Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-05-2019, 23:20   #187
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Czy ja wiem? - odparła Jennifer. - Z tej strony to mogą jechać jedynie ludzie z Injebreck House. U których rano była policja i poinformowała ich o morderstwie przy tym jeziorze. Według mnie niezdrowa ciekawość jest w tym momencie jak najbardziej normalna… Jednak nie widzę nic zaskakującego w jeziorze. Oraz w samym brzegu. Rzecz jasna prócz radiowozów.
Alice również nie dostrzegała nic, co by rzucało się na pierwszy rzut oka. Jako że nie zatrzymała samochodu - nie miała zresztą ku temu powodu - wkrótce minęły zbiornik wodny i ruszyły w dalszą trasę ku Douglas.
- Czy to możliwe, żebyś miała bliźniaka? - zapytała Jennifer. - Od jakiego czasu zaczął cię nawiedzać? Czy twoja mama wspominała cokolwiek o jakimś braciszku? On wygląda dokładnie tak jak ty, czy tylko cię przypomina? W sumie nie może wyglądać tak samo, skoro jest mężczyzną, a ty kobietą…
Śpiewaczka westchnęła.
- Pierwszy raz pojawił się w wizji, gdy lecieliśmy samolotem na wyspę. Wtedy jedynie stał i się uśmiechał. Potem widziałam go ponownie… Siedział za bramą piekła, na krześle, a jakaś istota namawiała mnie do jej otwarcia. Potem, jak byłam w łazience, zobaczyłam jego nie swoje odbicie w wodzie. Następnie zasnęłam, to wtedy co Bee cię obudziła, przechodziłam przez lustra. Najpierw widziałam siebie i złocistą postać, a potem… Po prostu zmieniłam się w niego. Byłam nim. A ta złocista postać traktowała go jak mnie, przyszło mi do głowy, że to może Dubhe, ale nie podoba mi się taki pomysł. No i teraz na koniec jak byłam u siebie i chciałam uspokoić się po tej sytuacji z Moirą… Medytowałam, nawet nie spałam… Odprężałam się fantazjując o plaży i palmach, no i o dotyku mężczyzny. Wiesz, trochę mi takiego brakuje, ale nie chcę go fizycznie w rzeczywistości… Spojrzałam w górę, a to był on. Powiedział, że wszystko idzie zgodnie z jego planem, że dawno nie widział pięknych widoków, że muszę wrócić do tego co robię najlepiej i do swoich korzeni… Potwornie mnie to denerwuje, bo skoro widzę go jak jestem przytomna, albo po prostu się odprężam, boję się kolejnej nocy, kiedy będę całkowicie w krainie snów… - opowiedziała Jennifer wszystko.
- Jest identyczny, nawet pieprzyki ma tak samo jak ja. Ma długie, rude włosy, takie same oczy. Nawet głos… Jego głos jest taki, jaki miałabym, gdybym była mężczyzną. Jedyna różnica między nami to to, że mamy inną płeć, ale wszystko inne jest dokładnie takie samo… - mruknęła.
- To brzmi mocno… niepokojąco. Mam nadzieję, że zwrot akcji nie polega na tym, że masz rozdwojenie osobowości i twoje męskie ja próbuje wybić się na powierzchnię. Choć gdybyś była transseksualistą, to wciąż bym cię akceptowała - Jennifer uśmiechnęła się, żartując sobie z Harper i dotknęła jej ramienia. - Myślisz, że on naprawdę istnieje i jesteś z nim spokrewniona? To rzeczywiście jakiś zaginiony bliźniak? Myślę, że powinnaś rozpraszać się. Słyszałam kiedyś, że przy medytacji nasze umysły są najbardziej podatne na ataki albo najbardziej na nie uodpornione, w zależności od rodzaju rozluźnienia. Bo jedne polegają na wytworzeniu wokół siebie barier obronnych, a inne na odsłonięciu się. Ty najwyraźniej jesteś skłonna ku drugiemu typowi. I to mnie nie dziwi, skoro posiadasz tyle kontaktów z ludźmi w trakcie snu - Jenny powiedziała tak, jak gdyby Alice spotykała się w Iterze z całymi tłumami, a nie jedynie z Kirillem. - Twój… “firewall” może być mniej surowy w blokowaniu połączeń z zewnątrz. Ale ja żadną ekspertką nie jestem od takich rzeczy - powiedziała. - Ty pewnie wiesz sto razy więcej ode mnie.
- Może i masz rację z tym firewallem, ale to nie poprawia mojego położenia. Nie podoba mi się cała ta sprawa z tym mężczyzną i szczerze wolałabym, żeby siedział zamknięty gdziekolwiek siedzi - mruknęła Alice. Skoncentrowała się na jeździe. Chciała jak najszybciej dostać się do miasta i meczetu, jednak nie zamierzała łamać przepisów, więc nie jechała sto na godzinę, chyba że odcinek drogi na to pozwalał.
- Myślisz, że on jest bardziej naszym sprzymierzeńcem, czy wrogiem? Czy też ciężko jest ci powiedzieć? - Jennifer zerknęła na Alice. - Może mógłby nam pomóc w jakiś sposób w wojnie z wróżkami… Chyba. Myślisz, że to w ogóle możliwe? - kobieta przeniosła wzrok na drogę.
- Szczerze, nie mam pojęcia… Z góry przyjęłam, że jest kolejnym zagrożeniem… Nie dawał mi też zbyt jasnych sygnałów, że jest naszym sprzymierzeńcem, a po tym jak się uśmiechał, odniosłam wręcz wrażenie, że no jak mówiłam… Że to wróg… Zapewne w nocy będę miała ponownie okazję sobie z nim porozmawiać… Zapytam - powiedziała i pokręciła głową.
Kiedy Harper spojrzała na GPS, zauważyła, że połowę trasy już przejechali. Patrząc na mapę, Injebreck znajdowało się daleko od Douglas. Jednak w rzeczywistości to było tylko nieco więcej niż dziesięć kilometrów. Samo Isle of Man nie było wcale bardzo duże. Około pięćdziesięciu kilometrów w najdłuższym wymiarze.
- Ale też uważaj - odpowiedziała Jennifer. - Jeśli nie jest ogromnym socjopatą, to masz rację, powinien po prostu powiedzieć, że ma dobre zamiary. Kto wie, może sam jeszcze nie wie, jak ustosunkować się do ciebie. Bądź ostrożna. Dobrze, że wzięłaś go z góry za zagrożenia. Tak właśnie powinno być. Niespodziewani wrogowie wyskakujący zza krzaka są bardziej prawdopodobni od przyjaciół - powiedziała. - Chyba że masz akurat urodzinowe przyjęcie niespodziankę - zażartowała lekko.
Następnie poprawiła zmarszczkę spodni na nogach.
- Czuję się jak luksusowa prostytutka w tym stroju.
- Albo jak zabójczyni z filmu akcji… Tak czy inaczej, będzie ciekawie. Trudno jest być ostrożnym we śnie Jenny, nie masz nad tym kontroli. Jeśli jutro rano z jakiegoś powodu bym się nie obudziła, weź mój telefon i zadzwoń z niego do Kaverina. On będzie wiedział co zrobić - poleciła jej.
- “Oblej ją zimną wodą, Jennifer!” - kobieta wtrąciła komedianckim tonem. - “Szarpnij ją nieco mocniej! No litość boską, czy Konsumenci są naprawdę aż tak głupi, by nie umieć kogoś obudzić? Myślę, że tak, skoro są… czy też byli pod przewodnictwem Joakima Dahla”.
Alice kierowała dalej. Trasa nie była skomplikowana. Prosta droga do miasta, która wiła się przez jakieś małe skupiska mieszkalne. Harper zastanawiała się co do licha ma zrobić. Chciała traktować ten wyjazd jako misję mającą na celu odnalezienie dowodów i spokojny powrót, triumfalny, lub nie, do Anglii. Teraz nie dość, że jeszcze nie zaczęli nawet badać zaginięcia Edwina, to dołączyła do niego Moira, kolejna z rodziny Hastingsów… Czy któreś z ich przodków zalazło tym tutejszym wróżkom za skórę? Zastanawiała się nad tym podczas kierowania. To była jedna z rozsądniejszych hipotez. Tylko jak mogła ją zweryfikować? Bo musiała oprzeć się na jakichkolwiek dowodach, zanim zdecyduje, co było prawdą, a co nie.
- Powiedz mi prawdę, Alice… Wysłałaś ich do muzeum, bo naprawdę uważasz, że dowiedzą się czegoś tam? Czy po prostu dałaś im jakiekolwiek zadanie, żeby cieszyli się, że coś robią? I żeby znaleźli się daleko od West Baldwin Reservoir? Tak właściwie morderca nie musi wcale grasować w tamtej okolicy… Może jak najbardziej mieszkać w Douglas. To tylko dwadzieścia minut drogi.
Harper zerknęła na nią.
- Po pierwsze dlatego, że może rzeczywiście mogą znaleźć jakieś informacje o folklorze, które nieoczekiwanie mogłyby okazać się dla nas przydatne… Po drugie, bo nie chcę, żeby spędzali czas sami w domu, a po trzecie ze względu na mordercę. Wolę, żeby nie byli sami w takiej posiadłości, bez twojej opieki. Cokolwiek mogłoby się do nich zbliżyć, ty jesteś w stanie to rozwalić, Bee dałaby sobie radę, po prostu sprawiłaby że zostałaby zapomniana przez napastnika, ale nie chciałabym, żeby Kitowi coś się przytrafiło - wyjaśniła dokładnie.
- Legendy potrafią być zaskakująco przydatne, dowiedziałam się o tym w Helsinkach… Wtedy pomogła mi wikipedia i kilka stron o wierzeniach Finów - dodała.
- Serio? Tylko nie mów o tym nikomu w IBPI, bo wpadną w morderczy szał z gniewu, że Wikipedia jest równie dobra jak ich Zbiór Legend - zażartowała. - Myślisz, że byłabym w stanie rozwalić zagrożenie? Bo właśnie nad tym zastanawiam się od dłuższego czasu. Mordercę z jeziora byłabym w stanie pokonać, o ile on wcześniej nie zabiłby mnie. Ale jak mogę walczyć z wróżkami? Czy naprawdę byłabym w stanie wysadzić je w powietrze? Czy one są w ogóle materialne? Nie mam pojęcia. Wydaje mi się, że z nas wszystkich to właśnie Bee jest najbezpieczniejsza. Bo działa na umysł, nie na ciało. Jednak jej moc jest bardzo… samotna. Nie byłaby w stanie uratować nikogo oprócz siebie… - zawiesiła głos.
Tymczasem wjechały już na przedmieścia Douglas.
- Widziałaś ten znak? - zapytała de Trafford. - Skręt w lewo i trafiłybyśmy do tego szpitala, o którym mówiła Bee.
- Tak. Zapamiętamy to… Aha, do którego szpitala karetka zabrała Earcana? Pytałam już o to, ale nie pamiętam, czy mi odpowiedziałyście. Jestem nieco rozkojarzona - powiedziała Alice.
- Tutaj nie ma wielu szpitali, które mogłyby obsłużyć tego typu schorzenia. Jeśli dobrze pamiętam, Douglas ma mniej niż trzydziestu tysięcy mieszkańców. Dla porównania, Portland to prawie sześćset tysięcy. Nawet nie mają oddzielonego specjalnego szpitala pediatrycznego, tylko kierują wszystkich do Noble’s Hospital. Jest jeszcze kilka dodatkowych placówek typu hospicjum, czy publiczne centrum medyczne, ale mimo wszystko nie mamy zbyt wielu miejsc, w które powinnyśmy zajrzeć.
Alice przyjęła odpowiedź Jennifer, po czym nawiązała do wcześniejszego tematu.
- Nie wiem czy byłabyś w stanie wysadzić wróżkę, ale mniej więcej wiem jak wyglądają, chyba że to tylko wymysł mojego umysłu. Kiedy cię ugryzłam, myślałam że jesteś takową, a nawet widziałam cię jako wróżkę - powiedziała poważnym tonem. Kierowała ich w stronę najbardziej komfortowego przejazdu na ulicę Woodbourne Rd, bo stamtąd trafią uliczkami na miejsce, koło muzeum, a dalej meczetu.
- Na tym bym się nie opierała. Zobaczyłaś coś na paranormalnym kacu po skorzystaniu ze swoich mocy. To nie czyni cię jeszcze wróżką Sybillą - odpowiedziała de Trafford. - Bardziej wierzę w to, że byłaś mega wkurwiona na wróżki i cały czas obijały ci się w głowie, natomiast ja próbowałam ci pomóc, ale ty uznałaś, że cię zaatakowałam… I wyobraźnia zrobiła swoje. Widziałaś też Terry’ego w kuchni, ale nie najadłam się jego zapiekanką - mruknęła. - Czy co tam robił. Tak właściwie nie widziałam go nigdy, żeby gotował. Chyba nie potrafiłby przyrządzić chleba z masłem.
- Właściwie, jakby się nad tym zastanowić… Też nie widziałam go gotującego… - zauważyła Harper i poczuła jak w jej żołądku zawiązał się supeł.
‘Nie widziałam i nigdy nie zobacze’ - pomyślała cierpko i aż się skrzywiła. Zacisnęła mocniej dłonie na kierownicy. Prowadziła dalej. W radiu leciały przypadkowe piosenki, jednak nie zdołały rozproszyć jej myśli. Alice była skoncentrowana na prowadzeniu, zwłaszcza że pojawiło się więcej samochodów, a po drugie bo musiała przemyśleć plan rozmowy z Shanem, niestety jednak żaden ze scenariuszy zapewne nie przygotowywał jej na to co mogło nastąpić. Już na wstępie próbowała uniknąć rozważania, że przebywający w meczecie ludzie mogliby jej zagrozić. Miała szczera nadzieję, że nie.

Wnet dojechały na miejsce. Przynajmniej według ekranu GPSu.
- Gdzie jest ten meczet? - Jennifer rozejrzała się dookoła. - Czy to na pewno ta ulica? Czasami te nowoczesne wynalazki potrafią wariować.
Alice sprawdziła i rzeczywiście dotarły do celu. Ulica wyglądała bardzo nieciekawie i obskurnie. Rzeczywiście można było wierzyć w to, że niedaleko znajdował się dom publiczny. Jednak świątynia jakiejkolwiek religii nie pasowała do tej dzielnicy. Jeszcze było jasno, ale po zmroku mogłoby zrobić się nieprzyjemnie. W asfaltowej drodze były dziury poprzetykane łatami. Budynki były bardzo podobne do siebie i niczym nie wyróżniały się.


- Zaparkuj gdzieś, to wyjdziemy poszukać meczetu - powiedziała de Trafford.
Rudowłosa kiwnęła głową. Zaparkowała przed budynkiem z garażem i reklama serwisu Hondy, po czym wyłączyła silnik i wygrzebała telefon z torebki. Wybrała numer do Hastingsa i czekała aż odbierze. Nie była pewna, czy chce wchodzić do samego wnętrza meczetu, może mógł z niego już wyjść.
Mężczyzna jednak nie odbierał. Był sygnał, więc jego komórka chyba nie była wyładowana.
- To tutaj - rzuciła Jennifer, podchodząc do najbielszego budynku, przed którym został umieszczony słup. Alice ciężko było stwierdzić, czy przewodził prąd, czy też to była linia telefoniczna. - Wygląda bardzo niepozornie. Przyznam się, że spodziewałam się czegoś w stylu Meczetu Kocatepe. Byłam tam raz z Terrym - mruknęła. - Jest tabliczka, to meczet na pewno - powiedziała, patrząc na oznaczenie tuż nad drzwiami wejściowymi.
Harper zerknęła na nią.
- Wiesz, nie jestem pewna, czy nasze ubrania odpowiadają odwiedzinom meczetu. Choćby dlatego, że nie mamy nakrycia głowy, a to dla nich może być obrazą… - zauważyła Alice. Szczerze powiedziawszy, naprawdę nie chciała tam wchodzić, a to był tylko dodatkowy, bonusowy pretekst. Wybrała numer Shane’a ponownie. Poprawiła płaszcz i postawiła kołnierz. Teoretycznie miała chustkę na szyi i mogłaby ją założyć na głowę na te kilka chwil, ale Jenny niestety takiego nakrycia nie miała. A gdyby nawet ktoś dał jej milion dolarów, nie zamierzała wejść tam sama.
- A nie mogłabyś wejść tam sama? - zapytała Jennifer. - Masz chustkę na szyi, którą mogłabyś owinąć głowę. Ja natomiast mam nagie ramiona i na dodatek przecięcia na nogach… - zawiesiła głos. - Możemy też poczekać tutaj na niego - mruknęła. - Ostatecznie spotykamy się z nim w jego interesie, żeby dowiedział się, co się stało. My możemy odjechać już teraz. To on powinien pilnować, aby nas zobaczyć, choć to może szorstkie podejście.
Jennifer pewnie miałaby rację, gdyby nie fakt, że spóźniły się trochę. Minęło nieco czasu od rozmowy z Hastingsem, choć z drugiej strony nie umawiali się na konkretną godzinę.
Rudowłosa westchnęła ciężko. Zabrzmiała jak nastolatka, która bardzo, ale to bardzo nie chciała, żeby jej mama na studniówkę umówiła ją z synem swojej przyjaciółki, sąsiadki, który jest klasowym kujonem…
- Mmmmm dobra… Nie odbiera… Wejdę tam… Zapytam o niego… Nie wiem kogo… A potem wyjdę… Dobra… Mam paralizator… Tak… - powiedziała dodając sobie otuchy. Ściągnęła czarną, półprzezroczystą chustkę i ubrała na głowę. Zapięła porządnie płaszcz, a następnie spojrzała na Jennifer.
- Jakby co to wiesz… - powiedziała tylko krótko i ruszyła do wejścia. Była trochę zesztywniała. Czuła się, jakby wchodziła do jakiejś pieczary smoka… Nie było to przyjemne doznanie. Rozejrzała się za jakąś informacją czy było otwarte, po czym zapukała, a jeśli nikt nie otworzył, nacisnęła klamkę.
Kiedy tylko otworzyła drzwi, dostrzegła poruszenie w głębi korytarza. Sam meczet, przynajmniej w przedsionku, skojarzył się Alice bardziej z domem pogrzebowym, niż z miejscem świętym. Dominowała tutaj ponura elegancja i prostota. Z jakiegoś powodu spodziewała się, że gdyby przeszła nieco dalej, dostrzegłaby stos poustawianych trumien.
- Dzień dobry, w czym mogę służyć miłej pani? - zapytał mężczyzna.
Miał na sobie prosty, ale porządnie wyglądający garnitur. Na jego głowie natomiast spoczywał biały… turban? Czepek? Alice do końca nie wiedziała, jak nazwać to nakrycie. Mężczyzna posiadał bliskowschodnie rysy twarzy i kolor skóry. Miał może pięćdziesiąt lat, a także gęstą, czarną brodę, która łączyła się z krótko ściętymi włosami.


Alice przyglądała się mężczyźnie przez kilka chwil, a następnie skłoniła lekko głowę w geście uprzejmego powitania.
- Witam, poszukuję mojego znajomego, pana Shane’a Hastingsa… Ponoć był tutaj spotkać się ze swym znajomym, a mieliśmy się później spotkać. Czy zastałam go może? O ile się pan… rabin… orientuje? - wypowiadała się spokojnie i uprzejmie.

- Proszę zwracać się do mnie jako do imama Ariana - odpowiedział Arab. - Moje serce raduje, że teraz meczet staje się miejscem spotkań… - zawiesił głos, jakby pytająco?
Następnie zamilkł na krótki moment, obserwując Alice. Chyba nie czekał na jej odpowiedź, tylko po prostu zapisywał sobie jej obraz w swojej głowie. To wywołało subtelny niepokój u Alice, ale nie okazywała tego po sobie.
- Pan Hastings zapewne zaraz…
Nie dokończył, bo mężczyzna wynurzył się zza załomu korytarza.
- Alice? Już jesteś? - zapytał.
Miał na sobie ten sam garnitur, z którego rano wyszedł z domu. Oprócz tego posiadał również aktówkę, oraz… futerał na skrzypce.
- Ale szybko - rzekł. - Ale to dobrze, bo już miałem wychodzić. Czy poznałaś imama Ariana?
Śpiewaczka spojrzała na Shane’a. Przeskanowała czy był cały i zdrów, a kiedy stwierdziła, że nie miał pistoletu przy głowie, ani w ręce, poczuła ulgę.
- Tak, właśnie poznałam. Niezmiernie mi miło - skłamała, ale była uprzejma i dobrze wychowana, a ten człowiek nie dał jej powodów, by go nie szanowała… Po prostu zdarzyło mu się urodzić Arabem… Zerknęła na Ariana i ponownie skłoniła głowę, następnie popatrzyła na Hastingsa.
- Mi też bardzo miło - imam skinął głową.
 
Ombrose jest offline