Wiesz, nie jestem pewna, czy nasze ubrania odpowiadają odwiedzinom meczetu. Choćby dlatego, że nie mamy nakrycia głowy, a to dla nich może być obrazą… - zauważyła Alice. Szczerze powiedziawszy, naprawdę nie chciała tam wchodzić, a to był tylko dodatkowy, bonusowy pretekst. Wybrała numer Shane’a ponownie. Poprawiła płaszcz i postawiła kołnierz. Teoretycznie miała chustkę na szyi i mogłaby ją założyć na głowę na te kilka chwil, ale Jenny niestety takiego nakrycia nie miała. A gdyby nawet ktoś dał jej milion dolarów, nie zamierzała wejść tam sama.
- A nie mogłabyś wejść tam sama? - zapytała Jennifer. - Masz chustkę na szyi, którą mogłabyś owinąć głowę. Ja natomiast mam nagie ramiona i na dodatek przecięcia na nogach… - zawiesiła głos. - Możemy też poczekać tutaj na niego - mruknęła. - Ostatecznie spotykamy się z nim w jego interesie, żeby dowiedział się, co się stało. My możemy odjechać już teraz. To on powinien pilnować, aby nas zobaczyć, choć to może szorstkie podejście.
Jennifer pewnie miałaby rację, gdyby nie fakt, że spóźniły się trochę. Minęło nieco czasu od rozmowy z Hastingsem, choć z drugiej strony nie umawiali się na konkretną godzinę.
Rudowłosa westchnęła ciężko. Zabrzmiała jak nastolatka, która bardzo, ale to bardzo nie chciała, żeby jej mama na studniówkę umówiła ją z synem swojej przyjaciółki, sąsiadki, który jest klasowym kujonem…
- Mmmmm dobra… Nie odbiera… Wejdę tam… Zapytam o niego… Nie wiem kogo… A potem wyjdę… Dobra… Mam paralizator… Tak… - powiedziała dodając sobie otuchy. Ściągnęła czarną, półprzezroczystą chustkę i ubrała na głowę. Zapięła porządnie płaszcz, a następnie spojrzała na Jennifer.
- Jakby co to wiesz… - powiedziała tylko krótko i ruszyła do wejścia. Była trochę zesztywniała. Czuła się, jakby wchodziła do jakiejś pieczary smoka… Nie było to przyjemne doznanie. Rozejrzała się za jakąś informacją czy było otwarte, po czym zapukała, a jeśli nikt nie otworzył, nacisnęła klamkę.
Kiedy tylko otworzyła drzwi, dostrzegła poruszenie w głębi korytarza. Sam meczet, przynajmniej w przedsionku, skojarzył się Alice bardziej z domem pogrzebowym, niż z miejscem świętym. Dominowała tutaj ponura elegancja i prostota. Z jakiegoś powodu spodziewała się, że gdyby przeszła nieco dalej, dostrzegłaby stos poustawianych trumien.
- Dzień dobry, w czym mogę służyć miłej pani? - zapytał mężczyzna.
Miał na sobie prosty, ale porządnie wyglądający garnitur. Na jego głowie natomiast spoczywał biały… turban? Czepek? Alice do końca nie wiedziała, jak nazwać to nakrycie. Mężczyzna posiadał bliskowschodnie rysy twarzy i kolor skóry. Miał może pięćdziesiąt lat, a także gęstą, czarną brodę, która łączyła się z krótko ściętymi włosami.


Alice przyglądała się mężczyźnie przez kilka chwil, a następnie skłoniła lekko głowę w geście uprzejmego powitania.
- Witam, poszukuję mojego znajomego, pana Shane’a Hastingsa… Ponoć był tutaj spotkać się ze swym znajomym, a mieliśmy się później spotkać. Czy zastałam go może? O ile się pan… rabin… orientuje? - wypowiadała się spokojnie i uprzejmie.

- Proszę zwracać się do mnie jako do imama Ariana - odpowiedział Arab. - Moje serce raduje, że teraz meczet staje się miejscem spotkań… - zawiesił głos, jakby pytająco?
Następnie zamilkł na krótki moment, obserwując Alice. Chyba nie czekał na jej odpowiedź, tylko po prostu zapisywał sobie jej obraz w swojej głowie. To wywołało subtelny niepokój u Alice, ale nie okazywała tego po sobie.
- Pan Hastings zapewne zaraz…
Nie dokończył, bo mężczyzna wynurzył się zza załomu korytarza.
- Alice? Już jesteś? - zapytał.
Miał na sobie ten sam garnitur, z którego rano wyszedł z domu. Oprócz tego posiadał również aktówkę, oraz… futerał na skrzypce.
- Ale szybko - rzekł. - Ale to dobrze, bo już miałem wychodzić. Czy poznałaś imama Ariana?
Śpiewaczka spojrzała na Shane’a. Przeskanowała czy był cały i zdrów, a kiedy stwierdziła, że nie miał pistoletu przy głowie, ani w ręce, poczuła ulgę.
- Tak, właśnie poznałam. Niezmiernie mi miło - skłamała, ale była uprzejma i dobrze wychowana, a ten człowiek nie dał jej powodów, by go nie szanowała… Po prostu zdarzyło mu się urodzić Arabem… Zerknęła na Ariana i ponownie skłoniła głowę, następnie popatrzyła na Hastingsa.
- Mi też bardzo miło - imam skinął głową.
 
Ombrose jest offline  
Stary 08-05-2019, 23:21   #188
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Przyjechałyśmy razem z Jennifer, ale niestety nie miała odpowiedniego stroju, by tu wejść, więc czeka na nas na zewnątrz… Woli pan porozmawiać tutaj, czy powinniśmy gdzieś pójść? To jakby na to nie patrzeć, świątynia, nie wiem czy jest odpowiednia na spotkania? - zerknęła na imama, a potem znów na Hastingsa pytająco.
Milczenie utrzymywało się przez kilka sekund. Arian drgnął, kiedy uświadomił sobie, że powinien się odezwać.
- To proszę zaprosić koleżankę do środka, o ile nie jest kompletnie naga - imam zaśmiał się. - Zdążyłem przyzwyczaić się do wyzywającego stroju wśród kobiet. O ile nie pojawiają się w trakcie ceremonii, nie mam z tym żadnych problemów. Ostatecznie to ja jestem gościem na obcej ziemi, więc nie mam prawa do oceny kultury i zwyczajów tutejszych. Wiem, że ten pogląd nie kojarzy się z islamem i nie dziwi mnie to, patrząc na zapatrywania na tę sprawę wielu moich przyjaciół. Rudowłosa cała się spięła, ale ponownie stłumiła ruch ciała.
- Ale chyba nie chciałbym nadużywać gościnności imama - Hastings rzucił. - Byłoby miło zjeść lunch gdzieś na mieście.
- To zapraszam do siebie. Przyrządziłem Tikkę Biryani z kurczakiem. Gotowanie to moja największa pasja i jedyna, nie licząc kolekcjonowania instrumentów muzycznych, ale to już wiecie.
Shane zagryzł wargę, jakby wahając się, czy skorzystać z propozycji imama. Na pewno nie chciał zadecydować bez poznania zdania Alice. I potencjalnie również Jennifer.
Harper zastanawiała się chwilę, po czym podniosła dłoń i potarła nią odrobinę policzek.
- Bardzo chętnie, jednakże nie jestem pewna, czy to dobry pomysł… Niestety nie jestem posłańcem niosącym szczęśliwe wieści i nie chciałabym stawiać imama w niekomfortowej sytuacji słuchania naszej rozmowy - powiedziała Alice uprzejmie.
- Jeżeli to prywatna konwersacja, to może rzeczywiście zaproszę was innego dnia - Arian zawiesił głos. - Myślę, że jakieś znajome miejsce i jeszcze bardziej neutralny grunt wydadzą się bardziej prawdopodobne. Choć drzwi mojego meczetu są cały czas otwarte i możecie tu zostać. Wiecie, gdzie mnie szukać - powiedział i ukłonił się. - Miło było panią poznać, pani Alice - rzekł do rudowłosej i następnie spojrzał na mężczyznę. - Przykro mi, że nie udało mi się znaleźć tego, czego pan szukał. Mam jednak nadzieję, że Moira ucieszy się - uśmiechnął się. - Moira, prawda? Nie przekręciłem imienia?
- Tak, Moira - Shane skinął głową i uśmiechnął się. Następnie podniósł rękę z futerałem. - Moira ma urodziny za dwa tygodnie i uznałem, że kupię jej skrzypce. Może stanie się to jej pasją? Żałuje, że mnie rodzice nie wprowadzili w świat muzyki i instrumentów, kiedy byłem w jej wieku - rzekł do Alice.
Rudowłosa popatrzyła na Ariana.
- Na pewno skorzystamy z zaproszenia, jeśli będzie ku temu odpowiedniejsza okazja - powiedziała Alice. ‘Po moim trupie’ - pomyślała. Nie przeszkadzała, ani nie dodawała nic w temacie Moiry.
- Cóż, na pewno lubi śpiewać, więc jakieś zainteresowanie muzyką posiada - zauważyła.
- Panie Hastings… - zwróciła się, jednocześnie dając mu spokojnie znać, że sprawa była dość nagląca i powinni wyjść, by ją omówić.
Imam i Shane pożegnali się z sobą. Muzułmanin wyraził nadzieję, że Alice jeszcze odwiedzi go w meczecie, najlepiej wraz z koleżanką i panem Hastingsem. Alice pożegnała go po prostu uprzejmie. Następnie obydwoje wyszli na ulicę. Jennifer stała oparta o maskę samochodu. Harper doszła do wniosku, że w tej chwili wyglądała jak modelka z rozkładówki.
- Widzę, że jesteście już przyszykowane na bankiet… - Shane zagaił. - Nie mam tutaj samochodu, zaparkowałem przy Villi Marinie i przeszedłem drogę do meczetu pieszo - dodał jeszcze.
- Szczerze powiedziawszy owszem, ubrałyśmy się w razie, gdyby jednak zdecydował pan wybrać się jakimś cudem na ten bankiet… Jednakże nie jestem tego taka pewna, po tym, co mam do powiedzenia. Może gdzieś usiądziemy, w jakimś miejscu… Choć tak naprawdę żadne miejsce nie będzie dobrym… - Harper zerknęła na Jennifer.
Kobieta pomachała im.
- Dzień dobry - rzuciła, kiedy podchodzili do samochodu.
Alice spostrzegła, że Shane spojrzał na Jennifer nieco… inaczej. W taki sposób, w jaki mężczyzna może spoglądać na kobietę. Trwało to jednak tylko przez moment. Prędko odwrócił wzrok na Harper. I patrzył na nią już w normalny, uprzejmy sposób, choć niezdradzający nadmiernego zainteresowania samą Alice.
- Panie Hastings… sprawa wygląda tak… Pański ojciec, jego stan bardzo krytycznie pogorszył się dzisiaj rano, tuż po opuszczeniu policji poszłam z Darleth sprawdzić co u niego i niestety, ale musiałyśmy wezwać karetkę… zabrano go do szpitala… - rudowłosa patrzyła prosto na Shane’a. Nie żartowała, nie uśmiechała się, podchodziła do sprawy dokładnie tak, jak należało do niej podejść. Z odpowiednią dozą powagi…
- Moira uciekła do swojej sypialni i tam zamknęła się, nie chcąc towarzystwa… Kiedy po pewnym czasie Bee wybrała się do niej z czymś do przekąszenia, okazało się, że pańska córka wymknęła się przez okno po pnączach porastających tę ścianę domu i na Boga, bardzo mi przykro, ale nie byliśmy w stanie jej znaleźć. Przepadła jak kamień w wodę, dlatego sprawa jest pilna i przyjechałyśmy o tym porozmawiać. I teraz, zanim pod wpływem gwałtownych emocji, podejmie pan jakieś decyzję, proponuję, że to ja i Jennifer zawieziemy pana dokądkolwiek chce pan teraz jechać, bo wypadek z powodu stresu, to ostatnie, czego dziś panu życzę… - powiedziała śpiewaczka. Nie poruszała się, ale zrobiła zasmuconą minę. Gdyby znała go dobrze, przytuliłaby go teraz. Jedyne co mogła więc zrobić, to podnieść rękę i oprzeć ją na jego ramieniu, co uczyniła w geście okazania wsparcia i chęci pomocy.

Shane słuchał i słuchał jej słów. Alice odniosła wrażenie, że z każdym kolejnym jego twarz bardziej tężała. Nie wybuchł płaczem, nie zareagował zbyt emocjonalnie. Tak właściwie już po kilku zdaniach kobieta odniosła wrażenie, że Hastings przestał ją słuchać. Jednak kiedy go dotknęła… drgnął. I z wrażenia wypuścił wszystko, co trzymał. Aktówka upadła na asfalt, jednak nie wywołało to zbyt dużej szkody. Była dobrze zapięta i nawet nie otworzyła się. Skrzypce jednak mogłyby tego nie wytrzymać… lecz wtem Harper zareagowała prędko niczym żądło skorpiona. Wyrzuciła ręce do przodu i złapała futerał w locie.
Całe to zamieszanie sprawiło tylko tyle, że Shane nieco ożywił się. Skrzywił się okropnie.
- Zdaje się, że jak coś się psuje, to kurwa wszystko na raz musi się spieprzyć, czyż nie? - zapytał retorycznie.
Wydawało się, że wymawianie każdego słowa przychodziło mu z trudem. Zapewne zareagowałby dużo bardziej gwałtownie, gdyby nie powstrzymywał się. Ustawił się bokiem.
- Przejdę się trochę. Spacer mi pomoże. Ja… są rzeczy, które muszę zrobić. Miałem i tak złe przeczucia, teraz wiem dlaczego - Alice odniosła wrażenie, że Shane mówił dużo bardziej do siebie, niż do nich. - Nie martwcie się o mnie. Przepraszam za kłopot i dziękuję za informacje - rzekł drewnianym tonem i ruszył równie mechanicznym, robotycznym krokiem naprzód. Wydawało się, że był w lekkim szoku.
Harper nie zatrzymywała go. Rozumiała, że potrzebował czasu dla siebie.
- Jenny… - zagadnęła blondynkę, nim całkiem zniknął im z widoku.
- Masz prawo jazdy? - zapytała spokojnym tonem.
- Tak samo jak promile we krwi - odpowiedziała de Trafford. - Wypiłam trochę tego wina Darleth. Ale nie na tyle, żebym nie mogła prowadzić. Chcesz za nim pobiec? A mnie wysłać do domu? - zapytała.
- Nie… chcę, żebyś go śledziła… A tymczasem to ja pojadę do domu. Skoro nikogo nie ma, będę mogła spokojnie skorzystać ze swojej mocy… Odnoszę wrażenie, że po tym jak na ciebie popatrzył, jesteś mu bardziej prawdopodobnie kojącym nerwy istnieniem niż ja… Poza tym… Ja co najwyżej mogłabym się z nim pogrążyć w smutku, a ty masz dość temperamentu by go postawić do pionu… Czy mogę cię o coś takiego poprosić? - zapytała rudowłosa.
- Chcesz krótkiej czy długiej odpowiedzi? - odparła Jennifer. - Decyduj, bo jak zaraz zniknie nam z oczu, to nie będzie żadnego śledzenia.
- Krótkiej - powiedziała zwięźle Alice.
Mężczyzna szedł dość prędkim krokiem w stronę… o dziwo północną, a nie południową. Alice nie była kompletnie pewna, musiałaby spojrzeć na GPS… ale wydawało jej się, że to była ślepa uliczka. Powinien to wiedzieć, skoro drogę do meczetu przeszedł pieszo. Choć może nie chciał wrócić tą samą drogą, którą przyszedł i wydawało mu się, że znajdzie gdzieś dalej przejście. Chyba że był tak wzburzony, że w ogóle o niczym nie myślał, tylko szedł. Harper spostrzegła, że wyciągnął telefon i wpatrywał się długo w jego ekran, idąc cały czas przed siebie.
Śledziła wzrokiem oddalającego się Shane’a. Zastanawiało ją dokąd tak właściwie szedł i co zamierzał później robić? Miała nadzieję, że nic głupiego. Bogatym ludziom czasem potrafiło odbić w takich sytuacjach, a że mieli pieniądze, żeby coś z tym zrobić, było tylko gorzej…
- Wolałabym długą - Jennifer odparła. - Ale w porządku. Do zobaczenia. Napisz do mnie, jak wrócisz do domu. I jakby zdarzyło się coś jeszcze - powiedziała. - Masz kluczyki?
- Mam. W końcu… To ja prowadziłam - przypomniała jej, po czym ruszyła do samochodu. Alice westchnęła. Otworzyła go po czym wsiadła. Jeszcze chwilę nie ruszała obserwując teraz oddalającą się Jennifer. Kiedy jednak nie była w stanie już jej dostrzec z tytułu dystansu, odpaliła silnik i udała się w drogę powrotną do rezydencji. W końcu co innego miałaby robić w mieście, kiedy jej konsumenci mieli już swoje zadania. Postanowiła, że wróci do rezydencji, usiądzie do swojego komputera i zajmie się zbieraniem informacji na własną rękę. Porówna je z mapa… Ale w pierwszej kolejności znajdzie Pana Serdelka, bo chyba zgubił się gdzieś na trawie koło domu.
- No cóż, z balu nici, ale chociaż wieczór może będzie miły? - odezwała się sama do siebie i odpaliła GPS, aby poprowadził ją w trasę powrotną.

Droga powrotna nie była zbyt obfita w wydarzenia. Alice wracała znaną jej trasą. Piosenki w radiu raz podobały się jej bardziej, raz mniej. Podobnie jak przejezdność dróg. Jednak kiedy tylko opuściła Douglas i znalazła się w drodze prowadzącej na północ, mogła wcisnąć gaz do dechy. Przyjemnie było słyszeć intensywną pracę silnika i czuć setki mijanych metrów w tak niewielkim czasie. Spoglądać na mijane krajobrazy i zostawiać wszystko za sobą. Jednak Harper miała świadomość, że bez względu na umiejscowienie wskazówki na liczniku… i tak nie ucieknie od wszystkich problemów, które na starcie spotkały ją w Douglas. Spojrzała na West Baldwin Reservoir. Jakie sekrety skrywało jezioro? Co takiego widziało? Alice wiedziała, że nie mogło podzielić się z nią ani jedną plotką. Słońce odbijało się tafli wody podobnie jak okoliczne drzewa i niebo. Całe to otoczenie promieniowało aurą tajemniczości. Harper aż poczuła ciarki przebiegające jej po przedramionach. Już chciała je poskrobać, ale przy takiej prędkości jazdy lepiej było przez cały czas pewnie trzymać ręce na kierownicy. Wnet znalazła się na placu przed Injebreck House. Rezydencja wyglądał tak samo, jak wtedy, kiedy ją opuściły. Zmienił się tylko jeden szczegół - brakowało samochodu Darleth. Bee i Kit musieli już ją zabrać na emocjonujące zwiedzanie muzeum.
Rudowłosa zaparkowała samochód, po czym włączyła radio i silnik. Wzięła swoją torebkę, po czym wysiadła z auta. Następnie ruszyła do drzwi wejściowych. Miała jeden z kluczy, więc weszła do środka. Było tak potwornie dziwnie wchodzić do tak ogromnego domu i wiedzieć, że nikogo poza sobą w nim nie ma. Śpiewaczka westchnęła. Zamknęła drzwi na podstawowy zamek, po czym ruszyła do kuchni wstawić wodę na herbatę. Nie była głodna, ale wiedziała, że przy pracy będzie jej się chciało pić.
Kiedy uporała się z tym zadaniem, ruszyła na górę do swojego pokoju. Po drodze zdjęła płaszcz i zaczęła rozbierać z sukienki. Nie sądziła, by była jej dziś potrzebna. Założyła wygodne jeansy i t-shirt, a następnie ruszyła na dół. Chciała wyjść do ogrodu znaleźć misia Moiry.
Alice obeszła teren wokół domu… i to dwa razy. Nigdzie jednak nie mogła znaleźć pluszaka. To zdawało się dziwne. Przecież jeżeli gdzieś go upuściła, to powinno to być tutaj, czyż nie? Chyba że Jennifer lub Bee wzięły go ze sobą. Wtedy musiałaby do nich zadzwonić albo przeszukać ich rzeczy… Istniała też trzecia opcja i ta była najbardziej niepokojąca. Alice mogła powrócić do głębiej położonych części ogrodu, aby przekonać się, czy może tam nie zostawiła Pana Serdelka. Jednak… czy to było bezpieczne? Musiała pamiętać, że obecnie znajdowała się kompletnie sama na całkowitym odludziu. Mogłaby krzyczeć o pomoc z całych sił, wypluwać sobie płuca i zdzierać krtań… ale nie dałoby to żadnych rezultatów. Choć istniała duża szansa, że nawet nie dano by jej okazji na takie odgłosy. Czy warto było ryzykować dla misia? Lecz z drugiej strony… czy naprawdę była aż tak zastraszona, że nie mogła przespacerować się po głupim ogrodzie? A podobno wypowiedziała wróżkom wojnę…
Harper zawahała się, po czym uspokoiła. Postanowiła podejść do tego logicznie… Upuściła misia koło domu, więc nie mógł być nigdzie dalej. Jeśli go więc nie było, ktoś musiał zabrać go do środka. Postanowiła wyjść z tego założenia i przejść się po pomieszczeniach w rezydencji. Wszystkich, poza pokojem Shane’a, nie zamierzała naruszać jego prywatnej sfery. Tylko czy chciała otwierać ludziom szafy, zaglądać do szafek i pod łóżka? Takie pytanie pojawiło się w jej głowie, kiedy weszła do kolejnego pokoju i przez ten cały czas nie mogła znaleźć Pana Serdelka. Zdawało się całkiem możliwe, że ktoś nie rzucił go po prostu na swoje łóżko, tylko schował za jakimiś drzwiczkami. Harper z każdym kolejnym krokiem czuła się coraz bardziej jak intruz w Injebreck House. To był stary dom i promieniowała z niego atmosfera wieków, nawet jeśli meble i tapety nie były okropnie stare i rozpadające się. Prawie że wyczuwała energię ludzi, którzy tu żyli. To, że znalazła się tu z zaproszenia Esmeraldy nie znaczyło jeszcze… że oni też ją zaprosili. Z tym, że już od długiego czasu nie żyli i to wszystko było prawdopodobnie tylko i wyłącznie w głowie Alice. Bez wątpienia mogła być nieco bardziej nerwowa w tak dużej posiadłości, będąc kompletnie samą.
Postanowiła jednak nie grzebać mieszkańcom po szafkach. Przejrzała tylko pomieszczenia, w poszukiwaniu misia na łóżku, szafce, czy podłodze, a potem sprawdziła nawet pokój Moiry, czy czasem jakimś sposobem nie trafił tam.
- Panie Serdelku, proszę się nie wygłupiać… - powiedziała, chcąc zagłuszyć ciszę w której przebywała.
“Nie, pani Alice. Ja chcę się jeszcze pobawić w chowanego”, zdawał się odpowiadać pluszak. Harper nie mogła go nigdzie znaleźć. Z jakiegoś powodu zaczęło narastać w niej przekonanie, że jego po prostu… nie było. Oczywiście, nie przeszukiwała dokładnie wszystkich pomieszczeń. Pan Serdelek mógł być wszędzie… na przykład, ubłocony, w koszu na brudną bieliznę. Było mnóstwo miejsc, w które nie mogła zajrzeć, albo z powodu przyzwoitości, albo dlatego, gdyż nie mogła marnować na pluszaka nie wiadomo ile czasu. Minęło już pół godziny, kiedy musiała zdecydować, czy dalej go szukać, czy też spisać Pana Serdelka na straty.
Harper zrezygnowała. Odniosła wrażenie, że gdziekolwiek był Pan Serdelek, albo ktoś go tam dobrze ukrył, albo był zajęty czymś innym i nie zamierzał do niej wyjść.
- Dobra, wygrałeś pluszowy misiu - oznajmiła, po czym ruszyła do swojego pokoju. Napisała wiadomość do Jennifer, że nic jej nie jest. Następnie wyciągnęła swój komputer z torby, rozstawiła na stoliku i odpaliła. Zamierzała sprawdzić maile, a potem poszukać informacji o legendach krążących wokół okolic stolicy Isle of Man. Napiła się herbaty, która przestygła.

Już wcześniej otrzymała jednak SMSa od Jennifer.

Cytat:
Shane wszedł do klubu nocnego, choć był jeszcze zamknięty. Zapukał, ale ktoś mu otworzył. Był chwilę i wyszedł. Idzie teraz w moją stronę xd
Natomiast w internecie pojawiły się głównie informacje o legendach… ale wyścigów motocyklowych TT na Isle of Man. Sala sław i tego typu rzeczy. Wyglądało na to, że wyspa najbardziej słynęła właśnie z organizowanego wydarzenia sportowego. Wnet wyłowiła jednak źródło, które już wcześniej chwaliła Jennifer. Wikipedię. Była cała strona o tutejszej kulturze. Zaczęła czytać.

Cytat:
Kultura Isle of Man

Kultura Isle of Man ma swoje podłoże w celtyckich - oraz w mniejszym stopniu nordyckich - źródłach. Jednak bliskość geograficzna ze Zjednoczonym Królestwem, popularność turystyczna wyspy jego mieszkańców oraz masowe imigracje brytyjskich pracowników sprawiły, że brytyjskie wpływy kulturowe stały się dominujące już w osiemnastym wieku. Niedawne kampanie miały na celu rewitalizację kultury manx po długim okresie anglicyzacji. W rezultacie wzrosła zainteresowanie językiem manx, historią wyspy oraz muzycznymi tradycjami.

Język

Oficjalnym językiem Isle of Man jest język angielskim. Tradycyjnie mówiono w galickim języku manx, jednak obecnie jest on uważany za “krytycznie zagrożony”.
Galicki język manx jest językiem celtyckim goidelskim i jest jednym z wyspiarskich celtyckich języków używanych na wyspach brytyjskich. Manx został oficjalnie uznany jako rzeczywisty autochtoniczny język regionalny w Europejskiej karcie języków regionalnych lub mniejszościowych, co zostało ratyfikowane przez Zjednoczone Królestwo 27. marca 2001 za pośrednictwem rządu Isle of Man.
Język manx jest blisko spokrewniony z językiem irlandzkim i galickim szkockim. Do środka dwudziestego wieku pozostało jedynie kilku ludzi traktujących go jako język ojczysty. Ostatni z nich, Ned Maddrell, zmarł 27. grudnia 1974. Od tego czasu podjęto próby odrodzenia manx w szkołach. Wiele osób nauczyło się języka manx jako drugiego języka. Pierwsi ojczyści mówcy języka manx (dwujęzyczni z językiem angielskim) żyją już teraz - rozumiani jako osoby, którzy nauczyli się tego języka od rodziców posługujących się tym językiem.
(...)
W powszechnym użyciu są przywitania “moghrey mie” i “fastyr mie”, co znaczy “dzień dobry” i “dobrego popołudnia”. Język manx korzysta tutaj ze słowa “popołudnie” zamiast “wieczór”. Kolejnym częstym wyrażeniem jest “traa dy liooar”, co znaczy “starczy czasu”, co reprezentuje stereotypowe, dość luźne podejście do życia mieszkańców wyspy.
(...)
Alice doszła do wniosku, że nie interesował ją język manx aż tak bardzo. Było kilka innych sekcji, do których mogła przejść od razu. Literatura, symbole, religia, muzyka, mity, legendy i folklor, kuchnia oraz sport.
Postanowiła skoczyć od razu do symboli, następnie religii, a potem mitów, legend i folkloru. Puściła sobie też muzykę, żeby urozmaicić czas czytania informacji. Siedzenie w ciszy prawdopodobnie doprowadziłoby ją do senności, a tego akurat teraz nie chciała.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 08-05-2019, 23:23   #189
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Cytat:
Symbole


Od wieków symbolem wyspy jest triskelion, podobny nieco do sycylijskiej trinakrii. Trzy zgięte nogi, każda z ostrogą, złączone w udach. Triskalion manx zdaje się nie mieć oficjalnego designu. Publikacje rządowe, waluta, flagi, stanowiska turystyczne i inne instytucje korzystają z różnych wariantów. Większość, ale nie wszystkie, zachowują symetrię rotacyjną, inne biegną zgodnie z ruchem wskazówek zegara, lub też nie.
(...)
Trzy nogi są odzwierciedleniem łacińskiego motta wyspy (które zostało zaadoptowane już po dłuższym okresie funkcjonowania symbolu): “Quocunque Jeceris Stabit”, co można przetłumaczyć jako “Jakkolwiek/gdziekolwiek to rzucisz, tam będzie”...

‘A jednak, Pan Serdelek nie był’ - pomyślała sama do siebie Harper i wróciła do czytania dalej.


Początek Trzech Nóg Man (bo tak zazwyczaj symbol jest nazywany) jest tłumaczony legendą manx o tym, jak Manannan, którego imię momentalnie skojarzyło się Harper z pewną chwytliwa piosenką, z nuceniem w głowie, której refrenu walczyła przez dobre dziesięć sekund, nim wróciła do czytania dalej... odparł inwazję, przemieniając się w trzy nogi i staczając się w dół wzgórza, tym sam pokonując najeźdzców.


Mity, legendy i folklor

Nazwa Isle of Man jest eponimem pochodzącym od Manannána mac Lira - celtyckiego boga mórz według starego leksykonu irlandzkiego (Słownik Cormaca lub Sanas Cormaic). Ciekawostką mitologii manx jest to, że Manannan był “pierwszym człowiekiem na Man, staczającym się na trzech nogach przez mgłę niczym koło”. Nazywano Manannana mianem Trójnogiego Mężczyzny (Manx: Yn Doinney Troor Cassgh), a wszyscy mieszkańcy wyspy - jak wierzono - mieli trzy nogi aż do chwili pojawienia się Świętego Patryka na terenie Isle of Man.

Jak dla Alice, ten tekst wydawał się koszmarnie przekomiczny… Trzy nogi, to tak jakby porównywali swoje penisy do długości kolejnej kończyny… I w tym momencie spoważniała, kiedy pomyślała o potencjalnych celtyckich wojownikach, ubranych w te ich typowe ubrania i potencjalnie większość z nich mogła mieć rozmiar jak Dahl. Zbladła i pokręciła głową, waląc na moment dłonią w twarz, żeby wymazać ten obraz z pamięci… Nie szło, ale chociaż zdołała się skoncentrować. Przetarła tylko twarz dłońmi i wróciła do czytania...

...Tradycyjna ballada Mannanan beg mac y Leirr; ny, slane coontey jeh Ellan Vannin (“Mały Mannanan, syn Leirra, lub też cała Isle of Man”)(z roku 1507-22) - twierdzi, że Isle of Man była niegdyś pod rządami Mannana, który nałożył podatek na lud wyspy, aż przybył Święty Patryk i wygnał szaleńca. Jedna zwrotka rzecze: “Utrzymał ją nie mieczem/Ani też strzałami czy łukiem. / Ale kiedy widział nacierające statki, / Nakrywał ją mgłą.” (Str. 4) “. Tak więc tutaj rzekomo Mannanan podniósł mgłę, aby ukryć całą wyspę przed detekcją (cf. Féth fiada). Zapłata, jaką zażądał Mannanan, był snop szorstkiej trawy z bagien (leaogher-ghlass), przynoszony mu każdego przesilenia letniego (24. czerwca).
- Co jest z tymi bogami i bożkami i tym przesileniem, wszyscy odpieprzają wtedy jakąś gruba imprezę w świecie bogów, czy jak? - warknęła zawieszając się na tym na chwilę. Pokręciła głową i kontynuowała...


W tradycji i folklorze manx znajduje się wiele opowieści o mitycznych stworach i postaciach. Między innymi Buggane - złośliwy duch - który według legendy zdmuchnął dach Kościoła Świętego Triniana w napadzie złości. Często pomocny, ale nieprzewidywalny Fenodyree, Glashtyn - który może być włochatym goblinem lub też wodnym koniem, wynurzającym się z wodnych okolic, lub też Moddey Dhoo - czarny pies duch, który niegdyś przemierzał ściany i korytarze Zamku Peel, strasząc strażników na służbie.

Alice odniosła wrażenie, że chyba czytała nieco o Moddey Dhoo w kontekście piekielnych ogarów na całym świecie kilka miesięcy temu, kiedy zajmowała się Surmą. Czytała dalej.

Podobno Man jest domem dla mooinjer veggey, lub też małego ludu (tłumacząc z manx). Choć często lokalni ludzie wspominają o tym ludzie poprzez zaimek “oni”. Istnieje sławny Wróżkowy Most i podobno przemierzenie go bez pożyczenia wróżkom dobrego poranka lub popołudnia przynosi pecha. Kolejne typy wróżek to Mi’raj (???) i Arkan Sonney lub Arc-Vuc-Soney “Szczęśliwe-Dziko-Świnie”.
Irlandzka legenda przypisuje stworzenie Isle of Man irlandzkiego legendarnemu herosowi Fionnowi mac Cumhaillowi (często nazywanego Finnem McCoolem). Finn poszukiwał szkockiego giganta i chcąc uniemożliwić jego ucieczkę wpław przez morze, chwycił ogromną masę gliny i skał z masywu skalnego i rzucił nim w toń. Ale przesadził z siłą i masa ziemi trafiła w Morze Irlandzkie, tworząc tym samym wyspę. Dziura, którą w międzyczasie stworzył, stała się wkrótce Lough Neagh.
Harper zorientowała się, że herbata w jej kubku się skończyła. Była trochę zamyślona nad czytaniem. Nie była pewna, czy dowiedziała się czegoś przydatnego, jednak rozpoznawała już teraz, że kamienny symbol w ogrodzie, na którym leżała, miał symbolizować trzy nogi… wzięła swój kubek i ruszyła na dół przyrządzić sobie herbatę.

Głowa lekko jej pulsowała od myśli. Kto byłby w stanie jej pomóc, czy mogła powtórzyć sytuację z Akką? Ale wtedy okoliczności były zgoła inne…
Zalała torebkę wrzątkiem i poczekała aż się zaparzy. Zamieszała i ruszyła z powrotem na górę. Uznała, że starczy czytania. Teraz postanowiła zabrać się za mapę. Miała ją i pinezki. Wystarczyło rozłożyć ją na łóżku i użyć mocy Dubhe… Taki miała plan na za chwilę…

Przygotowała wszystko, po czym stanęła przed łóżkiem. Zamknęła oczy i wzięła trzy głębokie wdechy. Po tym zaczęła sięgać do mocy i ciepłej energii Dubhe. Pozwoliła jej sobą zawładnąć i czekała. Powoli otworzyła oczy, by spojrzeć jak się sprawy mają, kiedy poczuła, że całą jej skórę pokrywało to znajome, przyjemne ciepło.
Wnet Alice poczuła, że zaczyna unosić się nad ziemią. Jej włosy zatańczyły wokół jej głowy, jakby była syreną w morskiej toni. Ich kolor zaczął zmieniać się od końcówek w stronę cebulek. Rudość ginęła pod naporem świecącego złota. Astralna energia rozproszyła się po ciele Harper, płynąc wraz z krwią. Tętnice i żyły zmieniły się w światłowody, a w głowie zalśniła czysta jasność i pewność siebie. Alice rzadko kiedy czuła się tak pełna życia, jak wtedy, kiedy wchodziła w Imago.

Zerknęła na pinezki. Wszystkie pofrunęły w powietrze i zawisły nad mapą. Następnie zaczęły poruszać się, niczym pszczoły w ulu. Trwało to kilka sekund, po czym niektóre opadły prędko niczym błyskawice, wbijając się w mapę. Do tego momentu wszystko szło zgodnie z planem… Wnet zdarzyło się coś, czego Alice nigdy wcześniej nie widziała. Wbite pinezki… oderwały się od mapy i ruszyły do wspólnej puli, natomiast w tym samym czasie inne wbiły się w innych miejscach. Zdawało się kompletnie przypadkowych. Zupełnie tak, jakby igły nie wiedziały, gdzie chcą trafić… Albo chciały trafić wszędzie…
Tego Harper nie spodziewała się… Obserwowała jeszcze chwilę punkty, w które wbijały się pinezki… Może był jakiś kształt, lub wzór, który powstawał z dziurek po wbiciach.
Po około dwóch minutach jednak ustąpiła. Pozwoliła energii Dubhe rozpłynąć się. Wtedy też dokładnie przyjrzała się mapie, oceniając czy w tym wszystkim był w ogóle jakiś sens…
Nie. Nie było. To wyglądało tak, jak gdyby żona od dekad torturowana przez męża wreszcie złapała za nóż. Nie patrzyła, w które miejsce trafiała ostrzem, waliła jak popadnie. Tam gdzie mogła i tak często, jak tylko to było możliwe. Alice oceniła, że to porównanie było dość drastyczne… jednak w pełni oddawało agresję oraz chaos pinezek poruszających się pod wpływem mocy Dubhe.
To sprawiło, że Alice poczuła się nieco… Niepewnie. Odłożyła mapę na stolik, a pinezki wsypała do opakowania, następnie napiła się herbaty. To oznaczało, że cała wyspa była bombą atomową Fluxu… Czemu u licha IBPI się tym nie interesowało? To intrygowało ją chyba najbardziej. Pokręciła głową i opróżniła szklankę. Spojrzała na ekran komputera, czy ktoś coś napisał, potem na potencjalne wiadomości na telefonie, aż w końcu jej wzrok padł na godzinę.
Dochodziło wpół do piątej. Okazało się, że o dziwo nie otrzymała żadnych maili. Ani od Egelmana, ani od kogokolwiek innego. Być może właśnie teraz Konsumenci wcielali w życie plany z jej poprzednich odpowiedzi. Spostrzegła jednak, że wysłano do niej kilka SMSów.

Cytat:
Napisał Bee
Darleth właśnie zwymiotowała na środku sali z eksponatami, słodki boże…
Cytat:
Napisał Bee
Wszystko w porządku. Już jest lepiej. Kit wyszedł z Darleth, ale ja przeglądam eksponaty. Byłoby mi łatwiej, gdybym wiedziała, czego szukać.
Cytat:
Napisał Kit
Hejooo
Cytat:
Napisał Jennifer
Shane spostrzegł mnie. Wyszedł właśnie do toalety. Powiedziałam mu, że szłam za nim, bo martwiłam się. Poszliśmy na lunch, jestem głodna. Jest całkiem miły. Trochę przypomina mi ojca. Nie wierzę, że napisałam to w charakterze komplementu xd
Cytat:
Napisał Kit
Co tam? :3
Cytat:
Napisał Bee
Mam nadzieję, że u was wszystko w porządku.
Alice odpisała Bee jak wyglądała sytuacja z Shanem i o tym, że powróciła do rezydencji, popracować nad sprawą z kompem i pinezkami i żeby się nie martwili. Harper dopiła herbatę i westchnęła. Nie była jeszcze głodna, a miała sporo czasu… Postanowiła więc obejrzeć jakiś film. Przeniosła się z laptopem na łóżko i zaczęła wyszukiwać tytułów, które internet mógł jej dopomóc zająć czas do powrotu kogoś oczekiwanego do domu.
Oczywiście internet dysponował wieloma filmami oraz serialami. Była tylko jedna zagwozdka. Wcześniej korzystała z internetu z komórki, a nie posiadała nieograniczonego transferu danych. Natomiast nigdy nie poprosiła nikogo o hasła do wifi w Injebreck House. Gdyby obejrzała coś poprzez łączność satelitarną, straciłaby potencjalnie kilka cennych gigabajtów, a przynajmniej kilkaset megabajtów w zależności od jakości przesyłu. Czy opłacało się? Wyglądało na to, że mogła być nawet przewodniczącą potężnej sekty, a i tak pętały ją ziemskie ograniczenia sieci telefonicznych.
- Eh… - westchnęła, po czym ruszyła na dół, żeby zasiąść przed telewizorem w salonie i przeszukać jego zawartość. Miała nadzieję znaleźć tam coś interesującego, bo jeśli nie, to będzie musiała poszukać jakiejś książki…
W telewizji miała do wyboru kilka różnych seriali. Lecieli właśnie Przyjaciele na jednym kanale, a na drugim Bogaci bankruci. Jeżeli miała ochotę na coś, co nie było komediami, to zostały jej filmy. Oba dopiero co się zaczęły. Krzyk, pierwsza część. A na innym kanale Mechaniczna pomarańcza. Na pozostałych stacjach filmy były już w samym środku, albo kończyły się, więc oglądanie ich nie miało większego sensu. Mimo to mogła spędzić trochę czasu na kanapie, czekając na…
Na co, tak właściwie?
Być może Moira właśnie w tej chwili była torturowana, kiedy ona oglądała telewizję. Poza tym nie dowiedziała się tak właściwie niczego w sprawie Edwina. Z drugiej strony… co takiego mogła zrobić?
- Martwa na nic się im nie przydam… - skomentowała sama do swoich natrętnych myśli. Wyłączyła telewizor. Nie miała nastroju na horrory. Ruszyła poszukać jakiejś książki, gdziekolwiek, zaczynając od gabinetu. Może było tam coś ciekawego. Jeśli nie, chciała poszukać wejścia na strych, o ile znajdował się tu taki…
W gabinecie znajdowało się dużo książek, ale niezbyt rozrywkowych. Alice spostrzegła tytuły nawiązujące do statystyki, ekonomii, języków obcych, a nawet architektury i medycyny. Najciekawsza zdawała się półka z literaturą gastronomiczną. To były bardzo stare tomy, w którym znajdowały się ponadczasowe przepisy najróżniejszych kuchni. Mimo wszystko ciężko było to nazwać wciągającą lekturą. Harper ruszyła na piętro, kiedy otrzymała SMSa.

Cytat:
Napisał Jennifer
Zjedliśmy. Shane wraca do domu, a ja ruszyłam do muzeum. Bee poprosiła mnie o pomoc.
Alice obeszła piętro, ale nie zauważyła wejścia na strych. To zdawało się dziwne, jako że… mogłaby przysiąc, że powinna być jeszcze jedna kondygnacja. Tak jej się wydawało, kiedy patrzyła na Injebreck House z zewnątrz.
Harper przyszło do głowy, że może wejście na strych znajduje się w którymś z pokoi. Pamiętała, że czasem w domach drabinka była ukrywana w suficie garderoby.
Poszła więc przejść się po sypialniach, szukając, czy może któraś kryła taką skrytkę, jeśli jednak nie, zrezygnowała i wróciła do swojego pokoju. Wyszukała jakąś książkę w internecie i postanowiła ściągnąć e-book’a. Internet sugerował jej różne tytuły, ale jedna z okładek zainteresowała ją swoim mrocznym i tajemniczym wyglądem…
Autorką była Karen Marie Moning, a tymczasem książka nosiła tytuł ‘Darkfever’, była opowiadaniem fantasy o wróżkach, szukaniu mrocznej księgi, a także bohaterce, której siostra zmarła. Zdawało jej się również, że to chyba jakiś romans, bo był w tej sekcji. Postanowiła z nudów dać książce szansę. Ściągnęła ją i zabrała się za czytanie.
Alice zagłębiła się w lekturze. Zazwyczaj ludzie czytali książki lub oglądali filmy po to, żeby uciec od prawdziwego świata. Harper natomiast czytała powieść o wróżkach, jak gdyby miała ich za mało wokół siebie. Mimo to samo czytanie sprawiło jej przyjemność. Język książki był lekki i atrakcyjny. Przekładała kolejne strony, nawet nie czując upływającego czasu.

Wokół niej panowała kompletna cisza. Nie przerywało jej nic. Ani ćwierkanie ptaszków, ani szum wiatru… Kompletne zero decybeli. Rzadko kiedy przebywała w takiej próżni dźwiękowej. Kontynuowała czytanie kolejnego rozdziału… kiedy wnet usłyszała drobny odgłos. Było to ciche, rytmiczne stukanie… Być może o drewno? Ale nie miała pojęcia czego. Zdawało jej się jednak, że dźwięk dobiegał… gdzieś znad sufitu…
Harper zmarszczyła brwi. Uniosła głowę w górę i zaczęła nasłuchiwać. Podkręciła nawet odrobinę słuch. Kiedy po pewnym czasie dźwięk stał się już na tyle stały, że nie był wyłącznie chwilowym stukaniem, Alice niechętnie, ale odłożyła laptopa z książką, po czym zeszła z łóżka i zaczęła iść, szukając gdzie ten dźwięk był najwyraźniejszy.
Dźwięk zdawał się coraz mniej regularny. Tak samo jego głośność w pewnych momentach była dużo wyraźniejsza, a dźwięk bardziej miarowy, a potem kompletnie przygasało zarówno tempo, jak i natężenie odgłosu. Z tego też powodu Harper ciężko było stwierdzić, w którym punkcie na piętrze dźwięk zdawał się najmocniej zaznaczony. W pewnym momencie zapanowała kompletna cisza. Alice zastygła w bezruchu i słyszała już tylko bicie własnego serca. W każdym razie… jedno było pewne. Coś znajdowało się nad jej głową, nawet jeśli nie wiedziała, w którym dokładnie miejscu… ani co to takiego było. Ciężko jej wyobrazić sobie, co takiego mogłoby wydawać podobne dźwięki.
Rudowłosa stała tak jeszcze chwilę i słuchała rezydencji, czy może dźwięk nie przeniósł się gdzieś indziej.
W końcu jednak westchnęła i potarła twarz dłonią.
- Pewnie wiewiórka - powiedziała sobie i parsknęła, uświadamiając sobie, że zachowała się jak te postacie z horrorów… I że jej świat był zbyt paranormalny, by rzeczywiście szczerze uwierzyła, że była to tylko wiewiórka… Nie miała jednak jak wejść na strych, więc nie mogła nic z tym zrobić i liczyła, że działało to też w drugą stronę i to coś, czymkolwiek było… Nie mogło do niej zejść. Ruszyła do swojej sypialni z zamiarem powrotu do lektury książki. Główna bohaterka zaczynała swoje śledztwo w Dublinie i Alice była ciekawa jak jej pójdzie i kogo spotka… No i czy to wróżki zabiły jej siostrę.
Po pewnym czasie znowu usłyszała stukanie. Na początku szybkie i stosunkowo głośne, ale z każdą kolejną sekundą cichło. Jeśli to była wiewiórka, to bardzo lubiła powracać albo na strych, albo na dach Injebreck House. Potem jednak rozpadał się deszcz. Na początku chmury nieśmiało pokryły niebo i jedynie pojedyncze krople deszczu obijały się o szybę, jednak wnet lunęła potężna ulewa. Taka mocna, że Alice nawet nie była w stanie spostrzec, co działo się na zewnątrz. Po oknie spływał istny wodospad. Jednocześnie wydało jej się, że zrobiło się jakby… zimniej? Ubrania, które miała na sobie, nie wystarczały. Odniosła wrażenie, że powinna albo zakopać się pod ciepłą kołdrą, albo założyć gruby sweter.
Tymczasem… usłyszała kolejny odgłos. Na początku myślała, że to było to dziwne stukanie, jednak ten dźwięk brzmiał inaczej. Spojrzała na okno. Czarny kocur przyciskał do niego łeb. Prawą ręką skrobał o szybę, prosząc o wejście do środka. Musiał być cały przemoczony…
 
Ombrose jest offline  
Stary 08-05-2019, 23:24   #190
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- O matko… - powiedziała widząc stworzenie. Alice podniosła się i wpuściła kota do pokoju. Po czym wzięła czysty ręcznik.
- Chodź tutaj, kici kici, musimy cię wytrzeć, bo jesteś cały mokry, żebyś się nie przeziębił - powiedziała. Przyszło jej do głowy, że może to ten kot skakał tak po dachu, w sumie to byłoby logiczne, czyż nie? W międzyczasie Alice założyła gruby sweter w kolorze beżowym, był dość luźny, zsuwał jej się z jednego ramienia, ale zdecydowanie był ciepły. Alice wzięła też sól, którą zostawiły tu z dziewczynami i nasypała na parapecie i przy framudze swojego pokoju. Miała przeczucie, że może na wszelki wypadek lepiej się zabezpieczyć.

Kot wskoczył do środka. Wyglądał jak zlepek czarnego nieszczęścia, jednak jego postura mimo wszystko starała się zachować trochę elegancji i godności. Jednak… jeden duży szczegół zwrócił uwagę Alice. Sierściuch trzymał w zębach pluszaka. Nikogo innego, tylko misia. I to nie byle jakiego. Pana Serdelka. Kocur nie czekał na to, aż Harper go osuszy, tylko ruszył prędkim, dość żwawym krokiem w stronę drzwi. Chyba wiedział, gdzie chce pójść z przyjacielem Moiry. Zdawało się, że kompletnie zapomniał o istnieniu Alice. W jego oczach wykonała jedyną rzecz, do której się urodziła - otworzyła mu okno - i teraz równie dobrze mogła zniknąć.
- O, Pan Serdelek się znalazł… Jak ładnie… - stwierdziła i popatrzyła za kotem, który zachowywał się jak u siebie. Z ciekawości wyszła na korytarz by spojrzeć dokąd tak właściwie niósł tego misia. Przyszło jej do głowy, że może do pokoju dziewczynki? Nie wiedziała też, że koty potrafiły takie rzeczy… Chyba, że nie były zwyczajnymi kotami…
Jej kroki lekko zwolniły, kiedy przypomniał jej się inny czarny kot, którego kiedyś spotkała. Postanowiła więc, że nie będzie dalej szła. Jedynie spojrzała dokąd udał się czarny futrzak z pluszowym towarzyszem. Potem wróciła do siebie. Deszcz był piękny, ale jakoś zamiast ją usypiać, niepokoił ją. Zdawała się być oddzielona szczelną kotarą od reszty wszechświata. Tak jakby była tylko ona i ten dom. To było… dziwnie zatrważające doznanie. Opadła ponownie na łóżko, skryła nogi pod kocem i czytała dalej. Sól była przy oknie i drzwiach. Wierzyła, że jeśli zaatakują ją wróżki, to je powstrzyma… Na inne problemy miała dalej broń pod poduszką… Jeszcze raz wspomniała, jak kot ruszył prosto do pokoju Moiry. Wszedł do środka, rozejrzał się, ale kiedy nikogo nie zauważył, to wyszedł, a następnie ruszył w dół schodów. Alice skończyła kolejny rozdział powieści, a deszcz nie przestawał padać. Zrobiła się nieco senna, ale nie na tyle, żeby rzeczywiście zasnąć. Pomyślała o tym, żeby zrobić kawę, kiedy usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Ktoś wszedł do domu.
Śpiewaczka uniosła się do siadu i słuchała uważnie. Nie podniosła się od razu, chciała ocenić co ten ktoś zrobi. Zamykała drzwi na zamek, więc musiał to być tylko ktoś, kto miał klucz. Postanowiła jednak, że zrobi sobie tę kawę. Wstała, wzięła paralizator i schowała do kieszeni. A następnie ruszyła na dół. Już ze schodów nasłuchiwała kto to. Było popołudnie, w domu zrobiło się dość ciemno, a ciemne chmury i ulewa jeszcze pogarszały sprawę. Zapaliła więc światło, żeby nie zlecieć ze schodów i jednocześnie by dać znać tej osobie na dole, że ona też tu była. Zamierzała iść zrobić sobie kawę, kierując się na dół i do kuchni.
Spostrzegła w korytarzu kogoś, kogo jak najbardziej mogła spodziewać się, bo został zapowiedziany przez Jennifer już jakiś czas temu. To był Shane. Zerknął na Alice.
- Objechałem okolicę, ale nigdzie jej nie widziałem. Policja przyjęła zgłoszenie. Podobno nie minęło jeszcze wystarczająco czasu żeby zgłosić zaginięcie, ale w świetle ostatnich zaginięć dzieci… - zawiesił głos. - Chciałem trochę obejść okolicę, ale rozpadał się ten deszcz…
Wyglądał naprawdę kiepsko. Jego dziecko w najlepszym wyjściu mokło gdzieś na deszczu w mrozie. Odwiesił płaszcz i odłożył do szafy futerał ze skrzypcami oraz aktówkę.
- Przebiorę się i ubiorę w nieco lepszy strój. Następnie rozejrzę po okolicy. Nie będę w stanie siedzieć bezczynnie w takich okolicznościach - mruknął pod nosem.
- Może chociaż napijesz się gorącej herbaty? Chory następnego dnia nic nie zdziałasz - zauważyła Alice. Ulżyło jej, że to był jednak Shane. Poszła do kuchni i wstawiła czajnik. Zastanawiała się… Czy powinna pójść z nim? A co jeśli zabójca zaatakuje go, gdy będzie łaził i błąkał się po tym deszczu. Postawiła dwa kubki, do jednego dała kawę, do drugiego herbatę owocową, rozgrzewającą. Czekała aż dzbanek da znać, że woda była gotowa. Miała skrzyżowane ręce. W zamyśleniu obserwowała swoje odbicie w kranie nad zlewem.
Shane zrobił kilka kroków wgłąb korytarza.
- Pójdę przebiorę się. I herbata… chyba tak. Wezmę ją do kubka takiego na drogę, bo nie wytrzymam w tym domu ani chwili. Po co ja tutaj w ogóle przyjeżdżałem… kompletnie się nie opłacało…
Zdawało się, że Hastings był albo na skraju płaczu, albo tak wycieńczony emocjonalnie, że nie starczyło mu sił na łzy.
- O…? - mruknął.
Jako że Shane stanął akurat w wejściu do kuchni, to mogła spojrzeć na niego bez opuszczania pokoju. Spostrzegła, że czarny kot - swoją drogą wciąż mokry, ale już nie tak bardzo - susami popędził w stronę mężczyzny z Panem Serdelkiem. Zostawił pluszaka u stóp mężczyzny i uciekł. Hastings zmarszczył brwi, patrząc na zabawkę, która na pierwszy rzut oka nadawała się tylko do kosza.
- To chyba Moiry? - zmarszczył brwi.
- Tak… To Pan Serdelek - zauważyła Alice.
- Pluszowy miś pana córki - dodała, uzupełniając. Popatrzyła na kota.
- A ty chcesz być cały czas mokry, dzielny futrzaku? - zagadnęła do kota. Pochyliła się, żeby go pogłaskać.
- Czy mogę pójść z tobą? Nie byłoby dobrze, żebyś szedł sam, może razem coś wskóramy, a tam przecież dalej grasuje morderca… Co jeśli ona wróci, ale ty już nie? - zagadnęła. Dzbanek pstryknął, Alice obróciła się i zalała kubki z napojami.
- Jeśli tutaj wróci, to umrę mimo wszystko szczęśliwy - odpowiedział Shane. - Nie ma sensu, żebyśmy razem szli. Moje oczy wystarczą. A właśnie z powodu mordercy nie zasugeruję, żebyśmy rozdzielili się i przeszukali osobno większy teren. O siebie się nie martwię. Wyrzucam sobie tylko to, że nie dopilnowałem lepiej jej bezpieczeństwa. Jakim ojcem jestem? Pewnie takim, jakim synem.
Podniósł pluszaka i położył go na jednym z blatów kuchennych. Zrobił to dość agresywnie.
- Przecież powinienem odwiedzić ojca w szpitalu. Ale mam wrażenie, że jeśli tam pojadę… to tylko zmarnuję czas… bo przecież mu i tak nie pomogę. A Moirę… Moirę muszę znaleźć… - Alice spostrzegła w jego twarzy rosnącą determinację. - Co o mnie myślisz, Alice? - zapytał dość ogólnie, przenosząc wzrok na kobietę.
Śpiewaczka przyglądała mu się. Postawiła kubek z jego herbatą na blacie przed nim.
- Myślę, że nie jesteś złą osobą. Może nieco samotną, może nieco zbyt zapracowaną… Ale nie złą. To nie jest twoja wina, że twój ojciec rozchorował się bardziej i że twoja córka zniknęła. Los tak chciał, pech jeśli wolisz… Nie ma jednak sytuacji, z której nie można wyjść. Wierzę, że Moira to mądra i dzielna dziewczynka i da sobie radę i wróci. Jeśli uważasz, że lepiej, żebym została, to zostanę, ale nie wiem, czy chodzenie po terenie samemu, kiedy leje tak potwornie, to dobry pomysł. A co jeśli zrobisz sobie krzywdę, bo czegoś nie zauważysz? Moira zapewne gdzieś się skryła przed tym deszczem, ale nie sądzę, by wyruszanie w taką pogodę było mądrym… Rozumiem, że bardzo ci zależy, żeby ją odnaleźć, ale nie podejmuj nieodpowiedzialnych decyzji. Usiądź, napij się i przemyśl to… - zasugerowała. Zalała swoją kawę mlekiem i zaczęła w niej mieszać.
- Ale jak mam uspokoić się i nie podejmować nieodpowiedzialnych decyzji, jeśli wszystko, co mam po Moirze… to ten pieprzony pluszak - warknął i trzepnął Pana Serdelka po głowie.
Pluszak spadł na podłogę. Odsłaniając tym samym swoją tajemnicę.


Zdawało się, że Moira lubiła pluszaki ze skrytkami. Nie tylko żaba w jej pokoju była wzbogacona o dodatkową strefę nie dla ciekawskich oczu. Shane przykucnął i podniósł misia. Złość momentalnie z niego wyparowała. Zdawało się, że był świadomy tego, że pluszak nie zrobił mu żadnej krzywdy i bezzasadnie wyładował na nim emocje. Może trochę było mu nawet głupio przed Alice, choć najprawdopodobniej nie przejmował się takimi rzeczami w tych okolicznościach.
- Pewnie są tutaj mamby lub jakieś inne słodycze. Moira chowała je przede mną w takich miejscach… - mruknął Shane, po czym wsunął dłoń do misia. Zmarszczył brwi.
- Dekapitowałeś Pana Serdelka i grzebiesz mu we wnętrznościach… Tak swoją drogą… Pewnie nie chowałaby słodyczy, gdybyś pozwalał jej je jadać… Może nie zaraz nadmiar, ale jedną czekoladę na tydzień… Wtedy nie ukrywałaby ich tak - zauważyła Alice.
- Może jedną czekoladę na godzinę, co? - Shane skrzywił się. - Choć z drugiej strony może gdybym ją trochę utuczył, to nie miałaby siły tak prędko uciekać z domu.
- Więc co jest w środku? - zapytała Alice, podeszła bliżej i usiadła przy stole. Postawiła swoja kawę i podniosła głowę misia z podłogi.
- Hmm… - Shane odpowiedział, po czym wyciągnął całą garść i wypuścił jej zawartość na blat kuchenny. - Oczywiście.
To były głównie papierki po cukierkach, gumach i czekoladkach. A także złamana kredka. Shane już miał wyrzucić to wszystko do kosza, kiedy coś przykuło jego uwagę… Zaczął rozprostowywać wszystkie śmiecie i ustawił je po kolei obok siebie. Harper podeszła bliżej i spostrzegła, że na każdym papierku było coś napisane.

Cytat:
tato
Shane spojrzał na te cztery, koślawe litery napisane kredką na małym skrawku. Wyciągnął dłoń i dotknął ich palcem wskazującym. Zadrżał.

Cytat:
czekam na przejście
Chwilę szukał w poszukiwaniu kolejnej części wiadomości.

Cytat:
przez wrórzkowy most
- Hmm… - Hastings zmarszczył brwi. Jego mina wyrażała ogromne zaniepokojenie i najprawdopodobniej nie błędem ortograficznym.

Cytat:
boję się
To było wszystko, co Moira miała im do przekazania.
Albo co mogła im przekazać.
Harper milczała, patrząc na papierki, tak samo jak Shane. Wyprostowała się i napiła kawy. Zanotowała, by sprawdzić wszelkie informacje o legendzie tego mostu i gdzie tak właściwie się znajdował. Czy ten, którym przejeżdżali był tym prawdziwym, czy może tylko symbolicznym mostem wróżek… Popijała dalej kawę.
- No to wiemy, gdzie jest… Chyba - powiedziała poważnym tonem.
Shane stał nieruchomo. Zaczął dygotać. Alice odniosła wrażenie, że to nie z zimna. A przynajmniej nie tylko z tego powodu. Wnet jednak uspokoił się, przynajmniej pozornie. Chwycił kadłub Pana Serdelka i uderzył nim o blat. Spojrzał na Alice.
- Czy to jakiś żart? - zapytał. - Co to za pieprzona gra? Czy to wydaje się zabawne?
Ciężko było powiedzieć, w jaki sposób Hastings widział tę sytuację, najpewniej zresztą on sam tego nie chciał.
Rudowłosa drgnęła, ale na szczęście swój kubek miała w dłoni. Gorzej z herbatą Shane’a, nieco wylało się na stół.
- Nie sądzę. Twoja córka nie żartowałaby w taki sposób - zauważyła. Podniosła się od stołu, żeby nie być niżej niż Hastings. Wolała jednak, by dzieliła ich odległość chociaż tych dwóch kroków.
- Sądzę, że cokolwiek miała na myśli, jest to dokładnie to, co się dzieje - dodała. Dopiła kawę do końca i wstawiła kubek do zlewu.
- Teraz chociaż nie trzeba się błąkać bez celu - zauważyła.
Shane wyglądał tak, jak gdyby wciąż nie był do końca pewny, jak zareagować na to wszystko.
- Miałem na myśli… coś innego. Ciekawiło mnie, czy to nie jest jakiś wasz żart, a nie Moiry. Nie zrozum mnie źle… jestem tylko zatroskanym ojcem, który bardzo niewiele rozumie i poszukuje odpowiedzi. A najbardziej prawdopodobne wydaje się to, że wy jakoś to ukartowaliście. Bo nie widzę w pobliżu nikogo innego i nie sądzę, żeby Moira miała takie chore pomysły na zabawy ze mną. Nigdy nie zachowywała się w ten sposób. Jeżeli… - zawiesił głos. Zamilkł. - Chyba powinienem zadzwonić do Esmeraldy i upewnić się, że wie o waszym istnieniu… - powiedział ostrożnie, jak gdyby Alice zaraz miała wyciągnąć nóż, uśmiechnąć się upiornie i zacząć go nim dźgać.
- Proszę. Dzwoń. Zapewniam cię jednak, że żadne z nas nie zrobiłoby czegoś takiego. Czuje się urażona, że w ogóle mogłeś coś takiego przypuszczać. Nie jesteśmy niepoważnymi młodocianymi przestępcami… Mam ci podać własny telefon z jej numerem, żebyś się wreszcie w tej kwestii uspokoił? Bo już mam dość kolejnych niestosownych aluzji w tym temacie z twojej strony. Wybacz - powiedziała. Obróciła się, krzyżując ręce pod biustem i czekała na jego decyzję.
- Może ty zostań tu i pozbieraj się do kupy, pogadaj z Esmeraldą, a ja pojadę na wróżkowy most… Zanim znowu rozszarpiesz jakieś pluszowe stworzenie… - powiedziała, po czym ruszyła w stronę wyjścia z kuchni. Chyba ewidentnie zamierzała spełnić to, co powiedziała. Jak na razie ruszyła w stronę schodów na piętro, chciała iść na górę po telefon, torbę i rzeczy, by móc jechać na most.
Shane podążył za nią.
- Ale prawda jest taka, że nie mówisz mi wszystkiego - powiedział. - Na przykład… wcześniej wspominałaś, że nie przyjechaliście tutaj tylko w celach wypoczynkowych. Ale już nigdy więcej nie podjęłaś tego tematu… - zawiesił głos. - Po co w takim razie tutaj jesteście? - zapytał.
Bez wątpienia Hastings już chwilę temu porzucił uprzejmość i elegancję. Zapewne poważna choroba ojca i zniknięcie córki wywarło swój wpływ na niego.
- Ponieważ mogłoby ci się poprzestawiać w głowie, gdybym powiedziała ci wszystko. W pewnym sensie jesteśmy detektywami i mamy rozwiązać pewną sprawę. Tak właściwie zniknięcie Moiry też już wzięłam pod uwagę jako punkt, którym mamy się zająć. Możesz zadzwonić do Esmeraldy, ale nie powie ci nic innego, niż to co ja już zrobiłam. Choć może innymi słowy - oznajmiła. Zerknęła na niego przez ramię, kiedy szedł za nią przez korytarz do schodów.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172