Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-05-2019, 13:21   #278
Micas
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Post

Zjazd windą w dół musiał zaczekać. Mimo wycieńczenia - tak psychicznego jak i fizycznego - trudami wędrówki, Drużyna B wciąż miała pewne ludzkie odruchy i nie zatraciła ich w pełni pod piaskami Morza Wydm czy między wichrami radioaktywnego pustkowia. Zabrali osmalone, nadpalone ciało Maxa, na wpół stopione z metalowym pancerzem i pogrzebali je w jakiejś niecce pod kamieniami. Broń i resztę nietkniętego ekwipunku rozdysponowali lub wrzucili do wora na handel. Jeśli jakikolwiek handel miał w przyszłości się odbyć.

MJ, Jinx i Utang sprawili także karaluchy. Były praktycznie niejadalne, acz parę elementów dało radę jakoś ugotować i (ledwo) przełknąć. Wszystko dla zabicia głodu. Może nawet Max. Był duży, już na wpół upieczony, wystarczyło tylko go wyłuskać z tego złomu, dopichcić... i odrzucić człowieczeństwo. Przekroczyć barierę. Zawsze to była jakaś opcja. Ekstremalnie chujowa, ale jakaś. Lepsza (czyżby?) od samobójstwa czy śmierci głodowej. A on nigdzie już się nie ruszał i pewnie nie robiłby problemów.

Tak czy inaczej, karaluchy zostały sprawione i praktycznie pożarte. Flaki kusiły, ale bardziej kusiło wyzwolenie ich zdolności antyradowych. Zamknięto je w plastikowych butelkach, dolano wody, dosypano soli (którą przezornie wziął ze sobą Vernon). Po paru dniach będą gotowe - tak jako domorosły RadAway plus Rad-X, jak i posiłek.

Archie sprawdził generator i resztę tego całego złomu. Znalazł powód spięcia - obluzowane, przetarte kable prawie dotykające metalu. Ostrożnie, używając dostępnych materiałów, zabezpieczył je. Nikt nie chciał dzielić losu Mandersona.

Wreszcie nadeszła chwila prawdy. Otworzyli drzwi windy, zapakowali się do niej i zjechali na dół. Był tylko jeden poziom. Kiedy winda stanęła (a jechała długo, głośno i niepewnie) i wrota znów z ledwością się otwarły (trzeba im było pomóc siłowo), ujrzeli przed sobą zagracony korytarz, oświetlony jak na górze. Powietrze obezwładniało, śmierdząc starocią, kurzem i resztkami procesów gnilnych. Wszędzie walały się dwustuletnie pudła kartonowe, drewniane skrzynki, metalowe pierdoły, jakieś plastiki. Ktoś musiał tu szabrować, ale bardzo dawno temu. Po bokach korytarza były mniejsze pomieszczenia. Klasyczne, unoszące się do góry drzwi automatyczne były w różnym stanie. Niektóre zamknięte i niedziałające lub zacięte, inne odwrotnie albo gdzieś w różnym stanie pomiędzy. Wewnątrz tych pomieszczeń były metalowe regały, szafki, pudła. Większość niedbale pootwierana, pusta, zapchana śmieciami. Ale już widać było jakieś rzeczy do przeglądnięcia. Zwieńczeniem korytarza było dość spore pomieszczenie z kolejnymi pudłami, regałami, niedziałającymi komputerami, porzuconymi biurkami i krzesłami. Tu i tam walały się sterty wypłowiałych, kruszejących dokumentów. To musiał być jakiś magazyn.

I nic więcej.

Kiedy zaczęli rozpaczać (lub grzebać po śmieciach), wbito im gwóźdź do trumny.

Drzwi do windy zamknęły się, a sama kabina ruszyła do góry. Dopadli do przycisków. Nie odpowiadały. Szczekaczki w kątach korytarza zatrzeszczały. Zautomatyzowany głos coś mówił, ale nie szło nic zrozumieć. A przynajmniej do pewnego momentu, bo w powietrzu poczuli jakiś dziwny zapach. Jakby kwiaty jakieś. A potem rozmyła im się wizja, kręciło w głowach, głosy uwiązły w gardłach, a ciała przywitały się z podłogą. Ciemność.



Przebudzili się... i zaraz to odczuli. Jak po ciężkim kacu. Ale wszędzie wokół wciąż panowała ciemność. I... chłód? Lekki wiatr, świeże powietrze. Zamiast sufitu - gwiaździste niebo. Zamiast podłogi - ziemia Pustkowi. Wokół zaś znajome widoki, acz może łagodniejsze niż ta cholerna spękana ziemia przez którą się ostatnio przedzierali.

Czy to był jakiś sen? Jakieś halucynacje, zbiorowe w dodatku? Ten gaz jakoś skisł po dwustu latach i robił im jazdy jak po tribalowym ćpaniu?

Ale żaden haj nie dawał takich odczuć ani takiej... jasności umysłu. Byli trzeźwi. Skacowani, ale trzeźwi. Czuli, słyszeli, widzieli, mogli mówić i rozumować. Jakaś wizja, jak u dzikusów?

Przed nimi były jakieś ruiny, wyrastające z Pustkowi niczym poczerniała skała. Dość typowe, jak Nora czy Klamath na dalekim Zachodzie. Parterowe budynki, które kiedyś być może były piętrowe, o czarnych ścianach. Ulice na wpół oddane Pustkowiom. Pojedyncze ściany, kąty, mnóstwo dziur. Kompletna pustka, nawet bez śmieci, złomu czy mebli. Oprócz jednego, dobrze zachowanego budynku, całkiem sporego. Ten budynek... świecił. A raczej ktoś w środku był, paliło się światło, było słychać jakieś rozmowy i muzykę. Nad drzwiami wisiał podświetlony szyld.

"Cafe of Broken Dreams"

Nikogo nie było na zewnątrz ani w obejściu. Dobywszy broni, przezornie sprawidzili teren i ustawili się w szyku bojowym, gotów do wejścia "z buta". Nietypowa sytuacja ich otrzeźwiła i przywróciła dawne nawyki. Jakby... odzyskali rezon, pomimo stanu, w jakim znajdowali się od tygodni. Wreszcie - weszli do środka.





Ci wewnątrz spojrzeli na nowych gości, po czym wrócili do swoich zajęć - picia i rozmowy. Barman machnął sugestywnie palcami, by schowali broń i podeszli.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.
Micas jest offline