Czas: 1940.III.15; pt; świt; godz. 05:40
Miejsce: północna Francja; Sainte Menehould; obwodnica, wnętrze samochodu
Warunki: ciemna noc, ulewa, ciepłe, ogrzane wnętrze pojazdu, ciemno
Noémie Faucher (D.Adley), Kenneth Hawthorne (M.Tweed), George Woods (R.Cromwell) i Evelyn Leigh (A.Croft)
Ale lało. Gdy opuszczali francuską stolicę to było po prostu ciemno i pochmurno. Ale jakoś od Reims jak przyrżnęła ta ulewa to szkoda było mówić. O dach i szyby zabębniły pierwsze krople które prawie od razu przeszły w pełnoprawną ulewę. Bo określenie “deszcz pada” było kompletnie nie na miejscu. Czwórka agentów Spectry jechała wynajętym Citroenem prowadzonym przez ich szefową. Na pilota obok kierowcy spadło pilnowanie mapy i znaków. Zwłaszcza w nocy, i to zaciemnionej, bez lamp ulicznych, oświetlonych znaków i drogowskazów było to trudne zadanie tylko dla kierowcy. Zwłaszcza jeszcze w samej metropolii gdzie co chwila był jakiś rozjazd czy krzyżówki.
Okazało się, że pomysł Kennetha ze zorganizowaniem samochodu z radiem był całkiem ciekawy ale nie do zrealizowany “na wariata” w czasie jaki im pozostał do wyznaczonego punktu zbornego pod hotelem. Radiostacja w samochodzie na pewno nie była standardem, z radiostacją jaką można by zabrać do samochodu z czterema osobami też było podobnie. W końcu skończyło się na tym, że albo goście zza Kanału będą dzwonić i się dowiadywać albo niech spodziewają się kontroli policyjnej na drodze z przekazanymi wieściami lub zaproszeniem na rozmowę. W tak krótkim czasie, w środku nocy udało się dojść do takiego konsensusu.
Paryskie kontakty Woods’a też wydawały się tak na słuch zaspane i średnio rozmowne z tego telefonu w środku nocy. Ale i jej i jemu udało się sklecić jakieś słowa zaspanego pożegnania i powodzenia.
Znacznie lepiej poszło z przekazaniem policji numerów rejestracyjnych jakie udało się wydobyć z ducha zabitego agenta. Policjanci z werwą rzucili się na ten kąsek zupełnie jak psy na rzucony kawałek kiełbasy. To było coś o wiele bardziej przystającego do policyjnych schematów i machina policyjna uruchomiła swoje tryby rozsyłając rysopis poszukiwanej ciężarówki.
- Szczerze mówiąc to myślę, że jeśli chcieli uciec do Niemiec samochodem to już uciekli. To było dobę temu a do granicy dojechaliby najpóźniej wczoraj rano. Chyba, że coś im się stało po drodze. Ale dobrze, straż graniczną też powiadomimy. - policjant przyjmujący zgłoszenie najwidoczniej rokowania na zarzucanie tak spóźnionej jego zdaniem sieci nie uznawał za zbyt optymistyczne ale zgłoszenie przyjął i uruchomił całą procedurę blokującą.
- Aha, mamy zeznania tego świadka z baru. Zdaje się, że ten monsenor Tweet polecał się nim zająć. Tu macie raport z przesłuchania. - granatowy policjant podał Noémie cienką kopertę z raportem. Nie wydawał się jakoś specjalnie tym podekscytowany.
- Bonne chance mes amis. - mimo środka mrocznej od zaciemnienia nocy agentowi Sorenowi udało się przyjechać pod “Topaz” aby jeszcze złapać swoich gości przed wyjazdem. Z radiem nie udało mu się załatwić tak na wariata. Musiałby mieć więcej czasu, jakby to było w dzień no i więcej czasu ale nie tak po nocy i bez możliwości uruchomienia kogo i czego trzeba. Ale obiecał być w kontakcie, jeszcze raz zostawił swoją wizytówkę z numerem telefonu no i życzył im powodzenia. No i poradził im jechać przez Reims i Metz skoro zamierzali dotrzeć do Luksemburga.
I właśnie noc już zmierzała ku końcowi. Można było zgadywać czy raport Noémie dotarł już do centrali w Londynie czy jeszcze nie. Jak nie było lotu do Londynu zanim zaczęła się ulewa no to mogły zostać uziemnione aż się skończy. A nawet jeśli by zdążono list posłać na lotnisko i trafił się jakiś samolot no to analiza raportu i wysłanie go z powrotem do Paryża mogło zająć większość dnia. Przed lunchem raczej nie było co spodziewać się odpowiedzi, zwykle mijało z około pół doby w najszybszym wariancie. I tego środka komunikacji raczej nie dało się przyspieszyć.
Ale na razie jechali opustoszałą, zalaną ulewą drogą. O tej porze i w taką pogodę zazwyczaj byli jedynymi użytkownikami drogi. Co nawet mogło być na rękę jeśli ktoś nie miał obaw przed nocną jazdą bo można było przycisnąć pedał gazu swobodniej. Wyjechali z Paryża ze trzy godziny temu. Reims o jakim wspominał Soren minęli z godzinę temu. Tam jednak zaczęła się ta ulewa która wymusiła znacznie ostrożniejszą jazdę. Przy końcu nocy byli gdzieś chyba w połowie drogi między Reims a Metz. Z Metz do Luksemburga to już był rzut beretem. Dochodziła 6 rano, gdyby nie ulewa pewnie już byłoby widać na niebie pierwsze oznaki świtu. Gdy reflektory Citroena poza strugami deszczu i pustą drogą wyłowiły policyjny radiowóz stojący na poboczu i policjanta w pelerynie przeciwdeszczowej który lizakiem dawał im znak aby się zatrzymać.
Noémie zwolniła i w końcu zatrzymała Citroena niedaleko radiowozu.
- Przygotujcie broń. Tak na wszelki wypadek. - powiedziała do swojej załogi. W tym czasie francuski policjant ruszył ku nim na spotkanie. Chyba sprawdzał numery rejestracyjne albo coś mieli na masce bo omiótł front wozu światłem trzymanej latarki. W końcu jednak podszedł od strony kierowcy i zastukał w ociekającą wodą szybę.
- Dzień dobry. Posterunkowy Ignace Charlebois. Dokumenty poproszę. - zaczął od standardowej formułki powszechnej chyba w policji każdego kraju. Pod względem godziny rzeczywiście już była pora mówić “dzień dobry” chociaż o tak wczesnej porze i przy tej ulewie było jeszcze ciemno jak w nocy. Gdy kierowca pokazała mu prawo jazdy policjant przeczytał je w świetle latarki, następnie porównał z wizerunkiem za kierownicą oświetlając ten wizerunek światłem latarki.
- Mademoiselle Adley. Bardzo dobrze, właśnie na panią czekaliśmy. Proszę jechać za nami. Jest do pani telefon z Paryża. - gliniarz oddał Belgijce dokumenty i ruszył z powrotem w stronę własnego radiowozu. Wsiadł od strony pasażera a chwilę później policyjna maszyna ruszyła z pobocza wjeżdżając na drogę.c
Radiowóz był ich jedynym przewodnikiem. Jawił się w tej ulewnej ciemnicy jako para czerwonych światełek jadących przed Citroenem. Zjechali z obwodnicy do pobliskiej miejscowości. Chyba niezbyt dużej, jednej z tych co mogłyby reklamować lokalny koloryt. Więc pewnie i telefony poza komisariatem nie były zbyt powszechne. Zwłaszcza przed 6 rano. Na zaciemnionych ulicach widać było, że ruch budzącego się piątku dopiero się zaczynał. Gdzieś ktoś śpieszył pod parasolką albo w kapturze albo zaczynał przygotowania do otwarcia sklepu czy innego lokalu. Ale o tak wczesnej porze większość populacji jeszcze spała w łóżkach.
Radiowóz zatrzymał się przed komisariatem. Tym razem z wozu wysiedli obydwaj policjanci przejmując rolę przewodników dla swoich gości. Razem weszli do środka które okazało się dla kontrastu z tą paskudną pogodą przyjemnie ogrzane i oświetlone.
- Mamy nasze zguby. Daj znać reszcie, że mogą już wracać do domów. - powiedział do kolegi za biurkiem. Ten pokiwał głową i zaczął wywoływać kogoś przez radio.
- Proszę tędy, tam jest telefon. - ponownie zwrócił się do “mademoiselle Adley” prowadząc do jakichś drzwi. Za drzwiami był gabinet, w gabinecie biurko a na biurku rzeczywiście stał czarny telefon.
- Monsieur Soren mówił, że mademoiselle ma jego numer. Napiją się państwo gorącej herbaty? Bo ja bardzo chętnie? - Charlebois dyskretnie znalazł pretekst aby nie być przy tej rozmowie i pomysł w gorącą herbatą w taką ulewę wyglądał na bardzo dobry.
- Dobrze, że udało się was złapać. Mamy te samochody. Oba. W porcie w Dunkierce. Załogi i paczki ani śladu. Sprawdzamy okolicę. Ale chyba wiecie co to oznacza. - Soren zgłosił się praktycznie od razu jakby siedział gdzieś zaraz przy telefonie. I ledwo rozpoznał głos swojej odpowiedniczki zza Kanału od razu zaczął od najważniejszego. Głos brzmiał poważnie ale i to o czym rozmawiali brzmiało bardzo poważnie. Policja najwyraźniej odnalazła samochody ale porzucone i puste. W jednym z francuskich portów. I to najbliższego wschodnim granicom kraju.
---
bonne chance mes amis - (fra) powodzenia moi przyjaciele.