Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-05-2019, 23:24   #190
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- O matko… - powiedziała widząc stworzenie. Alice podniosła się i wpuściła kota do pokoju. Po czym wzięła czysty ręcznik.
- Chodź tutaj, kici kici, musimy cię wytrzeć, bo jesteś cały mokry, żebyś się nie przeziębił - powiedziała. Przyszło jej do głowy, że może to ten kot skakał tak po dachu, w sumie to byłoby logiczne, czyż nie? W międzyczasie Alice założyła gruby sweter w kolorze beżowym, był dość luźny, zsuwał jej się z jednego ramienia, ale zdecydowanie był ciepły. Alice wzięła też sól, którą zostawiły tu z dziewczynami i nasypała na parapecie i przy framudze swojego pokoju. Miała przeczucie, że może na wszelki wypadek lepiej się zabezpieczyć.

Kot wskoczył do środka. Wyglądał jak zlepek czarnego nieszczęścia, jednak jego postura mimo wszystko starała się zachować trochę elegancji i godności. Jednak… jeden duży szczegół zwrócił uwagę Alice. Sierściuch trzymał w zębach pluszaka. Nikogo innego, tylko misia. I to nie byle jakiego. Pana Serdelka. Kocur nie czekał na to, aż Harper go osuszy, tylko ruszył prędkim, dość żwawym krokiem w stronę drzwi. Chyba wiedział, gdzie chce pójść z przyjacielem Moiry. Zdawało się, że kompletnie zapomniał o istnieniu Alice. W jego oczach wykonała jedyną rzecz, do której się urodziła - otworzyła mu okno - i teraz równie dobrze mogła zniknąć.
- O, Pan Serdelek się znalazł… Jak ładnie… - stwierdziła i popatrzyła za kotem, który zachowywał się jak u siebie. Z ciekawości wyszła na korytarz by spojrzeć dokąd tak właściwie niósł tego misia. Przyszło jej do głowy, że może do pokoju dziewczynki? Nie wiedziała też, że koty potrafiły takie rzeczy… Chyba, że nie były zwyczajnymi kotami…
Jej kroki lekko zwolniły, kiedy przypomniał jej się inny czarny kot, którego kiedyś spotkała. Postanowiła więc, że nie będzie dalej szła. Jedynie spojrzała dokąd udał się czarny futrzak z pluszowym towarzyszem. Potem wróciła do siebie. Deszcz był piękny, ale jakoś zamiast ją usypiać, niepokoił ją. Zdawała się być oddzielona szczelną kotarą od reszty wszechświata. Tak jakby była tylko ona i ten dom. To było… dziwnie zatrważające doznanie. Opadła ponownie na łóżko, skryła nogi pod kocem i czytała dalej. Sól była przy oknie i drzwiach. Wierzyła, że jeśli zaatakują ją wróżki, to je powstrzyma… Na inne problemy miała dalej broń pod poduszką… Jeszcze raz wspomniała, jak kot ruszył prosto do pokoju Moiry. Wszedł do środka, rozejrzał się, ale kiedy nikogo nie zauważył, to wyszedł, a następnie ruszył w dół schodów. Alice skończyła kolejny rozdział powieści, a deszcz nie przestawał padać. Zrobiła się nieco senna, ale nie na tyle, żeby rzeczywiście zasnąć. Pomyślała o tym, żeby zrobić kawę, kiedy usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Ktoś wszedł do domu.
Śpiewaczka uniosła się do siadu i słuchała uważnie. Nie podniosła się od razu, chciała ocenić co ten ktoś zrobi. Zamykała drzwi na zamek, więc musiał to być tylko ktoś, kto miał klucz. Postanowiła jednak, że zrobi sobie tę kawę. Wstała, wzięła paralizator i schowała do kieszeni. A następnie ruszyła na dół. Już ze schodów nasłuchiwała kto to. Było popołudnie, w domu zrobiło się dość ciemno, a ciemne chmury i ulewa jeszcze pogarszały sprawę. Zapaliła więc światło, żeby nie zlecieć ze schodów i jednocześnie by dać znać tej osobie na dole, że ona też tu była. Zamierzała iść zrobić sobie kawę, kierując się na dół i do kuchni.
Spostrzegła w korytarzu kogoś, kogo jak najbardziej mogła spodziewać się, bo został zapowiedziany przez Jennifer już jakiś czas temu. To był Shane. Zerknął na Alice.
- Objechałem okolicę, ale nigdzie jej nie widziałem. Policja przyjęła zgłoszenie. Podobno nie minęło jeszcze wystarczająco czasu żeby zgłosić zaginięcie, ale w świetle ostatnich zaginięć dzieci… - zawiesił głos. - Chciałem trochę obejść okolicę, ale rozpadał się ten deszcz…
Wyglądał naprawdę kiepsko. Jego dziecko w najlepszym wyjściu mokło gdzieś na deszczu w mrozie. Odwiesił płaszcz i odłożył do szafy futerał ze skrzypcami oraz aktówkę.
- Przebiorę się i ubiorę w nieco lepszy strój. Następnie rozejrzę po okolicy. Nie będę w stanie siedzieć bezczynnie w takich okolicznościach - mruknął pod nosem.
- Może chociaż napijesz się gorącej herbaty? Chory następnego dnia nic nie zdziałasz - zauważyła Alice. Ulżyło jej, że to był jednak Shane. Poszła do kuchni i wstawiła czajnik. Zastanawiała się… Czy powinna pójść z nim? A co jeśli zabójca zaatakuje go, gdy będzie łaził i błąkał się po tym deszczu. Postawiła dwa kubki, do jednego dała kawę, do drugiego herbatę owocową, rozgrzewającą. Czekała aż dzbanek da znać, że woda była gotowa. Miała skrzyżowane ręce. W zamyśleniu obserwowała swoje odbicie w kranie nad zlewem.
Shane zrobił kilka kroków wgłąb korytarza.
- Pójdę przebiorę się. I herbata… chyba tak. Wezmę ją do kubka takiego na drogę, bo nie wytrzymam w tym domu ani chwili. Po co ja tutaj w ogóle przyjeżdżałem… kompletnie się nie opłacało…
Zdawało się, że Hastings był albo na skraju płaczu, albo tak wycieńczony emocjonalnie, że nie starczyło mu sił na łzy.
- O…? - mruknął.
Jako że Shane stanął akurat w wejściu do kuchni, to mogła spojrzeć na niego bez opuszczania pokoju. Spostrzegła, że czarny kot - swoją drogą wciąż mokry, ale już nie tak bardzo - susami popędził w stronę mężczyzny z Panem Serdelkiem. Zostawił pluszaka u stóp mężczyzny i uciekł. Hastings zmarszczył brwi, patrząc na zabawkę, która na pierwszy rzut oka nadawała się tylko do kosza.
- To chyba Moiry? - zmarszczył brwi.
- Tak… To Pan Serdelek - zauważyła Alice.
- Pluszowy miś pana córki - dodała, uzupełniając. Popatrzyła na kota.
- A ty chcesz być cały czas mokry, dzielny futrzaku? - zagadnęła do kota. Pochyliła się, żeby go pogłaskać.
- Czy mogę pójść z tobą? Nie byłoby dobrze, żebyś szedł sam, może razem coś wskóramy, a tam przecież dalej grasuje morderca… Co jeśli ona wróci, ale ty już nie? - zagadnęła. Dzbanek pstryknął, Alice obróciła się i zalała kubki z napojami.
- Jeśli tutaj wróci, to umrę mimo wszystko szczęśliwy - odpowiedział Shane. - Nie ma sensu, żebyśmy razem szli. Moje oczy wystarczą. A właśnie z powodu mordercy nie zasugeruję, żebyśmy rozdzielili się i przeszukali osobno większy teren. O siebie się nie martwię. Wyrzucam sobie tylko to, że nie dopilnowałem lepiej jej bezpieczeństwa. Jakim ojcem jestem? Pewnie takim, jakim synem.
Podniósł pluszaka i położył go na jednym z blatów kuchennych. Zrobił to dość agresywnie.
- Przecież powinienem odwiedzić ojca w szpitalu. Ale mam wrażenie, że jeśli tam pojadę… to tylko zmarnuję czas… bo przecież mu i tak nie pomogę. A Moirę… Moirę muszę znaleźć… - Alice spostrzegła w jego twarzy rosnącą determinację. - Co o mnie myślisz, Alice? - zapytał dość ogólnie, przenosząc wzrok na kobietę.
Śpiewaczka przyglądała mu się. Postawiła kubek z jego herbatą na blacie przed nim.
- Myślę, że nie jesteś złą osobą. Może nieco samotną, może nieco zbyt zapracowaną… Ale nie złą. To nie jest twoja wina, że twój ojciec rozchorował się bardziej i że twoja córka zniknęła. Los tak chciał, pech jeśli wolisz… Nie ma jednak sytuacji, z której nie można wyjść. Wierzę, że Moira to mądra i dzielna dziewczynka i da sobie radę i wróci. Jeśli uważasz, że lepiej, żebym została, to zostanę, ale nie wiem, czy chodzenie po terenie samemu, kiedy leje tak potwornie, to dobry pomysł. A co jeśli zrobisz sobie krzywdę, bo czegoś nie zauważysz? Moira zapewne gdzieś się skryła przed tym deszczem, ale nie sądzę, by wyruszanie w taką pogodę było mądrym… Rozumiem, że bardzo ci zależy, żeby ją odnaleźć, ale nie podejmuj nieodpowiedzialnych decyzji. Usiądź, napij się i przemyśl to… - zasugerowała. Zalała swoją kawę mlekiem i zaczęła w niej mieszać.
- Ale jak mam uspokoić się i nie podejmować nieodpowiedzialnych decyzji, jeśli wszystko, co mam po Moirze… to ten pieprzony pluszak - warknął i trzepnął Pana Serdelka po głowie.
Pluszak spadł na podłogę. Odsłaniając tym samym swoją tajemnicę.


Zdawało się, że Moira lubiła pluszaki ze skrytkami. Nie tylko żaba w jej pokoju była wzbogacona o dodatkową strefę nie dla ciekawskich oczu. Shane przykucnął i podniósł misia. Złość momentalnie z niego wyparowała. Zdawało się, że był świadomy tego, że pluszak nie zrobił mu żadnej krzywdy i bezzasadnie wyładował na nim emocje. Może trochę było mu nawet głupio przed Alice, choć najprawdopodobniej nie przejmował się takimi rzeczami w tych okolicznościach.
- Pewnie są tutaj mamby lub jakieś inne słodycze. Moira chowała je przede mną w takich miejscach… - mruknął Shane, po czym wsunął dłoń do misia. Zmarszczył brwi.
- Dekapitowałeś Pana Serdelka i grzebiesz mu we wnętrznościach… Tak swoją drogą… Pewnie nie chowałaby słodyczy, gdybyś pozwalał jej je jadać… Może nie zaraz nadmiar, ale jedną czekoladę na tydzień… Wtedy nie ukrywałaby ich tak - zauważyła Alice.
- Może jedną czekoladę na godzinę, co? - Shane skrzywił się. - Choć z drugiej strony może gdybym ją trochę utuczył, to nie miałaby siły tak prędko uciekać z domu.
- Więc co jest w środku? - zapytała Alice, podeszła bliżej i usiadła przy stole. Postawiła swoja kawę i podniosła głowę misia z podłogi.
- Hmm… - Shane odpowiedział, po czym wyciągnął całą garść i wypuścił jej zawartość na blat kuchenny. - Oczywiście.
To były głównie papierki po cukierkach, gumach i czekoladkach. A także złamana kredka. Shane już miał wyrzucić to wszystko do kosza, kiedy coś przykuło jego uwagę… Zaczął rozprostowywać wszystkie śmiecie i ustawił je po kolei obok siebie. Harper podeszła bliżej i spostrzegła, że na każdym papierku było coś napisane.

Cytat:
tato
Shane spojrzał na te cztery, koślawe litery napisane kredką na małym skrawku. Wyciągnął dłoń i dotknął ich palcem wskazującym. Zadrżał.

Cytat:
czekam na przejście
Chwilę szukał w poszukiwaniu kolejnej części wiadomości.

Cytat:
przez wrórzkowy most
- Hmm… - Hastings zmarszczył brwi. Jego mina wyrażała ogromne zaniepokojenie i najprawdopodobniej nie błędem ortograficznym.

Cytat:
boję się
To było wszystko, co Moira miała im do przekazania.
Albo co mogła im przekazać.
Harper milczała, patrząc na papierki, tak samo jak Shane. Wyprostowała się i napiła kawy. Zanotowała, by sprawdzić wszelkie informacje o legendzie tego mostu i gdzie tak właściwie się znajdował. Czy ten, którym przejeżdżali był tym prawdziwym, czy może tylko symbolicznym mostem wróżek… Popijała dalej kawę.
- No to wiemy, gdzie jest… Chyba - powiedziała poważnym tonem.
Shane stał nieruchomo. Zaczął dygotać. Alice odniosła wrażenie, że to nie z zimna. A przynajmniej nie tylko z tego powodu. Wnet jednak uspokoił się, przynajmniej pozornie. Chwycił kadłub Pana Serdelka i uderzył nim o blat. Spojrzał na Alice.
- Czy to jakiś żart? - zapytał. - Co to za pieprzona gra? Czy to wydaje się zabawne?
Ciężko było powiedzieć, w jaki sposób Hastings widział tę sytuację, najpewniej zresztą on sam tego nie chciał.
Rudowłosa drgnęła, ale na szczęście swój kubek miała w dłoni. Gorzej z herbatą Shane’a, nieco wylało się na stół.
- Nie sądzę. Twoja córka nie żartowałaby w taki sposób - zauważyła. Podniosła się od stołu, żeby nie być niżej niż Hastings. Wolała jednak, by dzieliła ich odległość chociaż tych dwóch kroków.
- Sądzę, że cokolwiek miała na myśli, jest to dokładnie to, co się dzieje - dodała. Dopiła kawę do końca i wstawiła kubek do zlewu.
- Teraz chociaż nie trzeba się błąkać bez celu - zauważyła.
Shane wyglądał tak, jak gdyby wciąż nie był do końca pewny, jak zareagować na to wszystko.
- Miałem na myśli… coś innego. Ciekawiło mnie, czy to nie jest jakiś wasz żart, a nie Moiry. Nie zrozum mnie źle… jestem tylko zatroskanym ojcem, który bardzo niewiele rozumie i poszukuje odpowiedzi. A najbardziej prawdopodobne wydaje się to, że wy jakoś to ukartowaliście. Bo nie widzę w pobliżu nikogo innego i nie sądzę, żeby Moira miała takie chore pomysły na zabawy ze mną. Nigdy nie zachowywała się w ten sposób. Jeżeli… - zawiesił głos. Zamilkł. - Chyba powinienem zadzwonić do Esmeraldy i upewnić się, że wie o waszym istnieniu… - powiedział ostrożnie, jak gdyby Alice zaraz miała wyciągnąć nóż, uśmiechnąć się upiornie i zacząć go nim dźgać.
- Proszę. Dzwoń. Zapewniam cię jednak, że żadne z nas nie zrobiłoby czegoś takiego. Czuje się urażona, że w ogóle mogłeś coś takiego przypuszczać. Nie jesteśmy niepoważnymi młodocianymi przestępcami… Mam ci podać własny telefon z jej numerem, żebyś się wreszcie w tej kwestii uspokoił? Bo już mam dość kolejnych niestosownych aluzji w tym temacie z twojej strony. Wybacz - powiedziała. Obróciła się, krzyżując ręce pod biustem i czekała na jego decyzję.
- Może ty zostań tu i pozbieraj się do kupy, pogadaj z Esmeraldą, a ja pojadę na wróżkowy most… Zanim znowu rozszarpiesz jakieś pluszowe stworzenie… - powiedziała, po czym ruszyła w stronę wyjścia z kuchni. Chyba ewidentnie zamierzała spełnić to, co powiedziała. Jak na razie ruszyła w stronę schodów na piętro, chciała iść na górę po telefon, torbę i rzeczy, by móc jechać na most.
Shane podążył za nią.
- Ale prawda jest taka, że nie mówisz mi wszystkiego - powiedział. - Na przykład… wcześniej wspominałaś, że nie przyjechaliście tutaj tylko w celach wypoczynkowych. Ale już nigdy więcej nie podjęłaś tego tematu… - zawiesił głos. - Po co w takim razie tutaj jesteście? - zapytał.
Bez wątpienia Hastings już chwilę temu porzucił uprzejmość i elegancję. Zapewne poważna choroba ojca i zniknięcie córki wywarło swój wpływ na niego.
- Ponieważ mogłoby ci się poprzestawiać w głowie, gdybym powiedziała ci wszystko. W pewnym sensie jesteśmy detektywami i mamy rozwiązać pewną sprawę. Tak właściwie zniknięcie Moiry też już wzięłam pod uwagę jako punkt, którym mamy się zająć. Możesz zadzwonić do Esmeraldy, ale nie powie ci nic innego, niż to co ja już zrobiłam. Choć może innymi słowy - oznajmiła. Zerknęła na niego przez ramię, kiedy szedł za nią przez korytarz do schodów.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline