Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-05-2019, 23:30   #65
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
- Nie, ja… - ksiądz zmarszczył brwi po czym skrzywił się w jakiejś niemocy - ja właściwie nie do końca pamiętam jak się tu znalazłem. Obudziłem się w nocy pocięty… chyba sam to sobie zrobiłem. Dali na uspokojenie… przywieźli…
Usiadł na chwilę na łóżku i złapał się dłońmi za głowę. Ostrożnie jednak. Pomny wysunięty wniosków. Ale trzeźwość myślenia za nic nie chciała wrócić. Mieszały się sny, z szaleństwami, szaleństwa z rzeczywistością, a ta ostatnia z wyobraźnią. Nic nie docierało do niego jasno. Myśl o jednym. O jednym!
- To złapanie za ręce to… taki pomysł byś znów była jedna. W jednej osobie. Materia w stanie wzbudzonym… dąży do centralizacji. Do centralizacji… Skupienia. Tak. O Boże… powraca do stanu obojętnego… Oni… oni naprawdę nie żyją… a ci sanitariusze… nawet… Widzisz tam coś na zewnątrz?
Pytanie to kierował do stojącej obok dziewczyny, co wydawało się szaleństwem, a jednak nie było. Zbiorowa świadomość Vanilli coraz lepiej radziła sobie z zaistniałą sytuacją. Już nie mówiły naraz wszystkie jej klony, lecz tylko ten stojący przy Dominiku.
- Czysto. Niedaleko jest duży, ceglany budynek z kominem. Tam stoi samochód dostawczy. Jakiś grat, ale może być na chodzie. Nikogo poza tym tu nie widać...

***

Vanilla stojąca na zewnątrz budynku przylgnęła do ściany plecami i powoli, wyjrzała za róg prowizorycznego szpitala. Znajdował się tam parking, na którym stało kilka samochodów w tym jedno, czarne BMW. W żadnym nie siedział kierowca ani pasażer. Przynajmniej nikogo nie dostrzegła. Kolejne wejście znajdowało się niedaleko rogu budynku. Oba skrzydła drzwiowe były zamknięte. Dalej, przy frontowej części budowli ciągnęła się droga, po której niespiesznie przejechało auto, zaś po drugiej jej stronie zaniedbaniem straszyły kolejne opuszczone fabryki.

***

- Samochód? Po prostu samochód? - młody ksiądz poruszył wargami, które wygięły się w niedowierzający uśmiech. Z tego całego absurdu i mordu zadanego ludzkiemu życiu i prawom fizyki, ucieczka wiodłaby zwyczajnym samochodem?
Nadal siedząc i kiwając się mimowolnie niczym porzucone dziecko obrzucił spojrzeniem pomieszczenie lazaretu. Dwa nieruchome ciała i kałużę krwi, która nieopodal łóżka dziewczynki zaczęła zamarzać. Tych chłopaków bez reszty pochłoniętych dwoma sanitariuszami. W końcu pozostałe tutaj Vanille. Bliźniaczki patrzyły na niego wyczekująco. Tak samo wyczekująco jak okno. Okno do normalnego świata. Gdzie jeżdżą normalne samochody i stoją normalne ceglane budynki…
Wstał i spojrzał na pozostawioną samą sobie lodową dziewczynkę. Ostatnią, która nadal nie opuszczała łóżka.
- Uciekaj - szepnął gdy ich spojrzenia się spotkały - Uciekaj.
Po czym gwałtownie ruszył w stronę okna, a wraz z nim dwie Vanille.
Kiedy jedna była w trakcie przeskakiwania przez okno, druga, która najwyraźniej chciała upewnić się, że ksiądz da radę przeskoczyć na drugą stronę, zaczęła mówić:
- Za rogiem też spokój. Kilka aut, w tym czarne, wysepane BMW. Te mi się zawsze źle kojarzą. Z tajniakami czy czymś. Nie zdziwiłabym się, jakby to nasz agenciak nim przyjechał.

Jakkolwiek łatwym się to może wydać, ucieczka przez okno może nie być tak prosta jak się wydaje. Zwłaszcza jeśli straciło się dobrych kilka litrów krwi, jest się świeżo pozszywanym, a w głowie wiruje od stępiałych od bólu pytań o rzeczywistość. Pewnie dlatego też pomoc jednej z Vanill okazała się całkiem rozsądna, bo gdyby nie to, młody ksiądz jak nic wyrżnąłby o beton po drugiej stronie.
Rozejrzał się po okolicy z miną osoby zagubionej. Jemu osobiście czarne BMW źle się nie kojarzyło. Może dlatego, że pod kurią prawie zawsze stały zaparkowane dwie czarne S klasy, do widoku, których nawykł. Ale wzmianka o samochodach przypomniała mu jedną ważną rzecz.
- Nie mamy kluczyków do żadnego z aut - powiedział, a w ton jego wypowiedzi wdarła się nuta przeprosin - I… nie umiem prowadzić. Może zatrzymać kogoś na ulicy?
Twarze wszystkich trzech rozjaśnił szelmowski uśmiech.
- Brak kluczyków w przypadku tamtego rzęcha to żaden problem. I nawet nie potrzebujemy noża do przecinania kabli, skoro mamy twoje łapki, księżulku.
Słysząc idealny trójdźwięk jej głosu i trzy pary czarnych pozbawionych wyrazu oczu, Dominik wzdrygnął się i przełknął ślinę, próbując sobie przypomnieć tę dziewczynę sprzed wczoraj gdy oboje obudzili się w prawdziwym szpitalu. Spojrzał w kierunku okna skąd nadal dobiegały głosy trójki chłopaków, ale nie poruszył się tkwiąc w jakimś niezdecydowaniu.
Vanilla najwyraźniej nie podzielała jego rozterek. Wystawiając samą siebie na czatach (co wyglądało naprawdę nietypowo), przekradała się w kierunku białego vana. Z bliska wyglądał jeszcze gorzej. Ze wszystkich czterech opon zeszło powietrze, zaś karoseria w kilku miejscach groziła pojawieniem się dziur. Ze zdezelowanych, powykrzywianych foteli gęsto wyłaziła gąbka. Nade wszystko jednak, wnętrze było nienaturalnie puste. Jedynym elementem wyposażenia była kolumna kierownicy, pedały i drążek zmiany biegów. Wewnętrzna, przednia część pojazdu była nagą karoserią z pustymi otworami. Zarówno tymi fabrycznymi, jak i niepożądanymi. Nie było nawet ścianki działowej, przez co oparcia siedzisk opadały do pozycji półleżącej. Zza oparcia kierowcy, na podłodze, wystawał pasek. Po lekkiej zmianie kąta widzenia dostrzegła, że jest to fragment metalowego pojemnika przypominającego nieco lodówkę turystyczną. Wyglądała na nową.

Ksiądz po chwili również podszedł do wraku samochodu. Nie przyglądał mu się jednak. Oparł się o niego plecami i patrzył nieco otępiało na budynek starej fabryki wódki.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline