|
Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
08-05-2019, 11:53 | #271 |
Reputacja: 1 | Wędrówka - czy też raczej marsz śmierci półżywych zombie, skazanych na zagładę przez promieniowanie - trwała dalej. Pustkowie było wciąż tak samo jednostajne. Być może te tereny rzeczywiście zostały zalane... może w czasie Wielkiej Wojny lub w latach tuż po niej z powodu zmian klimatycznych czy tajfunów. Teraz jednak cała woda znikła. Skraplacze ledwo wyrabiały. Nie było wiadomo, czy nadal łykali rady, czy to był "tylko" efekt krótkiej lub dłuższej ekspozycji w którymś momencie. Nie mieli pieprzonego licznika Geigera. Ani dość RadAway. Harris i Manderson wydawali się trzymać najlepiej. Z wyglądu to i Kitty nie miał tak źle (oprócz łuszczycy i posiwiałych włosów). Najgorzej wyglądali Utangisila i Dubois... ale dzikus wydawał się jechać na jakimś rezerwuarze wewnętrznej energii, podczas gdy sanitariuszka czerpała swoją siłę z pomagania innym. Stąd też Max i Wade zgodzili się z Richardem: Igła miała dostać całą jedyną dawkę kroplówki RadAway, rozszerzoną o dawkę tabletek Rad-X. Ktoś musiał być na chodzie i trzymać resztę ekipy przy życiu... a starczyło tylko dla jednego medyka. Podczas "popasów" (które wcale nie dawały nikomu wytchnienia), Harris i Manderson podłapali też momenty, kiedy Natalia czepiała się Martina. A konkretnie czytanie jego Scout Handbook. To było coś, co mogło choć na chwilę odwieść umysły od bólu i myśli samobójczych. Czytanie i nauka. Przyszli więc do Utanga i do MJa by ci im zreferowali ten podręcznik i dorzucili coś od siebie. Zrobili im wykład. Połączyć przyjemne (na tyle, na ile było to możliwe w tych warunkach) z pożytecznym. Może parę osób więcej zaczęłoby rozglądać się za łowami. Mniej więcej dwa dni od "nocy nauki", dotarli do czegoś, co przełamało rutynę. Odległe góry i wzgórza stały się dużo bliższe, a jedna z nich - bardzo bliska. Skalista, dość niewielka góra stołowa typu mesa. Lornetka pokazywała dość spore, "wygodne" wejście do środka - grotę. Głęboką. W sam raz by nabrać wody skraplaczami, odpocząć w chłodzie, a może nawet coś upolować. Cokolwiek żyłoby na tym poziomie Piekła, miałoby swoją norę tam. Przez chwilę więc zapomnieli o bólu, beznadziei i utyskiwaniu. Mieli przed sobą cel: jakkolwiek mały. Mieli na czym skupić umysły. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=n4SVNVCEEn8[/MEDIA] "Szturmowcy" sprawdzili obejście i pierwsze metry jaskini. Było czysto. Były też ślady bytności jakichś kreatur. Trzeba było uważać. Lucky odpalił jedną z flar i w jej świetle powiódł śmiałków do wnętrza całkiem głębokiej miejscówy. Szybko znaleźli rezydentów. Utang i MJ rozpoznali tą odmianę. Była wytrzymalsza, twardsza od tej powszechnej na Zachodzie (i, jeśli wierzyć podaniom, Wschodzie), a także dysponowała gruczołami jadowymi - ale była też dużo bardziej powolna. W sam raz by potrenować strzelanie albo uniki. Utangisila pamiętał też, że niektórzy tribale przybyli z Midwestu mówili, że wyciągali z tych radkaraluchów flaki aby je następnie kisić albo trzymać w solance. Takowy "specjał" miał podobno usuwać nadmiar radów i chronić przed przyjęciem kolejnych. Czyżby to miało być ocalenie? Nie minęło paręnaście minut jak wysprzątali jaskinię z dwudziestu maluchów i dwóch gigantów. Te ostatnie były jeszcze twardsze, jeszcze wolniejsze i jeszcze paskudniejsze. Harris i Manderson się tutaj nie patyczkowali, gęsto obsiewając je ołowiem z automatów nim zdechły. Na końcu jaskini odkryli też coś nowego. Coś, co (jeszcze bardziej niż kiszone flaki z radkaraczanów) mogło ocalić im dupę. Przedwojenny skład. Skała przeradzała się w skorodowany metal. Widać było ściany, podłogę, sufit. Obok było pomieszczenie z brudną szybą z plexiglasu - stróżówka. W środku biurko, krzesło, niedziałający komputer pod ścianą. Przeszukanie nie przyniosło rezultatów. W głównej części tej oazy stali były też twardo i głucho zawarte wrota. Winda. Obok panel sterujący... nie działał. Lampy też. Wszystko milczało, i to prawdopodobnie od czasów Wielkiej Wojny. Obok był generator. Lucky zajął się nim, na wszelki wypadek każąc wszystkim się odsunąć. Grzebał przy nim i grzebał... aż wreszcie krzyknął "mam!" I zaraz potem stała się tragedia. Generator ożył, halogenowe lampy zaczęły mrugać... ale pojawiły się też istne fontanny iskier i łuki wyładowań. Manderson tańczył do muzyki elektryki. Pozostali odruchowo chcieli mu pomóc, ale Harris ich powstrzymał. Prąd jechał po całej metalowej konstrukcji. Wreszcie, coś mocno trzasnęło i wszystko znów pogrążyło się w mroku (pomijając płonącą flarę). Ludzie pobiegli padającemu towarzyszowi na ratunek. Już do niego dopadali, kiedy znowu się zaczęło palić. Zamarli w bezruchu. Adrenalina skoczyła pod powałę. Zaraz mieli wszyscy zginąć, usmażyć się jak Max! Halogeny zamrugały chwilę, po czym ustabilizowały się. Dawały światło na poziomie może dwudziestu watt. I nic. Generator szumiał. Winda zastukała. I nic więcej. Zaraz więc Igła dopadła do leżącego bez ruchu Maxa. Odszedł. Spiker w suficie zatrzeszczał mechanicznym głosem. - <kzzzt> P-p-power restored.
__________________ Dorosłość to ściema dla dzieci. Ostatnio edytowane przez Micas : 08-05-2019 o 12:12. |
11-05-2019, 22:34 | #272 |
Reputacja: 1 | Dotarcie do góry było... było czymś niezwykłym. Takim promykiem nadziei. Nadziei na... w sumie nie wiadomo na co. A tak... na cień. Grota... grota dawała nadzieję na chłód. I pokarm. W malignie dotarli do wgłębienia w skale i wymordowali to co tam mieszkało sami walcząc bardziej jak zwierzęta niż jak ludzie. Gdzieś w głowie Utangisili tkwiła informacja że z wnętrzności radkaraluchów można przyrządzić pokarm odpędzający Niewidzialny Ogień. Patrzył po ciałach wymordowanych istot. Szczerze mówiąc nie czuł najmniejszego strachu walcząc z nimi. Tak jakby było mu już wszystko jedno czy umrze czy nie. Dopiero myśl o wywarze z flaków mutantów dała mu ten promyk nadziei na życie. Kiedy pozostali zainteresowali się tunelem i windą Utangisila zajął się wydłubywaniem odpowiednich części z trucheł. Trzeba było czym prędzej przyrządzić odpowiedni wywar, aby uchronić się przed śmiercią i pośmiertnymi męczarniami w żarze Niewidzalnego Ognia. Pomimo perspektyw jakie dawał umieszczony we wnętrzu góry schron to Utang się nim nie przejmował skupiony na swoim zadaniu. Jak zwykle. Dopiero przywrócenie prądu i śmierć Mandersona poderwała go od jego zajęcia... Jednak widząc jego przysmażone przez Ogień i Prąd ciało nie uronił nawet łzy. Raz że miał na to za mało wody w ciele. Dwa że Manderson zdołał wydostać się z tego świata i być może zrobił to w miejscu gdzie już Niewidzialny Ogień nie sięga. Można było się tylko cieszyć, że najprawdopodobniej towarzysz nie będzie już dalej cierpiał. Utang wykonał nieokreślony gest dłonią. - Niech jego Duch śpi w spokoju. Duchy Metalowej Groty przyjęły ofiarę z życia naszego towarzysza i zapraszają nas w swoje progi. - wychrypiał. |
12-05-2019, 00:21 | #273 |
Reputacja: 1 |
|
12-05-2019, 19:11 | #274 |
Kapitan Sci-Fi Reputacja: 1 | Kolejny dzień, kolejna bezsensowna śmierć. A już było tak dobrze. Wyszli wreszcie z tej cholernej pustyni, znów odżyła w nich nadzieja. A przynajmniej w pozostałych. Billy poczuł tylko swego rodzaju ulgę, nic więcej. Krótka walka z robactwem na chwilę przywróciła go do "żywych", ale po wszystkim znów stał się osowiały i stronił od innych. Nawet śmierć Lucky'ego tego nie zmieniła. Kiedyś zapewne by nim wstrząsnęła, lecz teraz poległego towarzysza zaczynał traktować jako element codzienności. Wolał nie patrzeć na przypalone ciało Mandersona. I tak nieraz go zobaczy w swoim dyżurnym śnie, w którym zajmie zaszczytne miejsce w paradzie trupów. W schronie Sticky postanowił rozejrzeć się za medykamentami i oczywiście alkoholem... |
12-05-2019, 21:40 | #275 |
Konto usunięte Reputacja: 1 |
|
12-05-2019, 21:53 | #276 |
Reputacja: 1 |
|
13-05-2019, 09:56 | #277 |
Reputacja: 1 | Czyszczenie groty z karaluchów poszło sprawnie. Cienkie chitynowe pancerzyki nie mogły chronić robali przed śmiercionośnym ołowiem wypluwanym z luf ani bronią ręczną Utanga. Jinx planował z pomocą innych sanitariuszy sporządzić z karaluchów prowizoryczne lekarstwo na chorobę popromienną. Niby niewiele, ale nie mieli wyboru. Lucky’ego szczęście opuściło w najmniej oczekiwanym momencie. Nie zginął w walce, trzymając spluwę w dłoni, tylko uruchamiając starą maszynerię. Generator wręcz usmażył Mandersona, zamieniając go w skwierczącą, gdzieniegdzie nadpaloną kłodę mięcha. Dziwna i okropna śmierć. Ale życie na postapokaliptycznym pustkowiu nigdy nie było łatwe. -Usypmy mu jakąś mogiłę z kamieni. Przynajmniej tak możemy uhonorować towarzysza. W schronie Jinx zamierzał uważać. Generator działał, więc działały też moduły SI i obronne. Nie wiadomo z jakimi robotami przyjdzie się zmierzyć w środku ani z jakimi pułapkami. |
14-05-2019, 13:21 | #278 |
Reputacja: 1 | Zjazd windą w dół musiał zaczekać. Mimo wycieńczenia - tak psychicznego jak i fizycznego - trudami wędrówki, Drużyna B wciąż miała pewne ludzkie odruchy i nie zatraciła ich w pełni pod piaskami Morza Wydm czy między wichrami radioaktywnego pustkowia. Zabrali osmalone, nadpalone ciało Maxa, na wpół stopione z metalowym pancerzem i pogrzebali je w jakiejś niecce pod kamieniami. Broń i resztę nietkniętego ekwipunku rozdysponowali lub wrzucili do wora na handel. Jeśli jakikolwiek handel miał w przyszłości się odbyć. MJ, Jinx i Utang sprawili także karaluchy. Były praktycznie niejadalne, acz parę elementów dało radę jakoś ugotować i (ledwo) przełknąć. Wszystko dla zabicia głodu. Może nawet Max. Był duży, już na wpół upieczony, wystarczyło tylko go wyłuskać z tego złomu, dopichcić... i odrzucić człowieczeństwo. Przekroczyć barierę. Zawsze to była jakaś opcja. Ekstremalnie chujowa, ale jakaś. Lepsza (czyżby?) od samobójstwa czy śmierci głodowej. A on nigdzie już się nie ruszał i pewnie nie robiłby problemów. Tak czy inaczej, karaluchy zostały sprawione i praktycznie pożarte. Flaki kusiły, ale bardziej kusiło wyzwolenie ich zdolności antyradowych. Zamknięto je w plastikowych butelkach, dolano wody, dosypano soli (którą przezornie wziął ze sobą Vernon). Po paru dniach będą gotowe - tak jako domorosły RadAway plus Rad-X, jak i posiłek. Archie sprawdził generator i resztę tego całego złomu. Znalazł powód spięcia - obluzowane, przetarte kable prawie dotykające metalu. Ostrożnie, używając dostępnych materiałów, zabezpieczył je. Nikt nie chciał dzielić losu Mandersona. Wreszcie nadeszła chwila prawdy. Otworzyli drzwi windy, zapakowali się do niej i zjechali na dół. Był tylko jeden poziom. Kiedy winda stanęła (a jechała długo, głośno i niepewnie) i wrota znów z ledwością się otwarły (trzeba im było pomóc siłowo), ujrzeli przed sobą zagracony korytarz, oświetlony jak na górze. Powietrze obezwładniało, śmierdząc starocią, kurzem i resztkami procesów gnilnych. Wszędzie walały się dwustuletnie pudła kartonowe, drewniane skrzynki, metalowe pierdoły, jakieś plastiki. Ktoś musiał tu szabrować, ale bardzo dawno temu. Po bokach korytarza były mniejsze pomieszczenia. Klasyczne, unoszące się do góry drzwi automatyczne były w różnym stanie. Niektóre zamknięte i niedziałające lub zacięte, inne odwrotnie albo gdzieś w różnym stanie pomiędzy. Wewnątrz tych pomieszczeń były metalowe regały, szafki, pudła. Większość niedbale pootwierana, pusta, zapchana śmieciami. Ale już widać było jakieś rzeczy do przeglądnięcia. Zwieńczeniem korytarza było dość spore pomieszczenie z kolejnymi pudłami, regałami, niedziałającymi komputerami, porzuconymi biurkami i krzesłami. Tu i tam walały się sterty wypłowiałych, kruszejących dokumentów. To musiał być jakiś magazyn. I nic więcej. Kiedy zaczęli rozpaczać (lub grzebać po śmieciach), wbito im gwóźdź do trumny. Drzwi do windy zamknęły się, a sama kabina ruszyła do góry. Dopadli do przycisków. Nie odpowiadały. Szczekaczki w kątach korytarza zatrzeszczały. Zautomatyzowany głos coś mówił, ale nie szło nic zrozumieć. A przynajmniej do pewnego momentu, bo w powietrzu poczuli jakiś dziwny zapach. Jakby kwiaty jakieś. A potem rozmyła im się wizja, kręciło w głowach, głosy uwiązły w gardłach, a ciała przywitały się z podłogą. Ciemność. Przebudzili się... i zaraz to odczuli. Jak po ciężkim kacu. Ale wszędzie wokół wciąż panowała ciemność. I... chłód? Lekki wiatr, świeże powietrze. Zamiast sufitu - gwiaździste niebo. Zamiast podłogi - ziemia Pustkowi. Wokół zaś znajome widoki, acz może łagodniejsze niż ta cholerna spękana ziemia przez którą się ostatnio przedzierali. Czy to był jakiś sen? Jakieś halucynacje, zbiorowe w dodatku? Ten gaz jakoś skisł po dwustu latach i robił im jazdy jak po tribalowym ćpaniu? Ale żaden haj nie dawał takich odczuć ani takiej... jasności umysłu. Byli trzeźwi. Skacowani, ale trzeźwi. Czuli, słyszeli, widzieli, mogli mówić i rozumować. Jakaś wizja, jak u dzikusów? Przed nimi były jakieś ruiny, wyrastające z Pustkowi niczym poczerniała skała. Dość typowe, jak Nora czy Klamath na dalekim Zachodzie. Parterowe budynki, które kiedyś być może były piętrowe, o czarnych ścianach. Ulice na wpół oddane Pustkowiom. Pojedyncze ściany, kąty, mnóstwo dziur. Kompletna pustka, nawet bez śmieci, złomu czy mebli. Oprócz jednego, dobrze zachowanego budynku, całkiem sporego. Ten budynek... świecił. A raczej ktoś w środku był, paliło się światło, było słychać jakieś rozmowy i muzykę. Nad drzwiami wisiał podświetlony szyld. "Cafe of Broken Dreams" Nikogo nie było na zewnątrz ani w obejściu. Dobywszy broni, przezornie sprawidzili teren i ustawili się w szyku bojowym, gotów do wejścia "z buta". Nietypowa sytuacja ich otrzeźwiła i przywróciła dawne nawyki. Jakby... odzyskali rezon, pomimo stanu, w jakim znajdowali się od tygodni. Wreszcie - weszli do środka. Ci wewnątrz spojrzeli na nowych gości, po czym wrócili do swoich zajęć - picia i rozmowy. Barman machnął sugestywnie palcami, by schowali broń i podeszli.
__________________ Dorosłość to ściema dla dzieci. |
18-05-2019, 10:30 | #279 |
Reputacja: 1 | Ponieważ ciężko było ustalić czy Duchy się nad nimi zlitowały przenosząc ich do bezpiecznego miejsca, czy też była to po prostu wizja Utang postanowił nad tym nie rozmyślać. Wetknął broń za pas i podszedł do baru. - Coś na nadmiar radów we krwi, poproszę Nie cierpiał tej nowomowy ale więcej ludzi rozumiało ten żargon niż prawdziwe nazwy rzeczy. Ale to nieważne byli zdesperowani. Łaknęli ratunku przed Niewidzialnym Ogniem, pragnieniem i głodem. Te prozaiczne rzeczy nakazał mu znów pomyśleć o realności tego miejsca. I wtedy sobie przypomniał. Historie o Wybrańcu mówiły o położonej na Pustkowiu Kawiarni Złamanych Snów, miejscu do którego trafiają zbłąkani wędrowcy... Gdzie można trafić tylko całkowicie się gubiąc na szlaku. - Możesz mi opowiedzieć o tym miejscu? - zapytał dzikus barmana. Możliwe że to wszystko było dla reszty przerażające, ale Utang był spokojny. Jego umysł był otwarty na takie przeżycia. Wiedział że w ten czy inny sposób znaleźli wyjście z pułapki jaką była kraina Niewidzialnego Ognia i Grota Robactwa że Spichlerzem Strzaskanych Nadziei. |
18-05-2019, 18:23 | #280 |
Reputacja: 1 |
|