Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-05-2019, 23:18   #186
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Popieram - mruknęła rudowłosa.
Jennifer natomiast zwróciła się do Harper.
- Ale to nie będzie trochę podejrzane, jeśli w ogóle olejemy policję?
- Spotkacie się z nimi jutro. Zadzwonimy do pana komisarza i poinformujemy go o tym, to będzie najsensowniejsze rozwiązanie. Kit musi ozdrowieć po zatruciu, a my ponoć mamy mieć bankiet, więc no przecież nie można ominąć takiej okazji. W końcu jesteś córką de Traffordów, raczej takiego wydarzenia byś nie ominęła - zasugerowała taktycznie Alice. Wysnuła już plan, przynajmniej na ten wieczór.
- Uhm… tak - Jennifer odpowiedziała. - Teraz będzie, że panience z wyższych sfer znudził się golf, brydż i jazda konno, po czym wzięła się za zabijanie.
Zaśmiała się lekko. Tak właściwie… było to mocno niepokojące. Nawet Bee poruszyła się lekko na krześle.
- Czyli jedziecie z informacją, że stała się ogromna tragedia z Earcanem - podsumowała. - A co do Moiry, to wspomnicie, że była smutna i zaszyła się w pokoju, a potem gdzieś się podziała nie wiadomo kiedy i że dlatego nianię odprawiłyśmy, bo nie miała kim się opiekować.
- Tak. To chyba będzie najbardziej logiczne rozwiązanie. Wtedy nie będzie można zwalić na nas winy, był tu w końcu rzeczywiście mały chaos, kiedy zniknęła - zauważyła Alice, po czym wstała od biurka. Spojrzała na Jennifer.
- No to jedziemy… Bee, masz prawo jazdy? Zapytaj Darleth, czy może pożyczyć ci auto, o ile ma… Jak nie, to podwieziemy was, a potem po drodze zgarniemy z powrotem - zaproponowała rudowłosa.
- Mam - Barnett skinęła głową.
- A ja nie… - Kit zawiesił głos, jakby przyznawał się do wielkiego sekretu. - Mam nadzieję, że to nie będzie problemem.
- Idę po swoja torbę - Alice oznajmiła jeszcze. Potrzebowała portfela i kosmetyków. Zastanawiało ją jak zareaguje Shane na to wszystko. Miała nadzieję, że jakoś to zniesie.
- Czyli zostawimy pijaną Darleth bez samochodu z wróżkami i mordercą grasującym w pobliżu - podsumowała Jennifer. - Swoją drogą… wspomniałaś przy niej, że oni są ze sobą powiązani? Że morderca zabił na ich zlecenie?
- Tak, podczas pogawędki z wróżkami, wyszło na to, że ten co wysysa krew to jakiś ich pupilek, jak Surma bogów Tuoneli, no i że gdy skonsumuje słodką krew, jak mniemam porwanych dzieci, to już ich nie opuści… Czy jakoś tak, cokolwiek miały na myśli, nie dość że bawimy się z nimi, to jeszcze z tym czymś. Jeśli chcecie, to zabierzcie ją ze sobą do muzeum… I tak nie ma tu kogo pilnować, więc może da się namówić na coś, co oderwie jej myśli od śmierci chłopaka… Ewentualnie powiedzcie, że jak pojedzie z wami, to potem postawicie jej flaszkę dobrego wina - zaproponowała Harper.
- Chyba tak zrobimy, dla spokoju sumienia - powiedziała Bee. - Chyba że sama zaśnie w międzyczasie, to nie będziemy jej budzić. Najlepiej gdyby trochę wytrzeźwiała, mimo wszystko… - zawiesiła głos.
- Muzeum nie brzmi ciekawie, powinniśmy pójść do salonu gier albo do lunaparku - mruknął pod nosem Kit. - Nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłem na rollecoasterze - ciężko westchnął.
Jenny spojrzała na niego. Chyba wahała się, czy cokolwiek powiedzieć, ale najwyraźniej zdecydowała, że nie warto.
- My juz pilnie musimy iść. Wolę zdążyć przed korkami - oznajmiła i ruszyła do drzwi.
- Trzymamy się planów i widzimy się potem tu w rezydencji - oznajmiła i wyszła z pokoju. Potrzebowała zebrać rzeczy, by mogli wyruszyć. Ruszyła na górę.
- Masz naładowaną komórkę? - jeszcze Bee rzuciła za nią.
Harper wyciągnęła telefon i zerknęła na niego.
- Podładuję go w czasie drogi do miasta, a jak coś to telefon Jenny - oznajmiła. Zniknęła na schodach na piętro. Ruszyła do swojej sypialni, ale po drodze zerknęła na pokój Moiry. Posmutniała nieco. Poszła jednak wziąć swoje rzeczy.
- Mam gdzieś twoje plany… - powiedziała do siebie, ale mówiła do kogoś zupełnie innego.
Bee i Kit pozostali na parterze, pewnie żeby zobaczyć, co z Darleth. Musieli zareklamować jej pobyt w muzeum. To nie musiało być łatwe w dniu, w którym dowiedziała się o śmierci ukochanego i wypiła dość dużo alkoholu. Tymczasem Jennifer weszła po schodach na piętro i zniknęła w swoim pokoju. Albo poszła do łazienki. Alice tak właściwie nie wiedziała, jako że tylko słyszała jej kroki na korytarzu, kiedy sama przebywała w swoim pokoju. Co takiego chciała zabrać z sobą? Jak się ubrać? Raczej już nie wybiorą się na bankiet, jednak jeśli miałyby na niego pójść… to nie była pewna, czy będą mogli wrócić tutaj po dodatkowe stroje.
Harper wyciągnęła ze swojego bagażu dwie sukienki, które wzięła na tak zwany ‘wszelki wypadek, gdyby musiała udać się do urzędowej placówki’, poza tym lubiła wyglądać dobrze. Zaraziła się tym od Soni i trzymała kilku zasad… Rozłożyła sukienki na łóżku i patrzyła.
- Jenny! Przyjdź no na chwilę! - zawołała na korytarz, nie był to jednak naglący, czy spanikowany ton. Postanowiła zapytać blondynkę o zdanie w doborze odzienia, na potencjalnie ewentualne wydarzenie w postaci bankietu. Raczej spodziewała się, że Shane z niego zrezygnuje, ale zawsze warto było chuchać na zimne.
Blondynka weszła do pokoju.
- O co… - zaczęła, po czym spojrzała na dwie sukienki i parsknęła śmiechem. - Mamy coraz bardziej poważne problemy, jak widzę. Ale czemu chcesz się tak elegancko ubrać? - zapytała. - Sama przebrałam się w dres…
Rzeczywiście miała na sobie czarne, sportowe ubranie. Idealne do spuszczania manta złym ludziom. Albo i dobrym. Jennifer mogła czasami nie zauważać różnicy.
Harper zerknęła na nią.
- Bo może nam się przytrafić bankiet wieczorem, a raczej przed tym już tu nie wrócimy. Poza tym, pewna osoba, powiedziała mi kiedyś, że dobrze jest wyglądać dobrze podczas wypełniania zadań, bo wtedy od razu czujesz się lepiej…
Jennifer zamrugała, jak gdyby Alice zaczęła mówić w kompletnie obcym języku.
- A poza tym, to trochę jak w tych filmach akcji Jenny… Jako szefowa Kościoła konsumentów muszę prezentować sobą pewien standard… A ty jako moja pięść spustoszenia, zdecydowanie wyglądasz jak bodyguard szefowej mafii… - uśmiechnęła się do niej lekko.
- To która, ta, czy ta? - wskazała po kolei zieloną i czarną sukienkę.
- Ta zielona wygląda na coś, co założyłaby Esmeralda. Ale ty jesteś na to za młoda. Ten kolor kojarzy mi się z jakimś obiciem, ale nie pamiętam czego… Chyba ta czarna lepsza, ale nie jestem fanką odstających rękawków. Ale mimo wszystko lepsza, zarówno elegancka, jak i seksowna. Jeszcze nie jesteś mamusią, nie musisz tak się ubierać - Jenny uśmiechnęła się wyzywająco do Alice. - Nie masz pewnie trzeciej? Czy ja też muszę ubrać się w sukienkę? Bo chyba byłoby to sensowne, żebym nie pojawiła się na bankiecie w dresach. Musiałabym być jakąś wielką gwiazdą, żeby uszło mi to płazem.
Harper schowała zieloną sukienkę do torby, po czym wyciągnęła z niej burgundową koronkę, która za chwilę okazała się być częścią kolejnej sukienki.
- Mam jeszcze coś takiego… ale to ostatnia z posiadanych. Jest rozciągliwa i wygodna, więc zmieściłabyś się w nią bez problemów - zauważyła Alice.
- Najbardziej mi się podoba - odpowiedziała Jennifer. - Choć pasowałaby najlepiej do urody Bee. Ten kolor mógłby gryźć się z twoimi włosami. Mi byłoby w nim całkiem ładnie. Mimo wszystko chyba wybiorę kostium, który z sobą przywiozłam. Będzie wygodniejszy w przypadku zagrożenia od sukienki. Jak chcesz, to mogę ci go pokazać… - zawiesiła głos.
- Jasne. Ubieramy się od razu, czy zabieramy do auta i będziemy uprawiać ekshibicjonizm przedbankietowy? - zapytała ją jeszcze Alice, nim Jenny poszła do siebie.
- Od razu. Przebiorę się i wrócę - powiedziała. - Nie wiem, czy ty chcesz chodzić po mieście w sukience, ale ja w moim stroju mogę - zawiesiła głos.
- Mogę chodzic w sukience… Przywykłam do tego w Helsinkach - odpowiedziała rudowłosa.
Dziesięć minut później de Trafford zjawiła się w pokoju Alice. Miała na sobie krótki, czarny top bez ramiączek, fantazyjnie wycięty na piersiach. Oprócz tego ciekawe, skórzane spodnie. Ozdoba na szyi, buty, pasek oraz kopertówka idealnie pasowały do siebie, głównie za sprawą złotych akcentów.


- I jak? - zapytała.
- Wyglądasz świetnie. Zdecydowanie ci to pasuje - oznajmiła, nakładając krótkie do nadgarstków, delikatne, czarne rękawiczki. Odkąd miała protezę palców, zawsze jakieś nosiła. Zebrała włosy w koński ogon, jak to miała w zwyczaju, co tylko podkreśliło urodę jej sukienki nadając bardziej szykownego charakteru.
- No to możemy iść - stwierdziła, po czym zabrała torebkę, ładowarkę i portfel. Ubrała odpowiednie buty i płaszczyk. A następnie ruszyła z Jenny na dół, po tym jak i blondynka już wszystko pozbierała.
- Wzięłam dla ciebie paralizator i spray - Jennifer powiedziała, po czym wyjęła obie rzeczy z kopertówki. - Ledwo się do niej zmieściły z moim portfelem i kluczykami - mruknęła i podała Alice. - Ale w przypadku zagrożenia uciekaj, a nie walcz. Zostaw mnie samą. Nie spodziewamy się chyba żadnych napaści, ale… to akurat coś typowego dla niespodziewanych napaści, więc miejmy się na baczności - uśmiechnęła się delikatnie, jakby żartowała. - Cholera… masz kosmetyki? Nie będę malowała się aż do samego bankietu.
- Znając mojego farta, meczet będzie pełen znajomych Khalida… - mruknęła z pogarda Alice. Wzięła od Jennifer spray i paralizator.
- Mam kosmetyki. Spokojna głowa - oznajmiła.
- Chodźmy - powiedziała i rozejrzała się po parterze, ciekawiło ją jak poszło Kitowi i Bee namawianie Darleth.
Weszła do salonu. O dziwo to nie Bee namawiała Filipinkę, ale Kit. Siedział na kanapie obok niej. Trzymał jej dłoń jedną ręką, a drugą głaskał ją delikatnie.
- Zasługujesz na coś więcej, niż kieliszek kiepskiego wina - powiedział, nachylając się do niej dyskretnie. - Otrzymałaś dzisiaj straszny cios, ale musisz pokazać całemu światu, że jesteś od tego silniejsza. Bo jesteś. Patrzę na ciebie i widzę silną, niezależną kobietę, która miała odwagę wyemigrować samotnie na inny kontynent, nauczyć się obcego języka i bardzo dobrze radzić sobie bez niczyjej pomocy. Zostawiłaś rodzinę, przyjaciół i narzeczonego na Filipinach. Do tego trzeba wspaniałego, silnego charakteru, którego na przykład mi… - i tutaj położył dłoń na klatce piersiowej - …na przykład brakuje.
- Ale to wszystko wydarzyło się tak niedawno… - Darleth pokręciła głową, choć bez wątpienia słuchała Kaisera.
- Darleth, skarbie, ja cię nie proszę, żebyś zapomniała o przeszłości. Przecież chcemy cię zabrać do muzeum, świątyni przeszłości - Kit zaśmiał się delikatnie. - Właśnie o to chodzi, żeby… - zawiesił na moment głos i ściszył go. Chyba nie wiedział do końca, jak dalej poprowadzić wypowiedź.
Ale nie musiał, bo Darleth skinęła głową. Mocniej ścisnęła dłoń Kaisera i spojrzała na sufit z nieco mocniejszym wyrazem twarzy.
- To masz na myśli, że nigdzie lepiej nie pożegnam się z przeszłością, niż z muzeum? - zapytała. - Kiedy zobaczę te wszystkie wieki minione i ślady po miliardach ludzi, którzy żyli i zginęli, to...
- To zrozumiesz, że śmierć jest nieodłączną częścią życia i naturalną koleją rzeczy.

Jenny ścisnęła Alice za łokieć.
- Chyba powinnyśmy iść - szepnęła. - Widzę, że mocniejsza scena się tu dzieje… - rzuciła jakby lekko kpiąco, ale nie do końca.
Harper jedynie kiwnęła głową. Była dumna z Kita, że tak świetnie poradził sobie z zadaniem. Ruszyły więc we dwie do drzwi wyjściowych, a następnie udały się do samochodu. Alice postanowiła, że będzie prowadzić. Ustawiła telefon z mapą, podpięła do ładowania w samochodzie.
Gdy były gotowe i Jennifer zapięła pas, ruszyła. Miała nadzieję, że zastaną Shane’a nadal w meczecie i to całego i zdrowego.
- On jest Muzułmaninem? - de Trafford rzuciła tuż po tym, kiedy opuściły teren posesji. - Bo nie rozumiem, czemu miałby być akurat w meczecie. W ogóle zaskoczyło mnie, że w Douglas będzie jakikolwiek meczet. Rozumiem jeszcze cerkiew, ale meczet? Przecież to… może nie Wielka Brytania, ale prawie. Pewnie niektórzy ludzie manx rzuciliby się na mnie w tej chwili - uśmiechneła się półgębkiem.
Alice zerknęła na nią.
- Bo muzułmanie jak plaga rozleźli się po całej Europie i świecie… Oni i ich durne kebaby… A co do Hastingsa, ponoć odwiedzał jakiegoś znajomego, ale nie powiedział w jakiej sprawie - wyjaśniła. Wyjechała na drogę i skierowała samochód na trasę w stronę Douglas.
- Mam nadzieję, że to nie jest ktoś z bandy Sharifa… - mruknęła Jennifer. - Nie chcę być… jak to się mówi… słowo wyleciało mi z głowy… rasistką? Wiesz, co mam na myśli. Zdaję sobie sprawę, że nie każdy Muzułmanin jest terrorystą, albo, co gorsze, przyjacielem Afaf i jej brata, ale wolałabym nie napotykać żadnych na mojej drodze w miejscu publicznym. Bo po zmroku i w ciemnej alejce… - uśmiechnęła się delikatnie - ...to jednak coś innego.
- Gdybym mogła, wysadziłabym im cały Irak… Ale się nie da, więc muszę znosić myśl, że istnieją i że każdy potencjalny muzułmanin, egipcjanin, czy ktokolwiek z tamtych stron świata może być ich wtyką. Dlatego nie zamierzam spędzić tam więcej czasu niż to ściśle konieczne - wyjaśniła i westchnęła.
- Nazwij mnie rasistką, ale mam powody - powiedziała poważnie.
- I to najlepsze z możliwych - odpowiedziała Jennifer. - Ciężko sprzeczać się z tym. Jedź wolniej przy West Baldwin Reservoir, dobrze? - poprosiła. - Chcę zobaczyć jak najwięcej. Swoją drogą, co to ma być za bankiet? Dlaczego chcemy na niego pójść? Będzie ktoś związany z… z czymkolwiek? Może włącz jakąś muzykę, bo z jakiegoś powodu robię się nerwowa. Chyba przez tę rozmowę o Muzułmanach. I niechcący przypomniałaś mi o Terrym. Jest jednym z twoich powodów do rasizmu… - mruknęła.
Kiedy przejeżdżały obok jeziora, Alice rzeczywiście nieco zwolniła. Nie mogła jednak patrzeć w tamtą stronę, bo prowadziła samochód. Tylko dwa razy zerknęła. Sięgnęła też do radia i odpaliła. Zaczęła szukać jakiejś znośnej muzyki.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=VsFtboDa7Is[/media]

- No może to nie The doors, ani nic lepszego, ale wolę to, od czegoś typu muzyka techno… chyba, że wolisz poszukać jakiegoś rocka? - zaproponowała Alice i położyła ponownie obie ręce na kierownicy.
Jennifer parsknęła śmiechem.
- Mam wrażenie, że jesteśmy domowymi gospodyniami w Ameryce. Nadchodzi piątek wieczór, stroją się i idą na miasto. To jest piosenka idealna na podkład do takich sytuacji.
Wyjrzała przez okno na West Baldwin Reservoir.
- Zwolnij jeszcze bardziej - mruknęła.
Okazało się, że pewne miejsce na plaży było oświetlone. Alice, kiedy korzystała ze zmysłów Łowcy, dostrzegła taśmy opasujące pewny obszar. Jednak i zwyczajne oczy dostrzegłyby zaparkowane radiowozy. Nie było ich zbyt dużo, dwa lub trzy. Pewnie technicy już zebrali wszystko, co tylko można było zebrać. Było po piętnastej więc od zdarzenia mogło minąć nawet dziesięć godzin. Choć Harper nie wiedziała, kiedy doszło do zabójstwa, więc mogła mylić się o wiele godzin.
- Nie widzę jego samochodu. Tego Steve’a. Może go już odholowali. Albo z jakiegoś powodu wybrał się sam na spacer dookoła jeziora w nocy. Chyba że coś go zaatakowało i wywlekło z samochodu i przyniosła na brzeg. No bo co miałby robić w nocy przy West Baldwin?
- Kto wie… Może nie dowiemy się tego nigdy… - Harper zwolniła na tyle, by mogła spokojnie popatrzeć po samochodach, a następnie po linii jeziora. Szukała czegoś, choć sama nie wiedziała czego. Następnie spojrzała w lusterko wsteczne i znowu w pełni skupiła się na drodze.
- Nie możemy zwalniać za bardzo, bo pomyślą, że to podejrzane - zauważyła i utrzymywała równe tempo.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline