Gdy okna rozprysnęły się po wnętrzu Oswald zasłonił oczy ręką, chwilę wcześniej przebudzony jakimś złym przeczuciem. Jak się okazało, przeczucie się tym razem nie myliło. Okazało się również, że dziwna świątynia nie była taka bezpieczna jakby mogło się wydawać. Co jednak nie zaskoczyło go aż tak bardzo. Widma które musieli zniszczyć po przybyciu tutaj wydawały się wcale nie przejmować domniemaną świętością tego miejsca.
Pierwszą rzeczą która przykuła jego uwagę była czarna postać dusząca Randulfa. Dał się podejść? Nie miał szansy zareagować? Nie miało to teraz znaczenia. Bosch chwycił za miecz oparty obok swojej ławki i skoczył w stronę przeciwnika, na cel biorąc wyciągniętą łapę trzymającą jego towarzysza.
__________________ Our sugar is Yours, friend. |