Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-05-2019, 23:21   #188
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Przyjechałyśmy razem z Jennifer, ale niestety nie miała odpowiedniego stroju, by tu wejść, więc czeka na nas na zewnątrz… Woli pan porozmawiać tutaj, czy powinniśmy gdzieś pójść? To jakby na to nie patrzeć, świątynia, nie wiem czy jest odpowiednia na spotkania? - zerknęła na imama, a potem znów na Hastingsa pytająco.
Milczenie utrzymywało się przez kilka sekund. Arian drgnął, kiedy uświadomił sobie, że powinien się odezwać.
- To proszę zaprosić koleżankę do środka, o ile nie jest kompletnie naga - imam zaśmiał się. - Zdążyłem przyzwyczaić się do wyzywającego stroju wśród kobiet. O ile nie pojawiają się w trakcie ceremonii, nie mam z tym żadnych problemów. Ostatecznie to ja jestem gościem na obcej ziemi, więc nie mam prawa do oceny kultury i zwyczajów tutejszych. Wiem, że ten pogląd nie kojarzy się z islamem i nie dziwi mnie to, patrząc na zapatrywania na tę sprawę wielu moich przyjaciół. Rudowłosa cała się spięła, ale ponownie stłumiła ruch ciała.
- Ale chyba nie chciałbym nadużywać gościnności imama - Hastings rzucił. - Byłoby miło zjeść lunch gdzieś na mieście.
- To zapraszam do siebie. Przyrządziłem Tikkę Biryani z kurczakiem. Gotowanie to moja największa pasja i jedyna, nie licząc kolekcjonowania instrumentów muzycznych, ale to już wiecie.
Shane zagryzł wargę, jakby wahając się, czy skorzystać z propozycji imama. Na pewno nie chciał zadecydować bez poznania zdania Alice. I potencjalnie również Jennifer.
Harper zastanawiała się chwilę, po czym podniosła dłoń i potarła nią odrobinę policzek.
- Bardzo chętnie, jednakże nie jestem pewna, czy to dobry pomysł… Niestety nie jestem posłańcem niosącym szczęśliwe wieści i nie chciałabym stawiać imama w niekomfortowej sytuacji słuchania naszej rozmowy - powiedziała Alice uprzejmie.
- Jeżeli to prywatna konwersacja, to może rzeczywiście zaproszę was innego dnia - Arian zawiesił głos. - Myślę, że jakieś znajome miejsce i jeszcze bardziej neutralny grunt wydadzą się bardziej prawdopodobne. Choć drzwi mojego meczetu są cały czas otwarte i możecie tu zostać. Wiecie, gdzie mnie szukać - powiedział i ukłonił się. - Miło było panią poznać, pani Alice - rzekł do rudowłosej i następnie spojrzał na mężczyznę. - Przykro mi, że nie udało mi się znaleźć tego, czego pan szukał. Mam jednak nadzieję, że Moira ucieszy się - uśmiechnął się. - Moira, prawda? Nie przekręciłem imienia?
- Tak, Moira - Shane skinął głową i uśmiechnął się. Następnie podniósł rękę z futerałem. - Moira ma urodziny za dwa tygodnie i uznałem, że kupię jej skrzypce. Może stanie się to jej pasją? Żałuje, że mnie rodzice nie wprowadzili w świat muzyki i instrumentów, kiedy byłem w jej wieku - rzekł do Alice.
Rudowłosa popatrzyła na Ariana.
- Na pewno skorzystamy z zaproszenia, jeśli będzie ku temu odpowiedniejsza okazja - powiedziała Alice. ‘Po moim trupie’ - pomyślała. Nie przeszkadzała, ani nie dodawała nic w temacie Moiry.
- Cóż, na pewno lubi śpiewać, więc jakieś zainteresowanie muzyką posiada - zauważyła.
- Panie Hastings… - zwróciła się, jednocześnie dając mu spokojnie znać, że sprawa była dość nagląca i powinni wyjść, by ją omówić.
Imam i Shane pożegnali się z sobą. Muzułmanin wyraził nadzieję, że Alice jeszcze odwiedzi go w meczecie, najlepiej wraz z koleżanką i panem Hastingsem. Alice pożegnała go po prostu uprzejmie. Następnie obydwoje wyszli na ulicę. Jennifer stała oparta o maskę samochodu. Harper doszła do wniosku, że w tej chwili wyglądała jak modelka z rozkładówki.
- Widzę, że jesteście już przyszykowane na bankiet… - Shane zagaił. - Nie mam tutaj samochodu, zaparkowałem przy Villi Marinie i przeszedłem drogę do meczetu pieszo - dodał jeszcze.
- Szczerze powiedziawszy owszem, ubrałyśmy się w razie, gdyby jednak zdecydował pan wybrać się jakimś cudem na ten bankiet… Jednakże nie jestem tego taka pewna, po tym, co mam do powiedzenia. Może gdzieś usiądziemy, w jakimś miejscu… Choć tak naprawdę żadne miejsce nie będzie dobrym… - Harper zerknęła na Jennifer.
Kobieta pomachała im.
- Dzień dobry - rzuciła, kiedy podchodzili do samochodu.
Alice spostrzegła, że Shane spojrzał na Jennifer nieco… inaczej. W taki sposób, w jaki mężczyzna może spoglądać na kobietę. Trwało to jednak tylko przez moment. Prędko odwrócił wzrok na Harper. I patrzył na nią już w normalny, uprzejmy sposób, choć niezdradzający nadmiernego zainteresowania samą Alice.
- Panie Hastings… sprawa wygląda tak… Pański ojciec, jego stan bardzo krytycznie pogorszył się dzisiaj rano, tuż po opuszczeniu policji poszłam z Darleth sprawdzić co u niego i niestety, ale musiałyśmy wezwać karetkę… zabrano go do szpitala… - rudowłosa patrzyła prosto na Shane’a. Nie żartowała, nie uśmiechała się, podchodziła do sprawy dokładnie tak, jak należało do niej podejść. Z odpowiednią dozą powagi…
- Moira uciekła do swojej sypialni i tam zamknęła się, nie chcąc towarzystwa… Kiedy po pewnym czasie Bee wybrała się do niej z czymś do przekąszenia, okazało się, że pańska córka wymknęła się przez okno po pnączach porastających tę ścianę domu i na Boga, bardzo mi przykro, ale nie byliśmy w stanie jej znaleźć. Przepadła jak kamień w wodę, dlatego sprawa jest pilna i przyjechałyśmy o tym porozmawiać. I teraz, zanim pod wpływem gwałtownych emocji, podejmie pan jakieś decyzję, proponuję, że to ja i Jennifer zawieziemy pana dokądkolwiek chce pan teraz jechać, bo wypadek z powodu stresu, to ostatnie, czego dziś panu życzę… - powiedziała śpiewaczka. Nie poruszała się, ale zrobiła zasmuconą minę. Gdyby znała go dobrze, przytuliłaby go teraz. Jedyne co mogła więc zrobić, to podnieść rękę i oprzeć ją na jego ramieniu, co uczyniła w geście okazania wsparcia i chęci pomocy.

Shane słuchał i słuchał jej słów. Alice odniosła wrażenie, że z każdym kolejnym jego twarz bardziej tężała. Nie wybuchł płaczem, nie zareagował zbyt emocjonalnie. Tak właściwie już po kilku zdaniach kobieta odniosła wrażenie, że Hastings przestał ją słuchać. Jednak kiedy go dotknęła… drgnął. I z wrażenia wypuścił wszystko, co trzymał. Aktówka upadła na asfalt, jednak nie wywołało to zbyt dużej szkody. Była dobrze zapięta i nawet nie otworzyła się. Skrzypce jednak mogłyby tego nie wytrzymać… lecz wtem Harper zareagowała prędko niczym żądło skorpiona. Wyrzuciła ręce do przodu i złapała futerał w locie.
Całe to zamieszanie sprawiło tylko tyle, że Shane nieco ożywił się. Skrzywił się okropnie.
- Zdaje się, że jak coś się psuje, to kurwa wszystko na raz musi się spieprzyć, czyż nie? - zapytał retorycznie.
Wydawało się, że wymawianie każdego słowa przychodziło mu z trudem. Zapewne zareagowałby dużo bardziej gwałtownie, gdyby nie powstrzymywał się. Ustawił się bokiem.
- Przejdę się trochę. Spacer mi pomoże. Ja… są rzeczy, które muszę zrobić. Miałem i tak złe przeczucia, teraz wiem dlaczego - Alice odniosła wrażenie, że Shane mówił dużo bardziej do siebie, niż do nich. - Nie martwcie się o mnie. Przepraszam za kłopot i dziękuję za informacje - rzekł drewnianym tonem i ruszył równie mechanicznym, robotycznym krokiem naprzód. Wydawało się, że był w lekkim szoku.
Harper nie zatrzymywała go. Rozumiała, że potrzebował czasu dla siebie.
- Jenny… - zagadnęła blondynkę, nim całkiem zniknął im z widoku.
- Masz prawo jazdy? - zapytała spokojnym tonem.
- Tak samo jak promile we krwi - odpowiedziała de Trafford. - Wypiłam trochę tego wina Darleth. Ale nie na tyle, żebym nie mogła prowadzić. Chcesz za nim pobiec? A mnie wysłać do domu? - zapytała.
- Nie… chcę, żebyś go śledziła… A tymczasem to ja pojadę do domu. Skoro nikogo nie ma, będę mogła spokojnie skorzystać ze swojej mocy… Odnoszę wrażenie, że po tym jak na ciebie popatrzył, jesteś mu bardziej prawdopodobnie kojącym nerwy istnieniem niż ja… Poza tym… Ja co najwyżej mogłabym się z nim pogrążyć w smutku, a ty masz dość temperamentu by go postawić do pionu… Czy mogę cię o coś takiego poprosić? - zapytała rudowłosa.
- Chcesz krótkiej czy długiej odpowiedzi? - odparła Jennifer. - Decyduj, bo jak zaraz zniknie nam z oczu, to nie będzie żadnego śledzenia.
- Krótkiej - powiedziała zwięźle Alice.
Mężczyzna szedł dość prędkim krokiem w stronę… o dziwo północną, a nie południową. Alice nie była kompletnie pewna, musiałaby spojrzeć na GPS… ale wydawało jej się, że to była ślepa uliczka. Powinien to wiedzieć, skoro drogę do meczetu przeszedł pieszo. Choć może nie chciał wrócić tą samą drogą, którą przyszedł i wydawało mu się, że znajdzie gdzieś dalej przejście. Chyba że był tak wzburzony, że w ogóle o niczym nie myślał, tylko szedł. Harper spostrzegła, że wyciągnął telefon i wpatrywał się długo w jego ekran, idąc cały czas przed siebie.
Śledziła wzrokiem oddalającego się Shane’a. Zastanawiało ją dokąd tak właściwie szedł i co zamierzał później robić? Miała nadzieję, że nic głupiego. Bogatym ludziom czasem potrafiło odbić w takich sytuacjach, a że mieli pieniądze, żeby coś z tym zrobić, było tylko gorzej…
- Wolałabym długą - Jennifer odparła. - Ale w porządku. Do zobaczenia. Napisz do mnie, jak wrócisz do domu. I jakby zdarzyło się coś jeszcze - powiedziała. - Masz kluczyki?
- Mam. W końcu… To ja prowadziłam - przypomniała jej, po czym ruszyła do samochodu. Alice westchnęła. Otworzyła go po czym wsiadła. Jeszcze chwilę nie ruszała obserwując teraz oddalającą się Jennifer. Kiedy jednak nie była w stanie już jej dostrzec z tytułu dystansu, odpaliła silnik i udała się w drogę powrotną do rezydencji. W końcu co innego miałaby robić w mieście, kiedy jej konsumenci mieli już swoje zadania. Postanowiła, że wróci do rezydencji, usiądzie do swojego komputera i zajmie się zbieraniem informacji na własną rękę. Porówna je z mapa… Ale w pierwszej kolejności znajdzie Pana Serdelka, bo chyba zgubił się gdzieś na trawie koło domu.
- No cóż, z balu nici, ale chociaż wieczór może będzie miły? - odezwała się sama do siebie i odpaliła GPS, aby poprowadził ją w trasę powrotną.

Droga powrotna nie była zbyt obfita w wydarzenia. Alice wracała znaną jej trasą. Piosenki w radiu raz podobały się jej bardziej, raz mniej. Podobnie jak przejezdność dróg. Jednak kiedy tylko opuściła Douglas i znalazła się w drodze prowadzącej na północ, mogła wcisnąć gaz do dechy. Przyjemnie było słyszeć intensywną pracę silnika i czuć setki mijanych metrów w tak niewielkim czasie. Spoglądać na mijane krajobrazy i zostawiać wszystko za sobą. Jednak Harper miała świadomość, że bez względu na umiejscowienie wskazówki na liczniku… i tak nie ucieknie od wszystkich problemów, które na starcie spotkały ją w Douglas. Spojrzała na West Baldwin Reservoir. Jakie sekrety skrywało jezioro? Co takiego widziało? Alice wiedziała, że nie mogło podzielić się z nią ani jedną plotką. Słońce odbijało się tafli wody podobnie jak okoliczne drzewa i niebo. Całe to otoczenie promieniowało aurą tajemniczości. Harper aż poczuła ciarki przebiegające jej po przedramionach. Już chciała je poskrobać, ale przy takiej prędkości jazdy lepiej było przez cały czas pewnie trzymać ręce na kierownicy. Wnet znalazła się na placu przed Injebreck House. Rezydencja wyglądał tak samo, jak wtedy, kiedy ją opuściły. Zmienił się tylko jeden szczegół - brakowało samochodu Darleth. Bee i Kit musieli już ją zabrać na emocjonujące zwiedzanie muzeum.
Rudowłosa zaparkowała samochód, po czym włączyła radio i silnik. Wzięła swoją torebkę, po czym wysiadła z auta. Następnie ruszyła do drzwi wejściowych. Miała jeden z kluczy, więc weszła do środka. Było tak potwornie dziwnie wchodzić do tak ogromnego domu i wiedzieć, że nikogo poza sobą w nim nie ma. Śpiewaczka westchnęła. Zamknęła drzwi na podstawowy zamek, po czym ruszyła do kuchni wstawić wodę na herbatę. Nie była głodna, ale wiedziała, że przy pracy będzie jej się chciało pić.
Kiedy uporała się z tym zadaniem, ruszyła na górę do swojego pokoju. Po drodze zdjęła płaszcz i zaczęła rozbierać z sukienki. Nie sądziła, by była jej dziś potrzebna. Założyła wygodne jeansy i t-shirt, a następnie ruszyła na dół. Chciała wyjść do ogrodu znaleźć misia Moiry.
Alice obeszła teren wokół domu… i to dwa razy. Nigdzie jednak nie mogła znaleźć pluszaka. To zdawało się dziwne. Przecież jeżeli gdzieś go upuściła, to powinno to być tutaj, czyż nie? Chyba że Jennifer lub Bee wzięły go ze sobą. Wtedy musiałaby do nich zadzwonić albo przeszukać ich rzeczy… Istniała też trzecia opcja i ta była najbardziej niepokojąca. Alice mogła powrócić do głębiej położonych części ogrodu, aby przekonać się, czy może tam nie zostawiła Pana Serdelka. Jednak… czy to było bezpieczne? Musiała pamiętać, że obecnie znajdowała się kompletnie sama na całkowitym odludziu. Mogłaby krzyczeć o pomoc z całych sił, wypluwać sobie płuca i zdzierać krtań… ale nie dałoby to żadnych rezultatów. Choć istniała duża szansa, że nawet nie dano by jej okazji na takie odgłosy. Czy warto było ryzykować dla misia? Lecz z drugiej strony… czy naprawdę była aż tak zastraszona, że nie mogła przespacerować się po głupim ogrodzie? A podobno wypowiedziała wróżkom wojnę…
Harper zawahała się, po czym uspokoiła. Postanowiła podejść do tego logicznie… Upuściła misia koło domu, więc nie mógł być nigdzie dalej. Jeśli go więc nie było, ktoś musiał zabrać go do środka. Postanowiła wyjść z tego założenia i przejść się po pomieszczeniach w rezydencji. Wszystkich, poza pokojem Shane’a, nie zamierzała naruszać jego prywatnej sfery. Tylko czy chciała otwierać ludziom szafy, zaglądać do szafek i pod łóżka? Takie pytanie pojawiło się w jej głowie, kiedy weszła do kolejnego pokoju i przez ten cały czas nie mogła znaleźć Pana Serdelka. Zdawało się całkiem możliwe, że ktoś nie rzucił go po prostu na swoje łóżko, tylko schował za jakimiś drzwiczkami. Harper z każdym kolejnym krokiem czuła się coraz bardziej jak intruz w Injebreck House. To był stary dom i promieniowała z niego atmosfera wieków, nawet jeśli meble i tapety nie były okropnie stare i rozpadające się. Prawie że wyczuwała energię ludzi, którzy tu żyli. To, że znalazła się tu z zaproszenia Esmeraldy nie znaczyło jeszcze… że oni też ją zaprosili. Z tym, że już od długiego czasu nie żyli i to wszystko było prawdopodobnie tylko i wyłącznie w głowie Alice. Bez wątpienia mogła być nieco bardziej nerwowa w tak dużej posiadłości, będąc kompletnie samą.
Postanowiła jednak nie grzebać mieszkańcom po szafkach. Przejrzała tylko pomieszczenia, w poszukiwaniu misia na łóżku, szafce, czy podłodze, a potem sprawdziła nawet pokój Moiry, czy czasem jakimś sposobem nie trafił tam.
- Panie Serdelku, proszę się nie wygłupiać… - powiedziała, chcąc zagłuszyć ciszę w której przebywała.
“Nie, pani Alice. Ja chcę się jeszcze pobawić w chowanego”, zdawał się odpowiadać pluszak. Harper nie mogła go nigdzie znaleźć. Z jakiegoś powodu zaczęło narastać w niej przekonanie, że jego po prostu… nie było. Oczywiście, nie przeszukiwała dokładnie wszystkich pomieszczeń. Pan Serdelek mógł być wszędzie… na przykład, ubłocony, w koszu na brudną bieliznę. Było mnóstwo miejsc, w które nie mogła zajrzeć, albo z powodu przyzwoitości, albo dlatego, gdyż nie mogła marnować na pluszaka nie wiadomo ile czasu. Minęło już pół godziny, kiedy musiała zdecydować, czy dalej go szukać, czy też spisać Pana Serdelka na straty.
Harper zrezygnowała. Odniosła wrażenie, że gdziekolwiek był Pan Serdelek, albo ktoś go tam dobrze ukrył, albo był zajęty czymś innym i nie zamierzał do niej wyjść.
- Dobra, wygrałeś pluszowy misiu - oznajmiła, po czym ruszyła do swojego pokoju. Napisała wiadomość do Jennifer, że nic jej nie jest. Następnie wyciągnęła swój komputer z torby, rozstawiła na stoliku i odpaliła. Zamierzała sprawdzić maile, a potem poszukać informacji o legendach krążących wokół okolic stolicy Isle of Man. Napiła się herbaty, która przestygła.

Już wcześniej otrzymała jednak SMSa od Jennifer.

Cytat:
Shane wszedł do klubu nocnego, choć był jeszcze zamknięty. Zapukał, ale ktoś mu otworzył. Był chwilę i wyszedł. Idzie teraz w moją stronę xd
Natomiast w internecie pojawiły się głównie informacje o legendach… ale wyścigów motocyklowych TT na Isle of Man. Sala sław i tego typu rzeczy. Wyglądało na to, że wyspa najbardziej słynęła właśnie z organizowanego wydarzenia sportowego. Wnet wyłowiła jednak źródło, które już wcześniej chwaliła Jennifer. Wikipedię. Była cała strona o tutejszej kulturze. Zaczęła czytać.

Cytat:
Kultura Isle of Man

Kultura Isle of Man ma swoje podłoże w celtyckich - oraz w mniejszym stopniu nordyckich - źródłach. Jednak bliskość geograficzna ze Zjednoczonym Królestwem, popularność turystyczna wyspy jego mieszkańców oraz masowe imigracje brytyjskich pracowników sprawiły, że brytyjskie wpływy kulturowe stały się dominujące już w osiemnastym wieku. Niedawne kampanie miały na celu rewitalizację kultury manx po długim okresie anglicyzacji. W rezultacie wzrosła zainteresowanie językiem manx, historią wyspy oraz muzycznymi tradycjami.

Język

Oficjalnym językiem Isle of Man jest język angielskim. Tradycyjnie mówiono w galickim języku manx, jednak obecnie jest on uważany za “krytycznie zagrożony”.
Galicki język manx jest językiem celtyckim goidelskim i jest jednym z wyspiarskich celtyckich języków używanych na wyspach brytyjskich. Manx został oficjalnie uznany jako rzeczywisty autochtoniczny język regionalny w Europejskiej karcie języków regionalnych lub mniejszościowych, co zostało ratyfikowane przez Zjednoczone Królestwo 27. marca 2001 za pośrednictwem rządu Isle of Man.
Język manx jest blisko spokrewniony z językiem irlandzkim i galickim szkockim. Do środka dwudziestego wieku pozostało jedynie kilku ludzi traktujących go jako język ojczysty. Ostatni z nich, Ned Maddrell, zmarł 27. grudnia 1974. Od tego czasu podjęto próby odrodzenia manx w szkołach. Wiele osób nauczyło się języka manx jako drugiego języka. Pierwsi ojczyści mówcy języka manx (dwujęzyczni z językiem angielskim) żyją już teraz - rozumiani jako osoby, którzy nauczyli się tego języka od rodziców posługujących się tym językiem.
(...)
W powszechnym użyciu są przywitania “moghrey mie” i “fastyr mie”, co znaczy “dzień dobry” i “dobrego popołudnia”. Język manx korzysta tutaj ze słowa “popołudnie” zamiast “wieczór”. Kolejnym częstym wyrażeniem jest “traa dy liooar”, co znaczy “starczy czasu”, co reprezentuje stereotypowe, dość luźne podejście do życia mieszkańców wyspy.
(...)
Alice doszła do wniosku, że nie interesował ją język manx aż tak bardzo. Było kilka innych sekcji, do których mogła przejść od razu. Literatura, symbole, religia, muzyka, mity, legendy i folklor, kuchnia oraz sport.
Postanowiła skoczyć od razu do symboli, następnie religii, a potem mitów, legend i folkloru. Puściła sobie też muzykę, żeby urozmaicić czas czytania informacji. Siedzenie w ciszy prawdopodobnie doprowadziłoby ją do senności, a tego akurat teraz nie chciała.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline