Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-05-2019, 00:04   #283
Loucipher
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Loucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputację
MJ obudził się z potwornym bólem głowy. Co było na tyle dziwne, że był pewien, że nie pił niczego mocniejszego.

Pamiętał... bo jak mógłby nie pamiętać... tragiczną śmierć Maxa Mandersona. Obraz wielkoluda uwięzionego między snopami iskier, tańczącego w rytm trzasków elektrycznych wyładowań miał mu stać przed oczami już zawsze. Pamiętał jednak i to, co było potem...

...smutny pogrzeb, podczas którego nikt nie mówił więcej, niż musiał, by nie musieli walczyć z cisnącymi się do oczu łzami...
...monotonne, wypełnione obrzydliwym zapachem patroszenie karaluchów, by było z czego przyrządzić Specjał Pustkowi, jak MJ roboczo ochrzcił marynowane wnętrzności robali, które miały im pomóc poradzić sobie ze skutkami wyniszczającego ich promieniowania...
...moment, kiedy Archie dokończył robotę Maxa, zaizolował przewody, które zabiły Lucky'ego, i ruszył z posad drzwi windy...
...zjazd do podziemnego magazynu, by odkryć, że w środku nie ma nic wartościowego, a w dodatku... nie można z niego wrócić na górę...
...uczucie dojmującej paniki, gdy zdali sobie sprawę, że być może na zawsze są uwięzieni w tym podziemnym grobowcu, bo jeśli winda nie wróci po nich na dół, już nigdy nie wyjdą na górę...
... niezrozumiałe skrzeczenie głośników, odurzający, kwiatowy zapach, jaki ogarnął MJa i innych...

... i nic więcej.

Jak ja się tu u licha znalazłem?

Martin wstał, poprawił na sobie ubranie i rozejrzał się wokół. Inni, równie zmieszani, też wstawali, otrzepywali się, rozglądali niepewnie.

Co to kurwa było? Jakaś zbiorowa halucynacja?

Najważniejsze było jednak jedno. Żyli. Chyba. Oddychali czymś, co wydawało się być rześkim, wieczornym powietrzem Pustkowi.

Światło, jakie błysnęło w polu widzenia zwiadowcy, przywróciło mu do końca trzeźwość umysłu. Martin wiedział, że tam, gdzie jest światło, tam są i ludzie. Po całkiem odludnej pustyni perspektywa spotkania kogoś nowego całkiem się Martinowi spodobała... ale należało zachować czujność. To mógł być Legion... albo coś jeszcze gorszego.

Chłopak gestem dał znać, aby reszta drużyny go ubezpieczała i ruszył w kierunku światła. Zorientował się szybko, że wchodzi w ruiny jakiegoś przedwojennego osiedla. Rozchwierutane, podszyte wiatrem ściany parterowych budynków straszyły oczodołami otworów po oknach, w których z rzadka tylko, jak śpioch w oku zaspanego nastolatka, sterczał kawałek zbutwiałej okiennej ramy. Światło dochodziło z największej i najlepiej chyba utrzymanej ruiny - sporej wielkości budynku, który jako chyba jedyny w tej okolicy miał zabezpieczone deskami okna, drzwi, które nie wypadły z zawiasów, a chyba i nawet cały dach. Światło wydostawało się przez szczeliny w oknach. Resztę światła dawał mieniący się słabym, ale widocznym blaskiem szyld zawieszony nad drzwiami. Gdy Martin podszedł bliżej, odczytał litery układające się w napis:

"Cafe of Broken Dreams".

Kawiarnia? Na środku tego całkowitego wygwizdowa? Co tu jest grane?

Martin stał przez chwilę i zastanawiał się, co z tym fantem zrobić. W końcu doszedł do jedynie słusznego wniosku.

Jeśli będziesz tak stał i się gapił, to na pewno się nie dowiesz.

Drzwi kawiarni otworzyły się z trzaskiem, gdy Martin stanął w nich z bronią gotową do strzału. Błyskawicznie zrobił krok w bok, pozwalając, by pozostali weszli za nim i ustawili się obok w równie groźnych pozach. Gdyby starzy reżyserzy od spaghetti-westernów mogli ich teraz widzieć, laliby właśnie w portki ze szczęścia, taka to była scena.

Reakcja miejscowych - a w kawiarni siedziało ich co najmniej kilku, jeśli nie kilkunastu - przyprawiłaby rzeczonych reżyserów o wręcz orgazmiczne delirium. Obrzuciwszy nowo przybyłych zblazowanymi,beznamiętnymi spojrzeniami, wrócili do stojących przed nimi drinków i przyciszonych rozmów. Nie takie rzeczy się tu, panie, widziało, zdawały się mówić ich nonszalanckie pozy.

Jedynym, który zwrócił uwagę na to brawurowe wejście, był stojący za ladą krzepki jegomość, robiący najpewniej za barmana. Ale i on nie zachowywał się, jakby Martin i jego ekipa budzili w nim jakikolwiek przestrach czy obawę... wręcz przeciwnie. Wyszczerzył zęby w uśmiechu i machnął zapraszająco ręką, zachęcając zwiadowcę i jego kompanów, by podeszli do kontuaru.

No cóż... przyjemnie tu.

Martin przewiesił Rangemastera przez ramię. Najwyraźniej ze strony barmana i miejscowych nic im chwilowo nie groziło, zatem chłopak uznał, że najlepsze, co może zrobić, to podejść do baru i zachowywać się, jak na klienta takiego przybytku przystało.

- Howdy - zagaił pustynnym zwyczajem do barmana, na co ten uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Ja i moi kumple mamy ochotę zwilżyć gwizdki, a to ponoć najlepsza miejscówa w okolicy. Co tu można dobrego dostać? - zakończył patrząc na barmana pytającym wzrokiem. Kątem oka zauważył, że Harris niesie ze sobą wór z fantami na wymianę, a Sticky, Jinx i Arch stają tuż za nim. Wyglądało na to, że dziś wieczorem każdy utopi własne demony w czymś mocniejszym... i to brzmiało jak niezły plan na ten wieczór. W końcu nie każdego dnia człowiek cudownym zrządzeniem losu wygrzebuje się z grobu.
 
Loucipher jest offline