Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-05-2019, 18:47   #68
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Adam Sosnowski, Kazimierz Kosanowski, Karl Monnar

Sanitariusze stali w bezruchu wpatrując się spode łba w zamykające się drzwi oraz osoby stojące po drugiej stronie. Nikt nie słyszał żadnego ruchu od wewnątrz, nawet Adam. Karl tymczasem podstawił krzesło pod klamkę, po czym metodycznie zaczął przestawiać łóżka jedno po drugim pamiętając o blokowaniu kół. Kiedy skończył wszyscy ruszyli w kierunku wyjścia.

Dresiarz stał otępiały z prowizoryczną pałką w jednej i pistoletem w drugiej ręce. Nie mógł oderwać wzroku od człowieka... lub tego, co jeszcze przed chwilą nim było. Wyminęli potężne ciało leżące na podłodze bez słowa ruszyli w kierunku wyjścia wskazanego przez Barańskiego i Grocha.

Nagle za ich plecami rozległ się ogłuszający łomot. Sanitariusze nie żartowali. Z całą mocą próbowali wydostać się z zamknięcia. Krzesło trzeszczało niepokojąco, zaś łóżka przesunęły się lekko ostatecznie niwelując całą, kilkumilimetrową, wolną przestrzeń.
Przerwali, ale tylko na krótką chwilę, po której nastąpiła kolejne uderzenie. Krzesło zajęczało głośno, a łóżka się zatrzęsły. Wszystko ucichło. Prawie wszystko. Pozostawiając izolatkę za sobą Adam usłyszał odgłosy bójki.

Korytarz był całkiem pusty. Zupełnie jakby nie znajdowali się w przepełnionym, prowizorycznym szpitalu. Na ścianie znajdowała się zielona tabliczka z jasną, fluorescencyjną strzałką wskazującą wyjście ewakuacyjne, zaś w oddali, pod sufitem wisiała tabliczka utrzymana w tych samych barwach. Wskazywała na ścianę po prawej stronie oraz dwuskrzydłowe drzwi, jak się okazało kiedy znaleźli się bliżej.

Otwarte.

Za nimi znajdował się parking, na którym stało kilka samochodów, lecz tylko jeden wyróżniał się spośród wszystkich. Czarne, lśniące BMW X7 wyglądało jak król między żebrakami.

Narada trwała krótko miejscem docelowym był loft Adama znajdujący się w pobliżu. Koła wózka ruszyły z miejsca pod wpływem siły przyłożonej przez Kosanowskiego. Szli przyspieszonym krokiem dyktowanym przez patostreamera, ale nie biegli, by nie zwracać na siebie uwagi. Dopiero po krótkiej chwili zauważyli, iż dresiarz udał się w przeciwnym kierunku ze spuszczoną głową, powłócząc nogami.

Kiedy Kazimierz podał Adamowi telefon, ten dostrzegł, że trzyma w ręku bezużyteczny przedmiot. Nie dość, że nie miał internetu, to jeszcze zasięgu. Sytuacja zaczęła się zmieniać wraz ze wzrostem odległości od szpitala. Natychmiast zadzwonił do Śruby. Przechodniów było w tej okolicy jak na lekarstwo, ale znał te okolice. Wiedział, że sytuacja wkrótce się zmieni w miarę wychodzenia z opustoszałego terenu. Dlatego wolał nie mówić zbyt głośno. Jak sam chwilę wcześniej stwierdził, strzeżonego Pan Bóg strzeże.

Kumpel Sosnowskiego napisał już po dwóch minutach od zakończenia połączenia, a potem za kolejne siedem, że w McDrive nie było kolejki i jedzie. Kilkanaście minut później telefon Kosanowskiego odezwał się ponownie z pytaniem gdzie są. Najwyraźniej Śruba wziął sobie do serca misję ratunkową. Za moment na chodniku zatrzymał się brudny dostawczak z wielkim logiem firmy Mar-Kwiat. Wyskoczył z niego przejęty mężczyzna w wypłowiałej, poplamionej różnymi substancjami czapce z daszkiem, by pomóc staremu znajomemu dostać się do środka. Nie obyło się bez pomocy Karla.

Ściany i podłogę pokrywał pył, rozmieszczone gdzieniegdzie plamy z zaschniętego cementu oraz narzędzia. Jedne znajome, innych przeznaczenia można było się tylko domyślać. Adam jako jedyny miał miejsce siedzące.

- Co tam się działo? - zapytał Śruba jakby nie słyszał opowieści, którą Adam przekazał mu telefonicznie. Zamrugał kierunkowskaz i samochód przepisowo włączył się do ruchu drogowego.

Wkrótce, przez zaklejone okna Sosna rozpoznał otoczenie. Znajdowali się tuż przy lofcie. Maciej zatrzymał samochód i pomógł współlokatorowi wysiąść.

- Muszę wracać do roboty, bo Majster mi łeb urwie. Wydębiłem od niego wózek tylko na godzinę. Ale dawaj znać jak czegoś będziesz potrzebował - uścisnął przyjacielowi rękę, po czym ponownie wskoczył za kierownicę. Kosanowski przyglądał się ich własnym cieniom spadającym z odjeżdżającego Transita.




Anna Czech, Dominik Kollar

Nagle Anna poczuła się jak po całym dniu ciężkiej, psychofizycznej pracy. Jakby w natłoku zajęć nie zwracała uwagi na własne zmęczenie i wciąż brnęła do przodu eksploatując każdą cząstkę energii, jaką dysponowało jej ciało.
Teraz powiedziało "dość" każdej z nich. Ogarnęła ją tak przemożna chęć przynajmniej przykucnięcia, że musiała się oprzeć o najbliższą powierzchnię. Poczuła pod dłoniami różną powierzchnię, widziała różne obrazy, słyszała dźwięki z różnych miejsc. Mózg, świadomość czy cokolwiek to było w jednej chwili, być może przypominając sobie albo ponownie uświadamiając absurdalność i nienaturalność docierających bodźców przestał panować nad sytuacją. Wyłączył się. Zupełnie jak po wyjątkowo trudnym i parszywym dniu, po którym jedyne, na co ma się ochotę to nie myśleć.

Dominik widział jak każda wersja Anny zamarła na chwilę z pustym spojrzeniem wbitym przed siebie. Jak roboty, którym w jednym momencie odcięto zasilanie. Sama reakcja nie była dziwna. Była nawet wyjątkowo powszechna na nudnych wykładach, gdzie studenci niemal masowo potrafili wyłączyć się i nie myśleć zupełnie o niczym. Najbardziej niespotykane było to, że stało się to ze wszystkimi kopiami dokładnie w tej samej chwili.

Nagle uwagę całej czwórki przykuł odgłos zbliżającego się samochodu. Jedna z Ann wychyliła się lekko i dostrzegła srebrnego Citroena jadącego w ich kierunku ze zdecydowanie większą prędkością niż pozwalał na to teren. Schowała się szybko.
Sedan zatrzymał się nagle tuż po wjechaniu na plac. Drzwi otworzyły się jeszcze przed ostatecznym wyhamowaniem, zaś zza kierownicy wysiadł znajomy dresiarz nerwowo żujący gumę z otwartymi ustami.

- Pięcioosobowy, he he - zaśmiał się, choć było w tym więcej adrenaliny niż radości.

Dysocjacja Anny robiła się coraz bardziej uciążliwa. Głowy zaczęły je boleć, zaś wykończone mięśnie poruszały się z trudem. Nagle poczuła, że ciemnieje jej w oczach. Jednych. Straciła przytomność, lecz tylko wersja, ta stojąca na czatach.

- Jebem ti duszu!

Rycerz z lśniącą, łysą glacą w szeleszczącej, ortalionowej zbroi rzucił się na ratunek i podniósł z dziewczynę z ziemi.

- Holy shit! Ile ona... ty... wy ważycie?!

Pozostałe Anny natychmiast po omdleniu jednej z nich poczuły ulgę zarówno fizyczną jak i psychiczną. Nagle coś trzasnęło wewnątrz izolatki. Hałasy spowodowane próbami wydostania się sanitariuszy z łazienki ustały kilka minut temu. Czyżby znowu próbowali? Vanilla zajrzała do środka, lecz musiała gwałtownie odskoczyć. Ze środka, powiewając arktycznym zimnem wypadła trzęsąca się dziewczyna. Wyglądała jakby miała się rozpłakać.

Dla skrzypaczki gwałtowny ruch okazał się zbyt dużym wysiłkiem. Stopy nie nadążyły za wciąż poruszającym się do tyłu ciałem. Klapnęła na tyłek i tak zastygła nie będąc w stanie się podnieść. Czuła się jakby przebiegła półmaraton.

- Scheiße... Musimy spierdalać! - rzucił rozpaczliwie dresiarz i bez pytania otworzył tylne drzwi, gdzie bez pytania włożył Annę, po czym pobiegł po kolejną. Nieznajoma dziewczynka bez słowa wsiadła z drugiej strony.




Witold Bury

W fabryce było cicho jak makiem zasiał. Jeśli ktoś obserwował fabrykę przez okno, to musiał się ulotnić. Albo przyczaić, co było znacznie bardziej niepokojące, ponieważ Bury do tej pory nie zauważył ani nie usłyszał żadnych przesłanek mogących o tym świadczyć.

Niespełna kwadrans później na zewnątrz wyszedł Groch. Był w podobnym stanie, co jego kolega. Za nim pojawiły się dwie kolejne osoby z karabinami oraz kobieta w wieku raczej nie przekraczającym dwudziestu pięciu lat. Najbardziej wyróżniająca się persona miała na sobie czarną bluzkę odsłaniającą wytatuowany brzuch, oliwkowe bojówki i czapkę patrolówkę w tym samym kolorze, co dolna część jej garderoby. Na nogach lśniły glany, a ręce skrywały rękawiczki bez palców nabijane ćwiekami.
Buremu wydawało się, że kiedy podniosła wzrok błysnęły mu kolczyki w nosie, ale z dej odległości mógł się pomylić. Za to nie było najmniejszych wątpliwości, jeśli chodziło o uszy. Te niemal świeciły od biżuterii w przedpołudniowym słońcu. Kasztanowe włosy sięgające poza ramiona związane były w koński ogon, co odsłaniało tatuaż na szyi. Jakby było jej mało tych na rękach i brzuchu. Najprawdopodobniej było ich więcej, choć były to tylko domysły.

Cała czwórka, zgodnie z podejrzeniem, wsiadła do srebrnej Jetty. Zamruczał uruchamiany silnik. Diesel.
Chwilę później wyjeżdżali z parkingu, a kiedy sanitariusze stracili ich z oczu, wymienili się kilkoma uwagami i wrócili do środka. Nastała cisza i bezruch. Bardzo długa. Zegarek na ręku Burego pokazał godzinę dwunastą zero sześć, kiedy na drodze pojawił się biały samochód dostawczy. Był bardzo cichy, najprawdopodobniej elektryczny. Jeśli się nie mylił, Nissan E-NV200. Nie wyróżniał się zupełnie niczym. Nawet szyby miał całkowicie przejrzyste. Zaparkował tyłem do dwuskrzydłowych drzwi. Jego światła zgasły, zaś oba skrzydła drzwiowe otworzyły się. Ze środka wyszedł dwuosobowy zespół w białych kombinezonach z pokaźnymi, skrzynkami w dłoniach. Bardzo szybko zniknęli w środku. Uwadze Burego nie uszedł fakt, iż kierowca pozostał na miejscu, a samochód pozostał otwarty.

Nie było ich niespełna dwadzieścia minut. Kiedy wyszli, nieśli plastikowy, czarny worek na zwłoki. Umieścili go w aucie i ponownie zniknęli w dawnej rozlewni wódek. Tym razem tylko na moment. Wynieśli drugi worek, wypełniony czymś znacznie większym od pierwszego. Ten nie był zasunięty do końca. Ze środka wystawały... rogi. Duet zniknął w prowizorycznym szpitalu trzeci raz, ale wyniósł tylko swoje skrzynki. Wsiedli i zamknęli drzwi od środka. Światła ożyły.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 18-05-2019 o 19:01.
Alaron Elessedil jest offline