Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-05-2019, 12:03   #61
Interlokutor-Degenerat
 
Bardiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Bardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputację
Bury łagodnie skręcił nie zwracając na siebie uwagi. Nagle włączył kierunkowskaz i wjechał w boczną uliczkę porzucając tym samym plan objechania byłej fabryki wódki. Z daleka widział, że coś jest nie tak jak być powinno. Na parkingu, jednym z potencjalnych miejsc załadunku, znajdował się człowiek, który natychmiast zniknął za rogiem. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, iż ubrany na czarno mężczyzna miał przewieszony na szyi karabin. Wyglądał jak żołnierz, lecz Bury nie potrafił go zaklasyfikować. A może policjant z jakichś oddziałów specjalnych?

- O kurwa… - mruknął pod nosem Witold, zmieniając nieoczekiwanie kierunek jazdy. Obstawa z karabinami? Tego się nie spodziewał. Pocisk wystrzelony z takiej broni przeszedłby przez jego lekką kamizelkę jak nóż przez masło. Mężczyzna obstawiał, że ma do czynienia z jakąś prywatną firmą ochroniarską i to taką nawykłą do pracy w krajach ogarniętych wojną. W Iraku nieraz widział uzbrojonych po zęby najemników z firmy Blackwater. Problem jednak w tym, że nie znajdowali się w Iraku, lecz w Bielsku! Tutaj ochroniarze nawet podczas konwojowania paru milionów srali na wyposażenie. Hełm? Niewygodny podczas jazdy - nie zakładali! Kamizelka kuloodporna? Jak jest gorąco to leci w kąt bo i po co? Pistolet? Trzeba mieć, bo ustawodawca wymaga, ale nikt nie zawracałby sobie głowy ani maszynówką, ani shotgunem, ani tym bardziej karabinkiem. Wszystkie te rodzaje broni palnej dopuszczała ustawa i nic poza tym. A ten tutaj miał pełnoprawny karabin wojenny!
Bury postanowił nie wjeżdżać na parking na tak zwanym przypale. Nie siedział za kółkiem pancernego, firmowego Merca, lecz w Golfie. Miał sentyment do swojej bryki, ale nie zniosłaby dobrze ostrzału z karabinu. Witek nie był pewny z kim ma do czynienia - być może strzelają bez pytania. W powietrzu unosiła się złowroga atmosfera… Zaparkował samochód w pobliskim zaułku, a sam postanowił rozejrzeć się pieszo. Przeklinał w duchu, że zapomniał zabrać lornetki. Przez pośpiech odstawił cholerną amatorszczyznę!
Witold zamierzał rozeznać się w sytuacji, pozostając w ukryciu. Przede wszystkim chciał poznać rozmieszczenie i ilość uzbrojonych w karabiny strażników. Jeśli w okolicy był jakiś niestrzeżony budynek - zamierzał dostać się na dach i wykorzystać konstrukcję jako punkt obserwacyjny.

Przeszedł przez ulicę niczym nie różniąc się od zwykłego przechodnia. Choć nie było ich wielu. Musiał zacząć uważać dopiero wtedy, gdy miał zamiar wskoczyć do środka opuszczonego budynku znajdującego się naprzeciw prowizorycznego szpitala. Wyczekał odpowiedni moment na uboczu wiążąc buta. A potem drugiego. Gdy upewnił się, że nikt nie widzi wskoczył do środka. Piach, odłamki szkła, kawałki drewna z framugi i niewielkie odłamki gruzu zachrzęściły pod stopami. Przez okna wpadały promienie słoneczne. Oświetlały obszerne, puste pomieszczenie. Wyższe kondygnacje wsparte były na metalowych filarach. Prawdopodobnie stalowych lub żelaznych. Wielka hala ciągnęła się wzdłuż ulicy. Skręcił w lewo i trzymał się dalszej ściany, by zminimalizować ryzyko dostrzeżenia przez duże okna. Z resztą z tej samej strony znajdowała się duża wnęka z klatką schodową. Łososiowa farba odchodziła od ścian. Nierzadko razem z tynkiem, przez co Bury trzymał się bliżej rozchybotanych barierek. Tam zalegał głównie kurz i pył. Wspiął się na drugie, najwyższe piętro, jeśli nie liczyć dachu, i jedyną drogą, szerokim korytarzem, ruszył w kierunku okien.


Pomieszczenie przypominało to, które widział na parterze. Było prawie tak samo. Podłoga zasypana pyłem, kurzem, piachem, tynkiem, farbą oraz wszelkimi śmieciami, jakie można było zastać w takim miejscu. Od niewielkich, metalowych fragmentów czegoś, co od dawna nie istniało, po elementy instalacji wentylacyjnej. Różnicą były dwie skrzynki manifestujące obecność instalacji elektrycznej, z czego z jednej wyrwano drzwiczki. W hali parterowej była pojedyncza otwarta, w trzech czwartych, szafa. Wyrwane skrzydło drzwi ziało pustką, natomiast drugie zasłaniało wnętrze wisząc na jednym zawiasie. Tutaj wnętrze wyglądało na kompletne, ale Bury nie był inżynierem elektrykiem. Kolejną różnicą były pomieszczenia, jakie miał po swojej prawej i lewej stronie. W większości otwarte na różne sposoby. Puste zawiasy, strzaskane drewno lub naśladownictwo szafy z elektryką na parterze. Ostrożnie podszedł do przeciwległej ściany i wyjrzał przez resztki potłuczonej, brudnej szyby.
Znajdował się dokładnie naprzeciwko parkingu. Przy wejściu do dawnej rozlewni wódek stał zauważony przez Burego człowiek. Sam na niemal pustym placu. Niemal, ponieważ znajdowało się tam kilka samochodów, w tym jeden, który przykuł szczególną uwagę żołnierza.


Volkswagen Jetta. Nie był to samochód najnowszy, bo VI, a nie VII generacji. Zakurzony, w kilku miejscach obsrany przez ptaki, brudny brudem miejskim samochód niczym nie wyróżniający się spośród typowych aut typowych mieszkańców. Prawie niczym. Miał przyciemniane szyby. Oczywiście to nic dziwnego. Wielu zwyczajnych obywateli także takie miało, ponieważ kojarzyło się z filmami gangsterskimi, chroniło prywatność czy po prostu dobrze wyglądało. Bury wiedział jednak, że Jetta jeździła w Meksyku. Była produkowana w Puebla od początku swojej historii. Nie jest tajemnicą ilość strzelanin między kartelami narkotykowymi oraz gangami. Nierzadko giną postronni ludzie. Niemiecka firma wyszła naprzeciw zapotrzebowaniom mieszkańców południowej części Ameryki Północnej tworząc opancerzoną wersję. Przynajmniej taka jest oficjalna wersja, ponieważ jego koszt to kilkadziesiąt tysięcy dolarów. A meksykańskie peso były kilkanaście razy słabsze od waluty Stanów Zjednoczonych. Którego mieszkańca będzie zatem stać na taki samochód? Tego z najwyższymi dochodami. Przykładowo z kartelu lub gangu. Niemniej mimo wszystko, Jetta z przyciemnianymi szybami nie wzbudziłaby najmniejszych podejrzeń, gdyby nie obecność pilnującego wejścia mężczyzny. Wszystko dodane do siebie sprawiło, że to Jetta, a nie stojące nieopodal czarne BMW stało się najbardziej prawdopodobnym środkiem transportu.
Postawił krok nieco bliżej, by stać pewnie na obu nogach. Z wnętrza rozlewni wyszedł mężczyzna w garniturze, lecz uwaga Burego była w tym momencie gdzie indziej. Przy własnych stopach. Fragment farby ze ściany pod naciskiem buta odchylił się. Znajdował się pod nim niedopałek papierosa zgaszonego centymetr przed filtrem. Bibuła była biała.


Witold uważnie przyjrzał się resztce papierosa. Wyrzucony kiep stanowił dowód na to, że ktoś bywał w tej opuszczonej hali. Nie był zakopany głęboko, więc ktoś palił stosunkowo niedawno… W głowie Burego rozbrzmiało zasadnicze pytanie: kto mógł palić papierosa przy tym oknie? Czy mógł to być zwykły bezdomny? Nastoletni gówniarze pijący alkohol? A może… Uzbrojony wartownik, pilnujący terenu? Naturalnie Witoldowi ostatnia opcja wydała się najbardziej prawdopodobna. Gdyby to on dbał o zabezpieczenie fabryki wódki, utrzymywałby stały posterunek w tej opuszczonej hali. Wychodzące na główny budynek okna wręcz prosiły się o rozlokowanie z karabinem snajperskim. A wnioskując po uzbrojonym w karabin ochroniarzu i prawdopodobnie pancernej Jettcie - ktoś tu się czegoś obawiał.
Odruchowo sięgnął po pistolet, odbezpieczając broń. Na razie nie świrował - lufę kierował w ziemię, a palec trzymał z dala od spustu. Wolał jednak mieć coś w zanadrzu. Nie był pewny co się tu święci. Hala co prawda wyglądała na opuszczoną, ale instalacja elektryczna zdawała się być w porządku. Czyżby ktoś korzystał z tego miejsca? Witold rozejrzał się po hali, patrząc czy nikt nie idzie, po czym jego uwaga ponownie skierowała się na srebrną Jettę. Chciał upewnić się czy mężczyzna w garniturze wsiada do samochodu i w którą stronę pojedzie. Jeśli wzrok pozwoli, starał się też rozczytać numery na tablicy rejestracyjnej wozu.

Obaj stali na parkingu i rozmawiali. Jeśli rozmową można nazwać krótkie kiwnięcia głową mężczyzny z bronią. W drugim z nich Bury rozpoznał tego samego człowieka, który był w izolatce. Wskazał dyskretnie dwa górne rogi budynku i powiedział coś jeszcze. Człowiek z bronią natychmiast stanął na baczność. Jego rozmówca machnął ręką i skierował się do samochodu. Zamrugały światła otwieranego BMW, zaś krótką chwilę lśniące czystością, czarne X7 wyjeżdżało z parkingu kierując się pierwotnie prosto na pozycję Burego. BLK 81909WN. Nieznajomy włączył prawy kierunkowskaz i nie zwalniając włączył się do ruchu ulicznego. Jeśli tak można było nazwać całkowicie pustą drogę.
Uwagę Witolda przykuł ruch w drzwiach. Na zewnątrz wyszedł Barański. Na białym kitlu znajdowały się smugi krwi, zaś jego twarz z jednej strony w sporej części zakryta była opatrunkiem. Bez słowa uścisnął dłoń uzbrojonego człowieka, oparł o ścianę plecy i jedną stopę, po czym wyjął papierosa. Zapalił, ale nie zdążył się dobrze zaciągnąć jak człowiek w czerni wyrwał mu z ust bibułę z tytoniem i rozdeptał. Barański jedynie spojrzał, a następnie wzruszył ramionami. Żaden z nich się nie odezwał.

Bury dyskretnie pstryknął zdjęcie telefonem zarówno mężczyźnie w garniturze, gdy wsiadał do samochodu, jak i stojącym przed fabryką ochroniarzowi i Barańskiemu. Jakość tych zdjęć była niestety beznadziejna na takim dystansie, ale lepszy rydz niż nic. Skrzętnie wprowadził za to w pamięć telefonu numery rejestracyjne BMW - BLK 81909WN. Być może będzie okazja sprawdzić blachy w późniejszym czasie…
Nie był pewny jak zinterpretować zachowanie stojących przed fabryką mężczyzn. Gdyby miał zgadywać, powiedziałby że ktoś coś spierdolił. Barański we krwi, rozgniewany strażnik wyrywający mu papierosa z gęby, facet w garniturze wskazujący na rogi budynków… Czyżby chodziło mu o rozlokowanie wart? A może o jakieś pomieszczenia wewnątrz budynku?
Nie zamierzał śledzić BMW. Nie był pewny dokąd pojechał mężczyzna w garniturze - być może po prostu do domu. Witoldowi zaś zależało na transporcie pacjentów. Chwilę nasłuchiwał czy ktoś nie wszedł na teren opuszczonej hali, po czym wrócił do obserwowania parkingu przy fabryce. Zakładał, że facet z karabinem i Barański stoją tam nie bez kozery. Może papieros został wyrwany “sanitariuszowi” po to, aby był gotowy do działania?
 
Bardiel jest offline  
Stary 06-05-2019, 17:24   #62
 
Lynx Lynx's Avatar
 
Reputacja: 1 Lynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputację
Wszystko się działo bardzo szybko, a Kose trochę był nie tegez coś. Nie wiadomo czy to dlatego, że aby ogarnąć to wszystko co się odwala to Salomon by nie podołał, a może jak był nietomny to coś mu podali i to wszystko to tylko jakiś narkotyczny zjazd. Oby to była prawda.

W czasie ucieczki nie robił za wiele. Stał, pchał wózek i starł się spierniczyć jak najdalej i jak najszybciej. Z rzeczy nic nie brał, miał tylko swój telefon. Jak będzie miał chwile to ogłosi prawdę swoim wiernym widzom. Prawdziwi fani dowiedzą się jako pierwsi prawdy o "Pisie" i tym co tu robią w starej fabryce i ogólnie całość o tych dziwnych jazdach co się wyczyniają.

Na słowa Adama tylko przytaknął. " Nie jestem psychofanem" to coś co by powiedział prawdziwy psychofan. Jednak okoliczności były takie, że zaproszenie na mete do Sosny przyjął z wdzięcznością. Fakt po tej akcji psiarskie będą ich szukać, a póki sprawa się nie nagłośni będą w niebezpieczeństwie. Potem przynajmniej nie będą mogli ich po cichaczu stuknąć bez budzenia podejrzeń.

Na wieść, że jutro będzie musiał szukać lokum na własną rękę pomyślał trochę do kogo by po pomoc mógłby się zgłosić. Bys mieszka niedaleko stadionu i jest podobnego wzrostu i postury co Kose. Mieszka niedaleko stadionu miejskiego.

-On pomoże, gorzej może być jednak z jego bratem. Zys jest osobą dość specyficzną, ale może uda się z nim dogadać.- myślał Kazik
 
Lynx Lynx jest offline  
Stary 13-05-2019, 21:09   #63
 
KlaneMir's Avatar
 
Reputacja: 1 KlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputację
,,O ja… nie wierze, udało się! Wiedziałem że wszystko się uda!" Takie słowa ktoś mógłby wyczytać z myśli Mitrasa, jakby ktoś się znał trochę na telepatii. Może to był Austriak, czy Bawarczyk, bo nie udało mu się nas wytropić. Po zatem całe szczęście że Angii nic się nie stało, dobrze że jest prawie tak utalentowana jak Mitras. Choć w rozmowie dużo jej brakuje do poziomu Nimy. Choć Angii pewnie jeszcze wiele ukrywa przed Mitrasem, najdziwniejsze jest z tego że słyszał jej głos jeszcze kilkanaście chwil temu.

Na przystankach jak zwykle, można było dostrzec kunszt projektanta, a na rozkładzie nowe metody załamywania czasu. Autobus o dziwo się spóźnił tylko o kilka minut, choć momentami bywało gorzej w tym mieście. Ale warto było czekać, chyba jeden z nowych Autobusów po nas przyjechał… Ursus! Chociaż jeszcze większym sukcesem niż ucieczka, jest to żę podczas podróży naszą ukochaną komunikacją miejską, nie złapał nas jakiś Kanar aka Kontroler Biletów. Pierwszy raz od dawna Mitras, uczynił coś tak nielegalnego… Oby ostatni raz

Angii poprowadziła by wyjść na Żeromskiego, Mitras znał tą okolice z porządnego baru z chińszczyzną. Podobno ojciec właściciela pracuje w sanepidzie… można w to uwierzyć jako że, pierwsze kilka razy po spożyciu, organizm klienta amatora przyswaja nową florę, i może faunę. Choć Mitras mógłby spokojnie jeść jedzenie z najbardziej podrzędnych miejsc w Indiach, i nic by mu się nie stało. Chyba zaczął już trawić salmonelle…

Choć jedzenie aktualnie nie jest problemem. Przeszkodą są kajdany, brak pieniędzy, brak dokumentów, brak torby, brak broni, czy to tam jeszcze miał. A no tak telefon jeszcze tam był. Niemieckojęzyczni agenci na razie ich nie odszukali, choć to tylko kwestia czasu aż się spotka inną grupę nimi zainteresowaną. Najważniejsze żeby jak najmniej zagrozić innym ludziom, a zwłaszcza tym którzy im pomagają. W sumie dobrze że to wszystko dzieje się na razie w Malji, a nie w jakieś Brazylii. Tam mogło być bardzo nieciekawie, już bez tego dzieją się wystarczająco złe rzeczy… głównie można się tego dowiedzieć z internetu, metodami gdy trzeba używać kilku zabezpieczeń. Tak przynajmniej mówili Mitrasowi koledzy.

Angela poprowadziła do niewielkiej uliczki, gdzieś pomiędzy blokami. Był jakiś sklep, schody pożarowe, oraz kontener. Angie, i Mitras postanowili usiąść za kontenerem, przechodząc obok Mitras zauważył w śmieciach wiele skarbów, puszki na złom, stary monitor, kartony po lunch box’ach Vifon, połamany telefon na klapkę wyglądający jak smartphone, noże, i pewnie gdzieś na dnie także złoty pociąg. Ciekawe ile z tego freeganie by zjedli, pewnie jeszcze jakiś kawior znaleźliby na dnie, choć jak to można wywnioskować, za darmo to i awokado dobre.

Po tym jak usiedli pod kontenerem Mitras postanowił wykorzystać, tak zwaną wiedzę bezużyteczną, i godziny spędzone po północy, nad sztuką zwaną Life Hacki. Na szczęście kajdanki nie były za stare, ani za nowoczesne, były idealne. Można wykorzystać kilka problemów z jej budową.
Wpierw łańcuch, możliwy do przerwania bez specjalistycznych narzędzi, jednak za krótki łańcuch może nie wystarczyć, a z długim byłoby za dużo zabawy. Żeby się wszystko udało, trzeba ułożyć łańcuch by się sam na sobie zablokował, i z całej siły szarpnąć! Fachowcy z Meksyku, Turcji, i Rosji potrafią robić to za pierwszym razem, choć najważniejszym warunkiem udanej ucieczki jest mieć kajdanki przed sobą. Dlatego prawie zawsze zapina się ludzi od tyłu, i dlatego dobrzy chłopacy patrzą na świat zza krat.
Metoda Zwei, czyli druga. Jeżeli zostało trochę miejsca do pełnego zapięci kajdanek, czyli od momentu co trzeba wyłamywać sobie kości, do wykonania metalowej opaski uciskowej. Trzeba włożyć jakieś płaskie coś, najlepiej odpowiednio przycięta blaszka po puszcze. Do mechanizmu z zębatkami kajdanek, troszkę wpuścić blaszkę w trakcie delikatnego zaciskania kajdanek. Tak by to co blokuje zęby od powrotu, odbezpieczyć. Na to szanse są ograniczone, bo zawsze może się skończyć miejsce na ściskanie kajdanek.
Metoda Tres. Uderzać ile wlezie w coś twardego, tym stale umieszczonym ogniwem łańcucha co wszystko trzyma razem. Metoda podobna do bicia kajdanek kamienień, jednak tutaj walczy się tylko z cienkim metalem. I cholernie bolesna.
Metoda Four! Wyłamać sobie kości, na początek kciuk, potem mały palec. Jak do tego momentu nie pomogło ani trochę, to połamałeś sobie palce dla doświadczenia. Prosze nie próbować tego w domu! Jednak jak ktoś chce, to palce należy łamać jak najniżej, najlepiej w dłoni. Wtedy powinno się wszystko udać.

Po dłużej chwili metoda pierwsza, i najprostsza, okazała się prawidłową. Bo kilkunastu minutach przeklinania, wzdychania, i układania łańcucha. Wszystko się udało! Kto by się spodziewał że te life hacki jednak się przydają? Jednak uczucie spełnienia po uwolnieniu się, było porównywalne z kupowaniem nowej broni. Mitras zebrał resztki łańcucha do kieszeni, będzie na pamiątek. Po dostrzeżeniu że Mitras jest już wolny, Angii poprosiła go o pomoc. ,,Co ty byś beze mnie zrobiła...’’ to chętnie wypowiedziałby Mitras, gdyby nie to że życie jeszcze jest mu miłe. Po udanym wsparciu towarzyszki, udali się w dalszą podróż do… właśnie gdzie? Bo kilku gestach Angii zaczęła go prowadzić, do jak to się okazało po kilkudziesięciu metrach, sklepu papierniczego.

Pewnie chodziło jej o jakiś przedmiot do komunikacji, wybrał jakieś proste, przydatne i tanie rzeczy. Szkoda że to tylko papierniczy, ciekawe ile tutaj jest jakiś unikalnych rzeczy, których nie ma w Markecie. Choć pewnie te rzadsze rzeczy są w tych droższych działach. Jak kilkaset rodzajów ołówków, czy papierów… dobrze że niektórzy są wstanie powiedzieć różnice.Jednak aktualnie nie ma czasu na zwiedzanie, a takie rzeczy taniej można kupić na chińskich stronach. Po zakupach, i oddaniu portfelu, Angii poinformowała o swoich znajomych, oraz planach. Wychodzi że trzeba wrócić do parku, do tego komunikacjią. Kolejne szanse na zostanie złapanym, i to nie tylko przez Germańskich szpiegów. Należałoby się też martwić o bezpieczeństwo znajomych Angeli, jak i jej samej, Mitras dałby radę sobie sam ze wszystkim… jednak ciekawiej być kompanem Angeli.

W tramwaju było spokojnie, jednak Mitras ciągle wypatrywał zagrożenia, może zaczną strzelać do tramwaju? Ci którzy mówią rodowicie po Germańsku, lubią takie zawody. Tak przynajmniej wychodzi z rasistowskich żartów o Niemcach i im podobnych. Jednak w tramwaju było już niebezpiecznie zanim weszli, grupa fanów metalu w najbardziej stereotypowych strojach popijali potajemnie, lub ci bardziej odważni jawnie. Butelki taniego piwa, oraz ci z największym doświadczeniem trzymali pryte. Chyba picie alkoholu w takim miejscu jest nielegalne… ale kto tam wie. Dobrze że w tramwaju nie było innych subkultur, z kibolami byłoby źle jechać, z hipsterami bez telefonu jeszcze gorzej.

Przepychając się przez tłum ludzi, jednych idących wraz z prądem i próbujących wysiąść z tramwaju, drugich na siłę wciskających się do środka, Angie starała się mieć wszystko i wszystkich na oku. Niepokój nadal tkwił uparcie wewnątrz jej głowy i dyktował zachowaniem. To, że pomoc była tuż, tuż i że właśnie zmierzali w jej kierunku, nie znaczyło że wszystko nie mogło tak po prostu gruchnąć. Z doświadczenia wiedziała, że w takich właśnie chwilach wszystko to, co mogłoby iść źle, tak właśnie szło. Prawo Murphy’ego miało się świetnie.
Nie tym razem jednak, a przynajmniej jeszcze nie dostrzegła jego efektów. Czarna limuzyna stała dokładnie tam, gdzie ją wypatrzyła. Na zewnątrz, opierając się o maskę, towarzyszył jej wysoki, umięśniony i czarnoskóry mężczyzna. Ubrany w jeansy i białą koszulkę ani trochę nie pasował do eleganckiego środka transportu, który służył mu za podporę. Ktoś, kto nie znał tego człowieka, mógłby nawet uznać, że planuje on coś nie do końca zgodne z prawem. Szrama na prawym policzku, liczne tatuaże zdobiące ręce i niezbyt przyjazny błysk w oczach dość nachalnie wspomagały tą sugestię. Nic bardziej mylnego, a przynajmniej w tej chwili. Jacob, takie bowiem nosił imię, wyprostował się gdy tylko dostrzegł zbliżającą się parę. Jeżeli towarzystwo, z jakim przybyła Angie zrobiło na nim jakieś wrażenie czy chociaż go zdziwiło, to nie było tego widać.
- Spóźniłaś się - poinformował ją, rozejrzał się po okolicy i jakby od niechcenia przeniósł swoją osobę do tylnych drzwi po czym równie niedbale je dla nich otworzył. Zapraszający gest dłonią był tak samo lekceważący jak całe jego dotychczasowe zachowanie. Angie z jakiegoś niewyjaśnionego powodu właśnie za to go lubiła. No, i za parę innych rzeczy.
Nie mogąc przywitać się z nim jak zwykle, machnęła tylko dłonią i wskoczyła na wolne miejsce, sadowiąc się wygodnie chociaż z pewną dozą ostrożności, obok czekającego już na nich mężczyzny w czarnym garniturze. Pozostało poczekać ąż Mitras zajmie miejsce obok niej i mogli wreszcie opuścić nieprzyjazną im okolicę.

-Emm… Witam, to ja może już usiądę…-. Znajomy Angii nie wygląda na jakiegoś niesamowicie przyjemnego człowieka. Bardziej wygląda jak postać z Amerykańskiego filmu czy serialu, o wątkach bardziej kryminalnych, niż bohaterskich. Choć w tej sytuacji to chyba nawet lepiej, najważniejsze że mamy już kogoś do pomocy. Mitras usadowił się wygodnie na swoim miejscu, oraz zapiął pasy. -Ładny samochód. Naprawde… Więc gdzie teraz się udajemy?-.

Mężczyzna przez chwilę przyglądał się Mitrasowi, w którym to czasie Jacob zamknął drzwi i usadowił się na fotelu kierowcy. Samochód ruszył, płynnie włączając się w ruch drogowy. Wewnątrz zapanowała cisza, która z jednej strony budziła niepokój, a z drugiej miała w sobie jakieś dziwne, uspakajające działanie, a przynajmniej w taki sposób odczuwała ją Angie.
- W bezpieczne miejsce, młody człowieku - odpowiedział mężczyzna, przenosząc wzrok na jedyną w tym towarzystwie kobietę. - Jak się czujesz moje dziecko? - zapytał, a w głosie, w którym wcześniej dominował chłód, pojawiły się nuty troski. W odpowiedzi otrzymał lekkie uniesienie kącików ust i skinięcie głową. Notes i długopis ponownie znalazły się w dłoniach Angie.
- Gdzie jest Babette? - zapytała, przesuwając kartkę notesu tak, żeby czarnoskóry mężczyzna mógł przeczytać.
- Czeka na nas. Nie martw się, wkrótce ją zobaczysz - zapewnił, uśmiechając się niemal łagodnie. - Jak rozumiem ten młody człowiek znajduje się teraz pod twoją opieką? - sam zadał pytanie, ponownie przenosząc uwagę na Mitrasa. Lavelle skinęła głową.
- To dość… zaskakujące - podsumował ową informację. - Papa Morbi - przedstawił się, wyciągając do Mitrasa dłoń. Wyraz jego twarzy przypominał nieco węża, który szykuje się do ataku na zagonioną do kąta ofiarę.

-Mitras Nima… Miło mi.-. Zrobiła się strasznie dziwna atmosfera, po zatem Mitras nie znajduje się pod żadną opieką… to tylko próba znalezienia chwili spokoju, tak to tylko to. Student szybko się przywitał ręką, wręcz dał szybkiego śledzia. -Lepiej chyba skupić się na drodze w tej chwili. A ja w tym czasie będę udawał że wiem o co chodzi w aktualnej sytuacji.-. Mitras spojrzał na otoczenie skryte za przyciemnionymi szybami. Z zewnątrz chyba nie dało rady zobaczyć środka, może to że ich nie widać da wystarczające poczucie bezpieczeństwa na czas jazdy. Gorzej jak nas widziano jak wchodziliśmy do limuzyny, wtedy kolejna osoba została wciągnięta w nasze problemy. -Oby wszystko było w porządku… choć bardziej by pasowało, by nie było gorzej niż aktualnie. Ciekawe jak u innych którzy się przebudzili. Coś mówiono w telewizji… Papo? Morbi?. Ciekawe czy Papa to pseudonim artystyczny, czy naprawdę tak się zwie.

Dłoń Papy jeszcze chwilkę tkwiła w tej samej pozycji nim cofnęła się by zająć poprzednią pozycję na udzie właściciela.
- Są pewne… wzmianki - odpowiedział na pytanie, przybierając obojętny wyraz twarzy. - Jestem pewien że będziesz mógł wszystko sprawdzić gdy już dojedziemy na miejsce - dodał, chociaż lekkie uniesienie prawego kącika ust sugerowało, że ów pełny dostęp do informacji i swoboda mogą być jedynie tymczasowym mydleniem oczu i że kryje się za tym jakiś niecny plan.
- Czyli gdzie? - napisała swoje pytanie Angie, ponownie skupiając na sobie uwagę bokora.
- W jedyne miejsce, w którym będę mógł zapewnić ci bezpieczeństwo - odpowiedział, a ona w lot zrozumiała o czym mówił. Była tylko jedna taka lokacja, a była nią willa, w której mieszkał.
- Cmentarz - zaproponowała, bo w przeciwieństwie do willi, na cmentarzu czuła się jak w domu, to był jej świat, jej miejsce i jej domena. - Już uzgodniliśmy tą kwestię - uciął dyskusję zanim się rozpoczęła. - Uwierz mi, moje dziecko, tam gdzie cię zabieram będziesz bezpieczniejsza - dodał, ponownie uśmiechając się w ten swój diaboliczny sposób, który sprawił że pomimo przyjemnej temperatury jaka panowała wewnątrz samochodu, Angie wzdrygnęła się czując strużkę lodowatego potu spływającą jej po kręgosłupie. - Jestem także przekonany że twój towarzysz będzie się tam czuł lepiej niż wśród starych grobowców - dodał, wiedząc, że ona zdaje sobie sprawę z tego, że wykorzystuje w tej chwili jej słabość w postaci Mitrasa.
W odpowiedzi posłała mu harde spojrzenie. Jeżeli wydawało się mu, że to co do tej pory dla nich zrobił wystarczy by się ugięła to jej nie znał. Śmiech, którym wybuchnął dodatkowo pogorszył jej nastrój. Pomyśleć, że już prawie zaczynała go lubić. Prawie…

Grobowce, cmentarze, krypty, nekropolie, dobre miejsce na schronienie. Jednak Morbi podobno ma już lepsze miejsce na schronienie. Ciekawe jakie… może stare nazistowskie bunkry? To byłoby marzenie Mitrasa, wielkie kompleksy pod ziemią…-Jak narazie wszystko jest trzymane tajemnicy to, Angii napiszesz czemu akurat cmentarz byłby dla ciebie idealny? Trzeba jakoś porozmawiać w trakcie jazdy, może potrwa długo.-

Prawa brew Papy uniosła się ku górze, jednak nie wtrącał się gdy Angie pisała w swoim notesie.
- Cmentarz znam lepiej - wyjaśniała - Tam spoczywają moi przodkowie i tam czuję się bezpiecznie. To miejsce w którym swobodnie moglibyśmy się ukryć i gdzie nikt nie powinien nas szukać. Dodatkowo można by tam na spokojnie pomyśleć. Jest cicho, nie ma tłumów, jest… To po prostu najlepsze miejsce - zakończyła, nie chcąc zagłębiać się w szczegóły swojego życia. W końcu nie znali się tak długo. Dodatkowo Angie nie była jak Mitras zareaguje gdy dowie się więcej niż ktoś, kto nie jest członkiem kręgów w których się ona obraca. Był obcy, mógł nie zrozumieć, a ona miała za dużo na głowie żeby brać jeszcze próby tłumaczenia mu, że to co wygląda źle, wcale złe nie jest.
- Zaufaj mi, tam byłoby lepiej - przekonywała. W przeciwieństwie do niego wiedziała co może czekać na nich tam, gdzie obecnie zmierzali. O ile ona mogła się przed tym jakoś bronić to on już nie. Zwyczajnie się o niego martwiła, tylko nadal próbowała to jakoś nawet przed samą sobą ukrywać.

Niesamowite, oby nie byli to rasistowscy czarnoskórzy… wszystko na to wskazuje. Może argument że nie jest europejczykiem przejdzie? Jeżeli na cmentarzu byłoby lepiej niż tam gdzie prowadzi Morbi to Mitras nie chce mysleć do jakiej dzielnicy, i miejsca aktualnie jedzie. Może w tym miejscu opieka Angii się jednak przyda. Angii ma niesamowitych znajomych, może zna jakiegoś Rosyjskiego handlarza bronią, najlepiej co ma magazyn pełen radzieckiej technologii. No i jeszcze poznanie nowej zdolności, ciekawe czemu ciągle widzi świat w trzecim wymiarze, akurat po ,,teleportacji”. No i czemu Angii już się nie odzywa, może naprawde mu się wtedy w parku wydawało? Cóż czas pokaże. -To ja chwile pomedytuje, może będziemy jechać dłużej niż te 10 minut .-. Mitras oparł się o szybę, i zamknął oczy. Może zgłębienie się w swój świat troszkę pomoże, z zrozumieniem nowego daru, czy klątwy. Na razie trudno zadecydować.

- Będziemy - odpowiedział Papa, chociaż odpowiedź ta została rzucona mimochodem, jakby to co w tej chwili robił czy zamierzał robić Mitras, nie miało dla niego większego znaczenia. Angie także nie sprawiała wrażenia chętnej do dalszej konwersacji. Zamknęła notes i oparła się wygodniej. Od świata zewnętrznego odcięła się poprzez zamknięcie oczu. Przyszłość zaczęła malować się w nieciekawych barwach. Nadal nie wiedziała dlaczego nie była w stanie mówić. Nadal nie wiedziała w jaki sposób wydostali się z samochodu porywaczy. Nie wiedziała także dlaczego ich porwano, chociaż mogła się tego domyślić. Problem polegał na tym, że nie lubiła bazować na domysłach. Fakty, najlepiej rzetelne, były dla niej zdecydowanie lepszą podstawą do działania. Korzystając zatem z okazji, postanowiła przeanalizować to, co już wiedziała i te domysły, które sprawiały wrażenie bycia bliskich owym faktom. Przede wszystkim był zamach, to od niego wszystko się zaczęło. Eksperyment szalonego naukowca, który najprawdopodobniej na zawsze zmienił życie setkom, o ile nie tysiącom ludzi. Następna była choroba, a raczej epidemia chorób i objawów nie dająca wytłumaczyć się w inny sposób niż jako efekt uboczny zażytej substancji. Kolejną rzeczą byli porywacze. Jak nic wiedzieli oni więcej niż ona i Mitras. Bez dwóch zdań zostali wysłani by ich dopaść, tylko dlaczego akurat ich? Trochę także wyglądało to tak jakby złapali dwójkę, która się akurat nawinęła… Nie, to nie mogło być tak, tamci sprawiali wrażenie doświadczonych w swoim fachu zatem szansa na to że zgarnęli pierwszą lepszą parę była raczej znikoma. Ktoś zatem wiedział lub domyślał się co się działo. Może współpracownicy profesora? On sam? Czy było tak, że to wszystko było z góry zaplanowane i wystarczyło tylko pozbierać owoce tych planów? Cóż, bez dwóch zdań domysł ten miał w sobie dość sporo elementów przemawiających za tym, że był słuszny. Nie mogła jednak w tej chwili potwierdzić niczego. Podobnie jak nie mogła wyjaśnić wypadków, które sprowadziły ich do parku. Jedyne co się jej nasuwało na myśl to teleportacja, tyle tylko że takie rzeczy były możliwe w filmach sf czy fantasy, a nie w rzeczywistym świecie. Gdy jednak wszystkie inne możliwości zostały odrzucone, prawdą musiała być ta, która pozostała, bez względu na to jak nieprawdopodobna się wydawała. Teleportacja… Angie uważała siebie za osobę o otwartym umyśle, musiała być będąc tym, kim była i zajmując się rzeczami jakimi zajmowała, to jednak… Teleportacja… No ale dobrze, jak już przełknąć tą nieprawdopodobną pigułkę, można było iść dalej w to szaleństwo. Skoro można się było przenosić z miejsca na miejsce za pomocą… Cóż, nie była pewna czego… Woli? Niech będzie, że za pomocą woli… To co jeszcze było możliwe? Na dobrą sprawę - wszystko. Czy to zatem oznaczało, że ona także mogła coś potrafić? O ile przyjmie się, że to co zrobił Mitras było wynikiem eksperymentu i późniejszej choroby, to logicznym wydawało się założenie, że u niej także mogła się jakaś umiejętność rozwinąć, tylko jeszcze nie miała pojęcia jaka. To, że nie mogła mówić pozwalało wytyczyć względny kierunek w jakim powinny iść domysły. Tyle, że w sumie próbowała już niektórych opcji. Bez dwóch zdań nie mogło tu chodzić o fale dźwiękowe, chyba że niesłyszalne dla ludzkiego ucha. Nie zauważyła jednak żadnej reakcji otoczenia na swoje próby wydania głosu. Po prawdzie to jednak nawet nie próbowała ich zauważyć, liczyło się dla niej wtedy tylko to by ten głos z siebie wydobyć. Co więc jej pozostawało? Myśli? Porozumiewanie tym sposobem? Była pewna, że kiedyś widziała film, w którym występował taki bohater i na sto procent czytała o takich mocach w książkach. Tylko jak się do tego zabrać? W powieściach było to dość proste. Skupić się na osobie, której chce się przekazać informację i voila. Oczy już i tak miała zamknięte, więc…
Nie śpij bo cię okradną - skupiła się na tych słowach i na Mitrasie. Wiedziała, że to głupie ale nic lepszego jej do głowy nie przyszło. Nie śpij, nie śpij, nie śpij, nie śpij… A jak słyszysz to mnie szturchnij - dodała do monologu kolejną myśl, bo jakby się jej udało to nie chciała żeby zareagował zbyt gwałtownie i skupił na sobie uwagę Papy. Wątpiła jednak by ten pomysł wypalił. Najpewniej jej brak głosu był po prostu reakcją organizmu na środek, który był w wodzie. W najgorszym razie już nigdy nie będzie mówić, w najlepszym odzyska głos za parę godzin, jak to zwykle bywało po porządnej anginie.
Niestety, nie wyglądało na to by coś miało się wydarzyć. Czy jednak niestety? Nie była pewna czy czułaby się dobrze mieszając w ludzkich głowach, nawet w tak niewielkim wymiarze jakim było przesyłanie myśli. Przodkowie, pomóżcie mi znaleźć drogę w tym chaosie zwróciła się do tych, na których zawsze mogła polegać. Gdyby znaleźli się na cmentarzu mogłaby ową prośbę przekazać we właściwy sposób, teraz jednak nie miała takiego luksusu do dyspozycji. Nadal także nie wiedziała dokąd zmierza, nie licząc tego, że jechali w ostatnie miejsce, które chciałaby odwiedzić.
Skoro zaś nie myśli to może obrazy? Nie była pewna dlaczego ale akurat tego typu komunikacja wydawała się jej wyborem najbardziej logicznym z dostępnych. Nie widziała u siebie żadnych zmian fizycznych, nie licząc tego gardła, no ale w sumie u Mitrasa też nie było widać. Tyle, że on przynajmniej mógł mówić i na dobrą sprawę sprawiał wrażenie okazu zdrowia pod każdym względem. Pomysł z mocami zaczął dość szybko zaczął się od niej oddalać, niczym fragment snu, który pamięta się zaraz po obudzeniu ale wraz z mijającymi minutami, umyka on z pamięci. Może Babette znajdzie na to radę, gdy już się z nią spotka i podzieli spostrzeżeniami.

Spotkanie to zbliżało się z każdą chwilą. Villa Papy, podobnie jak dom babci, znajdowała się w dzielnicy Francuskiej. Można było wręcz rzec iż oba budynki były niczym przeciwne sobie bieguny, z równikiem w postaci cmentarza. Angie ów fakt jak najbardziej odpowiadał. Otworzyła oczy gdy limuzyna zatrzymała się przed wysoką bramą, która sprawiała wrażenie jakby nawet czołgiem nie dało się jej pokonać. Grube deski wzmocniono szerokimi sztabami żelaza i ozdobiono symbolami, które dla zwykłego zjadacza chleba były po prostu dziwnymi ornamentami. Angie do takowych nie należała. Dla niej wystarczył jeden rzut oka by zdać sobie sprawę, że oto wkraczają do siedziby bokora/ Papa Morbi nie krył się z tym, kim był ani jakie zyski z tego czerpał. Wyraźnie o owych zyskach świadczył dom, stojący na końcu dość długiego podjazdu. Jego biały kolor sprawiał iż lśnił wśród zieleni niczym diament. Piękny, chociaż przegniły w środku. Woda w fontannie mieniła się kolorami, gdy podjeżdżali do drzwi frontowych. Jacob zatrzymał się tuż przed nimi, wysiadł, a następnie otworzył drzwi po stronie Papy, który jako pierwszy opuścił samochód. Angie zamarudziła nieco, szybko pisząc w notesie i pokazując kartkę Mitrasowi.
- Trzymaj się blisko i bądź ostrożny - ostrzegła. *

Można byłoby się spodziewać spokojnego domku na wsi, czy na jeziorem, chatka gdzieś w lesie, czy obskurne mieszkanie w najgorszej dzielnicy… no i w sumie kanały miejskie, to są ciekawe miejsca na kryjówke. A nie willa, w takiej dzielnicy, i to jeszcze… taka dziwna. Oby to był taki budynek jak z pierwszego Residenta, w takim by nas nie znaleźli. I może bunkry, czy schrony znajdują się także tutaj! Choć na początku było uczucie jak wjazd do parku rozrywki, jednak po ostrzeżeniu Angii, poczuł już inne uczuci. Przyjazd najbardziej białego człowieka do getta w Detroit. Za moment pewnie Mitras będzie obserwowany dziesiątkami spojrzeń, i oby tylko nie napakowanych ,,ochroniarzy”. Mitras Biały ciężko przełknął ślinę, i trzymał się bezpiecznie Angii, to wcale nie tak że się nim opiekuje w tym momencie.

Angie wysiadła i nie bez oporów ruszyła za Papą Morbim, który był już przy drzwiach wejściowych. Po przekroczeniu progu, oczom wchodzących ukazała się duża, otwarta przestrzeń na bazie hexagramu. Cztery przejścia, po dwa na każdy bok, prowadziły do dalszych pomieszczeń znajdujących się na parterze. Naprzeciwko wejścia znajdowały się z kolei szerokie schody, po których wspiąć się można było na kolejne z trzech pięter. Wszędzie panował ład i porządek. Czarna, lśniąca niczym lustro posadzka, sprawiała wrażenie jakby nigdy nie została zbrukana ludzką stopą. Na stoliku znajdującym się dokładnie w samym centrum hexagramu, znajdowała się duża, czerwona waza wypełniona równie krwistymi różami. Ich woń wypełniała wnętrze, chociaż zdawałą się służyć bardziej jako zasłona dymna dla innych zapachów, niż główny aromat. Czuć było bowiem także typową dla kościołów woń kadzidła, gdzieś w tle kryła się woń dymu, a wśród tego wszystkiego snuł się słodki, odurzający zapach czegoś, czego póki co nie dało się zidentyfikować.
- Lukas zaprowadzi twojego przyjaciela do jego pokoju - poinformował Papa, wskazując na ubranego w biały garnitur, starszego, czarnoskórego mężczyznę, zmierzającego właśnie w ich stronę. - Dla ciebie przygotowałem osobne pomieszczenie. Zapewne będziesz chciała odzyskać spokój po tych przeżyciach. Chodź moje dziecko, oni już na ciebie czekają - dodał, kładąc dłoń na ramieniu Angie. - Nie martw się, twojemu podopiecznemu nie spadnie włos z głowy - zapewnił, uśmiechając się przy tym w sposób, który mógł oznaczać coś kompletnie przeciwnego.
- Babette... ? - zaczęłą Angie, jednak nie dał jej dokończyć.
- Czeka już na ciebie - odpowiedział na urwane pytanie, zanim zdołało rozbrzmieć. - Jacob, zajmij się resztą - zwrócił się do swojego szofera, delikatnie popychając towarzyszkę Mitrasa w kierunku łukowego przejścia po lewej stronie schodów.
- Panicz pozwoli za mną - Lukas, nie czekając na Mitrasa, ruszył powoli w stronę wiodących na górę stopni.

Mitras będąc miłym, i przykładnym gościem słuchał się gospodarzy. Udał się za Lukasem… który nazwał go Paniczem! Jednak widać że to najlepsze miejsce do jakiego można było trafić! Ile tutaj mogą mieć rzeczy, może nawet światłowody? Ciekawe jakie komputery tu się znajdują. Może już wszystko ma przygotowane w pokoju? Jak tak to przydało by się dowiedzieć co się dzieje. Jak nie ma nic z elektroniki, to ładnie poprosić gdzie jest takie miejsce, lub laptop. No i jeszcze trzeba pozbyć się kajdanek. Raczej w tym miejscu będziemy mieli dłuższą chwile odpoczynku, nie należy się przyzwyczajać. Prawdopodobnie trzeba będzie udać się dalej, może za granice. Teraz trzeba odpocząć, i się wyposażyć.
 

Ostatnio edytowane przez KlaneMir : 14-05-2019 o 23:42.
KlaneMir jest offline  
Stary 14-05-2019, 07:09   #64
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

Annie nie udało się wrócić do jednej postaci. Poczuła narastającą panikę - każda z trzech dziewczyn ją poczuła, a to bynajmniej nie pomagało w opanowaniu się. Zbyt wiele jednak działo się wokół, aby mogła skupić się na sobie. Ci szaleńcy, którzy zainicjowali całe zamieszanie przy drzwiach, faktycznie się wydostali. Wzrok personelu i ochrony skupił się na nich. To była szansa dla Anny i Dominika, by wymknąć się mniej spektakularnym ale nie mniej skutecznym sposobem. Zresztą czy nie było to w pewnym sensie spektakularne? Jedna z Ann spojrzała na kratę, którą ksiądz przeciął. Wcześniej poranił Smitha i ją. Chyba... chyba podejrzewała jaką mocą on włada.

Kolejna Anna, która rzuciła się w stronę Dominika, gdy ten upadł, pochyliła się nad nim. Chciała go pogładzić po policzku, lecz kto wie czy i tam nie skrywał jakichś ostrzy? Delikatnie więc potrząsnęła ramieniem mężczyzny.
- Ej, udało ci się. Nie wiem jak, ale udało ci się, księżulku. Jeszcze dwie kraty i spadamy z tej imprezki... Pomogę ci. Znaczy... my ci pomożemy. Kurwa, jakie to pojebane. Ja przytrzymam ci plecy... a my dwie złapiemy kraty, znaczy tamte dwie... znaczy... no ja pierdolę! Ty tylko znów dotknij tych szczebli swoimi łapkami, dobra?

To prawdopodobnie byłby ten moment, w którym ojciec Dominik pozostałby już na tej posadzce za nic mając związane z tym zagrożenia. Ponownie otwarte rany nie były jakoś dużo bardziej bolesne od reszty jego ciała. Decydujący był moment, w którym rozerwały się szwy, a z obitych plecami o podłogę płuc księdza z kłującym bólem uleciał cały zapas powietrza. Zobaczył jednak nad swoją twarzą dłoń, która powędrowała do jego ramienia i ostatecznie pozwolił by dotarły do niego jej słowa. A w każdym razie jednej z jej.
Uniósł przed siebie dłonie przyglądając im się ze zdziwieniem i niejaką ostrożnością. Rany cięte… pręty... strupy po… zaraz… znów miał paznokcie?
Skinął najbliższej Vanili głową próbując z jej pomocą choć bez udziału dłoni wstać.
- … na podobieństwo jego… - szeptał bez ładu i składu luźne myśli - …przenicowani deonami… Iskrą Bożą….
Nie po to by zginąć.
Złapał za kraty. Szarpnął i… nic się nie stało. Spróbował ponownie, lecz z identycznym skutkiem.
- Nie rozumiem - młody ksiądz pokręcił głowa i obejrzał się na Vanillę. Jedną z Vanilli. Wyciągnięte przed siebie dłonie trzymał jak jakieś niezrozumiałe, obce urządzenie - Ale to chyba już nie ważne. Zobacz.
Wskazał na sanitariuszy, którzy zabrali nieprzytomnych morderców do łazienki. Zagrożenie było jakby zażegnane… ale aura sprzeczności i drugiej strony lustra pozostawała. W dziwnie tańczących po pomieszczeniu cieniach. W ciele minotaura, który chwilę temu był starszym panem. W skutym lodem łóżku dziewczynki. I przede wszystkim w trzech blondynkach. To wszystko nie pozwalało się normalnie zachować. Wzywać pomocy, czy choćby sprawdzić, czy minotaur i postrzelony pacjent jeszcze żyli. Bo może przecież potrzebowali…

Dominik gwałtownie odwrócił się w stronę okna i ponownie ułapił za pręty. Tym razem skupiając się nie na szarpaniu, a na znalezieniu powierzchni tnącej. Przyłożył paznokcie do starej stali. Poskrobał ją kilkukrotnie, lecz jedynym skutkiem było zgromadzenie pod nimi warstewki rdzy. Metal nie wyglądał na… Jeden z prętów miał wyżłobienie. Bardzo cienkie. Przebiegało w miejscu, po którym przejechał paznokciami. Spojrzał na swoje dłonie. Keratynowy twór na palcu wskazującym prawej ręki był dłuższy niż pozostałe, choć niewiele. To, co przykuło uwagę Dominika był kształt. Był delikatnie spiczasty. Im dłużej się mu przyglądał, tym bardziej wydawał się wydłużać i zaostrzać. Dołączyły do niego pozostałe paznokcie. Początkowo zaokrąglone płytki przeradzały się w szpony. Gdy przytknął je ponownie i przejechał nimi po powierzchni metalu, poczuł opór ze strony żelaza lub stali właściwy dla jednej substancji wdzierającej się w drugą. Pręt ustąpił i z brzękiem uderzył o podłogę.
- Panie wszechmocny... - szepnął cicho ksiądz wbijając wzrok w odcięty kawałek stali i to coś, co wyzierało z jego palców. To coś nieludzkiego - Vanillo… Czym my...
Dopiero teraz zwrócił uwagę, że dziewczyny w swoim specyficznym stanie przyglądają się swoim obrażeniom. Jakoś odruchowo uznał, że ta najbliżej niego to ta prawdziwa, a reszta to tylko odbicia. Wyraźnie widział, że wszystkie Vanille były prawdziwe. Ale osoba w nich jest przecież jedna. Tak jak dusza. Problem polegał na tym, że były ranne. Każda inaczej. Więc każda mogła zginąć. Czy śmierć jednej zabije Vanille? Jeśli tak to jest ich za dużo.
- Vanillo, spróbuj złapać się za ręce. Znaczy… złapać resztę Vanill za ręce.
Trzy dziewczyny o tym samym obliczu zmarszczyły brwi.
- I co, może jeszcze mamy zacząć się modlić? Pierdolę to - ruchem ręki wskazała na otoczenie. Zrobiła to tak gwałtownie, że aż się skrzywiła, łapiąc się za prawy bok, który został draśnięty w jednej z jej wersji.
- Coś nam zrobili... skurwysyny. Nie pierwszy raz i nie ostatni pewnie ktoś mnie wyruchał wbrew mojej woli, ale wiesz co? To nie znaczy, że wygrali. Zrobili ze mnie dziwadło. I chuj, będę dziwadłem. I zamierzam nauczyć się z tego korzystać. Ty... znaczy ja... - dwie postrzelone dziewczyny wskazały na tę, która była cała - Idź pierwsza, zrób zwiad.
Trzecia tylko uśmiechnęła się półgębkiem, po czym wspięła się na okno.
- Niedaleko mój manager zaparkował swoje auto. Jest to jakaś opcja. Czy masz coś lepszego? - zapytały Dominika te dwie Anny, które zostały w pokoju.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 14-05-2019, 23:30   #65
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
- Nie, ja… - ksiądz zmarszczył brwi po czym skrzywił się w jakiejś niemocy - ja właściwie nie do końca pamiętam jak się tu znalazłem. Obudziłem się w nocy pocięty… chyba sam to sobie zrobiłem. Dali na uspokojenie… przywieźli…
Usiadł na chwilę na łóżku i złapał się dłońmi za głowę. Ostrożnie jednak. Pomny wysunięty wniosków. Ale trzeźwość myślenia za nic nie chciała wrócić. Mieszały się sny, z szaleństwami, szaleństwa z rzeczywistością, a ta ostatnia z wyobraźnią. Nic nie docierało do niego jasno. Myśl o jednym. O jednym!
- To złapanie za ręce to… taki pomysł byś znów była jedna. W jednej osobie. Materia w stanie wzbudzonym… dąży do centralizacji. Do centralizacji… Skupienia. Tak. O Boże… powraca do stanu obojętnego… Oni… oni naprawdę nie żyją… a ci sanitariusze… nawet… Widzisz tam coś na zewnątrz?
Pytanie to kierował do stojącej obok dziewczyny, co wydawało się szaleństwem, a jednak nie było. Zbiorowa świadomość Vanilli coraz lepiej radziła sobie z zaistniałą sytuacją. Już nie mówiły naraz wszystkie jej klony, lecz tylko ten stojący przy Dominiku.
- Czysto. Niedaleko jest duży, ceglany budynek z kominem. Tam stoi samochód dostawczy. Jakiś grat, ale może być na chodzie. Nikogo poza tym tu nie widać...

***

Vanilla stojąca na zewnątrz budynku przylgnęła do ściany plecami i powoli, wyjrzała za róg prowizorycznego szpitala. Znajdował się tam parking, na którym stało kilka samochodów w tym jedno, czarne BMW. W żadnym nie siedział kierowca ani pasażer. Przynajmniej nikogo nie dostrzegła. Kolejne wejście znajdowało się niedaleko rogu budynku. Oba skrzydła drzwiowe były zamknięte. Dalej, przy frontowej części budowli ciągnęła się droga, po której niespiesznie przejechało auto, zaś po drugiej jej stronie zaniedbaniem straszyły kolejne opuszczone fabryki.

***

- Samochód? Po prostu samochód? - młody ksiądz poruszył wargami, które wygięły się w niedowierzający uśmiech. Z tego całego absurdu i mordu zadanego ludzkiemu życiu i prawom fizyki, ucieczka wiodłaby zwyczajnym samochodem?
Nadal siedząc i kiwając się mimowolnie niczym porzucone dziecko obrzucił spojrzeniem pomieszczenie lazaretu. Dwa nieruchome ciała i kałużę krwi, która nieopodal łóżka dziewczynki zaczęła zamarzać. Tych chłopaków bez reszty pochłoniętych dwoma sanitariuszami. W końcu pozostałe tutaj Vanille. Bliźniaczki patrzyły na niego wyczekująco. Tak samo wyczekująco jak okno. Okno do normalnego świata. Gdzie jeżdżą normalne samochody i stoją normalne ceglane budynki…
Wstał i spojrzał na pozostawioną samą sobie lodową dziewczynkę. Ostatnią, która nadal nie opuszczała łóżka.
- Uciekaj - szepnął gdy ich spojrzenia się spotkały - Uciekaj.
Po czym gwałtownie ruszył w stronę okna, a wraz z nim dwie Vanille.
Kiedy jedna była w trakcie przeskakiwania przez okno, druga, która najwyraźniej chciała upewnić się, że ksiądz da radę przeskoczyć na drugą stronę, zaczęła mówić:
- Za rogiem też spokój. Kilka aut, w tym czarne, wysepane BMW. Te mi się zawsze źle kojarzą. Z tajniakami czy czymś. Nie zdziwiłabym się, jakby to nasz agenciak nim przyjechał.

Jakkolwiek łatwym się to może wydać, ucieczka przez okno może nie być tak prosta jak się wydaje. Zwłaszcza jeśli straciło się dobrych kilka litrów krwi, jest się świeżo pozszywanym, a w głowie wiruje od stępiałych od bólu pytań o rzeczywistość. Pewnie dlatego też pomoc jednej z Vanill okazała się całkiem rozsądna, bo gdyby nie to, młody ksiądz jak nic wyrżnąłby o beton po drugiej stronie.
Rozejrzał się po okolicy z miną osoby zagubionej. Jemu osobiście czarne BMW źle się nie kojarzyło. Może dlatego, że pod kurią prawie zawsze stały zaparkowane dwie czarne S klasy, do widoku, których nawykł. Ale wzmianka o samochodach przypomniała mu jedną ważną rzecz.
- Nie mamy kluczyków do żadnego z aut - powiedział, a w ton jego wypowiedzi wdarła się nuta przeprosin - I… nie umiem prowadzić. Może zatrzymać kogoś na ulicy?
Twarze wszystkich trzech rozjaśnił szelmowski uśmiech.
- Brak kluczyków w przypadku tamtego rzęcha to żaden problem. I nawet nie potrzebujemy noża do przecinania kabli, skoro mamy twoje łapki, księżulku.
Słysząc idealny trójdźwięk jej głosu i trzy pary czarnych pozbawionych wyrazu oczu, Dominik wzdrygnął się i przełknął ślinę, próbując sobie przypomnieć tę dziewczynę sprzed wczoraj gdy oboje obudzili się w prawdziwym szpitalu. Spojrzał w kierunku okna skąd nadal dobiegały głosy trójki chłopaków, ale nie poruszył się tkwiąc w jakimś niezdecydowaniu.
Vanilla najwyraźniej nie podzielała jego rozterek. Wystawiając samą siebie na czatach (co wyglądało naprawdę nietypowo), przekradała się w kierunku białego vana. Z bliska wyglądał jeszcze gorzej. Ze wszystkich czterech opon zeszło powietrze, zaś karoseria w kilku miejscach groziła pojawieniem się dziur. Ze zdezelowanych, powykrzywianych foteli gęsto wyłaziła gąbka. Nade wszystko jednak, wnętrze było nienaturalnie puste. Jedynym elementem wyposażenia była kolumna kierownicy, pedały i drążek zmiany biegów. Wewnętrzna, przednia część pojazdu była nagą karoserią z pustymi otworami. Zarówno tymi fabrycznymi, jak i niepożądanymi. Nie było nawet ścianki działowej, przez co oparcia siedzisk opadały do pozycji półleżącej. Zza oparcia kierowcy, na podłodze, wystawał pasek. Po lekkiej zmianie kąta widzenia dostrzegła, że jest to fragment metalowego pojemnika przypominającego nieco lodówkę turystyczną. Wyglądała na nową.

Ksiądz po chwili również podszedł do wraku samochodu. Nie przyglądał mu się jednak. Oparł się o niego plecami i patrzył nieco otępiało na budynek starej fabryki wódki.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 16-05-2019, 23:17   #66
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Potrząsając głowa by pozbyć się resztek widoku Smitha Karl chwiejnie wstał. Popatrzył na swoją robotę. Koleś był lepszy niż się spodziewał. Przykucnął przy nim i odczepił od pasa kajdanki i skuł przebierańca. Kluczyki wrzucił do kieszeni. Zabrał też pałkę i gaz.
Adam przyglądał się z uwagą wyczynom Karla “Po co mi ten pistolet ? Jak nic wrobią mnie w postrzelenie rogatego furrasa” - Pomyślał kaleka. Gdy pielęgniarze zostali już zabezpieczeni Adam zaczął energicznie wycierać broń jednorazowymi chusteczkami higienicznymi które zabrał jednemu z nich następnie wciąż osłaniając dłonie przy wtórze narzekania na kręgosłup umieścił felerną spluwę z powrotem w uścisku ochroniarza który walczył z Patrycją. Aby nie zostać bez obrony podebrał sobie paralizator i gaz pieprzowy z jego paska.
Trzeba było się zwijać. Pielęgniarze jakoś nie poczuwali się do pełnienia obowiązków.
- Właźcie do łazienki, to nic wam się nie stanie - powiedział do pielęgniarzy, trochę zachrypniętym głosem.
Groch spojrzał na Karla spode łba, ale ponownie wtrącił się Barański.
- Ty, to dobre będzie. Bardziej wiarygodne. Bierz telefon i tego amatora, a ja złapię Lewego.
- Ochujałeś?!
- Masz coś lepszego do roboty?
- W sumie nie…
- No to cycuś, glancuś.

Obaj włożyli do kieszeni leżące na stołach telefony. Zgodnie z planem Groch zarzucił sobie na ramię policjanta, którego powalił cień, zaś Barański zrobił to samo z funkcjonariuszem nazwanym “Lewym”. Weszli do łazienki, gdzie obaj, jak na komendę, bezceremonialnie wypuścili nieprzytomnych kolegów. Dwaj sanitariusze bez słowa stanęli naprzeciw siebie i schowali po jednej ręce za plecy.
- Tylko dobrze to, kurwa, zamknijcie. Sprawdzimy, a jak uda nam się otworzyć, to wam smrodu koło dup narobimy - warknął Groch, a Barański pokiwał głową.
- Mamy się nie móc wydostać, więc się przyłóżcie - dodał i zaczęli grać w marynarza.
- Możemy dodać więcej wiarygodności - powiedział Karl pokazując paralizator, na potwierdzenie jego słów między elektrodami przeskoczyły iskry. - Piszecie się?
Groch skrzywił się pomimo wygranej. Podciągnął rękawy.
- Spierdalajcie albo wam to uniemożliwimy - warknął.
- Wyluzujcie - powiedział Karl przekładając paralizator do lewej ręki i podchodząc z wyciągniętą prawą - dzięki, że nie robicie trudności.
Adam uśmiechnął się do pielęgniarzy - Panowie obijcie sobie porządnie nawzajem mordy do krwi a najlepiej do nieprzytomności to wtedy nikt was nie będzie podejrzewał - Zasugerował więźniom.
Z każdym krokiem Karla obaj coraz bardziej cofali się i rozchodzili na boki. Synchronicznie i automatycznie. Jakby powtarzali to codziennie. Ochroniarz zauważył, że zaczyna znajdować się w bardzo niekorzystnej sytuacji do walki. W stronę któregokolwiek by się nie odwrócił, drugiego zawsze będzie miał za plecami.
Karl nie miał zamiaru wdawać się w rozróbę, którą mógł przegrać. Wycofał się tyłem do drzwi nie spuszczając z oka pielęgniarzy. A raczej kolejnych przebierańców. Za dużo miał w prazy do czynienia z osobnikami z różnych służb by nie poznać, iż ich kwalifikacje wykraczają poza posługę pielęgniarską.
- Zamykamy - powiedział zatrzaskując drzwi - w ty podpalaj - ostatnie rzucił tak w powietrze. By usłyszeli to ci w środku.
Karl podstawił pod klamkę krzesło, ale widząc tandetne wykonanie podpal także drzwi łóżkami. Tak by opierały się o przeciwległą ścianę. Miał ich pod dostatkiem. Zablokował im kółka, by się nie rozjeżdżały i pozwiązywał prześcieradłami, by stanowiły zwartą konstrukcję.
- Nic więcej nie zrobimy, zbieramy się - powiedział do pozostałych.
 

Ostatnio edytowane przez Mike : 17-05-2019 o 23:54.
Mike jest offline  
Stary 18-05-2019, 13:54   #67
 
Brilchan's Avatar
 
Reputacja: 1 Brilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputację
Telefony, telefony

- Na razie, możemy iść spokojnym spacerem w stronę loftu raczej nikt nas nie powianiem złapać ale jak to mówią strzeżonego Pan Bóg strzeże więc kopsnij komórkę Kaźmierzu spróbuje załatwić transport - Kiedy dostał smyrfona Stremera w swoje porażone łapki zaczął od wykręcenia numeru do Śruby.

Rozmowa z Maciejem

- Cześć stary! Z tej strony Adam jesteś w robocie ?
- Taa, a ty dalej w szpitalu? Słuchaj cieszę się, że jesteś przytomny, ale czy to coś ważnego? Bo Majster nie bardzo lubi żeby długo gadać przez telefon w godzinach pracy
- Śruba dosłownie sprawa życia i śmierci: W szpitalu dosłownie chcieli mnie zabić strzelali ostrą amunicją, jeden pacjent padł ranny, udało mi się stamtąd spierdolić po obezwładnieniu ochroniarzy z paroma gościami w podobnej sytuacji. - Adam zaczął mówić szeptem żeby nie zwrócić swoimi słowami uwagi nielicznych porannych przechodniów.
- Uprzedzając twoje pytanie jestem trzeźwy jak świnia ponad 24 godziny. Wcześniej nas próbowali gasligtować, że jesteśmy świry i przetrzymywać bez nakazu - Dodał znając uprzedzenia kumpla w stosunku do nietrzeźwości.
- O Kurwa! Ale co ja mogę zrobić żeby ci pomóc? - Spytał wyraźnie zszokowany. Znali się z Adamem od czasów gimbazy, więc Maciej wiedział, że ziomek nie leciałby w kulki z taką poważną sprawą, ale zrozumiałe było, że po takich rewelacjach był zaszokowany.

- Śrubuś wiem, że cię proszę o dużą przysługę, ale potrzebuje żebyś pożyczył dostawczaka i podjechał do po nas. Jesteśmy na Fabrycznej ale do chaty mamy spory kawałek
- Adaś wiesz, że dla ciebie dam się pokroić, ale jestem zwykłym robolem! Przecież nie dadzą mi, dostawczaka! Ja tu jestem od przerzucania gruzu! No i straciłbym dniówkę i co zrobimy jak nie będę miał na czynsz i żarcie? Nie możecie po prostu spacerem wrócić? - Spytał zaniepokojony.
- Wiesz, że bym cię nie prosił o takie rzeczy jakbym miał inny wybór prawda? Z Majstrem masz dobre relacje wyjaśnij, że twój krewny był na placu zwycięstwa i teraz pilnie potrzebuje pomocy. Nawet bardzo nie skłamiesz, bo my praktycznie jak rodzina jesteśmy! Niby jakieś czas pewno minie zanim ruszą za nami w pogoń, ale trochę się boję jeździć po otwartej przestrzeni. Dniówkę ci wyrównam kasa będzie się zgadzać a jak nas dowieziesz możesz zaraz wracać do pracy - Wyłuszczył swoje racje Adam.

Śruba westchnął
- Zobaczę, co da się zrobić dam znać pod ten numer SMSem czy się uda
- Bosko jesteś Mistrzu! A czy będziesz mógł po drodze wziąć ze 4 śniadania z drive True Macka? Wiem, że się człowiek tym nie naje, ale nie ruszyliśmy śniadania bojąc się, że zatruli i przydałoby się coś przekąsić zanim dojedziemy do domu - Poprosił kumpla pewny zwycięstwa.

Rozłączyli się Adam wystukał jeszcze dwa SMSy do bliskich. Pierwszy do brata

Cytat:
Młody z tej strony twój brat słuchaj przekaż rodzicom, że musiałem zwiewać ze szpitala, bo chcieli mnie siłą przetrzymywać i strzelali ostrą amunicją zabili innego pacjenta. Niech nie wierzą w pierdolenie o chorobie psychicznej i uruchomią swoje kontakty w mediach.
Przez chwilę bawił się myślą żeby dać młodemu znać, że ma ze sobą Kosę czy że wręcz piszę do niego z telefonu idola dzieciaka, ale postanowił zostawić sobie tą przyjemność na później.

Drugi SMS poszedł do Alicji

Cytat:
Kochanie musiałem uciekać z oddziału, bo te świnie strzelały do mnie z ostrej amunicji skontaktuje się z tobą jak uruchomię zapasowy telefon. Teraz muszę się przyczaić, ale chciałbym przyjechać do ciebie wieczorem zanim coś mnie zabije. Kocham cię
Po wysłaniu drugiej wiadomości doszła informacja od Śruby, że udało się pomyślnie załatwić więc po przekazaniu gdzie mniej więcej są komórka wróciła do Kosy.
 

Ostatnio edytowane przez Brilchan : 18-05-2019 o 15:48.
Brilchan jest offline  
Stary 18-05-2019, 18:47   #68
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Adam Sosnowski, Kazimierz Kosanowski, Karl Monnar

Sanitariusze stali w bezruchu wpatrując się spode łba w zamykające się drzwi oraz osoby stojące po drugiej stronie. Nikt nie słyszał żadnego ruchu od wewnątrz, nawet Adam. Karl tymczasem podstawił krzesło pod klamkę, po czym metodycznie zaczął przestawiać łóżka jedno po drugim pamiętając o blokowaniu kół. Kiedy skończył wszyscy ruszyli w kierunku wyjścia.

Dresiarz stał otępiały z prowizoryczną pałką w jednej i pistoletem w drugiej ręce. Nie mógł oderwać wzroku od człowieka... lub tego, co jeszcze przed chwilą nim było. Wyminęli potężne ciało leżące na podłodze bez słowa ruszyli w kierunku wyjścia wskazanego przez Barańskiego i Grocha.

Nagle za ich plecami rozległ się ogłuszający łomot. Sanitariusze nie żartowali. Z całą mocą próbowali wydostać się z zamknięcia. Krzesło trzeszczało niepokojąco, zaś łóżka przesunęły się lekko ostatecznie niwelując całą, kilkumilimetrową, wolną przestrzeń.
Przerwali, ale tylko na krótką chwilę, po której nastąpiła kolejne uderzenie. Krzesło zajęczało głośno, a łóżka się zatrzęsły. Wszystko ucichło. Prawie wszystko. Pozostawiając izolatkę za sobą Adam usłyszał odgłosy bójki.

Korytarz był całkiem pusty. Zupełnie jakby nie znajdowali się w przepełnionym, prowizorycznym szpitalu. Na ścianie znajdowała się zielona tabliczka z jasną, fluorescencyjną strzałką wskazującą wyjście ewakuacyjne, zaś w oddali, pod sufitem wisiała tabliczka utrzymana w tych samych barwach. Wskazywała na ścianę po prawej stronie oraz dwuskrzydłowe drzwi, jak się okazało kiedy znaleźli się bliżej.

Otwarte.

Za nimi znajdował się parking, na którym stało kilka samochodów, lecz tylko jeden wyróżniał się spośród wszystkich. Czarne, lśniące BMW X7 wyglądało jak król między żebrakami.

Narada trwała krótko miejscem docelowym był loft Adama znajdujący się w pobliżu. Koła wózka ruszyły z miejsca pod wpływem siły przyłożonej przez Kosanowskiego. Szli przyspieszonym krokiem dyktowanym przez patostreamera, ale nie biegli, by nie zwracać na siebie uwagi. Dopiero po krótkiej chwili zauważyli, iż dresiarz udał się w przeciwnym kierunku ze spuszczoną głową, powłócząc nogami.

Kiedy Kazimierz podał Adamowi telefon, ten dostrzegł, że trzyma w ręku bezużyteczny przedmiot. Nie dość, że nie miał internetu, to jeszcze zasięgu. Sytuacja zaczęła się zmieniać wraz ze wzrostem odległości od szpitala. Natychmiast zadzwonił do Śruby. Przechodniów było w tej okolicy jak na lekarstwo, ale znał te okolice. Wiedział, że sytuacja wkrótce się zmieni w miarę wychodzenia z opustoszałego terenu. Dlatego wolał nie mówić zbyt głośno. Jak sam chwilę wcześniej stwierdził, strzeżonego Pan Bóg strzeże.

Kumpel Sosnowskiego napisał już po dwóch minutach od zakończenia połączenia, a potem za kolejne siedem, że w McDrive nie było kolejki i jedzie. Kilkanaście minut później telefon Kosanowskiego odezwał się ponownie z pytaniem gdzie są. Najwyraźniej Śruba wziął sobie do serca misję ratunkową. Za moment na chodniku zatrzymał się brudny dostawczak z wielkim logiem firmy Mar-Kwiat. Wyskoczył z niego przejęty mężczyzna w wypłowiałej, poplamionej różnymi substancjami czapce z daszkiem, by pomóc staremu znajomemu dostać się do środka. Nie obyło się bez pomocy Karla.

Ściany i podłogę pokrywał pył, rozmieszczone gdzieniegdzie plamy z zaschniętego cementu oraz narzędzia. Jedne znajome, innych przeznaczenia można było się tylko domyślać. Adam jako jedyny miał miejsce siedzące.

- Co tam się działo? - zapytał Śruba jakby nie słyszał opowieści, którą Adam przekazał mu telefonicznie. Zamrugał kierunkowskaz i samochód przepisowo włączył się do ruchu drogowego.

Wkrótce, przez zaklejone okna Sosna rozpoznał otoczenie. Znajdowali się tuż przy lofcie. Maciej zatrzymał samochód i pomógł współlokatorowi wysiąść.

- Muszę wracać do roboty, bo Majster mi łeb urwie. Wydębiłem od niego wózek tylko na godzinę. Ale dawaj znać jak czegoś będziesz potrzebował - uścisnął przyjacielowi rękę, po czym ponownie wskoczył za kierownicę. Kosanowski przyglądał się ich własnym cieniom spadającym z odjeżdżającego Transita.




Anna Czech, Dominik Kollar

Nagle Anna poczuła się jak po całym dniu ciężkiej, psychofizycznej pracy. Jakby w natłoku zajęć nie zwracała uwagi na własne zmęczenie i wciąż brnęła do przodu eksploatując każdą cząstkę energii, jaką dysponowało jej ciało.
Teraz powiedziało "dość" każdej z nich. Ogarnęła ją tak przemożna chęć przynajmniej przykucnięcia, że musiała się oprzeć o najbliższą powierzchnię. Poczuła pod dłoniami różną powierzchnię, widziała różne obrazy, słyszała dźwięki z różnych miejsc. Mózg, świadomość czy cokolwiek to było w jednej chwili, być może przypominając sobie albo ponownie uświadamiając absurdalność i nienaturalność docierających bodźców przestał panować nad sytuacją. Wyłączył się. Zupełnie jak po wyjątkowo trudnym i parszywym dniu, po którym jedyne, na co ma się ochotę to nie myśleć.

Dominik widział jak każda wersja Anny zamarła na chwilę z pustym spojrzeniem wbitym przed siebie. Jak roboty, którym w jednym momencie odcięto zasilanie. Sama reakcja nie była dziwna. Była nawet wyjątkowo powszechna na nudnych wykładach, gdzie studenci niemal masowo potrafili wyłączyć się i nie myśleć zupełnie o niczym. Najbardziej niespotykane było to, że stało się to ze wszystkimi kopiami dokładnie w tej samej chwili.

Nagle uwagę całej czwórki przykuł odgłos zbliżającego się samochodu. Jedna z Ann wychyliła się lekko i dostrzegła srebrnego Citroena jadącego w ich kierunku ze zdecydowanie większą prędkością niż pozwalał na to teren. Schowała się szybko.
Sedan zatrzymał się nagle tuż po wjechaniu na plac. Drzwi otworzyły się jeszcze przed ostatecznym wyhamowaniem, zaś zza kierownicy wysiadł znajomy dresiarz nerwowo żujący gumę z otwartymi ustami.

- Pięcioosobowy, he he - zaśmiał się, choć było w tym więcej adrenaliny niż radości.

Dysocjacja Anny robiła się coraz bardziej uciążliwa. Głowy zaczęły je boleć, zaś wykończone mięśnie poruszały się z trudem. Nagle poczuła, że ciemnieje jej w oczach. Jednych. Straciła przytomność, lecz tylko wersja, ta stojąca na czatach.

- Jebem ti duszu!

Rycerz z lśniącą, łysą glacą w szeleszczącej, ortalionowej zbroi rzucił się na ratunek i podniósł z dziewczynę z ziemi.

- Holy shit! Ile ona... ty... wy ważycie?!

Pozostałe Anny natychmiast po omdleniu jednej z nich poczuły ulgę zarówno fizyczną jak i psychiczną. Nagle coś trzasnęło wewnątrz izolatki. Hałasy spowodowane próbami wydostania się sanitariuszy z łazienki ustały kilka minut temu. Czyżby znowu próbowali? Vanilla zajrzała do środka, lecz musiała gwałtownie odskoczyć. Ze środka, powiewając arktycznym zimnem wypadła trzęsąca się dziewczyna. Wyglądała jakby miała się rozpłakać.

Dla skrzypaczki gwałtowny ruch okazał się zbyt dużym wysiłkiem. Stopy nie nadążyły za wciąż poruszającym się do tyłu ciałem. Klapnęła na tyłek i tak zastygła nie będąc w stanie się podnieść. Czuła się jakby przebiegła półmaraton.

- Scheiße... Musimy spierdalać! - rzucił rozpaczliwie dresiarz i bez pytania otworzył tylne drzwi, gdzie bez pytania włożył Annę, po czym pobiegł po kolejną. Nieznajoma dziewczynka bez słowa wsiadła z drugiej strony.




Witold Bury

W fabryce było cicho jak makiem zasiał. Jeśli ktoś obserwował fabrykę przez okno, to musiał się ulotnić. Albo przyczaić, co było znacznie bardziej niepokojące, ponieważ Bury do tej pory nie zauważył ani nie usłyszał żadnych przesłanek mogących o tym świadczyć.

Niespełna kwadrans później na zewnątrz wyszedł Groch. Był w podobnym stanie, co jego kolega. Za nim pojawiły się dwie kolejne osoby z karabinami oraz kobieta w wieku raczej nie przekraczającym dwudziestu pięciu lat. Najbardziej wyróżniająca się persona miała na sobie czarną bluzkę odsłaniającą wytatuowany brzuch, oliwkowe bojówki i czapkę patrolówkę w tym samym kolorze, co dolna część jej garderoby. Na nogach lśniły glany, a ręce skrywały rękawiczki bez palców nabijane ćwiekami.
Buremu wydawało się, że kiedy podniosła wzrok błysnęły mu kolczyki w nosie, ale z dej odległości mógł się pomylić. Za to nie było najmniejszych wątpliwości, jeśli chodziło o uszy. Te niemal świeciły od biżuterii w przedpołudniowym słońcu. Kasztanowe włosy sięgające poza ramiona związane były w koński ogon, co odsłaniało tatuaż na szyi. Jakby było jej mało tych na rękach i brzuchu. Najprawdopodobniej było ich więcej, choć były to tylko domysły.

Cała czwórka, zgodnie z podejrzeniem, wsiadła do srebrnej Jetty. Zamruczał uruchamiany silnik. Diesel.
Chwilę później wyjeżdżali z parkingu, a kiedy sanitariusze stracili ich z oczu, wymienili się kilkoma uwagami i wrócili do środka. Nastała cisza i bezruch. Bardzo długa. Zegarek na ręku Burego pokazał godzinę dwunastą zero sześć, kiedy na drodze pojawił się biały samochód dostawczy. Był bardzo cichy, najprawdopodobniej elektryczny. Jeśli się nie mylił, Nissan E-NV200. Nie wyróżniał się zupełnie niczym. Nawet szyby miał całkowicie przejrzyste. Zaparkował tyłem do dwuskrzydłowych drzwi. Jego światła zgasły, zaś oba skrzydła drzwiowe otworzyły się. Ze środka wyszedł dwuosobowy zespół w białych kombinezonach z pokaźnymi, skrzynkami w dłoniach. Bardzo szybko zniknęli w środku. Uwadze Burego nie uszedł fakt, iż kierowca pozostał na miejscu, a samochód pozostał otwarty.

Nie było ich niespełna dwadzieścia minut. Kiedy wyszli, nieśli plastikowy, czarny worek na zwłoki. Umieścili go w aucie i ponownie zniknęli w dawnej rozlewni wódek. Tym razem tylko na moment. Wynieśli drugi worek, wypełniony czymś znacznie większym od pierwszego. Ten nie był zasunięty do końca. Ze środka wystawały... rogi. Duet zniknął w prowizorycznym szpitalu trzeci raz, ale wyniósł tylko swoje skrzynki. Wsiedli i zamknęli drzwi od środka. Światła ożyły.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 18-05-2019 o 19:01.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 24-05-2019, 21:39   #69
Interlokutor-Degenerat
 
Bardiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Bardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputację
Wygląd Grocha wskazywał na to, że pierwsze wrażenie ochroniarza musiało być poprawne - coś poszło srodze nie po ich myśli. Po korporacyjnemu pewnie nazwanoby to "FAKAP". Rok temu Bury był przydzielony do pewnego wysoko postawionego dyrektora zagranicznej firmy, a klient uwielbiał słowo "fakap". Szafował nim na lewo i prawo. Fakap tu, fakap tam. Witek nim się obejrzał, sam zaczął w myślach używać tego określenia. Było proste i wyrażało więcej niż tysiąc słów.

Mężczyzna skrupulatnie przyjrzał się grupie uzbrojonych ochroniarzy, szczególną uwagę poświęcając jedynej kobiecie. Cholera wie czy wpadła mu w oko, czy po prostu uznał że jest najbardziej charakterystyczna i warto ją zapamiętać. Uważnie przyjrzał się tatuażom. Z tej odległości mógł dostrzec mniej więcej ich rozmieszczenie, lecz ciężko było wypatrzeć konkretne motywy. Cholerna lornetka! Po raz kolejny bił się w pierś, że zapomniał najważniejszego atrybutu.
Witold zakładał, że czwórka uzbrojonych ochroniarzy stanowiła właśnie wzywaną wcześniej kawalerię. Nim cała grupa wsiadła do srebrnej Jetty, były żołnierz zrobił im kolejne słabej jakości zdjęcie przy pomocy telefonu, po czym spisał numery rejestracyjne wozu. Starał się pozyskać jak najwięcej konkretów i punktów zaczepienia.

Po odjeździe groźnej ekipy z karabinami nastała długa chwila oczekiwania. Jednakże Witold nie spał. Cały czas uważnie nasłuchiwał czy ktoś nie wszedł do opuszczonego budynku - nie zapominał o znalezionymi kiepie. Potrafił utrzymywać czujność całymi godzinami - właśnie w tym został wyszkolony. Nie był typowym dzieckiem XXI wieku. Nie musiano cały czas świecić Witoldowi laserem po oczach, puszczać ciekawe efekty dźwiękowe czy pozwalać odblokowywac kolejne "acziwki", by utrzymać jego skupienie.

Gdy tylko na parkingu pojawił się biały Nissan, Witold wiedział już, że wita się z gąską. Dokładnie takiego samochodu oczekiwał! Kiedy był nastolatkiem wydawało mu się, że do ciemnych interesów wykorzystuje się wyłącznie czarne furgonetki, a płatni zabójcy noszą prochowce i przyciemniane okulary. Jak to zwykle bywało, prawdziwe życie znacznie różniło się od rzeczywistości filmowej... Doświadczenia pokazywały, że podejrzany towar lepiej szmuglować niepozornym dostawczakiem, a jeśli chcesz kogoś zabić lub śledzić - lepiej przebierz się za montera. Witold skwapliwie zanotował numery rejestracyjne po raz trzeci, robiąc kolejne zdjęcie.

Serce Burego zdecydowanie przyspieszyło, gdy dostrzegł ładunek. Czarny worek... Z własnego doświadczenia wiedział co pakowano w taki sposób - bynajmniej nie drugie śniadanie. Wyglądało na to, że królicza nora prowadziła do coraz większego szamba. Cieszył się, że zabrał ze sobą pistolet - już pal licho, że był legalny. Lepiej w razie czego tłumaczyć się policji, niż być martwym.
Wystające z drugiego worka rogi kompletnie zdezorientowały Burego. To co oni tam kurwa, zamierzali krowy przewozić?! Nie było jednak czasu na głowienie się. Gdy tylko smutni panowie rozpoczęli trzeci kurs, Witold nie czekał. Ruszył do swojego wiernego Volkswagena, gotowy podążać za dostawczakiem.

Oczywiście zamierzał być dyskretny i wyczulony na wszelkie nietypowe zagrywki śledzonego wozu. Sam był przeszkolony w rozpoznawaniu śledzących go pojazdów, toteż znał sporo sztuczek, których zamierzał wypatrywać u jadących Nissanem. Jedną z prostszych i popularniejszych taktyk było na przykład dwukrotne objechanie ronda lub skręcenie w ostatniej chwili na pasie, który dopuszczał zarówno jazdę naprzód, jak i w prawo. Jeśli w takich sytuacjach samochód za tobą również wykonywał nagły manewr, mogłeś być praktycznie pewny, że masz ogon...
 
Bardiel jest offline  
Stary 26-05-2019, 01:10   #70
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Młody ksiądz zamiast wsiąść czym prędzej do samochodu, przyglądał się przez chwilę trudowi jaki poświęcił tęgi przecież fan Tytanii na uniesienie zdawać by się z kolei mogło kruchego ciała nieprzytomnej skrzypaczki. Zamrugał oczami, zmarszczył brwi i spojrzał w niebo sprawiając wrażenie jakby miał się zaraz zacząć modlić. Po czym nieoczekiwanie wsiadł do auta w tylnym rzędzie i złożywszy ostrożnie dłonie na zagłówku przedniego siedzenia, schował głowę między ramionami i istotnie zaczął coś szeptać pod nosem.
Anna nie udała się za księdzem. Szarpnęła boczne drzwi samochodu dostawczego, zaś te odsunęły się głośno, lecz tylko na kilka centymetrów. Zaparła się i pociągnęła ponownie. Otwierały się z cichym, metalicznym jękiem brzmiącym niebezpiecznie głośno na obszernym placu. Vanilla siedząca w samochodzie wbiła palce w siedzisko.
Tymczasem Anna wyciągnęła coś z wraku i zataczając się lekko zbliżała się do samochodu. Sanitariusze, lekarze, pielęgniarki, ochrona czy ktokolwiek inny mógł zobaczyć tę scenę zaalarmowany niecodziennym dźwiękiem. Kiedy otworzyła drzwi od strony pasażera, oczy jej siedzącej z tyłu wersji wywróciły się go góry, a głowa opadła na zagłówek. Straciła przytomność. Ostatnia z Ann poczuła ulgę. Ponownie widziała świat z jednej perspektywy, ale ten wirował i ani myślał się zatrzymać. Ciemniało jej w oczach na tyle, że ledwie zdołała zapiąć pasy.
Dresiarz natychmiast wcisnął pedał gazu i gwałtownie skręcił kierownicę robiąc ciasny zwrot. Zdecydowanie zbyt szybko wyjechał z parkingu. Skręcił w prawo. Wskazówka prędkościomierza w kilka chwil dotarła do 100 km/h i ani myślała się zatrzymać. Łysy zmienił bieg, samochód zaryczał. Głowa Anny opadła nagle, zaś wszystkie jej ciała bezwładnie podskakiwały na nierównościach drogi.
Dominik w tym czasie cały czas szeptał. Momentami zdawało się, że wznosząc prośby do Boga. Czasem zadając pytania sobie. Czasem na nie odpowiadając choć w sposób chaotyczny i co i rusz tracąc wątek, czy wręcz uprzedzając pytania. Jakkolwiek szalenie by to jednak nie brzmiało, jedynymi osobami, które by go słyszały była władająca zimnem dziewczynka i kibol mówiący wieloma językami na raz. Tak czy inaczej, sam ksiądz nie za bardzo ogarniał szczegóły ucieczki, by nie wspomnieć o tym gdzie się akurat znajdowali. Widział tylko, że uciekają. I że świat oszalał. Raczej bezpowrotnie. Majtał się więc tylko w jedną, lub drugą stronę pomiędzy Vanillą, a lodową dziewczyną. Nieświadomie czekając, którą ścieżką Bóg go powiedzie.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:46.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172