Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-05-2019, 21:40   #275
Loucipher
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Loucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputację
Na każdym postoju, na jakim od kilku dni zatrzymywali się w swojej straceńczej wędrówce, MJ desperacko poszukiwał ulgi. Ulgi od coraz natrętniejszej myśli o szybkim i definitywnym zakończeniu tego wszystkiego jednym pociągnięciem spustu. Ulgi, którą powoli, zrazu niedosłyszalnym, ale potem coraz wyraźniejszym szeptem, obiecywał mu trzymany w rękach pistolet.

Na szczęście broń nie spełniła swojej groźnej, niewypowiedzianej obietnicy, nie przyniosła młodemu zwiadowcy ulgi. Przyniosło mu ją co innego.

Niezawodna Natalie, której nieprzeciętne medyczne zdolności były tylko dodatkiem do wspaniałej empatii oraz niezłomnej psychicznej siły i odporności, błyskawicznie "rozpracowała" Martina, domyśliła się, co kryje się za jego małomównością i tendencjami do izolowania się od grupy. Jednego wieczoru nakryła go z pistoletem w dłoni... w pozie, która mówiła niemal wszystko, a czego nie powiedziała Igle poza i zbolały wzrok MJa, to dopowiedział jej własny mózg i kobieca intuicja.

MJ nigdy wcześniej nie usłyszał takiego kazania, jak wtedy. Nawet nie wiedział, jak bardzo było mu to potrzebne.
Dziewczyna nagadała mu za wszystkie czasy. Że to największa głupota, jaką mógłby zrobić. Że jest wszystkim potrzebny. Że dopóki życia, dopóty nadziei. Że każdy powinien starać się i troszczyć o siebie i innych, a nie kombinować, jak dać sobie spokój z Pustkowiem i tymi, którzy jeszcze na nich egzystują. Że jeśli już raz wyrwali się ze szponów Legionu, to nie po to, by kończyć z kulą w głowie na jakiejś pustyni.

A potem dała mu zadanie. Przyniosła książkę, tą samą, którą MJ wertował dla zabicia czasu i myśli. Przekartkowała ją i poprosiła, aby MJ, wraz z Utangisilą, wytłumaczyli pozostałym, co mądrego w tej książce może im się przydać i do czego.
Zanim MJ zdążył jeszcze na dobre otrząsnąć się z podziwu dla kreatywnego i konstruktywnego myślenia Igły, został wykładowcą w naprędce urządzonej Szkole Przetrwania na Pustkowiach. Semestr był krótki, wszystkiego jeden wieczór, ale pod koniec wykładu połączonego gdzieniegdzie z demonstracją praktycznego sposobu lub wskazaniem zjawiska w terenie potwierdzającego książkową regułę młody zwiadowca prawie uwierzył, że jednak jeszcze jest potrzebny. Skoro nawet ten nowy, Archie, ogarnął kilka podstawowych technik przetrwania, być może Opatrzność nie wyłożyła jeszcze na nich lachy i nie powiedziała "a, pieprzyć ich...".

Dwa dni później MJ wypatrzył przez lornetkę dużą górę z szerokim, spłaszczonym szczytem, której z początku nie było widać na tle pasma górskiego, do jakiego zbliżali się już od kilku dni. Gdy tylko ją zobaczył, poprowadził grupę w tamtym kierunku. Jak argumentował, jeśli uda im się wspiąć na tą skałę, to nawet jeśli nie znajdą tam nic ciekawego, będzie stamtąd lepszy widok na okolicę, no i będą bezpieczniejsi i trudniejsi do zaskoczenia przez cokolwiek, co mogłoby nadejść pustynią z dowolnego kierunku. Jak w warownej twierdzy na szczycie skały.

Gdy podeszli bliżej, MJ spostrzegł coś jeszcze innego.

Grotę. W zboczu wystającego ponad pustynię rondla widniał solidnych rozmiarów otwór, jakby pęknięcie lub dziura w skale. Jaskinia dawała nawet większe możliwości. Oprócz schronienia dawała cień, możliwość rozstawienia skraplaczy, a jeśli kryła w sobie coś, co dałoby radę zszabrować, to również pozwalała poprawić sytuację grupy. Gdyby nawet w jaskini coś było - zapewne tak - to jeśli dałoby się to ubić i byłoby jadalne, to mieliby też zapas żywności.

Grupa niewiele myśląc wzięła grotę szturmem. Zwalisty "Lucky" Manderson i twardy jak podeszwa wojskowego buta kapral Wade Harris wtargnęli do groty równie zdecydowanie, jak stary robot górniczy w Broken Hills w pokłady rudy uranu. Z równie dobrym skutkiem. Ich wtargnięcie wypłoszyło z zakamarków skał grupę opancerzonej odmiany zmutowanych karaluchów. Ku swojemu zaskoczeniu MJ odkrył, że słyszał o tej odmianie. Charakterystyczna dla Wspólnoty Równinnej i Wspólnoty Środkowozachodniej, acz spotykana też dość często na obszarze Wspólnoty Czterech Stanów. Pojedyncze kolonie można było spotkać również na wybrzeżach, choć tam zwykle ustępowały liczebnością typowym skrzydlatym karakanom, a w Kalifornii i w okolicach pustyni Mojave zwykle ich liczebność mocno ograniczały żyjące tam modliszki. Tu najwyraźniej miały swoje gniazdo.

Dopiero gdy umilkły strzały i bojowe wrzaski MJa i kompanów, do młodego zwiadowcy dotarło, do czego mogą wykorzystać świeżo ubite ścierwo. Utangisila też chyba o tym słyszał, bo podszedł do zabitych karaluchów i zaczął pracowicie je patroszyć. MJ zostawił go przy tej robocie, by pójść dalej, gdzie wołali go pozostali. Coś odkryli.

Chwilę potem MJ zorientował się, co to było. Jaskinia przechodziła w kawałek równego korytarza... na pewno nie był to wydrążony chodnik, tylko równa podłoga, ściany i sufit, zrobione z zardzewiałego, ale wciąż dobrze znoszącego upływ czasu metalu. Krótki korytarz kończył się dużymi, zamkniętymi na głucho drzwiami. Wyglądały na jakąś windę. Obok, za zwykłymi metalowymi drzwiami, znajdowało się pomieszczenie, z którego przez przeszklone, zakratowane okno widać było korytarz.
Drzwi do stróżówki łatwo ustąpiły pod naporem szturmującej je grupy. Kiedy jednak wpadli do środka i przeszukali pomieszczenie, niczego tam nie znaleźli. Szafki były puste. Biurko i krzesło były jednymi meblami w pomieszczeniu. Stojący na biurku terminal był wygaszony, pustym, niewidzącym okiem monitora beznamiętnie odwzajemniał spojrzenia poszukiwaczy.

Kiedy grupa podeszła do drzwi windy, wydawało się zrazu, że tam też nic nie znajdą. Obok zamkniętych na głucho drzwi znajdował się panel sterowania, podobnie zakurzony i nieaktywny jak terminal w stróżówce. Oświetlenie w korytarzu też nie działało, jedyne światło zapewniała trzymana przez MJa flara. Jednak przy stojącym obok generatorze badający stan całej maszynerii Lucky zatrzymał się na chwilę.
- Czekajcie - powiedział. - To maleństwo chyba jeszcze żyje. Spróbuję je obudzić... tylko się odsuńcie, bo może trochę iskrzyć!

Te słowa Lucky'ego MJ miał zapamiętać do końca życia. Będą mu one stały przed oczami wraz z obrazem Mandersona schwytanego w potężne snopy iskier, uwięzionego w potężnym, bladoniebieskim wyładowaniu między dwiema cewkami generatora, krzyczącego i charczącego, miotającego głową porośniętą wyprostowanymi jak kolce jeżozwierza włosami, wstrząsanego płynącym przez jego ciało prądem, roztaczającym wokół gryzącą w nozdrza mieszaninę woni ozonu, tlącej się izolacji przewodów i spalonego ludzkiego ciała.

Po trwającym kilka minut pokazie niszczycielskiego efektu energii elektrycznej dymiące, nadpalone ciało Mandersona po raz ostatni zetknęło się z podłogą. Dymiące włosy, wyszczerzone w śmiertelnym grymasie zęby, zesztywniałe ręce z palcami zakrzywionymi w spazmatycznych, szponiastych pozach, zeszklone i przekrwione oczy utkwione w sufit, niewidzącym wzrokiem patrzące w wieczność... w upiornym świetle flary MJ wyraźnie widział, że Manderson przypłacił życiem próbę uruchomienia generatora. Choć Igła przypadła niemal natychmiast do ciała ich towarzysza, sama ryzykując porażenie od ładunku, którym wciąż nasączone były tkanki Mandersona, MJ wiedział, że to na nic.

Szum windy, stuknięcie hamulca... a może kółka windy sunącego po szynie. Gwałtowna jasność, gdy halogeny rozbłysły, zalewając korytarz światłem, choć tak naprawdę nie było go więcej niż daje dobre ognisko lub kilka dwudziestowatowych żarówek. Monotonne buczenie generatora.

Faktycznie. "Maleństwo" ożyło. Szkoda, że umrzeć musiał Max.

- Niech jego Duch śpi w spokoju. Duchy Metalowej Groty przyjęły ofiarę z życia naszego towarzysza i zapraszają nas w swoje progi. - obok MJa rozległ się chrypiący głos Utangisili. On też widział, co stało się z Maxem.

MJ popatrzył z namysłem na Utanga. Pieprzony dzikus miał rację. Jak zwykle.

- Dokładnie - odpowiedział. - Nie po to Lucky dał się usmażyć tej cholernej maszynerii, żebyśmy teraz mieli nie pojechać tą windą gdziekolwiek nas zabierze i dowiedzieć się, co kryje ten kompleks. - MJ uważnie sprawdził, czy na podłodze i ścianach nie ma gdzieś jeszcze naładowanych obszarów. Nie uśmiechało mu się ginąć śmiercią Maxa. Upewniwszy się, że nic mu nie grozi, podszedł do pulpitu sterującego windą. - Osłaniajcie mnie. Spróbuję tą windę uruchomić.
 
Loucipher jest offline