Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-05-2019, 02:48   #105
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Lisek wynurzył się z pomiędzy ruin jakimi zasłany był wóz. Zwierzakowi nic się nie stało, bo radośnie podpełzł do swojej pani zaczął łasić się do jej nogi, a potem spoglądając na jej marsową minkę umknął gdzieś między poduszki. Bynajmniej nie ze strachu.
Po chwili znów się wynurzył, tym razem niosąc w pyszczku… sztylet. No tak. Eshte całkiem o nim zapomniała. Podarunek otrzymany w ramach zapłaty za swoje kapłańskie błogosławieństwa.
Pięknie zdobiony i być może magiczny, lekko zakrzywiony smoczy sztylet.




Sztukmistrzyni przyjrzała się ostrzu z pewną dozą niepewności. Nie był to jeden z jej sprawdzonych sztyletów, a i wyglądał trochę jak coś.. sprzedawanego na każdym straganie w miastach przyciągających podróżników z całego świata. Tuż koło drewnianych mieczy, zamków z muszelek i wypchanych zwierząt. Ale hej, był zdobiony smokiem. A to rodziło pewne oczekiwania.

-Moje pomysłowe cudowności - zagruchała słodko i pochyliła się ku liskowi. Z lekkością cmoknęła go w czarny nosek, jednocześnie obiecując sobie, że po wszystkim znajdzie swój zapas fajkowego ziela i wspólnie wypalą każdy listeczek.

Przeskakując ponad rzeczami zagracającymi całą podłogę wozu, elfka dopadła do drzwi i z powrotem wyparowała na zewnątrz, gotowa zamachać ostrzem i przywołać latającą gadzinę. Może przy okazji pożarłaby Paniunię, co? Chociaż trochę szkoda byłoby smoczego żołądka.

Zwinnie wydostawszy się ze swojego domku na kółkach przekonała się, że większość walki już ją ominęło.
Troll słaniał się na nogach, prawą rękę miał bezwładną...poszarpaną i nadpaloną magicznym ogniem. Lewą próbował dosięgnąć czarownika, jednocześnie odganiając się atakującej go chmary ognistych jastrzębi. Po prawdzie Ruchacz czuł się niewiele lepiej. Blady bardziej niż zwykle dyszał niczym suchotnik i ocierał dłonią usta ze krwi. Utrzymywanie chmary ognistych jastrzębi wymagało od niego wiele wysiłku. A Paniunia mu pomagała oślepiając twarz zielonoskórego potwora blaskiem świecącej mu przed gębą lewitującej kuli.

Jak Eshte pomyślała, tak też Eshte zrobiła – wyciągnęła rękę w kierunku trolla, po czym wykonała ostrzem bliżej nieokreślony kształt przecinający powietrze. Nic się nie wydarzyło. Ale to nie zniechęciło podekscytowanej elfki.
Może powinna inaczej zamachać ręką. Nic.
A może drugą ręką. Nic.
Mooooże należało nakreślić kształt przypominający smoczysko. Nic.
-Smok -mruknęła pod nosem, podejrzewając że sztylet potrzebuje dodatkowej zachęty do zaprezentowania drzemiącej w sobie magii. I znów nic.

Kuglarka nie była zbyt cierpliwą osóbką, więc w końcu zaczęła odczuwać frustrację tymi niepowodzeniami. Zaczęła nawet wymachiwać bronią w taki sposób, jak gdyby oczekiwała, że za którymś razem z koniuszka rzeczywiście wystrzelą smoki. Przynajmniej takie malutkie, nooo.
Ale i tym razem musiała się obejść smakiem. Póki co zdobiony sztylet okazywał się być równie niezwykły, co ten jej stary i zaufany, zagubiony gdzieś w wozie. I tak samo jak on, najprawdopodobniej i ten tutaj nadał się przede wszystkim do wbijania komuś w tłusty brzuchal. Nie było w tym niczego magicznego.

Zawiedziona spojrzała na scenę toczącą się na podwórku jej domu. Nie potrafiła sobie tego wytłumaczyć ( a może nie chciała ), ale złością wypełnił ją widok Paniuni broniącej czarownika. Powinna leżeć w błocie i łkać ze strachu, jak przystało na damulkę w opresji! To tutaj była Prawdziwa Pogromczyni Potworów!

Eshte jednym skokiem pokonała schodki wozu, a potem w biegu zmniejszyła odległość pomiędzy sobą i trollem. Na jej szczęście, był on zbyt skupiony na Thaaneeekryyyście, by choćby zwrócić na nią uwagę. Wykorzystała tę okazję do ataku – odbiła się zwinnie od ziemi i dźgnęła brzydala wysoko w masywne udo.

A przynajmniej taki miała plan. Bo dźgnięcie… zmieniło się w rozszarpanie tego uda aż do kości. Elfkę ochlapały kropelki trollowej posoki, a za sobą usłyszała bolesny ryk potwora. Nic dziwnego, bo nie trzymała już sztyletu w dłoni. Zamiast tego miała łapę – dużą, masywną, łuskowatą i z zakrzywionymi szponami pokrytymi zieloną krwią. Szponiasta łapa przechodziła w łuskowate przedramię i masywne ramię godne jakiegoś osiłka.






Jej pierwszą reakcją był wrzask zaskoczenia, ale po chwili.. po chwili przerodziło się ono w dziwaczne zafascynowanie tą nową kończyną. Spróbowała poruszyć jednym ze szponów i w osłupieniu zobaczyła, że zgina go z łatwością, niczym jeden ze swoich własnych paluszków. Znowu coś jej się wywróciło w żołądku.

Przeklinała pod nosem Loczka i tego jego rycerzyka trzymającego w namiocie takie niebezpieczne skarby. To właśnie przez nich wyglądała teraz pokracznie i czuła się ociężale, co nie było naturalne dla akrobatki. To miała być ta jej zapłata za odgrywanie kapłanki? TO? Toż to nawet nie była połowa smoka!
Ejże… a może.. rzeczywiście jest on przeklęty i kuglarka będzie chodziła z tą nieforemną prawicą jak jakiś cyrkowy dziwoląg? Albo.. ugh… musiała prosić mężusia o remedium?

Póki co… jednak głównym problemem był ów kulejący troll, który skupił swoje kaprawe oczka na mającej własne kłopoty elfce. O ile nie chciała zostać pierwszą półelfką-półgadziną zjedzoną przez tę bestię, to nie miała w tym momencie czasu na zastyganie w szoku. Wszystkie kolory odpłynęły jej z twarzy, kiedy podniosła głowę i skrzyżowała spojrzenie z oczętami zielonego brzydala. Ale to też przypomniało jej dlaczego tak nagle zwrócił na nią uwagę. I z jaką śmieszną łatwością rozszarpała jego udo.
Dla pewności jeszcze raz zgięła długaśne szpony – nadal reagowały, co przyprawiło ją o zimne dreszcze. Stęknęła podnosząc niezręcznie łapsko, po czym zaciskając powieki zamachnęła się na odstający brzuch trolla.

Może to i była ciężka łapa i smocza łapa… ale była to też niezwykle umięśniona i silna łapa. Co czyniło ze zwinnej kuglarki baletnicę z mieczem dwuręcznym w dłoni. Ciężko poparzony i poważnie ranny troll, nie zdołał odgonić elfki swoją łapą. Po prawdzie ledwo ją widział oślepiany kulą światła krążącą wokół jego pyska. Esthe uderzyła w brzuch, łapa wbiła się głęboko rozrywając trollowe trzewia… wnętrzności wylały się wraz ze śmierdzącą juchą i innymi paskudztwami. Elfce z łatwością udało się wyrwać spory kawał ciała potwora.

I dla trolla… było to za wiele. Może i potrafił regenerować ciężkie rany, ale nie tyle i nie tak poważne i nie tak szybko. Kuglarka zadała mu ostateczny cios, bo po rozharataniu przez nią kałduna potwór zwalił się prawie martwy na ziemię. Prawie. Niemniej po chwili obsiadły go ogniste jastrzębie Tancrista, a potem i on sam przyzwał dodatkowe płomienie, by spalić trolla… była bowiem szansa, że stwór przetrwał i z czasem się z tych ran wyliże. Takiej możliwości jednak nie było po “ognistej kąpieli” czarownika. A Eshte wpatrywała się w szponiastą łapę w zdumieniu. Bowiem właśnie… własnoręcznie… i widowiskowo… zabiła trolla!
Pokonała potwora! Sama!
No… może z niewielką i nieznaczącą pomocą Ruchacza.

-Udało się! Zwyciężyliśmy Tancriście! Uratowałeś mnie…- z tego zdumienia wyrwał pannę Meryel pisk Paniuni, zamierzającej się rzucić na jej słaniającego się na nogach męża. By się do niego przytulić i potencjalnie, skraść go kuglarce!

Było to zadziwiające, ale w tym momencie Eshte miała na głowie ważniejsze sprawy niż piszcząca Paniunia. Dla przykładu taką ważniejszą sprawą była WIELKA, SMOCZA ŁAPA wyrastająca z jej ramienia.
Teraz, kiedy świat naokoło niej trochę się uspokoił, nic już nie było w stanie odciągnąć myśli elfki od tego kolejnego przekleństwa, które znalazło się w jej bogatej kolekcji. Z szeroko otwartymi oczami i nieruchomym spojrzeniem spoglądała na zakrzywione szpony. Swoje.. swoje szpony. Jakaś jej niewielka część wierzyła, że po zabiciu trolla łapsko zniknie. Że smoczysko ugasi swój głód i z powrotem przemieni się w sztylet. Ale nie, po śmierdzącej bestii zostały śmierdzące zgliszcza, a sztukmistrzyni nadal miała szpony, łuski i te mięśnie niepasującego jej drobnemu ciału. Prawdziwa Pogromczyni Potworów sama stała się potworem.

Zrobiła więc to, co teraz wydawało się być najbardziej logicznym rozwiązaniem problemu - spanikowała. Z przekleństwami na ustach zaczęła przeskakiwać z nogi na nogę i wymachiwać łapskiem w powietrzu, jak gdyby nie była to jej własna kończyna, a obrzydliwy pasożyt żerujący na jej ciele. Zaś palcami własnej dłoni rozpaczliwie drapała po łuskach, w bezmyślnej próbie zdarcia ich do własnej skóry. Ale one były twarde, wytrzymałe i najwyżej mogły ją samą poranić.

-Spieprzaj! Odwal się ode mnie! - krzyczała na poły z wściekłości, a w dużej mierze z czystego przerażenia, że już na zawsze zostanie taką pokraką. Silną, mogącą zgnieść Paniunię w garści, jednak ciągle pokraką. Ale jedno pytanie najgłośniej rozbrzmiewało w jej umyśle pochłoniętym paniką.
Dlaczego zawsze ona?!

-Eshte… uspokój się!- krzyknął władczo czarownik ignorując umizgi Paniuni próbującej się do niego przytulić. Zamiast tego przez chwilę przyglądał się “żonce” i zaczął wydawać polecenia -Wdech wydech, wdech wydech.. a gdy się uspokoisz… spójrz na swoją rękę tak jak cię uczyłem. Spójrz na wzorce magii ją oplatające.

Gdyby elfka nie próbowała właśnie rozpaczliwie pozbyć się nowo nabytej łapy, to z całą pewnością odpowiedziałabym prychnięciem na jego sugestię. Czy naprawdę sądził, że ona pamiętała jakieś jego nauki? Może jeszcze miała zapisywać je sobie na kartce, wrzucać do torby i czytać w łóżku przed zaśnięciem?
Jakkolwiek często była oporna słuchaniu rozkazów Thaaneeeekryyyysta, tak tym razem gwałtowniej podskoczyła słysząc swoje imię wykrzykiwane przez tego łajdaka. Bez takiego bodźca pewnie nadal przypominałaby panikującego kurczaka.

Jeden płytki wdech, potem drżący wydech. Dobrze, dobrze.. wtedy, jeszcze w zamku, kazał jej wpatrywać się we własny palec, aż dostawała zeza. Cóż, to akurat miała już opanowane, bo smocza łapa nieprzerwanie przyciągała ku sobie jej spojrzenie. Tyle, że jeszcze miała coś.. coś mówić. Wypowiedzieć jakieś słowa pasujące bardziej brodatym starcom w sukienkach niż poważnej artystce. Nie wiedziała co oznaczały, ale dziwacznie układały się na języku. I ona ich nie pamiętała. Czy to oznaczało, że już nie pozbędzie się tego łapska?!
Wargi Eshte zacisnęły się w wąską linię, gdy zimne macki paniki znów zaczęły się wślizgiwać w jej myśli. Tak jak pokolenia niedouczonych uczniów przed nią, tak i ona podniosła na czarownika swój wzrok mówiący tyle co „nie umiem, nie pamiętam, nie przeczytałam książki, proszę mnie oszczędzić, panie profesorze”.

- Skup się i mów… słowa same przyjdą -on był jednak uparty jakby wiedział, że ona jednak wiedziała. I miał.. rację. Słowa przyszły. Czy były to te same co w zamku? Nie pamiętała. Ale były równie skuteczne. Bo zobaczyła swoją rękę, tą prawdziwą zgrabną rękę zakończoną długimi palcami. Owiniętą wężowo smoczymi splotami czarnej mgły? I sztylet, ten przeklęty sztylet przylepiony do jej przedramienia.
-Widzisz go? Weź go drugą dłonią i odciągnij od ręki.- bo oczywiście Ruchacz też go widział i pewnie sam mógłby jej pomóc, ale nieeeee… on musiał dać jej nauczkę.

Kuglarka wciągnęła głośno powietrze i zatrzymała je na dłużej w płucach. Zostało jej tylko pięć własnych palców pozbawionych łusek i długaśnych szponów, więc niezbyt miała ochotę pakować je prosto w te czarne oploty! A jeśli od tego zmieni się i ta druga ręka? Jeśli uczyni z niej jeszcze gorszą pokrakę?! Czemu właściwie słuchała Thaaneeekryyysta, co?!
Może choćby dlatego, że machanie łapskiem, przeklinanie i próby zerwania łusek okazały się być.. mało owocne. A nie za bardzo przychodziły jej do głowy inne pomysły. Nie miała zatem innego wyboru, jak korzystać z poleceń wydawanych przez czarownika. W końcu zdarzało mu się być pomocnym. Może ze dwa razy.

Z taką uporczywością wpatrywała się w swoją rękę ukrytą pod smoczym łapskiem, że oczy zaczęły jej się szklić od braku mrugnięć. Obawiała się, że tak krótkie przymknięcie powiek zrujnuje cały jej wysiłek i znów będzie widziała tylko tę łuskowatą kończynę. A chociaż jej przeobrażeniu się nie towarzyszyły żadne nieprzyjemności, to teraz elfka bardzo powoli i ostrożnie sięgała palcami do sztyletu, w każdym momencie spodziewając się uderzenia bólu.

I… nic się bolesnego nie stało… po prostu poczuła pod palcami rękojeść. Odciągnęła sztylet od ręki i ta ze szponiastej łapy stała się znów zgrabną rączką akrobatki.
Udało się!

Sztylet wysunął się z dłoni elfki i opadł na ziemię, z łatwością wbijając się w nią jak w masło. Ale ona sama chyba nie zdawała sobie z tego sprawy, bowiem całą swą uwagę skupiała na drugiej.. ślicznej, całkiem własnej rączce wprost stworzonej do tworzenia iluzji. Tak jak wcześniej przyginała ostre pazury, tak i teraz w niedowierzaniu poruszała swoimi palcami. Jedna mała świnka poszła do targu, druga mała świnka, trzecia, czwarta, piąta – po kolei na każdym koniuszku pojawiał się migoczący płomyczek upewniający kuglarkę, że wszystko już jest dobrze, naprawdę z powrotem ma swoją rękę. Ogniki powiększały się, ześlizgiwały na dłoń, aż całą otuliły swoimi jęzorami. Uradowana Eshte wyrzuciła ręce w powietrze i wprost rozpierana szczęściem zakręciła się w zgrabnym piruecie.

-Tak to jest, gdy się nie wypyta kupca o reguły działania magicznego przedmiotu który się kupiło. Zwłaszcza gdy tym kupcem jest gnom.- podsumował czarownik, a oplatająca go niczym bluszcz Paniunia mruczała “zmysłowo”.- Chodźmy stąd. Czuję się słabo… sama nie dojdę, a ona… sobie sama poradzi. Ja zaś potrzebuję twojej pomocy. Bardzooo…

Puff! Tyle było ze szczęścia kuglarki, które w jednej chwili zniknęło niczym bańka mydlana.
Drgnęły niespokojnie końcówki jej długich uszu, jak gdyby były jakimiś magicznymi urządzeniami do wyłapywania bzdur wygadywanych w okolicy.

-Pomocy? -syknęła zaciskając palce w płonącą pięść.

-POMOCY?! -powtórzyła ryknięciem napędzanym wściekłością, która przez cały ten czas zebrała się w jej niewielkim ciele. To już nie tylko była kwestia obecności i zachowania Paniuni wobec Thaaaaneeekryyysta. Nie, nie. Ona już nie tylko lepiła się do niego, ona również była winna bałaganowi w wozie sztukmistrzyni, narażeniu jej życia, a i ta straszna przemiana także nastąpiła ze względu na głupotę tej krowy. Oh, to już się stało bardzo osobiste.

Utytłana ziemią Eshte zaczęła się zbliżać do szlachciurskiej pary.
-Nie musiałby nikomu tutaj pomagać, gdybyś TY nie zaczęła wrzeszczeć pod MOIM wozem! W ogóle nie powinno Cię tutaj być! A Ty wiesz, czemu ona się tutaj ukrywała? WIESZ? -błyszczące spojrzenie skupiła na mężczyźnie, który jak na jej gust za słabo próbował się wydostać z oplotów tej latawicy -Bo wymarzyła sobie w tym pustym łbie, że skorzysta z zamieszania i namówi Cię na wspólną ucieczkę!
Złościła się konkretnie, a magia płynąca w jej żyłach sama reagowała na tak silne emocje, zwyczajowo wprawiając kilka pasm jej włosów w ogniste zafalowanie. Na sekundę nadęła policzki, nim pozwoliła swoim ustom wypowiedzieć dwa paskudne słowa -Mojego męża!

- Henrietto… Nie mogę…- westchnął smętnie czarownik wyswobadzając się z jej objęć -Nie widzisz, że wspólny los nie jest nam pisany?
Podszedł do rozgniewanej elfki, przy wtórze jąkań Paniuni. - Ale… ale…?
-Mam już żonę… bardzo zazdrosną żonę… i bardzo śliczną.
- Tancrist pochwycił rozsierdzoną elfkę w okolicy bioder i przyciągnął ją do siebie. Usta Czarusia przylgnęły do warg kuglarki całując je zachłannie, a dłonie ześlizgnęły się na pupę dziewczyny zaciskając się na nich i dociskając ciało Eshte do siebie. Postawił więc dziewczynę w dość trudnej sytuacji, bo wszak nie mogła zgrywać oziębłej przy konkurentce. Ale też nie musiała, ogień już w niej gorzał… a gniew łatwo było przekuć na pożądanie.

Pierwszą, całkiem uzasadnioną reakcją elfki było oparcie dłoni na torsie czarownika w instynktownej próbie odepchnięcia go od siebie. Jednak pod dotykiem jego warg ta chęć powoli przeistoczyła się w jakieś takie.. ciepło rozpływające się po jej ciele. Wprawdzie już wściekłość rozgrzała ją prawie do czerwoność, lecz teraz miała wrażenie, że całe te ognie z jej dłoni i spomiędzy włosów skumulowały się w jednym miejscu. Na jej wargach.
Dobrze, że nie miała już tej smoczej łapy, bo inaczej niewiele zostałoby ze szlachcica. Bowiem obiema dłońmi przesunęła po klatce piersiowej mężczyzny i ramionach, aż skrzyżowała je wygodnie za jego karkiem. Czego nie czuł Thaaaneeekryyyst, czego nie widział i o czym właściwie nie musiał wiedzieć, to że za jego plecami wykonała palcami mocno obelżywy gest w kierunku cudownie przytkanej Paniuni. I to uczyniło tę chwilę.. znośniejszą. Bo przecież to nie tak, że Eshte czerpała przyjemność z bycia całowaną przez tego łajdaka. Po prostu była utalentowaną aktorką!

-Mmmm... -mruknęła po uwolnieniu się od ust czarownika, niby to w rozmarzeniu przyglądając się jego przys... jego twarzy. Z takiej odległość tylko on mógł dostrzec konflikt jej uczuć, które uzewnętrzniały się niechcianymi iskierkami w oczach i jednoczesnym wydęciem warg. Irytacja i satysfakcja, obrzydzenie i pożądanie. Ale też i czysta chęć kopnięcia leżącej, pokonanej damulki. Właśnie dlatego kolejne słowa wypowiedziała z pozorną troską i bynajmniej nie szeptem - Słabo wyglądasz, mój mężu. Jakbyś potrzebował okładów z nagiego ciała..

Czarownik zaś nachylił się by szepnąć do jej szpiczastego ucha -Uważaj, bo chwycę cię za słowo.
Tak, niewątpliwie jej to wypomni, wykorzysta tę chwilę przeciw niej. Ale teraz… jego wargi przesunęły się po jej uchy, zęby lekko skubnęły skórę sprawiając, że Esthe przytuliła się do niego, ocierając ciałem o mężusia.
Łajdak, lubieżnik, szuja… dobrze wiedział o jej słabym punkcie, o tym jak wrażliwe na pieszczoty były jej uszy i bezczelnie to wykorzystywał. Kuglarka nie wiedziała, czy Paniunia jeszcze ich ogląda. Odruchowo zamknęła bowiem oczy mając wrażenie, że oddycha żarem, bo też bezwstydne smyranie języka mężowskiego po jej uchu wyrywało z jej ust pomruki godne kotki.

Czy te nagłe pieszczoty były jego sposobem na.. ukaranie elfki? Czy czarownik dawał jej nauczkę za wykorzystanie tej fałszywej karty małżeństwa w celu zamknięcia usteczek Paniuni?
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem