Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-05-2019, 21:25   #288
Loucipher
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Loucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputację
Unhappy

MJ obudził się z potwornym bólem głowy.

Już po raz drugi.

Wyglądało na to, że ten ból głowy... być może pozostałość po wchłonięciu takiej dawki radów, od której powinien świecić jak Dwustuletnia Żarówka... zostanie z nim już na zawsze. A przynajmniej tak długo, jak trwać będzie to "zawsze".

Siedząc na rozpadającym się łóżku, z nogami spuszczonymi na podłogę, gapił się tępo w ścianę pomieszczenia i myślał. Jakby wczorajsze słowa barmana - te o historiach z życia - natchnęły mózg chłopaka jakimś dziwnym, melancholijnym nastrojem, bo mózg Martina niczym niemy film w holoprojektorze odtwarzał migawki z jego przeszłego życia.

Jakby się tak nad tym zastanowić, to całe życie MJa było pasmem złamanych marzeń, zawiedzionych nadziei i nieprzemyślanych skrętów z głównej Alei Dobrego Życia w rozmaite Zaułki Życiowych Błędów, Ulice Porażki i Podwórka Złych Decyzji.

Pierwszym marzeniem MJa było zostać górnikiem, jak jego ojciec. Widział go co dzień, jak z twarzą umorusaną mieszaniną potu i połyskującego uranowego pyłu wchodził do ich domostwa. To była ciężka praca, która starego Johna Lucasa musiała dużo kosztować. Ale dzięki tej pracy rodzina miała co jeść. Fanty i pieniądze, jakie stary górnik za nią otrzymywał, wystarczały na w miarę godziwe życie. Martin od małego wierzył, że sam kiedyś założy rodzinę, a gdy po skończonej szychcie będzie wracał do domu, witać go będą pełne szacunku i wdzięczności spojrzenia jego własnej żony i dzieci.

A potem zdarzyło się coś, co zniszczyło to marzenie.

W kopalni skończyła się ruda. Tak po prostu. Dumny górnik musiał spakować dobytek na karawaniarski wóz i wraz z rodziną tułać się po Pustkowiach. Martin pamiętał gorycz, upokorzenie i niepewność w jego oczach, choć sam wtedy był małym dzieckiem. Pamiętał również, jak sam się z tym czuł.

Kiedy rodzina dotarła do stolicy Republiki, Martin szybko znalazł sobie nowe marzenie. Chciał zostać rancherem, hodować bydło na pastwiskach wokół NCR, mieć coś do powiedzenia w lokalnej społeczności, być może zostać kiedyś kimś szanowanym.

To marzenie rozprysło się jak szklana butelka ciśnięta o skały Pustkowia jeszcze szybciej, niż to pierwsze. Syn biednego górnika, imigranta z Broken Hills, nie miał czego szukać wśród bogatych kalifornijskich rancherów, skupionych wokół najbardziej wpływowego z nich - Westina. Choć MJ próbował nawet nająć się u niego do pracy, tamten z jakiegoś powodu nigdy go nie polubił... i pod byle pretekstem zwolnił go z pracy na rancho.

Martin musiał zarabiać na życie, więc zajął się tym, na czym życie nauczyło go znać się najlepiej. Na polowaniu i traperstwie. Ale i tu nie zdobył wielu przyjaciół. Traperzy patrzyli na niego podejrzliwie, nawet, gdy przynosił skóry upolowanych zwierząt na handel. Dla nich, miejscowych, ktoś "stamtąd" zawsze był obcy. Nigdy go nie zaakceptowali.

Chcąc znaleźć grupę, która w końcu go zaakceptuje, przysłużyć się wciąż jeszcze młodej i walczącej o przetrwanie Republice, a może dokonać czegoś wielkiego i stać się kimś, o kim będzie się mówić z podziwem... wstąpił do Armii NCR.

Początkowo wydawało się, że to marzenie wreszcie się spełni. Jednak już pierwsza poważna bitwa, w jakiej Martin wziął udział, roztrzaskała je, jak solidny dębowy kij roztrzaskuje czaszkę kretoszczura. Pod Cottonwood Cove Martin przestał być żołnierzem. Stał się niewolnikiem Legionu Caesara.

Wydawało się, że to już koniec marzeń. Bo czy niewolnik ma prawo marzyć o czymkolwiek?

A jednak... gdy Martin, pod przybranym, obco brzmiącym imieniem, posłusznie wypełniał wolę swych nowych panów, jednocześnie powoli zaskarbiał sobie ich szacunek i poważanie, budował pozycję. Stawał się kimś. Legion dał mu nawet szansę na założenie normalnej rodziny, gdy niewolnica, którą mu przysłano, stała się jego przyjaciółką, najbliższą mu osobą.

A potem Legion, tak samo jak dał mu marzenia, tak samo brutalnie je połamał i podeptał. Rzuciwszy go na koniec świata, do Malpais, uczynił go pionkiem w rozgrywce lokalnych wielmożów, użytym przez jednych przeciw drugim, tępym narzędziem, które ostatecznie miało trafić na śmietnik historii - co niechybnie by się stało, gdyby wysłani ich śladem asasyni Legionu dopełnili dzieła zniszczenia.

Niewiele zostało już miejsca na marzenia w głowie Martina po tym wszystkim. Ale na jego dnie tliła się wciąż iskierka nadziei, podsycająca ostatnie marzenie chłopaka.

Przeżyć to piekło na ziemi, znaleźć gdzieś jakiś dom i mieć wreszcie święty spokój.

Gdy winda, która zawiozła ich do podziemnego sarkofagu, który stał się ich grobem, odjechała w górę, gdy ogarnął ich dziwny kwiatowy zapach, gdy ciała wygnańców popędziły na spotkanie z zimną, pokrytą wiekowym kurzem i pyłem podłogą... to ostatnie marzenie rozprysnęło się na drobne kawałki.

Martin zdał sobie sprawę, że niezależnie od tego, co świat ma jeszcze w zanadrzu, on nie chce już brać w tym udziału. Jego czas dobiegł końca.

Chłopak podniósł do ust butelkę alkoholu, wytrąbił duszkiem zawartość i padł z powrotem na łóżko. Ostatnie marzenie, jakie jeszcze kołatało się w mającej dość wszystkich i wszystkiego głowie Martina, było bardzo proste.

Już nigdy w życiu się nie obudzić.
 
Loucipher jest offline